czas kompost - ebook
czas kompost - ebook
Spis treści
Część I: Psychopolis
Szósty zmysł
Centrum handlowe nocą lub bliżej dnia
Późna refleksja
[Pisanie jest kryzysem]
Wielka Filologia
Noc roku
[Zawiozłem dziecko na konkurs historyczny]
Bojaźń i drżenie
Wiersz środowiskowy
Szary dzień w wieczności
[Marmur, metal, dymne szkło]
Część II: Kompost
Pamięć oddechowa
Czas kompost
Drzewo życia
[A więc otchłań]
Przypowiastka wiórowa
O bieganiu w parku wobec śmierci ojca
Magnetar eschato
Wiersz osobisty
[Leżałem w ciemnym pokoju]
Błąd w legendzie (wakacyjna przygoda)
1. prolog: roszczenie
2. polski post (uwaga o metodzie)
3. władca much
4. żniwiarz grawitacji
5. odrzut pola
6. mapa leci mi w rękach
7. silos
8. przekaz
Część III: Autobiografie
[I tak się złożyło]
Zimowy psychowoltaiczny
Autobiografia literaria
Postprofeta
[Dzień. Jakby niezauważony]
O jeżdżeniu na nartach wobec śmierci ojca
Życie przenośne
Nota od autora
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67706-85-8 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
PSYCHOPOLIS
.
Szósty zmysł
mleczny wieczór
nad domem siateczka
z gałązek jak druciki
jak mapa nieba
na otwartym mózgu
na wierzchu stoję
z mózgiem otwartym
od plazm i choinek
odporny stadnie
na wszystko
jak jarzeniówkę nieba
wypalają mnie prądziki
filigran bez filtra
ryty w korze
bez pamięci stoję
czarne niebo z mleka
otwarty mózg świata
czuję operację
całym sobą
jakby rano stało
nieludzkie nieboskie
ja nieczysta natura
w innym zmyśle
.
Centrum handlowe
nocą lub bliżej dnia
za Charlesem Bernsteinem
w zapleczu centrum
białkowe demolki
w sensie świadomości
wżartej fanatycznie
w otoczenie dają
ulice powlekane błotem
polityczna tapeta
oblazłe plakaty anty
nie wnikam
grafik blaszaka
hamburger pad thai
małe astronomie
pożarte o g
olejowej grawitacji
ze sterty śmieci wyjdzie
uzwojona logistyka
w strzaskanym zapleczu
mam umysł karmiący
przepraszam już wnikam
ni stąd może będzie
w nasłuchu tych nisz
ludzkie zowąd
.
Późna refleksja
1.
my się od ciebie
wydzieliny
w złym kraju
trzesz proszki
się ja ty my
twardo nie oni
sterydy my
bryłki z pamięci
naród
mięśniowej
2.
mienisz się
kohorta wirusowa
lub nią
twórcza materia ty
niereal
my z ciebie
wodzimy
wieki wieków
popsute narracje
sole mózgowe
rzecz sama sobie
encefalodysgrafie
.
Przemkowi Owczarkowi
Pisanie jest kryzysem, wejściem w kryzys, obeznaniem się, obyciem, oszustwem, zdradą, unikiem, wyprzedzeniem, ominięciem. Zawsze było, ale nie wiedziałem. Jego podejrzana proweniencja, kondycja, ten stan jasny a druzgocący, do cna strute lekarstwo. I jazda na całego, gładka, świetlista, sprężona pominięciem pytań: co to znaczy, po co, dla kogo, o czym, na jakiej prędkości, w jakim tonie, z jaką amortyzacją kosztów, za jakie grzechy, po jakie reperkusje (głęboki kapitalizm, korespondencja z zarządem). Zarząd się dziwi, ale sekretnie spija, pasie się, dobrze mu, jak mojemu przyjacielowi, który jeździ na wakacje do Szwajcarii, kiedy ja się wędzę w dymie przyprawianego marychą ogniska w chaszczach Beskidu, słucham o życiowych zakrętach kaskaderów literatury, o wyrywaniu sobie ciała, żeby złożyć daninę władzy, ale dzięki temu pisać. Później w Łodzi idziemy z tym moim przyjacielem do dobrej restauracji i mówimy o drogich szwajcarskich zegarkach (mój przyjaciel ma taką obsesję: potrafi godzinami oglądać na YouTubie filmiki o konstrukcjach drogich zegarków). A ja mam w sobie tamten dym, wilgoć, która wlazła mi we włosy, w język przez deski. Pisanie jest kryzysem życia w kablozie, klimatycznej boreliozie (a pamiętacie wirusa? naprawdę wam się zdaje, że nie było go w powietrzu wcześniej, że sezonowe schizy polityczne już dawno go nie wybłagały?). Zważcie na parametryczny vorteks, admin bez świetlistego detalu, który działa na stężeniu pychy, łajdactwa, kurestwa, arogancji, abnegacji, nienawiści, klanowości (naprawdę wam się zdaje, że oni rządzą, a nie przypadkiem leczą się, spełniają rytuał przerażenia nakazany mrocznym labiryntem, w którego budowie uczestniczyli, sukcesywnie przegapiając jego powstawanie?). Więc z tym przyjacielem, którego kocham (choć mu tego nie mówię), bo jestem mu tyle winien (nie tylko pieniędzy), rozbijamy się jego volvo w automacie, żeby poczuć, jak wypalenie i wydrążenie były nam dane w pakiecie tranzycji ustrojowej, żeby z niego się wzięła fenomenalna skuteczność skokowa silnika. Ale nie mówię mu o dymie i leśnej jeździe innego przyjaciela, którego kocham (choć mu tego nie mówię), który wykroił sobie kawał siebie z siebie, zamienił środowisko literackie na puszczańskie, żeby wyrzec się klanowości, dać słowo biogenom, za mnie pisać wielość, o jakiej nie śniło się teoretykom wielości (ona go za chwilę rozszarpie). Ja natomiast, który nie mogę się dać rozszarpać, który zdradzam wszystkich, w tym siebie, mam taką obsesję, że przyglądam się jednemu modelowi absurdalnie drogiego zegarka Longines (to są tysiące złotych, dziesiątki tysięcy złotych za zegarek), który googluję, żeby zmylić boty i ochronić nieznane mi życie psyche, być w nim obok, na innym biegu (jak ten gość, co umiera i w całym opowiadaniu nie może umrzeć, nigdy nie umrze, tylko wróci do blasku śniegu, majacząc o śniegu, z gangreną, która mu weszła i dała pisanie) pisać, czego nie napisałem. Ale w kolejnym obiegu sam się łapię, boty mnie mają i gapię się w ten obrzydliwie drogi zegarek, i gdyby nie biologia, już bym się do niego masturbował, i nienawidzę siebie za to. Ale wtedy przez pomyłkę klikam coś w kompie i kindle otwiera mi Lacana o autoagresji, więc spokojnie przechodzę do wykładu, który piszę od miesiąca, o odmianach gospodarki, technologiach odnawialności, obecności poetów nowojorskich i łódzkich w mojej głowie.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------