- W empik go
Czarodziejski okręt i inne baśnie - ebook
Czarodziejski okręt i inne baśnie - ebook
Elwira Korotyńska (1864-1943) W okresie międzywojennym była autorką wielu książek dla dzieci i młodzieży (bajek, baśni, wierszyków, powiastek i opowiadań, skrótów popularnych powieści oraz utworów dramatycznych, głównie jednoaktowych komedyjek). Mniejsza ich część wydawana była dość starannie, jednak większość zwykle wychodziła w bardzo tandetnym wydaniu, ubogich seriach małych zeszytów publikowanych przez wydawnictwo „Księgarnia Popularna”. Były to przeważnie serie krótkich powiastek i przeróbek znanych bajek. Autorami większości tych utworów była właśnie Elwira Korotyńska. W związku z ich słabą jakością edytorską działalność tego wydawnictwa była ostro krytykowana przez ówczesnych publicystów. Należy jednak dodać, że były one tanie i popularne, zwłaszcza wśród ludzi niezamożnych, których nie stać było na droższe pozycje. W związku z czym upowszechniały czytelnictwo wśród mas i krzewiły kulturę i wiedzę w popularnej formie (za Wikipedią). Niniejszy zbiorek zawiera następujące utwory: Czarodziejski okręt. Czarodziejskie skrzypce. Leśny karzełek. Litościwa Mrówka. Litościwe Dzieci. Lucia w Rzymie. Mali Robinsonowie. Mała gosposia.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7639-168-7 |
Rozmiar pliku: | 111 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na północy, gdzie większą część roku stanowią lody i śniegi nieprzebyte, rozeszła się pewnego razu wieść dziwna.
Na dworze królewskim, gdzie słynęła z cudnej piękności księżniczka zaczęto mówić o jakimś czarodziejskim okręcie, który, jakoby mógł nie tylko jeździć po morzach, lecz i posuwać się na lądzie.
Marzeniem całej krainy było okręt ten ujrzeć, a jeśliby można, to i posiadać.
Gdziekolwiek kto wszedł, wszędzie rozmawiano o tym niewidzianym cudzie, wszędzie wzdychano nad niemożliwością wykonania tego arcydzieła i wszędzie obmyślano nad sposobem zobaczenia go kiedy w życiu.
W sklepach, cukierniach, w różnych zakładach przemysłowych słyszeć się dawało wciąż jedno i tożsamo pytanie:
– Czy widziałeś okręt posuwający się na lądzie? Czy słyszałeś, gdzieby go można zobaczyć?
Myśl o okręcie czarodziejskim tak bardzo zajęła ludzkie umysły, że przez sen nawet wołano: – Gdzie okręt?! – że chęć ujrzenia go przeszła w jakiś stan chorobliwy i wprost zaczęło być nienaturalnem to ciągłe dążenie do jednego celu.
Ustały roboty w fabrykach, ucichły młoty i heble, wszyscy kowale i stolarze robili próby i starali się napróżno coś sfabrykować, coby i po wodzie i po lądzie posuwać się było w stanie.
Wreszcie król, widząc, że przemysł upada, że rąk do pracy braknie, gdyż każdy nosi się tylko z myślą zbudowania okrętu, ogłosił, co następuje:
– Kto zbuduje okręt, któryby nie tylko na wodzie lecz i na lądzie mógł się szybko posuwać, otrzyma rękę cudnej złotowłosej Wieńczysławy, córki królewskiej.
Rozkaz ten ogłaszał herold przez cały tydzień, poczem oczekiwać poczęto na dworze władcy na spełnienie marzeń całego państwa.
Pewien bogaty wieśniak, posiadacz olbrzymiego lasu i pola, posłyszawszy o obietnicy królewskiej skłonił swych trzech synów do probowania szczęścia.
Najstarszy z synów wyruszył wraz z kilku drwalami do lasu i ścinać drzewa począł.
Po wycięciu prawie połowy lasu zabrał się do budowy okrętu, co czas jakiś zajadając zapasy przysłane mu przez ojca i popijając winem dla pokrzepienia sił.
Naraz, gdy siedząc na pniu drzewa odpoczywał, zjawił się przed nim dziwny jakiś mały człowieczek z ogromnym kapeluszem na głowie. Płaszcz szkarłatny okrywał tę cudaczną postać, długa siwa broda sięgała do pasa a dobrotliwy uśmiech jak by przyrosły był do tej nieładnej ale dziwnie sympatycznej twarzy.
– Daj mi zjeść trochę – rzekł starzec – głodnym bardzo i znużony... Masz tyle żywności, podziel się ze mną.
Ale starszy syn wieśniaka ofuknął dziwacznego staruszka, mówiąc, że nie ma czasu ani na rozdzielanie pożywienia ani na rozmowę z żebrakami. – Mam zrobić coś bardzo oryginalnego dla króla, czarodziejski okręt... odejdź więc i nie zawracaj mi głowy...
– Lepiej zrobisz, młodzieńcze, gdy zaprzestaniesz tej bezowocnej pracy – rzekł starzec z siwą brodą i naraz znikł w lesie, tak cicho i tak niespodzianie, jak przyszedł.
Spełniła się przepowiednia staruszka. Syn wieśniaka zrozumiał po dniach paru, że nic z jego pracy nie będzie.
Wyrąbawszy napróżno z połowę lasu, powrócił wkrótce do domu, opowiadając o niemożliwości zbudowania okrętu, któryby mógł jeździć po wodzie i lądzie zarazem.
Wysłał wieśniak drugiego syna. Dał mu cieśli i wóz z pożywieniem i oczekiwał rezultatu pracy.
Powtórzyła się takaż historja jak i z pierwszym. Był również stary człowieczek i przepowiedział obrażony odmową podzielenia się pożywieniem, iż nic z jego roboty nie będzie.
Pozostał najmłodszy. Byłto chłopak bardzo dobrego i łagodnego charakteru, miłosierny i litościwy dla ubogich.
Gdy wyrąbał już drzew wiele i wyciosywać je począł, zbliżył się do niego ów starzec z siwą brodą i o pożywienie poprosił.
– Ależ siadaj i jedz staruszku! – zawołał chłopak z radością. – Szczęśliwy jestem, że mogę się z tobą podzielić! Cóż milszego nad możność dopomożenia komuś!...
I to mówiąc, usadowił człowieka z siwą brodą na pniu ściętego drzewa, na drugim zaś podobnym usiadł sam i przepijać do niego począł.
– Co robisz tu, dobry chłopcze? – spytał starzec, zajadając podany posiłek.
– Mam okręt zbudować... Król za wystawienie czarodziejskiego okrętu, który musi chodzić po wodzie i lądzie, obiecuje córkę swą, przecudną królewnę za żonę. Bracia moi probowali zbudować takie cudo, ale nie potrafili, teraz mnie przywiedziono tutaj, abym cud ten zdziałał...
Czy potrafię – nie wiem...
– Ależ, naturalnie, że nie zdołasz nic podobnego uczynić. Okrętu z takiemi właściwościami żaden z ludzi zbudować nie jest w stanie...
Ale, żeś nie odepchnął nędzarza, żeś podzielił się z nim pożywieniem, i niedość tego, najlepsze mu dajesz kęski... nie pozostaniesz bez nagrody...
Mam okręt tego rodzaju i dam ci go na własność, ale maszt zrobić musisz ze zrąbanego tu przez siebie drzewa...
Jutro będziesz miał okręt ten, chłopcze...
To mówiąc, zniknął staruszek, tylko podeptana trawa dawała znać o bytności niedawnej tego dziwnego człowieczka.
Chłopak zabrał się do roboty. Pracował przez dzień i noc całą, a gdy maszt był gotowy, ujrzał niespodzianie przed sobą czarodziejski okręt, który, jak po wodzie, przyjechał do lasu po murawie.
Piękny pokład ustrojony był różnobarwnemi flagami, kajuty wyściełane dywanem nęciły do zajścia do nich i zakosztowania potraw wykwintnych, które na bogatemi serwetami okrytych stołach czekały na amatorów doskonałego pożywienia.
