- W empik go
Czarodziejska sakiewka i dziwna czapka oraz inne baśnie - ebook
Czarodziejska sakiewka i dziwna czapka oraz inne baśnie - ebook
Elwira Korotyńska (1864-1943) W okresie międzywojennym była autorką wielu książek dla dzieci i młodzieży (bajek, baśni, wierszyków, powiastek i opowiadań, skrótów popularnych powieści oraz utworów dramatycznych, głównie jednoaktowych komedyjek). Mniejsza ich część wydawana była dość starannie, jednak większość zwykle wychodziła w bardzo tandetnym wydaniu, ubogich seriach małych zeszytów publikowanych przez wydawnictwo „Księgarnia Popularna”. Były to przeważnie serie krótkich powiastek i przeróbek znanych bajek. Autorami większości tych utworów była właśnie Elwira Korotyńska. W związku z ich słabą jakością edytorską działalność tego wydawnictwa była ostro krytykowana przez ówczesnych publicystów. Należy jednak dodać, że były one tanie i popularne, zwłaszcza wśród ludzi niezamożnych, których nie stać było na droższe pozycje. W związku z czym upowszechniały czytelnictwo wśród mas i krzewiły kulturę i wiedzę w popularnej formie (za Wikipedią). Niniejszy zbiorek zawiera następujące utwory: Czarodziejska sakiewka i dziwna czapka. Karusia. Kłapouszek. Kominiarczyk. Książę-żebrak. Kupiec i Geniusz. Bogaty Piotr. Błękitny pasek.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-167-0 |
Rozmiar pliku: | 178 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Baśń z 1001 nocy
Na pięknej wyspie Morza Śródziemnego, otoczony prześlicznemi drzewami i bogatą roślinnością stał zamek wspaniały.
W nim to opływali w dostatkach i szczęściu możni właściciele Teodoryk i Gracja. Poślubieni przed kilkunastu laty, nie zaznali dotąd czem trud i zmartwienie.
Syn ich Fortunat, dobry i posłuszny chłopczyna dopełniał ich wielkiego i niczem niezamąconego szczęścia.
Teodoryk był panem bardzo dobrym, ojcem i mężem kochającym, miał jednak tę wadę, że lubił zmieniać miejsce zamieszkania, przepadał za zabawami, towarzystwem wesołem i grą w karty.
Cudna przyroda nie wystarczała mu zupełnie. Zwierzył się z tem żonie, prosząc, aby się przenieść niezwłocznie do miasta, gdzie dobierze sobie stosowne towarzystwo i gdzie syn ich jedyny kształcić się będzie wysoko.
Zgodziła się na to, bo i cóż miała robić? Ale żal jej było tego pięknego pałacu, kwiecistej wyspy, śpiewu ptaków i błękitnego morza.
Synek ich również przywiązał się do tej miejscowości, gdzie ujrzał świat Boży i tyle miał przeróżnych rozrywek.
Opuścili to wszystko i sprzedawszy swój zamek pewnego ranka wyruszyli na stały pobyt do miasta.
Wynajęli prześliczne mieszkanie, trzymali konie w stajni, dużo służby stawało na ich rozkazy.
Utrzymanie domu na wysokiej stopie, przyjęcia i stroje, kosztowały o wiele więcej niż życie w zamku na wyspie.
Minęło lat kilka, nasza trójka nie czuła się tu bardzo szczęśliwą, wreszcie doszła do takiego niedostatku, że zamyślać musiała o pracy.
Pewnego razu Teodoryk wszedłszy do pokoju żony, wyznał jej ze łzami, że odprawić musi całą służbę, sprzedać konie i umeblowanie i do pracy się zabrać. Za długi bowiem groziła im licytacja.
– Nie wiem czy będziesz chciała podzielać ze mną tę niedolę – rzekł do żony – winien jestem temu wszystkiemu, nie trzeba było bowiem wyjeżdżać z tej urodzajnej wyspy, gdzieśmy opływali w dostatki.
Wierna żona pocieszała jak mogła, przekonywując go, że największem szczęściem przywiązanie i zgoda w rodzinie. Praca nie jest ani hańbą, ani nieszczęściem, pracować więc będą wspólnie, aby syna wykształcić i na utrzymanie zarobić.
Przenieśli się więc do ubogiego mieszkanka za miastem i zabrali się do roboty. On pracował w jednym z urzędów jako miernie uposażony urzędnik, ona, nie trzymając służącej, zajmowała się gospodarstwem, szyciem i wszelkiemi pracami domowemi.
Przeszło lat parę, Fortunat skończył nauki, wyrósł na pięknego o blond włosach chłopca, marzącego tylko o tem, aby iść w świat i zdobyć łatwym sposobem szczęście.
Pewnego razu błądząc bez myśli nad brzegami morza, spostrzegł przybijający do portu elegancki statek. Należał on, jak się wkrótce o tem dowiedział do księcia Flandrji, powracającego z wyprawy do Jerozolimy.
Podszedł do księcia i zapytał go, czy nie potrzebuje pazia do swego dworu. Książe przyjął go z chęcią i zabrał na statek.
W parę dni Fortunat był w zamku swego obecnego pana i dobrem sprawowaniem zasłużył na przychylność tak księcia jak i księżnej.
Odważny i zręczny zdobywał często nagrody w turniejach. Obdarzała go niemi sama księżna w otoczeniu swych córek.
Dwie z tych nagród były wielkiej wartości. Otrzymał mianowicie djament duży wielkości jaja kurzego i bryłkę złota utkaną szafirami.
Widząc jaki skarb posiada, nie chciał już być paziem u dworu, gnało go coś wciąż w świat, nie mógł, jak i jego ojciec w latach młodości usiedzieć na jednem miejscu. Podziękował więc księciu i księżnie za służbę i spieniężywszy klejnoty wyruszył w drogę.
Konie, piękne ubiory i szalone wydatki w drodze wyczerpały w krótkim czasie jego fundusze i doprowadziły do tego, że z głodu umierał.
Począł szukać roboty, ale nigdzie jej nie mógł znaleźć. Błądził więc po lesie, mając nadzieję, że choć jagodami głód swój zaspokoi. Na nieszczęście jednak las był suchem igliwem zasypany bez mchu i paproci, a w takich borach, jagody nigdy się nie pokazują.
Na dobitkę jeszcze, gdy zgłodniały i zrozpaczony usiadł pod drzewem, oczekując niechybnej śmierci z wycieńczenia, usłyszał poza sobą ryki i wycia straszliwe zwierząt drapieżnych.
Czemprędzej wskoczył na drzewo, myśląc, że się w ten sposób przed pożarciem uchroni, ale jakież było jego przerażenie, gdy tuż pod drzewem, na którem się chciał ukryć, ujrzał strasznego i rozjuszonego niedźwiedzia wdrapującego się po swą zdobycz.
Przerażony schwycił za miecz i tak trafnie ugodził nim zwierzę, że z rykiem śmiertelnym padło martwe na ziemię, łamiąc gałęź, na której siedział Fortunat i porywając go z sobą z drzewa.
Ocalony zwycięzca uradował się wielce, że uszedł śmierci, ale to nie zmniejszyło jego głodu. Patrzał z pożądliwością na ogromne cielsko niedźwiedzia, myśląc, z jakimby apetytem zajadał upieczony kawał mięsiwa, gdy naraz posłyszał szmer poza sobą.
Sądząc, że napaść jakaś ze strony zwierząt mu grozi, złapał za miecz u boku wiszący i szybko obrócił się poza siebie.
Przed nim stała niewiasta wielkiej piękności z zawiązanemi oczyma i trzymała w swem ręku koło. Znał z obrazków ten symbol szczęścia, zrozumiał, że ma przed sobą czarodziejkę, którą ludzie przezwali Fortuną.
– Jestem Fortuną – odezwała się postać – dać ci mogę: bogactwo, rozum, siłę, zdrowie, piękność lub długie życie. Jaki dar sobie wybierasz?
Biedny Fortunat umierający prawie z głodu, odparł bez wahania: – Piękna damo, zrób mnie tak bogatym, żebym nigdy nie zaznał głodu.
Na te słowa Fortuna wręczyła mu zwyczajną sakiewkę do pieniędzy, mówiąc:
– Ile razy zajrzysz do wnętrza tej sakiewki, zawsze znajdziesz w niej dziesięć sztuk złota. Gdy umierać będziesz, oddaj ją swoim dzieciom, po ich śmierci sakiewka pozostanie nazawsze próżną.
To mówiąc znikła piękna pani, pozostawiając naszego Fortunata zdumionego tem dziwnem spotkaniem i tym drogocennym darem.
Wyjąwszy z sakiewki pełną garść złota, puścił się do miasteczka, gdzie spożył wyborny obiad.............................Karusia
Powiastka
Było dwoje sierotek: Michaś i Karusia. Umarli rodzice i pozostawili ich w zawalonej chatce i zachwaszczonym ogródku, małych i bezradnych.
Michaś miał lat siedem, Karusia dziewięć.
Kochali się bardzo, jedno bez drugiego żyć nie mogło i jedno drugiemu umilało życie.
Rano Karusia szła do obórki i wydoiwszy kózkę, niosła kubek mleka Michasiowi, aby wypiwszy je z kawałkiem chleba poszedł z kózką na pole.
Była to ich karmicielka jedyna, umarliby z głodu, jeśliby nie ona. Z niej czerpali pożywienie i siłę do pracy, z niej mieli radość, gdy wyprawiała pocieszne skoki i harce.
Michaś lubił chodzić z kózką na trawkę. Miło mu było zrywać kwiatki, układać bukiety i chwilami czytać książki, dawane mu przez panienkę ze dworu.
Karusia tymczasem gospodarowała w domu, przygotowywała jedzenie braciszkowi, sprzątała izdebkę i wybiegała potem do niego z garnuszkiem zupy, siedząc dopóki nie zjadł.
Jednostajnie płynęło im życie, czuwała nad nimi Opatrzność i zdawało się, iż zawsze tak będzie.
Ale zdarzyło się nieszczęście.
Razu pewnego, gdy Karusia przyszła na pole z jedzeniem, napróżno rozglądała się wokoło, napróżno wołała Michasia. Ani jego, ani kózki nie było...
Sądziła, iż poszedł napoić kózkę i jednocześnie wykąpać się, gdyż upał był wielki, ale okazało się, iż nie było go i przy rzeczce.
Zrozpaczona Karusia popędziła ku domowi, sądząc, iż, nie mogąc się jej doczekać, wrócił w tym czasie, gdy ona szła inną drogą ku polu.
Niestety! nie było go i w domu. A, że nigdy nie oddalał się bez jej wiedzy, obawa zawładnęła serduszkiem dziewczynki, rzuciła się na trawę i wybuchnęła płaczem.
Widziała go już utopionego lub pożartego przez wilki, które ukazywały się parę razy w wiosce i pożerały barany, raz nawet rzuciły się na jałówkę, ale zastrzelono napastnika, i od tej pory omijały zagrody.
Ale, być może, zgłodniałe wilczysko, nie zważając na niebezpieczeństwo, rzuciło się na siedzącego samotnie chłopca i zagryzłszy porwało do lasu.
Zgroza ogarnęła Karusię. Biedne dziecko wolałoby samo zginąć, niż myśleć o cierpieniu ukochanego braciszka.
Płakała i rozpaczała, nie mogąc przełknąć niczego, biegała po różnych kątach lasu i pola, szukając i nawołując Michasia.
Znużona całodzienną bieganiną, spłakana i zrozpaczona przytuliła jasną główkę do trawnika i łkała żałośnie.
– Co ci to, Karusiu? – posłyszała za sobą głos kobiecy – co ci się stało? Nie becz!
Obróciwszy się ku mówiącej spostrzegła Magdę, którą nazywali Nierozumką, gdyż...................................Kłapouszek
Powiastka
– Baśka! A ładujże prędzej warzywa! wołał wieśniak do żony – toć już świta dobrze, a z chaty nie wyruszyłem.
– Dobrze ci mówić! – odpowiedziała gospodyni – spójrz na Kłapoucha, toć wierzga nogami i ani rusz nie da więcej już włożyć.
Podszedł do zwierzęcia gospodarz, pogłaskał go po szyi i grzbiecie i powoli wstawiał na niego kosz z kapustą.
Poczuł osioł rękę gospodarza i ani wierzgnął. Bał się jego bata i lubił, gdy go głaskał, więc nadstawiał szyję do pieszczot i pozwalał ładować na siebie warzywa.
Gdy wszystko już było gotowe do drogi, wyruszono na targ.
Ciężko było Kłapouszkowi, bardzo ciężko. Tyle dźwigał na sobie kilogramów, że i koń rosły ledwieby udźwignął. Młody był i silny, ale co za wiele to zawiele, to też buntował się nieraz i postanawiał nie dać ani kroku.
Zrobił to i teraz. W pół drogi stanął i nie chciał się ruszyć z miejsca. Napróżno gospodarz dobrocią i gniewem starał się go zmusić do pójścia – nie pomogło nic... Kłapouch oparł się kopytami o grunt i stał jak kamienna statua bez ruchu.
Złapał gospodarz za bat i jął okładać biednego osła. Na to nie miał już rady osiołek, puścił się więc pędem ku targowi.
Tak dociągnęli towar na miejsce. Gospodarz zaszedł do karczmy, a obity i głodny Kłapouch stał z miną smutną.........................Kominiarczyk
Powiastka
Ubogą była Marcinowa. Całem bogactwem jej: rąk zdrowych dwoje i ta ciągła niezmożona chęć do pracy, ciągłe wyszukiwanie takowej.
Przed kilku laty była zamożną gospodynią, żoną majstra kowalskiego, dziś, po śmierci męża biedną z pracy rąk żyjącą wdową.
Zostawił jej chłopca lat dziesięciu, drobne wątłe chłopię, do ciężkiej pracy niezdatne.
Piotruś od dni najmłodszych był niezwykle zręczny i doskonale się gimnastykował.
Sprężystość jego członków pozwalała mu na przeróżne skoki i wdrapywanie się........................Książę-żebrak
Baśń fantastyczna
Dawnemi bardzo czasy mieszkał w Indjach możny i bogaty król Nala. Był to człowiek wielkiej dobroci serca i wielkiej sprawiedliwości.
Pewnego razu, przechadzając się po ogrodzie, spostrzegł między drzewami stado łabędzi, które złotemi skrzydłami trzepotały wesoło, poczem ułożyły się na przydrożnem kwieciu, aby wypocząć. Nala, żywy z usposobienia i zręczny złapał szybko za złocistą szyję jednego z łabędzi, podczas gdy reszta uciekła ze strachem.
– O wielki królu – odezwała się ptaszyna – zwróć mi wolność, puść do mej ukochanej rodziny, a upewniam cię, że wyrządzić potrafię wielką przysługę i odwdzięczyć się za twe serce.
Nala będąc bardzo mądrym, rozumiał nawet mowę ptaków i zwierząt, odpowiedział.....................Kupiec i Geniusz
Baśń z 1001 nocy
Był kupiec tak bogaty i takie posiadający dobra, jakich nikt w owym czasie nie posiadał. Same kopalnie złota i srebra przynosiły mu tak olbrzymie dochody, że i zliczyć nie mógł ile było wszystkiego bogactwa. Miał przytem dużo sług i niewolników.
Od czasu do czasu wyjeżdżał kupiec w obce kraje za interesami i powróciwszy opowiadał żonie i dzieciom o swych przygodach, poczem znów wyruszał i z wielkiemi sumami pieniędzy powracał.
Razu pewnego udał się w dalszą drogę, prowadzącą przez pustynię.......................Bogaty Piotr
Baśń
Żył dawnemi czasy bogaty człowiek imieniem Piotr.
Miał on duży sklep i rozległe lasy i zdawało mu się, że jedynej jego córki, na którą spadało całe bogactwo, nikt na całym świecie wart nie jest i nie będzie.
Z początku starano się o jej rękę, nie jeden wzdychał do majętności, a i do ładnej młodej dziewczyny, ale gdy wszystkim odmawiano, wkrótce zaprzestano przysyłać swatów i dom bogatego Piotra opustoszał.
Bogacz zaczął się obawiać, że córka jego zostanie starą panną.................................Błękitny pasek
Baśń norweska
Drogą ku lasowi szła stara żebraczka. Towarzyszył jej kilkunastoletni chłopak, niosący za nią worek z uproszoną jałmużną.
Chłopiec blady był i wątły, na szlachetnej twarzyczce rysował się ból jakiś i jakby wstyd, że żebrać jest przymuszony.
Nikogo nie miał na świecie. Ta, którą zwał matką, nie była w rzeczywistości nawet jego krewną.
Znalazła go leżącego pod kościołem, wychowała i oto teraz ma pomoc.
Chłopiec szedł z pośpiechem, gdy naraz nachylił się nad czemś i chciał podnieść.
Ale stara krzyknęła nań surowo, żeby niczego z ziemi nie podnosił, bo może być zaczarowane..........................