- W empik go
Czas szarej tęczy - ebook
Czas szarej tęczy - ebook
Lata siedemdziesiąte XX wieku. Po ukończeniu technikum fotograficznego i odbytej służbie wojskowej Krzysztof wraca do swojego rodzinnego miasta, by zacząć dorosłe życie. Spotyka Krystynę, swoją pierwszą miłość, aktorkę miejscowego teatru, która ma męża i małą córeczkę. Zostają przyjaciółmi i Krzysztof przyjmuje propozycję mieszkania w ich domu. Dzięki nim odkrywa wielobarwność świata, różne rodzaje rozumienia miłości, wiary i niewiary. Jego kariera szybko nabiera tempa – zostaje zatrudniony jako fotoreporter gazety, w której pracuje również Bogdan, jego przyjaciel z dzieciństwa. Ale w ludowej ojczyźnie nic nie jest tak proste, jak się wydaje, a ci, którzy kiedyś byli dla siebie największym wsparciem, mogą nagle okazać się niebezpiecznymi wrogami… Wkrótce każdy z bohaterów będzie musiał dokonać najtrudniejszych w swoim życiu wyborów.
W swoim życiu poznałam osoby podobne do słońca, promieniujące wkoło energią, ale gdy kończyło się im paliwo, umierały ze swoimi ideami. Byli i tacy, którzy pochłaniali wszystko jak czarne dziury w kosmosie. I spotykałam takie osoby podobne do kolorowych baniek mydlanych, leciutkie, tęczowe, a w środku puste. Bywają istoty tkwiące w bezruchu, a także takie bezmyślne, pędzące przed siebie na złamanie karku. Moim zdaniem najpiękniejsi ludzie to tacy, którzy potrafią dokonać transformacji, a gdy już przejdą metamorfozę i staną się jak wielobarwne motyle, nigdy nie przeminą, bo to, w co się przemieniły, pozostanie na zawsze w kosmosie wspólnych ludzkich istnień.
Lech Foremski
Urodzony w 1951 roku w Białymstoku, od 1982 mieszkający w USA.
Felietonista, współtwórca reportaży radiowych, autor słuchowisk, tłumacz i lektor.
Autor zbioru opowiadań „Bękart” oraz powieści obyczajowej „Wyspa w kałuży”.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-743-3 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mocnym szarpnięciem otworzyłem okno na korytarzu wagonu. Silny prąd powietrza uderzył mnie w twarz. Wychyliłem się i głęboko oddychając, spoglądałem w dal. Chłonąłem przesuwające się przed oczami znane obrazy, które trwały w pamięci jak senne marzenia. Zbliżałem się do mego miasta, o którym nigdy nie potrafiłem zapomnieć, a ono rozlewało się przede mną szarością domów i ludzi. Doznałem złudzenia, jakbym był powracającą wyspą szukającą swego miejsca w oceanie wspomnień.
Koła pociągu na zwrotnicach wystukiwały nierówne rytmy, szukając drogi do domu.
– Ach, te powroty – westchnąłem głęboko, uśmiechając się do myśli i wspomnień, które przewijały się na ekranie wyobraźni.
Jakie to dziwne – pomyślałem – jestem dorosły, a wewnątrz ciągle czuję się dzieckiem. Czy istnieje możliwość ucieczki, żeby rozpocząć życie od nowa, bez bagażu, w dorosły sposób? Czy zawsze i do końca przeżycia z dzieciństwa będą dominowały, narzucając w dorosłości swoje doświadczenia? Westchnąłem głęboko, wypuszczając obłok gęstego dymu z papierosa.
Pociąg z łoskotem wtoczył się na peron. Zacharczały głośniki, obwieszczając podróżnym, że dotarliśmy do celu. Spojrzałem na ludzi niecierpliwie gromadzących się przy drzwiach. Ogarnęło mnie dojmujące poczucie samotności. Z trudem zdjąłem walizkę i wolno wyszedłem.
Wzruszony rozejrzałem się wokoło – to są pierwsze kroki, które stawiam tu po ponad sześciu latach. Co się wydarzy? Jaki będzie mój los? Czy znajdę tu swoje szczęście? A może to jest zły wybór?
Podszedłem na postój i wsiadłem do taksówki:
– Hotel Cristal, proszę.
Kierowca się obrócił i spojrzał na mnie przez ramię z ciekawością.
– Pierwszy raz w naszym mieście?
– Nie. Ja się tu urodziłem.
– Aha. To znaczy swojak. Na stare śmieci – roześmiał się.
Patrzyłem na swoje miasto, a każde mijane miejsce budziło wspomnienia.
Taksówka zatrzymała się przed hotelem. Wszedłem do obszernego holu i zbliżyłem się do recepcji. Siedząca za kontuarem kobieta wolno podniosła głowę i zapytała:
– Czym mogę panu służyć?
– Czy są wolne miejsca?
– Tak, mamy. Na jak długo chciałby pan zająć pokój?
Po krótkim namyśle odpowiedziałem:
– Na tydzień, ale pewności nie mam, może będę potrzebował na dłużej.
– Poproszę o dowód osobisty – zwróciła się służbowym tonem.
Spisała dane osobowe i urzędowo jak na przesłuchaniu zapytała:
– W jakim celu przybył pan do naszego miasta?
– Właściwie w poszukiwaniu pracy.
Wręczyła klucze, dodając beznamiętnie:
– Życzę panu miłego pobytu.
– Dziękuję bardzo.
Wspiąłem się na schody, skierowałem w stronę długiego korytarza i odnalazłem numer pokoju. Otworzyłem drzwi i rozejrzałem się, stwierdzając, że jest to miłe, schludne miejsce, w którym spędzę kilka dni, dopóki nie wynajmę jakiegoś mieszkania.
Podszedłem do okna i spojrzałem w dół na ulicę. Tłum przepływał, a twarze były mi obce. No cóż – pomyślałem – muszę pokręcić się po mieście, może gdzieś spotkam starych znajomych.
Ciężko opadłem na fotel i jeszcze raz dokładnie rozejrzałem się po wnętrzu, doświadczając osobliwej refleksji. Ileż to ludzi przeszło przez ten pokój? Ile miłosnych scen widział ten mały skrawek świata? Jak wiele uśmiechów i łez zamknęło się w tych ścianach? Błąkając się pomiędzy obrazami a myślami, wolno rozpakowałem walizkę.
Zapaliłem papierosa, zastanawiając się nad dalszymi krokami, jakie powinienem postawić, by rozpocząć nowy rozdział swego życia.
Będąc w wojsku, układałem szczegółowe plany, które chciałem wykorzystać po powrocie do cywila, a teraz wszystko zdawało się bardziej skomplikowane. Od czego tu właściwie zacząć? Zamknąłem pokój i wyszedłem na ulicę, rozglądając się, w którą podążyć stronę. W zasadzie każdy kierunek był dobry. Ogarnęło mnie dziwne uczucie zagubienia. Przecież jestem w moim mieście. Dlaczego czuję się tak obco?
Szedłem wolnym krokiem, bezmyślnie oglądając wystawy sklepów. Może spotkam kogoś znajomego – pomyślałem.
Jednak natychmiast uświadomiłem sobie, że z pewnością są to już inni ludzie i tak jak ja przeszli pewną ewolucję, zmienił się ich wygląd i nie wiadomo, kim są i co robią. Tyle lat nie utrzymywałem z nimi żadnego kontaktu.
Dziwnie obawiałem się spotkania z dawną rzeczywistością. Mój Boże, przecież znam tutaj każdy kamień, uliczkę i dom. Dlaczego ogarniają mnie tak sprzeczne emocje?
Dotarłem do kawiarni Empiku. W tym miejscu niemal zawsze mogłem spotkać znajomych. Rozejrzałem się, jednak nikogo nie rozpoznałem. Spostrzegłem w kącie sali jedyny wolny stolik. Zająłem go. Wieszając marynarkę na oparciu krzesła, zaznaczyłem, że miejsce jest zajęte. Ruszyłem w stronę barku, by zamówić kawę. Wracając z filiżanką w ręku, usłyszałem nieśmiały kobiecy głos:
– Krzysztof?
Odwróciłem głowę i rozpoznałem koleżankę mojej mamy. Niemal automatycznie odpowiedziałem:
– Tak, to ja. Dzień dobry, pani Helenko. Jak miło panią spotkać.
Spoglądała na mnie z nieukrywaną radością.
– Co tutaj robisz?
– Wróciłem i szukam pracy.
– Za chwilę przyjdę do twojego stolika, to porozmawiamy.
Zapaliłem papierosa i jeszcze raz przyjrzałem się twarzom siedzących tu ludzi. Wielu znałem z widzenia. Przecież dorastałem pośród nich, a teraz oni mnie nie poznają. Zmieniłem się, jestem im obcy. Zapewne muszą przyzwyczaić się do moich dojrzałych rysów twarzy – pomyślałem.
Po chwili nadeszła pani Helenka. Usiadła obok i oglądała mnie z nieukrywaną satysfakcją.
– Mój Boże, Krzysiu, jak ty wydoroślałeś. Wyrosłeś na pięknego mężczyznę.
Na to stwierdzenie zaczerwieniłem się i nieco zmieszany opuściłem głowę, skrywając zakłopotanie.
– No, nie wstydź się. Przecież mam prawo tak mówić, znam cię od samych pieluch, ale widzę, że moje komplementy krępują cię, więc zapytam, co słychać u twojej mamy?
– Właśnie od niej wracam. Niedawno wyszedłem z wojska, trochę pobyłem u matki, ale nie mogłem siedzieć tam w nieskończoność. Poza tym nie czułem się u nich najlepiej. Mąż mamy jest miłym człowiekiem, jednak to jego dom i mama nie ma w nim zbyt wiele do powiedzenia. Oboje wyglądają na zadowolonych i nie potrzebują dorosłych dzieci do towarzystwa. Dlatego podjąłem decyzję, by wrócić i spróbować szczęścia na starych śmieciach. Ojciec dał mi trochę pieniędzy, jak to określił – na dobry początek, no i jestem. Będę próbował gdzieś się zaczepić.
Kobieta uśmiechnęła się i zapytała:
– Powiedz mi, co chcesz robić i jakiego szczęścia szukasz?
– Jak pani wie, jestem zawodowym fotografem, ale nie mam prawie żadnego doświadczenia. Sam nie wiem, od czego zacząć.
Spojrzała na mnie badawczo i stwierdziła:
– Najpierw powinieneś znaleźć jakieś mieszkanie. Bez zameldowania nie ma co marzyć o pracy. Mogę ci pomóc. Jeśli chcesz, możesz tymczasowo zameldować się u nas. Mam nadzieję, że mój mąż się zgodzi, chociażby ze względu na przyjaźń z twoją mamą.
– Będę pani niezmiernie wdzięczny.
Wyjęła z torebki niewielki notes, wyrwała karteczkę i zapisała na niej numer telefonu. Wręczając mi ją, powiedziała:
– Możesz w każdej chwili do nas zadzwonić i zapytać o decyzję mojego męża. Jeśli się zgodzi, będziesz miał dobre miejsce na start. A o reszcie porozmawiamy za kilka dni. – Uśmiechnęła się przyjaźnie i wróciła do znajomych.
Byłem oszołomiony obrotem spraw i tak szybkim niespodziewanym znalezieniem miejsca zamieszkania. Dopiłem kawę i uradowany wyszedłem na ulicę. Teraz ze swobodą i optymizmem przyglądałem się znanym budynkom. Skierowałem się w stronę parku. Idąc alejkami, zauważyłem, że drzewa jakby zmężniały i urosły.
– No tak, przecież minęło tyle czasu…
Odżywały dawne wspomnienia. Obrazy mieszały się i zderzały, odarte z chronologii, a czasem i sensu. Włóczyłem się, oglądając twarze mijanych przechodniów, jednak nie rozpoznawałem w nikim dawnych znajomych.
Powróciłem do hotelu. Leżąc w łóżku, rozmyślałem o dziwnym spotkaniu… Postanowiłem, że jutro zadzwonię do pani Helenki. Zbyt zmęczony przeżytymi emocjami nie potrafiłem jeszcze ułożyć wszystkich swoich uczuć, związanych z reemigracją do miejsc dzieciństwa. Rozpamiętywałem epizody dawnych zdarzeń. Układałem w myślach, co powiedzieć, gdy spotkam kogoś z dawnych lat. Nie miałem śmiałości tak po prostu pójść do nich po tylu latach i ni stąd, ni zowąd powiedzieć: cześć, jestem!
Czułem się onieśmielony, a poza tym nie byłem pewien, z jakimi reakcjami się spotkam. Mój brak pewności siebie był mi zawsze największą przeszkodą, dlatego imponowali mi ludzie zdecydowani, bezczelni, podziwiałem ich i obiecywałem sobie, że któregoś dnia i ja zdobędę się na taką samą stanowczą odwagę. Jednak w chwilach decydujących nie potrafiłem wejść w ich buty i pozostawałem przy swoim charakterze. No, może kilka razy spróbowałem odegrać rolę bezczelniaka, lecz po paru minutach zaplątywałem się we własne nogi i nie wiedziałem, co dalej… Pogodziłem się z tym, że nigdy nie będę próbował aktorzyć i pozostanę przy swojej własnej roli, jaką z urodzenia wyznaczyła mi natura.ROZDZIAŁ DRUGI
Chcąc skrócić czas oczekiwania, by zatelefonować do pani Helenki, wczesnym rankiem wybiegłem z hotelu, żeby ponownie przemierzać znane mi ulice. Nie miałem pewności, czy jej mąż tak po prostu zgodzi się, żebym u nich zamieszkał. Znałem go od dawna, ale prawie nigdy nie miałem okazji rozmawiać. Był to człowiek małomówny, można powiedzieć – jegomość mrukowaty. Często zastanawiałem się, gdzie ta ładna kobieta znalazła takiego dziwnego typa. Według mnie zupełnie do siebie nie pasowali. A teraz skazany byłem na jego decyzję.
Mój Boże – myślałem. – Jeśli się zgodzi, czy ja, mieszkając z nim, dam radę codziennie widywać tego dziwaka?
Po śniadaniu, kawie i spacerze wróciłem do hotelowego pokoju. O godzinie trzynastej niecierpliwie chwyciłem słuchawkę telefonu, dłużej nie mogąc już zwlekać. Jakąkolwiek otrzymam odpowiedź, będzie dobra – przynajmniej będę wiedział, co dalej mam zrobić i czego szukać.
Wykręciłem na tarczy telefonu podany numer. W słuchawce zabrzmiał sygnał, a ja poczułem lekki niepokój, że dzwonię nie w porę albo że odbierze ten mrukliwy facet. Co mu wówczas powiem? Coś zachrobotało i usłyszałem głos pani Helenki.
– Dzień dobry. To ja, Krzysztof.
– Dzień dobry, Krzysiu. Czekałam na twój telefon. Mam dobrą wiadomość. Mój mąż zgodził się odstąpić ci pokój, ale są też pewne warunki, które musimy omówić. Tak że nie rezygnuj jeszcze z hotelu do chwili podjęcia decyzji. Chciałabym, żebyś przyszedł do nas o dziewiętnastej. Zjesz z nami kolację i uzgodnimy wszystkie sprawy.
– Oczywiście, przyjdę. Bardzo pani dziękuję! – wykrzyknąłem entuzjastycznie.
– W takim razie do zobaczenia, Krzysiu. Czekamy na ciebie.
Odłożyłem słuchawkę i aż podskoczyłem z zadowolenia. Mam szczęście. Teraz muszę znaleźć jakieś zajęcie i życie napisze dalej swój scenariusz. Byłem pełen nadziei, że moje dobre dni właśnie się rozpoczęły. Zresztą, dlaczego by nie? Przecież tak długo czekałem na chwilę, gdy będę sam decydował o sobie. W tym momencie zrozumiałem, że już od dawna to robię, nikt od wielu lat w mojej rodzinie o nic mnie nie pytał. Wszyscy żyją na własny rachunek, tylko od czasu do czasu zagadną: „Co u ciebie słychać?”, nie oczekując odpowiedzi. Może jedynie mama jest bardziej zainteresowana, a czasem i ojciec zapyta:
– No jak tam leci?
Zazwyczaj odpowiadam:
– Wszystko w porządku.
– Nie potrzebujesz jakiegoś wsparcia? Jakby co, to wiesz, ojciec zawsze ci pomoże.
Ogólnie rzecz biorąc, jestem już od wielu lat na swoim. Moje siostry powychodziły za mąż i mają własne kłopoty, praktycznie w ich życiu nie istnieję. Niby mam dużą rodzinę, a czuję się tak, jakbym wcale jej nie miał. Obcy ludzie mi pomagają, a na rodzinę nawet nie śmiem liczyć – pomyślałem rozgoryczony. Oczywiście miałem tutaj krewnych, ale nasze kontakty ograniczały się jedynie do świątecznych życzeń, a więc oczekiwanie na pomoc z ich strony byłoby nonsensem lub próżnym wysiłkiem. Liczyłem wyłącznie na własne siły, no i wszechmocne szczęście. Nie mogłem narzekać na los – wielokrotnie się przekonałem, że był on dla mnie łaskawy. Także i tym razem okazał się przychylny.
Punktualnie o dziewiętnastej zapukałem do drzwi pani Helenki. Otworzyła, serdecznie witając. Po chwili z kuchni wytoczył się jej mąż, potrząsnął podaną rękę i mruknął coś w rodzaju przywitania. Zasiedliśmy przy stole. Naprzeciw mnie usadowił się mój przyszły gospodarz. Pani domu pobiegła przygotować kolację, natomiast jej małżonek poczuł się w obowiązku wypowiedzenia kilku konwencjonalnych słów:
– Co słychać u ciebie, młody człowieku? Słyszałem, że szukasz jakiegoś zajęcia.
– Właściwie to szukam pracy w swoim zawodzie fotografa, lecz podejmę każdą ofertę, żeby jakoś wystartować. Może później nadarzy się okazja. Zresztą zobaczymy, co los mi przyniesie – odparłem optymistycznie.
Widocznie rozmówca nie podzielał mojej wiary w szczęśliwą gwiazdę, albowiem najpierw wydał przeciągły pomruk, a następnie rzekł:
– Nie ma co liczyć na szczęście, bo tu, w naszym mieście, ciężko o pracę. Mówiłem żonie, ale ona tak jak i ty, młody człowieku, jest niepoprawną optymistką.
W tym momencie weszła do pokoju pani Helenka i natychmiast odpowiedziała mężowi:
– Wacusiu, nie masz racji. Mam dla Krzysia pewną propozycję, ale porozmawiamy o tym przy jedzeniu.
Postawiła na stole kanapki i szybko wróciła do kuchni, głośno pytając:
– Krzysiu! Kawa czy herbata?
– Poproszę o herbatę.
Powróciła, niosąc dzbanek i filiżanki. Nalewając herbatę, zwróciła się do męża:
– Wacusiu, skąd u ciebie się bierze tyle pesymizmu? Akurat w przypadku Krzysia muszę powiedzieć o szczęściu. Opowiedziałam swojej znajomej, że młody człowiek szuka zatrudnienia w zawodzie fotografa, i wyobraź sobie, że ona aż podskoczyła z radości, dlatego że jej mąż potrzebuje kogoś do pracy w zakładzie fotograficznym, który znajduje się na prowincji. Otworzył nowy zakład w mieście, a nie chciałby stracić biznesu w pobliskim miasteczku. – Po chwili zastanowienia stwierdziła: – Zdaje mi się, że Krzysztof ma szczęście.
Na to oświadczenie pani Helenki z wrażenia aż zaniemówiłem… Rzeczywiście jakieś zrządzenie losu daje mi niebywałą szansę – pomyślałem.
– No, co o tym sądzisz, Krzysiu?
– Jestem bardzo zaskoczony. Nie wiem, co mam odpowiedzieć, ale z pewnością spróbuję i skorzystam z okazji.
– Nie mogłam się doczekać, żeby ci to powiedzieć. To jest naprawdę rzecz niebywała, tak z marszu otrzymać propozycję pracy. Naprawdę spoczęło na tobie błogosławieństwo.
Na to stwierdzenie ogarnęło mnie zażenowanie. Żeby pokryć zmieszanie, sięgnąłem po kanapkę i jedząc, rozmyślałem o nieoczekiwanej ofercie. Jednak kobieta domagała się mojej konkretnej odpowiedzi.
– Więc jak, zdecydujesz się podjąć tę pracę?
– Chyba tak. Chciałbym najpierw porozmawiać z tym człowiekiem. Nie powinienem zbyt pochopnie decydować. Po prostu nie znam go. A może pani powie mi coś o nim?
Kobieta zmieszała się i na krótką chwilę zapadła krępująca cisza. Pan Wacław wymownie spoglądał na żonę, po czym chrząknął, stwierdzając:
– Wiesz, Helenko, że tak czy inaczej, Krzysztof dowie się, a lepiej, żeby wiedział, zanim będzie rozmawiał ze Stanisławem.
– Masz rację, ale jest mi trochę niezręcznie. Sam dobrze wiesz, co mam na myśli.
Czekałem w napięciu, jaką to tajemnicę ma mi objawić pani Helenka. Po dłuższej pauzie zaczęła opowiadać:
– Bo wiesz, twój przyszły szef, jeśli się dogadacie, był kiedyś księdzem i porzucił kapłaństwo dla mojej przyjaciółki. A nawet gorzej. Ona dla niego wzięła rozwód. Chyba rozumiesz, to nie jest dobrze widziane w naszym środowisku. Wielu z naszych wspólnych znajomych odwróciło się od nich, a nawet wprost ich znienawidziło. Pomimo tego starają się żyć normalnie i nie zwracać uwagi na nieżyczliwych ludzi. To jest taka prawda w skrócie. Myślę, że te okoliczności nie przeszkodzą ci podjąć właściwej decyzji.
Spojrzała na mnie wyczekująco.
– Przyznam się, że jestem trochę zaskoczony, ale nie widzę powodu, by nie porozmawiać z nim o zatrudnieniu. Jeśli da mi godne warunki, to co mnie obchodzą jego prywatne sprawy?
Jednak na twarzy pana Wacława rysowały się nieco inne emocje. Poczerwieniał i z trudnością amował wybuch złości. W końcu nie wytrzymał i stwierdził stanowczo:
– Nie wiem, co z takimi ludźmi należałoby zrobić, ale ja, jako wierzący katolik, nie potrafię się z tym pogodzić. Ty, Helenko, zbyt lekko podchodzisz do sprawy. Ten człowiek rozbił rodzinę, podeptał przysięgę złożoną przed Bogiem! I ja mam mu podać rękę? Nigdy!
Siedzieliśmy skonsternowani jego nagłym wybuchem. Po chwili gospodarz zwrócił się do mnie:
– Musisz tej sprawie przyjrzeć się nieco bliżej. Najpierw trzeba powiedzieć, że jego obecna żona miała bardzo dobre, ale bezdzietne małżeństwo, dlatego oboje zgodzili się na adopcję chłopca. Gdy po kilkunastu latach stwierdziła, że nie za bardzo odpowiada jej rola matki dorastającego syna, wysłała go do szkoły ojców pijarów w Krakowie. Tam spotkała nauczyciela i księdza. Był nim ten człowiek, u którego masz zamiar pracować. Ona, chociaż starsza o ponad dwadzieścia lat, uwiodła go i w końcu dopięła swego. On zrezygnował z kapłaństwa, ona wzięła rozwód, a matka tego nieszczęsnego księdza, z rozpaczy pragnąc popełnić samobójstwo, rzuciła się do rowu z nielasowanym wapnem; ledwo ją odratowali. Przeklęła swego syna i tę kobietę. Ponieważ Stanisław był w zakonie nauczycielem młodzieży, zajmował się amatorsko fotografią, więc nowa żona kupiła mu sprzęt, załatwiła dyplom, lokal na zakład i zrobiła z niego fotografa. Jednak doszły ją słuchy, że on w tej małej miejscowości zaczyna romansować. Szybko otworzyła mu drugi zakład, w tym samym miejscu, gdzie znajduje się jej salon fryzjerski, sądząc, że w ten sposób uratuje się… Osobiście widzę to niezbyt dobrze. Nie lubię tych ludzi, ale moja żona jest jej koleżanką niemalże od dziecka, to patrzy i osądza inaczej, ale ja nie potrafię tego zaakceptować.
Znowu zapadła długa cisza, przerwana podenerwowanym głosem pani Helenki:
– Przecież nikt ciebie nie zmusza, żebyś podawał mu rękę, ale zanim wydasz wyrok na człowieka, byłoby dobrze z nim porozmawiać, wysłuchać i zrozumieć.
– Tu nie ma nic do rozumienia – odpowiedział z obrażoną miną.
Atmosfera stała się niezręczna i by ją przerwać, wstałem od stołu i zapytałem:
– Gdzie u państwa jest łazienka?
Gospodyni trochę zmieszana wskazała ręką kierunek. Wszedłem do środka i odetchnąłem z ulgą. Co robić? Może powinienem pożegnać się i wyjść? – pomyślałem. Odpędziłem jednak to rozwiązanie. Przecież przyszedłem, żeby omówić warunki wynajęcia pokoju, a tu masz babo placek, wszedłem w sam środek małżeńskiej sprzeczki. Odczekałem jeszcze chwilę, wróciłem i usiadłem przy stole. Uśmiechnąłem się do gospodarza i tak jakby nic się nie stało, zapytałem:
– Panie Wacławie, zapewne wie pan, że przyszedłem w sprawie wynajęcia u państwa pokoju. Czy mógłby pan dać mi odpowiedź, jaką podjął pan decyzję?
Mężczyzna spojrzał na mnie, jakby chciał wycenić moją wartość, i flegmatycznie wycedził:
– Możesz u nas trochę pomieszkać. Pokój naszych chłopaków stoi pusty, ale jak przyjadą ze studiów na wakacje, to ja nie wiem, co zrobisz. Będziesz zmuszony czegoś sobie poszukać. Kiedy wyjadą, możesz wrócić. Tak to, mój chłopcze, wygląda. Jeśli ci odpowiada, to się wprowadzaj. Może razem będzie nam raźniej, bo gdy chłopcy wyjechali, to tylko kłócimy się i nic więcej. Przy tobie będziemy się bardziej pilnować i może atmosfera w domu się poprawi. A co do zapłaty, to jeszcze się dogadamy, jak będziesz miał pracę. Teraz zapewne groszem nie śmierdzisz. Od jutra możesz się wprowadzać.
– Bardzo panu dziękuję i zapewniam, że będę się starał nie sprawiać państwu kłopotów.
Pani Helenka uśmiechnęła się, dając do zrozumienia, że jest zadowolona z załatwionej sprawy.
– Widzę, że wszystko już zostało wyjaśnione. Jedynie napiszę ci numer telefonu i adres, pod który pójdziesz porozmawiać o swojej przyszłej pracy. Powiem szczerze, jestem pewna, że będzie to dobry start. Może tylko trochę kłopotliwy ze względu na dojazdy, ale to tylko trzydzieści minut pociągiem, a więc nie powinno to być zbyt uciążliwe.
Kolacja dobiegła końca. Pożegnałem się i wyszedłem.
Ulica była pusta. Czuło się zapach nadchodzącej jesieni – jeszcze chwila i wszystkie drzewa zakwitną płomienistymi kolorami liści. Ciepłe prądy powietrza, uczepione końcówki lata, okrywały swoim powiewem jak delikatnym kocem. Czułem się zadowolony i bezpieczny. Po raz nie wiem który moje miasto było mi przytulnym domem. Wyszedłem na główną ulicę, wtapiając się w tłum przechodniów podążających w różnych kierunkach. Jakaś grupka roześmianych dziewcząt minęła mnie, zalotnie się przyglądając. Zwiesiłem głowę zakłopotany, a one po chwili wybuchnęły gromkim śmiechem i szybko się oddaliły.
Wstąpiłem do kawiarni wypełnionej młodymi ludźmi, zanurzonymi w papierosową mgłę dymu. Znalazłem stolik w rogu tarasu, ciesząc się możliwością wypicia kieliszka wina i spokojnego rozważenia wydarzeń dnia. Kelnerka przyjęła zamówienie, a ja zatopiłem się w myślach, kalkulując możliwości przyszłej pracy.