Karafki likierów i win zamorskich błyszczały niby złoto, a winogrona i morele aż prosiły się aby je zakosztować.
Chłopak uszczęśliwiony posiadaniem okrętu aż zapomniał o głodzie...
Przed oczami jego stała cudna królewna, która żoną jego być miała, a którą widział kiedyś wychylającą się z powozu...
Miała piękne złociste włosy i oczęta błękitne... Biała rączka rzucała powitania ludowi, który wołał do przejeżdżającej z zachwytem:
– Witaj, witaj! piękna królewska córo!... Obyś była szczęśliwa i zdrowa!
Teraz miała być jego ta śliczna, dumna księżniczka, na którą spojrzeć prawie nie śmiał!
Rozradowany wsiadł czemprędzej na pokład i w stronę krainy, w której król mieszkał, wyruszył.
Jadąc ujrzał naraz człowieka celującego z łuku...
Zdziwiony i zaciekawiony do kogoby mierzył, bo nikogo w powietrzu nie widział, zapytał go, kogoby chciał zastrzelić.
– Złoty orzeł fruwa hen wysoko w obłokach i mieć go pragnę – odrzekł myśliwy.
Chłopiec wytężył wzrok, ale nadaremnie. Nie widział niczego.
Naraz z nieogarnionej wzrokiem wysokości spadł duży, ze złotemi skrzydłami orzeł i przytulił się martwą piersią do wonnego kobierca łąk.
Chłopiec zdziwiony takim wzrokiem i taką celnością strzału, poprosił myśliwego, aby wsiadł z nim razem i powędrował do królewny.
Zgodził się z radością i wsiadłszy do czarodziejskiego okrętu zabawiał chłopca opowiadaniem przygód myśliwskich i dziwnie śmiałemi polowaniami, które, dzięki celnym strzałom udawały się znakomicie...
Po pewnym czasie spostrzegli człowieka, który trzymał przy uchu ogromnej wielkości tubę i przysłuchiwał się czemuś z uwagą.
– Co robisz, człowiecze, i do czego ci służy ta ogromna trąba, którą trzymasz przy uchu?
– Słucham co mówią na całym świecie ludzie i przy pomocy tej trąby wiem, co się gdziekolwiekbądź dzieje...
– Ach! powiedz mi, co mówią na dworze królewskim... jestem bardzo ciekawy!...
Człowiek posłuchał chwilę i rzekł:
– Mówią o czarodziejskim okręcie, bo i o czemżeby więcej mówili... Królewna śmieje się i twierdzi, że nikt nic podobnego nie zbuduje...
– Siądź przy nas, człowiecze, jedźmy razem – rzekł chłopak – przydasz się nam pewnie...
– Z największą chęcią – rzekł, siadając przy dwóch podróżnych, człowiek z olbrzymią trąbą – jestem bardzo szczęśliwy, że podróż tę odbyć mogę...
Jechali już tak w trójkę parę godzin, gdy naraz tuman kurzu i piasku zasypał im oczy i nie pozwolił jechać...
Po krótkiej chwili z tego tumanu zakrywającego im krajobraz wyszedł człowiek wytrząsający ten kurz straszliwy z bezmiernej wielkości butów, które trzymał w rękach i trzepał.
Na zapytanie, coby znaczył ten ogrom kurzu, który szedł za nim, odpowiedział, że jest gońcem, wysłanym w różne świata strony i że nabrał tyle kurzu i piasku przez drogę, iż wytrząsając go przez dwie godziny, jeszcze butów swych w zupełności nie oczyścił...
– Siadaj z nami, rzekł chłopiec, a gdy ten z wielką radością to wykonał, popędzili z całej mocy, aby conajszybciej przed dwór królewski zajechać.
Gdy przybyli, chłopiec kazał zawiadomić króla o swoim przyjeździe, a gdy stanął przed nim opowiedział mu o posiadaniu czarodziejskiego okrętu i prosił o dotrzymanie obietnicy i dania mu ręki cudnej królewny.
