Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Czas Gierka. Epoka socjalistycznej dekadencji - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
13 października 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czas Gierka. Epoka socjalistycznej dekadencji - ebook

Cała prawda o złotej epoce gierkowskiej.

Edward Gierek doszedł do władzy po odsunięciu przez towarzyszy z Biura Politycznego KC PZPR Władysława Gomułki, który krwawo stłumił robotnicze protesty na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku. Cieszył się opinią dobrego gospodarza na Śląsku, miał też poparcie Moskwy. Siła Gierka brała się z tego, że był inny od Gomułki. Nosił eleganckie, dobrze skrojone garnitury, kolorowe krawaty i nie miał wciąż ponurej miny, która cechowała jego poprzednika. Propaganda gierkowska lansowała hasło: „Żeby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”, i wielu Polaków w nie uwierzyło. Bolesne przebudzenie nastąpiło w 1976 roku, wraz z buntami robotników z Radomia i Ursusa, a fala strajków w sierpniu 1980 roku ostatecznie zmiotła Gierka i jego ekipę.

Piotr Gajdziński, historyk, dziennikarz, autor popularnych biografii Gomułki, Gierka, Jaruzelskiego i Mateusza Morawieckiego, błyskotliwie opisuje dekadę lat 70. XX wieku. Pokazuje, jak wyglądała i zmieniała się ówczesna Polska, skąd wziął się mit „złotej epoki gierkowskiej”, czy nasz kraj rzeczywiście rozwijał się jak nigdy przedtem, otwierał na świat i był „najweselszym barakiem w obozie komunistycznym”. Tropi też liczne absurdy tamtych czasów, które dowodziły, że ustroju komunistycznego (wówczas zwanego realnym socjalizmem) na dłuższą metę nie da się zreformować i usprawnić. Świetna lektura dla tych, którzy chcą sobie przypomnieć młode lata albo dowiedzieć się, w jakich warunkach żyli i dorastali ich dziadkowie i rodzice.

Kategoria: Historia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-11-16381-2
Rozmiar pliku: 6,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Wstęp

Począ­tek końca

Trzeba pójść do tych fabryk, trzeba im powie­dzieć, jak ich nie­na­wi­dzimy, jak pogar­dzamy nimi, jak plu­jemy na nich” – oświad­cza Edward Gie­rek, I sekre­tarz Komi­tetu Cen­tral­nego Pol­skiej Zjed­no­czo­nej Par­tii Robot­ni­czej. Jest 25 czerwca 1976 roku; słów Gierka słu­chają pierwsi sekre­tarze komi­te­tów woje­wódz­kich par­tii. Co istotne, i co pod­kre­śla grozę sytu­acji, nie ma ich w War­sza­wie. Szef par­tii roz­ma­wia z wład­cami czter­dzie­stu dzie­wię­ciu woje­wództw za pomocą łączy tele­fo­nicz­nych. Towa­rzy­sze mają sie­dzieć na miej­scu i pil­no­wać swo­ich „księstw”, bo par­tyjna góra oba­wia się, że pro­te­sty mogą się roz­lać na cały kraj.

Tego dnia, 25 czerwca 1976 roku, wali się mit Dru­giej Pol­ski, dzie­sią­tego gospo­dar­czego mocar­stwa świata. Dla bar­dzo wielu Pola­ków ten dzień ozna­cza rów­nież kres wiary w socja­lizm, a dla więk­szo­ści – kres mitu Gospo­da­rza. Doty­czy to rów­nież, co w ówcze­snej rze­czy­wi­sto­ści jest dla Gierka szcze­gól­nie groźne, dzia­ła­czy par­tyj­nych. „Nie wydaje się moż­liwe, by Gie­rek psy­chicz­nie mógł się kie­dy­kol­wiek pod­nieść. Ten cios był zbyt silny” – zapi­suje w swo­ich _Dzien­ni­kach poli­tycz­nych_ Mie­czy­sław F. Rakow­ski, redak­tor naczelny tygo­dnika „Poli­tyka” i czło­nek Komi­tetu Cen­tral­nego. Rakow­ski ucho­dzi za czło­wieka bli­skiego I sekre­ta­rzowi KC PZPR i do nie­dawna był entu­zja­stą jego poli­tyki. Jesz­cze gło­śniej i jesz­cze bar­dziej jed­no­znacz­nie w gma­chu KC roz­pra­wia się o rychłym odej­ściu pre­miera Pio­tra Jaro­sze­wi­cza.

Edward Gie­rek, I sekre­tarz Komi­tetu Cen­tral­nego Pol­skiej Zjed­no­czo­nej Par­tii Robot­ni­czej, pozdra­wia uczest­ni­ków pochodu pierw­szo­ma­jo­wego w War­sza­wie

Pro­te­sty zaczy­nają się rano 25 czerwca 1976 roku, gdy robot­nicy Zakła­dów Meta­lo­wych im. gene­rała „Wal­tera” w Rado­miu ogła­szają strajk, a próba jego uga­sze­nia przez dyrek­tora przed­się­bior­stwa koń­czy się fia­skiem. W tej sytu­acji spora grupa robot­ni­ków – wkrótce będzie to około sze­ściu tysięcy osób – zbiera się pod budyn­kiem Komi­tetu Woje­wódz­kiego PZPR. Żądają roz­mowy z sze­fem woje­wódz­kich struk­tur par­tii, ale Janusz Pro­ko­piak nie zamie­rza dys­ku­to­wać z tłu­mem, żąda wyło­nie­nia dele­ga­cji. Do robot­ni­ków wysyła jed­nego z sekre­ta­rzy KW, ale ci kwi­tują jego wystą­pie­nie gwiz­dami, a zaraz potem nie­wielka grupa pro­te­stu­ją­cych wdziera się do budynku. Spo­ty­kają Pro­ko­piaka i ten w końcu decy­duje się prze­mó­wić do zgro­ma­dzo­nych ludzi, a póź­niej tele­fo­nicz­nie przed­sta­wia ich żąda­nie cof­nię­cia pod­wyżki cen Janowi Szy­dla­kowi, sekre­ta­rzowi Komi­tetu Cen­tral­nego i człon­kowi Biura Poli­tycz­nego.

Tym­cza­sem robot­nicy, znie­cier­pli­wieni bra­kiem odpo­wie­dzi, zaczy­nają plą­dro­wać i nisz­czyć radom­ski „pałac wła­dzy”. Do wście­kło­ści dopro­wa­dzają ich odkryte w par­tyj­niac­kim bufe­cie nie­do­stępne w nor­mal­nej sprze­daży wik­tu­ały, przez okna wyrzu­cają: meble, dywany, na bruku lądują tele­wi­zory i doku­menty.

Wcze­snym popo­łu­dniem tłum zgro­ma­dzony przed budyn­kiem Komi­tetu Woje­wódz­kiego liczy już około 20 tysięcy osób, a do Rado­mia ścią­gają Zmo­to­ry­zo­wane Odwody Mili­cji Oby­wa­tel­skiej z War­szawy, Łodzi, Kielc i Lublina, a także słu­cha­cze Wyż­szej Szkoły Ofi­cer­skiej MO w Szczyt­nie. Wie­czo­rem, po gwał­tow­nych wal­kach na uli­cach, wła­dzom udaje się opa­no­wać sytu­ację, ale pro­te­sty wybu­chają też w innych mia­stach, przede wszyst­kim w Ursu­sie oraz Płocku.

W Ursu­sie walki są nie mniej gwał­towne niż w Rado­miu. Rano demon­stranci roz­sie­dli się na torach kole­jo­wych, blo­ku­jąc prze­jazdy pocią­gów na linii War­szawa–Poznań i War­szawa–Łódź; udaje im się nawet zatrzy­mać pociąg do Paryża oraz roz­krę­cić tory kole­jowe i wyko­leić jedną z loko­mo­tyw. Wiele godzin póź­niej, gdy znaczna część demon­stru­ją­cych roze­szła się już do domów, nastą­pił atak jed­no­stek ZOMO. Sytu­acja zostaje opa­no­wana, a mili­cjanci wyła­pują zbie­gów i wsa­dzają ich do aresz­tów. W Płocku demon­stra­cja pra­cow­ni­ków Mazo­wiec­kich Zakła­dów Rafi­ne­ryj­nych i Petro­che­micz­nych, do któ­rych póź­niej dołą­czyli robot­nicy z Fabryki Maszyn Żniw­nych, ma spo­koj­niej­szy prze­bieg, choć i tu docho­dzi do tłu­cze­nia szyb w budynku Komi­tetu Woje­wódz­kiego i nisz­cze­nia samo­cho­dów z urzą­dze­niami nagła­śnia­ją­cymi.

Edward Gie­rek jest wście­kły. Czuje się tą rebe­lią oso­bi­ście dotknięty, wręcz obra­żony. Tak bar­dzo, że wypo­wiada słowa, któ­rych dotąd nie tylko publicz­nie, ale rów­nież w pry­wat­nych roz­mo­wach nie uży­wał: „Powiedz­cie tym swoim rado­mia­nom, że ja mam ich wszyst­kich w dupie i te ich wszyst­kie dzia­ła­nia też mam w dupie! – krzy­czy do Janu­sza Pro­ko­piaka, I sekre­ta­rza Komi­tetu Woje­wódz­kiego PZPR w Rado­miu. – Zro­bi­li­ście taką roz­róbę i chce­cie, by to łagod­nie potrak­to­wać? To war­choły, ja im tego nie zapo­mnę”.

Wście­kłość I sekre­ta­rza KC PZPR jest tym więk­sza, że wie­czo­rem tego samego dnia w Ber­li­nie ma się roz­po­cząć spo­tka­nie sze­fów wszyst­kich par­tii komu­ni­stycz­nych obozu sowiec­kiego. Wielka feta, w któ­rej udział wezmą też komu­ni­ści z Europy Zachod­niej. W ostat­nich latach Edward Gie­rek mógł w tym gro­nie ucho­dzić nie­mal za zbawcę świa­to­wego socja­li­zmu. Wyda­wało się, że Pol­ska roz­wija się szyb­ciej niż inne kraje obozu sowiec­kiego, a naród, który dotąd ucho­dził w tym gro­nie za krnąbrny – przy­naj­mniej część spo­śród tych wycho­wan­ków Sta­lina musiała znać słowa gene­ra­lis­si­musa, że „komu­nizm pasuje do Pola­ków jak do krowy sio­dło” – został poskro­miony. Wielu ako­li­tów Moskwy z zazdro­ścią spo­glą­dało na War­szawę, która peł­nymi gar­ściami czer­pie z mię­dzy­na­ro­do­wego odprę­że­nia, a Gie­rek był dotąd przyj­mo­wany w euro­pej­skich sto­li­cach z nie­do­stępną więk­szo­ści z nich otwar­to­ścią i cele­brą. Któż inny spo­śród wład­ców państw socja­li­stycz­nych mógł się cie­szyć oso­bi­stą przy­jaź­nią i podzi­wem kanc­le­rza Nie­miec Hel­muta Schmidta i być przez niego gosz­czo­nym na pry­wat­nej kola­cji oraz sym­pa­tią pre­zy­denta Fran­cji Valéry’ego Giscarda d’Esta­ing, potomka boga­tego szla­chec­kiego rodu, z któ­rym cha­dzali na polo­wa­nia? W tym gro­nie komu­ni­stycz­nych namiest­ni­ków Moskwy, owych „ludzi bez wła­ści­wo­ści”, czer­wo­nych ple­be­ju­szy, któ­rych wła­dza opie­rała się na sowiec­kich bagne­tach, miało to swoje zna­cze­nie.

Obecni w Ber­li­nie: János Kádár, przy­wódca Węgier, rzą­dzący w Cze­cho­sło­wa­cji Gustáv Husák, Buł­gar Teo­dor Żiw­kow, trzy­ma­jący wschod­nich Niem­ców w żela­znym uści­sku Erich Honec­ker, a i sam władca sowiec­kiego impe­rium Leonid Breż­niew mogą czuć cichą satys­fak­cję. Ten ostatni tym więk­szą, że Moskwa prze­strze­gała „dro­gich pol­skich towa­rzy­szy” przed wpro­wa­dze­niem pod­wy­żek.

Ale ani Gie­rek, ani sto­jący na czele rządu Piotr Jaro­sze­wicz żad­nych prze­stróg słu­chać nie chcieli. „Szty­gar”, jak za Jaro­sła­wem Iwasz­kie­wi­czem, pre­ze­sem Związku Lite­ra­tów Pol­skich, nazy­wano Gierka w gro­nie par­tyj­nych dzia­ła­czy naj­wyż­szego szcze­bla, jest prze­ko­nany, że naród go kocha, że z ufno­ścią zawie­rzył mu swój los. Jaro­sze­wicz patrzy na świat nieco trzeź­wiej­szym okiem i wie, że nie­wpro­wa­dze­nie „ope­ra­cji ceno­wej” roz­wali bar­dzo już roz­chwianą rów­no­wagę rynku, prze więc do pod­wy­żek, nie zwa­ża­jąc na żadne prze­strogi i nie­dawne, sprzed sze­ściu lat, pol­skie doświad­cze­nia. Jest zresztą prze­ko­nany o swoim eko­no­micz­nym geniu­szu, uważa się też za wybit­nego spe­cja­li­stę od zarzą­dza­nia. „Wpro­wa­dził rządy kapral­skie, ode­brał ludziom ini­cja­tywę, zdu­sił wszyst­kie reformy demo­kra­tyczne – oce­niał we wrze­śniu 1976 roku Mie­czy­sław F. Rakow­ski. – Wyda­wało mu się, że gdy wszystko pod­po­rząd­kuje swo­jej »_żela­znej dłoni«_, to Pol­ska będzie się wspa­niale roz­wi­jać, bo prze­cież on, Jaro­sze­wicz, wie, co jest dobre dla kraju”.

