Czarnooka księżniczka - ebook
Czarnooka księżniczka - ebook
Zachim Darkhan zostaje porwany na pustyni przez wrogów jego królewskiej rodziny. Ucieka z niewoli, uprowadzając córkę dowódcy porywaczy, piękną Farah Hajjar. Wkrótce w ślad za nią do pałacu przybywa jej ojciec i żąda, by Zachim ożenił się z Farah. Niepokorna narzeczona zdążyła już przysporzyć księciu wielu kłopotów, dlatego sam nie rozumie, dlaczego zgadza się ją poślubić…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-2989-0 |
Rozmiar pliku: | 723 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Książę Zachim Bakr al-Darkhan z trudem powstrzymał się od trzaśnięcia drzwiami, wychodząc z apartamentu, który na czas krótkiej wizyty w pałacu zajął jego przyrodni brat.
Nadir był upartym, odpornym na wszelkie argumenty idiotą, który nie miał najmniejszego zamiaru zająć swego prawowitego miejsca jako następny władca Bakaanu, co stawiało Zacha w niezwykle trudnej sytuacji.
‒ Wszystko w porządku, wasza wysokość?
Zach był tak pochłonięty burzliwymi myślami, że w ogóle nie wyczuł obecności starszego służącego, którego znał prawie całe życie, czekającego w mrocznej niszy z łukowatym oknem. Nie, nie wszystko było w porządku. Każdy dzień bez przywódcy państwa na tronie wprawiał ludność w coraz większe zaniepokojenie. Ojciec Zachima zmarł zaledwie przed dwoma tygodniami, lecz już od paru dni słychać było pogłoski o „rozmowach”, jakie chcieli rozpocząć przedstawiciele najbardziej buntowniczych plemion. Takim plemieniem byli na przykład Al-Hajjarowie. Dwieście lat temu Darkhanowie pokonali ich w krwawej wojnie, rozbudzając wiecznie żywą nienawiść. Zach wiedział, że obecny wódz Al-Hajjarów, Mohamad, nienawidził jego ojca nie tylko z powodów historycznych, ale także dlatego, że obarczał go odpowiedzialnością za śmierć swojej ciężarnej żony przed dziesięciu laty. I być może był to słuszny zarzut, ponieważ zmarły król ponosił także winę za śmierć matki Nadira, choć z zupełnie innych przyczyn.
Trudno byłoby zaprzeczyć, że król był brutalnym tyranem, który trzymał poddanych w ryzach za pomocą strachu i okrucieństwa. W rezultacie Bakaan zatrzymał się w rozwoju na etapie średniowiecza, i pod względem prawodawstwa, i infrastruktury. Wprowadzenie państwa w dwudziesty pierwszy wiek było ogromnym wyzwaniem. Nadir bez wątpienia lepiej nadawał się na władcę w tak trudnym okresie niż Zach, nie tylko ze względu na niezawodny instynkt polityczny, ale także ze względu na starszeństwo.
Gdyby Nadir wstąpił na tron, Zach mógłby się zająć tym, co umiał najlepiej – wprowadzaniem zmian od podstaw. Zaczął robić to już pięć lat temu, kiedy matka ubłagała go, by wrócił do kraju znajdującego się na krawędzi wojny domowej. Powodem niepokojów stał się wtedy pamflet puszczony w obieg przez jedno z górskich plemion, wyliczający błędy i niedociągnięcia króla, i wzywający do zmian. W tekście niewiele było rzeczy, z którymi Zach mógłby się nie zgodzić, wykonał jednak swój obowiązek i stłumił bunt. Później, przerażony stanem, w jakim znajdował się kraj, porzucił zachodni styl życia i zajął się pracą, w oczekiwaniu na moment, aż jego zachwycony sobą i na wpół oszalały ojciec albo wreszcie przejrzy na oczy, albo umrze.
Śmierć przyszła pierwsza i zabrała starego króla, pozostawiając Zacha z uczuciem całkowitej pustki. Doskonale zdawał sobie sprawę, że ojciec zawsze widział w nim jedynie drugiego w kolejce do tronu, z pewnością nie najlepszego kandydata na władcę Bakaanu.
‒ Wasza wysokość?
‒ Przepraszam, Staph. – Zach otrząsnął się ze wspomnień i ruszył w kierunku swojego skrzydła pałacu. – Nie, nie wszystko jest w porządku, bo mój brat okazał się niezwykle uparty.
‒ Nie chce wrócić na stałe do Bakaanu?
‒ Nie.
Zach wiedział, że Nadir nie podjął tej decyzji bez powodu, miał jednak również świadomość, że jego starszy brat był urodzonym władcą i gdyby tylko odsunął na bok niechęć, jaką czuł do ojca, chętnie zasiadłby na tronie i doskonale się sprawdził w roli króla.
Zwolnił kroku, ponieważ zdał sobie sprawę, że Staph nie nadąża za nim.
‒ W tej chwili ma zresztą kilka innych problemów, nad którymi musi się zastanowić – rzucił wymijająco.
Na przykład maleńką córeczkę, o której istnieniu dotąd nie miał pojęcia, oraz jej matkę, którą koniecznie chciał poślubić. Determinacja brata naprawdę poruszyła Zacha, ponieważ z nich dwóch to on był tym, który wierzył w miłość i małżeństwo, podczas gdy Nadir uważał, że jest to koncepcja stworzona wyłącznie po to, aby oddalić od ludzkości poczucie całkowitego znudzenia życiem.
Zach miał nadzieję, że pewnego dnia założy rodzinę i będzie ją traktował znacznie lepiej niż ich ojciec swoją. Raz nawet prawie oświadczył się kobiecie – było to tuż przed powrotem do domu. Amy Anderson spełniała wszystkie jego wymagania – była dobrze wychowana, obyta w świecie, no i miała jasne włosy. Wszystko układało się znakomicie i Zach do dziś nie wiedział, co właściwie kazało mu wycofać się w ostatniej chwili. Nadir z pewnością nie pomógł mu wtedy, uparcie powtarzając, że jego młodszy brat ma skłonność do wybierania zupełnie nieodpowiednich kobiet i w żadnym razie nie powinien się pochopnie wiązać.
Zach pożegnał Stapha i wszedł do swojego apartamentu. Pomyślał, że naprawdę nie wiadomo, po co przyjmował rady od zatwardziałego starego kawalera, czy też teraz raczej byłego starego kawalera.
Zrzucił ubranie, wziął gorący prysznic i położył się. Uzgodnili, że spotkają się następnego dnia zaraz po lunchu, aby Nadir mógł złożyć abdykację przed królewską radą, szczerze liczył jednak, że brat do tego czasu zmieni zdanie.
Usłyszał ciche piknięcie, sygnalizujące pojawienie się nowej wiadomości w telefonie i pośpiesznie sięgnął po aparat. Esemes pochodził od bliskiego przyjaciela, z którym dawniej często urządzali wyścigi ślizgaczy, Damiana Mastersa: „Zaproszenie na imprezę na Ibizie wysyłam mejlem. Przed sekundą podałem też twój prywatny adres mejlowy księżniczce Barbie (zmusiła mnie!). Mam nadzieję, że nie będziesz wściekły”.
Coś takiego, pomyślał Zach. Nie do końca wierzył w wyroki losu i przeznaczenie, ale przecież dopiero co myślał o Amy, czyli „księżniczce Barbie”, jak złośliwie nazywali ją jego przyjaciele. Otworzył konto i wiadomość od Amy.
„Cześć, tu Amy. Dawno nie rozmawialiśmy. Podobno wybierasz się na imprezę Damiana na Ibizie – mam nadzieję, że się tam zobaczymy i odrobimy zaległości. Ucałowania, Amy”.
Przez twarz Zacha przemknął lekki uśmiech. Ton mejla wskazywał dość wyraźnie, że Amy ma na myśli coś więcej niż „nadrobienie zaległości”, ale czy jemu aby na pewno o to chodziło? Splótł dłonie pod głową i utkwił wzrok w suficie. Może i nie myślał o Amy w ciągu ostatnich pięciu lat, lecz jakie to miało znaczenie… Ciekawie będzie zobaczyć ją znowu, dowiedzieć się, jak jej się powodzi i zorientować się, czy nadal uważa, że powinna być matką jego dzieci.
Krótko odpowiedział, że jeśli dotrze na imprezę, z przyjemnością z nią porozmawia, lecz zamiast poczuć się lepiej, wpadł w dziwne rozdrażnienie. Mając dosyć kłębiących się w głowie myśli, zrezygnował na razie ze snu, zerwał się z łóżka, szybko włożył dżinsy i koszulę, i poszedł do pałacowego garażu.
Wskoczył do jednego z terenowych wozów, machnięciem ręki zbył propozycję asysty ochroniarzy i ruszył w kierunku rozciągającej się za miastem bezkresnej pustyni. Zanim zdążył sobie uświadomić, co właściwie zamierza, zboczył z szosy i popędził przez oświetlone blaskiem księżyca piaskowe wzgórza, w górę i w dół.
Dwie godziny później z niesmakiem wrzucił z powrotem do bagażnika pusty kanister na paliwo i zaklął. Nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo oddalił się od miasta i że znalazł się poza zasięgiem sieci. Niewątpliwie ojciec nazwałby jego impulsywność arogancją oraz bezmyślnym podejściem do życia, natomiast sam Zach był skłonny otwarcie nazwać to głupotą.
Wiedział, że nie może się zagłębiać w pustynię i naprawdę nie miał pojęcia, co robić. Stał nieruchomo, bijąc się z myślami, gdy kątem oka dostrzegł jakiś cień na horyzoncie. Spora grupa jeźdźców w czerni, z twarzami zasłoniętymi tradycyjnymi chustami, chroniącymi nos i usta przed piaskiem, szybko sunęła ku niemu.
Zatrzymali się przed nim w szeregu, w całkowitym milczeniu, co raczej nie wskazywało na przyjazne intencje. Powoli ogarnął wzrokiem falangę złożoną z dwudziestu konnych. Gdyby miał broń, może poradziłby sobie z dziesięcioma, lecz w tej sytuacji postanowił spróbować działań dyplomatycznych.
‒ Nie sądzę, by któryś z panów miał przy sobie kanister z benzyną – odezwał się.
Skrzypnięcie skórzanego popręgu zwróciło jego uwagę na krępego jeźdźca pośrodku grupy.
‒ Książę Zachim al-Darkhan, duma pustyni i następca tronu, nieprawdaż? – odpowiedział nieznajomy.
Cóż, ojciec Zacha raczej z przymrużeniem oka cytował stare tytuły w rodzaju „dumy pustyni”, a sam Zach nie był bezpośrednim następcą tronu, ale chwila nie sprzyjała dzieleniu włosa na czworo. Tak czy inaczej, zaprzeczanie faktom nigdy nie miało sensu.
‒ Tak.
‒ Niezwykle szczęśliwy zbieg okoliczności – rzekł starszy mężczyzna.
Zach usłyszał uśmiech w jego głosie, chociaż nie mógł zobaczyć twarzy. Zerwał się lekki wiatr, ale noc wciąż była cudownie pogodna i rozgwieżdżona. Nieznajomy pochylił się w stronę jednego ze swych towarzyszy, który po chwili powoli zsiadł z konia i stanął przed Zachimem na szeroko rozstawionych nogach. Książę zmierzył go obojętnym wzrokiem. Jeżeli zamierzają stawać ze mną do walki jeden po drugim, poradzę sobie bez specjalnych trudności, pomyślał, jednak parę sekund później na ziemię zeskoczyło z siodeł pozostałych osiemnastu mężczyzn.
Farah Hajjar obudziła się gwałtownie i natychmiast uświadomiła sobie, że jest pełnia. Nigdy nie sypiała dobrze w tej fazie księżyca. Podświadomie traktowała ją jako omen i zawsze, nawet jako dziecko, czekała na jakieś złe wydarzenia. I kiedyś rzeczywiście w okresie pełni w jej życiu wydarzyło się coś bardzo złego – zmarła jej matka. Od tamtego dnia księżyc w pełni był dla niej symbolem smutku i cierpienia.
Teraz była już dorosłą osobą, więc pewnie powinna pokonać takie obawy, podobnie jak lęk przed skorpionami, chociaż akurat to ostatnie było szczególnie trudnym wyzwaniem dla kogoś żyjącego na pustyni, gdzie skorpiony rozmnażały się jak króliki.
Przewróciła się na bok i nastawiła uszu, słysząc ciche rżenie konia gdzieś w pobliżu. Przez głowę przemknęła jej myśl, że może ojciec wrócił już z trwającego blisko tydzień spotkania w sprawie przyszłości kraju. W tej chwili, gdy okropny król Hassan wreszcie zakończył życie, przyszłość Bakaanu była głównym tematem wszystkich rozmów. Przyszłość państwa, no i oczywiście syn zmarłego, znany z autokratycznych ciągot książę Zachim, który pewnie będzie rządził tymi samymi metodami co jego ojciec.
Książę, zanim przed pięciu laty powrócił do kraju, prowadził iście bajkową egzystencję, jeśli wierzyć magazynom, które czytywała Farah, a ponieważ nic nie wskazywało na to, aby w ostatnim okresie jego życie uległo jakiejś diametralnej zmianie, podejrzewała, że negatywne zdanie jej ojca na temat następcy tronu było zgodne z prawdą.
Usłyszała tętent kopyt galopujących koni i zaczęła zastanawiał się, co się dzieje. Nie miałaby nic przeciwko temu, aby nieobecność ojca jeszcze trochę się przedłużyła. Mimo wszystkich starań bardzo rzadko udawało jej się znaleźć akceptację w jego oczach, a przecież naprawdę starała się ze wszystkich sił. Starała się i ponosiła porażki, ponieważ według jej ojca zadaniem kobiet było rodzenie dzieci, wyplatanie koszy, i tyle. Żenił się dwa razy, aby spłodzić syna, i odrzucił obie żony, kiedy okazały się niezdolne do wydania na świat jego następcy. Zupełnie nie rozumiał potrzeby niezależności, jaką odczuwała Farah, ona zaś nie rozumiała, dlaczego on jej nie rozumie i nie potrafi przyjąć do wiadomości, że córka posiada własny umysł i używa go z najprawdziwszą satysfakcją. Na dodatek chciał, żeby jak najszybciej wyszła za mąż, na czym jej wcale nie zależało.
Zdaniem Farah na świecie istniały dwa typy mężczyzn – tacy, którzy dobrze traktowali swoje żony, oraz tacy, którzy tego nie robili – tyle że ani jedni, ani drudzy nie byli kobietom potrzebni do szczęścia i osiągnięcia niezależności. Ojciec Farah, na przykład, kierował się całkowicie błędnym przekonaniem, że wszystkie kobiety potrzebują męskiej opieki, ochrony oraz rad.
Dziewczyna z westchnieniem przewróciła się na drugi bok. Jej obecną sytuację pogarszał fakt, że przyjaciel z dzieciństwa zapytał niedawno, czy mógłby się ubiegać o jej względy i rękę. Amir był prawą ręką ojca Farah, który uznał, że małżeństwo dwojga młodych będzie doprawdy znakomitym rozwiązaniem. Na nieszczęście Amir w pełni podzielał przekonania ewentualnego teścia.
Wisienką na torcie wszystkich tych nieszczęść był fakt, że ojciec zabronił córce kupowania zachodnich magazynów, obwiniając je za jej „postępowe” idee. Prawda była taka, że Farah pragnęła zmian. Chciała zrobić coś więcej, niż tylko zapewnić swoim ziomkom materiały edukacyjne i medyczne, chciała odmienić los kobiet w Bakaanie i otworzyć przed nimi świat, o którym czytała. Doskonale zdawała sobie sprawę, że jako mężatka nie będzie na to miała najmniejszych szans.
Sfrustrowana i zdenerwowana, zupełnie jakby czuła w powietrzu nadciągającą groźną burzę, poprawiła poduszkę i zapadła w niespokojny sen.
Uczucie niepokoju towarzyszyło jej przez następnych parę dni, aż do momentu, gdy jej przyjaciółka wpadła pędem do zagrody dla wielbłądów, którą Farah właśnie sprzątała.
‒ Nie uwierzysz, co się stało!
‒ Spokojnie, Lila. – Farah postawiła łopatę pod ścianą. – Co się stało?
‒ Jarad właśnie wrócił z tajnego obozu twojego ojca i… ‒ Lila zachłysnęła się powietrzem. – I powiedział mi, że twój ojciec porwał księcia Bakaanu!ROZDZIAŁ DRUGI
Farah pobiegła do stajni i pośpiesznie osiodłała swojego ukochanego białego ogiera. Jeżeli Lila mówiła prawdę, jej ojcu mogła grozić kara śmierci. Jakby wyczuwając przerażenie dziewczyny, Promień Księżyca zarżał i lekko uderzył głową o jej udo.
‒ Wszystko w porządku – powiedziała, świadoma, że uspokaja raczej siebie niż konia. – Musisz tylko pędzić jak wiatr. Daj z siebie wszystko. Męczą mnie złe przeczucia.
Gdy dotarła do obozu, zeskoczyła z siodła i powierzyła konia jednemu ze strażników, polecając mu, aby dobrze wytarł zwierzę. Zapadał zmierzch i wszyscy powoli szykowali się do snu. Obóz leżał u stóp gór, z oceanem pustyni z drugiej strony. Zachodzące słońce malowało niebo i piasek cudownymi, niepowtarzalnymi odcieniami czerwieni, różu i brązu, ale Farah nie miała czasu ani ochoty na podziwianie niezwykłego spektaklu przyrody.
‒ Co ty tutaj robisz? – zapytał krótko Amir, gdy zbliżyła się do namiotu ojca.
‒ A ty? – odpaliła, krzyżując ramiona na piersi, aby pokazać mu, że nie boi się jego postawy twardziela.
‒ Nie twoja sprawa.
‒ Jeżeli to, co słyszałam, jest prawdą, jest to jak najbardziej moja sprawa. – Wzięła głęboki oddech. – Ale mam nadzieję, że tak nie jest.
‒ Wojna to męska sprawa.
‒ Wojna? – Farah mimo woli zniżyła głos. – A więc to prawda… Czy książę Bakaanu jest tutaj?
Amir zacisnął wargi.
‒ Twój ojciec jest zajęty.
‒ Jest w namiocie? – Miała na myśli księcia, ale Amir źle ją zrozumiał.
‒ Nie może się z tobą teraz zobaczyć – rzekł. – Sytuacja jest… Dosyć napięta.
‒ Jak to się stało? – zapytała. – Dobrze wiesz, że ojciec jest stary i zgorzkniały, miałeś go pilnować.
‒ Stary i zgorzkniały czy nie, nadal jest wodzem Al-Hajjarów.
‒ Tak, ale…
‒ Farah, czy to ty? – rozległ się z wnętrza namiotu donośny głos.
Serce Farah ścisnęło się z niepokoju. Męski szowinizm, który był podstawą stosunku starego wodza do świata, niesłychanie ją drażnił, ale w niczym nie umniejszało to jej miłości do ojca.
‒ Tak, ojcze.
Wyminęła wyraźnie niezadowolonego Amira i weszła do wyłożonej dywanami kryjówki ojca. Olbrzymi namiot, oświetlony porozstawianymi w wielu miejscach lampami, podzielony był na część sypialną, z dużym łóżkiem, oraz jadalną, z kręgiem uformowanym z dużych poduszek.
Ojciec Farah, siedzący przy niskim stoliku, na który dopiero co odstawił talerz z niedojedzonym posiłkiem, wyglądał na bardzo zmęczonego.
‒ Skąd się tu wzięłaś, dziewczyno?
Czoło starego mężczyzny pożłobione było głębokimi zmarszczkami, lecz ciało wciąż było sprawne i imponująco umięśnione. Farah wiedziała, że gdyby była chłopcem, ojciec z radością przywitałby ją w swoim schronieniu, była jednak dziewczyną i chyba przyszedł już czas, aby przyjęła to do wiadomości i zaakceptowała.
‒ Słyszałam, że masz tu księcia Bakaanu – powiedziała cicho.
Ojciec powoli pogładził białą brodę, co oznaczało, że zastanawia się, czy odpowiedzieć.
‒ Od kogo się dowiedziałaś?
Farah poczuła się tak, jakby na jej barki spadł niewyobrażalny, przytłaczający ciężar.
‒ Więc to prawda? Ale dlaczego? Jak to się stało?
Amir, którego wejścia do namiotu nawet nie zauważyła, postąpił ku niej.
‒ Książę Zachim z całą arogancją założył, że może jeździć nocą po wydmach bez żadnej ochrony – oświadczył.
Farah zignorowała go i spojrzała na ojca.
‒ I co?
‒ Pojmaliśmy go.
Odchrząknęła, ze wszystkich sił starając się nie wyobrażać sobie dramatycznych scen.
‒ W jakim celu?
‒ Nie zamierzam dopuścić, aby następny Darkhan objął władzę w kraju, a on jest następcą tronu.
‒ Wydawało mi się, że ma starszego brata.
‒ Ten pies, Nadir, mieszka w Europie i nie chce mieć nic wspólnego z Bakaanem – wyjaśnił Amir.
Farah potrząsnęła głową, nadal nie rozumiejąc, co właściwie ojciec zrobił.
‒ To bez znaczenia – rzuciła. – Nie można tak po prostu porwać księcia!
Nie miała cienia wątpliwości, że wiadomość o uprowadzeniu Zachima jeszcze bardziej zdestabilizuje sytuację w kraju.
‒ Dzięki temu uda nam się przejąć kontrolę nad państwem – rzekł stary wódz.
‒ Ojcze, walki plemienne należą już do przeszłości, zresztą Darkhanowie odnieśli w nich zwycięstwo, prawda? Nie wydaje ci się, że najwyższy czas zakończyć te wszystkie historie?
‒ Nie. Dopóki ja jestem wodzem naszego plemienia, nie uznam zwierzchnictwa Darkhanów i nie wierzę własnym uszom, że moja córka mówi w ten sposób. Doskonale wiesz, co straciłem przez Darkhana.
Farah powoli wypuściła powietrze z płuc. Tak, wiedziała, że fakt, że król odmówił zaopatrzenia dalszych terytoriów Bakaanu w podstawowe leki i sprzęt medyczny doprowadził do śmierci jej matki i nienarodzonego brata. Z trudem przełknęła ślinę, starając się odrzucić gorycz, że dla ojca jej miłość nigdy nie będzie wystarczająco cennym darem. Lepiej niż ktokolwiek inny zdawała sobie sprawę, że pragnienie miłości nieodmiennie przynosi ból i łzy. Ojciec dalej mówił o wszystkim, co zabrali im Darkhanowie – ziemię, przywileje oraz wolność. Słuchała tych opowieści tyle razy, że czasami wracały do niej we śnie. Szczerze mówiąc, zgadzała się z wieloma rzeczami, które do znudzenia powtarzał ojciec. Tak, zmarły król Bakaanu był egoistycznym, zapatrzonym w siebie tyranem, który miał w nosie swoich poddanych, jednak porwanie księcia Zachima nie było dobrym krokiem w kierunku wyrównania dawnych krzywd. Więcej, było przestępstwem karanym więzieniem lub śmiercią.
‒ W jaki sposób coś takiego ma sprowadzić na nasz kraj pokój i poprawić naszą sytuację? – zapytała, usiłując zaapelować do jego rozsądku.
Stary wódz wzruszył ramionami.
‒ Nikomu nie uda się obalić tronu, na którym on zasiądzie – rzekł. – Jest zbyt potężny.
Farah słyszała, że książę Zachim odnosi sukcesy w wielu dziedzinach i jest niezwykle wpływowy. Mówiono jej też, że jest bardzo przystojny, co potwierdzały liczne zdjęcia w kolorowych magazynach, nie żeby jego wygląd miał dla niej jakiekolwiek znaczenie, rzecz jasna.
Z roztargnieniem potarła czoło.
‒ I co teraz? Jaka była reakcja rady Bakaanu?
Po raz pierwszy od jej wejścia do namiotu twarz ojca przybrała wyraz niepewności. Podniósł się i zaczął przechadzać się po namiocie.
‒ Jeszcze nic nie wiedzą.
‒ Nie wiedzą? – Farah zmarszczyła brwi. – Jak to?
‒ Powiadomię ich, kiedy będę gotowy wyjawić im moje plany.
Farah natychmiast zrozumiała, że ojciec nie ma żadnego planu.
‒ Ale nie zamierzam o tym z tobą dyskutować – ciągnął. – Dlaczego jesteś w takim stroju, dlaczego włożyłaś buty robione dla mężczyzn?
Farah zaszurała wysokimi butami z metalowymi okuciami na czubkach. Zapomniała się przebrać po sprzątaniu zagrody dla wielbłądów, fakt, ale czy ojciec naprawdę chciał rozmawiać o jej ubraniu teraz, gdy trzymał jako zakładnika najważniejszego człowieka w kraju?
‒ To nieważne. – Machnęła ręką. – Ja…
‒ Ważne, skoro ja tak mówię – zirytował się ojciec. – Wiesz, co myślę o tych twoich narowach!
‒ Tak, lecz wydaje mi się, że mamy w tej chwili trochę bardziej istotne rzeczy na głowie. – Farah nie zdołała się powstrzymać.
‒ O te rzeczy toczy się w tej chwili gra i nic więcej nie da się zrobić. – Stary wódz opadł na poduszki, nie kryjąc zmęczenia.
‒ Wszystko z nim w porządku? – zapytała niespokojnie.
‒ Tak, tyle tylko, że ten psi syn nie chce nic jeść.
‒ Pewnie obawia się trucizny.
‒ Gdybym chciał widzieć go martwym, użyłbym broni – zirytował się ojciec.
Serce Farah zabiło mocniej ze zdenerwowania. Nie mogła pozwolić, żeby ojciec spędził ostatnie lata życia w więzieniu.
‒ Może to jakieś rozwiązanie – odezwał się nagle Amir. – Zabijemy go i pozbędziemy się ciała, a wtedy nikt nie będzie mógł obarczyć nas winą za jego śmierć.
Farah rzuciła mu wściekłe spojrzenie.
‒ Nie mogę uwierzyć, że powiedziałeś coś takiego – wycedziła. – Nie chodzi już nawet o to, że byłby to najzupełniej barbarzyński postępek, ale przecież gdyby pałac dowiedział się o tym, ludzie króla wycięliby naszą wioskę w pień.
‒ Nikt by się nie dowiedział.
‒ To nieważne, bo nikt tu nie zginie – odpaliła.
Oparła dłonie na biodrach, zastanawiając się, jak zapanować nad poziomem testosteronu, który i tak osiągnął już drastyczny poziom.
‒ Pójdę do niego – powiedziała.
‒ W żadnym razie! – zaprotestował wódz. – Rozmowa z więźniem to zadanie dla mężczyzn.
Farah już miała oświadczyć, że skoro więzień odmawia przyjmowania posiłków, to najwyraźniej ojciec nie radzi sobie najlepiej z tym zadaniem, lecz w ostatniej chwili ugryzła się w język.
Postanowiła wziąć sprawy we własne ręce.
‒ Dokąd się wybierasz?
Zesztywniała, słysząc rozkazujący ton głosu Amira, i powoli odwróciła się twarzą do dawnego przyjaciela.
‒ Poszukać czegoś do zjedzenia – odparła zimno. – Mogę?
Spuścił wzrok, wyraźnie zmieszany.
‒ Chciałbym z tobą porozmawiać – powiedział.
Zdawała sobie sprawę, że Amir czeka, by wyraziła zgodę na jego zaloty, lecz w tej chwili nie miała najmniejszej ochoty oglądać wyrazu głębokiego niezadowolenia na jego twarzy, gdy usłyszy jej odmowną odpowiedź.
‒ Teraz nie mam ci nic do powiedzenia – poinformowała go ze słodkim uśmiechem. – Zaczekaj na mnie na zewnątrz.
Szybko wyszła z namiotu i przystanęła, by ściągnąć niżej chustę. Temperatura już spadła i ściany namiotów łopotały na wietrze. Farah miała wrażenie, że zbiera się na burzę, jednak na jasnobłękitnym niebie nie było ani jednej chmurki.
Postanawiając nie tracić czasu na jedzenie, szybkim krokiem ruszyła w stronę jedynego namiotu, którego pilnował wartownik. Czuła gniew, gniew na ojca i jego bezsensowne poczynania, i gniew na księcia, dziedzica człowieka, który przyczynił się do śmierci jej matki i nieodwracalnie odmienił jej dawne szczęśliwe życie. Próbowała zapanować nad emocjami, ale wszystko wskazywało na to, że poniesie porażkę.
Tak czy inaczej, musiała przynajmniej postarać się zachować zimną krew, jeśli chciała wyciągnąć ojca z bagna, w które sam się wpakował, naturalnie przy wydatnej pomocy Amira.