Król nie chciał uwierzyć, aby niepozorny chłopak wiejski mógł coś podobnego zdziałać i kazał okręt przywieźć przed wrota zamkowe.
Gdy czarodziejski okręt stanął przed zdumionym monarchą, ten nie mógł zaprzeczyć, iż byłto prawdziwie cudowny budynek, i że ten, co coś podobnego zdziałał, godzien jest ręki królewny.
Ale królewna, ujrzawszy chłopca, którego jej za narzeczonego przedstawiono, ani słuchać o czemś podobnem nie chciała.
– Jakto? ona jedyna córka panującego króla, ona, którą świat cały gwiazdą nazywa i do nóg jej upada z zachwytem, ona pani tylu krajów, przyszła można królowa, ma oddać rękę jakiemuś wiejskiemu chłopakowi, który nosi skórzane ubranie i nabite gwoździami buty! Nigdy!...
Zmartwiony tem król, bojąc się, aby chłopak nie odmówił mu zostawienia okrętu, jeśliby nie dotrzymał obietnicy, zebrał radę panów i mędrców, zapytując, coby na to poradzić?...
Poradzono mu, aby powiedzieć chłopcu, że otrzyma rękę królewny, jeśli przyniesie wody zdrowia w przeciągu sześciu godzin, aby uleczyć zapadającą na konwulsje księżniczkę...
Woda życia i zdrowia znajdowała się daleko, w drugiej krainie o mile całe odległej.
Sądzono, że chłopiec nie da sobie rady i uspokojono się co do jego żądań.
Ale chłopak przypomniał, że miał przyjaciela o butach szybkobiegach i że ten wszystko o co poprosi, zrobi.
Rozmówiwszy się z nim, oznajmił królowi, że nie w sześć ale w trzy godziny woda życia będzie przyniesiona królewnie i rozgoryczony takimi naumyślnie mu sprawianemi trudnościami odszedł do swych przyjaciół.
Goniec wyruszył w drogę, przebiegając w szybkobiegach całe mile i wiorsty...
Człowiek z tubą stał przyłożywszy ją do ucha i wsłuchując się, czy szybko biegnie wysłany.
Naraz z rozpaczą zawołał do towarzyszy:
– Wodę ma i wraca z nią do królewskiego zamku, ale sen go zmorzył i usnął... Spać może i dzień cały... słyszę najwyraźniej jego silne chrapanie...
Człowiek o celnem miotaniu strzałami, uspokoił swoich przyjaciół i napiąwszy łuk, puścił tak daleko strzałę, że ta przeleciawszy koło gońca, obudziła go natychmiast ze snu i zmusiła do szybkiego powrotu.
Osłupiał król i dworzanie, gdy zobaczyli wodę życia przyniesioną do króla i chłopca domagającego się spełnienia obietnicy...
Chciano go zaspokoić worem złota, ale chłopak nie godził się na tak mało. Chciał, aby mu napełniono złotem cały jego okręt... Dopiero odstąpi od swoich żądań!...
Zafrasował się król wielce. Okręt był olbrzymiej wielkości. Wszystkie skarby królewskie wmieściłyby się do niego, a cóż się krajowi zostanie?
Postanowiono więc tak: Napełnią okręt skarbami, ale na granicy celnej odbiorą mu jako cudzoziemcowi i jako takiemu, który cła od złota nie opłacił.
Dzięki jednak człowiekowi z tubą, posłyszano o tym spisku i przygotowano się do obrony.
Celny myśliwy, nabrawszy w wór dużych krzemieni, rzucał niemi na rycerzy.....................................Czarodziejskie skrzypce
Baśń wierszem
Tam, gdzie śniegi i lawiny, u północnej gdzieś krainy rolnik biedny żył z swą żoną, z żoną swoją ulubioną. Dziatek było u nich sporo, było wszystkich dwanaścioro; gdy trzynasty się też zjawił, w kłopot wielki wszystkich wprawił.
Już tych imion tyle było, że w pamięci się zaćmiło, jakby nazwać tę dziecinę, tę maleńką okruszynę?...
A że w rysach dziecka tego, było wielce coś dziwnego, więc się długo namyślano i Fantazym go nazwano.