Awans z maga­zy­niera na poli­truka

Ten były nauczy­ciel wiej­skiej szkoły w powie­cie sto­liń­skim na wschod­nich rubie­żach Rze­czy­po­spo­li­tej, a póź­niej mię­dzy innymi w Micha­łówce i Boro­wiu, wycho­wany w rodzi­nie pra­wo­sław­nego duchow­nego, absol­went Wyż­szego Kursu Nauczy­ciel­skiego, w 1940 roku został wywie­ziony na Wschód. Tra­fił w oko­lice Archan­giel­ska, gdzie przy­szło mu rąbać sybe­ryj­skie lasy, a póź­niej do Kazach­stanu. Chory na tyfus nie zdą­żył do Andersa i w sierp­niu 1943 roku zacią­gnął się do 1 Kor­pusu Pol­skich Sił Zbroj­nych, gdzie powie­rzono mu funk­cję maga­zy­niera pisa­rza. Ale był nim tylko przez chwilę, bo nagle jego woj­skowa kariera wystrze­liła. Już w grud­niu 1943 roku prze­nie­siono go do Wydziału Poli­tyczno-Wycho­waw­czego 2. Dywi­zji Pie­choty, a w sierp­niu 1944 roku – dokład­nie rok po wstą­pie­niu do woj­ska – objął funk­cję zastępcy dowódcy dywi­zji. W poło­wie wrze­śnia 1944 roku Jaro­sze­wicz został już sze­fem Zarządu Poli­tyczno-Wycho­waw­czego 1. Armii Woj­ska Pol­skiego, a mie­siąc póź­niej zastępcą dowódcy 1. Armii. Koniec wojny nie zatrzy­mał jego mar­szu na szczyt – w 1945 roku został gene­ra­łem, rela­cjo­no­wał człon­kom Kra­jo­wej Rady Naro­do­wej udział pol­skich jed­no­stek w zdo­by­ciu Ber­lina, a w paź­dzier­niku 1945 roku pysz­nił się tytu­łem głów­nego kwa­ter­mi­strza Woj­ska Pol­skiego i sta­no­wi­skiem wice­mi­ni­stra obrony naro­do­wej.

W następ­nych latach kariera Jaro­sze­wi­cza nieco zwol­niła, ale i tak na­dal piął się w górę bar­dzo szybko. W 1947 roku został posłem – w sej­mie zasia­dał nie­prze­rwa­nie do 1985 roku – wkrótce zastępcą prze­wod­ni­czą­cego Pań­stwo­wej Komi­sji Pla­no­wa­nia Gospo­dar­czego, mini­strem gór­nic­twa węglo­wego, a w 1952 roku wice­pre­mie­rem. Był też przed­sta­wi­cie­lem Pol­ski w RWPG i człon­kiem Komi­tetu Wyko­naw­czego tej orga­ni­za­cji. To z nim w grud­niu 1970 roku przy wie­czor­nej her­ba­cie, gdy na Wybrzeżu dymiły jesz­cze lufy mili­cyj­nych i woj­sko­wych kara­bi­nów, pre­mier sowiec­kiego rządu Alek­siej Kosy­gin roz­ma­wiał o następcy Wła­dy­sława Gomułki, a kilka dni póź­niej Jaro­sze­wicz został sze­fem rządu. Czy taki czło­wiek mógł wąt­pić w swój geniusz i uwzględ­niać nie nazbyt gło­śne sprze­ciwy?

Piotr Jaro­sze­wicz 24 czerwca 1976 roku staje na try­bu­nie sej­mo­wej i ogła­sza roz­po­czę­cie kon­sul­ta­cji w spra­wie nowych cen. Kon­sul­ta­cje to oczy­wi­ście tylko chwyt pro­pa­gan­dowy, bo wszystko jest już przy­go­to­wane, łącz­nie z nowymi cen­ni­kami, które spa­ko­wane do spe­cjal­nych zala­ko­wa­nych wor­ków są wła­śnie roz­wo­żone do skle­pów. Wyż­sze ceny mają obo­wią­zy­wać od ponie­działku 28 czerwca 1976 roku.

Gdy Jaro­sze­wicz sta­nął na sej­mo­wej try­bu­nie, nie­wielu spo­dzie­wało się, że jego prze­mó­wie­nie, jak zawsze nudne i roz­wle­kłe, wywoła rewo­lu­cję. Tego dnia na pierw­szej stro­nie „Try­buna Ludu” infor­muje o wystrze­le­niu na orbitę radziec­kiej sta­cji nauko­wej Salut 5, o obra­dach Komi­tetu Kosmicz­nego ONZ i zamar­twia się, że rejsy białą flotą są nudne, a powinny być cie­kawe i wesołe. Na trze­ciej stro­nie czy­tel­nicy znaj­dują duży tekst pod tytu­łem: _Poli­tyka par­tii – poli­tyka dla ludzi. Roz­mach i zasięg_.

Par­tyjny roz­mach ujaw­nia się w sło­wach szefa rządu. Pod­wyżka nie jest błaha. Prze­ciw­nie, jest dra­koń­ska, znacz­nie wyż­sza niż ta, która w grud­niu 1970 roku dopro­wa­dziła do upadku Wła­dy­sława Gomułki. Cena mięsa i jego prze­two­rów ska­cze o 69 pro­cent, pod­czas gdy sześć lat wcze­śniej wzro­sła o 17,6 pro­cent, za drób Polacy mają teraz pła­cić o 30 pro­cent wię­cej, za masło i nabiał o 50 pro­cent, a za cukier aż o 100 pro­cent wię­cej.

Aby zła­go­dzić szok wywo­łany pod­wyż­kami, pre­mier ogła­sza wpro­wa­dze­nie sys­temu rekom­pen­sat, który ma objąć wszyst­kich pra­cu­ją­cych. W tym sys­te­mie kumu­lują się cały cynizm gier­kow­skiej ekipy i jej skrajna nie­kom­pe­ten­cja. Rekom­pen­saty są tak skon­stru­owane, że naj­wię­cej pie­nię­dzy dostają naj­wię­cej zara­bia­jący, a naj­mniej ma tra­fić do port­feli naj­uboż­szych. Ci ostatni, naj­niż­sza wów­czas mie­sięczna pen­sja wynosi ofi­cjal­nie 1200 zło­tych, mają od nowego mie­siąca otrzy­my­wać rekom­pen­satę w wyso­ko­ści 240 zło­tych, pod­czas gdy zara­bia­jący 8000 zło­tych dostaną dodat­kowo 600 zło­tych, naj­niż­sza eme­ry­tura ma być wspie­rana rekom­pen­satą w wyso­ko­ści 280 zło­tych, naj­wyż­sza 600 zło­tych.

W całej „ope­ra­cji ceno­wej” cyni­zmu jest zresztą wię­cej. Sejm, ta według zapisu kon­sty­tu­cji naj­wyż­sza wła­dza w Pol­sce, deba­tuje nad pod­wyż­kami wyłącz­nie ustami posła Edwarda Babiu­cha, który w imie­niu wszyst­kich klu­bów oraz posłów bez­par­tyj­nych w pełni popiera plan przed­sta­wiony przez szefa rządu i nie zgła­sza nawet jed­nej poprawki. „Są to pro­po­zy­cje prze­my­ślane, kom­plek­sowe i rze­telne. Wycho­dzą na spo­tka­nie nie­od­par­tym koniecz­no­ściom” – oświad­cza „mały Edward”, prze­wod­ni­czący Klubu Posel­skiego PZPR, czło­nek Biura Poli­tycz­nego i sekre­tarz KC. Iden­tyczne sta­no­wi­sko zaj­muje Cen­tralna Rada Związ­ków Zawo­do­wych.

Robot­nicy z radom­skich fabryk mani­fe­stują prze­ciwko pod­wyżce cen ogło­szo­nej przez pre­miera Pio­tra Jaro­sze­wi­cza, 25 czerwca 1976 roku

Tra­gicz­nie zły sys­tem rekom­pen­sat to dodat­kowy lont pod­pa­lony pod „ope­ra­cją cenową”. Ale Gie­rek nie dopusz­cza do sie­bie myśli, że wła­dza popeł­niła jaki­kol­wiek błąd. Całą winę zrzuca na pro­te­stu­ją­cych. „Trzeba tym zało­gom powie­dzieć, jak swoim zacho­wa­niem szko­dzą kra­jowi – pero­ruje pod­czas tele­kon­fe­ren­cji z pierw­szymi sekre­ta­rzami KW. – Uwa­żam, że im wię­cej będzie gorz­kich słów pod ich adre­sem, a nawet jeśli zażą­da­cie wyrzu­ce­nia z zakładu ele­men­tów nie­od­po­wie­dzial­nych, tym lepiej dla sprawy. Uwa­żam, że trzeba stwo­rzyć atmos­ferę potę­pie­nia dla tych ludzi. To musi być atmos­fera poka­zy­wa­nia na nich jak na czarne owce, jak na ludzi, któ­rzy powinni się wsty­dzić”. Żąda, aby miesz­kań­ców Rado­mia potę­pili wszy­scy Polacy.

Pierw­szy sekre­tarz KC PZPR wyraź­nie nakręca się wła­snymi sło­wami i coraz bar­dziej odjeż­dża. Pod­nie­sio­nym gło­sem wska­zuje towa­rzy­szom kie­runki nowej kam­pa­nii, która ma się wkrótce roz­lać po całym kraju. „Jak oni wycho­wali swoje dzieci, jak oni szko­dzą Pol­sce . Musimy stwo­rzyć atmos­ferę otwar­tej dys­ku­sji i potę­pie­nia dla wszyst­kich łaj­da­ków, któ­rzy mieli czel­ność zamiast dys­ku­sji zatrzy­my­wać zakłady, zatrzy­my­wać pociągi, pod­pa­lać tory, palić samo­chody. Tylko moja zimna krew, towa­rzy­sze, pozwo­liła, prawda, zacho­wać spo­kój i uchro­nić od roz­lewu krwi. Gdy­bym był bar­dziej emo­cjo­nalny, gdy­bym mniej pano­wał nad ner­wami, to praw­do­po­dob­nie wczo­raj pola­łaby się krew i nie wia­domo, ilu ludzi by zgi­nęło”.

W War­sza­wie Gie­rek może pokrzy­ki­wać na swo­ich towa­rzy­szy i żądać od nich sta­now­czych dzia­łań, ale kilka godzin póź­niej w Ber­li­nie musi sku­lić uszy i potul­nie wysłu­chać repry­mendy sekre­ta­rza gene­ral­nego Komi­tetu Cen­tral­nego Komu­ni­stycz­nej Par­tii Związku Sowiec­kiego. Leonid Breż­niew wzywa go natych­miast po wylą­do­wa­niu i przy­po­mina gru­dzień 1970 roku. To bru­tal­nie celny cios. „Żad­nych dal­szych prób pod­wyż­sza­nia cen. To nie jest nasza rada, to nasze sta­no­wi­sko” – oświad­cza Gier­kowi, który może tylko pokor­nie zaak­cep­to­wać pole­ce­nie moskiew­skiego satrapy i prze­ka­zać słowa Breż­niewa do War­szawy. Wie­czo­rem pod­wyżka zostaje odwo­łana.

Nie przy­daje to wła­dzom auto­ry­tetu. Jesz­cze tego samego dnia wie­czo­rem Jaro­sze­wicz staje przed kame­rami tele­wi­zyj­nymi, jego prze­mó­wie­nie jest też trans­mi­to­wane przez radio. Oświad­cza, że w toku spo­łecz­nych kon­sul­ta­cji zło­żono „ogrom­nie dużo kon­kret­nych pro­po­zy­cji zasłu­gu­ją­cych na bar­dzo wni­kliwe roz­pa­trze­nie. W tej sytu­acji rząd uważa za nie­zbędne ponowne prze­ana­li­zo­wa­nie cało­ści sprawy”. Pod­wyżka zostaje anu­lo­wana, co, jak twier­dzi szef rządu, jest „jesz­cze jed­nym potwier­dze­niem demo­kra­tycz­nych zasad, któ­rymi par­tia i rząd kie­rują się w swej poli­tyce spo­łecz­nej”.

Hima­laje absurdu.

Oby­wa­tele – nie zna­jąc oczy­wi­ście zaku­li­so­wej inge­ren­cji Leonida Breż­niewa – odczy­tują wystą­pie­nie pre­miera jed­no­znacz­nie: wła­dza ugięła się pod cię­ża­rem robot­ni­czych pro­te­stów. To otwar­cie drogi do Sierp­nia i do stwo­rze­nia bar­dziej insty­tu­cjo­nal­nych form oporu.

Wła­dze zdają sobie z tego sprawę. Aby przy­kryć złe wra­że­nie, przez kraj prze­ta­cza się fala wie­ców popar­cia dla Edwarda Gierka. Sam zresztą żąda ich zor­ga­ni­zo­wa­nia. Jesz­cze pod­czas tele­kon­fe­ren­cji z pierw­szymi sekre­ta­rzami Komi­te­tów Woje­wódz­kich PZPR przy­znaje, że „mnie to jest potrzebne jak słońce, jak woda, jak powie­trze . Jeśli tego nie zro­bi­cie, to będę się musiał nad tym zasta­no­wić”.

Murami hali wstrząsa potężne trzy­krotne hurra!

Zro­bili natych­miast. Już 28 czerwca „Try­buna Ludu” poin­for­mo­wała na pierw­szej stro­nie, że „na maso­wych wie­cach pol­ska klasa robot­ni­cza wyraża pełne popar­cie dla poli­tyki par­tii i jej I sekre­ta­rza, dla rządu i pre­miera”. Masówki odby­wają się w naj­więk­szych i naj­mniej­szych przed­się­bior­stwach w kraju, mię­dzy innymi w: Hucie Lenina, elek­trowni Sta­lowa Wola, gorzow­skim Sti­lo­nie, Stoczni Szcze­ciń­skiej, Hucie Mie­dzi Legnica, Zakła­dach Odlew­ni­czych Zremb, Przed­się­bior­stwie Poło­wów Dale­ko­mor­skich i Usług Rybac­kich Gryf. Na wiecu w naj­więk­szej łódz­kiej fabryce włó­kien­ni­czej włók­niarka Wie­sława Bia­ło­sze­wicz zapew­nia, że „dobrą, sumienną pracą chcemy udo­wod­nić, że nikt nie jest w sta­nie prze­szko­dzić nam w codzien­nym pomna­ża­niu dotych­cza­so­wych osią­gnięć”.

Wiec popar­cia dla poli­tyki Edwarda Gierka i jego ekipy na sta­dio­nie w Rado­miu, 30 czerwca 1976 roku. Po stłu­mie­niu czerw­co­wych pro­te­stów wła­dze w całym kraju spę­dzały ludzi na wiece, na któ­rych potę­piano „war­cho­łów z Rado­mia i Ursusa”

Zwień­cze­niem tego pro­pa­gan­do­wego mara­tonu – naj­więk­szego od czasu anty­se­mic­kiej kam­pa­nii z lat sześć­dzie­sią­tych – jest wielki wiec, który Gie­rek poleca zor­ga­ni­zo­wać 2 lipca 1976 roku na swoim tere­nie, w kato­wic­kim „Spodku”. To już druga taka impreza w tym mie­ście; pierw­sza odbyła się na placu Feliksa Dzier­żyń­skiego z udzia­łem, jak twier­dziła prasa, 200 tysięcy osób. W „Spodku”, ofi­cjal­nie zwa­nym wów­czas Wielką Halą Spor­tową, są: I sekre­tarz Komi­tetu Cen­tral­nego, pre­mier Piotr Jaro­sze­wicz oraz Zdzi­sław Gru­dzień, szef Komi­tetu Woje­wódz­kiego PZPR. „Wśród hura­ga­no­wych okla­sków w stropy hali biją skan­do­wane, długo nie­milk­nące okrzyki: Gie-rek, Gie-rek!” – rela­cjo­no­wała „Try­buna Ludu”. Gru­dzień, wów­czas jesz­cze jeden z naj­bliż­szych Gier­kowi towa­rzy­szy, zapew­nia, że „Śląsk i Zagłę­bie będą wspie­rać naszą par­tię i jej Komi­tet Cen­tralny”, że „jak zawsze stać będą murem za socja­li­zmem, za naszą ojczy­zną – matką Pol­ską Ludową. Zawsze jeste­śmy z Wami, towa­rzy­szu Gie­rek”. Mówi o „roz­kwi­cie ojczy­zny” i rzew­nymi sło­wami, god­nymi przo­du­ją­cych poetów socre­ali­zmu opi­suje Śląsk, „zie­mię węgla i stali. Tu zro­dził się patrio­tyzm czynu, który wywo­dzi się z prze­pięk­nych pro­le­ta­riac­kich tra­dy­cji walki o spo­łeczne i naro­dowe wyzwo­le­nie”. Na wezwa­nie szefa ślą­skiej orga­ni­za­cji par­tyj­nej „murami hali wstrząsa potężne trzy­krotne hurra!” – opi­sy­wał póź­niej dzien­ni­karz „Try­buny Ludu”.

W końcu na try­bunę wie­cową wcho­dzi – „wstę­puje” – jak opi­sy­wano w gaze­tach sam I sekre­tarz Komi­tetu Cen­tral­nego. Tutaj, na Ślą­sku, gdzie rzą­dził przez czter­na­ście lat, gdzie roz­po­częła się jego droga na szczyt, czuje się pew­nie, pew­niej niż gdzie­kol­wiek. Nic dziw­nego, miesz­kańcy tego regionu doce­niają jego zasługi dla Ślą­ska, pamię­tają jego zaan­ga­żo­wa­nie i dzia­ła­nia, które pozwo­liły odmie­nić i prze­mysł węglowy, i region, uczy­nić z niego, jak wów­czas powszech­nie mówiono, „pol­ską Katangę”, nawią­zu­jąc do sły­ną­cej z wydo­by­cia złota i mie­dzi pro­win­cji Konga. Doce­niają budowę nowo­cze­snej sieci dróg opla­ta­ją­cej Śląsk, stwo­rze­nie Cho­rzow­skiego Parku Roz­rywki, roz­wój budow­nic­twa miesz­ka­nio­wego i budowę, wbrew Wła­dy­sła­wowi Gomułce, pomnika upa­mięt­nia­ją­cego powsta­nia ślą­skie oraz otwar­cie, też wbrew Gomułce, Uni­wer­sy­tetu Ślą­skiego.

„Odro­bi­li­śmy wie­lo­wie­kowe zaco­fa­nie, pod­nie­śli­śmy nasze mia­sta z ruin – przy­po­mina Gie­rek. – Wycho­wa­li­śmy piękne, zdrowe i wykształ­cone młode poko­le­nie. To Wy, dro­dzy towa­rzy­sze i oby­wa­tele, sta­no­wi­cie o sile i zwar­to­ści naszego pań­stwa. Wła­dza ludowa jest waszą wła­dzą”. Nawią­zu­jąc do nie­daw­nej, odwo­ła­nej już pod­wyżki, ubo­lewa, że Polacy sku­pili się na wyż­szych cenach i nie dostrze­gli sys­temu rekom­pen­sat. Łaska­wie ich za to nie wini, bo taki sys­tem „nie zako­rze­nił się w świa­do­mo­ści spo­łecz­nej”, ponie­waż w poprzed­nich deka­dach ni­gdy, jak twier­dzi, pod­wyż­kom cen nie towa­rzy­szyły dodat­kowe świad­cze­nia. Gie­rek zapew­nia, że będzie „pogłę­biał” i „utrwa­lał” socja­li­styczną demo­kra­cję, budo­wał jed­ność narodu. Gdy koń­czy, kato­wicką halą wstrzą­sają okrzyki: „Par­tia – Gie­rek!”, ale ten pod­nosi ręce i z wro­dzoną sobie skrom­no­ścią mody­fi­kuje ten okrzyk: „Par­tia – Pol­ska!”. W odpo­wie­dzi sły­szy, i jak widać na fil­mie, przyj­muje to z apro­batą, „Par­tia – Pol­ska!, Par­tia – Gie­rek!”. Gdy entu­zjazm zgro­ma­dzo­nych zaczyna się wypa­lać, do mikro­fonu pod­cho­dzi Zdzi­sław Gru­dzień. „Trzy­krotne hurra na cześć naszego wspa­nia­łego narodu, naszej mark­si­stow­sko-leni­now­skiej par­tii” – wzywa i demon­stranci pod­chwy­tują jego słowa. W końcu roz­le­gają się pierw­sze słowa _Mię­dzy­na­ro­dówki_, pod­czas któ­rej, jak rela­cjo­no­wała „Try­buna Ludu”, uczest­nicy „wzno­szą las rąk z zaci­śniętą pię­ścią – stary, sym­bo­liczny gest pro­le­ta­riac­kiej soli­dar­no­ści i walki”.

Naj­bar­dziej ponury spek­takl popar­cia dla poli­tyki władz i potę­pie­nia „war­cho­łów” odbył się nieco wcze­śniej, 30 czerwca 1976 roku w Rado­miu. Miesz­kań­ców mia­sta, spa­ra­li­żo­wa­nych stra­chem przed aresz­to­wa­niami, biciem i maso­wymi zwol­nie­niami z pracy, spę­dzono na sta­dion Radom­skiego Klubu Spor­to­wego Rado­miak. Jeśli wie­rzyć pra­so­wym rela­cjom, obiekt został „wypeł­niony do ostat­niego miej­sca przo­du­ją­cymi rol­ni­kami i robot­ni­kami z całego woje­wódz­twa, wete­ra­nami walk o wyzwo­le­nie naro­dowe i spo­łeczne, mło­dzieżą”. Ale sta­dion wypeł­niają nie tylko miesz­kańcy Rado­mia i woje­wódz­twa radom­skiego. Wspo­ma­gają ich robot­nicy i rol­nicy zwie­zieni z woje­wództw: skier­nie­wic­kiego, sie­dlec­kiego, lubel­skiego i piotr­kow­skiego, a nawet miesz­kańcy War­szawy oraz załoga Elek­trowni Kozie­nice. Gigan­tyczny trans­pa­rent gło­sił, że miesz­kańcy Rado­mia pięt­nują „tych, któ­rzy zakłó­cili demo­kra­tyczny dia­log z naro­dem”.

Przed­sta­wi­ciele radom­skich władz biją się w piersi. Nie wła­sne, oczy­wi­ście, tylko w piersi oby­wa­teli rzą­dzo­nego przez nich mia­sta. Wszystko po to, aby udo­bru­chać war­szaw­ską cen­tralę, a przede wszyst­kim towa­rzy­sza Gierka. „Wszy­scy rado­miacy moral­nie odpo­wia­dają za zaist­niałe wyda­rze­nia i ich skutki” – ogła­sza pre­zy­dent Rado­mia Tade­usz Kar­wicki i podaje nazwi­ska kilku „war­cho­łów i chu­li­ga­nów”. Swo­jego potę­pie­nia nie ogra­ni­cza tylko do uczest­ni­ków anty­rzą­do­wego pro­te­stu. „Wstyd i hańba dla tych, któ­rzy popie­rali wan­dali i gra­bież­ców” – mówi. Miej­scowy lekarz, Tade­usz Kor­ty­lew­ski, obsa­dzony w tym spek­ta­klu w roli przed­sta­wi­ciela radom­skiej spo­łecz­no­ści, zapew­nia, że mia­sto „będzie sta­rało się ofiar­no­ścią na co dzień, demo­kra­tyczną dys­ku­sją, sumien­nym wyko­ny­wa­niem obo­wiąz­ków zasłu­żyć na opi­nię, że razem z całym kra­jem, pod prze­wod­nic­twem par­tii i jej przy­wódcy Edwarda Gierka, buduje pomyśl­ność kraju, któ­remu na imię – Pol­ska”. Wtó­ruje mu Leopold Kosior, gór­nik z tar­no­brze­skiej kopalni siarki, prze­ko­nu­jąc, że „nie damy, my, ludzie twór­czego czynu, zepchnąć się z drogi wyty­czo­nej przez par­tię”.

W tym ponu­rym, peł­nym wiel­kich słów spek­ta­klu, któ­rego celem jest upo­ko­rze­nie zbun­to­wa­nego mia­sta, nie mogło oczy­wi­ście zabrak­nąć przed­sta­wi­cieli Zakła­dów Meta­lo­wych im. gene­rała „Wal­tera”. Sta­ran­nie dobrani robot­nicy na wyprzódki zapew­niają, że w pro­te­ście prze­ciwko pod­nie­sie­niu cen brali udział tylko nie­liczni wal­te­rowcy, czarne owce, dla któ­rych „god­ność Polaka, god­ność robot­nika jest tylko fra­ze­sem”. Tomasz Kozłow­ski, kolejny wal­te­ro­wiec, tłu­ma­czy, że „nie­ła­two żyć i pra­co­wać, mając świa­do­mość, że pode­ptano chlubną robot­ni­czą tra­dy­cję mia­sta i zakła­dów”.

W nie­od­le­głym Ursu­sie, dru­gim zbun­to­wa­nym mie­ście, prze­bieg wiecu był podobny. Także i tutaj wybrane przez wła­dze osoby zapew­niają, że robot­nicy wsty­dzą się za tych „któ­rzy nara­zili na szwank dobre imię zakładu” i zapew­niają, że naj­więk­szym marze­niem załogi Ursusa jest „praca – wytę­żona, solidna, wyma­ga­jąca wzmo­żo­nego wysiłku nas wszyst­kich”.

Gazety publi­kują infor­ma­cje o listach, mają ich być tysiące, a może nawet dzie­siątki tysięcy, które Polacy jakoby wysy­łają do Edwarda Gierka i Pio­tra Jaro­sze­wi­cza. Są pisane „przez przed­sta­wi­cieli wszyst­kich bez wyjątku warstw spo­łecz­nych, śro­do­wisk i poko­leń. Piszą kobiety i męż­czyźni, robot­nicy, stu­denci, ludzie nauki, wete­rani ruchu robot­ni­czego, mło­dzież i kom­ba­tanci”. Ich treść, jak twier­dzi „Try­buna Ludu”, „można zawrzeć w dwóch zda­niach: jeste­śmy z Wami, towa­rzy­szu Gie­rek, jeste­śmy z par­tią”.

Vir­tuti Mili­tari dla Breż­niewa

Czy­ta­jąc ówcze­sne gazety, można odnieść wra­że­nie, że naród jest głę­boko zawsty­dzony, wręcz zatrwo­żony tym, co zro­bili pro­te­stu­jący robot­nicy Rado­mia, Ursusa i Płocka. Robi wszystko, aby prze­bła­gać towa­rzy­sza I sekre­ta­rza, wyjed­nać u niego wyba­cze­nie. „Zawsze może­cie na nas liczyć”, „Nie zawie­dziemy par­tii”, „W pełni popie­ramy prze­my­ślane i mądre decy­zje”, „Wysoko cenimy, towa­rzy­szu Gie­rek, Wasz auto­ry­tet jako przy­wódcy par­tii i narodu”. Po kato­wic­kim prze­mó­wie­niu „przy­wódcy narodu i pań­stwa” cyto­wany jest głos jed­nego z gdań­skich stocz­niow­ców, który oświad­cza, że słowa Gierka „nie mogły nie wstrzą­snąć ser­cem Pola­ków. Przed­ło­żone przez Edwarda Gierka racje są nie do odpar­cia, dobrze wyra­żają prze­ko­na­nia wszyst­kich ludzi pracy”. Wro­cław­scy pafa­wa­gowcy oświad­czają, że są z „towa­rzy­szem Gier­kiem, w Waszej, a zara­zem naszej wspól­nej pracy, w reali­za­cji Waszej, a zara­zem naszej woli”. Ze „Szty­ga­rem” są też, jeśli wie­rzyć mediom, miesz­kańcy: Bia­ło­stoc­czy­zny, Nowo­są­dec­czy­zny, Kra­kowa, Biel­ska-Bia­łej, Gorzowa, Suwałk. Zamo­ścia, Kielc, Legnicy…

Ale wbrew pro­pa­gan­do­wym zaklę­ciom auto­ry­tet Edwarda Gierka i jego ekipy roz­sy­puje się w proch. Ni­gdy nie był wielki, zawsze był oparty wyłącz­nie na popra­wia­ją­cych się wskaź­ni­kach gospo­dar­czych, rosną­cej sto­pie życio­wej. Teraz, gdy te wskaź­niki zaczęły spa­dać, gdy Polacy zro­zu­mieli, że rze­czy­wi­stość wysta­wia rachu­nek za socja­li­styczne, ale jed­nak eldo­rado z lat 1971–1975, patrzą na rzą­dzącą ekipę z rosną­cym roz­cza­ro­wa­niem.

Gie­rek ni­gdy nie miał auto­ry­tetu, któ­rym cie­szył się jego poprzed­nik Wła­dy­sław Gomułka, któ­rego ota­czał nimb męczen­nika sta­li­ni­zmu, tego, który potra­fił się oprzeć samemu Józe­fowi Wis­sa­rio­no­wi­czowi i jego pol­skim namiest­ni­kom – Bole­sła­wowi Bie­ru­towi, Hila­remu Min­cowi, Sta­ni­sła­wowi Rad­kie­wi­czowi. Auto­ry­tet „Wie­sława” był oparty na jego dra­ma­tycz­nych prze­ży­ciach z wię­zie­nia X Depar­ta­mentu Mini­ster­stwa Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego (a także na latach spę­dzo­nych w sana­cyj­nych wię­zie­niach), jego sprze­ci­wie wobec kolek­ty­wi­za­cji rol­nic­twa, wresz­cie na pogo­nie­niu w paź­dzier­niku 1956 roku następcy Sta­lina, Nikity Chrusz­czowa, gdy sowiecki gen­sek przy­le­ciał do War­szawy, aby nie dopu­ścić do wyboru Gomułki na sta­no­wi­sko I sekre­ta­rza KC, a ten kazał mu cze­kać w przed­po­koju na wynik obrad Biura Poli­tycz­nego PZPR. To wów­czas pisarka Maria Dąbrow­ska zapi­sała w swoim dzien­niku: „Jest coś impo­nu­ją­cego w wytrzy­ma­niu tej sceny przez ste­raną ofiarę sys­temu, jaką jest Gomułka. Jest też coś impo­nu­ją­cego w fak­cie, że to robot­nik pol­ski, pierw­szy po hra­bim Andrzeju Zamoy­skim, powie­dział: _Allez-vous en_ ”.

W 1974 roku Edward Gie­rek deko­ruje Krzy­żem Vir­tuti Mili­tari Leonida Breż­niewa, sekre­ta­rza gene­ral­nego KC Komu­ni­stycz­nej Par­tii Związku Sowiec­kiego. Takie prze­jawy ser­wi­li­zmu wobec „wiel­kiego brata” ze wschodu nieco przy­kry­wały ogra­ni­czone otwar­cie Pol­ski Ludo­wej na zachód

Auto­ry­tet Gomułki oparty był też na jego wojen­nych prze­ży­ciach, które jak cała komu­ni­styczna par­ty­zantka w peere­low­skiej pro­pa­gan­dzie były wpraw­dzie mocno zmi­to­lo­gi­zo­wane, ale Polacy jed­nak doce­niali, że „Wie­sław” prze­żył oku­pa­cję w Pol­sce, a nie gdzieś w Sowie­tach ani tym bar­dziej we Fran­cji. Gomułka w dużym stop­niu dzie­lił pol­ski los, co dostrze­gali rów­nież jego poli­tyczni adwer­sa­rze. Tym­cza­sem Gie­rek przy­był na gotowe. Wojnę spę­dził we Fran­cji, co według pol­skich wyobra­żeń, do dzi­siaj zresztą aktu­al­nych, było spa­cer­kiem lub sana­to­rium, w któ­rym żoł­nie­rze nie­mieccy zamiast mor­do­wać nie­malże poda­wali oku­po­wa­nemu spo­łe­czeń­stwu: żabie udka, _foie gras_ i kie­liszki schło­dzo­nego szam­pana.

Gdy 24 paź­dzier­nika 1956 roku Wła­dy­sław Gomułka sta­nął na bal­ko­nie Pałacu Kul­tury i Nauki, na placu Defi­lad zgro­ma­dziło się 300–400 tysięcy osób (nie­które sza­cunki mówiły nawet o 500 tysią­cach), wię­cej niż kie­dy­kol­wiek słu­chało pol­skiego poli­tyka. A gdy nie­spełna mie­siąc póź­niej świeżo mia­no­wany I sekre­tarz KC wyjeż­dżał na roz­mowy do Moskwy, w kraju zapa­no­wała auten­tyczna histe­ria. „Gomułka dostaje setki listów bła­ga­ją­cych go, żeby nie jechał. Podobno mło­dzież zbiera się gro­mad­nie pod gma­chem UB, skan­du­jąc »Pil­nuj­cie Gomułki w Moskwie_«_” – zapi­sała w _Dzien­ni­kach 1914–1965_ autorka _Nocy i dni_. Gdy oka­zało się, że upil­no­wali, to pociągu, któ­rym podró­żo­wał „Wie­sław”, wycze­ki­wało na gra­nicy pol­sko-sowiec­kiej w Tere­spolu kil­ka­set osób, a jego salonkę zasy­pano kwia­tami, listami, depe­szami, a nawet plu­szo­wymi misiami i lal­kami. Ponad pół roku póź­niej Maria Dąbrow­ska spę­dzała święta wiel­ka­nocne w Lip­kach, gdzie spo­tkała księ­dza Jana Ter­li­kow­skiego, pro­bosz­cza para­fii w Stoczku Węgier­skim. „Pił zdro­wie Gomułki, któ­rego nazywa Wła­dy­sła­wem V” – zano­to­wała.

Edward Gie­rek ni­gdy nie miał takiego bene­fisu. Mit zało­ży­ciel­ski gier­kow­skiej ekipy – wizyty w Stoczni Szcze­ciń­skiej i Stoczni Gdań­skiej w stycz­niu 1971 roku – nie były w sta­nie dorów­nać wyda­rze­niom 1956 roku i prą­cym na War­szawę sowiec­kim czoł­gom. Gie­rek cie­szył się auto­ry­te­tem tylko wśród tak zwa­nej inte­li­gen­cji tech­nicz­nej, która była naj­więk­szym bene­fi­cjen­tem moder­ni­za­cji kraju, spro­wa­dza­niem nad Wisłę nowo­cze­snych tech­no­lo­gii. Ale i ona zaczy­nała sar­kać, bo coraz trud­niej było godzić jej wymogi z absur­dami socja­li­stycz­nego zarzą­dza­nia.

Polacy doce­niali też skrom­ność Gomułki. Ta skrom­ność, żeby nie powie­dzieć skąp­stwo, było dys­funk­cyjne i zabój­cze dla gospo­darki, ale Polacy cenili sobie, że szef pań­stwa, nie­po­dzielny władca kraju, oszczęd­nie dzieli sporta na pół, a jego zgrzebny gar­ni­tur i płaszcz nie­wiele róż­nią się od tego, w któ­rym cho­dzi urzęd­nik w Kra­śniku czy Kło­da­wie. Teraz w tym Kra­śniku i Kło­da­wie widzieli roz­mach towa­rzy­szy z apa­ratu par­tyj­nego, któ­rzy budo­wali sobie dacze i zacho­wy­wali się jak wła­ści­ciele Pol­ski Ludo­wej.

Przez moment siła Gierka brała się z tego, że był inny niż Gomułka. Nosił ele­ganc­kie, dobrze skro­jone gar­ni­tury, kolo­rowe kra­waty, nie miał wciąż ponu­rej miny, która cecho­wała jego poprzed­nika. To się spodo­bało, aspi­ru­jący naród z ulgą powi­tał przy­wódcę, któ­rego _ento­urage_ nie­wiele róż­niło się od tego, któ­rym wyróż­niali się przy­wódcy Europy Zachod­niej czy Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Wiel­kim atu­tem Gierka w pierw­szych latach jego rzą­dów było też to, że nie wycho­wał się w Sowie­tach, że dora­stał w warun­kach zachod­niej demo­kra­cji par­la­men­tar­nej. To stwa­rzało nadzieję, że przy­naj­mniej w jakimś stop­niu „uza­chodni” i „ude­mo­kra­tyczni” pol­ską poli­tykę. Ale czas mijał, a rze­czy­wi­stość szła w prze­ciw­nym kie­runku. Budowa Huty Kato­wice została ode­brana jako cał­ko­wite uza­leż­nie­nie pol­skiej gospo­darki od Związku Sowiec­kiego – Breż­nie­wowi, absol­wen­towi Dnie­pro­dzier­żyń­skiego Insty­tutu Hut­ni­czego i w mło­do­ści pra­cow­ni­kowi miej­sco­wych zakła­dów meta­lur­gicz­nych, wrę­czono nawet legi­ty­ma­cję pra­cow­ni­czą o nume­rze jeden i przy­znano tytuł Hono­ro­wego Członka Załogi. A kwin­te­sen­cją tego pro­cesu było odzna­cze­nie sowiec­kiego gen­seka Orde­rem Vir­tuti Mili­tari, któ­rego zresztą sam zażą­dał, bo począt­kowo pla­no­wano wrę­cze­nie mu Orderu Zasługi PRL. Szczy­towy punkt ser­wi­li­zmu wobec Moskwy gier­kow­ska ekipa osią­gnęła jed­nak dwa lata póź­niej, w 1976 roku, już po Rado­miu i Ursu­sie, umiesz­cza­jąc w kon­sty­tu­cji zapis o „nie­ro­ze­rwal­nych wię­zach przy­jaźni” ze Związ­kiem Radziec­kim.

Wszystko to nad­we­rę­żyło i tak dość zni­kome zaufa­nie do Gierka i jego ako­li­tów. Polacy, jeśli już mieli masze­ro­wać do socja­li­zmu, to woleli jed­nak robić to pol­ską drogą, a nie podą­żać ścieżką wydep­taną przez Sowie­tów. Ow­szem, znaczna część spo­łe­czeń­stwa mogła się na to godzić, jeśli trud tej wędrówki dało się uroz­ma­icać szynką Kra­kus, sło­dzoną her­batą i spro­wa­dza­nymi z Kuby poma­rań­czami oraz drin­kami przy­go­to­wy­wa­nymi z Żyt­niej i socz­ków Dodoni. Gdy tego wszyst­kiego zabra­kło, gdy gier­kow­ska ekipa prze­stała „dowo­zić” wzrost gospo­dar­czy, więk­szość Pola­ków nie zamie­rzała już wybie­rać się w drogę ku świe­tla­nej komu­ni­stycz­nej przy­szło­ści. Bar­dziej gotowa była – jak wkrótce zaśpiewa Maryla Rodo­wicz – „wsiąść do pociągu byle jakiego”, byle tylko jego maszy­ni­stą nie był towa­rzysz „Szty­gar”.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: