Czarnoksiężnik z krainy Oz - ebook
Czarnoksiężnik z krainy Oz - ebook
Czarnoksiężnik z Krainy Oz jest powieścią przygodową amerykańskiego pisarza Lymana Franka Bauma należącą do ścisłego kanonu literatury dziecięcej. Książka wpisała się do historii literatury światowej jako pierwsza powieść fantasy dla dzieci. Opisuje historię małej Doroty przeniesionej z pieskiem Toto przez trąbę powietrzną do magicznej Krainy Oz. Aby wrócić do rodzinnego Kansas, dziewczynka musi dotrzeć do mieszkającego w Szmaragdowym Grodzie Czarnoksiężnika Oza. Po drodze spotyka barwne postacie, które jak ona szukają pomocy: Stracha na Wróble, któremu brak rozumu, Blaszanego Drwala ubolewającego nad brakiem serca i Lwa cierpiącego z powodu niedostatku odwagi. Kiedy gromadka dotrze do Czarnoksiężnika Oza, okaże się, że to dopiero początek niespodzianek i przygód.
Czarnoksiężnik z Krainy Oz należy do powieści dla dzieci, które doczekały się największej liczby ekranizacji, zarówno w postaci filmów fabularnych, jak i animowanych. Książka była także wielokrotnie wystawiana na scenie, między innymi na Broadwayu w postaci musicalu.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7791-936-1 |
Rozmiar pliku: | 2,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dorotka mieszkała w Kansas pośrodku wielkiej prerii z wujem Henrykiem, który był farmerem i ciotką Emilią, która siłą rzeczy była żoną farmera. Ich domek był niewielki, ponieważ drewno na jego zbudowanie trzeba było zwozić z bardzo daleka. Tak po prawdzie były to cztery ściany, dach i podłoga, co składało się na jedną tylko izbę, a jej wyposażenie stanowił pordzewiały piec kuchenny, kredens na naczynia, stół i trzy bądź cztery krzesła i łóżka. Wujek Henryk i ciocia Emilia mieli szerokie łoże w jednym rogu, a Dorotka swoje niewielkie łóżko w drugim. Dom nie miał żadnego poddasza, a nawet piwnicy, poza niewielką dziurą wykopaną w ziemi, zwaną dumnie schronem przeciwburzowym, gdzie cała rodzina mogła się schować na wypadek huraganu czy trąby powietrznej tak potężnej, że zmiata wszystko, co stoi jej na drodze. Wchodziło się doń przez właz na środku klepiska, od którego prowadziła drewniana drabina do niewielkiego ciemnego dołu w ziemi.
Gdy Dorotka stawała w drzwiach wejściowych i rozglądała się wokoło, jedyne, na co napotykał jej wzrok, to bezmiar szarej prerii z każdej strony. Żadne drzewo czy dom nie zakłócały monotonii krajobrazu. Jak okiem sięgnąć wszędzie tylko bezkresna równina sięgająca nieba we wszystkich kierunkach. Słońce spiekło zaoraną ziemię na szarą masę z biegnącymi przez nią wąskimi rowkami. Nawet trawa nie była zielona, ponieważ słoneczny żar spalił wierzchołki długich jej źdźbeł, aż przybrały ten sam szary kolor wszechobecny w tamtej okolicy. Ongiś domek był pomalowany, lecz od słońca farba dostała pęcherzy, a deszcze zmyły ją niemal zupełnie i teraz stał tak samo szary jak wszystko inne dookoła.
Kiedy ciotka Emilia przybyła w tamte strony, była młodą i atrakcyjną mężatką. Ale ją także zmieniły słońce i wiatr. Odebrały jej oczom żywą iskierkę, nadając im tę samą szarość, co otoczenie wokół szarego domu. Słońce i wiatr pozbawiły jej policzki i usta dawnego różu i one też stały się szare jak popiół. Teraz była chuda, mizerna i uśmiech już nie gościł na jej twarzy. Gdy Dorotka, która nie miała rodziców, po raz pierwszy się u niej zjawiła, ciocia Emilia była tak zaskoczona jej śmiechem, że ilekroć do uszu jej dochodził wesoły głosik Dorotki, zaczynała krzyczeć i przykładała rękę do serca, a i teraz patrzyła na dziewczynkę w zdumieniu, że ta potrafiła znaleźć coś, z czego można było się śmiać.
Wujek Henryk nie śmiał się nigdy. Pracował ciężko od rana do nocy i nie miał pojęcia, co to radość. On także był szary – od długiej brody do sfatygowanych butów. Wyglądał nad wraz poważnie i srogo i rzadko kiedy się odzywał.
Ale Dorotkę zawsze potrafił rozśmieszyć Toto, czym chronił ją od tego, by stała się równie szara jak jej otoczenie. Toto nie był szary; był to niewielki czarny piesek z długą jedwabistą sierścią i małymi, czarnymi oczyma, które skrzyły się wesoło po obu stronach jego malutkiego, zabawnego, noska. Toto bawił się przez cały dzień, a Dorotka razem z nim i kochała go ponad życie.
