Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • promocja

Czarodziejka z ulicy Brackiej - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
8 października 2025
3024 pkt
punktów Virtualo

Czarodziejka z ulicy Brackiej - ebook

Kraina Amuletów, najlepszy krakowski sklep z magicznymi przedmiotami, zaprasza nowych klientów!

Zapraszamy do Krainy Amuletów przy ulicy Brackiej!

W nowym punkcie na mapie magicznych sklepów Krakowa znajdziecie zaklęte lusterka, czarodziejską biżuterię i szeroki wybór ochronnych amuletów, tworzonych przez najlepsze specjalistki w swojej branży: czarodziejkę Lady oraz teoretyczkę magii Agnieszkę.

Lady i Agnieszka ze świetnymi wynikami ukończyły Collegium Magicae, a teraz udało się im zaoszczędzić wystarczająco dużo, aby otworzyć własny interes. I wszystko byłoby wspaniale, gdyby na ich progu pewnego dnia nie stanął dawny przyjaciel, Dobromir Czartoryski, który ewidentnie wpakował się w jakąś potężną aferę. Dlaczego nagle tyle osób chce koniecznie zadać im parę pytań o Dobromira? Gdzie ukryto przeklęty artefakt, mieszający ludziom w głowach? I jak zdobyć nowych klientów, aby jak najszybciej spłacić biznesowe pożyczki?

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8330-332-1
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

Kompletne szaleństwo

To było kompletne szaleństwo.

A przynajmniej tak twierdził głos rozsądku Lady, gdy rozglądała się po lokalu, w którym jeszcze niedawno handlowano tanią książką. Po tych czasach pozostały długa, odrapana lada tuż przy drzwiach, puste półki ciągnące się wzdłuż ścian, stół na środku pomieszczenia oraz mnóstwo pudeł w części magazynowej, która niedługo miała się zamienić w pracownię z prawdziwego zdarzenia.

Szaleństwo.

Szaleństwem było włożenie wszystkich oszczędności w zakup tego miejsca. Za jeszcze większe szaleństwo można uznać wzięcie pożyczki od Funduszu Inicjatyw Magicznych, podległego Loży Magii, by mieć za co kupić potrzebne sprzęty, narzędzia, materiały i towar. Rzucenie przed tygodniem doskonale płatnej pracy w firmie jubilerskiej Arturius, która zapewniała nie tylko stabilność finansową, lecz także darmowe wejściówki na liczne pokazy, szkolenia i wydarzenia branżowe, również można uznać za kompletny obłęd. Podobnie jak sam pomysł, że Lady zdoła prowadzić interes – nie znała się przecież na księgowości, przepisach i sprzedaży detalicznej, a skoro nikt wcześniej nie otworzył czegoś podobnego w centrum Krakowa, to być może istniał ku temu jakiś bardzo dobry powód.

To szaleństwo, podpowiadał więc rozum i szeptał to nieprzerwanie od sześciu miesięcy, czyli od dnia, kiedy powstał cały plan (na swoje usprawiedliwienie Lady miała to, że gdy zaczęła go snuć, była mocno wstawiona), a jego realizacja ruszyła z prędkością światła, napędzana energią i zdecydowaniem Agnieszki Paulińskiej, która w lot podchwyciła pomysł przyjaciółki.

To się nie uda.

A może jednak? – szeptało jednocześnie serce i przez ten podszept (oraz przez upór Agniesi, oczywiście, upór Agniesi mógł przebić się nawet przez żelbeton), czarodziejka Natasza Ladowska stała pewnego wrześniowego poranka na drabinie w lokalu przy ulicy Brackiej i malowała sufit. Jeden wałek trzymała własnoręcznie. Drugi wprawiała w ruch magią, tak że malował po drugiej stronie pomieszczenia. Próbowała i z trzecim, ale kiedy traciła skupienie, wałek zaczynał pryskać farbą na spowite zaklęciem ochronnym regały.

