-
promocja
Czas mroku. Cykl Czerwony świt. Tom 5 - ebook
Czas mroku. Cykl Czerwony świt. Tom 5 - ebook
Zerwał okowy, a potem zniszczył świat... Dziesięć lat temu Darrow pokierował rewolucją i stworzył fundament dla nowego świata. Teraz jest wyjęty spod prawa.
Odrzucony przez Republikę, która stworzył, dysponując zaledwie połową swojej floty prowadzi na własną rękę wojnę na Merkurym. Wróg ma przewagę liczebną i zbrojną, ale Darrow zawsze ma asa w rękawie? Czy pozostanie bohaterem, który zerwał okowy? Czy stanie się powodem zniszczenia własnego świata? Czy nadszedł czas, aby inna legenda zajęła jego miejsce? Lysander au Lune, usunięty dziedzic starego imperium, powrócił do Rdzenia.
Najpierw musi przetrwać wśród skłóconych Złotych, a potem przeżyć spotkanie z Darrowem. Czy swoim mieczem przyniesie rodzajowi ludzkiemu pokój? Na Lunie Mustang – trapiona przez wrogów Suwerenka Republiki – musi ratować demokrację i swojego męża, który znajduje się na wygnaniu miliony kilometrów od niej. Jedyną pewną rzeczą w Układzie Słonecznym jest zdrada. Oraz to, że Powstanie wkracza w nowy czas mroku.
| Kategoria: | Fantasy |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-68591-62-0 |
| Rozmiar pliku: | 3,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dramatis personÆ
Republika Solarna
Darrow z Lykos / Żniwiarz – były arcyimperator Republiki Solarnej, mąż Virginii, Czerwony
Virginia au Augustus / Mustang – aktualna Suwerenka Republiki Solarnej, żona Darrowa, prymus domu Augustus, siostra Szakala z Marsa, Złota
Pax – syn Darrowa i Virginii, Złoty
Kieran z Lykos – brat Darrowa, Wyjec, Czerwony
Rhonna – bratanica Darrowa, córka Kierana, lansjer, Szczeniak nr Dwa, Czerwona
Deanna – matka Darrowa, Czerwona
Sevro au Barca / Goblin – imperator Republiki, mąż Victry, Wyjec, Złoty
Victra au Barca – żona Sevro, z domu au Julii, Złota
Electra au Barca – córka Sevro i Victry, Złota
Dancer, senator O’Faran – senator, niegdyś jeden z dowódców Synów Aresa, mąż Deanny, trybun bloku Czerwonych, Czerwony
Kavax au Telemanus – prymus domu Telemanus, klient domu Augustus, Złoty
Niobe au Telemanus – żona Kavaxa, klient domu Augustus, Złota
Daxo au Telemanus – dziedzic domu Telemanus, syn Kavaxa i Niobe, senator, trybun bloku Złotych, Złoty
Thraxa au Telemanus – pretor Wolnych Legionów, córka Kavaxa i Niobe, Wyjec, Złota
Alexandar au Arcos – najstarszy wnuk Lorna, dziedzic domu Arcos, sprzymierzeniec domu Augustus, lansjer, Szczeniak nr Jeden, Złoty
Cadus Harnassus – imperator Republiki, zastępca dowódcy Wolnych Legionów, Pomarańczowy
Orion xe Aquarii – nawarcha Republiki, imperator Białej Floty, Wyjec, Niebieska
Colloway xe Char – pilot z największą liczbą zestrzeleń we flocie Republiki, Wyjec, Niebieski
Glirastes Mistrz Stwórca – architekt i wynalazca, Pomarańczowy
Holiday ti Nakamura – dux Lwiej Gwardii Virginii, siostra Trigga, klient domu Augustus, centurion Legionu Pegaz, Szara
Żywe Srebro / Regulus ag Sun – najbogatszy człowiek w Republice, szef Sun Industries, Srebrny
Publius cu Caraval – trybun bloku Miedzianych, senator, Miedziany
Theodora – przywódczyni agentów zwanych Drzazgami, klient domu Augustus, Różowa Róża
Zan – arcyimperator Republiki po usunięciu z tej pozycji Darrowa, dowódca floty obronnej Luny, Niebieski
Błazen – Wyjec, klient domu Barca, Złoty
Pestka – Wyjec, klient domu Barca, Złota
Min-Min – Wyjec, snajper i ekspert od uzbrojenia, klient domu Barca, Czerwona
Brzydal – Wyjec, klient domu Augustus, Złoty
Kulki – Wyjec, haker, Zielony
Bezjęzyk – były więzień w Grobowcu w Otchłani, Obsydianowy
Felix au Daan – ochroniarz Darrowa, klient domu Augustus, Złoty
Wspólnota
Atalantia au Grimmus – dyktatorka Wspólnoty, córka Pana Popiołów Magnusa au Grimmusa, siostra Ai i Moiry, były klient domu Lune, Złota
Lysander au Lune – wnuk byłej Suwerenki Octavii, dziedzic rodu Lune, były patron domu Grimmus, Złoty
Atlas au Raa / Rycerz Strachu – brat Romulusa au Raa, legat Legionu Zero („Gorgony”), dawniej pod kuratelą domu Lune, klient domu Grimmus, Złoty
Ajax / Rycerz Burzy – syn Ai au Grimmus i Atlasa au Raa, dziedzic domu Grimmus, legat Żelaznych Lampartów, Złoty
Kalindora au San / Rycerz Miłości – Olimpijski Rycerz, ciotka Alexandra au Arcosa, klient domu Grimmus, Złota
Julia au Bellona – matka Cassiusa, który nie utrzymuje z nią kontaktów, nieprzyjaciółka Darrowa, prymus ostatków domu Bellona, Złota
Scorpio au Votum – prymus domu Votum (magnaci, właściciele kopalni metali i budowniczy Merkurego), Złoty
Cicero au Votum – dziedzic domu Votum, syn Scorpio, legat Legionu Skorpion, Złoty
Asmodeus au Carthii – prymus domu Carthii (stoczniowcy z Wenus), Złoty
Rhone ti Flavinius – podpretor rodu Lune, były zastępca dowódcy XIII Straży Pretoriańskiej Dragonów (którą dowodziła Aja), Szary
Seneca au Cern – dux Ajaxa, centurion Żelaznych Lampartów, Złoty
Magnus au Grimmus / Pan Popiołów – były arcyimperator za rządów Octavii au Lune, Niszczyciel Rei, Złoty, zabity przez Wyjców i Apolloniusa au Valii-Rath
Octavia au Lune – była Suwerenka Wspólnoty, babka Lysandra, Złota, zabita przez Darrowa
Aja au Grimmus – córka Pana Popiołów Magnusa au Grimmusa, Złota, zabita przez Sevro
Moira au Grimmus – córka Pana Popiołów Magnusa au Grimmusa, Złota, zabita przez Ragnara
Dominium Obrzeża
Dido au Raa – współkonsul Dominium Obrzeża, żona byłego Suwerena Dominium Obrzeża Romulusa au Raa, z domu au Saud, Złota
Diomedes au Raa / Rycerz Burzy – syn Romulusa i Dido, taksarcha Falangi Błyskawicy, Złoty
Seraphina au Raa – córka Romulusa i Dido, lochagos Jedenastej Jazdy Pyłu
Helios au Lux – współkonsul Dominium Obrzeża dzielący urząd z Dido
Romulus au Raa / Władca Pyłu – były prymus domu Raa i Suweren Dominium Obrzeża, Złoty, popełnił rytualne samobójstwo
Obsydianowi
Sefi Milcząca – królowa Obsydianowych, przywódczyni Walkirii, siostra Ragnara Volarusa, Obsydianowa
Valdir Nieścięty – wódz wojenny, partner królowej Sefi, Obsydianowy
Ozgard – szaman ognistych kości, Obsydianowy
Freihild – _skuggi_ wojowniczka ducha, Obsydianowa
Gudkind – _skuggi_ wojownik ducha, Obsydianowy
Xenophon – doradca Sefi, Białe _logos_
Ragnar Volarus – były przywódca Obsydianowych, Wyjec, Obsydianowy, zabity przez Aję
Inni
Ephraim ti Horn – wolny strzelec, były członek Synów Aresa, mąż Trigga ti Nakamura, Szary
Volga Fjorgan – wolny strzelec, współpracowniczka Ephraima, Obsydianowa
Apollonius au Valii-Rath / Minotaur – dziedzic domu Valii-Rath, wielomówny, Złoty
Książę Rąk – członek Syndykatu, mistrz złodziei, Różowy
Lyria z Lagalos – Gamma z Marsa, klient domu Telemanus, Czerwona
Liam – siostrzeniec Lyrii, klient domu Telemanus, Czerwony
Harmony – przywódczyni Czerwonej Ręki, była członkini Synów Aresa, Czerwona
Pytha – pilotka, towarzyszka Cassiusa i Lysandra, Niebieska
Figment – wolny strzelec, Brązowa
Fitchner au Barca / Ares – były przywódca Synów Aresa, Złoty, zabity przez Cassiusa au BellonaSUWERENKA
Suwerenka
– Obywatele Republiki Solarnej, mówi wasza Suwerenka.
Wpatruję się na wpół oślepiona w pluton egzekucyjny obiektywów kamer podobnych do muszych oczu. Po drugiej stronie iluminatora za moją sceną stacje bojowe i okręty wojenne unoszą się ponad górną atmosferą Luny.
Patrzy na mnie osiem miliardów oczu.
– W ubiegły piątek wieczorem, trzeciego dnia mensis Martius, otrzymałam raport, z którego wynika, że Wspólnota przeprowadza na orbicie Merkurego operację wojskową na dużą skalę. Od czasu bitwy o Marsa pięć lat temu nie zgromadzono podobnej ilości wyposażenia i równie licznych sił. Ponosimy odpowiedzialność za ten kryzys. Zwabieni fałszywymi obietnicami pełnomocnika wroga, pozwoliliśmy, aby nasza determinacja osłabła. Uwierzyliśmy w szlachetność naszego nieprzyjaciela. Uwierzyliśmy, że można zawrzeć pokój z tyranami. Prawdziwa natura tego kłamstwa, jakże kuszącego, została ujawniona: to okrutne intrygi na poziomie władz, obmyślone, popełnione i przeprowadzone przez nowo wyznaczoną Dyktatorkę Ostatków Wspólnoty, Atalantię au Grimmus, córkę Pana Popiołów. Uległszy jej czarowi, poszliśmy na ugodę z rzecznikami tyranii. Zwróciliśmy się przeciwko naszemu największemu generałowi, mieczowi, który przeciął okowy niewoli, i zażądaliśmy, aby zgodził się na pokój, w którym on sam rozpoznał kłamstwo. Kiedy odmówił, krzyknęliśmy: „Zdrajca!”, „Tyran!”, „Podżegacz wojenny!”. W obawie przed nim przywołaliśmy z powrotem z Merkurego na Lunę część Białej Floty: Straż Centralną. Zostawiliśmy imperator Aquarii połowę sił, narażając ją na atak. Uczyniliśmy ją na wpół bezbronną. Teraz z jej floty, floty, która oswobodziła nasze domy, pozostały szczątki. Dwieście waszych okrętów wojennych zostało zniszczonych. Tysiące waszych marynarzy zginęły. Miliony waszych braci i sióstr zostały porzucone na wrogiej planecie. Straty sięgają setek miliardów, wasze straty. I jest to wina sprzeczek w waszym senacie, a nie sił wroga. Słyszałam, jak mówiono w ostatnich miesiącach, w korytarzach Nowego Forum, na ulicach Hyperiona, w wiadomościach nadawanych w całej Republice, że powinniśmy porzucić tych synów i córki wolności, te Wolne Legiony. Słyszałam, jak nazywa się je publicznie, bez wstydu, „Utraconymi Legionami”. Zostali skreśleni przez was mimo odwagi, jaką okazali, mimo wytrzymałości, jaką w sobie znaleźli, mimo potworności, jakie wycierpieli dla was. Zostali skreśleni, ponieważ boimy się, że rozstając się z naszymi okrętami, ściągniemy inwazję na własne światy. Ponieważ boimy się ponownie ujrzeć żelazo Wspólnoty na naszych niebach. Ponieważ boimy się zaryzykować wygodę i wolność, które mężczyźni i kobiety z Wolnych Legionów zdobyli dla nas za cenę własnej krwi… Powiem wam, czego ja się boję. Boję się, że czas rozwodnił nasze marzenie! Boję się, że pośród wygód uwierzyliśmy, że o swobody nie trzeba walczyć!
Pochylam się do przodu.
– Obawiam się, że wątłość naszej determinacji, kłótnie i obmowy, w których jakże dekadencko się nurzaliśmy, ograbią nas z jedności woli, która pozwoliła światu ruszyć naprzód ku lepszemu miejscu, gdzie poszanowanie dla sprawiedliwości i wolności znalazło punkt zaczepienia po raz pierwszy od tysiąca lat. Obawiam się, że z powodu z braku jedności powrócimy do ohydnej epoki, z której uciekliśmy, i że ten nowy czas mroku będzie bardziej okrutny, bardziej złowieszczy i bardziej przewlekły z powodu nikczemności, jaką rozbudziliśmy w naszych wrogach. Wzywam was, Ludu Republiki, pozostańcie zjednoczeni. Nawołujcie swoich senatorów, aby odrzucili strach. Aby odrzucili otępienie, w którym dba się tylko o własne korzyści. Aby nie drżeli zdjęci pierwotnym strachem na myśl o inwazji. Nie pozwólcie, aby wasi senatorowie gromadzili dla siebie wasze bogactwa, chowali się za waszymi okrętami wojennymi, lecz obudźcie w ich duszach bardziej gniewne anioły i poślijcie potęgę Republiki, żeby strąciła machinę tyranii i ucisku z nieba Merkurego i uratowała nasze Wolne Legiony.
W tej chwili trzysta osiemdziesiąt cztery tysiące kilometrów od mojego serca, z orbity leżącej tysiąc kilometrów nad krnąbrnym kontynentem Pacyfiki Południowej, pociski w zapewniającej niewidzialność dla radarów polimerowej powłoce Sun Industries pędzą w pustkę z prędkością trzystu dwudziestu tysięcy kilometrów na godzinę. Lecą w kierunku Merkurego. Nie niosą jednak śmierci, ale zapasy, leki na chorobę popromienną, uzbrojenie, a także – o ile mój mąż nadal żyje – słowa nadziei.
„Nie opuściliśmy cię. Przybędę po ciebie.
A do tego czasu wytrwaj, ukochany. Wytrwaj”.1. Darrow
1
Darrow
Aż po Dolinę
Stoję pośród ślepców. Mętne oczy w zniszczonych przez słońce twarzach spoglądają w niebo, na kamienny obelisk, na nędzne proteinowe kostki w pokrytych pęcherzami rękach, na przywódcę, który sprowadził ich do tego przeklętego miejsca i nie widzą niczego poza ciemnością. Ich siatkówki zostały usmażone przez amunicję naszych wrogów.
Wyciągają ręce, żeby dotknąć mojej czerwonej peleryny, jakby to mogło ich uzdrowić. To Czerwoni, Brązowi, Miedziani i paru Obsydianowych, którzy zdecydowali się nie posłuchać wezwania swojej królowej do powrotu na Ziemię. Legioniści, którzy przeżyli zasadzkę Rycerza Strachu na zachodnim Ladonie tylko po to, żeby stać się dwoma tysiącami trzysta i jedną ofiarą, które musimy nadal karmić, dostarczać im pomocy medycznej i chronić. Dlaczego Atlas au Raa miałby zabijać, skoro okaleczanie przynosi dodatkowe korzyści? Moi ludzie patrzą na żywe ofiary z rozpaczą. Inni odwracają głowy, jakby patrzenie na nie mogło ściągnąć na nich taki sam los. Kropla za kroplą Rycerz Strachu pogłębia czerń w naszych duszach.
Pochylam się nad Szarym z dwoma przyżeganymi kikutami zamiast nóg.
– Wyglądasz, jakbyś wylądował między Telemanusem a kwartą whisky, legionisto.
– Obawiam się, że tak było, dowódco. Wróciłbym do walki, gdybyśmy mieli sprzęt.
Gdyby był Złoty albo Obsydianowy, wróciłby do walki przed końcem miesiąca, ale nie możemy marnować prawie całkiem wyczerpanych zapasów protez na zwykłych żołnierzy piechoty. To kiepska inwestycja. Kiedyś myślałem, że największym grzechem wojny jest przemoc. Nieprawda. Jej największym grzechem jest to, że wymaga od dobrych ludzi, aby stali się pragmatyczni.
– Nadal to widzę, dowódco. Jak widmowy powidok. – Szary trze oczy, przypominając sobie żagiew Rycerza Strachu. – Jasna jak dzień. Nie mogę zasnąć nawet na chwilę.
– Tak samo jak ja, ale kiedy następnym razem otworzysz oczy, zobaczysz Marsa. Jesteś z Hippolity, zgadza się?
– Urodziłem się i wychowałem w nefrytowym mieście.
– Wkrótce razem tam zjemy ostrygi i zapalimy po cygarze. Obiecuję.
Poklepuję go po ramieniu, pomrukując coś błahego, i ruszam dalej. Zatrzymuję się przed starym Czerwonym, który ma narzuconą na ramiona cienką kołdrę mimo skwaru. Jest łysy, jeśli pominąć przerzedzony wianuszek siwych włosów, zwija szluga z dużą wprawą. Zerka to w tę, to we w tę, kiedy orientuje się, że stoję przy nim. Nabiera gwałtownie powietrza w płuca.
– To ty?
Wyciąga rękę. Chwytam ją. Szlug zaczyna mu drżeć ze zdenerwowania. Kładę rękę na jego dłoni i daję znać jakiejś kobiecie, żeby rzuciła mi swoją zapalniczkę. Koniuszek szluga dymi się, kiedy go zapalam Czerwonemu. Odrzucam zapalniczkę z powrotem.
– Wygląda na to, że miałeś niezły dzień – mówię.
Zaciąga się głęboko. Ręce przestają mu drżeć.
– Jestem Czerwony, dowódco. Byłem ślepy przez większość życia. Świetnie sobie poradzę. Jeśli są inne gęby do wykarmienia, nie martwcie się o mnie, ja nie umrę.
Jego akcent…
– Z której kopalni jesteś, legionisto?
Szczerzy zęby w uśmiechu.
– Tak się składa, że z twojej.
– Z Lykos? – Przyglądam mu się. Kurze łapki w kącikach oczu upstrzone ugryzieniami krwawych gzów. – Jak się nazywasz?
– Nie poznajesz mnie, dowódco?
Znowu zaciąga się szlugiem. Koniuszek jarzy się, płonąc szybko i jasno. Trzyma go w taki sam sposób jak w dniu śmierci Eo, między serdecznym i małym palcem. Czuję ruch powietrza napływającego z głębin kopalni. Zapach rdzy i gorzały. Słyszę echo śmiechu Eo. Minęło tyle czasu.
– Dago – szepczę. – Dago Gamma.
Czy to naprawdę może być piekłonurek, którego uwielbiałem i nienawidziłem jako dziecko? Człowiek, który nauczył mnie sensu porażki? Który wygrał trzydzieści dwa Wawrzyny? A teraz jest tutaj, na Merkurym, w mojej armii. Piętnaście lat później – choć patrząc na niego, można by pomyśleć, że minęło czterdzieści. Jego wiek sprawia, że sam czuję brzemię lat.
– We własnej parszywej osobie, dowódco.
Drży z powodu ran, ale udaje mu się uśmiechnąć półgębkiem. Zostało mu niewiele zębów.
– Co… Jak długo…
– Od Marsa, dowódco. Pięć lat.
– I nigdy nie pomyślałeś, żeby mnie odszukać.
– Tylko gówno warty człowiek podpina się do piekłonurka, który ma na oku Wawrzyn. – Jego śmiech zamienia się w kaszel. – Ale teraz go zdobyłeś, dowódco. Niech to szlag, naprawdę go zdobyłeś.
– Dowódco. – Za moimi plecami staje Felix, nieskazitelny Złoty będący moim ochroniarzem.
Wywodzi się z pomniejszego rodu, który złożył przysięgę wierności domowi Augustus. Jest posępnym cynikiem. Ma niewiele ponad czterdziestkę i nie pała wielką miłością do podKolorów. Pozostał jednak wierny mojej żonie i jest Marsjaninem. W dzisiejszych czasach trudno o bardziej godnych zaufania ludzi. Dwa tuziny kolejnych Złotych ochroniarzy, czystych i silnych jak bogowie, stoją przy skraju morza ślepców. Zenit i męty ludzkości. Mam wyrzuty sumienia, że na ochroniarzy wybieram zenit, a nie własnych ludzi. Znowu: pragmatyka.
– Pański prom jest gotowy do lotu. Pański… towarzysz podróży zaczyna się niepokoić.
Chcę zostać, zadać Dago tysiąc pytań, ale nie mogę. I bez tego ledwie mam czas, żeby odwiedzić tych ludzi. Były takie czasy, kiedy idąc wśród rannych, można było znaleźć Sevro, który pił z nimi i kiepsko grał w karachi. Na każdym kroku odczuwam jego nieobecność, nie tylko na polu walki. Tak wiele dziur muszę wypełnić.
– Żniwiarz…
Dago przywołuje mnie gestem. Przykucam z powrotem. Otwiera kieszeń na udzie. W środku ma dwa metalowe pojemniki: jeden napełniony ziemią z Marsa, drugi pusty, na jego prochy. Większość marsjańskich żołnierzy boi się śmierci na obcej planecie. Ile skurczonych trupów widziałem po bombardowaniach, ściskających w ręku ojczystą ziemię? Ile puszek z popiołami wysłałem na Marsa, żeby zostały rozsypane w morzu? Dago daje mi swoją ziemię. Nawet pachnie Marsem, ma tę żelazistą nutkę.
– Nie mogę tego przyjąć – mówię.
– Gdzie jest twoja puszka, co?
– Została na Lunie. To były nieplanowane wakacje.
Bierze garść ziemi i podsuwa ją mnie.
– Jest z Lykos. – Kaszle krwią w kołdrę. – Jest tak samo twoja jak moja. Przywieź ją z powrotem, a wypijemy razem kieliszek i coś przekąsimy, dobra? – Sięga po moją rękę i rozpłaszcza ją, żeby mógł mi oddać połowę garstki. – Mars jest z tobą aż po Dolinę.
Inni słyszą jego słowa i zaczynają bić się w piersi, wybijając rytm Gasnącego Trenu, tyle że na odwrót. Nie wybijają szybkiemu rytmu, który spowalnia, aż urywa się w śmierci, ale powolny, który przyśpiesza szaleńczo. Już mam coś powiedzieć Dago, kiedy zapala następnego szluga i dmucha mi dymem w twarz jak za starych czasów.
– Nie ma czasu na słowa, dowódco. Musisz zająć się zabijaniem.
Zaciskam pięść na garści ziemi.
– Aż po Dolinę.
* * *
Schowawszy ziemię z Lykos bezpiecznie do sakiewki, opuszczam pustynię. Rwę się do walki.
Mój prom leci ponad pustynną kredą. Za nami na zniekształconym horyzoncie drży Heliopolis. Potężny mur z tarcz, wysoki na kilometr i długi na piętnaście, blokuje przejście między dwoma zbiegającymi się pasmami górskimi. Dom Votum wzniósł go, żeby chronić Heliopolis przed pustynnymi burzami, które nadciągały, kiedy wiosenne cyklony nawiedzały Morze Sykoraks na dalekiej północy, i pędziły na południe ponad Pustkowiem Ladona wprost na miasto. Wzdłuż szczytu muru drżą iskry: inżynierowie przyspawują tam działa ze zniszczonych okrętów.
Opłakuję takie marnotrawienie sprzętu. Działa są tam tylko po to, żeby zaspokoić żądania mieszkańców Heliopolis i Mistrza Stwórcy Glirastesa, a nie żeby zapobiec inwazji. Heliopolis to drugie pod względem zamożności miasto na Merkurym, bogate w architekturę i słynące z wyścigów rydwanów; otwiera dojście do kopalni na wybrzeżu, ale strategicznie nie ma znaczenia dla moich celów. To na północy złamię wroga.
Heliopolis jest cierniem w moim bucie. Wylęgarnia lojalistycznych rebelii, intryg, mordów w zaułkach. Za swoim murem wyniosłe miasto z wapienia pełznie ku Zatoce Syren i dalej ku Morzu Kalibana. Uchodźcy i żołnierze tłoczą się na zakurzonych ulicach i napełniają miasto ostrym smrodem lata. Jednak w tym pustynnym mieście unosi się jeszcze jeden zapach. Nie mewiego guano, targów rybnych ani spalin z machin wojennych, ale czegoś innego, czegoś podstępnego, co czai się z tyłu głowy.
Strachu.
Strachu, który pojawia się w oczach moich legionistów, kiedy patrzą na orbitę, gdzie Atalantia szlifuje swoje plany inwazji, w głąb cienia gór, gdzie Rycerz Strachu i jego partyzantka ostrzą pale do nabijania, albo na ulice wypełnione Merkurianami, z których każdy może być szpiegiem albo skrytobójcą.
Jeśli śmierć floty była amputacją, to oblężenie jest śmiercią przez wykrwawienie. Kawałek po kawałku bezpośrednie narażenie na potworności, jakich dopuszczają się partyzanci Rycerza Strachu, i czekanie na Deszcz dławią ducha. Moi wierni Marsjanie patrolują pustynie i góry, wznoszą machiny wojenne i umocnienia, czekając, aż zostaną zastrzeleni przez snajpera albo usłyszą owadzi wrzask – to budzące przerażenie wycie sygnalizujące, że właśnie aktywowała się pajęcza mina. Taki los jest i tak lepszy od pojmania przez Gorgony, doświadczonych palowników Rycerza Strachu z Legionu Zero.
Strach ograbia moich ludzi z godności, szlachetności celu, wiary w sprawę. Kto może wierzyć w rzeczy nieuchwytne, mając garotę zaciśniętą wokół szyi? Czekają na śmierć, powoli duszeni przez Atalantię i Atlasa.
Niektórzy czepiają się nadziei, że Republika przyśle flotę. Istnieje na to niewielka szansa, ale jeśli przysiądę w kucki i będę czekać, aż moja żona uruchomi przekładnie demokracji, nie zostanie z nas nic, kiedy wróg uderzy. Będziemy umierać jak muchy i strach będzie się szerzył, kiedy cień floty Atalantii padnie na schody Nowego Forum, a tytaniczne buty jej ludzi zdepczą brzegi mojego domu.
Zatem to ogromnie upraszcza sytuację.
Muszę zniszczyć strach, zanim on zniszczy nas.
* * *
Nasza droga prowadzi ponad Pustkowiem Ladona, słonecznym pasem, który dławi środek głównego kontynentu Merkurego, Heliosa. Po części pogrzebane w jego piaskach leżą tam pozostałości trzech armii, które Pustkowie połknęło w swoim czasie. Wkrótce nakarmię je czwartą.
Gdzieś pośród ostrza centralnych gór Pustkowia moje Wyjce zaganiają Rycerza Strachu w stronę potykacza, który uruchomi moją pułapkę – ku górniczemu miasteczku Eleusis. Sevro powinien nimi dowodzić. Do walki z Atlasem wysłałem czterech dowódców na dwóch planetach. I czterech zwrócono mi nabitych na pale. Tylko Sevro i ja jesteśmy w stanie dorównać brutalności Rycerza Strachu. Ja jednak dźwigam za duży ciężar jak na jedną osobę. Dlatego wysłałem swojego najlepszego dowódcę małej grupy, jaki mi został – Thraxę – żeby ich poprowadziła, i swój najlepszy miecz, Alexandra, na wypadek gdyby doszło do konfrontacji.
Na południu, za Heliopolis, na tropikalnych archipelagach i głęboko w dżunglach otaczających Morze Kalibana, komandosi instalują systemy rakietowe, miny, przeciwpiechotne działa mikrofalowe. Na północnym wschodzie wokół półwyspu Petasos ciągną się wzniesienia i umiarkowany klimat tiary, na którą składają się ludne miasta zwane Dziećmi.
Stolica planety i sztab mojej armii pozostają w Tyche. Zamieniliśmy hołubioną nadmorską siedzibę domu Votum w fortecę. Nawet kiedy przelatujemy nad rolniczymi latyfundiami na wschód od stolicy, możemy dostrzec błysk jej iglic i kojący widok strzegącej miasta góry: Gwiazdy Zarannej.
Dzięki manewrowi Orion, która zdecydowała się na spadek swobodny, okręt flagowy mojej floty przetrwał zasadzkę Atalantii – którą żołnierze nazywają bitwą Kalibana, ponieważ wszystkie statki spadły przez atmosferę do morza – i teraz strzeże Tyche. Przez cały czas jest naprawiany w nadziei, że pewnego dnia wróci między gwiazdy.
Tyche jest kluczowe nie tylko jako cytadela, do której można się wycofać w kryzysowej sytuacji, lecz także z powodu grawiPętli, która biegnie na południe pod Hesperydami i łączy Tyche z Heliopolis. Ponieważ nie zagraża jej bombardowanie, będzie jedyną arterią dla wsparcia, jeśli walki dotrą do stolicy, a także naszą drogą ucieczki do Heliopolis, jeżeli miasto padnie. Poza nią jedyna droga prowadzi przez Pustkowie Ladona, a ja wolałbym zjeść kolację z Rycerzem Strachu, niż odważyć się przekroczyć piaski, które pożerają wojska.
Zajmuję się raportami w sali narad na Nekromancie. Prom leci na północ. Na ekranie dowodzenia rozbłyskują sygnalizatory zanurzonych dewastatorów, kiedy docieramy do północnych krańców Morza Sykoraks. Po drugiej stronie ekranu Srebrny doradca ględzi o niedobrze leków przeciwradiacyjnych na południu. Większość medykamentów jest gromadzona w Tyche z myślą o nieuniknionym opadzie radioaktywnym.
– Wkrótce będziemy mieli ich w nadmiarze – mówię.
– Odkrył pan nowe zapasy?
– Nie.
Mruga, kiedy dociera do niego sens moich słów.
Duszę się. Moja dusza chce, żeby ją uwolnić od tego niekończącego się strumienia informacji na temat logistyki zaopatrzenia i opóźnień w budowie. Potrzebuję świeżego powietrza.
Znajduje Rhonnę przed wejściem do hangaru. Orion musi być w środku. Bratanica mi salutuje. Po tym, jak odegrała kluczową rolę w uratowaniu Orion, wzrosła jej popularność w armii, zwłaszcza wśród Niebieskich i Pomarańczowych marynarzy i oficerów. Na razie woda sodowa nie uderzyła jej do głowy. To zasługa jej ojca, Kierana.
– Jak się miewa? – pytam.
– Milczy, dowódco – odpowiada. – Je samotnie, o ile w ogóle. Spędza więcej czasu pod prysznicem niż w mesie. Jakby nie mogła się oczyścić. Unika mężczyzn, na ile tylko może. Z powodu koszmarów sennych bierze leki, żeby zasnąć. Nigdy nie śpi u siebie, codziennie w nowym miejscu. Ochrona ledwie jest w stanie ją upilnować.
– Atlas zabrał ją z jej kwatery – mówię. – Też nie byłbym w stanie zasnąć w łóżku. Mówiłaś komuś, jakie dostałaś rozkazy?
– Nie, dowódco. Wiem, że powiedziałeś imperatorowi Harnassusowi, że przeszła pomyślnie ocenę psychologiczną. Że odosobnienie to tylko gra.
– Dobrze, bardzo dobrze. Zauważyła cię?
– A ty zauważyłeś mnie wczoraj, kiedy słuchałeś hologramu ciotki V, zamiast spać, jak zaordynowali medycy, dowódco?
Marszczę brwi.
– Okno?
– Krzewy.
Pocieram oczy.
– Szlag… Starzeję się.
– Albo ja staję się cichsza.
To pewnie była tylko kwestia czasu, zanim pozostali zaczną mnie doganiać. Myślę nad tym, jak młodo wygląda Rhonna i jak stary ja muszę się jej wydawać.
– Wiesz, że jestem starszy niż mój ojciec, kiedy zmarł? A wciąż myślę o nim jak o staruszku. – Śmieję się. – Pewnie bliżej byłoby mu do twojego wieku.
Zerka w korytarz i zagryza usta.
– Czy mogę mówić, jakbyśmy byli krewnymi, dowódco?
– Nie lubisz, kiedy mówię o swojej śmiertelności? – Czeka na moją odpowiedz. – Mów.
– Nie rozumiałam cię, dopóki tu nie wróciliśmy. Byłeś dla nas martwy, dopóki nie skończyłam prawie dziewięciu lat. W Tinos wszyscy ciągle nawijali na twój temat. Ale ja nie kumałam. Nie rozumiałam tego. – Wskazuje sierpak, który śpi jak blady wąż na mojej ręce. – Byłeś po prostu moim stryjem. A potem przylecieliśmy z Orion. I wreszcie to zobaczyłam. Każda parszywa dusza tylko czekała, żeby oddać Merkuremu swój węgiel. A potem zobaczyli, jak wyskakujesz z tego statku. – Dostaje gęsiej skórki na rękach na samo wspomnienie. – Nie jesteś stary. Musisz tylko dać pozostałym przejąć część twojego brzemienia. Nawet Żniwiarz musi spać, dowódco. Zwłaszcza jeśli ma zabrać nas z powrotem do domu.
Wciąż wierzy, że potrafię czynić cuda. Jednak moje wyczerpanie nie wynika z ostatnich dni. Dopada mnie całe życie spędzone na wojnie. Rhonna nie wie, jaki ciężar dźwigam. Jak bardzo liczyłem na Sevro, że pomoże mi go nieść. Jak bardzo osłabione są w gruncie rzeczy nasze legiony. Jak wyrafinowany taktycznie jest nawet najzwyklejszy Szary centurion piechoty wroga w porównaniu z naszymi, nie wspominając już o ich Złotych. Zwyczajnie nie dysponujemy porównywalną siłą umysłową. Ani ogniową.
– Dziękuję za twoją troskę, lansjerze, ale odradzam na przyszłość szpiegowanie mnie.
Ruszam ku drzwiom.
– Dowódco.
Odwracam się, coraz bardziej poirytowany. Rhonna znowu staje na baczność.
– Kiedy spadnie Deszcz, proszę o pozwolenie na dołączenie do mojej kohorty.
– Nie. Potrzebuję cię przy sobie.
– Bo tam jest bezpieczniej? – Przygląda mi się z tą samą surową badawczością co moja matka. Jeśli pominąć Victrę, kobiety z Lykos należą do najbardziej upartych. – Potrzebujesz ludzi, żeby wykonywali swoją robotę. Dlatego pozwoliłeś Alexandrowi lecieć za tobą na Meduzę. Dlatego wysłałeś go z Thraxą. Żeby robił swoje. Nie możesz nas przed tym chronić.
– Nie jesteś Alexandrem.
– A mimo to wsadziłeś mnie do astroPancerza i wysłałeś na Meduzę. – Pochyla się do przodu. – I teraz masz wyrzuty sumienia z tego powodu. Że w ogóle pozwoliłeś mi lecieć na Merkurego.
Trafia w dziesiątkę. Wie, co obiecałem jej ojcu.
– Dowódco, u twojego boku jestem czterdziestokilową, wysoką na metr dwadzieścia kulą u nogi, która porusza się cicho i głośno pyskuje. W astroPancerzu radzę sobie przyzwoicie. W Drachenjäger jestem metalowym bogiem. – Krew zalewa rumieńcem jej policzki. – Wiem, że martwisz się o mojego ojca, ale sama zadecydowałam, żeby dołączyć do ciebie, kiedy Sevro się zmył. To mój wybór, że tu jestem. To mój wybór, żeby walczyć. – Jej głos staje się bardziej zdecydowany. – A jeśli przebiją się przez nas, żelazo zawiśnie nad głową mojego ojca, nad głową Dio, moich braci i sióstr. Dlatego w dupie mam twoje wyrzuty sumienia. Daj mi robić, co do mnie należy.
Nie miałem wyboru, musiałem wykorzystać ją w misji ratunkowej. Teraz mam wybór.
– Stabilizator odrzutu mojej pięści impulsowej nadal jest niepewny – mówię. – Sprawdź, czy zdołasz go wykalibrować, lansjerze.
Nie mogłem chronić mojego syna. Będę jednak chronił córkę mojego brata, póki mam dość siły. Kiedy nadejdzie Deszcz, zostanie odesłana do Heliopolis, gdzie przeczeka burzę.
* * *
Zostawiam Rhonnę, żeby gotowała się ze złości, i zastaję Orion siedzącą samotnie w głębi ładowni. Zawsze była tęga; teraz jest chuda jak patyk i ciemniejsza od mroku na zewnątrz. Zwiesza nagie stopy przez otwarte drzwi.
Słyszy, że wchodzę, i ogląda się przez ramię. Jej twarz jest pokryta łatami regenerantu, który zastąpił fragmenty odcięte przez Atlasa. Do knykci ma przymocowane nowe metalowe palce.
– Kłopoty? – pyta.
– Namolni krewniacy.
Nie uśmiecha się. Odwraca się, żeby popatrzeć na polarne niebo. Okręty wojenne Atalantii czają się tuż poza atmosferą, tylko czekają, aż wychylimy głowy poza wielkie tarcze, żeby spuścić na nas sterowniki masy i zamienić w kratery.
– Zimno tu – mówię, przekrzykując świst wiatru. Nasz statek przelatuje nad krawędzią lodowego szelfu. – Czemu nie pójdziesz do mesy? Colloway mówi, że niedobrze jest synchronizować się na pusty żołądek.
– Lubię zimno – odpowiada z roztargnieniem. – I swoją autonomię.
– W porządku. – Siadam obok niej i spuszczam nogi.
Nie okłamałem Harnassusa i swoich dowódców. Orion rzeczywiście przeszła ocenę psychologiczną, ale mam podejrzenie, że Colloway pomógł jej oszukać w teście. Pięć dni po uratowaniu mówiła tylko urywanymi, poszarpanymi zadaniami i przedkładała towarzystwo swojego protegowanego – Collowaya – ponad wszelkie inne. A potem poprosiła o pozwolenie na powrót do obowiązków. Myślałem, że to jej pomoże dojść do siebie. Nie pomogło. Może i wypełnia obowiązki zgodnie z harmonogramem, ale pozostaje taka jak wszyscy, którzy przeżyli spotkanie z Rycerzem Strachu: odmieniona.
Mrużąc oczy, zerkam na matematyczne równania wypisane na szronie pokrywającym kadłub statku.
– Przypomina mi dom. Często wyłączano nam ogrzewanie – mruczy Orion. – Lubili znajdować nowe powody, żeby to zrobić. Początków rachunku różniczkowego uczyłam się, pisząc na oszronionym kadłubie. Palce miałam tak odrętwiałe, że ledwie mogłam trzymać rylec.
– Różniczki. Biedna dziewczynka. Mnie wystarczała algebra – mówię, próbując wyrwać ją z odrętwienia. Chciałbym móc powiedzieć, że robię to tylko ze względu na nią. – Spróbuj uczyć się jej jedną ręką, mając tylko marker i ścianę kokpitu w świdroSzponie. – Drugą ręką udaję, że kopię w skale. – Bo widzisz, nie można przestać wiercić. Jak zatrzymasz się na zbyt długo, to się zaklinujesz.
– Rachunek różniczkowy jest potrzebny, żeby należycie operować świdroSzponem – odpowiada.
– No wiesz, ojciec powiedział, że reszta to czysty instynkt. Jeśli się nie zgadasz, to możemy urządzić sobie pojedynek na Marsie. Znajdą się nowe bunkry, które trzeba będzie wykopać.
Ignoruje wyzwanie i patrzy na stado bladych koni morskich pokonujących archipelag lodu. Potrząsają grzywami i przekrzywiają płetwy, gdy odbijają się karłowatymi nogami od lodu i wskakują z powrotem do wody.
– Ojcowie są ważni – odzywa się ponownie. – Mój rodzaj uważa ten pogląd za perwersyjny. – Podnosi rękę, żeby zacząć obgryzać paznokcie i natrafia na metal protez. Patrzy na palce, jakby zobaczyła je po raz pierwszy. – A mimo to nazywają mnie Matką, prawda?
– To ta uprzejma część przezwiska.
Wzrusza ramionami.
– Dzieci są obrzydliwe. Nigdy bym ich nie chciała. Nie mogę znieść egoizmu.
Żaden Złoty ani Czerwony nie mógłby pojąć empatycznej łączności, jaką nawiązują umysły podczas synchronizacji synaptycznej. Orion komunikuje się z pilotami w bitwie na poziomie niewerbalnym. Powstaje sieć, w ramach której elektryczne prądy jej umysłu łączą się i wchodzą w interakcję z prądami innych. Gdy jeden z końców zostaje odcięty, jest to najbardziej okrutna amputacja. Duchy zmarłych trwają w jej synapsach.
Zastanawiam się, czy myśli o marynarzach, których straciła w zasadzce; czy czuła się jak matka, gdy patrzyła, jak Annihilo przełamuje Marzenie Eo na pół; czy nie może znieść w dzieciach egoizmu, czy raczej obawy, że je utraci.
– Senat odwołał za dużo okrętów. Nawet gdybyś przewidziała pojawienie się Atalantii, zajęłaby orbitę. To senat przegrał tę bitwę, nie ty.
Odwraca się gwałtownie w moją stronę.
– Harnassus przegrał bitwę, kiedy nie splunął na rozkazy senatu i odesłał połowę mojej floty na Lunę. Twoja żona przegrała bitwę, kiedy nie narzuciła swojej woli senatowi.
– Ona nie złamie Nowego Porozumienia…
– I ty uważasz to za zaletę? Jej bezcenna moralność za moich marynarzy? Czy może kieruje nią strach przed tym, że stanie się własnym ojcem? – Kręci głową. – Harnassus i Virginia ponoszą winę. Ja nie czuję się winna.
– A ja tak. Często. Z powodu Synów Aresa z Obrzeża. Z powodu stoczni Ganimedesa.
– Więc marnujesz neurony.
Zawsze miała twardą skorupę – ale nie aż tak. Łatwo zapomnieć o korzeniach Orion. Począwszy od niesankcjonowanych narodzin, poprzez dzieciństwo w mrocznym mrozie Ula na Fobosie i pisaną jej rolę pilota śmieciarek i życie z rządowej pensji do śmierci, aż po dowodzenie najbardziej zwycięską flotą od czasów Żelaznej Armady Sileniusa. Ja miałem dom pośród swoich ludzi. Orion nigdy nie została zaakceptowana przez swoich, dopóki nie wspięła się po ich grzbietach na szczyt, nie spojrzała w dół i nie zobaczyła, że teraz wszyscy udają, że sami ją tam wydźwignęli. Ze wszystkich żołnierzy, którzy zostali w mojej armii, jej najbardziej ufam, bo ona jedna nigdy mnie nie zawiodła. Każdy inny kosmiczny dowódca – nie wyłączając mnie – straciłby Gwiazdę Zaranną, okręty, które nam się ostały i samą armię.
– Narzekaj na moją żonę, ile chcesz, ale to ona utrzymuje Republikę w kupie – odpowiadam. – A Harnassus utrzymał moją armię, kiedy mnie tu nie było, a ciebie pojmano.
– Harnassus. Błagam cię… Pomarańczowi to pedantyczne małpy z przeciwstawnymi kciukami, których używają tylko do dwóch rzeczy: obracania śrubek i wspinania się po drabinkach związków zawodowych. Zrobił to, co leży w jego naturze.
Przesuwa rękami po głowie, jakby chciała wymacać szpary w czaszce.
– A jaka jest twoja natura?
– Taka sama jak twoja. Każe zabić wroga. – Patrzy w dal, jej głos łagodnieje. – Potrafisz myśleć w kosmosie?
– To zależy, kogo zapytasz.
– Ja nie mogę myśleć na lądzie. Za duży ciężar. Zbyt wiele obrzydliwych ludzi i ich odpadków. – Ściera rachunki z kadłuba. – Myślisz, że Atlas mnie złamał.
– Gdybym tak uważał, siedziałabyś w izbie chorych. Myślę, że zostawił wgniecenie.
To jej się podoba.
– Jest skuteczny, to jedno jest pewne. Przedstawił mnie ohydnemu pustynnemu gryzoniowi i powiedział, że ból będzie trwał tylko tak długo, jak długo szczur będzie jadł. Pożarł ciało na moich łydkach, nosie i policzkach, zanim pękł mu żołądek i szczur zdechł. To było skuteczne. Przerażające. Poniżające. – Patrzy na mnie. – Nie rozumiesz?
Marszczę czoło i kręcę głową.
– Razem, ty i ja… niszczyliśmy światy. Kto potrafiłby dokonać tego co my? Tego, czego dokonali nasi ludzie? A jednak potem zdajemy się na łaskę szczurów. Uwalniamy je. Chronimy. Umieramy dla nich. A gdy odwracamy się plecami, odsłaniają swoje zęby i gryzą nas, kąsek za kąskiem. Kiedy zaś zwracamy się do nich twarzą, wiwatują, udają, że ich pogryzanie wcale nas nie osłabiło. Szczury nie potrafią zapanować nad własnym apetytem. Jak mogłyby rządzić samymi sobą?
– Mówisz jak jedna z nich – zauważam półgłosem, prawie warczę.
– Czy lekarz się myli, kiedy mówi coś, czego nie chcesz słyszeć? Nie mamy monopolu na prawdę tylko dlatego, że nasz cel jest ładny, młody człowieku. Gdybym się myliła, ta planeta przyjęłaby nas z otwartymi rękami. A ona nas podgryza. Gdybym się myliła, flota Republiki już by tu była. – Patrzy w niebo. – Gdzie ona jest, Darrow? Gdzie ta twoja demokracja?
Sięgam ręką do holoKropli w kieszeni. Mała łezka metalu skrywa twarz mojej żony. Aż mnie skręca, żeby znowu obejrzeć wiadomość od niej, spijać jej ostatnie słowa, napawać się jej twarzą, zmarszczkami wokół oczu, w jakiś sposób przywołać ciepło jej skóry i oddechu. Jednak zarazem boję się to zrobić. Sześćdziesiąt pięć milionów kilometrów przestrzeni dzieli Lunę od Merkurego na obecnej orbicie. Jeszcze większa przepaść oddziela mnie od niej. Nie zwątpię w nią. Wątpię jednak, czy zrobi to, co konieczne. Orion powiedziała prawdę. Virginia za bardzo boi się zobaczyć w lustrze ojca i brata, żeby rozwiązać senat. Wiem, że uważa, że jej cnota jest zaraźliwa. Obawiam się jednak, że tylko rozbudza chciwą naturę w śmiertelnikach słabszego sortu.
– Moja żona obiecała, że przekona senatorów – mówię bez przekonania. – Że sprowadzi tu armadę.
– To dlaczego obmyśliłeś operacje Peleryna Podróżnika i Tartar? Czemu nie czekać na ratunek?
Zdejmuję dłoń z holoKropli.
– Bo nadzieja to opiat, a nie plan.
– Zgadzam się. Więc jak długo jeszcze będziesz żywił nadzieję mimo braku dowodów, że ludzie Republiki są dobrzy? Że wreszcie zaczną robić, co do nich należy?
Kiedy nie odpowiadam, wstaje i współczującym gestem kładzie mi rękę na ramieniu. Gdy Sevro zmiękł, odkryłem pociechę w Orion. Zawsze byliśmy podobni, zwłaszcza w rosnącej podejrzliwości wobec demokracji. Zawsze jednak narzekaliśmy tak tylko przy butelce whisky. Nigdy tak obszernie jak dzisiaj. Jej wątpliwości martwią mnie i nie wiem, jaką ją uspokoić, kiedy słyszę w sobie echo tych samych niewypowiedzianych obiekcji.
– Ile czasu potrzeba, żeby dostroić twoich Niebieskich? – pytam.
– Jakieś dziewięćdziesiąt minut, żeby uzyskać pełną wierność.
– Ja zajmę się dzisiaj Harnassusem.
Orion krzywi się na dźwięk jego imienia.
– Wiesz, jakie jest jego zdanie na temat Tartaru – ciągnę. – Ostatnie, czego mi trzeba, to żeby wasza dwójka skoczyła sobie do oczu. Ty tylko zajmuj się synchronizacją i wracaj do swoich kwater. Musisz odpocząć.
Odchodzi jak nadąsane dziecko. Wstaję.
– Imperatorze – wołam za nią. – To mówił twój dowódca.
Zatrzymuje się i odwraca.
– Według naszego senatu nie jesteś moim dowódcą. Jesteś zdrajcą.
Z wątpliwościami można zrobić tylko jedną rzecz. Zdeptać je.
– Imperatorze, nie muszę znać twojego zdania. Nie obchodzą mnie twoje uczucia. W nosie mam, czy wątpisz w Republikę. Nie interesuje mnie, czy nienawidzisz jej obywateli. Ta armia jest o krok od unicestwienia. Obchodzi mnie tylko, czy moja najlepsza broń będzie gotowa przed godziną zero. Będzie gotowa, imperatorze?
Orion staje na baczność.
– Gotowa i ostra jak szczurze zęby, dowódco.