Gdy już dzieci dorastały i Fantazy już niemały, jarmark wielki w tym tu kraju co lat siedem był w zwyczaju. Więc, gdy zbliża się to święto, zamiar taki wnet powzięto: Pójdzie cała tam gromadka, pójdzie ojciec, pójdzie matka, każdy dukat wnet dostanie na jarmarczne kupowanie.
Co radości, co wołania, co zamiarów kupowania! Ten to kupi, to nabędzie, na jarmarku będzie wszędzie...
Przyszli wreszcie na plac wielki, gdzie rozłożon towar wszelki... Co tu kupić? wszystko nęci, aż się w głowie od barw kręci... Tutaj chustki kolorowe, a tam wstążki tak różowe, jako róża woniejąca, tam pas znowu barwy słońca... Tu paciorki takie wielkie, tu ozdoby cudne wszelkie, tam cukierki, tu łakotki i zabawki i grzechotki...
Gdy się wieczór szybko zbliżał, promień słońca coraz zniżał, gdy już wydał każdy złoto, szli do domu wnet z ochotą.
Jeden tylko nasz Fantazy, przeszedł jarmark kilka razy i nie kupił, ach! niczego, za dukata, za swojego...
Chciał on skrzypce nabyć pono, lecz za dużo oceniono, więc do domu szedł zmartwiony, szedł zmartwiony, zamyślony...
Gdy do domu szedł z rodziną, naraz spotkał starowinę, co miał skrzypce do sprzedania, do sprzedania i grania...
Ale struny były zdarte, a cóż skrzypce bez strun warte?... Lecz Fantazy myśli sobie:
Ja porządek z niemi zrobię... zwiążę mocno struny owe, struny zdarte te skrzypcowe.
Więc się zbliża, zapytuje: Ile też to tak kosztuje?...
– Daj dukata – rzecze stary – może to jest nie do wiary, ale skrzypce owe będą szczęściem dla tych, co posiędą... Napraw struny, drogie dziecię, a szczęśliwym będziesz w świecie...
Kupił chłopiec skrzypce owe, skrzypce owe, ach! lipowe... Pomógł potem nieść towary, bo go prosił skrzypek stary...
Za to szczerze rzekł małemu, rzekł małemu Fantazemu;
– Struny owe ten naprawi, kto przed prządką nocną stawi, kto za cenę swej roboty tam otrzyma drut ów złoty...
Rzekł i kroki milowemi zbiegł z pagórka ku swej ziemi.
Gdy do domu już przybyli, z kupna chłopca wszyscy kpili... bo zmarnował wszakże złoto, jakby wrzucił dukat w błoto... Stare skrzypce, struny zdarte, ha! i grosza dziś niewarte!
Wszyscy śmieli się i drwili, wszyscy z dziecka razem kpili... jedna tylko zacna matka, wciąż.....................Leśny karzełek
Baśń fantastyczna
W małej chatce na krańcu lasu mieszkała biedna wdowa z córką. W chatce czysto było i ładnie. Podłoga wyszorowana, w okienkach firanki i doniczki z nasturcją, stół czyściuteńki, przykryty obrusem, parę drewnianych krzeseł i kołowrotek do przędzenia. Dla wdowy był nawet fotel, w którym po pracy wypocząć mogła wygodnie.
Jednem słowem wszystko składało się na to, aby być szczęśliwymi. Nawet natura otaczająca harmonizować zdawała się z zadowoleniem mieszkańców biednej chatki.
Co rano budził je śpiew leśnego ptactwa i brzęczenie koników polnych. Rozśpiewywał się całemi godzinami słowik artysta, śpiewały wilgi i kosy, pukał w drzewo dzięcioł. Czasami zakukała kukułka, czasem zadzwoniły śpiewem duże dzwońce i rozkrzyczał się las takim świergotem i śpiewem, że i trudno było rozmowę ludzką usłyszeć... Ale nie gniewał się nikt o to, owszem wsłuchiwała się staruszka i jej córka............................Litościwa Mrówka
Bajka
Minęło cudne lato, a minęło, jak jedna szczęścia godzina, bo, co dobre i piękne, za krótkiem nam się zwykle wydaje...
Na rydwanie z pożółkłych liści wjeżdżała majestatyczna jesień.
Wichrem miotana jej postać przyodziała się w płaszcz z purpurowych liści winnego szczepu, na głowie dumnej pani kołysał się wieniec z głogu, pas ze złocistych liści klonu opasywał jej kibić.
Poddawała się wichrom z rozkoszą i przebiegała na swym rydwanie mile całe, zmiatając trzymaną w dłoni ciernistą kosą, wszystko co zielone i wonne ziemi się jeszcze trzymało.
Przebiegła i po do niedawna kwiecistej łące i po cudnym mchem usłanym.................Litościwe Dzieci
Powiastka
Było duże, głębokie jezioro, a nad brzegiem przezroczej jego wody stały dwa domostwa.
Jednem z nich był dworek bogaty, drugi nędzna wieśniacza lepianka.
Tego roku, w którym zaczynamy nasze opowiadanie, mróz był duży nieopisanie. Woda jeziora pokryła się lodem, a ostry, kłujący szron padał bez przerwy.
Rzadko kiedy święta Bożego Narodzenia były tak bardzo mroźne.
– Mężu – odezwała się właścicielka bogatego domku do gospodarza, ponuro wsłuchającego się w wycie wichru – czyż nie położymy, jak co roku na Boże Narodzenie snopka zboża dla ptasząt? W ten dzień tak radosny, nikt głodu nie powinien zaznawać.
– Za mało mamy, aby się dzielić z marnemi wróblami – odparł gospodarz – wpierw.........................Lucia w Rzymie
Powiastka
Cieszyła się bardzo mała śliczna dziewczynka, że rodzice mają z nią jechać do Rzymu.
Tyle się nasłuchała o Włochach i Włoszkach, tyle jej opowiadano o piękności okolic Rzymu i pamiątkach cennych dla chrześcijan, że jej mała duszyczka rwała się ku poznaniu tych cudów przyrody, pięknego nieba i kwiecia.
Doktór kazał ojcu Luci wyjechać do ciepłych krajów, aby wzmocnić płuca, postanowiono więc udać się na parę miesięcy w okolice Rzymu i nadwątlone zdrowie karmiciela rodziny ratować.
Co było radości, co przygotowań! Lucia co raz to biegła do swej mamusi, aby spytać, którą.................Mali Robinsonowie
Prawdziwe opowiadanie
Było to w końcu sierpnia 1914 roku podczas wojny z Niemcami, w blizkości Belgji.
Pani Darska matka dwojga ślicznych i dobrych dzieci, Małgosi i Maurycego znajdowała się zdala od Paryża, który zamieszkiwała wraz ze swemi dziećmi i służbą.
Przed wyjazdem na letnisko zgodziła do posług w czasie podróży nowego służącego Józefa, który zdawał się być uczciwym i przywiązanym do dzieci.
Dzieci zachwycone były okolicą w której mieszkały, po ruchliwym i pełnym mieszkańców Paryżu, ta cicha wieś z prześliczną willą i ogrodami zdawała się być czemś czarodziejskiem.
To też z żalem opuszczały te cuda przyrody i smutne zabierały się do podróży.
Gdy zajechał powóz, a dzieci zajęły swe miejsca, oczekując na matkę, która żegnała..........................Mała gosposia
Powiastka
Szymon, biedny posługacz w pocztowym oddziale, miał pięcioro dzieci, z których najstarsza miała lat dziewięć...
Natalcia, było imię dziewczynki, odznaczała się dużą nad wiek roztropnością i pracowitością i była wielką matki pomocą.
To nosiła małego Jurka, to obierała kartofle do obiadu, to znów prześcielała łóżeczka małych braciszków lub siostrzyczek.
Wszystkie dzieci były maleństwami i niczego sobie zrobić nie potrafiły.
Ojciec Natalci był bardzo ubogi. Miał wprawdzie darmo pokój, w którym mieściła się kuchnia.........................