Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Czas rewolucji. Postęp i opór od 1600 roku do współczesności - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
31 października 2025
7191 pkt
punktów Virtualo

Czas rewolucji. Postęp i opór od 1600 roku do współczesności - ebook

O minionych i trwających rewolucjach,

definiujących nasze spolaryzowane i chwiejne czasy

Populistyczna złość, ideologiczne konflikty, ekonomiczne i technologiczne wstrząsy, wojny i międzynarodowy system obciążony katastrofalnym ryzykiem – pierwsze dekady XXI wieku mogą okazać się najbardziej rewolucyjnym okresem w nowożytnej historii ludzkości. Nie jest to jednak nic niezwykłego. Ludzie przetrwali już kilka wielkich przemian i mimo przeciwności osiągnęli sukces.

Czym są rewolucje i jak mogą nam pomóc w zrozumieniu naszego podzielonego świata?

Fareed Zakaria bada okresy i ruchy, które odważyły się zakwestionować normy i ukształtowały współczesny świat. Szczególnie warto przyjrzeć się trzem z nich. Pierwszy okres to XVII wiek w Niderlandach, kiedy to seria fascynujących transformacji przemieniła mały kraj w najbogatsze państwo na świecie – i stworzyła politykę w jej współczesnym rozumieniu. Następny to rewolucja francuska, która okazała się wybuchowym czasem pożerającym własne ideologiczne dzieci i której skutki odczuwamy do dziś. I wreszcie rewolucja przemysłowa, która pozwoliła Wielkiej Brytanii i Stanom Zjednoczonym osiągnąć w krótkim czasie globalną dominację, tworząc przy tym współczesny świat.

Obok tych zmieniających normy historycznych wydarzeń Zakaria umieszcza cztery współczesne rewolucje: globalizacyjną, technologiczną, tożsamościową i geopolityczną. Dwie pierwsze, poza korzyściami, przyniosły poważne zaburzenia i wszechogarniający lęk, a zarazem stworzyły podstawy naszej tożsamości. I to właśnie tożsamość stała się polem, na którym toczy się spolaryzowana walka polityczna w XXI wieku. Wszystko to odbywa się przy akompaniamencie rewolucji geopolitycznej, porównywalnej do tej, która wyniosła Stany Zjednoczone do statusu potęgi pod koniec XIX wieku. Ale w obecnym świecie USA nie są już dominującym mocarstwem.

Ponieważ jesteśmy uwikłani w cztery współczesne rewolucje, łatwo widzieć naszą przyszłość w ciemnych barwach. Zakaria pokazuje jednak, że pesymizm jest przedwczesny. Jeśli zachowamy się mądrze, liberalny porządek da się ożywić, a populizm trafi na śmietnik historii.

Zakaria łączy szeroki intelektualny horyzont, głęboki wgląd w procesy historyczne oraz rzadką umiejętność przewidywania konsekwencji zdarzeń, co pozwala mu rzucić nowe światło na naszą skomplikowaną teraźniejszość. Jego śmiałe, przekonujące argumenty czynią z tej książki niezbędną lekturę wczasach kolejnej rewolucji.

Książka Zakarii pozwoli czytelnikom poczuć zaszczyt i wdzięczność za bycie częścią tej wspaniałej, trwającej liberalnej podróży. Zakaria rozumie, że my, liberałowie, nie możemy polegać tylko na ekonomicznych korzyściach, musimy także bronić naszego stanowiska na gruncie duchowym i obywatelskim. ― David Brooks, „New York Times” Ta książka jest niezbędna, by zrozumieć dzisiejszy świat. Fareed Zakaria zajmuje się głównym pytaniem naszych czasów: Co prowadzi do społecznych wstrząsów, przez które przechodzimy? Łącząc pięć wieków historii z dogłębnym zrozumieniem naszych obecnych lęków, pokazuje, jak współgrają ze sobą transformacje technologiczne, gospodarcze i polityczne. Żyjemy w jednym z najbardziej rewolucyjnych okresów w historii. Zakaria twierdzi, że musimy nadać naszej podróży moralne znaczenie i przywrócić poczucie dumy z ideałów wolności, praw jednostki i demokracji. Rezultatem jest fascynujące spojrzenie na historię i inspirująca wizja przyszłości. ― Walter Isaacson, autor m.in. książek Elon Musk, Steve Jobs, Innowatorzy, Kissinger, Leonardo da Vinci i Einstein

 

Szczere wołanie o powrót do trzeciej drogi politycznego centryzmu, podparte klasycznymi liberalnymi wartościami, w czasach gdy kompromisy są coraz częściej odrzucane przez spolaryzowany elektorat.

― „Booklist”

Fareed Zakaria prowadzi flagowy program CNN o tematyce międzynarodowej – „Fareed Zakaria GPS”, pisze też cotygodniowe felietony dla „Washington Post”. Jest autorem czterech bestsellerów „ New York Timesa” , w tym Przyszłość wolności. Nieliberalna demokracja w Stanach Zjednoczonych i na świecie, Koniec hegemonii Ameryki 2.0 i Ten Lessons for a Post-Pandemic World. Mieszka w Nowym Jorku.


Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Socjologia
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8175-621-1
Rozmiar pliku: 6,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP WIELOŚĆ REWOLUCJI

Komik Robin Williams niekiedy w swoich stand-upach opowiadał o polityce. Zaczynał od wyjaśnienia znaczenia słowa: polityka (ang. politics). Mówił, że jest to połączenie łacińskiego słowa: poli – znaczącego wielość oraz tics – oznaczającego krwiopijcę, który jedynie dzięki polityce może cokolwiek osiągnąć w życiu. Widownię zawsze bawił ten żart. W rzeczywistości słowo „polityka” wywodzi się ze starożytnej greki, gdzie polites oznaczało obywatela, ten wywodził się zaś z polis, oznaczającego miasto lub społeczność. Napisana w czwartym wieku p.n.e. Polityka Arystotelesa to książka o zarządzaniu społecznościami, omawiająca wszystkie elementy polityki, rozpoznawalne również w naszych czasach, m.in. naturę władzy i rodzaje systemów politycznych. Polityka jest jedną z niewielu aktywności ludzkich niemal niezmieniająca się przez wieki. Z zewnątrz może wyglądać inaczej, ale głównie dotyczy ona walki o władzę i tego, co z nią później zrobić. W 64 r. p.n.e. najwspanialszy rzymski mówca, Cyceron, ubiegał się o urząd konsula. Jego młodszy brat przygotował dla niego instruktaż, jak wygrać wybory. W zestawie praktycznych wskazówek dla skłonnego do popadania w zbytni idealizm Cycerona znalazły się takie sugestie, jak: obiecuj wszystko wszystkim, zawsze bądź widziany w towarzystwie swoich najbardziej oddanych zwolenników i przypominaj wyborcom o seksualnych skandalach oponentów. Ponad 2000 lat później konsultanci polityczni pobierają spore opłaty za takie same porady.

Pomimo niezmienności podstaw w ostatnich wiekach polityka stała się ideologicznie obca obywatelom starożytnego lub średniowiecznego świata. Nowożytną globalną politykę charakteryzuje się jako starcie lewicy z prawicą. Umiejscowienie po lewej lub prawej stronie linii demarkacyjnej zwykle wystarczyło do określenie, gdzie kto stoi, niezależnie czy mówimy o Brazylii, Stanach Zjednoczonych, Niemczech czy Indiach: po lewej, silniejsze państwo z większymi regulacjami rynkowymi i redystrybucją; po prawej, wolny rynek z minimalnymi interwencjami rządowymi. Podział na lewicę i prawicę od dawna zdominował polityczny krajobraz, zdefiniował wybory, publiczne debaty i politykę, a nawet prowokował przemoc i rewolucje. Ostatnio jednak ten fundamentalny ideologiczny podział się załamał.

Weźmy Donalda Trumpa i jego kampanię prezydencką z 2016 r. Trump pod wieloma względami stanowił zerwanie z przeszłością – jego nietypowa osobowość, ignorancja w sprawach polityki publicznej i brak poszanowania norm demokratycznych. Najbardziej jednak odróżniał się od poprzedników pod względem ideologicznym. Przez lata Partia Republikańska trzymała się programu politycznego, który można by nazwać: formułą Reagana. Ronald Reagan stał się niezwykle popularny wśród Republikanów, ponieważ opowiadał się za: ograniczoną władzą rządu, niskimi podatkami, cięciem wydatków rządowych, silnym wojskiem i promowaniem demokracji za granicą. Był także zwolennikiem społecznego konserwatyzmu – przykładowo, chciał zakazu aborcji – ale tę część swojego programu politycznego wolał przemilczeć, szczególnie po objęciu urzędu. Dla swoich zwolenników Reagan był postacią promienną i optymistyczną, wychwalającą amerykańską wolnorynkowość, otwartą politykę imigracyjną i handel międzynarodowy, chcącą przenieść amerykański model demokracji do pozostałych państw świata.

Trump stał w opozycji do większości elementów formuły Reagana. Chociaż popierał niektóre z jej składowych – niskie podatki i zakaz aborcji – większość czasu i energii poświęcał głoszeniu zupełnie innych poglądów. Trwające kilka godzin wystąpienia Trumpa na kampanijnym szlaku można zamknąć w czterech zdaniach: Chiny zabierają nam fabryki. Meksykanie zabierają nam pracę. Muzułmanie chcą was zabić. Pokonam ich wszystkich i sprawię, że Ameryka znów będzie wielka. Jego przesłanie było przepełnione nacjonalizmem, szowinizmem, protekcjonizmem i izolacjonizmem. Trump zerwał z wieloma podstawowymi elementami republikańskiej polityki gospodarczej, obiecując, że nie ograniczy ubezpieczeń społecznych czy opieki medycznej, co stało w sprzeczności z fiskalnym konserwatyzmem Republikanów głoszonym od dekad. Krytykował wojskowe interwencje George’a W. Busha w Afganistanie i Iraku, a także jego geopolityczny projekt szerzenia demokracji. Właściwie Trump masakrował niemal każdego konwencjonalnego Republikanina z ostatnich czasów, a wszyscy wywodzący się z partii żyjący prezydenci, także wszyscy żyjący kandydaci, krytykowali go. I chociaż Trump klękał przed mitem Reagana, to już bardziej nie mógł się od niego różnić – był wściekłym pesymistą, wieszczącym, że Ameryka jest skazana na zagładę, ale obiecywał powrót do mitycznej przeszłości.

Trump nie jest jedynym prawicowcem próbującym zerwać z tradycyjną prawicową ideologią. W zasadzie wpasowuje się on w globalny trend. W Wielkiej Brytanii Partia Konserwatywna Borisa Johnsona otwarcie mówiła o zwiększeniu wydatków rządowych. On i inni zwolennicy brexitu ignorowali opinie konserwatywnych ekonomistów, którzy twierdzili, że Wielka Brytania ucierpi finansowo na utracie wolnego handlu z Unią Europejską. Populistyczny prezydent Węgier, Viktor Orbán, do wielkich rządowych programów wrzuca ataki na imigrantów i różne mniejszości. Prawicowa premier Włoch, Giorgia Meloni, odrzuca konsumpcjonizm i rynkowy kapitalizm, budując nowy ruch nacjonalistyczny oparty na tożsamości etnicznej, religijnej i kulturowej. Poza Europą, Narendra Modi promuje w Indiach ekonomiczny rozwój i reformy, ale jednocześnie on i jego partia propagują hinduski nacjonalizm kosztem muzułmanów, chrześcijan i innych mniejszości. W Brazylii prawicowa partia Jaira Bolsonaro twierdzi, że jej celem jest powrót kraju do chrześcijańskiej przeszłości, z której zawrócili ją kosmopolici, lewicowcy i mniejszości. Lewicowe ruchy podzielają z ich prawicowymi odpowiednikami niechęć do establishmentu i pragnienie obalenia istniejącego porządku. Postacie, takie jak Bernie Sanders w Stanach Zjednoczonych i Jeremy Corbyn w Wielkiej Brytanii, nie zdobyły władzy, ale lewicowi populiści rządzą w takich krajach Ameryki Łacińskiej, jak Chile, Kolumbia i Meksyk, gdzie przez długi czas władzę sprawowały partie konserwatywne.

Programy partii w poszczególnych krajach różnią się, od prawicowych do lewicowych populistów, ale wspólna jest niechęć do norm i takich praktyk, jak wolność słowa, procedury parlamentarne i niezależne instytucje. W liberalnej demokracji ważne są zasady, a nie rezultaty. Walczymy o wolność słowa, nie faworyzując konkretnego języka. Walczymy o wolne wybory, nie hołubiąc konkretnego kandydata. Ustalamy prawa według konsensusu i kompromisu, a nie według nakazu. Tymczasem rośnie liczba tych – sfrustrowanych procesem, przeświadczonych o własnych zaletach, ziejących nienawiścią do strony przeciwnej – chcących zakazać w ich mniemaniu „złego” języka, ustalających prawo według własnych zasad, a nawet gotowych manipulować procesem demokratycznym. Cel uświęca środki. Ten niebezpieczny nieliberalizm przeważa po prawej stronie, jednak istnieje po obu politycznych stronach. Klasycznym przykładem lewicowego nieliberalnego populisty jest meksykański polityk Andrés Manuel López Obrador.

Brytyjski premier Tony Blair w 2006 r. zwrócił uwagę na to, że w XXI w. dało się zauważyć „zanik tradycyjnego podziału na lewicę i prawicę”. Wielki podział stawał się „otwarty, a nie zamknięty”. Zwolennicy rynkowej gospodarki, handlu, imigracji, inkluzywności oraz otwartego i niezależnego dostępu do technologii są po jednej stronie podziału, natomiast ci, którzy postrzegają te zjawiska podejrzliwie i chcą je ograniczyć, spowolnić lub zamknąć, znajdują się po drugiej. Trudno sprowadzić ten podział do dawnego rozróżnienia na lewicę i prawicę. Jedną z oznak czasu rewolucji jest nowy podział polityczny.

Początki rewolucji

Stałem ze Steven Bannonem na Campo de’ Fiori, jednym z najstarszych placów w Rzymie, kiedy wskazał z ekscytacją na pomnik znajdujący się na środku. Był czerwiec 2018 r. Bannon był w Rzymie, żeby namawiać do zawiązania koalicji dwie bardzo różne partie populistyczne, które wspólnie zdobyły połowę głosów w wyborach do włoskiego parlamentu. Jego zdaniem te dwie grupy z dwóch stron tradycyjnego politycznego spektrum, były sojusznikami w nowym politycznym krajobrazie. Obydwie opowiadały się za „zamkniętą” polityką handlową i imigracyjną, stojąc w opozycji do Unii Europejskiej i utartego podziału na partie lewicowe i prawicowe. Podziału, który dominował na włoskiej scenie politycznej przez kilka ostatnich dekad. Niezależnie od opcji politycznej, partie wspierały reformy wolnorynkowe, otwarty handel, europejską integrację i wielokulturowość. Bannon to kolorowa, kontrowersyjna i wybuchowa postać, która wytrzymała jedynie kilka miesięcy na stanowisku głównego stratega w Białym Domu Donalda Trumpa. Jego gwiazda dawno przygasła i chociaż nie miał bezpośredniego wpływu na politykę (nie miał także kompasu moralnego), miał sporą wiedzę na temat szerzącego się na świecie populizmu. Ignorując stragany, które oferowały wszystko, od oliwy z oliwek po koszulki, Bannon zaczął wychwalać mroczną postać w obwisłych szatach, z kapturem niemal całkowicie zasłaniającym jej twarz. To był pomnik upamiętniający Giordano Bruno, mnicha i filozofa, którego w 1600 r. n.e. właśnie w tym miejscu uśmiercono. Bannon był zafascynowany Giordano Bruno tak bardzo, że lata temu nakręcił o nim film dokumentalny, którego jednak nie udało mu się dokończyć.

Bannon szanuje Bruno za radykalny opór, jaki ten otwarcie stawił ówczesnemu establishmentowi, Kościołowi katolickiemu. Bruno odszedł od najważniejszych dogmatów Kościoła, utrzymujących, że Ziemia nie była centrum wszechświata, a on sam był w istocie nieskończony. „Galileusz, którego uważamy za bohatera, wycofał się ze swoich poglądów” – powiedział Bannon o innym znanym włoskim astronomie, który również twierdził, że gwiazdy nie krążą wokół Ziemi. „Jednak to Bruno spłonął na stosie pięćset lat temu” – bo nie chciał zmienić zdania. (Z pomieszczeń papieskiej inkwizycji ustanowionej, by ścigać za wolność przekonań i herezje, rozciągał się widok na Campo).

Zwróciłem Bannonowi uwagę na jedną istotną różnicę między jego włoskim bohaterem i jego amerykańskim patronem. Bruno był postępowcem. Rzucił wyzwanie konserwatystom i tradycjonalistom, walcząc o ideały, które później stały się podstawą oświecenia. Bannon nie miał z tym problemu. Dla niego Bruno był wolnomyślicielem sprzeciwiającym się istniejącym strukturom władzy. Bannon jest rewolucjonistą, który chce obalić system, atakując go z każdej możliwej strony. Podziwia Lenina za jego rewolucyjne działania. Bruno ujął go, ponieważ Bannon wierzył, że w trudnych czasach jedynym możliwym wyjściem jest bezwzględny radykalizm. „George Soros powiedział o wyborach we Włoszech, że obecnie żyjemy w rewolucyjnych czasach” – oznajmił Bannon. „Wierzę w to. Doświadczamy właśnie fundamentalnej zmiany”.

Dziwne, że używamy słowa „rewolucja”, by opisać radykalne, nagłe i czasem brutalne zmiany społeczne. W kontekście naukowym, z którego wywodzi się to słowo, oznacza ono coś zupełnie innego. Zgodnie z definicją ‘rewolucja’ to ciągły ruch ciała po ustalonej osi, często w odniesieniu do regularnej orbity planety lub gwiazdy. To sugeruje harmonię, stabilność, ustalony porządek – ruch, który zawsze kończy się powrotem obiektu do początkowej pozycji. Ziemia krąży wokół Słońca w ustalony i przewidywalny sposób. Drugie znaczenie rewolucji, którego zaczęto używać wkrótce po pierwotnym, i które stało się bardziej powszechne, oznacza „nagłą, radykalną i całkowitą zmianę”, „fundamentalną zmianę” lub „przewrót” – ruch zabierający ludzi daleko od miejsca, w którym byli. Najlepszym przykładem użycia tego słowa jest rewolucja francuska.

Czemu jedno słowo ma dwie, niemal przeciwstawne definicje? Angielskie słowo pochodzi z języka łacińskiego: revolvere, oznaczającego „wycofanie się”. Z tego samego słowa bierze się nie tylko revolve (obracać się), ale też revolt (rewolta), które oznacza wypowiedzenie posłuszeństwa królowi lub instytucji. Być może istnieje jakieś pokrewieństwo między obydwoma znaczeniami. Ten dualizm dostrzegamy od samego początku, już przy pierwszym znanym użyciu tego słowa w nauce przez astronoma Mikołaja Kopernika. W 1543 r. uczony ten opublikował swój traktat O obrotach sfer niebieskich, gdzie użył tego słowa zgodnie z jego naukową definicją. Jednak chociaż Kopernik mówił o „rewolucji” w jej oryginalnym znaczeniu, teza, jaką proponował, miała radykalnie zmienić nasze rozumienie kosmosu, przesuwając Ziemię z centrum wszechświata na jego peryferie. Przez sposób, w jaki odmienił zarówno astronomię, jak i teologię, zmiana, jaką zapoczątkował, zyskała miano przewrotu kopernikańskiego. Jego teoria była „rewolucyjna” w obydwu znaczeniach tego słowa.

Nasze czasy są natomiast rewolucyjne według najpowszechniejszej definicji słowa. Gdziekolwiek by spojrzeć, widać wielką, radykalną zmianę. Międzynarodowy układ, który wydawał się stabilny i znajomy, teraz szybko się zmienia. Wyzwania rzucają mu rosnące w siłę Chiny i głodna rewanżu Rosja. Obserwujemy całkowite odwrócenie starego porządku politycznego poszczególnych państw. Poparcie zyskują nowe ruchy przekraczające tradycyjny podział na lewicę i prawicę. W gospodarce konsensus wokół wolnego rynku i wolnego handlu, osiągnięty po upadku komunizmu, został obalony. Panuje niepewność co do tego, jak społeczeństwa i gospodarki powinny się po poruszać po tych nieznanych wodach. W tle tych procesów rozgrywa się, będąca już w pełnym rozkwicie, cyfrowa rewolucja i nadchodzi sztuczna inteligencja – z nowymi i destruktywnymi konsekwencjami.

Nasz pozornie bezprecedensowy moment stanowi rewolucję także w innym znaczeniu tego słowa: to nostalgiczne pragnienie powrotu do miejsca, w którym wszystko się zaczęło. Po radykalnym postępie następuje krytyka i tęsknota za minionymi złotymi czasami, traktowanymi jako prostsze, zorganizowane i czyste. Ten schemat powtarza się przez całą historię ludzkości: arystokraci postępowali zgodnie z kodeksem rycerskim, gdy zbliżał się kres epoki prochu; luddyści niszczyli maszyny, żeby powstrzymać przemysłową przyszłość; a teraz politycy powołują się na wartości rodzinne i obiecują, że cofną czas, że sprawią, iż ich kraj znów będzie wielki.

W historii współczesnej doświadczyliśmy kilku zasadniczych, wręcz fundamentalnych zerwań z przeszłością. Niektóre z nich, jak oświecenie, dotyczyły sfery intelektualnej, inne były technologiczne i gospodarcze. Świat doświadczył tylu rewolucji przemysłowych, że musimy je numerować: pierwsza, druga, trzecia i obecna – czwarta. Politycznych i społecznych rewolucji było jeszcze więcej; one również dzieją się dzisiaj.

Przez dekady patrzyliśmy, jak świat pędzi, jak przyśpieszają zmiany technologiczne i gospodarcze, jak zmieniają się koncepcje tożsamościowe, jak gwałtownie następują zmiany geopolityczne. Zimna wojna wprowadziła nowy porządek świata, który zaczął pękać już kilka dekad po jego ukształtowaniu się. Wiele osób chwaliło tempo i naturę tych zmian, inni potępiali je. Najważniejsze jest, byśmy zrozumieli, jak destruktywne pod względem fizycznym i psychicznym te zmiany się okazały, ponieważ ten wiek przyspieszeń miał różnorakie konsekwencje. Musimy je zrozumieć i na nie zareagować.

Rozważcie inskrypcję w tej książce: „Wszelkie nienaruszalne, skamieniałe stosunki z porodzonymi przez nie, a od dawien dawna szanowanymi poglądami i pojęciami upadają, wszystkie zaś nowe starzeją się rychlej, niż stężeć mogą”. To zdanie brzmi, jakby mogło zostać napisane dzisiaj przez prawicowego intelektualistę, który rozpacza nad upadkiem współczesnego społeczeństwa i pragnie powrotu do prostszych czasów. Tymczasem zostało ono opublikowane w 1848 r., w równie rewolucyjnych czasach jak nasze, kiedy stary świat zorganizowany wokół rolnictwa szybko zastępował nowy, uprzemysłowiony, w którym politykę, kulturę, tożsamość i geopolitykę powywracały do góry nogami silne wiatry strukturalnych przemian. Napisali je nie konserwatyści, lecz Karol Marks i Fryderyk Engels w Manifeście komunistycznym. Marks doskonale rozumiał wywrotowy potencjał kapitalizmu i technologii, a także ogrom problemów, jakie spowodowały. Jednak jego rozwiązania tych problemów okazały się katastrofalne w skutkach gdziekolwiek i kiedykolwiek je wprowadzono. To, że powyższe zdanie mogłoby zostać napisane przez dzisiejszą prawicę, pokazuje, jak szybko wkraczamy w nową erę polityki, która burzy podziały z przeszłości.

Rewolucja pośród narodów

Rewolucje rozgrywające się wewnątrz narodów mają miejsce w tym samym czasie, co rewolucje pośród narodów – czyli w czasie fundamentalnej reorganizacji globalnej polityki. Od 1945 r., przez ponad trzy czwarte wieku, świat był niezwykle stabilny. Po pierwsze, przez niemal pół wieku trwała zimna wojna, podczas której dwa mocarstwa nuklearne nawzajem się straszyły. Ich ostra rywalizacja często prowadziła do krwawych konfliktów w takich miejscach, jak Korea czy Wietnam, ale między najpotężniejszymi państwami – które mogły wywołać trzecią wojnę światową – był impas. Po upadku Związku Radzieckiego w 1991 r. wkroczyliśmy w niezwykły czas w historii, przynajmniej od końca Cesarstwa Rzymskiego: w erę, w której istniało tylko jedno supermocarstwo.

Najbliższą analogią było Imperium Brytyjskie z czasów świetności, jednak w najważniejszym geopolitycznie obszarze, w Europie, XIX-wieczna Brytania zawsze była jedną potęgą pośród wielu, wciąż rywalizujących o przewagę. Tymczasem po 1991 r. Ameryka przeważała nad wszystkimi państwami. W efekcie jednobiegunowy świat był pozbawiony rywalizacji między mocarstwami. Przez większość dziejów ludzkości, polityczne i wojskowe starcia między najbogatszymi i najpotężniejszymi krajami definiowały międzynarodowe życie, prowadząc do napięć i niestabilności. Nagle po 1991 r. pojawił się spokój wynikający z braku rywalizacji. Jak mogło dojść do konfliktów? Chiny wciąż były biednym, rozwijającym się krajem, wypracowującym mniej niż 2% globalnego PKB. Rosja dopiero podnosiła się po upadku komunizmu. Jej PKB w latach 90. spadło o 50%, nawet bardziej niż w czasie II wojnie światowej. Nawet ekonomiczni konkurenci, tacy jak Japonia i Niemcy, nie liczyli się w tej grze. Japonia wkroczyła w długi okres stagnacji, a Niemcy były pochłonięte integracją wschodniej części kraju z ponownie zjednoczoną ojczyzną.

Waszyngton w czasach jednobiegunowości był zdeterminowany, by kształtować świat wedle własnego obrazu. Popełniał błędy, czasami był zbyt ostrożny, w innych sytuacjach natomiast znacząco przesadzał. Były jednak dwa kluczowe skutki takiej sytuacji. Po pierwsze, jednobiegunowość stworzyła erę globalnej stabilności – żadnych większych geopolitycznych napięć, wyścigu zbrojeń czy wojen między supermocarstwami. Po drugie, amerykańskie idee stały się światowymi ideami. Stany Zjednoczone zachęciły resztę świata do globalizacji, liberalizacji i demokracji. Rynki, społeczeństwa i systemy polityczne otworzyły się, a technologia połączyła ludzi na całym świecie za pośrednictwem otwartych platformom. Wszystko wydawało się naturalne i nieuniknione, jakby stanowiło wyraz wewnętrznych ludzkich dążeń. Tak przynajmniej uważali Amerykanie.

Dominowało przekonanie, że polityka była mniej istotna niż kiedyś. Zatriumfowało myślenie ekonomiczne. Pamiętam, jak w latach 90. pewien wysoki rangą indyjski urzędnik powiedział mi, że nawet jeśli jego partia by przegrała, opozycja wprowadziłaby w życie podobny program polityczny, bo druga strona także wiedziała, że należy przyciągać inwestorów, poprawić wydajność i promować rozwój. Margaret Thatcher dekadę wcześniej, wyjaśniając koniec brytyjskiego państwa opiekuńczego, powiedziała: „Nie ma alternatywy”. A lata 90. i pierwszej dekady XXI w. – czas stabilności, niskiej inflacji, globalnej kooperacji – zdawały się potwierdzać, że liberalizacja gospodarcza była nieunikniona. Jednak nie do końca tak było. Związane to było z amerykańską przewagą wojskową i ekonomiczną jako jedyną potęgą. Tak jak rozkwit liberalnych demokracji na całym świecie.

Jedna istotna uwaga: kiedy używam w tej książce słowa „liberał,” to na ogół nie mam na myśli jego współczesnych amerykańskich konotacji, gdzie używane jest naprzemiennie z „lewicowiec”. Odnoszę się do klasycznego liberalizmu, ideologii wywodzącej się z oświecenia i powstałej w opozycji do władzy królewskiej i religijnej. O znaczenie tego terminu sprzeczają się osoby z prawej i lewej strony. Liberalizm zwykle oznacza: indywidualne prawa i wolności w swoim kraju, wolność wyznania, otwarty handel i gospodarkę rynkową, a także międzynarodową współpracę według ustalonych zasad. W tym rozumieniu słowa Ronald Reagan i Bill Clinton byli klasycznymi liberałami. Reagan stawiał na ekonomiczną wolność, a Clinton na równe szanse (w korzystaniu z ekonomicznej wolności). Nowi populiści, z prawej i z lewej, atakują cały liberalny projekt. Traktują podejrzliwie neutralne procedury, jak wolność słowa, uznając za stosowne zakazanie słów, których nie lubią. Republikański spiker izby reprezentantów, Mike Johnson, otwarcie krytykuje jedną z podstaw Ameryki, rozdział kościoła i państwa. W ekstremalnych przypadkach, liberalni populiści chcą obalić zasady demokracji elektoralnej, by osiągnąć wyższy cel, wybór kandydata lub przyjęcie przepisów zgodnych z ich polityką. Mike Johnson był przecież jednym z architektów strategii unieważnienia wyboru Joe Bidena na prezydenta w 2020 r.

Międzynarodowy system zdominowany przez liberalnego hegemona – jak Brytania we wcześniejszych czasach albo od niedawna Stany Zjednoczone – inicjuje szerzenie liberalnych wartości. Ale może też prowadzić do działania w przeciwną stronę. Kiedy amerykańska dominacja osłabła, otwartość i liberalizm znalazły się pod presją. Ameryka pozostaje niesamowicie silna, jednak nie jest już kolosem z czasów jednobiegunowości. Pierwszym wyzwaniem dla amerykańskiej hegemonii był 9/11, brutalny atak z części świata, w której liberalizm jeszcze nie nastał, gdzie islamski fundamentalizm stał w agresywnej opozycji do wartości oświecenia. Największego zniszczenia nie spowodowali wcale napastnicy – grupa terrorystów niebędących w stanie zmienić świata – ale przesadna reakcja Stanów Zjednoczonych. Ameryka osłabiła swoją pozycję, okupując Afganistan, a potem atakując Irak. Porażka tych interwencji zachwiała mitem o militarnej potędze Ameryki. Co gorsza, decydując się na inwazję, USA naruszyło zasady porządku, który samo wychwalało. W latach 90. wydawało się, że gospodarka Stanów Zjednoczonych jest wzorem dla całego świata, szczególnie jej dynamiczny i skuteczny system finansowy. Kraje rozwijające się z zazdrością kopiowały aspekty amerykańskiego systemu, licząc na powtórzenie sukcesu. Jednak gdy przyszedł kryzys, okazało się, że system finansowy był najeżony ukrytymi, katastrofalnymi w skutkach lukami, przekonując wielu, że nie było czego naśladować. Jeden z najwyższych chińskich oficjeli, Wang Qishan, w czasie kryzysu powiedział sekretarzowi skarbu, Hankowi Paulsonowi: „Byłeś moim nauczycielem, ale spójrz na wasz system, Hank. Mam wątpliwości, czy nadal powinniśmy się od was uczyć”.

W tym samym czasie załamała się także stabilność amerykańskiej polityki. Kongres zatracił swoje podstawowe funkcje, jak uchwalenie budżetu. Groźby dotyczące zamknięcia rządu stały się normalnością. Długoletnie normy i praktyki w Waszyngtonie uległy erozji lub zostały zniszczone. Odwlekanie decyzji dotyczących ustaw stało się nagminne, spowolniono szybko do tej pory przegłosowywane nominacje, sypiąc piasek w tryby rządowej maszyny. Zwiększanie wysokości długu narodowego stało się egzystencjalnym starciem o uniknięcie bankructwa państwa. Takiej politycznej polaryzacji nie widziano od zakończenia wojny secesyjnej.

To nie jest epidemia, która dotknęła obie partie. Jedna z dwóch największych amerykańskich partii, Republikanie, padła ofiarą populistycznego przejęcia – mniej liczą się normy liberalnej demokracji, a bardziej utrzymanie rewolucyjnego radykalizmu. Prezydent Trump kwestionował lub odwracał wieloletnią politykę krajową i zagraniczną, sprawiając, że wielu sojuszników zaczęło wątpić, czy na Ameryce można było polegać. A potem, po długich działaniach, których kulminacją był atak 6 stycznia 2021 r. na Kapitol, Trump próbował odwrócić swoją wyborczą porażkę i utrzymać się przy władzy. Starał się zrobić coś, czego nie zrobił żaden amerykański prezydent w historii kraju. Za jego przykładem większość Republikanów głosowała przeciwko zatwierdzeniu wyboru Joe Bidena na prezydenta, chociaż tuzin orzeczeń sądowych odrzucało oskarżenia o oszustwo wyborcze. Biały Dom nie jest już światłem nadziei dla świata, przysłowiowym „lśniącym miastem na wzgórzu”.

Erozja pozycji Ameryki na światowej scenie nie miałaby takiego znaczenia, gdyby przed krajem nie stały nowe wyzwania. W ciągu ostatnich trzech dekad, rosnąca fala światowego rozwoju gospodarczego skutkowała fenomenem, który określiłem jako „wzrost wielu”, z takimi krajami, jak Chiny, Indie, Brazylia i Turcja, zyskującymi władzę i pewność siebie. Oczywiście najbardziej destrukcyjnymi siłami był rozwój Chin i powrót na polityczną scenę Rosji, co doprowadziło do nowych, znacznych napięć na arenie międzynarodowej. Po trzydziestoletnich „wakacjach od historii”, znów żyjemy w świecie kształtowanym przez konkurencję i konflikty między supermocarstwami. Te tarcia osłabiają siły zdające się nas jednoczyć – handel, podróże i technologię – a nowe bariery wydają się wyrastać niemal codziennie. COVID-19 przyśpieszył dążenia do protekcjonizmu i nacjonalizmu poprzez aspiracje krajów do samowystarczalności. Do tego dochodzi wojna w Ukrainie, która cofnęła nas do czasów najstarszego typu geopolitycznych konfliktów, toczonych o terytorium. Doświadczamy walk uznawanych przez wielu z nas za relikty z książek do historii i czarno-białych dokumentów o II wojnie światowej: europejskie miasta upadają pod wpływem bezlitosnych bombardowań, miliony cywilów uciekają z domów, czołgi przejeżdżają po tlących się ruinach. Kiedy wpływy Ameryki na Bliskim Wschodzie osłabły, regionalne mocarstwa próbowały przejąć kontrolę w jej miejsce, co zaowocowało napięciami i lokalnymi konfliktami – od Syrii, przez Jemen, po Gazę. Azja doświadczyła powrotu klasycznej polityki wokół walki o władzę – Chiny szukają większych wpływów, a wielu ich sąsiadów zabiega o wsparcie Ameryki, by utrzymać w ryzach azjatyckiego hegemona. Język kooperacji został zastąpiony rozmowami o nacjonalizmie, konkurencji i konflikcie.

Choć niebezpieczeństwo wojny wydaje się odległe, atmosfera się zmieniła. Po trzech dekadach liberalizacji, demokratyzacji i otwartości, widzimy odwrót od tych wartości. Po kryzysie finansowym gospodarka rynkowa straciła swoją aureolę. Teraz – gdziekolwiek spojrzeć – polityka bierze górę nad gospodarką. Decydując się na brexit, Wielka Brytania musiała zerwać preferencyjne relacje handlowe z jej największym partnerem, Unią Europejską, z powodów które można określić jedynie jako polityczne. Xi Jinping zrezygnował z wolnego rynku, który doprowadził chińską gospodarkę do jednej z najbardziej prominentnych pozycji na świecie, na rzecz zwiększonej rządowej kontroli. Donaldowi Trumpowi nie udało się zbudować muru na granicy z Meksykiem, ale zwiększył cła na zagraniczne towarach do poziomu, jakiego ten kraj nie widział od czasu podpisanej w 1930 r. przez Herbert Hoover ustawy Smoota-Hawleya. Następca Trumpa, Joe Biden, nalegał, by faworyzować amerykańskie produkty, decydując o państwowych wydatkach. Inne kraje próbują działać podobnie. Na całym świecie państwa stawiają na trwałość, samowystarczalność i narodowe bezpieczeństwo, nie na rozwój i skuteczność. Kiedyś celebrowana i wspierana imigracja stała się „brzydkim” słowem, a państwa patrzą na imigrantów z niechęcią. Zmiany kulturowe, które nastąpiły i wydawały się nie do odwrócenia – na przykład prawo kobiet do aborcji – zostały odwrócone.

„Czy przyjmiemy wyzwanie powstania otwartych społeczeństw, czy zamurujemy się przed nimi?” – pytał w 2006 r. Tony Blair. Coraz większa liczba przywódców woli się zamurować. Ponownie są przekonani o braku alternatywy.

Zmiana i jej przeciwnicy

Co czyni okres rewolucyjnym? Czy są jakieś przewidywalne konsekwencje czasu rewolucji? I jak się on kończy? To kilka pytań, na które próbuję odpowiedzieć w tej książce. Robię to, cofając się do przeszłości, by zrozumieć czasy poprzedzające rewolucje – początki rewolucji i ich konsekwencje – a potem przyglądam się współczesności.

Zaczynam u świtu nowożytności, wraz z pierwszą liberalną rewolucją, która – rzucając wyzwanie wiekom monarchii – doprowadziła do powstania republikańskiej formy rządów, do teraz dominującej na świecie. Miała ona miejsce w Niderlandach pod koniec XVI i na początku XVII w. Gdyby w 1688 r. nie dotarła do Brytanii, to mogłaby nie odbić się tak szerokim echem na świecie. Późniejszy epizod, określony w 1689 r. mianem Rewolucji Chwalebnej, doprowadził do supremacji brytyjskiego parlamentu. W efekcie, rewolucja ta umieściła Brytanię na ścieżce do stania się największą przemysłową potęgą świata, rozprowadzając wzdłuż i wszerz liberalne ideały i praktyki, które przeżyły Imperium Brytyjskie. Następnie przyglądam się dwóm rewolucjom: francuskiej, która poniosła spektakularną klęskę, i rewolucji przemysłowej, która okazała się oszałamiającym sukcesem. Obydwie ukształtowały – w bardzo różny sposób – naszą współczesność. Drugą część książki poświęcam próbom zrozumienia naszych czasów. Jak wiele poprzednich epok, są one czasem rewolucyjnych przemian zachodzących na wielu płaszczyznach jednocześnie: ekonomicznej, technologicznej, tożsamościowej i geopolitycznej. Każdej z powyższych dedykuję osobne rozdziały.

Choć przykłady, które omawiam, występują w wielu wariacjach, mają kilka cech wspólnych. Pierwszą są głębokie strukturalne zmiany – ogromny postęp technologiczny oraz przyspieszenie gospodarczej aktywności i globalizacji. Te prowadzą zaś do kolejnej poważnej zmiany – zmiany tożsamościowej. Gdy ludzie zaczynają stawiać czoła nowym możliwościom i wyzwaniom, zaczynają inaczej postrzegać samych siebie. Możecie odnieść wrażenie, że opisuję współczesną politykę tożsamościową, ale cofnijmy się do wieku XVI: gospodarczy rozwój Niderlandów, a także rozwój nowych technologii, takich jak druk, dało obywatelom nowe poczucie tożsamości. Teraz postrzegali siebie jak protestantów, Holendrów i, co najważniejsze, ludzi nareszcie oddzielonych od imperium Habsburgów, ich katolickich władców.

Do podobnej transformacji doszło wtedy, kiedy Europa i Stany Zjednoczone uprzemysłowiły się, zmieniając rolę ziemiaństwa i dając początek nowej kategorii ludzi: klasie pracującej. Bycie konserwatystą kiedyś oznaczało bycie ziemianinem, głęboko świadomym rynków, kupców i wytwórców, których interesy w tamtych czasach promowali liberałowie. Te tożsamości zmieniły się, gdy industrializacja stworzyła na Zachodzie nową elitę, do której przynależność oparta była na majątku, nie na urodzeniu. Konserwatyzm stał się obroną nowej komercyjnej elity, a liberałowie wybrali solidarność z klasą pracującą. Bliżej współczesności, epoka postindustrialna – odznaczająca się technologicznym postępem i przyspieszoną globalizacją – pociągnęła za sobą także rewolucję tożsamością, przyznając prymat kulturze i przesuwając kiedyś lewicowych robotników na prawo. Niekiedy rewolucja tożsamościowa dotyczy pozytywnej afirmacji, dając poczucie dumy z własnego pochodzenia. Innym razem jej skutki są negatywne; rozgrzebuje rany i wzbudza niechęć do innych. W obu wypadkach jest potężna i brzemienna w skutki.

Te trzy siły – technologia, ekonomia, tożsamość – łącznie niemal zawsze wywołują reakcję, która prowadzi do powstania nowej polityki. Ludzie nie są w stanie przyswoić wielu zmian zbyt szybko. Stara polityka, odziedziczona po poprzednich czasach, często nie jest w stanie dotrzymać tempa zmianom. Politycy próbują się dostosować, modyfikują poglądy i szukają nowych koalicji. Efektem są reformy i modernizacja lub załamania i rewolty, a często mieszanka wybuchowa obydwu.

Dzisiaj transformacje wewnątrz krajów doprowadziły do geopolitycznej rewolucji, z kilkoma krajami rzucającymi wyzwania amerykańskiemu liberalnemu porządkowi. Wyróżnić należy tu zwłaszcza ambitne Chiny i agresywną Rosję. Chiny zawdzięczają swój rozwój rewolucji gospodarczej i technologicznej, która wystrzeliła kraj do grona światowych potęg. Natomiast Rosja pod rządami Władimira Putina, jako odpowiedź na strukturalny rozkład kraju, pielęgnuje politykę tożsamościową i szowinizm.

Mając świadomość wielu dramatycznych zmian we współczesnym świecie, możemy stwierdzić, że żyjemy w jednym z najbardziej rewolucyjnych okresów w historii. Zmiany te nie zawsze zachodzą jednocześnie i nie wszystkie rewolucje mają podobne rezultaty. Opisałem serię sił, które często współgrają ze sobą, jednak jednoznaczne rozdzielenie między przyczynami i skutkami w każdym przypadku byłoby niemożliwe. Każda rewolucja jest inna, jednak wszystkie zmiany współgrają ze sobą i nawzajem się wzmacniają. Zwykle prowadzą do wielorakich konsekwencji. Poprzednie przykłady pokazują, że kontrolowane zmiany prowadzą do stabilnych i pozytywnych efektów. Zmiany pozbawione kontroli prowadzą do porażki. Na przestrzeni historii widzieliśmy prawdziwy ruch ku postępowi – ku większym wspólnym zyskom i większej indywidualnej autonomii i godności. Gdy ci z tyłu desperacko trzymali się przeszłości i nieustępliwie walczyli z postępem, dochodziło do silnych reakcji. Ale patrząc z szerszej perspektywy: „Stary porządek się zmienia, ustępując miejsca nowemu” – w wierszu Tennysona Król Artur mówi do sir Bedivere’a, ostatniego z Rycerzy Okrągłego Stołu.

Nie piszę, niestety, o wszystkich rewolucjach. Nie jestem w stanie tego zrobić. Amerykański czytelnicy prawdopodobnie będą zaskoczeni, że amerykańska rewolucja odgrywa w tej książce mało znaczącą rolę – pomimo swojego politycznego znaczenia, nie od razu przeniknęła to głębszych struktur społeczeństwa. (Wolę postrzegać ją jako wojnę o niepodległość; wielu kolonistów chciało zachować swoje prawa jako obywatele Anglii. W ich przeświadczeniu brytyjski rząd tych praw ich pozbawił). Nie znajdziecie tu dyskusji dotyczących wielu innych rewolucji odpowiedzialnych za ukształtowanie naszego świata. Nie ulega wątpliwości, że komunistyczne przewroty i islamskie powstania miały ogromne konsekwencje. Często doprowadził do nich postęp gospodarczy i technologiczny, jak również kształtowanie się nowych tożsamości, są więc w pewnym sensie spokrewnione z wcześniejszymi rewolucjami na Zachodzie. Weźmy pod uwagę to, jak przyspieszona modernizacja zdestabilizowała Iran, zwracając obywateli ku islamskiemu fundamentalizmowi, i zakończyła się obaleniem szacha podczas Irańskiej rewolucji. Niektóre rewolucje były bezpośrednio zainspirowane omawianymi przeze mnie rewolucjami. Lenin w rewolucji rosyjskiej świadomie zapożyczał (tak jak chińska rewolucja Mao) z rewolucji francuskiej z tragicznymi skutkami. Zamiast więc rozwodzić się nad każdą światową rewolucją, postanowiłem trzymać się głównej zachodniej narracji, która kładzie się długim cieniem na światowej polityce.

Opowieść, którą snuję, jest głębsza i bardziej fundamentalna niż debata dotycząca wyższości rynków nad państwem. Chodzi o nieustanną relację przeszłości z przyszłością. Od XVI w. technologiczne i ekonomiczne zmiany doprowadziły do ogromnego postępu, ale też potężnych zakłóceń. Tarcia i nierówna dystrybucja dóbr doprowadziły do ogromnych niepokojów. Zmiana i niepokój z kolei prowadzą do rewolucji tożsamościowej, zmuszając ludzi do poszukiwania nowych znaczeń i społeczności. Wszystkie te siły natomiast prowadzą do politycznej rewolucji. W tej historii zauważymy dwie rywalizujące ze sobą narracje: liberalizm, oznaczający postęp, rozwój, destrukcyjność, rewolucję rozumianą jako społeczny postęp, a także liberalizm oznaczający regres, restrykcje, nostalgię, rewolucję rozumianą jako powrót do przeszłości. Ta dwuznaczność rewolucji trwa po dziś dzień. Donald Trump postrzega siebie jako rewolucjonistę, lecz takiego, który chce cofnąć świat do 1950 r.

Nie jestem bezstronnym obserwatorem tych trendów. Wierzę, że ekonomiczny postęp, technologiczne innowacje i kulturowa otwartość pomogły zdecydowanej większości ludzi wieść lepsze życia, dając im lepszą kontrolę nad ich własnym przeznaczeniem. Szanuję i rozumiem wiele obaw, jakie przez stulecia mieli ludzie wobec nagłych zmian, zwiększonej wolności i autonomii jednostek. Nie mam jednak zamiaru wracać do wygód wyimaginowanej przeszłości. Dla wielu ludzi, ten mgliście pamiętany „złoty wiek” wcale nie był złoty, ponieważ większa część społeczeństwa była pozbawiona władzy i dobrobytu. Dorastałem w Indiach, gdzie „społeczeństwo” często szło w parze ze społecznym konformizmem, represjami i patriarchatem. Wierzę, że czasem tempo zmian musi zwolnić, a elity nie powinny narzucać radykalnych i abstrakcyjnych idei postępu społeczeństwu, a ci pozostawieni z tyłu zasługują na większą pomoc, niż dostają. Należy doceniać organiczną naturę społeczeństwa, które nie może być popychane w nieskończoność. Ostateczne jest jednak jedyny możliwy kierunek: naprzód.

Nie możemy przewidzieć z absolutną pewnością, jaki kształt przyjmie nasz rewolucyjny wiek – czy najbliższe lata zdominuje postęp, czy odwrót. Przyszłość nie jest z góry ustalonym faktem do odkrycia. Będzie zależeć od ludzkich zachowań i interakcji w ciągu najbliższych lat i dekad. Regres czasem brzmi jak tymczasowa przeszkoda, etap na drodze do postępu. Jednak społeczeństwa mogą spędzić całe dekady pod rządami reakcyjnych reżimów, jak ma to miejsce w Iranie. Przed nami są też nowe, w niektórych wypadkach niespotykane dotąd wyzwania, jak kryzys klimatyczny, sam w sobie będący reakcją środowiska na aktywność człowieka. Jeśli się nim nie zajmiemy, doprowadzi do rewolucji, która przyćmi wszystkie inne i spowoduje zmiany wykraczające poza politykę. Czeka nas wiele możliwych przyszłości; musimy pracować wspólnie nad tą, której pragniemy.

Początki konfliktu lewicy z prawicą

Zanim przejdziemy do nowej polityki i kultury, z jej otwarto-zamkniętym podziałem, najpierw zrozummy zastępowany przez nie stary porządek – tradycyjny podział na lewicę i prawicę. Skąd się właściwie wziął? Kiedy dokładnie zaczęliśmy dzielić ludzi na lewicowców i prawicowców? Terminologia ta bierze się z czasów rewolucyjnych we Francji pod koniec XVIII w. i prawdopodobnie jest dziełem jednego człowieka: architekta Pierre’a-Adriena Pârisa.

Pâris nie uchodził za talent pierwszej wody. Był kompetentnym wykonawcą i często jego zadaniem była rozbudowa lub renowacja, głównie dziedzińców i ogrodów. Pracował nad takimi projektami jak Opera Paryska, a nawet Pałac Elizejski. Pâris został w końcu proszony o zaprojektowanie ogromnej komnaty w Wersalu, siedzibie francuskiej monarchii, gdzie Stany Generalne – rodzaj parlamentu doradzającego królowi – miały się spotkać w 1789 r. Nikt wtedy nie wiedział, że ten okres w dziejach francuskiej polityki będzie dramatyczny i doprowadzi do historycznej zmiany na świecie: rewolucji francuskiej, co skutkowało podziałem na lewicę i prawicę.

Gdy Stany zebrały się po raz pierwszy, ich usadowienie odzwierciedlało podział władzy w państwie francuskim od czasów średniowiecznych. Król lub jego reprezentant siedział na środku, po prawej siedzieli przedstawiciele kościoła, po lewej szlachta, a na tyłach pokoju, naprzeciwko króla, siedział lud. Posłowie jednak szybko połączyli trzy średniowieczne warstwy społeczne w jedno, zjednoczone ciało o mocy ustalania prawa – Zgromadzenie Narodowe.

Nowa władza ustawodawcza przeszła od zajmowania się drobnymi sprawami fiskalnymi do mierzenia się z dużo poważniejszymi kwestiami, które dotyczyły władzy kościoła i przyszłości monarchii. Gdy dyskusje stały się bardziej burzliwe, usadowienie według klas i regionów zostało zastąpione bardziej spontanicznym. Ludzie siadali obok tych, których zdanie podzielali, organizując się w ideologicznych klastrach. 29 sierpnia 1789 r. konserwatysta, baron de Gauville, zanotował w swoim pamiętniku: „Zaczęliśmy się nawzajem rozpoznawać; ci lojalni wobec religii i króla zajmowali miejsca po prawicy króla, by uniknąć krzyków, przemów i nieprzyzwoitości, w czym prym wiodła druga strona”. Tak zaczął się francuski podział na tych po prawej, którzy chcieli zachowania ówczesnego porządku, i tych po lewej, którzy chcieli przekazania władzy w ręce ludu. Ten podział, zrodzony w ogniach rewolucji francuskiej, sprawił, że ponad dwa wieki później, wciąż mówimy o lewicy i prawicy.

Gdy lewica się wzmocniła, zmusiła Ludwika XVI do podzielenia się władzą z ludem, a siedziba rządu została przeniesiona z Wersalu do Paryża. Dla Ludwika XVI nie było to problemem, ponieważ miał mieszkanko w mieście – Luwr. Zgromadzenie Narodowe potrzebowało jednak siedziby w Paryżu, więc Pierre-Adrien Pâris został ponownie zaangażowany, tym razem do przekształcenia krytej ujeżdżalni w pałacu Tuileries w siedzibę izby ustawodawczej.

Nie wydawało się, by osiągnął spektakularny sukces. Nowe pomieszczenie było długim, wąskim korytarzem z kiepską wentylacją. Organizacja miejsc siedzących, z poprzedniej owalnej, została zamieniona na prostokątną. W efekcie przewodniczący obradom zgromadzenia widział długie rzędy siedzących członków zgromadzenia po swojej prawej i lewej stronie. Kształt nowej sali wzmocnił tworzący się zwyczaj zasiadania w sali. Historyk Timothy Tackett pisał: „kształt pomieszczenia zmusił wszystkich do siedzenia albo po lewej, albo po prawej: otoczenie zewnętrzne przyczyniło się do polaryzacji Zgromadzenia”.

Po kilku latach podział na lewicę i prawicę głęboko się zakorzenił we Francji i szkodził prowadzeniu rozsądnej polityki opartej na współpracy. Zgromadzenie postanowiło zmienić organizację sali, ustawiając fotele w półokrąg, tak by nic nie oddzielało lewej strony od prawej, a niektórzy siedzieli w środku. Jednakże podział ze względu na poglądy polityczne już się dokonał.

To rozdwojenie szybko rozprzestrzeniło się daleko poza Francję. Rząd Brytanii był wrogo nastawiony do rewolucji francuskiej. Likwidował grupy popierające ją i jej ideały. Ale żądania brytyjskich reformistów z drugiej połowy XIX w. były zbliżone do żądań Francuzów. Czartyści na przykład wzywali do: rozszerzenia praw wyborczych na wszystkich mężczyzn, rezygnacji z wymogów majątkowych dla członków parlamentu oraz corocznych tajnych wyborów. W Izbie Gmin czartystów niekiedy nazywano „parlamentarną lewicą”. We Włoszech liberałowie także podnosili kwestie wyborów, ograniczenia władzy królewskiej, a także zwiększenie praw jednostek pod flagą „lewicy” (la sinistra). Niemiecka debata rozpoczęła się później i była nieco inna – z większym szacunkiem dla władzy państwa, mniej uwagi poświęcano prawom jednostki – ale tam także zwolenników demokracji nazywano „lewicowcami”.

Dekady po rewolucji francuskiej w 1848 r., duża część Europy była ogarnięta ruchem mającym na celu zburzenie starego porządku i wprowadzanie nowego, bardziej demokratycznego. Na jego czele stali ludzie często określani jako lewicowcy lub lewicowi radykałowie. W krótkiej perspektywie rewolucje roku 1848 poniosły klęskę, lecz w kolejnych latach wiele rewolucyjnych idei przyjmowano w kolejnych krajach. Oczywiście presja lewej strony spotkała się z odpowiedzią prawicy – był nią konserwatywny ruch, którego celem było zapobieganie lewicowej rebelii i zachowanie istniejącego porządku. Konserwatyści idealizowali silne monarchie Rosji i Austro-Węgier z równą siłą, jak liberałowie je odrzucali. Podział na liberałów i monarchistów miał wpływ na politykę międzynarodową. Monarchie absolutne łączyły siły, by stłumić demokratyczne powstania i pokonać bojowników o wolność, zjednoczone we wspólnym pragnieniu powstrzymania politycznych przemian. W ten sposób debata lewica kontra prawica stała się wszechogarniająca, stary porządek monarchistyczny i arystokratyczny mierzył się z nowymi, demokratycznymi siłami naciskającymi na zmianę. W XX w. podział ten zaczął się odnosić głównie do gospodarki. Utrzymał się przez dwie wojny światowe i zimną wojnę. Teraz dobiegł jego kresu i widzimy nowe podziały.

Rewolucja francuska była zaciętym starciem między starym porządkiem i nowym, jednak Francja nie wynalazła współczesnej polityki. Uzmysławia to porażka rewolucji francuskiej. Pierwsza konstytucja uchwalona podczas rewolucji została szybko zakwestionowania i zastąpiona inną. Po podpisaniu pierwszego dokumentu Francja przyjęła piętnaście kolejnych, kierowały nią: trzy monarchie, dwa imperia, pięć republik, komuna socjalistyczny i quasi-faszystowski reżim.

Skuteczne ustanowienie nowoczesnej polityki miało miejsce gdzie indziej, za pośrednictwem mniej zaciętej rewolucji, w miejscu, w którym od tamtego czasu skutecznie funkcjonuje rząd konstytucyjny i gospodarka wciąż się rozwija. Ten mały kraj, położony na podmokłych terenach północnej Europy, wyznaczył szlak wielkim potęgom przyszłości.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij