- W empik go
Czas nie czeka na nikogo - ebook
Czas nie czeka na nikogo - ebook
Max Jackson i Madeline Turner są uczniami szkoły średniej. Chodzą do jednej klasy i wspólnie spędzają wolny czas. Przyjaźnią się od dawna. Maddie marzy o wielkiej miłości i studiach dziennikarskich. Pragnie, aby tym wymarzonym chłopakiem okazał się Max, ale on traktuje ją jak koleżankę. Tuż przed wakacjami Madeline zaczyna ciągle spotykać na swojej drodze podejrzanie zachowujących się mężczyzn w czerni. Nie wie, co ma o tym myśleć. Kiedy pewnego dnia jedzie do punktu ksero, aby wydrukować pracę semestralną, zostaje schwytana i uśpiona. Budzi się w nieznanym miejscu. Widzi obok siebie młodego chłopaka, który przedstawia się jako Zero. Ten mówi jej, że znajdują się w nierealnym świecie szaleństwa. Chwilę później atakują ich tajemnicze stwory. Maddie i Zero zmuszeni są współpracować, aby przeżyć w tym pozbawionym jakichkolwiek zasad miejscu i wydostać się z niego.
Aleksandra Przygoda
urodzona 15 listopada 1997 roku w Lubaniu. Uczennica pierwszej klasy Liceum Ogólnokształcącego im. Adama Mickiewicza w tym samym mieście.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7942-266-1 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
− Wychodzę! – krzyknęłam, poprawiając spódnicę mojego szkolnego mundurka. Dzisiaj rozpoczynał się jeden z ostatnich dni przed wakacjami.
Dzień zapowiadał się bardzo upalny. Wsiadłam na rower i pojechałam do szkoły. Znowu byłam spóźniona, ale cóż… czułam już wakacje! W oddali zobaczyłam jadącego Maksa. Jak zwykle tylko my jechaliśmy spóźnieni do szkoły. Szybko zbliżyłam się do niego i znienacka walnęłam w ramię, przez co wywrócił się z rowerem. Zatrzymałam się, śmiejąc się z niego. Jednak Maks się nie podnosił.
− Ej, cholero! Wstawaj! – ponagliłam go.
Podeszłam do niego i wyciągnęłam rękę, aby pomóc mu wstać. Złapał ją i przyciągnął mnie do siebie.
− Ja ci dam cholerę, przez ciebie mam rozwalone kolana! – Zaczął czochrać moje włosy, a ja biłam go po brzuchu.
− Maks! Znowu spóźnimy się na pierwszą lekcję!
To już weszło nam w krew − opuszczanie pierwszej lekcji. Woleliśmy ten czas spędzić razem poza szkołą. Mamy problemy z zaliczeniem kilku przedmiotów, ale nie bardzo się tym przejmujemy. Wolimy dobrze się bawić. Przyjaźnię się z Maksem od czasów przedszkola. Jego ojciec jest wpływowym i bogatym biznesmenem, właścicielem firmy produkującej filmy, które są rozpoznawalne na całym świecie. Jackson to jedna z najbardziej znanych wytwórni. Jednak Maks nie chwali się tym i nie podrywa dziewczyn na pieniądze.
Podnieśliśmy się z ziemi i ruszyliśmy w stronę małego parku, niedaleko naszego liceum. Chodzimy do drugiej klasy. Uczę się w klasie o profilu dziennikarskim, Maks − menedżerskim.
− Znowu dostaniemy za swoje od Babci − narzekałam.
Babcią nazywaliśmy naszą wychowawczynię, z powodu jej wieku. Była to miła kobieta, która na lekcje wychowawcze przynosiła dla całej klasy ciastka.
Położyliśmy rowery obok ławki i usiedliśmy na niej. Spojrzałam na bezchmurne niebo, po którym leciały samoloty. Dostrzegłam też jeden sterowiec w oddali.
− Jak tam twoja mama? Już zdrowa? – spytał Maks.
− Tak, to było tylko zwykłe przeziębienie. – Uśmiechnęłam się i spojrzałam w błękitne oczy Maksa. − To, że ma zapalenie tchawicy, czy jak to się tam nazywa, nie znaczy, że umrze. Nic jej nie będzie. Ona panikuje nawet z powodu zwykłego przeziębienia – powiedziałam.
Maks odwrócił wzrok i w zamyśleniu bawił się swoimi krótkimi blond włosami.
− Mój ojciec chce zafundować ci stypendium – wyrzucił wreszcie z siebie Maks.
− Wiesz, że go nie przyjmę.
− On nalega. Wie, że macie złą sytuację finansową, a ty marzysz o dziennikarstwie.
Wstałam zdenerwowana, zacisnęłam pięści, odwróciłam się i spojrzałam na Maksa.
− Moja sytuacja nie oznacza, że mam przyjmować jałmużnę od bogatego ojca mojego przyjaciela. Wiesz, jak wtedy bym się czuła?
Podniosłam się z ławki, wsiadłam na rower i ruszyłam w stronę naszego liceum. Maks dołączył do mnie. Miał słuchawki w uszach, więc drogę do szkoły przejechaliśmy w milczeniu. Akurat zaczynała się pierwsza przerwa.
− Znowu się spóźniliście! – powiedziała, podchodząc do nas, Babcia, jak zwykle poprawiając swoje wielkie okulary na nosie.
− Mieliśmy wypadek, wie pani. – Maks zaczął wymyślać kolejne kłamstwo. Kończyły mu się już pomysły. − Maddie zemdlała, więc ja, jako świetny ratownik, czułem się w obowiązku zostać i zaopiekować się nią. Kiedy wreszcie doszła do siebie, niestety zaczęła się już pierwsza lekcja… – kontynuował.
− Przestań zmyślać – przerwała mu Babcia.
− Ale, proszę pani, nie śmiałbym zmyślać. Musiałem przywieźć Maddie na moim własnym rowerze! Widzi pani, jaki jestem dobry? Może da mi pani lepszą ocenę z zachowania?
− Maksie Jackson, w tej chwili popełniłeś ogromny błąd! Przecież widzę, że Madeline ma przy sobie swój rower.
− Cholera, a mogło być tak pięknie – powiedział, a ja walnęłam Maksa w ramię, spoglądając na Babcię.
− To się już nie powtórzy – zapewnił z uśmiechem, odstawiając rower na stojak.
− Chodź do cienia, herosie, bo mogę znowu zasłabnąć przez ten upał – poprosiłam, a Maks się roześmiał.
Poszliśmy na tył szkolnego ogrodu, gdzie znajdowało się sporo białych jak śnieg ławek, dużo stolików, a co najważniejsze, było tam przyjemnie. Wokół niósł się gwar rozmów spędzających przerwę na dworze uczniów. Na środku terenu rosło wielkie drzewo dające dużo cienia.
− Musimy wymyślić jakieś wiarygodne wytłumaczenie na następny raz.
Obok szkoły spostrzegłam ludzi w czarnych garniturach i ciemnych okularach. Wydało mi się, że patrzą na mnie.
− Halo? Maddie? – Maks zaczął mi machać dłonią przed twarzą. Gdy spojrzałam po raz drugi w tamto miejsce, tych mężczyzn już tam nie było.
− Przepraszam. Zamyśliłam się. O czym mówiłeś? – Uśmiechnęłam się do Maksa, ale ten odwrócił się już w inną stronę.
− O niczym. O tym, jak następnym razem uratować twoje dupsko. – Wstał i chciał odejść.
− Moje dupsko?! Chyba twoje, baranie! Nie umiesz nawet wymyślić porządnego kłamstwa! – zawołałam oburzona i kopnęłam Maksa w nogę.
Odwrócił się i złapał mnie za ramiona.
− Kobieto! Ogarnij się! – Roześmiał się i mnie puścił.
− Jezu! Myślałam, że mnie uderzysz!
− Zasłużyłaś sobie na to – powiedział ze złością.
Usłyszeliśmy szkolny dzwonek, więc smutno wzdychając, poszliśmy z Maksem na drugą lekcję. Jak zawsze siedziałam z nim w jednej ławce. Mieliśmy religię.
Siedziałam przy oknie i patrzyłam w niebo. Poczułam na sobie czyjś wzrok. Znowu zobaczyłam tych ludzi. Dlaczego nie dawali mi spokoju? Cały czas zastanawiałam się, kim byli.
− Ej, naprawdę źle się czujesz? Możemy się urwać. – Maks otoczył mnie ramieniem i przytulił.
− Wy, grzesznicy! Musicie się migdalić na moich zajęciach?! – krzyknęła zakonnica prowadząca lekcję.
− Tak. Pod koniec trzeciej klasy zorganizuję tu masową orgię i wtedy zobaczy pani! A na razie tylko to. – Maks dotknął mojego podbródka i mnie pocałował.
Zarumieniłam się, choć wiedziałam, że zrobił to specjalnie. Nie lubił tej zakonnicy, lubił jej dokuczać. Zawsze wpływało to na jego ocenę z zachowania.
Maks wstał, pociągając mnie za sobą, wrzucił nasze rzeczy do plecaków i wziął oba do ręki. Cały czas mnie tulił i nie puszczał.
− Bywaj, pingwinie! – rzucił do nauczycielki.
Cała klasa wybuchnęła śmiechem, a zakonnica wybiegła za nami na korytarz. Zbiegliśmy schodami na dół, chcąc zniknąć, zanim zakonnica pobiegnie do Babci. Maks szybko odczepił swój rower i założył plecak. Podał mi mój, który równie szybko zarzuciłam na plecy.
− Nie ma czasu, wskakuj! – zawołał.
Usiadłam na bagażniku jego roweru i pomachałam uczniom naszej klasy, obserwujących nas przez okno.
− Maks! Będziemy mieli przerąbane, wiesz o tym?
− Wiem. Ale coś z tobą jest nie tak, musimy to naprawić.
Za każdym razem, gdy mówiłam, że źle się czuję, Maks zabierał mnie z lekcji. Nieważne, czy był środek planu, czy lekcji, zawsze to robił. Martwił się o mnie tak jak nikt inny.
− Maks, czemu to zawsze robisz? Ryzykujesz wiele dla mnie.
− Wiesz, szkoła nie jest ważniejsza od przyjaciół. To gdzie idziemy, na pizzę czy na kręgle? Na co masz ochotę?
− Jestem zmęczona, w nocy nie mogłam spać. Miałam koszmary.
− W takim razie idziemy do mnie?
− No, raczej tak.
W kilka minut dotarliśmy do wielkiego domu Maksa. Jak zwykle nikogo w nim nie było i panowała grobowa cisza. Pobiegłam na górę, do pokoju Maksa, gdzie padłam na łóżko. Zwinęłam się w kłębek, a Maks okrył mnie kocem.
− Powiesz mi, o co naprawdę chodzi? – zapytał.
Zasłonił wielkie okno zielonymi kotarami i położył się obok mnie. Wpatrywał się w biały sufit.
− O nic – odparłam i odwróciłam się do ściany.
− Maddie… Wiem, że kłamiesz. − Westchnął i zamilkł, czekał aż coś powiem.
− Widziałam kogoś…
− Ktoś cię prześladuje? – Zerwał się i spojrzał na mnie.
Usiadłam i pokręciłam przecząco głową.
− Widziałeś tych mężczyzn w czarnych garniturach?
− No, widziałem, w czasie przerwy.
− Boże. Myślałam, że zwariowałam. Jak to dobrze – powiedziałam i uśmiechnęłam się z ulgą.
− Oni pewnie badają jakąś sprawę, handel prochami czy coś w ten deseń. Wyglądają jak typki z FBI.
− Ale dziwnie na mnie patrzyli – powiedziałam z wahaniem.
− Wydawało ci się. Idziemy gdzieś czy siedzimy tutaj do piętnastej? – spytał Maks.
Wstałam i przeciągnęłam się.
− Chodźmy popływać, weź piłkę to pogramy w siatkę. – Uśmiechnęłam się.
Zeszliśmy na dół i wsiadłam na bagażnik roweru Maksa. Ostatnio często chodziliśmy nad rzekę, aby popływać. Pogoda była do tego idealna. Maks zatrzymał rower przed zarośniętym przejściem nad rzekę. Nie chodziliśmy na plażę tam gdzie wszyscy. Woleliśmy być sami, w odosobnieniu. Maks wyjął maczetę, a ja spojrzałam na niego zdziwiona.
− No co? Nie będę przedzierać się przez te chaszcze – prychnął i zaczął ciąć krzaki, torując nam drogę.
Wkrótce zobaczyliśmy nasze stałe miejsce, równie piękne, jak je zapamiętałam z poprzedniego roku. Woda była przeźroczysta, jak na rzekę bardzo czysta. Dno pokrywał piasek, gdy w pozostałych częściach rzeki występował tylko muł. Kochałam to miejsce również dlatego, że rosło tutaj wielkie drzewo dające nam cień.
Maks rozebrał się i wbiegł do wody.
− Kurna! Ziiiiimna!
− Nie trzeba było tak szybko wpadać do wody, debilu!
Zdjęłam spódnicę i bluzkę od mundurka i położyłam je na trawie. Wzięłam piłkę i weszłam powoli do wody. Poodbijaliśmy chwilę piłkę. Jak zwykle Maks próbował mnie kilka razy podtopić, ostatecznie sam w końcu zachłysnął się wodą. To była głupia zabawa. Postanowiłam popływać.
− Niczym z charakteru nie różnię się od chłopaka, anatomia to inna sprawa − stwierdziłam.
− Co ty wygadujesz? Znowu masz jakieś głupie kompleksy?
Maks podpłynął do mnie i złapał mnie za rękę.
− Nie mam głupich kompleksów. – Uśmiechnęłam się.
− Skoro je masz to… − W oczach Maksa pojawił się tajemniczy błysk. − Madeline Turner, zostaniesz moją dziewczyną?
Zamurowało mnie, nie spodziewałam się takiej propozycji, chociaż chciałam to usłyszeć od dawna.
− Tak – odpowiedziałam.
Kochałam Maksa, ale nie wiedziałam, że on mnie też.
− Ahm. Głupi żart. Niezręcznie − powiedział po chwili milczenia.
Ach! To był żart! Roześmiałam się i spojrzałam na Maksa.
− Wybacz, byłeś tak poważny, że nie chciałam zranić twoich uczuć. – Starałam się mówić swobodnie i nie okazać wzburzenia.
Uśmiechnęłam się i pochlapałam Maksa wodą, po czym wyszłam na brzeg i wytarłam się ręcznikiem. Włożyłam mundurek i spojrzałam na niego.
− Wracam do domu – oznajmiłam.
Maks wyszedł z wody, podbiegł do mnie i złapał za rękę.
− Podwiozę cię. – Uśmiechnął się.
Założył na mokre ciało swoje ciuchy i razem wyszliśmy na łąkę obok.
− Nie ma roweru – stwierdziłam.
− No, nie pieprzcie − jęknął zdenerwowany chłopak.
− Masz nauczkę. Chodźmy! − rzuciłam oschle.
Ruszyłam drogą obok pola, prowadzącą do mojego domu. Musiałam sprawdzić, co dzieje się z moją mamą i czy mój młodszy brat, Mike, wrócił ze szkoły. Zaczęłam myśleć o całej tej sytuacji. Jak on mógł to zrobić? Czułam się zdradzona, zraniona. Nie wiedziałam, że Maks potrafi się tak bawić czyimiś uczuciami. Spojrzałam na niego, nie widział, że się z tym źle czuję. Szliśmy w milczeniu, co chwilę spoglądaliśmy na siebie.
W końcu zatrzymaliśmy się na rozstaju dróg, musieliśmy iść w różne strony. Przytuliłam go i skręciłam w lewo, on w prawo. Mój dom znajdował się niedaleko. Kiedy byłam już blisko, obok mnie przejechało czarne auto z przyciemnionymi szybami. Znowu pojawiło się tamto uczucie sprzed szkoły, jakby ktoś mnie osaczał.
− Wróciłam! – krzyknęłam do stojącej przy drzwiach mamy, podbiegłam do niej i przytuliłam mocno. Była w szlafroku. Zdjęłam buty i postawiłam na werandzie, po czym weszłam do domu.
− Mamo, czy oni coś od ciebie chcieli? – spytałam, wskazując głową oddalający się samochód.
Przytaknęła.
− Pytali tylko o drogę, nie martw się. – Uśmiechnęła się i poszła do kuchni.
− Spotykam ich na każdym kroku. To trochę dziwne – powiedziałam. Poszłam za mamą, aby jej pomóc kroić warzywa na obiad.
− Wróciłem! – krzyknął Mike i rzucił plecak na środek pokoju.
− Bałaganiarz – szepnęłam i nastawiłam wodę w czajniku. Usiadłam na taborecie przy stole i zabrałam się do obierania ziemniaków. Nagle poczułam wibrowanie telefonu w kieszeni, więc go wyciągnęłam i stwierdziłam, że otrzymałam SMS-a. „Nie zapomnij o pracy semestralnej z angielskiego :* Kolejny raz ratuję Twoje dupsko. Następnym razem zrób to samo”.
− Cholera! – zaklęłam.
Wstałam szybko, pobiegłam na górę, uruchomiłam laptopa i zgrałam pracę na pendrive’a. Nie miałam drukarki. Zbiegłam na dół, włożyłam w biegu trampki i wzięłam rower Mike‘a.
− Może byś tak spytała! – krzyknął za mną, wychylając się z okna.
Pokazałam mu środkowy palec i ruszyłam w stronę miejscowego punktu ksero.
− Szybciej, szybciej! – ponaglałam siebie.
Aby tam dotrzeć, musiałam zjechać ze sporej górki, rozpędziłam się więc na niej niesamowicie i teraz próbowałam wyhamować.
− Co jest?! – zawołałam spanikowana. Wciskałam hamulec, ale ten nie reagował. Nie mogłam się zatrzymać. Usłyszałam jadącego przez skrzyżowanie poniżej tira.
− Nie, nie, nie, nie! Co to ma być?! – zawołałam przerażona. Zaczęłam hamować pedałami, ale to też nic nie dało. Wystawiłam nogi i próbowałam zahamować butami.
− Mam… zginąć?!
Zjechałam na chodnik i wpadłam na idącego nim przechodnia. Wywróciliśmy się, zdarłam sobie całe ręce i kolana, ale jemu na szczęście nic się nie stało.
− Proszę pana, ocalił mi pan życie! Dziękuję! – powiedziałam żarliwie.
Spojrzał na mnie jak na wariatkę, otrzepał swój czarny garnitur i poszedł dalej, nie oglądając się za siebie. Podniosłam rower i kulejąc, doszłam do punktu ksero.
− Dzień dobry! – zawołałam na przywitanie.
Nikt nie odpowiedział, panowała tam całkowita cisza. Podeszłam do kontuaru i zaczęłam mocno naciskać dzwonek przy kasie.
− Przepraszamy, dzisiaj zamknięte! − usłyszałam głos mężczyzny dobiegający zza uchylonych drzwi. Podeszłam do nich i otworzyłam je na oścież.
− Wie pan, co musiałam, przejść, aby tu dotrzeć? Proszę mi wydrukować te dziesięć stron i już mnie tu nie ma!
I wtedy zobaczyłam mężczyzn w czerni trzymających pistolet przy twarzy sprzedawcy. Zaczęłam się powoli wycofywać, jednak ktoś chwycił mnie od tyłu. Przycisnął mi do twarzy chusteczkę, poczułam nieprzyjemny zapach i powoli zapadłam w nicość.
Gdy się ocknęłam, siedziałam na drewnianym krześle w jakimś pomieszczeniu z jedną przeszkloną ścianą. Zza szyby przyglądał mi się nieznany mi mężczyzna.
− Musimy zadać ci kilka pytań – usłyszałam jego głos, płynący z głośnika.
− Może zamiast mnie przesłuchiwać jak jakąś psychopatkę, wypuścilibyście mnie? Nic nie widziałam i nic nikomu nie powiem. Przysięgam! − krzyknęłam.
− Niestety, nie możemy tego zrobić.
− Wypuśćcie mnie! – powtórzyłam.
Wstałam i zaczęłam chodzić po pomieszczeniu, powoli ogarniała mnie furia. Spojrzałam na wielką szybę, tymczasem mężczyzna zniknął. Podbiegłam do jedynych drzwi w tym pokoju. Oczywiście były zamknięte. Rozpędziłam się i z całych sił wyrżnęłam w drzwi. Udało mi się je wyważyć. Ruszyłam biegiem, szukając po drodze najbliższego wyjścia.
− Gdzieś musi być! Cholera!
Chciałam napisać SMS-a do Maksa, ale okazało się, że zabrali mi telefon. Usłyszałam czyjeś kroki i głos wołający, że uciekłam. Przyspieszyłam i wreszcie znalazłam jakieś drzwi. Otworzyłam je i bez namysłu weszłam do środka. Był to składzik sprzątaczy. U góry, przy suficie zobaczyłam szyb wentylacyjny. Przysunęłam kilka pudeł i weszłam na nie. Udało mi się rozkręcić śruby mocujące klapę i wejść do szybu. Posuwałam się najciszej jak tylko potrafiłam, ale wydawało mi się, że robię dużo hałasu i mnie usłyszą. Po jakimś czasie dostrzegłam słabe światło. Okazało się, że to kolejna klapa. Kiedy w nią kopnęłam, ta opadła. Wyszłam z szybu. Niestety, czekał tam na mnie jeden z tych typów, który natychmiast mnie pochwycił. Próbowałam się wyrwać, lecz nie zdołałam. Mężczyzna był ode mnie o wiele silniejszy. Poprowadził mnie korytarzem do wielkich drzwi. Gdy je otworzył, zobaczyłam w środku dziwne urządzenie. Kazał mi usiąść na krześle. Próbowałam się wyrwać, jednak mi się to nie udało. Mężczyzna założył mi jakieś kabelki na głowę.
− Teraz pośpisz, ale ten sen nie będzie miły – powiedział z groźbą w głosie. Uśmiechnął się złośliwie, a ja zaczęłam w duchu błagać: „Maks! Ratuj!”. Łzy popłynęły po moich policzkach.
***
Obudziłam się w rażąco białym pomieszczeniu. Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do tej jasności, zobaczyłam mężczyznę. Był odwrócony do mnie tyłem, miał czarne włosy, przeplatane białymi pasemkami. Trzymał w dłoni pistolet, odwrócił się i spojrzał na mnie.
− Witamy w krainie szaleństwa. Oto świat, w którym nic nie jest realne.
Powoli wstałam i podeszłam do mężczyzny. Stał na krawędzi białego podłoża. Spojrzałam w dół. Zobaczyłam, że jesteśmy zawieszeni w ciemnej przestrzeni, wypełnionej dziwnymi światłami, kulami przypominającymi planety i dźwiękami.
− Kim jesteś? – zapytałam.
− Zero. Obrońca normalności w tym świecie.
− O co ci chodzi? Ale mam porąbany sen.
− Wszystko tu jest realne i nierealne. Jeżeli zginiesz tutaj, to zginiesz również w realnym świecie.
− Nie mów takich rzeczy, przerażasz mnie!
− Wiesz, co cię powinno przerażać?! To! – powiedział i wskazał w dół.
Stanął bokiem i patrzył na kłębiącą się w dole mgłę. Zaczęły wyłaniać się z niej przerażające istoty z krwistymi oczyma. Zero zaczął do nich strzelać. Stanęłam za nim jak za tarczą. Byłam przerażona. Przerażona jak nigdy wcześniej!