- promocja
Czas mroku. Jak Churchill zawrócił świat znad krawędzi - ebook
Czas mroku. Jak Churchill zawrócił świat znad krawędzi - ebook
Ebook Czas mroku to wnikliwy portret Winstona Churchilla. Autor książki i scenariusza do filmu ukazał słynnego polityka w chwili, gdy ten został premierem. Ekranizację książki wyreżyserował Joe Wright. W rolę Churchilla wcielił się Gary Oldman.
Akcja ebooka Czas mroku dzieje się w roku 1940, w trakcie II wojny światowej. Winston Churchill zostaje premierem Wielkiej Brytanii. Staje przed ogromnie trudnym wyzwaniem. Kraje Europy Zachodniej jeden po drugim przegrywały starcie z nazistami. Hitler w błyskawicznym tempie przybliżał się do brytyjskich granic. Coraz częściej pojawiają się głosy popierające politykę ustępstw wobec Furera. A sam Churchill nie cieszy się zbytnim poparciem wśród polityków… Mimo licznych sprzeciwów nie zamierza ulegać Hitlerowi i przystępuje do wojny.
Anthony McCarten, autor ebooka Czas mroku, przedstawia Churchilla jako postać wielowymiarową, targaną wątpliwościami, a przede wszystkim – realną, a nie legendarną. To portret człowieka, któremu udało się zmienić losy świata – choć popełniał wiele błędów.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-65780-93-5 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
IZBA PODZIELONA
Sala obrad parlamentu brytyjskiego huczała od oskarżeń i obelg. „Precz, precz!”, krzyczeli arystokraci i członkowie Izby Lordów, wychylający się z balkonów na piętrze, by wszystko dobrze widzieć. „Odejdź już! Zrezygnuj!” Brytyjska scena polityczna nigdy nie doświadczyła czegoś podobnego. Członkowie partii opozycyjnych zwijali listy swoich zapytań poselskich i oskarżycielsko wyciągali rulony w stronę załamanej, już przegranej – i skrycie niedomagającej – postaci, która siedziała naprzeciwko mównicy: wywodzącego się z Partii Konserwatywnej premiera Neville’a Chamberlaina.
Chamberlain jednak z różnych powodów nie kwapił się do zrezygnowania z funkcji przywódcy, zwłaszcza że nie widział nikogo na swoje stanowisko.
Wielka Brytania od ośmiu miesięcy znajdowała się w stanie wojny, która nie zapowiadała niczego dobrego. Zarówno politycy, jak i obywatele domagali się nie tyle przywódcy, ile wyjątkowego przywódcy – ze względu na wyjątkowe czasy – potrafiącego zapewnić to, co mogą tylko postacie wyjątkowe: słowa mogące poruszyć i porwać, przekonać i zelektryzować, natchnąć, a nawet wykuć w sercach zwykłych ludzi emocje w takim stopniu, jakiego oni sami by się po sobie nie spodziewali. Po słowach miały nastąpić działania i – zależnie od ich roztropności – ostateczny triumf albo krwawa klęska.
Być może zaskakiwało, ale w chwili tak wielkiego kryzysu Brytyjczycy, jak każdy naród, życzyliby sobie widzieć u swojego przywódcy zupełnie co innego: zdolność do wyrażania wątpliwości. Umiejętność krytycznego patrzenia na własne oceny, umysł zdolny do jednoczesnego przyswojenia dwóch sprzecznych ze sobą koncepcji, a następnie ich zestawienia; dar trwania bez podjętej decyzji, by dzięki temu móc prowadzić rozmowy z wciąż otwartym umysłem. Oczywiście to zupełnie co innego niż sytuacja, gdy postanowienie zostało już podjęte, a umysł może prowadzić debatę już tylko z samym sobą. Wtedy Wielkiej Brytanii nie był potrzebny ideolog. Potrzebny był jej ktoś, kto potrafi wszechstronnie analizować rzeczywistość – na wszelkie możliwe sposoby.
Oliver Cromwell w 1650 roku napisał do prezbiteriańskiego Kościoła szkockiego: „Na łaskę Chrystusa, zaklinam waszmościów, dopuśćcie, że możecie tkwić w błędzie”. W 1940 roku nastały niepewne czasy, Brytyjczycy musieli mierzyć się z tak poważnymi problemami, że od kolejnych kroków zależała wręcz przyszłość narodu. Najważniejsze wówczas pytanie brzmiało: gdzie znaleźć odpowiedniego przywódcę.
„Choćbyś pan robił jeszcze coś dobrego, tkwiłeś pan tu zbyt długo. Zrezygnuj pan, powiadam więc, wybaw nas już od siebie. Na litość boską, wynocha!” Po tych słowach Leo Amery, parlamentarzysta ze Sparkbrook w Birmingham, wśród burzy braw wracał na swoje miejsce^(). Działo się to we wtorek wieczorem, 7 maja 1940 roku, w trakcie pierwszego dnia legendarnej dziś debaty norweskiej. Parlament obradował już prawie dziewięć godzin. Był letni, ciepły wczesny wieczór, na zewnątrz zapadł zmrok. Ostrze słów Amery’ego zostało wymierzone w Chamberlaina, kolegę z Partii Konserwatywnej.
Wielka Brytania była krajem podzielonym, współpracę w ramach rządu podkopywało wybujałe ego niektórych polityków i błahe różnice zdań między nimi, co przyczyniało się do fatalnych błędów wojskowych zarówno na lądzie, jak i na morzu. Triumf faszyzmu i zmierzch demokracji w Europie bynajmniej nie były już tylko mrzonką.
Zarzewie tej słynnej debaty pojawiło się pięć dni wcześniej, kiedy w sali obrad gruchnęła wieść, że Wielka Brytania po pierwszym w czasie wojny ataku nazistów na wojska angielskie ewakuuje oddziały z norweskiego portu Trondheim. Leo Amery oraz inni konserwatywni deputowani i lordowie wchodzący w skład komisji kierowanej przez lorda Salisbury’ego, mającej nadzorować prace rządu, a także członkowie międzypartyjnej parlamentarnej grupy operacyjnej Clementa Daviesa (z Partii Liberalnej), która miała podobne cele i zrzeszała też członków Partii Pracy, zgodzili się na przeprowadzenie debaty poświęconej rażącym błędom popełnionym w Norwegii. W wyniku tej debaty miał ustąpić przywódca, który zdaniem deputowanych zawodził ich samych oraz ojczyznę.
7 maja o godzinie 15.48, pierwszego dnia dwudniowej debaty, w części obrad poświęconej kwestii „prowadzenia wojny” jako pierwszy na forum parlamentu przemawiał Chamberlain. Jego słowa, które miały służyć uratowaniu posady, nie poprawiły jego sytuacji ani nie rozwiały obaw, że Wielka Brytania w gruncie rzeczy zmierza ku katastrofie. Raczej potwierdziły, że premier jest zmęczony, prezentuje postawę defensywną i można się po nim spodziewać jedynie tego, że wkrótce zaprowadzi naród do nieszczęścia. Mimo że wyglądał – jak ujął to później jeden z publicystów – na „załamanego i przywiędłego”^(), nie złożył broni, choć przeciwnicy szyderczo obrzucali go pamiętnymi powiedzeniami. Dobrze je wszystkie znał, jako że sam je ukuł: „pokój dla naszych czasów” (to jego wzniosła obietnica z poprzedniego roku) i „spóźnił się na autobus” (to o Hitlerze, który jego zdaniem już stracił okazję do rozpętania zawieruchy w Europie). Teraz te słowa wybuchły niczym granaty ręczne, które ktoś niechcący rzucił na ziemię.
Powściągliwe poparcie, które okazywano przemawiającemu Chamberlainowi, labourzysta Arthur Greenwood uznał za „sztuczne” ze względu na posępną atmosferę na sali: „ ma stroskane serce. Jest zaniepokojona, to coś więcej niż niepokój, jest wylękniona”^().
Kiedy Chamberlain wrócił na swoje miejsce, uwagę wszystkich przykuł konserwatywny deputowany, admirał sir Roger Keyes, który wszedł na mównicę w pełnym umundurowaniu (rzecz bez precedensu w Izbie Gmin) i uciszył zebranych. Ten odwieczny krytyk Chamberlaina napiętnował „wstrząsającą nieudolność” rządu^(). A wiedział, o czym mówi, gdyż był naocznym świadkiem popełnianych błędów.
Następny w kolejce był Clement Attlee, przywódca opozycyjnej Partii Pracy. Raczej nie słynął ze szczególnego drygu do krasomówstwa, ale temat debaty wyraźnie mu służył, więc kąśliwie perorował o „nieporadnym” zmaganiu się rządu z ówczesną sytuacją:
Nie chodzi tylko o Norwegię. Norwegia to zwieńczenie wielu innych rozczarowań. O głównych odpowiedzialnych za taki stan rzeczy mówi się, że notują niemal nieprzerwane pasmo klęsk. Przed Norwegią były Czecho-Słowacja i Polska. Wszędzie ta sama wymówka, że „za późno”. Pan premier wspominał chyba o spóźnianiu się na autobus. A co z tymi wszystkimi autobusami, które on i jego współpracownicy przegapiali od 1931 roku? Spóźnili się na autobusy pokoju, wsiedli za to do wojennego. Społeczeństwo jednak widzi, że ludzie, którzy konsekwentnie mylili się w swoich ocenach sytuacji, ci sami, którzy sądzili, że Hitler nie zaatakuje Czecho-Słowacji, i wierzyli, że Hitlera można jakoś ułagodzić, teraz nie zmiarkowali, że Hitler zaatakuje Norwegię.^()
Tuż przed północą, 7 maja, los Chamberlaina został właściwie przesądzony, ale wielu odniosło wrażenie, że premier tego nie dostrzega. Owo zaślepienie nie było niczym nowym. Jego główny sekretarz John „Jock” Colville zapisał w dzienniku w poniedziałek, 6 maja 1940 roku: „Premiera bardzo przygnębiają wymierzone w niego ataki prasy . Sądzę, że owładnęła nim osobliwa próżność i wysokie poczucie własnej wartości, zrodzone jeszcze w Monachium^(), które pomimo licznych ciosów od tamtego czasu tylko się nasilały”^().
W tych okolicznościach rankiem 8 maja, przed drugim, rozstrzygającym dniem debaty i w obliczu oczywistego ociągania się Chamberlaina z ustąpieniem z funkcji premiera, członkowie obu instytucji – komisji nadzorującej oraz międzypartyjnej parlamentarnej grupy operacyjnej – raz jeszcze zebrali się w gmachu parlamentu. Postanowili wtedy przeforsować głosowanie w Izbie, którym deputowani, jak to wyjaśniał poseł labourzystów Herbert Morrison, mieliby „zasygnalizować, czy są zadowoleni z dotychczas prowadzonej polityki, czy też są dotychczasową polityką zaniepokojeni”^(). Innymi słowy, chcieli zadać nokautujący cios, odciągając od Chamberlaina grono zwolenników, bez których jego dalsze przywództwo było w praktyce niemożliwe.
Informacja dotarła do deputowanych odpowiedzialnych za dyscyplinę partyjną, którzy gorączkowo zaczęli zabiegać o poparcie wśród członków różnych frakcji. Colville zanotował w pamiętniku, że co bardziej prominentni konserwatyści „otwarcie prawili o rekonstrukcji rządu i poważnie rozważali takie konszachty jak ubicie interesu (przez Halifaxa z Morrisonem), na mocy którego opozycyjna Partia Pracy miała zostać zaproszona do rządu w zamian za usunięcie najważniejszych ministrów – Sama Hoare’a, Kingsleya Wooda, Simona itd., ale wyłącznie przy zastrzeżeniu, że Chamberlain zachowa stołek”^().
Teraz już szło na noże – które okazały się ostre, zwłaszcza wtedy gdy kwadrans przed trzecią po południu Izba zebrała się, aby wznowić debatę poświęconą prowadzeniu wojny.
Apele do Herberta Morrisona, aby nie dzielić Izby, spełzły na niczym. Parlamentarzyści z Partii Pracy zdecydowali, że nie będą odgrywać żadnej roli w rządzie pod kierownictwem „tego człowieka”, czyli Chamberlaina. Morrison przemawiał przez dwadzieścia minut, z pasją wzywając deputowanych do głosowania zgodnie z własnym sumieniem i do głębszego zastanowienia się, czy Wielka Brytania może dalej tolerować obecny stan rzeczy – żałosne prowadzenie wojny trwającej raptem osiem miesięcy. Przekaz był jasny: nie tylko Chamberlain musi odejść, lecz także z nim wszyscy ci, którzy popierali politykę ustępstw (appeasement), owo błędne przekonanie, które w latach trzydziestych XX wieku zdominowało politykę Wielkiej Brytanii wobec Niemiec, zakładającą, że jeśli się zaspokoi żądania Hitlera, to ten, nasycony, wycofa się do swojej jaskini. Oznaczałoby to także konieczność dymisji sir Samuela Hoare’a, ministra lotnictwa, oraz sir Johna Simona, ministra finansów.
Decyzja o rezygnacji z piastowanego stanowiska należała do Chamberlaina. Nadwątlony atakami zewsząd premier niewątpliwie powinien się poddać. Tymczasem wciąż się opierał, trzymając się kurczowo swojego stanowiska, i tylko od czasu do czasu kierował wzrok na nienawistne twarze oszczerców oraz autorów kalumnii. Kiedy w końcu miał wstać, wówczas, jak utrzymuje w swoich pamiętnikach labourzystowski deputowany Hugh Dalton, wściekle „zerwał się, szczerząc zęby jak zagonione w róg dzikie zwierzę, i krzyknął: «Podejmuję wyzwanie i wzywam moich przyjaciół, a wciąż mam takich w tej Izbie, do wsparcia rządu dziś wieczorem w The Lobby»”^().
Niezdolność Chamberlaina do zrozumienia powagi sytuacji, w jakiej znajdował się naród, tylko wzmogła wściekłość jego przeciwników parlamentarnych. Członkowie obu obozów natychmiast zerwali się na równe nogi, usiłując zwrócić na siebie uwagę przewodniczącego Izby Gmin, aby to im udzielił teraz głosu. Okrzyki „Precz!” i „Zrezygnuj!” niosły się po całej sali, ale Chamberlain pozostawał niewzruszony. Stało się jasne, że trzeba jeszcze jednego, druzgocącego ataku, idealny zaś do jego przeprowadzenia kandydat właśnie powstał z ławy poselskiej. W rozkrzyczanej sali zrobiło się cicho. David Lloyd George, który był premierem z ramienia Partii Liberalnej w czasie poprzedniej wojny, początkowo ospale, ale potem coraz bardziej emocjonalnie przystąpił do mieszania Chamberlaina z błotem za doprowadzenie Wielkiej Brytanii do „najgorszego położenia strategicznego, w jakim kraj kiedykolwiek się znajdował”. W kulminacyjnym punkcie przemówienia zaapelował bezpośrednio do Chamberlaina: „Proszę dać przykład poświęcenia, albowiem nic tak nie może przyczynić się do zwycięstwa w tej wojnie jak to, aby on się poświęcił i złożył swe urzędowe pieczęcie”^().
Scenie tej przyglądała się – i potakiwała na znak aprobaty – z balkonu na piętrze żona przewodniczącego Izby Gmin, dame Margaret Lloyd George, która tak to później opisze:
Naprawdę bardzom zadowolona, że mój mąż przyłożył rękę do wyrzucenia Chamberlaina. Nigdy wcześniej nie widziałam podobnej awantury, Izba była zdecydowana wreszcie pozbyć się jego i sir Johna Simona, i Sama Hoare’a . Jazgot, jaki potem temu jeszcze towarzyszył, był okropny, także te okrzyki: „Odejdź, precz”. Daję słowo, że nigdy nie widziałam premiera odprawianego w takiej atmosferze. Sprowadził na kraj nieszczęście, a torysi twardo powtarzali po Monachium, że „uchronił nas od wojny”. Nieszczęśnicy musieli chyba przeżyć spory szok.^()
Ostra debata przeciągnęła się aż do nocy. Chamberlain nie zamierzał łatwo odejść. Kilka tygodni później po raz pierwszy przyznał w pamiętnikach, że odczuwał „znaczne boleści” wskutek raka jelita, który doprowadzi do jego śmierci w ciągu zaledwie paru miesięcy^(). Być może czuł, że te dni to ostatnia szansa, aby nie zostać obarczonym odpowiedzialnością za upadek Europy, demokracji i brytyjskiego stylu życia. A może istniała jeszcze inna przyczyna, bardziej skryta, dla której tak ociągał się z dymisją?
Kilka ław za premierem siedział człowiek, który tak naprawdę w znacznie większym stopniu był winny przebiegu kampanii norweskiej z poprzedniego miesiąca, kiedy stracono tysiąc ośmiuset ludzi, lotniskowiec, dwa krążowniki, siedem niszczycieli oraz okręt podwodny.
Winston Spencer Churchill, jako pierwszy lord Admiralicji, był najważniejszym architektem fatalnej strategii morskiej. Uwagę wszystkich jednak całkowicie pochłaniała osoba premiera, a Churchill pozostawał poza ostrzałem krytyki i starał się nie zostawiać odcisków palców jako dowodu zbrodni. Kolej na zabranie przez niego głosu dopiero miała nadejść, on zaś czekał na właściwy moment.
Nie był lubianym politykiem. Wtedy uchodził wręcz za pośmiewisko, egotystę, „amerykańskiego mieszańca”, który – jak stwierdził sir Henry „Chips” Channon, deputowany Partii Konserwatywnej – popierał tylko jedną opcję: samego siebie. Trudno w to uwierzyć dziś, gdy w Wielkiej Brytanii jego imię nosi trzy i pół tysiąca pubów i hoteli, półtora tysiąca auli i budynków oraz dwadzieścia pięć ulic, a jego twarz spogląda ze wszystkiego, od podkładek pod kufle po wycieraczki do butów, nie wspominając o popiersiu okazjonalnie pojawiającym się w Gabinecie Owalnym prezydenta Stanów Zjednoczonych. W maju 1940 roku jednak dla dużej liczby ludzi był on zaprzeczeniem osoby, której można powierzyć swoje losy.
Churchill, przez wielu w partii określany mianem zdrajcy za „przejście na drugą stronę barykady” – przeniósł się z Partii Konserwatywnej do Liberalnej w 1904 roku, by następnie, w 1924 roku, wrócić na łono torysów – wykazywał się tymczasem zdumiewającą lojalnością w stosunku do Chamberlaina. Nie inaczej było i tego dnia, kiedy w połowie wystąpienia Lloyda George’a, by ocalić premiera, przyjął na siebie całą winę: „Biorę na siebie pełną odpowiedzialność za wszelkie decyzje podejmowane przez Admiralicję i jestem gotów ponieść konsekwencje”^().
Lloyd George, któremu Churchill przerwał wówczas, użył zgrabnej riposty: „Wielce szanowny panie pośle. Dżentelmen nie powinien pozwalać sobie na robienie za schron przeciwlotniczy po to tylko, by odłamki nie poraniły jego towarzyszy”^().
Wyznanie win Churchilla było pierwszą odsłoną pozorowanej misji ratunkowej obliczonej na porażkę, ale też na pozyskanie sobie przychylności towarzyszy partyjnych poprzez wzruszający pokaz lojalności. Trudno byłoby o dogodniejszą okazję, by zademonstrować, jak bardzo potrafi być „premierowski”, kiedy się postara, a tym samym jako czarny koń w stawce dopisać nieformalnie swoje nazwisko do listy kandydatów na to stanowisko.
Kiedy w końcu nadeszła kolej Winstona do zabrania głosu – korzystał z tej sposobności niekrótko – buntownicy zamarli w wyczekiwaniu i nadziei na wiekopomne słowa potępienia. Tymczasem on nie powiedział nic, co mogłoby zapaść na długo w pamięć, ani nawet nic takiego, czego sam Chamberlain nie mógłby wyryć na swoim nagrobku. Churchill wygłosił tak kunsztownie nikłe pochwały, że ostatecznie powiedział dokładnie tyle, ile chciał: zbyt mało, zbyt późno. Festiwal słów, którym Winston mógł uraczyć zgromadzonych, wyraźnie został zachowany na właściwszy moment, zwłaszcza że w głowie powstawały już zręby przyszłych przemówień, po cichu powtarzane wyrażenia, które w nadchodzących dniach miały się przysłużyć innemu, bardziej spektakularnemu celowi, i nie należało wystrzelać się z nich już teraz.
Kiedy Churchill wrócił na miejsce, swoim przemówieniem zapewne uzyskał jedno: jego gwiazda może nie świeciła jeszcze pełnią blasku, ale w tamtych krytycznych chwilach nie straciła go zbyt wiele, podczas gdy wszystkie pozostałe widoczne na firmamencie natychmiast zgasły.
Kiedy więc przewodniczący wezwał Izbę Gmin do głosowania, większość opinii była zdecydowana. „Chips” Channon wspominał:
Patrzyliśmy na szeregi buntowników zgromadzonych w przedsionku opozycji . „Quislingowie”, uderzyliśmy w nich, „sprzedawczyki”. „Potakiwacze”, odgryźli się . „281 za, 200 przeciw” . Rozległy się krzyki „Wynoś się, precz” a ten stary dureń Josh Wedgwood zaczął wymachiwać rękami i zaintonował Rule Britannia. Siedzący obok niego Harold Macmillan dołączył do śpiewu, ale obaj zostali wybuczani. Neville sprawiał wrażenie człowieka powalonego na kolana złowrogim wynikiem głosowania. Wyglądał na posępnego, zadumanego i przybitego . Tego wieczoru nie było tłumu, który wzniósłby okrzyki na jego cześć, jak to miało miejsce przed Monachium; teraz był sam, samotny człowieczek, który dawał z siebie wszystko na rzecz Anglii.^()
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------