Klucze do lokalu trafiły w jej ręce siedem dni temu. Zdążyła w tym czasie posprzątać, pozbyć się śmieci, zdrapać starą farbę, pomalować niemal wszystkie ściany i doznać załamania nerwowego przy wymianie stolarki okiennej – ekipa miała bardzo luźne podejście nie tylko do umówionych z klientem terminów, lecz także do zasad poprawnego montażu. Całe szczęście, że Agnieszka przysłała Lady dzień wcześniej przewodnik z informacjami, na co powinno się zwracać uwagę…

Musiały jak najszybciej skończyć remont, a później równie szybko zabrać się za wytwarzanie towarów, i to dobrych towarów, bo przy otwarciu będzie liczyło się pierwsze wrażenie. Na razie szły jednak względnie zgodnie z planem i istniała szansa, że Kraina Amuletów wkrótce otworzy swoje podwoje dla klientów.

Oby jak najszybciej, bo za trzy miesiące będą musiały zapłacić pierwszą ratę pożyczki, a oszczędności Lady, nie tak dawno całkiem spore, topniały w zastraszającym tempie.

– Przepraszam za spóźnienie!

Drzwi otworzyły się z impetem i do środka wpadła Agnieszka w swojej całej perfekcyjnej osobie. Wszystko w Agnieszce było perfekcyjne: od kolorowych trzewików na obcasie (jak Lady wiedziała, z polańskiej firmy robiącej obuwie na zamówienie), przez pięknie uszytą niebieską sukienkę z grubej bawełny (Agniesia gardziła poliestrem) i twarz o rysach, które jej fani często nazywali „arystokratycznymi”, aż po idealnie ułożone blond włosy. Mimo całej tej idealności Lady zmierzyła przyjaciółkę krytycznym spojrzeniem z wyżyn swojej drabiny, i to wcale nie dlatego, że Agnieszka się spóźniła, ani nawet nie dlatego, że prawie walnęła drzwiami w drabinę.

– Masz zamiar malować w tym stroju? – spytała.

– A muszę malować? Tobie świetnie idzie – stwierdziła Agnieszka, wskazując na zaczarowany wałek. – Parę zaklęć, szast prast i wszystko będzie ogarnięte.

– Nie wnerwiaj mnie nawet.

– Żartowałam. Mam ciuchy robocze w torebce – odparła przyjaciółka i zamachała torbą, markową, skórzaną i tak wielką, że mogłaby w niej upchnąć nie tylko zapasowe ubrania, portfel, lusterko i dokumenty, lecz także prawdopodobnie kosmetyczkę, zestaw pierwszej pomocy, stos amuletów i jakiś tasak.

Lady zresztą nie zdziwiłoby, gdyby to wszystko – włącznie z tasakiem – w torebce faktycznie się znalazło. Paulińska lubiła być przygotowana na każdą okazję, a torebka była zaklęta i mieściła zdecydowanie więcej, niż można sądzić po i tak imponującym rozmiarze.

– No. To leć się przebrać, a potem opowiadaj, jak poszło.

– Tak poszło, że nie wiem, czy się cieszyć i czuć, że mile połechtano moje ego, czy pałać ogólnym pragnieniem mordu – powiedziała Paulińska, przemykając w stronę łazienki na tyłach.

Zaintrygowała tym Lady na tyle mocno, że ta aż zeszła z drabiny i ruszyła za przyjaciółką. Dzisiejsze spotkanie Agnieszki z właścicielką agencji modelek, dla której dotychczas pracowała, miało być w końcu formalnością. Kontrakt wygasał w przyszłym tygodniu. Przedstawiciele agencji już od dawna sugerowali, że nie chcą go przedłużać, a sama Agnieszka nie zamierzała o to walczyć.

Paulińska pracowała dorywczo jako modelka już na dwóch ostatnich latach studiów, a potem na pełny etat przez trzy lata po nich. Była ładna, była zdolna, miała znajomości, styl i charyzmę, znała biegle dwa języki i trzeci komunikatywnie. Chodziła więc po europejskich wybiegach, występowała w reklamach, spoglądała z okładek czasopism i była twarzą Arturiusa, najbardziej luksusowej firmy biżuteryjnej w kraju. Zarabiała krocie i wiodła życie, o jakim jej koleżanki mogły tylko pomarzyć.

I, jak wyznała przyjaciółce pół roku temu, zaczynała powoli go nienawidzić.

Agnieszka miała dość social mediów, dość nachalnych fanów, dość rygorystycznych diet, dość pracy z wybrednymi projektantami, dość przyjęć ze sławnymi i bogatymi, dość uwag, że „no, trochę się postarzała i pięć młodszych czeka w kolejce na jej miejsce”. Dość tego, że czuła się uprzedmiotowiona i traktowana jak głupia blondynka. Dość tego, że czasem w tej branży karierę robiło się przez łóżko i byli tacy, co oczekiwali podobnego postępowania od niej. Dość tego, że w kawiarniach na ciastka mogła sobie co najwyżej popatrzeć przez szybę, i dość fantazjowania o cheesburgerach, których nie może zjeść, bo jeśli utyje dwa kilo, nie zmieści się w kreację, którą miała reklamować. A przede wszystkim dość tego, że dawne marzenia i ambicje, odsunięte na bok „tylko na chwilę”, by przeżyć przygodę życia i zarobić na ich realizację, zarastały w kącie kurzem i wkrótce mogły obrócić się w proch.

– Danika powiedziała ci coś przykrego? – spytała Lady, gdy stanęła pod drzwiami do malutkiej (i również wymagającej remontu) łazienki.

– Wspomniała coś o tym, że „już nie jesteś taka młoda” i że „trochę ostatnio utyłaś”, a przez to coraz trudniej znaleźć dla mnie kontrakty… Wredna suka. Noszę cholerny rozmiar trzydzieści sześć, w porywach trzydzieści cztery, a ona ma problem, że w to trzydzieści cztery nie zawsze się zmieszczę! Nie mam jeszcze dwudziestu ośmiu lat! A ona sama dobiega czterdziestki i musi codziennie depilować wąsik – padło zza drzwi. – Wypominała mi też, że w najnowszej kampanii Arturiusa nowa modelka dostała więcej ujęć. Ta nowa laska to kochanka ich szefa produkcji, nie wiem, jak miałabym, cholera, temu zapobiec. Ale wiesz, co się okazało? To wszystko, że niby rozważają, czy na pewno dalej chcą mnie reprezentować, to był pieprzony blef!

– No? – Cisza. – Aga? No gadaj! Nie możesz trzymać mnie w niepewności.

– Merlinie, zaraz, zdejmuję kieckę… Otóż jednak chciała podpisać nowy kontrakt, tylko na mniej korzystnych warunkach. Wiesz, większy procent dla niej, parę nowych klauzul, bla, bla, bla… Oczywiście oferta z wielkiej łaskawości, rozumiesz, ze względu na sympatię do mnie, bo tak naprawdę to wcale nie wiedzą, czy warto…

– Kazałaś się jej pierdolić? – przerwała jej Lady.

Zza drzwi dobiegł stłumiony śmiech.

– W mniej dosadnych słowach, ale tak. Chyba ją zatkało. Nie wiem, co ona sobie wyobrażała, że będę się przed nią płaszczyć i dziękować za kolejną szansę?

– Aga?

– Mhm?

– To możliwe, że ostatnio celowo dawali ci same gorsze fuchy?

– A cholera ich wie.

Drzwi otworzyły się z rozmachem i w progu stanęła Agnieszka w koszuli i starych ogrodniczkach, z włosami związanymi w niedbałą kitkę. Nawet w takim stroju wyglądała świetnie, i to nie tylko dzięki subtelnemu makijażowi. Kiedyś Lady zazdrościła jej tego okropnie. Teraz jednak nie była ani trochę zazdrosna, bo nawet jeśli nie wszystkie kompleksy, to ich większość przepadła już dawno. Za to jęknęła w duchu na widok tej koszuli, bo może i była wygodna, ale do tego markowa i jak nic kosztowała ze trzy albo cztery stówy. A Agnieszka brała ją do malowania!

– Nie znasz umiaru – mruknęła Lady.

– Hej, nikogo dzisiaj nie zamordowałam ani nawet nie posłałam w diabły, uważam, że okazałam mnóstwo umiaru.

– Chodzi mi o tę koszulę. Jest czerwona i lniana. Jak kapnie ci na to biała farba, to nie zejdzie.

– Będzie przynajmniej patriotycznie – zbyła ją Agnieszka i ruszyła z powrotem do głównej sali. – I tak nie cierpię tej koszuli. W każdym razie oficjalnie jestem wolną kobietą, a że ostatnią sesję zdjęciową skończyłam wczoraj… od dziś cała moja energia będzie skupiona tylko na tym miejscu.

– Oby to miejsce wytrzymało tę kumulację – stwierdziła Lady grobowym tonem i wcisnęła Agnieszce wałek w rękę. – Powinnyśmy pewnie świętować z szampanem, ale nie mamy na to czasu. Trzymaj, jak się we dwie za to zabierzemy, to dziś skończymy z tym, a jutro z magazynem… tfu, pracownią.

– O nienienie, dziś musimy skończyć i z tym, i z magazynem, znaczy się z pracownią – zapowiedziała Agnieszka, wdrapując się na drabinę. – Ja już wszystko załatwiłam, jutro rano przychodzi ekipa ogarnąć podłogę w pracowni, za dwa dni przywożą nam tam meble, a za trzy sprzęty i narzędzia…

– Co?! – Lady, która już miała znów zaczarować wałek, zamarła w pół ruchu. W rezultacie wałek poderwał się z wiadra i opadł na wyłożoną folię podłogę, chlapiąc wokół farbą. Może to miejsce wytrzyma kumulację Agnieszkowej energii, ale Lady nagle uznała, że ona to chyba nie. – Aga, jakie meble, jakie sprzęty? Nie wybrałyśmy żadnych sprzętów!

– Wybrałyśmy – odparła Paulińska z niezmąconym spokojem. – Dwa miesiące temu, te od Trojanowskich.

– Oglądałyśmy je, ale nie było nas na nie stać – przypomniała Lady z naciskiem. Całe szczęście to Agnieszka stała na drabinie, a nie ona, bo aż się jej zakręciło w głowie, gdy przypomniała sobie ceny sprzętów od Trojanowskich. Wspaniałe, cudowne, ze wszech miar upragnione specjalne stoły i lampy, ułatwiające pracę i katalizowanie energii, ale absolutnie przekraczające ich skromny budżet. – Odwołaj to, na litość bogów!

– Mówiłam, że to załatwię.

– A ja mówiłam, że to niemoż… – zaczęła Lady i zaraz urwała. A potem przymknęła oczy. – No tak. Zaćmiło mnie chyba na moment. Zapomniałam, z kim rozmawiam. Jak do licha to załatwiłaś? I dlaczego nie pomyślałaś, żeby oświecić mnie wcześniej?

– Jakbym oświeciła cię wcześniej, próbowałabyś mnie powstrzymać. – Agnieszka westchnęła, spoglądając na Lady. – Sprzedaliśmy z bratem dom po babci. Był przepisany na nas. Trzy dni temu podpisałam umowę, pieniądze dziś trafiły na konto.

– Co zrobiłaś?!

– I tak nie zamierzałam tam mieszkać! Mam piękny siedemdziesięciometrowy apartament z ogromnym tarasem.

– Tak, ale zawsze mówiłaś, że nie chcesz sprzedawać tego domu, bo był dla niej ważny i nie powinnaś robić tego tylko po to, żeby… żeby…

– Żeby zwiększyć szanse na realizację naszego największego marzenia? – przerwała jej Agnieszka, a potem dramatycznym gestem machnęła ręką z wałkiem, pryskając przy tym farbą na prawo i lewo. – Z lepszym sprzętem, narzędziami i materiałami zrobimy lepsze amulety i zaklęte przedmioty. Możemy też szybko nadpłacić pożyczkę, a to oznacza mniej odsetek i brak dodatkowej zależności od Loży. A młody uznał, że przyda się mu gotówka. Nie potrzebowałam tego domu, był wiecznym wyrzutem sumienia. Za to naprawdę potrzebuję, żeby nasz interes okazał się sukcesem.

Z jednej strony Lady rozumiała te argumenty. Im szybciej uwolnią się od zobowiązań wobec Loży, tym lepiej. Nie dało się od tej organizacji uciec całkowicie, ale Lady nie chciała być im nic winna dłużej niż to konieczne. Porządny sprzęt mógł pomóc im w błyskawicznym zbudowaniu reputacji zakładu. Z drugiej strony…

– To nie jest sprawiedliwe – zaprotestowała. – I tak włożyłaś w zakup tego miejsca więcej kasy niż ja.

Zarobki Lady jako twórczyni magicznej biżuterii były w Arturiusie wysokie, ale nie aż tak wielkie jak te Agnieszki. Poza tym Paulińska pochodziła z bogatej rodziny, pierwsze M3 dostała w nagrodę za ukończenie studiów, a Lady zaczynała od zera i wciąż miała na głowie kredyt na mieszkanie. Nadpłacała go wprawdzie i nie tak dawno uskładała tyle, że zamierzała spłacić kwotę w całości w tym roku, ale… ostatecznie włożyła wszystkie oszczędności w zakup tego lokalu.

– Więc jak zacznie przynosić zyski, przez jakiś czas ja będę inkasowała więcej.

Przez długą chwilę mierzyły się spojrzeniami. Lady – jak zwykle – ustąpiła pierwsza. Głównie dlatego, że znała iście ośli upór Agnieszki, która obstawałaby przy swoim, nawet gdyby zupełnie nie miała racji, a w tym przypadku przecież dysponowała naprawdę dobrymi argumentami. A Lady nie chciała stać i kłócić się przez kolejne trzy godziny.

– W porządku – powiedziała więc. – Ale spłacę połowę twojego wkładu.

Starała się nawet nie myśleć o tym, że może im nie wyjść i nie będzie żadnych zysków, z których udałoby jej się spłacić Agnieszkę. Obiecała sobie przecież, że będzie optymistką. Miały naprawdę sensowny biznesplan, fundusze na rozruch, i przede wszystkim umiejętności. Nie było wielu czarodziejów i teoretyków specjalizujących się w tworzeniu amuletów i magicznych przedmiotów. Owszem, rynek zalewały proste talizmany czy zaklęta biżuteria, której projektowaniem zresztą Lady do niedawna zajmowała się w Arturiusie, ale zakłady wytwarzające naprawdę potężne przedmioty nie były zbyt liczne.

Oby wynikało to z niedostatku specjalistów, a nie małego zapotrzebowania.

– Świetnie, w takim razie bierz się za malowanie, bo mamy mało czasu – zarządziła Agnieszka.

Zanim Lady zdążyła odpowiedzieć, drzwi otworzyły się ze skrzypieniem. Czarodziejka obróciła się ku wejściu, sądząc, że to jakiś zabłąkany turysta, ale na progu stał ich kolega z roku, Grzesiek.

– Grześ! – ucieszyła się Lady i natychmiast rzuciła się mu na szyję, a Agnieszka udała, że z tego zaskoczenia spada z drabiny. Niby napisał na ich wspólnym czacie, że postara się wpaść dziś lub jutro, zerknąć na ich wymarzony lokal i może w czymś pomóc, ale żadna nie wierzyła, że zdoła wyrwać się z pracy.

– Czy ja go naprawdę widzę, czy to zwidy? – spytała Paulińska, stając znowu pewnie na szczeblu, by po chwili zejść ostrożnie na podłogę. – Lady, uszczypnij mnie, bo to mi się chyba śni.

– Nie przesadzaj – mruknął Grzesiek. Wypuścił przyjaciółkę z objęć i wyciągnął ręce ku Paulińskiej. – Też przez ostatni rok byłaś ciągle zajęta.

– Ale miałam czas spać, jeść, oddychać i czasem odpisać znajomym na wiadomości. – Agnieszka zaśmiała się i go uściskała.

– Lady, powiedz jej coś.

– Kiedy ma trochę racji. Właśnie miałam pytać, jak to się stało, że cię wypuścili z tego szpitala, i to bez jakiejś bransoletki śledzącej – odparła czarodziejka. Uśmiechnęła się tak szeroko, że w jej policzkach pojawiły się dołeczki.

Grzesiek Warecki wybrał specjalizację bez wątpienia prestiżową, ale uważaną za jedną z najtrudniejszych i najbardziej czasochłonnych, mianowicie magimedykę. Uczył się uzdrawiania na dwóch ostatnich latach ich studiów, potem jednak musiał ukończyć trzyletni kurs indywidualny pod okiem uzdrowicieli, wymagający nie tylko nauki zaklęć, lecz także ślęczenia nad podręcznikami biologii i chemii. Teraz zaś rozpoczynał pańszczyznę, jak czasem żartobliwie to nazywano – bo aby uzyskać uprawnienia, musiał ukończyć jeszcze roczny staż w szpitalu, a potem, w zamian za darmową edukację, przepracować trzy lata na kontrakcie państwowym. Lady ten system trochę rozumiała, bo uzdrowiciele kształcili się za darmo, potem zaś zwykle szybko uciekali na prywatne praktyki i liczyli sobie majątek za usługi, a w publicznych placówkach wiecznie ich brakowało. Trochę jednak nie rozumiała, bo nic dziwnego, że uciekali, skoro jak już w tym szpitalu tkwili, oczekiwano najwyraźniej, że będą w nim spędzać jakieś dwadzieścia godzin dziennie, minimum sześć dni w tygodniu.

– Nie widzieliśmy się tylko od miesiąca – bronił się Grzesiek.

– Od dwóch – sprostowała Agnieszka. – Byliśmy w kawiarni w maju. Mamy lipiec.

– To była końcówka maja, a lipiec dopiero się zaczyna.

– Szesnasty maja, a jest dziewiąty lipca.

– Pax! – zażądała Lady, unosząc dłonie. – Grześ, jadłeś coś? – zatroszczyła się.

Przyjrzała się mu uważnie. Schudł wyraźnie, blady był jakiś, oczy miał podkrążone i była pewna, że nie tylko nie dosypia, lecz także nie dojada.

– Jadłem śniadanie, a teraz wpadłem was wspomóc, a nie objadać.

– Jest szesnasta, od śniadania trochę minęło. Jak lekarz, pardon, uzdrowiciel, może nie wiedzieć, jak ważne jest regularne spożywanie posiłków? – Agnieszka westchnęła cierpiętniczo. – Robimy tak. Lady czaruje wałek i łapie za drugi, ty łapiesz za trzeci, a ja łapię za telefon i zamawiam jedzenie na wynos. Zrobimy przerwę obiadową, jak je dostarczą, i sobie pogadamy nad kurczakiem i sałatką. Koniecznie sałatką, musisz zjeść coś zdrowego, panie uzdrowicielu.

– Naprawdę nie trzeba…

– Dostaniesz zapłatę w jedzeniu – przerwała stanowczo Grześkowi Lady i wepchnęła mu w dłoń wałek. – Wskakuj na drabinę, wyższy jesteś, będzie ci wygodniej z sufitem. Ja skończę ostatnią ścianę.

Najchętniej by go posadziła w kącie, otuliła kocykiem i kazała się wyspać, ale wiedziała, że Grześ nie usiedzi w miejscu, gdy kobiety pracują. Nie dlatego, że uważał, że to nie jest kobiece zajęcie, tylko dlatego, że czułby się okropnie, gdyby nie pomagał. A przecież nie odeślą Grześka do domu, gdy już po tych dwóch miesiącach udało się im spotkać.

Lady westchnęła w duchu, zanurzając drugi wałek w farbie. Posłała go czarem pod sufit. Pomyślała sobie, że kiedyś oczyma wyobraźni widziała dorosłość jako taki fajny okres, gdy będzie niezależna, majętna i zacznie Naprawdę Żyć. Tymczasem na razie oznaczało to wcale nie mniej nerwów niż na studiach, w najbliższym czasie więcej pracy niż podczas najtrudniejszej sesji, liczenie każdej złotówki, a także spotykanie się z przyjaciółmi od święta. Zaraz jednak odgoniła od siebie te przykre myśli. W końcu teraz liczyła złotówki dlatego, że zainwestowała majątek we własny interes, miała perspektywy, a może nawet Perspektywy, i zaraz miała zjeść obiad z dwójką najlepszych przyjaciół.

I ta konkluzja pchnęła jej myśli ku trzeciemu najlepszemu przyjacielowi z lat studenckich.

– Ej, Grześ.

– Co tam?

– Nie kontaktował się z tobą ostatnio Dobromir? – spytała.

– Co ty. Nie odczytał przecież nawet naszego czatu przez ostatnie trzy tygodnie. Jakby miał się z kimś kontaktować, to z którąś z was, zawsze byliście bliżej.

– Bliżej? Jakby był z nami bliżej, to dałby jakiś znak życia! – warknęła Agnieszka, uniósłszy wzrok nad telefonu, gdzie w aplikacji zamawiała jedzenie. – Ty nic nie pisałeś przez ostatni tydzień, a ten drań przez ostatnie dwa miesiące.

– Miałem trudny okres w szpitalu – usprawiedliwił się Grzesiek, a Agnieszka przewróciła oczyma.

– Wiem, wiem, mówiłeś, tfu, pisałeś, że cię ordynator wykańcza.

– Nawet nie ordynator. – Grzesiek westchnął. – Mamy za mało uzdrowicieli. Czy mam odmówić, jak przywożą kogoś z pożaru w ciężkim stanie, bo skończyłem właśnie zmianę? Albo powiedzieć, że nie przyjmę tego dzieciaka, co wpadł pod auto, bo właśnie zaleczyłem trzy skomplikowane złamania kości u osób, których przez ogólny stan zdrowia nie można było zoperować, i jestem zmęczony?

– Ciężki kawałek chleba sobie wybrałeś – mruknęła Lady współczująco.

– Ktoś to musi robić.

– I bardzo cię za to podziwiam, i narzekam nie na ciebie, tylko na Dobromirka, bo jego na dwa miesiące w szpitalu nie zamknęli – burknęła Agnieszka. – Robi jako asystent dla jakiegoś ważniaka w Loży i już nie ma czasu dla starych przyjaciół.

Paulińska nigdy mu do końca nie wybaczyła przyjęcia tej fuchy. Lady sama nie wiedziała, co o tym myśleć.

– Dalej mnie to dziwi – mruknęła, pokrywając powoli ścianę jasnozieloną farbą. Optowała początkowo za tradycyjną bielą, ale Agnieszka oświadczyła twardo, że mają się wyróżniać, a nie iść w bezpieczną klasykę. Miało więc być tak: biały sufit, ściany jasnozielone. I chociaż wciąż nie była do tego przekonana, ustąpiła. – Wiecie, Dobromir to ostatnia osoba, która moim zdaniem mogłaby wypełniać cudze polecenia. I to jeszcze dla Loży.

– Ludzie się zmieniają – stwierdził Grzesiek.

– No, to musiała być poważna, wewnętrzna przemiana. Podejrzewałam na początku, że zrobili mu pranie mózgu – prychnęła Paulińska. – Albo pojawił się kolejny doppelganger i zajął jego miejsce.

– Obawiam się, że Dobromir jest równie Złomirowaty, jak zawsze. – Lady westchnęła, przesuwając wałkiem po ścianie. – A przynajmniej był, kiedy ostatnio się widzieliśmy.

– Kiedy to było? Ponad pół roku temu – zamarudziła Agnieszka. – Dobra, skoro wy ogarniacie farbowanie, to łapię za mopa. Żarcie będzie za pół godziny, więc trzeba się streszczać. Wiecie co? Mam naprawdę, naprawdę dobre przeczucia co do tego miejsca.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij