- W empik go
Czas odnaleziony - ebook
Czas odnaleziony - ebook
"Mógłbym skądinąd nie zatrzymywać się nad owym pobytem nie opodal Combray, bo był to może w moim życiu moment, kiedy o Combray myślałem najmniej, gdyby właśnie dlatego nie dostarczył on sprawdzianu przynajmniej prowizorycznego pewnym myślom, które kojarzyłem po pierwsze ze stroną Guermantes, a także sprawdzianu myślom innym, jakie nachodziły mnie od strony Méséglise. Rozpoczynałem znów co wieczór, w odmiennym kierunku, spacery, jakie robiliśmy w Combray, po południu, kiedy chodziliśmy w stronę Méséglise. Obiady jadało się teraz w Tansonville o godzinie, w której ongi spano już od dawna w Combray. I z przyczyny upałów, a następnie dlatego, że po południu Gilberta malowała w kaplicy zamkowej, wyruszaliśmy na przechadzkę mniej więcej na dwie godziny przed obiadem. Dawną przyjemność, jaką sprawiał nam w powrotnej drodze widok purpurowego nieba obramowującego Kalwarię albo skąpanego w Vivonne, zastąpiła przyjemność wyruszania z zapadnięciem nocy, kiedy we wsi spotykaliśmy już tylko niebieskawy, nieregularny i ruchomy trójkąt powracających baranów. Na jednej połowie pół wygasał zachód; ponad drugą świecił księżyc, który niebawem miał skąpać je całe. Bywało, że Gilberta puszczała mnie samego i posuwałem się naprzód, zostawiając swój cień za sobą, niby łódź, która żegluje poprzez zaczarowane przestrzenie; towarzyszyła mi jednak najczęściej." (fragment)
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7991-032-8 |
Rozmiar pliku: | 783 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mógłbym skądinąd nie zatrzymywać się nad owym pobytem nie opodal Combray, bo był to może w moim życiu moment, kiedy o Combray myślałem najmniej, gdyby właśnie dlatego nie dostarczył on sprawdzianu przynajmniej prowizorycznego pewnym myślom, które kojarzyłem po pierwsze ze stroną Guermantes, a także sprawdzianu myślom innym, jakie nachodziły mnie od strony Méséglise. Rozpoczynałem znów co wieczór, w odmiennym kierunku, spacery, jakie robiliśmy w Combray, po południu, kiedy chodziliśmy w stronę Méséglise. Obiady jadało się teraz w Tansonville o godzinie, w której ongi spano już od dawna w Combray. I z przyczyny upałów, a następnie dlatego, że po południu Gilberta malowała w kaplicy zamkowej, wyruszaliśmy na przechadzkę mniej więcej na dwie godziny przed obiadem. Dawną przyjemność, jaką sprawiał nam w powrotnej drodze widok purpurowego nieba obramowującego Kalwarię albo skąpanego w Vivonne, zastąpiła przyjemność wyruszania z zapadnięciem nocy, kiedy we wsi spotykaliśmy już tylko niebieskawy, nieregularny i ruchomy trójkąt powracających baranów. Na jednej połowie pół wygasał zachód; ponad drugą świecił księżyc, który niebawem miał skąpać je całe. Bywało, że Gilberta puszczała mnie samego i posuwałem się naprzód, zostawiając swój cień za sobą, niby łódź, która żegluje poprzez zaczarowane przestrzenie; towarzyszyła mi jednak najczęściej.
Spacery, któreśmy tak odbywali, były to bardzo często moje dawne spacery z dzieciństwa: jakżeż więc miałbym nie doświadczać bez porównania żywiej niż ongi w stronie Guermantes uczucia, którego nigdy nie potrafiłbym opisać, a do którego dołączało się uczucie, iż osłabły moja wyobraźnia i wrażliwość, skoro przekonałem się, jak mało pociąga mnie Combray? Trapiłem się widząc, jak skąpo przeżywam powtórnie moje dawne lata. Nad brzegiem, z drogi do holowania, stwierdzałem, jak uboga i brzydka jest Vivonne. Nie dlatego bym odkrył wśród materii swoich wspomnień jakieś bardzo znaczne niedokładności. Lecz oddzielony od miejsc, które zdarzyło mi się znowu przemierzać, oddzielony całym życiem zgoła już różnym, nie znajdowałem między nimi a sobą, owej styczności, z której rodzi się, nim się nawet spostrzeżemy, bezpośredni, rozkoszny i absolutny żar wspomnienia. Nie pojmując chyba dobrze jego natury, smuciłem się na myśl, że moja zdolność odczucia i wyobraźni zmalała. widać, skoro te przechadzki nie sprawiają mi już radości. Sama zresztą Gilberta rozumiejąc mnie jeszcze mniej, niż ja rozumiałem siebie, zwiększała mój smutek dzieląc moje zdziwienie. „Jak to — powiadała — nie odczuwa pan nic kierując się tą stromą ścieżką, którą wspinał się pan dawniej?" A i ona sama tak się zmieniła, że nie dostrzegałem już jej urody, nie była wcale ładna.
Kiedyśmy szli, widziałem, jak zmienia się krajobraz, trzeba było wchodzić na wzgórza, potem opadały zbocza. Gawędziliśmy z Gilbertą, bardzo jak dla mnie przyjemnie. Nie bez trudu jednak. W tylu osobach istnieją rozmaite złoża niepodobne do siebie, charakter ojca, charakter matki; przenikamy jedno, potem drugie. Lecz nazajutrz porządek nawarstwień jest odwrócony. I nie wiadomo ostatecznie, kto rozdzieli poszczególne części, komu można by zaufać w kwestii wyroku. Gilberta była jak owe kraje, z którymi nie ośmielamy się zawrzeć sojuszu, bo zbyt często zmieniają rząd. Ale w gruncie rzeczy to błędne. Pamięć osoby najbardziej nawet zmiennej ustanawia w niej coś na kształt tożsamości sprawiając, że nie chcielibyśmy zawieść obietnic, o których ona pamięta, choćby nawet nie podpisała się pod nimi ze swej strony.
Go zaś do inteligencji, Gilberta odznaczała, się nader żywą, mimo paru absurdalnych cech odziedziczonych po matce. Ale, i nie dotyczy to jej walorów osobistych, pamiętam, jak w rozmowach, które wiedliśmy na przechadzkach, zdziwiła kilkakroć mnie bardzo. Po raz pierwszy, na przykład, mówiąc: „Gdyby nie był pan taki głodny i gdyby nie było tak późno, poszedłszy tą drogą na lewo, a potem skręciwszy w prawo bylibyśmy za niecały kwadrans w Guermantes." Zupełnie jakby mi powiedziała: „Niech pan skręci w lewo, potem na prawo, a dotknie pan niedotykalnego, osiągnie pan nieosiągalne oddale, z których tu na ziemi znamy zawsze tylko kierunek, tylko (niegdyś sądziłem, że to jest wszystko, co będę mógł poznać z Guermantów, i może nie myliłem się w pewnym sensie) stronę. W jedno z moich innych zdziwień wpadłem na widok źródeł Vivon-ny, które wyobrażałem sobie jak coś nie mniej pozaziemskiego niż wejście do piekieł, a które były tylko rodzajem kwadratowego baseniku, skąd unosiły się bańki. A po raz trzeci było to, kiedy Gilberta rzekła do mnie: „Jeśli pan zechce, możemy jednak wyjść któregoś popołudnia i pójść do Guermantes przez Méséglise, to najładniejsza droga", zdanie, co zachwiawszy wszelkie pojęcia z mojego dzieciństwa uwiadomiło mnie, że obie strony nie są aż tak nie do pogodzenia, jak mniemałem. Lecz to uderzyło mnie najbardziej, jak mało podczas owej bytności przeżywałem moje dawne lata, jak nie kwapiłem się ujrzeć znów Combray i jak ubogą i brzydką wydała mi się Vivonne. Lecz kiedy utwierdziła mnie w wyobrażeniach, jakie powziąłem ongi o stronie Méséglise, było to podczas jednej z przechadzek na ogół nocnych, chociaż odbywały się przed obiadem — ale ona jadła obiad tak późno! Schodząc w tajemnicę doliny doskonałej i głębokiej, wymoszczonej poświatą księżyca, przystanęliśmy na chwilę niby dwa owady, które zagłębią się zaraz na dno błękitnawego kielicha. Gilberta wypowiedziała wtedy — może po prostu przez miłą uprzejmość pani domu, która żałując, iż odjedziecie niebawem, chciałaby pokazać wam dokładniej te okolice, skoro zdajecie się je lubić — jedne z tych słów, gdzie jej obycie kobiety światowej, umiejąc wyciągnąć korzyść z przemilczeń, prostoty i powściągliwości w wyrażaniu uczuć, każe wam wierzyć, że zajmujecie w jej życiu miejsce, jakiego nikt nigdy nie zdołałby zająć. Przelewając nagle na nią czułość, jaką napełniła mnie rozkoszna aura, wietrzyk, któryśmy wdychali, powiedziałem:
— Mówiła pani kiedyś o stromej ścieżce. Jakżeż ja panią wtedy kochałem!
Odrzekła:
— Czemu pan mi tego nie powiedział? Nie domyślałam się nawet. Bo ja kochałam pana. I to nawet dwa razy narzuciłam się panu.
(...)