Czas na śmierć - ebook
Czas na śmierć - ebook
Leah wierzyła, że w końcu może spać spokojnie. Bardzo się myliła.
Wytwórnia filmowa planuje nakręcić film na kanwie wydarzeń z życia Isabel Fielding, ale Leah nie ma wątpliwości, że to poważny błąd. Kiedy zamordowana zostaje aktorka wcielająca się w nią w filmie, Leah przekonuje się o swojej racji w najokrutniejszy ze sposobów.
Wszystko wydaje się proste do wytłumaczenia, kiedy najgorsza z seryjnych morderczyń ucieka z więzienia na kilka godzin przed zabójstwem. Ale Tom, syn Leah, pojawia się na miejscu pierwszy, a Seba, jej chłopaka, nie przekonuje jego niewinne postępowanie. Nawet Leah musi przyznać, że nie zna już tak dobrze swojego syna po tym, jak zniknął z jej życia przed wieloma miesiącami bez żadnego kontaktu.
Kiedy znika brat Seba, Josh, napięcie sięga zenitu. Seb podejrzewa, że Tom ukrywa swoją winę, a Leah boi się swoich własnych demonów. Przez cały ten czas wszyscy są obserwowani. Fieldingowie znów ze sobą współpracują, a to oznacza, że nikt nie może czuć się bezpiecznie.
„Czas na śmierć” to ostatnia część serii o Isabel Fielding. Fani nie poczują się zawiedzeni. Wraz z liczbą trupów rośnie napięcie. Każdy jest podejrzany. Nikt nie jest niewinny.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8195-505-8 |
Rozmiar pliku: | 1,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Odgłosy dobiegające z Newmoor kojarzą się bardziej z domem opieki niż więzieniem, ale drut kolczasty biegnący wzdłuż murów przypomina człowiekowi, gdzie się znajduje. Cegieł nie porasta tutaj bluszcz, a budynek ma ostre krawędzie, pozbawione jakichkolwiek łagodnych form. Tworzą go jedynie kwadraty i prostokąty krzyżujące się pod kątem prostym. Strażnik macha do mnie ręką przy pierwszej bramie i kieruje mnie w stronę parkingu położonego na tyłach. Mam przed sobą wszystkie te czerwone, ostre budowle, które wyglądają tak, jakby ktoś pozbawiony fantazji złożył je pospiesznie z klocków lego, a ja się zastanawiam, czy to, na co patrzę, to pozostałe skrzydła więzienia. Nie widzę żadnych osadzonych, ale zauważam część zewnętrzną, gdzie więźniowie mogą ćwiczyć.
Mamy środek maja i powietrze jest przyjemnie ciepłe. To pierwszy tydzień, w którym wyczułam zmianę temperatury, co uzmysłowiło mi, że lato już blisko. Wycofuję samochód na jedno z wyznaczonych miejsc, czując drżenie stopy na pedale hamulca, kiedy skręcam trochę za ostro. Parkuję go poprawnie dopiero po trzech próbach, po czym czekam chwilę, zerkając na swoje odbicie w lusterku, i biorę kilka głębokich wdechów. Pytania mam przygotowane i schowane w kieszeni, ale kiedy zaczynam myśleć nad tym, z kim się mam spotkać, moje kolana natychmiast miękną.
Jaka ona będzie? Tak dużo czytałam na jej temat. Każdy artykuł w gazecie, każdy wpis na Wikipedii, nawet badania kryminologa, nigdy jej jednak nie spotkałam. Nigdy nie spotkałam nikogo, kto zabija.
Wysiadam z samochodu i związuję włosy w kucyk, żeby pozbyć się ich dotyku na karku. Nie chcę przyjść ze świecącą warstewką potu na czole. Zamierzam sprawiać wrażenie poukładanej i pewnej siebie. Po pospiesznym rozgrzaniu strun głosowych, które koi moje nerwy, docieram ścieżkami do wejścia. Mam już przygotowany numer osadzonej. Próbowałam ubrać się tak, żeby łatwiej było mnie przeszukać – żadnych metalowych elementów w staniku, żadnych zamków i tak dalej. Moje serce bije w przyspieszonym tempie. Na swój sposób czuję się, jakbym szła na pierwszą randkę, a kiedy obmacuje mnie jedna ze strażniczek, to już trochę jak trzecia randka. Wtedy sobie uzmysławiam, że mój mózg rozpaczliwie próbuje uspokoić skołatane nerwy.
– Czy mogę zobaczyć torebkę, kochaniutka? – pyta, unosząc namalowane kredką brwi. Zerkam na jej szerokie bary, zaokrąglony brzuch i przycięte krótko włosy, po czym z uśmiechem oddaję torebkę. Większość funkcjonariuszy odzywa się w podobny sposób jak robotnicy, którzy naprawiają cieknący kran lub czyszczą kanalizację. Dużo „kochaniutkich” i „słońc”. Mimo wszystko działa to na mnie kojąco, jakbym przebywała w towarzystwie ulubionej cioteczki.
Wydaje się zaskoczona, kiedy pokazuję jej numer osadzonej.
– Och. Skąd ją pani zna?
– Szczerze mówiąc, w ogóle jej nie znam – odpowiadam. Mijają sekundy, a ja się zastanawiam, co jeszcze mam powiedzieć. – Wcielę się w nią w filmie.
Rysowane brwi unoszą się pod samo czoło.
– To będzie film o niej? – Strażniczka cmoka w wyrazie dezaprobaty.
– Zaczną go kręcić dopiero za sześć miesięcy.
– Mimo wszystko to dość wcześnie po tej całej aferze, prawda? – Oddaje mi torebkę i prowadzi mnie korytarzem do pokoju spotkań. – Mam na myśli głównie rodziny ofiar.
– Z pewnością zrobimy to z szacunkiem dla nich. Reżyser doskonale zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji.
Kiwa głową, straciwszy już zainteresowanie.
– Tak czy inaczej, jest pani pierwszą osobą, która ją odwiedza po długim czasie. A oto i ona. Isabel Fielding. – Kobieta przedstawia mi Isabel szerokim gestem ręki.
Zasycha mi w ustach, a moje pole widzenia szybko się zawęża. Przez chwilę odnoszę wrażenie, że w pomieszczeniu jesteśmy tylko ja i ona. Patrzy mi w oczy. Nie ma w niej niczego szczególnego. Średnia budowa ciała, krótkie, brązowe włosy, nieco oliwkowy odcień skóry, ciepłe oczy. Jej twarz nie jest tak do końca pozbawiona wyrazu, bo dostrzegam na niej delikatny uśmiech, który jest… neutralny.
Gdybym miała wybrać, gdzie usiąść w autobusie, to usiadłabym obok niej. Gdyby pracowała w sklepie, czułabym się komfortowo, podchodząc do niej z pytaniem. Gdybym się zgubiła, wybrałabym ją, żeby poprosić o pomoc. Jednak nie zauważyłabym jej w tłumie. Mogłabym ją minąć kilkakrotnie i nie zapamiętałabym rysów jej twarzy – kształtu nosa, krzywizny ust. Gdyby mi się przedstawiła, pewnie szybko zapomniałabym jej nazwisko.
A mimo to… jest najgroźniejszą seryjną morderczynią od wielu dekad. Może w całej historii.
– Zostawiam was zatem – mówi strażniczka i popycha mnie lekko w stronę stołu.
Wytrąca mnie w ten sposób z zamyślenia i po raz pierwszy dostrzegam wnętrze sali. Stoi tutaj kilka małych stolików. Przy każdym z nich siedzi rodzina, przyjaciele i więźniowie. Isabel nie usiądzie za szklaną przegrodą, ale bezpośrednio naprzeciw mnie. Podchodzę bliżej. Serce wali mi jak młotem i czuję, że powinnam poruszać się szybciej, bo mam wiele pytań i ograniczony czas. Już nigdy więcej nie dostanę takie szansy, a to oznacza, że muszę zwracać uwagę na jej maniery, akcent, mowę ciała.
Isabel również na mnie patrzy – obserwuje mnie, kiedy podchodzę do stolika. Czy ona analizuje moją osobę? Odnoszę wrażenie, że serce za moment wyskoczy mi z piersi. W końcu siadam.
– Dziękuję, że zgodziłaś się ze mną zobaczyć – zaczynam. Milczy i tylko mruga. – Wyjaśniłam wszystko w liście, ale pomyślałam, że jeszcze raz się przedstawię. Jestem Cassie Keats, a Neal, to znaczy Neal Ford, reżyser, wybrał mnie na odtwórczynię pani postaci. – Przerywam na moment, by zdusić nerwowy śmiech. – W filmie oczywiście. Uznałam, że spotkam się z panią, zadam kilka pytań i dowiem się, co pani o tym myśli.
Kiwa raz głową, opuszczając i unosząc podbródek w szczególnie wolny, we wręcz ospały sposób.
– Super, dzięki. Jak się pani obecnie czuje? Dobrze się tu panią opiekują?
Mruga powoli, po czym pochyla się do przodu, na co odruchowo reaguję lekkim wyprostowaniem ciała.
– Czy ma pani zdjęcie aktorki, która zagra Leah? – odzywa się po raz pierwszy, biorąc mnie z zaskoczenia. Ma akcent z Yorkshire, a jej głos jest delikatny. Prawie melodyjny. – Chciałabym je zobaczyć.
– Tak, chyba tak. – Przewijam galerię w telefonie w poszukiwaniu Jess, aktorki przymierzanej do roli Leah Smith. Wybieram jedno ze zdjęć i odwracam telefon, żeby pokazać je Isabel, która przekrzywia głowę i wzdycha teatralnie.
– W ogóle jej nie przypomina. Pani również mnie nie przypomina.
– Szczerze mówiąc, rozmawialiśmy o protetyce. Może o sztucznym uzębieniu. Kolor włosów też oczywiście będzie inny. Można również wiele wypracować w kwestii zachowania i akcentu.
– Śmiało. – Uśmiecha się krzywo. – Proszę coś powiedzieć z moim akcentem.
– Och, sama nie wiem…
Zaczyna się śmiać, a wyraz jej twarzy zmienia się tak niespodziewanie, że aż podskakuję. Oto pierwszy rzut oka na kobietę, która wycinała ptasie skrzydła na plecach swoich ofiar, na kogoś, kto morduje dla czystej przyjemności.
– Tylko się droczę – rzuca. – Cholernie tutaj nudno. Nie mam zbyt wielu rozrywek.
Odchrząkuję i próbuję przywrócić rozmowę na odpowiednie tory.
– Słyszałam, że wciąż pani szkicuje. Rysuje pani ptaki?
Kręci głową.
– Już nie. Teraz głównie krajobrazy. Wysyłam te rysunki mojej mamie. Dzięki temu nie zapominam, że na zewnątrz jest świat. – Wskazuje głową bielone ściany. – Za tymi cholernymi murami.
– Nie odwiedziła pani od dłuższego czasu, prawda? Mam na myśli mamę.
– Obawiam się, że nie przepadają za mną z powodu tego, co zrobiłam. Nawet mój braciszek nie chce mnie widzieć. – Wydłubuje coś spod paznokcia. Po raz pierwszy przerwała kontakt wzrokowy ze mną i od razu zaczynam się zastanawiać, czy to coś istotnego.
– Wypuścili go już z więzienia, prawda?
Przytakuje.
Mam ochotę ją zapytać, dlaczego niezgodnie z prawdą wzięła na siebie morderstwo Maisie Earnshaw, ale ostatecznie uznaję, że to byłoby zbyt wiele jak na pierwszą rozmowę. Zamiast tego wyjmuję z kieszeni złożoną kartkę i zerkam na pytania, które sobie zanotowałam. Jestem zła, że drżą mi palce, w których trzymam papier.
– To lista pytań?
– Tak. W porządku?
Isabel tylko mruga, co biorę za potwierdzenie.
– Okej, chcę w takim razie zapytać, co sprawia pani przyjemność w zabijaniu. – Znów odchrząkuję, bo zaschło mi w gardle. Isabel unosi głowę, a jej oczy lśnią. Następuje krótka przerwa, podczas której odwracam wzrok, wystraszona mocą jej spojrzenia. Kiedy znów na nią spoglądam, oblizuje usta.
– Powiem coś pani w tajemnicy – mówi i poprawia się na krześle. – Przez całe życie byłam programowana, by stać się tym, kim jestem. Mój ojciec był seryjnym mordercą, a matka ćpunką i alkoholiczką. Nigdy nie zaznaliśmy z bratem miłości. Gdybyśmy byli kochani, to może nigdy nie zaczęłabym zabijać, a Owen nie zacząłby kłamać. Gdybym nie natrafiła na dowody morderstw tatusia, to może mój mózg nie nastawiłby się na czerpanie przyjemności z zabijania. Może nie stałabym się tym, kim jestem, a świat byłby lepszy. – Znów mruga, a ja zauważam, że przybrała inną pozę. Ramiona jej obwisły, a wyraz twarzy nie jest już taki neutralny. Gości na niej żal. Ściągnęła brwi i wydęła wargi. W taki sposób na mnie patrzy. Nie wbijam już spojrzenia w stół, teraz czuję się pochłonięta przez jej obecność.
– Ten impuls do zabijania ma swoje korzenie w tym, jak traktowano panią w dzieciństwie?
– Zgadza się – odpowiada.
– Jest pani tutaj już od roku. Czy dlatego patrzy pani na swoje czyny z innej perspektywy?
Rozwiera dłonie w geście przypominającym poddanie się.
– Nie odróżniam dobra od zła, ale od kiedy mnie tu wsadzili, zaczęłam się uczyć. Rodziny straciły córki i siostry z powodu mojego uzależnienia od zadawania bólu.
– Postrzega pani zabijanie jako uzależnienie?
– Tak.
– A co z okresem, który spędziła pani w zamkniętym szpitalu Crowmont? Wtedy nie uciekała się pani do przemocy.
– Nie – przyznała. – Ale robiłam to w myślach. W każdej jednej myśli. Przemoc tkwi we wszystkim, Cassie. Wszystko się sprowadza do tego, jak daleko człowiek jest się w stanie posunąć. Ja stosowałam przemoc w sposób zaplanowany, knułam w oczekiwaniu na właściwą okazję.
– Ma pani na myśli sposób, w jaki manipulowała pani Leah Smith?
– Tak.
– O co chodzi z tą Leah? Wydaje się pani mieć jakąś obsesję z nią związaną.
– To było takie dziwne powiązanie – mówi. – Leah okazała mi wiele współczucia i w ten sposób mnie kupiła. Widzi pani, nigdy wcześniej nikt nie okazywał mi współczucia. W ogóle nie rozumiałam, co to oznacza. To, w połączeniu z lekami, którymi mnie faszerowali, i z toksyczną atmosferą panującą w Crowmont, uczyniło mnie jeszcze okrutniejszą.
Kiwam głową, żałując, że nie zabrałam czegoś do sporządzania notatek. Planowałam ją jedynie obserwować, ale jej odpowiedzi na moje pytania są fascynujące.
– Mam jeszcze jedno ważne pytanie, które chciałabym zadać. Może ono mieć duże znaczenie dla interpretacji mojej roli. Czy pani jest lesbijką, Isabel?
– Nie mam pojęcia – przyznaje. – Jedyna przyjemność tego rodzaju, jaką czerpałam, wynikała ze stosowania przemocy.
– Nie miała pani żadnych związków tutaj, w więzieniu?
– Przez większość czasu jestem odseparowana – mówi i wzrusza ramionami. – Wypuścili mnie z izolacji dopiero przed kilkoma miesiącami.
– Czy to z powodu obaw o popełnienie samobójstwa?
– Tak.
– Ale nie ma już pani ochoty odbierać sobie życia?
– Nie. Odnalazłam wyższą moc, która prowadzi mnie ku dobru.
– Boga?
– Tak. Tutejsza kapelanka pokazała mi bardzo dobitnie, że istnieje inny sposób na bycie kochaną i może nawet znalezienie miłości. Miłość Boga. – Uśmiecha się i pokazuje zęby. Widzę na jej twarzy szczęście. Wymalowuje się ono także w jej oczach, o których wcześniej myślałam, że mogą być wyłącznie lodowate. Ona w ogóle nie ma pozbawionego emocji spojrzenia psychopatki. W jej oczach widać ciepło. Uśmiecham się odruchowo.
Postanawiam nie ciągnąć dłużej tego tematu. Jej próby samobójcze zostały świetnie udokumentowane w wiadomościach. Próbowała zarówno powiesić się na prześcieradle, jak i poderżnąć sobie gardło. Aspekt religijny to coś zupełnie nowego, choć nie mam teraz pewności, na ile jest w tym szczera.
– Co to będzie za film? – pyta. – Sporo będzie w nim przemocy? Pokażą, jak zabija pani inne kobiety?
– Nie – odpowiadam. – Będzie dotyczył głównie pani ucieczki z Crowmont.
– A co ze sceną, w której razem z ojcem torturowałam Leah? Kto zagra Toma?
– Jeszcze tego nie ustalono. I nie, nie wydaje mi się, żeby planowali nagrać taką scenę. Może w kolejnej części, sama nie wiem.
Przechyla głowę na bok.
– Jak kończy się ten film?
– Schwytaniem pani i odstawieniem z powrotem do szpitala.
– Piszecie tę historię na nowo.
– Reżyser uważa, że to dobry wybór. Film to doskonałe medium do pokazywania tego, co ludzie chcą zobaczyć. Gdyby znaleziono panią od razu, Alison Finlay i Chloe Anderson wciąż by żyły.
– Tak – przyznaje. – Zrujnowane życie.
– Słyszałam, że pomaga pani policji znaleźć ofiary swojego ojca. To godne podziwu.
– Nasza kapelanka uważa, że nigdy nie jest za późno na żal za grzechy.
Kiwam głową. Wtedy strażnicy informują mnie, że mój czas już upłynął. Wraca krępa kobieta z namalowanymi brwiami.
– Zadowolona z odwiedzin, Isabel?
– Bardzo. Cassie to znakomita rozmówczyni. Już koniec?
– Tak. Wstawaj.
Isabel odwraca się do mnie i uśmiecha, kiedy zostaje wyprowadzona z pomieszczenia. Moje palce przestają się zaciskać na skraju blatu. Nie byłam nawet świadoma, że trzymałam się go przez cały czas.Rozdział 1
Leah
Seb wciska mi w dłonie kubek z herbatą i odsuwa włosy z mojej twarzy, przyprawiając mnie o przyjemne drżenie w reakcji na dotyk jego szorstkich opuszków. Robi to tak delikatnie. Przywraca mnie to do rzeczywistości, kiedy sobie uświadamiam, że byłam nieobecna. Całuje mnie w czoło i siada. Ciężar jego ciała wykrzywia poduszki kanapy, przez co przesuwam się bliżej niego.
– O której ona przyjeżdża?
– Za mniej więcej godzinę. – Otulam kubek palcami, czerpiąc jego ciepłą energię. Wtedy moja dłoń zaciska się, a na płytce paznokcia pojawia się biały półokrąg.
– Chcesz, żebym został?
– Nie, dam sobie radę – kłamię.
Seb mruży oczy, oceniając moją nieszczerą odpowiedź, i analizuje ton mojego głosu, którego nigdy nie udaje mi się zamaskować. Czułabym jednak, że zachowuję się nie fair, prosząc go, by został, gdy ma do załatwienia sprawy rodzinne. Bóg jeden wie, ile obietnic złożonych krewnym zdążył już złamać z mojego powodu.
– Powinieneś pojechać i pomóc Joshowi – dodaję. Seb odpowiada mi cichym pomrukiem. – Jego dyniowa grządka była świetnym pomysłem. – Przewraca oczami. – Na dłuższą metę to najlepsze rozwiązanie dla farmy.
Kładę mu dłoń na ramieniu, świadoma dyskomfortu wywołanego tematem.
– Cholerna dyniowa grządka – mówi w końcu, uwalniając swoją powstrzymywaną frustrację. – A byliśmy kiedyś pełnoprawną farmą.
Farma Braithwaite’ów chyliła się ku upadkowi, jeszcze zanim wprowadziłam się do tego domu, a od tamtej pory rodzina zdążyła sprzedać większość kurczaków, kilka świń i znaczną część bydła. Starsi bracia Seba odpuścili sobie zupełnie rolnictwo i obaj pracowali w Nowym Jorku – Christopher na stanowisku kierownika supermarketu, a Jason jako doradca finansowy. Dużą część dochodów przynoszonych przez farmę rodzina zawdzięczała matce Seba, Donnie, i jego młodszemu bratu Joshowi, którzy organizowali wycieczki dla szkół i turystów. Teraz Josh wpadł na pomysł dyniowej grządki, stanowiącej element tradycji halloweenowej, który zdawał się zyskiwać na popularności. Seb nie jest zbyt szczęśliwy z tego powodu, jednak perspektywa organizowania na farmie ślubów rozbija go jeszcze bardziej i powoduje rodzinne kłótnie. Donna chce przekształcić dom na obiekt na wynajem dla nowożeńców i uzyskać pozwolenie na zbudowanie trzech kolejnych budynków na terenie farmy w celu zapewnienia miejsc noclegowych dla wszystkich gości weselnych. Seb chce jedynie dalej tutaj ze mną mieszkać. Ma doskonale ukształtowaną wizję naszego życia: my, dom, dzieci, farma.
Ja nie jestem aż tak pewna przyszłości i tego, dokąd nas ona zaprowadzi.
– Tak się dzisiaj zarabia pieniądze – przypominam mu. – Dzięki temu dzieci czują się szczęśliwe, nie zapominaj o tym!
Znów mruczy pod nosem.
Staram się pamiętać, żeby nie brać jego pomruków zbyt serio. Wszystkie są tylko na pokaz. Seb poświęca sporo uwagi dyniom, które uprawia w oczekiwaniu na nadchodzące za dwa tygodnie Halloween. Tak naprawdę dba o nie w każdej wolnej chwili.
Upijam łyk herbaty, żeby zamaskować uśmiech.
– Śmiało. Nie spóźnij się, bo twoja mama znów zrzuci całą winę na mnie. – Szczęki zaciskają mi się na samą myśl o Donnie, o jej zdaniu na temat mojego związku z jej synem.
Daje mi jeszcze jednego buziaka w czoło. Po chwili słyszę znajome odgłosy zakładania butów w kuchni. Opieram się wygodniej na kanapie i próbuję zrelaksować przy herbacie, póki wciąż jest gorąca. Odstawiam ją jednak na ławę zaraz po tym, jak zamykają się drzwi prowadzące do kuchni.
Jeśli kiedykolwiek miałam taki okres w życiu, że nie reagowałam bardzo nerwowo na dźwięk otwieranych się lub zamykanych drzwi, to już o nim zapomniałam. Dawno temu przerażał mnie, bo oznaczał powrót ojca do domu. Teraz zwiastuje samotność w miejscu, w którym porwała mnie kiedyś Isabel, w miejscu, w którym znalazłam w progu odciętą głowę Jamesa Gordena. Martwe ptaki na parapecie. Kopertę zawierającą rysunek sroki. To wszystko wydarzyło się właśnie tutaj, ale gdy jestem z Sebem, potrafię te wspomnienia zablokować.
Kiedy tylko zostaję sama w domu, nie potrafię usiedzieć spokojnie. Idę do kuchni, żeby zabrać się za sprzątanie i wyszorować każdy jej skrawek, choć wszystko lśni. Klękam i wyciągam kłębki kurzu zza lodówki, przecieram półki, atakuję pajęczyny w kącie pokoju, a kiedy słyszę pukanie do drzwi, prawie spadam z taboretu. Zapomniałam na śmierć o wizycie Jess, a to oznacza, że wyglądam jak ostatni lump. Mam przetłuszczone włosy, brudne paznokcie i cała cuchnę detergentami. Ale nic już na to teraz nie poradzę. Pospiesznie przeczesuję dłonią splątane włosy i otwieram drzwi.
– Cześć – mówi od progu, uśmiechając się szeroko. – Jestem Jess.
– Miło panią poznać – odpowiadam, wyciągając dłoń. – Proszę wybaczyć, właśnie zaczęłam sprzątać i straciłam poczucie czasu. Nie wyglądam najlepiej. Ale zapraszam do środka.
– Och, proszę się nie przejmować, sama należę do perfekcyjnych pań domu. Dobrze wiedzieć, że są też inne kobiety, które zatracają się w trakcie sprzątania. Już zaczynałam się martwić, że to ze mną jest coś nie tak. – Śmieje się i zauważam, że jest podenerwowana, zapewne z powodu spotkania ze mną. To dość dziwne uczucie, kiedy ktoś czuje się onieśmielony moją osobą.
Śmieję się kurtuazyjnie, chcąc ją jednocześnie nieco uspokoić.
– Czy mogę zaproponować pani coś do picia? Filiżankę herbaty? Szklankę wody?
– Poproszę wodę, bardzo dziękuję.
Widzę, jak rozgląda się po kuchni, jak zatrzymuje wzrok na drzwiach. Z pewnością wyobraża sobie widok odciętej głowy na wycieraczce. Każdy tak robi. Seb musi powstrzymywać turystów przed robieniem zdjęć naszemu domowi.
– To takie miłe z pani strony, że zgodziła się mnie pani ugościć – mówi. – To musi być dość wyjątkowe uczucie, kiedy człowiek ma świadomość, że jego życie zostanie przedstawione na ekranie.
– Trochę tak – przyznaję. Kran parska i woda przelewa się przez szklankę.
– Takie sytuacje zawsze są dziwne. Nic nie da się na to poradzić. – Odbiera ode mnie szklankę i się uśmiecha, nie komentując mokrego szkła. – Ale daję pani słowo, że zrobię, co w mojej mocy, żeby to doświadczenie było dla pani jak najmniej bolesne. – Dopiero kiedy uśmiecha się szeroko i ujawnia dołki na policzkach, widzę w niej dziewczynę znaną mi z telewizyjnego show.
Jess Hopkins była kiedyś dziecięcą aktorką i to dość znaną. Grała córkę w emitowanym przez wiele lat sitcomie, na którym się wychowałam. Pamiętam, jak marzyłam o takich ubraniach, jakie nosiła jako nastolatka, i jak związywałam włosy wysoko w kucyk, bo zawsze robiła tak w filmie. Uświadamiam sobie niespodziewanie, że nie jestem zdenerwowana dlatego, że ktoś przyszedł porozmawiać o Isabel, ale że w moim domu przebywa Jess Hopkins.
– Chciałaby pani przejść do salonu?
– Jasne.
Podąża ze mną i po chwili siada na kanapie.
– Neal wysłał pani scenariusz, prawda?
– Tak.
– I co pani o nim myśli?
Przez chwilę pocieram dłonie.
– Scenariusz nie opiera się na taniej sensacji, ale i tak mija się z prawdą.
Kiwa głową.
– Mówi pani o zakończeniu.
– Czy zmienił je z jakiegoś szczególnego powodu?
– No cóż, przede wszystkim zależało mu na poszanowaniu pani historii. Ale dopuszcza również myśl, że w razie sukcesu będzie można pomyśleć o kontynuacji. – Unosi ramiona, jakby sama była nieszczególnie przekonana możliwością nakręcenia dalszego ciągu. – Jak pani wie, mieliśmy też opóźnienie. Pojawiły się kłopoty z pozyskaniem funduszy, ale Neal ostatecznie wszystko już załatwił. Tak naprawdę ucieszyłyśmy się z tego z Cassie, bo potrzebowałyśmy więcej czasu na przygotowanie się do ról.
– Ale nadal nie macie nikogo, kto zagra Toma. – Wypowiedzenie jego imienia wprowadza ponurą atmosferę w pokoju. Imienia mojego zaginionego syna.
– To prawda. – Upija łyk wody i odstawia szklankę na podstawek. – Szkoda, że nie mogę go poznać. Słyszała pani ostatnio cokolwiek na jego temat?
Kręcę głową.
– Dzięki temu pierwszemu spotkaniu miałam nadzieję lepiej panią poznać – ciągnie. – Wiem, że sporo pani przeszła i z całą pewnością nie chcę naciskać w tym temacie ani sprawić, że mogłaby się pani poczuć niekomfortowo, ale jednocześnie byłoby wspaniale, gdybym mogła się dowiedzieć, jak te doświadczenia ukształtowały panią jako człowieka.
Jej pierwotny niepokój chyba się ulotnił i teraz mówi w sposób tak bezpośredni, że aż niepokojący. Nie sądziłam, że będzie sondować do tego stopnia, choć tak naprawdę trudno stwierdzić, czego tak naprawdę oczekiwałam. Poza tym jest ode mnie dużo ładniejsza, szczuplejsza, a jej oczy mają inną barwę. Porusza się bardzo płynnie, niczym tancerka. Z pewnością ma ładniejszy akcent, jak średniej klasy prezenterka telewizyjna. Trudno mi sobie wyobrazić, że właśnie ktoś taki ma zagrać mnie.
– To… skomplikowane – odpowiadam. – Mam tysiące sprzecznych myśli na każdy temat. Powinnam chyba zacząć od mojego stanu psychicznego. – Przerywam, zerkam na swoje dłonie, brud pod paznokciami i czerwonawy odcień zmęczonych opuszków. Jutro zejdzie mi z nich skóra, bo nie pomyślałam nawet o założeniu lateksowych rękawiczek.
– Może się przejdziemy? – proponuje Jess. – Piękna dziś pogoda. Założyłam nawet wysokie buty, szkoda byłoby nie skorzystać.
Zgadzam się, przede wszystkim dlatego, że w ten sposób zyskam czas na uniknięcie jej pytań. Ubieramy się w płaszcze i wychodzimy na zewnątrz. Chłodne powietrze wita nas jak szybkie, ale delikatne klepnięcie w policzek.
– Pogoda naprawdę dopisała w tym tygodniu – mówi Jess. – Proszę prowadzić. Z pewnością zna pani najlepsze ścieżki w okolicy.
– To Seb jest wyjątkowym ekspertem w tej dziedzinie – przyznaję. Intuicyjnie skręcam w jedną z dróżek, które pokazał mi niedługo po ucieczce Isabel, kiedy zabierał mnie na długie spacery, które miały być częścią mojej terapii. Nawet te pola, te wrzosowiska, przywodzą złe wspomnienia wraz z dobrymi. Tym razem nie wypieram ich, jak to często bywa w moim przypadku. Jess przyjechała po to, żeby porozmawiać ze mną o tych złych czasach. Muszę na to pozwolić.
– Musiało być pani ciężko, z dala od niego, kiedy była pani objęta programem ochrony świadków.
– Było ciężko. Dużo o nim myślałam. To… to przyzwoity człowiek i nie sądzę, żeby udało mi się dojść do równowagi psychicznej bez jego wsparcia.
– Powinna pani zobaczyć faceta, który zagra Seba. Ciacho to nawet niewystarczające określenie. – Uśmiecha się przesadnie. – Stosuję ścisłą zasadę mówiącą o nieumawianiu się z kolegami z planu. Tym razem będzie mi naprawdę trudno się jej trzymać.
Chichocze jak nastolatka i przez chwilę odnoszę wrażenie, że znamy się już od lat i właśnie plotkujemy o najfajniejszym chłopaku w szkole.
Kiedy wchodzimy na wzgórze, przesuwam palcami po żółknących liściach krzewów. Świecące w górze słońce pozwala myśleć, że znów nadeszło lato. Rozpinam guziki płaszcza. Buty mam już wilgotne od rosy. Jess podaje mi rękę, kiedy wspinamy się na skałki i znajdujemy ładne miejsce, by przysiąść.
– Nie chcę dawać Isabel zbyt dużej władzy nade mną – mówię po chwili. – Ale prawda jest taka, że ona wciąż tutaj jest. W mojej głowie, w moich snach. Zdecydowanie za często o niej myślę.
– Wyobrażam sobie.
– Za każdym razem, kiedy zamykam oczy, widzę, jak krzywdzi mojego syna.
– Toma?
– Tak.
Kiwa głową.
Milczymy przez chwilę.
– Chciałabym, żeby pani wiedziała, że rozumiem wszystko to, przez co pani przechodzi. Nie w taki sam sposób, broń Boże, coś takiego jest niemożliwe, ale w dzieciństwie sporo przeszłam i to zmieniło mnie na zawsze. I owszem, wciąż widzę jego twarz, kiedy zamykam oczy. Wciąż czuję ten sam ból.
– Naprawdę?
Przytakuje.
– Zespół stresu pourazowego to prawdziwe gówno.
– Tak mi przykro.
– To właśnie dlatego zgodziłam się przyjąć tę rolę. Walczyłam o nią. Neal wymyślił sobie Annę Young z Seattle Stories, ale zgłosiłam się i tak długo go nachodziłam, aż w końcu się zgodził.
– Anna Young? To Amerykanka, prawda?
– Jej londyński akcent musiał się okazać okropny. W przeciwnym razie pewnie byśmy teraz w ogóle nie rozmawiały – mówi Jess ze śmiechem.
– Mówiła pełnym cockneyem?
Znów się śmieje.
– Tak, pełnym cockneyem.
– Muszę się do czegoś przyznać – oznajmiam, kiedy przestajemy chichotać z powodu akcentu Anny Young.
– Proszę mówić.
Podnoszę kamień i podrzucam go na dłoni.
– Nie jestem zbyt uszczęśliwiona faktem powstawania tego filmu. – Kamień upada na ziemię i toczy się w dół zbocza. – Szczerze mówiąc, uważam, że trochę na to za wcześnie. O wiele za wcześnie. O całe dziesięciolecia za wcześnie. W ten sposób podkręcimy tylko ego Isabel, a proszę mi wierzyć, ono już ma gigantyczne rozmiary.
– Przysięgam, że nie zdecydowałabym się na tę rolę, gdyby Neal nie obiecał, że do przedstawienia tej historii podejdzie z jak największą troską.
– Nie, nie o to mi chodziło. Isabel nie jest tak po prostu niebezpieczna, ona jest piekielnie inteligentna. Uciekła już z jednego strzeżonego zakładu. – Wykrzywiam wargi, starając się zbytnio nie dumać nad tym faktem. – Ona świetnie potrafi manipulować ludźmi lub się do nich przymilać tylko po to, żeby jej pomogli. Nie ma pani pojęcia, do czego jest zdolna. Tak naprawdę nikt tego nie wie.
Jess kiwa głową.
– Rozumiem. Ale ona siedzi w więzieniu, a stamtąd nie ucieknie. Nikt nie ucieka z więzienia o zaostrzonym rygorze.
Przynajmniej nie bez czyjejś pomocy, myślę sobie. Nie bez zmanipulowania kogoś do takiego stopnia, że ten ktoś popełnia kardynalny błąd. Ja już kiedyś taki popełniłam i w rezultacie doszło do jeszcze większej liczby morderstw. Czuję ścisk w żołądku i staram się o tym nie myśleć.
Ale może Jess się nie myli. Isabel odsiaduje wyrok w więzieniu dla kobiet, gdzie należy do grupy o zaostrzonym rygorze. Przez długi czas była nawet odseparowana z powodu licznych prób odebrania sobie życia. Wiem, że teoretycznie nie ma żadnych szans na to, by zdołała stamtąd uciec. Ale wiem również, jaka potrafi być pomysłowa, uparta i cierpliwa.
– Myślę, że kręcenie tego filmu to ogromna nieodpowiedzialność – ciągnę. – Napisałam to w e-mailu do Neala i dlatego też zwlekałam tak długo ze spotkaniem z panią. Ale to nie oznacza, że nie spotkamy się ponownie. Myślę, że… hm… że moja ciekawość zwycięży.
– Ona zwykle zwycięża w każdym z nas – odpowiada ze śmiechem Jess. – Proszę nie zapominać, że pani jest tutaj, a ona w więzieniu. Pani przetrwała. Jest pani dużo silniejsza, niż się pani wydaje.
Chciałabym jej uwierzyć.Rozdział 2
Isabel
– Fielding?
Piąta nad ranem, a Rick Fiut drze się przez drzwi i wali kościstą pięścią o metal. Odwracam się na pryczy zgodnie z zasadami, żeby mu pokazać, że nie umarłam w nocy. Każda z nas musi tak robić między piątą a szóstą. Sprawdzanie obecności o szóstej wynika z zaplanowanej zmiany. Nocny personel wraca do domu, a na miejsce przybywa ekipa dzienna. W więzieniu jest niemal tak samo nudno jak w szpitalu Crowmont, ale tutaj przynajmniej osadzeni wymyślają bajeranckie ksywki dla klawiszy.
Rick Fiut to wysoki, szczupły facet, który pochyla się nad człowiekiem i dmucha kawowym oddechem, kiedy gada. To jeden z tych, z którymi warto się zakumplować. Pączusia Jan do takich nie należy. Nie, to służbistka, z jedną ręką zawsze zawieszoną nad walkie-talkie, jakby to była spluwa. Oprócz nich mamy jeszcze Gabby-zillę, Tłustego Elvisa i Fionę Czółko. To podstawowa ekipa, która się nie zmienia. Inni pojawiają się i znikają, zanim więźniowie zdążą nadać im ksywki.
Kiedy gady – tak, nauczyłam się tutaj grypsować – są zadowolone po kontroli obecności, drzwi zostają odblokowane za piętnaście ósma. Na śniadanie dostajemy jedną kromkę chleba i masło. Wszyscy tutaj są kurewsko głodni, dlatego każdy wcina na śniadanie suchy makaron.
Wychodzę z celi i idę do kuchni, gdzie dostaję tost z masłem, podczas gdy Pączusia Jan obserwuje mnie z drugiego końca sali. Gdziekolwiek się wybieram, wciąż towarzyszą mi te jej narysowane kredką brwi.
– Jak się dzisiaj mamy, proszę pani? – pytam. Osadzone najwyraźniej przyjęli szkolną mentalność w odniesieniu do strażników. Kiedy jesteśmy grzeczne, dodajemy „proszę pani”.
– Nie narzekam. Dobrze się spało?
Zastanawiam się czasami, czy Pączusi nie polecono zwracać na mnie szczególnej uwagi, skoro zawsze łazi za mną z tym skwaszonym wyrazem na twarzy, wyprostowanymi plecami i sterczącymi cyckami.
– Ten materac to narzędzie tortur – odpowiadam. – Są jakieś szanse na wymianę?
– Zapytam.
– Dziękuję pani.
– Dzisiaj twój wielki dzień, prawda?
Kiwam głową i się uśmiecham. Zahaczam palcem różaniec, który mam na szyi.
– No cóż, powodzenia życzę – mówi i kiwa sztywno głową.
– Dzięki, proszę pani. Szczerze mówiąc, jestem trochę spięta.
– Jestem pewna, że wszystko się ułoży.
– Tak, w końcu to coś naprawdę wielkiego. Nie codziennie przyjmuje się Jezusa Chrystusa i uzyskuje rozgrzeszenie.
Pączusia odwraca głowę, kiedy to mówię. Czuję, jak wywraca się jej żołądek na samą myśl o moim „rozgrzeszeniu”.
– Mam nadzieję, że będziesz zadowolona, Isabel – rzuca, choć ton jej głosu wskazuje na coś zupełnie innego.
– Proszę się nie martwić. Wiem, że nie zostanę rozgrzeszona ze wszystkiego. Ale to pozwoli mi zobaczyć, że to, co robiłam, było złe. Nie chcę już być złym człowiekiem, proszę pani.
– To dobrze, Isabel. – Odsuwa się ode mnie niczym ofiara świadoma obecności drapieżnika.
– Do zobaczenia później, proszę pani – mówię na koniec i wracam z tostem do celi. Lepiej nie zostawiać jej zbyt długo bez nadzoru, kiedy wokół kręcą się inne osadzone. Co chwilę coś ginie. Wróciwszy, siadam na materacu i czekam ze świadomością, że nie pobędę sama zbyt długo.
Po chwili bez pytania wchodzi do mnie Genna. Przypuszczam, że w ten sposób nawiązałyśmy stosunkowo komfortową więź. Odkąd pół roku temu wyszłam z oddziału izolacyjnego, zajmujemy sąsiednie cele. Z początku nie była z tego powodu zbyt szczęśliwa. Nikt nie chciał być sąsiadką sroczej morderczyni. Według tego, co szepcze się w tych murach, jest nieźle popieprzona.
– Masz jakiś makaron? – pyta, drapiąc się po ramionach i krążąc po celi.
– Na półce. – Wskazuję jej głową.
– Dzięki. – Brzmi to raczej jak „sienki”. – Wszystko gra? – Nie daje mi nawet szansy na odpowiedź. – Jestem zdenerwowana. Nie mogę uwierzyć, że to nadeszło tak szybko. – Kręci głową, a przetłuszczone włosy poruszają się po jej ramionach.
Genna i ja mamy zostać ochrzczone. To ona pierwsza opowiedziała mi o pastorce i o tym, jak dostrzegła dzięki niej sens życia. Kiedy poszłam z nią pomodlić się do kaplicy, nie mogłam się z nią nie zgodzić. Genna jest uzależniona, ale wiara w siłę wyższą wpływa na jej decyzje o tym, czy przyjąć narkotyk, czy też nie.
Problem w tym, że jej uzależnienie wciąż jest największą siłą w jej świecie, a jedyne, co osiągnęła, to dodała do swojego życia nową porcję poczucia winy.
– Będzie dobrze – mówię. – Kapelanka Ari będzie nas wspierać. Poinstruuje nas, co powiedzieć i w którym momencie.
Pociąga nosem i drapie się pod żuchwą.
– Niby tak, ale sama wiesz… Kiedy miałam cztery lata, zeszczałam się na oczach sporej grupy ludzi, więc nie przepadam za publicznymi występami.
– Jeśli chcesz, mogę być pierwsza.
– W porządku, super. To nawet lepiej. Przypomnij mi, o której to jest?
– O czternastej. – Odgryzam kawałek tostu. W ciągu ostatnich dwóch dni zapytała mnie o to już pięć razy. – Przecież wiesz – dodaję.
Znów kręci głową i gniecie w dłoniach paczkę w makaronem.
– Wiem. – Przeciąga spojrzeniem po ścianach mojej celi. – Nowy obrazek? – Wskazuje głową rysunek farmy ukrytej w dolinie.
– Narysowałam go wczoraj w ramach terapii sztuką.
– Niezły. Powinnaś je sprzedawać.
– Nie, nie czuję takiej potrzeby. Niektóre z nich wysyłam mojej mamie.
Uśmiecha się krzywo.
– Po cholerę ślesz je tej krowie? Przecież nawet cię nie odwiedza.
To słodkie, że Genna zdaje się chronić mój tyłek, ale jednocześnie nie rozumiem, dlaczego tak robi. Mimo to nie potrafię ukryć uśmiechu w reakcji na jej słowa.
– Przynajmniej mam jakieś zajęcie – odpowiadam, uśmiechając się jeszcze szerzej.
– To ta nuda, co? Ona cię dopadła.
– Jesteś na głodzie, Genna?
Kiwa głową zbyt wiele razy.
– To przez ten pierdolony chrzest, prawda? Jak mam przejść przez to kurewstwo bez strzału?
– Chcesz więcej makaronu, Genna?
Milczy chwilę i znów pociąga nosem.
– Tak, dzięki.
– Bierz, co potrzebujesz.
– W porządku. Jesteś dziana, to pewnie nie robi ci to problemu.
– To nasza tajemnica, Genna. Nie zapominaj o tym.
– Jasne.
Oczy jej lśnią, kiedy patrzy na torebki z makaronem. Nie jest głodna, ale wie, że w tym więzieniu makaron może posłużyć za walutę. Gotówka, makaron, papierosy, czekolada. Wszystko da się wymienić na narkotyki.
– Do zobaczenia później, Genna.
Zabiera tyle torebek, ile udaje się jej uchwycić, po czym pospiesznie opuszcza moją celę. Kończę tost i sięgam po książkę, żeby zabić resztę czasu przed pracą.
W więzieniu mamy bezsensowną robotę. Niektóre osadzone pracują w kuchni, inne uprawiają grządki warzywne czy nawet zajmują się tutejszym kurnikiem. Ja sprzątam. Gady nie chcą, żebym miała dostęp do noży. Na moją broń w obecnie składają się mop i wiadro.
Kiedy na zewnątrz mojej celi robi się harmider, wiem, że nadchodzi czas na pracę. Wychodzę na korytarz i ruszam przed siebie, obserwując kobiety pozdrawiające inne osadzone mijane po drodze. Towarzyszą temu poklepywania po plecach, buziaki w policzki, piski zachwytu. One nie chcą stąd wyjść, bo mają tu wszystkich swoich przyjaciół. Tylko ja jestem solą w ich oku, jedną z niewielu seryjnych morderczyń z dożywociem, niebezpieczną anomalią w ich bezpiecznym życiu.
– Ruchy, drogie panie. – Dzisiaj dyżurnym gadem jest wysoki i kościsty facet. Nie Rick Fiut. Nie pamiętam nazwiska tego gościa, ale bardzo się stara, a osadzone nie darzą go szacunkiem. Dostrzegam krzywe spojrzenia i słyszę chichoty, kiedy przechadza się po oddziale. Niebawem go zdominują, a potem pewnie zostanie przeniesiony.
Ja w tym nie uczestniczę. Niech wszyscy wiedzą, że ja, Isabel Fielding, nie wyrażam zgody na odrażającą praktykę polegającą na oblaniu strażnika wspólną uryną, przechowywaną zwykle w butelce lub wiadrze. Więźniarki robią to wspólnie, najpierw zasłaniają kamery i odwracają uwagę innych strażników, a kiedy zwabią ofiarę w zasadzkę, jedna z nich wylewa tej osobie siki na twarz. Ostatnim razem Genna poprosiła mnie o pomoc, ale odmówiłam. Niezależnie jednak od tego, jak ohydna jest dla mnie ta praktyka, nie mogę nie docenić pomysłowości całej operacji.
Dzień mija szybko. Zmywam podłogę, wymachując rytmicznie mopem, skupiona na bardziej istotnych sprawach. Kiedy mnie tutaj przywieziono, Owen wysłał mi list, którego główne przesłanie brzmiało mniej więcej tak: trzymaj głowę nisko i rób swoje. Dodał też, że będą mnie nienawidzić. Nigdy nie obdarzą mnie zaufaniem. Ale prawda jest taka, że nie potrzebuję zaufania.
Na lunch dają zwykłą kanapkę. Zjadam ją w towarzystwie Genny, która dzieli się makaronem w ramach podziękowania. Potem idziemy do kaplicy.
– Uwaga, Pączusia Jan na radarze – chichocze Genna.
Najbardziej zdominowana ze wszystkich strażniczek, a mimo to wciąż tu jest. Łazi dookoła niczym „Prawdziwy Gangsta”, w skrócie „PG”. To Genna mnie tego nauczyła.
– Pączusia Jan po pierdlu grasuje i swoim głosikiem cholernie fałszuje – dodaje, udając rapowanie. Znów wybucha śmiechem.
– Chyba powinnaś trochę się skupić, Genna – syczę. Dlaczego to na mnie spada zadanie pilnowania tej kobiety? Patrzę na resztę grupy człapiącej do kaplicy jak zombie, ale nie widzę nikogo, kto mógłby mi pomóc.
– Masz rację – odpowiada, mamrocząc lekko. – Sorry, Izza. – Zaciskam zęby. Ze wszystkich możliwych sposobów na zdrobnienie mojego imienia, które samo w sobie jest wystarczająco fajne, wybrała sobie akurat „Izza”. – Dam sobie radę. Znasz mnie. – Uśmiecha się. – Dobrze mnie znasz.
Idziemy wzdłuż nawy do ławek niczym dwie panny młode albo żałobniczki. Nie mogę się zdecydować, które określenie jest bliższe prawdzie. Przed nami wisi krzyż, cały z drewna. Żadnych dekoracyjnych rzeźbień czy biblijnych postaci. Nie mogę oderwać od niego wzroku, jakby miał nade mną jakąś kontrolę. Symbole mają w sobie pewną moc, a ten niesie ze sobą wiele historii. Życie. Śmierć. Zmartwychwstanie. Wina. Grzechy. Rozgrzeszenie. Pokuta. Na sam widok wpadam w medytacyjny nastrój i po raz pierwszy od jakiegoś czasu moje myśli wędrują do Leah i wyrazu jej twarzy, kiedy opowiedziałam jej o tym, jak się dowiedziałam, że mój ojciec jest seryjnym mordercą. Siedziała wtedy w moim pokoju w szpitalu Crowmont z wyrazem współczucia na twarzy. Smutna.
Ktoś wysłał mi pocztą książkę, ale według Pączusi nadawca był anonimowy. Opowiada o ćpunie, który próbuje wyjść na prostą. Potyka się, bierze dragi, sprzedaje narkotyki nastolatce, która przedawkowuje i umiera. Facet czuje winny do tego stopnia, że niemal popełnia samobójstwo. Później ratuje życie osieroconej córce tej nastolatki i resztę życia spędza na czynieniu dobra w celu odpokutowania złych czynów, choć nigdy tak naprawdę nie udaje mu się zaznać spokoju. Nałóg czyha na niego za każdym rogiem, niezależnie od tego, co robi. Kiedy budzi się rano, myśli jedynie o ćpaniu.
Czy mi już zawsze będzie towarzyszył podobny impuls do zabijania? Czy da się go powstrzymać?
Rozglądam się po kaplicy. Mogłabym ukraść nóż lub sama go sobie zmontować, a potem pójść na całość w tym miejscu, wśród tych kobiet. Ile spośród nich zdołałabym dźgnąć, zanim by mnie unieruchomiono? Ile razy zdołałabym zadać śmiertelne pchnięcie? W tym kraju nie ma wyroku śmierci, więc po prostu trafiłabym do izolatki, pewnie na resztę życia. Ale tak realistycznie rzecz biorąc, ile osób bym zabiła? Trzy? Cztery? Pięć?
Siadamy w pierwszej ławce, tuż przed ołtarzem. Serce trzepocze mi w piersi i obawiam się, że to dlatego, bo wyobraziłam sobie kaplicę spływającą krwią. Genna przygryza wewnętrzną część policzka, a ja trącam ją łokciem. Zaczynamy śpiewać.
Wkrótce wypowiem formułę. Wyrażę skruchę za całe zło i złożę obietnicę kroczenia w świetle. Rozpocznę pokutę.
Ciąg dalszy w wersji pełnej