Dzisiaj jednak się nie bawili. Wujek Henryk siedział na progu i patrzył z troską na niebo, które tego dnia było jeszcze bardziej szare niż zazwyczaj. Dorotka stała w drzwiach, trzymając Tota na ręku i także spoglądała ku niebu. Ciocia Emilia zmywała naczynia.
Z dalekiej północy uszu ich dochodziło wycie wiatru, a wzrok wujka Henryka i Dorotki sięgał do miejsca, gdzie wysoka trwa uginała się falami przed nadciągającą burzą. Teraz z południa dał się słyszeć ostry gwizd powietrza, a gdy zwrócili wzrok w stronę skąd dochodził, ujrzeli zmarszczki przesuwające się ku nim po powierzchni trawy.
Nagle wujek Henryk wstał:
– Nadchodzi cyklon, Emilio! – zawołał do żony. – Pójdę zająć się zwierzętami. I pobiegł do stajni, gdzie trzymali krowy i konie.
Ciocia Emilia przerwała zmywanie i podeszła do drzwi. Wystarczyło jedno spojrzenie, by ogarnąć sytuację. Groziło im ogromne niebezpieczeństwo.
– Dorotka, biegiem do piwnicy! – krzyknęła na całe gardło.
Toto zeskoczył z rąk Dorotki i schował się pod łóżko. Dziewczynka rzuciła się natychmiast, by go stamtąd wyciągnąć. Ciocia Emilia śmiertelnie przerażona otworzyła na oścież klapę w podłodze i natychmiast zbiegła po drabinie do ciemnego dołu. Dorotce udało się w końcu pochwycić pieska i ruszyła w ślad za ciocią, lecz gdy była w połowie pokoju usłyszała okropny ryk wiatru i cały dom zatrząsł się w posadach, aż straciła równowagę i wylądowała na podłodze. Dziewczynka przez chwilę siedziała bezradnie.
Aż tu nagle wydarzyła się rzecz niesłychana.
Domek obrócił się wokół własnej osi dwa lub trzy razy i powoli uniósł w powietrze. Dorotka miała wrażenie, że oto leci ku górze balonem.
W miejscu, gdzie stał ich domek, spotkał się wiatr północny z południowym i dokładnie w tym punkcie powstało centrum cyklonu. Tak to już jest, że w oku cyklonu powietrze jest zazwyczaj nieruchome, ale wielkie ciśnienie wiatru na każdą z czterech ścian domku unosiło go wyżej i wyżej, aż znalazł się na samym czubku cyklonu. Tam pozostał niesiony w powietrzu przez wiele mil z taką łatwością, jak gdyby nie był domem tylko ptasim piórkiem.
Wszędzie panowała nieprzenikniona ciemność i choć wokoło wiatr wył przeraźliwie z wysiłku, Dorotka czuła, że unosi się leciutko, zupełnie bez trudu. Po kilku pierwszych gwałtownych szarpnięciach i jednym momencie, gdy domek przechylił się niebezpiecznie, dziewczynka miała wrażenie, że na powrót jest w kołysce bujana delikatnie do snu.
Toto nie był zachwycony. Biegał po pokoju, to tu, to tam, szczekając zajadle. Natomiast jego pani siedziała nieruchomo na podłodze i czekała, co dalej się wydarzy.
W pewnym momencie Toto podbiegł zbyt blisko klapy w podłodze i wpadł do środka. W pierwszej chwili dziewczynka pomyślała, że już go więcej nie zobaczy. Ale wkrótce jej oczom ukazało się uszko ukochanego psa wystające z otworu, bo silne ciśnienie pchało go ku górze tak, że nie mógł wypaść z domku. Dziewczynka podczołgała się do otworu, chwyciła psa za ucho i wciągnęła go z powrotem do pokoju, po czym zatrzasnęła klapę, by uniknąć kolejnego wypadku.
Mijała godzina za godziną i z czasem Dorotka zaczęła przezwyciężać strach, ale czuła się bardzo samotna, a wokoło wiatr wył tak donośnie, że prawie od tego ogłuchła. Początkowo bała się, że gdy teraz dom spadnie na ziemię, to marny będzie jej los. Ale czas mijał i mijał, a jej nie działa się żadna krzywda, więc przestała się zamartwiać i postanowiła czekać cierpliwie na to, co faktycznie się stanie. W końcu podczołgała się po kołyszącej się podłodze do swojego łóżka, umościła się na nim wygodnie, a Toto położył się obok swojej pani.
Mimo iż dom kołysał się jak statek na falach, a wiatr wył jak opętany, Dorotka wkrótce zamknęła oczy i zasnęła kamiennym snem.