Z błogiej zadumy wyrwał mnie kobiecy głos:
– Przepraszam bardzo, czy nie będzie panu przeszkadzało, gdy przysiądziemy się z moją koleżanką? Wszystkie stoliki są zajęte, a my chcemy trochę porozmawiać i wypić kawę. Bardzo pana prosimy… – Spojrzała błagalnym wzrokiem, uśmiechając się miło.
– Ależ oczywiście. Proszę bardzo.
Dziewczyna ruchem ręki dała znać koleżance, by podeszła i usiadła obok. Obserwowałem je kątem oka. Były to dwa przeciwne charaktery. Pierwsza odważna i bezpośrednia, a druga niepewna, zagubiona, z widocznym na twarzy wyrazem skrępowania.
– Siadaj, Anka, i przestań się czerwienić. Ten pan pozwolił nam się przysiąść. – Spojrzała kokieteryjnie, prezentując w uśmiechu ładną twarz okoloną długimi blond włosami.
Spoglądając w moją stronę, przedstawiła się:
– Jestem Aśka, a to jest moja przyjaciółka Anka. Teraz jesteśmy już znajomymi – roześmiała się i podała mi rękę.
Poderwałem się z miejsca, żeby okazać szacunek, ale ona bezceremonialnie rzekła:
– Niech pan da sobie spokój z tymi konwenansami, tylko powie, jak ma pan na imię.
– Krzysztof.
– No, bardzo ładnie. Krzysztofie. I już po ceremonii.
Obdarzyła mnie uśmiechem i usiadła, kierując wzrok na koleżankę, tak jakbym był zupełnie przezroczysty.
Akurat kelnerka przyniosła mój kieliszek wina i zwróciła się do dziewcząt:
– Panie co zamawiają?
Asia odpowiedziała:
– Poproszę o dwie kawy.
Kelnerka odeszła, a dwie przyjaciółki zatopiły się w konwersacji, zupełnie nie zwracając uwagi na moją obecność. Ze względu na sytuację mimo woli przysłuchiwałem się rozmowie, która zapewne nie była przeznaczona dla moich uszu, dlatego że dziewczyny roztrząsały swoje sercowe problemy. W pewnej chwili blondynka bezceremonialnie zadała mi pytanie:
– Krzysztof, co ty myślisz, czy ja mam rację?
Wytrzeszczyłem ze zdumienia oczy, zaskoczony jej pytaniem:
– Nie wiem, co mam ci odpowiedzieć.
– Jak to nie wiesz? Przecież słyszałeś, co mówiłyśmy.
– Tak, trochę słyszałem, ale starałem się o tym nie myśleć – powiedziałem szczerze.
– To teraz pomyśl i powiedz Ance, czy powinna dalej spotykać się z tym debilem, który robi ją w konia. Jak widzisz, ona ma nadzieję, że go zmieni w potulnego baranka.
Byłem naprawdę w kłopocie i próbowałem się wykręcić, ale dziewczyna nie dawała za wygraną, z uporem oczekując na odpowiedź.
– Wiesz, nie jestem ekspertem od spraw sercowych. Przyznam się, że moje doświadczenie w relacjach męsko-damskich to zaledwie kilka epizodów. Natomiast w przypadku Ani instynkt mi mówi, że Ania jest ofiarą, a jej chłopak zwyczajnym oszustem uczuciowym. – W tym momencie zwróciłem się do dziewczyny, która siedziała cicho ze spuszczoną głową, nerwowo składając papierową serwetkę. – Widzę, jak przeżywasz, ale jeśli on ciebie oszukuje, to z mego doświadczenia wynika, że zawsze będzie to robił. Wiara w jego przemianę pod wpływem twoich uczuć jest daremna. To niczego nie zmieni. Przykro mi, ale tylko tyle mogę uczciwie powiedzieć jako zupełnie obcy człowiek.
Spojrzałem na dziewczynę. Po jej policzkach toczyły się łzy. Było mi przykro. Przechyliłem kieliszek, dopiłem wino i powiedziałem trochę podenerwowany:
– Muszę już uciekać. Zrobiło się późno.
Dziewczęta spojrzały na mnie z lekkim wyrzutem, że chcę je opuścić, a potem niemal jednocześnie powiedziały:
– Zostań jeszcze chwilę.
Blondynka dotknęła mojej dłoni, spoglądając mi w oczy:
– Proszę, zostań. My także zaraz idziemy.
– Dobrze, jeszcze chwilę posiedzę. Jednak przyznam, że po tym, co powiedziałem, czuję się trochę nieswojo.
Anka chrząknęła i drżącym głosem wyznała:
– Wiesz, Krzysztof, niewielu facetów ma odwagę odpowiedzieć tak szczerze jak ty…
Zaczerwieniłem się i chcąc pokryć zakłopotanie, zawołałem kelnerkę.
– Poproszę o rachunek.
– Za wszystko?
– Tak. Za wszystko.
Dziewczęta zaprotestowały, ale uśmiechnąłem się i stwierdziłem:
– Jeszcze będziecie miały okazję na rewanż. Przecież na pewno się spotkamy.
– A gdzie ty właściwie mieszkasz? – zapytała Aśka.
– Obecnie w hotelu, ale już niedługo będę wynajmował skromny pokoik.
– To nie jesteś z naszego miasta?
– Urodziłem się tu, a teraz po wojsku przyjechałem z powrotem w poszukiwaniu pracy i prawdopodobnie już ją znalazłem.
– To fajnie. Dam ci mój numer telefonu. Zadzwoń, jak będziesz chciał, to się umówimy – oznajmiła bezceremonialnie Asia.
Wyrwała karteczkę z notesu, wpisała numer i podała mi, dodając:
– Czekam na telefon.
Kelnerka pobrała pieniądze, podziękowała i odeszła.
– W takim razie żegnam was i do zobaczenia.
Uścisnąłem im dłonie i odszedłem. Czułem na sobie spojrzenia dziewcząt, ale nie odwróciłem się. Poszedłem prosto do hotelu, po drodze rozmyślając o dziwnym zdarzeniu w kawiarni, a także o propozycji pracy w zakładzie fotograficznym.
– Jak na jeden wieczór, to trochę za wiele – stwierdziłem zadowolony.ROZDZIAŁ TRZECI
Sygnał w słuchawce telefonu przeciągał się w długie biip, biip.
W końcu usłyszałem:
– Słucham.
– Dzień dobry. Nazywam się Krzysztof Brodnicki. Dzwonię w sprawie pracy z polecenia pani Heleny Gackowskiej.
– Tak. Przypominam sobie. Rozmawialiśmy o panu z Helenką. No i jak? Jest pan zainteresowany pracą w zakładzie fotograficznym?
– To ciekawa propozycja, dlatego chciałbym się z panem umówić i porozmawiać o warunkach.
– Dobrze. Czy ma pan czas spotkać się dzisiaj w moim domu?
– Oczywiście. O której godzinie?
– O dwudziestej.
– Będę punktualnie. Adres także mam od pani Helenki. A więc – do zobaczenia.
– Do zobaczenia – odpowiedział głos w telefonie.
Odłożyłem słuchawkę i położyłem się na łóżku. Rozmyślałem, snując marzenia i bawiąc się w przewidywania o nieznanej przyszłości.
Mój Boże – westchnąłem. Ile nieznanych dróg, okoliczności oplata każde istnienie. Czy my naprawdę jesteśmy władcami życia? Czy też jakaś nieznana moc panuje i określa naszą egzystencję? Przecież przyjechałem tu, nie mając najmniejszego pojęcia, co będę robił, gdzie będę mieszkał, a jakieś dziwne zrządzenia losu i okoliczności budują każdy następny dzień, nie licząc się z moimi wyobrażeniami. Chwilami czuję się jak zabawka w ręku wielkiego Nieznanego, który ma dla mnie plan, a do mnie należy tylko się zgodzić. Oczywiście, przeważnie akceptuję, ponieważ to, co ja wymyślę, jest zawsze mniej doskonałe od tego, co mi los napisze.
Nagle ni stąd, ni zowąd przed oczami przepłynął mi korowód dawnych znajomych. Gdzie oni teraz są, co im napisał ten wielki Nieznany? W końcu kilka lat minęło od mego wyjazdu. Powinienem ich wszystkich odszukać i odnowić zerwane kontakty, ale bałem się tych spotkań.
Zmieniłem się, dlaczego oni mieliby pozostać tacy sami jak dawniej? Lepiej pozostawię spotkania na później, jak się trochę urządzę, wówczas ich odszukam – zdecydowałem przezornie. Tak rozmyślając, zapadłem w drzemkę. Gdy ocknąłem się, w pokoju panował półmrok. W panice spojrzałem na zegarek – dziewiętnasta trzydzieści. Co ja tu jeszcze robię? Przecież o dwudziestej muszę być u tego faceta.
Wpadłem do łazienki, przemyłem twarz, przeczesałem włosy i jak najprędzej zbiegłem na dół. Dopadłem najbliższej taksówki.
Na szczęście byłem punktualnie. Przycisnąłem dzwonek. Otworzyły się drzwi. Na progu stała kobieta w średnim wieku o jeszcze dość ładnej twarzy, ale figurze zdradzającej dojrzałość i zanikający powab.
– Dobry wieczór. Jestem umówiony z pani mężem w sprawie pracy.
– Dobry wieczór. Pan Krzysztof, jak się domyślam? Proszę do środka. Mąż już na pana czeka.
Przeprowadziła mnie przez przedpokój i wprowadziła do saloniku. Z fotela podniósł się szczupły niski mężczyzna w nieokreślonym wieku, z zaawansowaną łysiną, o wyłupiastych oczach i okrągłej buzi przypominającej małpkę kapucynkę. Podszedłem i przedstawiłem się, a on poprosił, żebym zajął fotel po przeciwległej stronie niewielkiego stolika, i zapytał:
– Napije się pan czegoś mocniejszego?
– Tak. Bardzo chętnie. Mam także prośbę. Proszę mi mówić po imieniu. Po prostu Krzysztof.
– A więc dobrze, Krzysztofie. Proszę bardzo. – Podał kieliszek, który napełnił z karafki. – Za dobry początek! I zaczynajmy negocjacje – powiedział z chytrym uśmieszkiem.
Poczułem w ustach dobry koniak. Odstawiłem kieliszek, ciesząc się smakiem alkoholu. Spojrzałem na mego przyszłego szefa i zapytałem:
– Nie wiem, jakie są pana warunki i jakie będę miał obowiązki. Znam się na fotografii, mam wykształcenie technika fotograficznego, ale jeśli chodzi o pracę w zakładzie usługowym, spodziewam się, że pan mi wszystko pokaże i nauczy. Jestem pewien, że spełnię pana oczekiwania.
– Widzisz, Krzysztofie, liczyłem na trochę więcej, ale jeśli tak jasno stawiasz sprawę, to do czasu osiągnięcia samodzielności nie będę mógł ci dać lepszych zarobków.
– Spodziewałem się tego – odparłem. – Daję panu słowo, że szybko się uczę i będzie pan z mojej pracy zadowolony.
Uśmiechnął się chytrze, a w jego wyłupiastych oczach zapaliły się iskierki, zdradzające dobrze zrobiony interes. Mój przyszły pracodawca mi się nie spodobał, ale nie miałem wyboru. On potrzebował mnie, a ja jego. Byliśmy tak jakby skazani na siebie. Kluczyłem, by zapytać o moje wynagrodzenie, a on robił wszystko, aby nie dojść do tego ważnego punktu. Zauważyłem, że nasza rozmowa stała się jałowa. Podniosłem się i zdecydowanym głosem oznajmiłem:
– Na mnie już czas. Na koniec tylko zapytam, ile pan będzie mi płacił?
Na twarzy przyszłego pracodawcy odmalowało się zmieszanie i niepewność. Spuścił wzrok i niezdecydowanym głosem odpowiedział:
– Może na ten temat porozmawiamy kiedy indziej. Najpierw chciałbym ocenić twoje umiejętności. Jutro pojedziesz ze mną do miasteczka, gdzie znajduje się zakład, mam trochę zdjęć do wywołania, a ty będziesz mógł wykazać się fachowością w laboratorium. Wówczas odpowiem ci na twoje pytanie. – Wyciągnął w moim kierunku dłoń, dodając: – Mimo że jutro jest niedziela, to bądź o godzinie ósmej rano pod blokiem.
Skinieniem głowy wyraziłem swoją zgodę i z mieszanymi uczuciami wyszedłem.
Następnego dnia punktualnie zjawiłem się w umówionym miejscu. Po chwili podjechał samochód marki Skoda. Mój pracodawca zaprosił do środka. Wsiadłem i po krótkim przywitaniu wyjechaliśmy na ulicę.
– Jak daleko jest pana zakład? – zapytałem.
– Niedaleko. Czterdzieści kilometrów drogą, a pociągiem dojedziesz w niecałą godzinę.
Zapadła długa pauza. Czułem, że facet przyjmuje nadrzędną rolę szefa i stara się mnie osaczyć, podporządkować sobie. Prawdę powiedziawszy, nie zależało mi na spoufaleniu się z nim. Nie miałem na to najmniejszej chęci. Spoglądając na drogę, myślałem o przyszłej pracy. To, czego się nauczyłem, zapewne miało się nijak do tego, co teraz będę wykonywał. Bałem się jedynie, że nie poradzę sobie z nowym wyzwaniem. W moich marzeniach nie było miejsca dla tak prozaicznego zajęcia jak robienie zdjęć do legitymacji czy fotografii ślubnych i całej reszty tych banalnych usług. Miałem ambicje na bardziej atrakcyjne miejsca pracy, ale zatrudnienie się w nich wymagało nie lada szczęścia. Teraz, patrząc na wijącą się drogę, połykałem swoje marzenia, odkładałem je czasowo na górną półkę jako niedoścignioną mrzonkę młodzieńczych iluzji.
Samochód wjechał w uliczki miasteczka. Po obu stronach stały niewielkie drewniane domki, okolone zielenią i ogródkami. Od czasu do czasu mijana furmanka wskazywała, że tutejsze życie jest powolne i nie zdradza większych potrzeb przyspieszenia. Wzdrygnąłem się na myśl, że będę tu trawił swój czas.
Szef, jakby czytając w moich myślach, oznajmił:
– Nie sądź, że jest tu tak nudno. Jeszcze będziesz miał pełne ręce roboty – wybuchnął nerwowym niezrozumiałym śmiechem.
Spojrzałem na niego zdumionym wzrokiem.
– Nie patrz tak niedowierzająco, w tym miasteczku znajduje się liceum pedagogiczne pełne młodych dziewcząt, a chłopaków jak na lekarstwo. Będziesz miał powodzenie, także dla zakładu przyniesie to dobre zyski – zarechotał podniecony swoją przebiegłością.
Wkrótce zatrzymaliśmy się przed murowanym domem z dużymi oknami wystawowymi. W jednym z nich znajdowały się artykuły pasmanteryjne, a w drugim rozwieszone zdjęcia oznajmiały, że tu mieści się zakład fotograficzny.
– No to jesteśmy na miejscu w samym centrum miasteczka. Jak widzisz, jest to niezła lokalizacja. Dworzec masz po drugiej stronie, nie będzie daleko do pociągu. A teraz zapraszam do środka.
Rzeczywiście zakład miał wspaniałą lokalizację, a także odpowiednie wyposażenie. Aparat w atelier był stary, pamiętający dawne zamierzchłe czasy, ale utrzymany w dobrej kondycji. Weszliśmy do ciemni podzielonej na dwa stanowiska. W pierwszej stał powiększalnik, a w drugiej było miejsce na fotografię stykową i wywoływanie klisz i filmów. Zlew dopełniał wyposażenia laboratorium, a całość sprawiała wrażenie dobrze zorganizowanego miejsca pracy. Uśmiechnąłem się, widząc, że rysuje się przede mną całkiem miła przyszłość.
– Jak ci się to podoba? – zagadnął właściciel. – Zapewne spodziewałeś się bardziej nowoczesnych urządzeń, takich, jakie mieliście w szkole.
– Muszę powiedzieć, że nie mieliśmy nadzwyczajnego wyposażenia. Może tylko większe pomieszczenia.
– W takim razie bierzemy się do pracy. Chcę zobaczyć, co potrafisz i czy dasz sobie radę.
Ponieważ wszystko było ustawione w logiczny, profesjonalny sposób, nie miałem trudności z przygotowaniem zestawów chemicznych ani z wykonaniem fotografii. Po skończonej pracy w laboratorium pan Stanisław podszedł do biurka w pokoju przyjęć, wyciągnął zeszyt i wskazując palcem na rubryki, wytłumaczył mi proces zapisywania klientów oraz zawierania umów na obsługę ślubów, pogrzebów i innych nadzwyczajnych okoliczności.
Po tej instruktażowej ceremonii powiedział:
– Teraz możemy porozmawiać o wynagrodzeniu. Od każdej zawartej transakcji otrzymasz dziesięć do piętnastu procent i sześćset złotych miesięcznie. Tylko tyle mogę zaproponować. Jeśli odpowiada ci moja oferta, zabieraj się do roboty.
Wypowiedział te słowa zimnym, nieznoszącym sprzeciwu tonem. Zaskoczony zgodziłem się na postawione warunki, nie widząc innego wyjścia. Jakkolwiek wewnątrz tliła się we mnie nadzieja na niezależność i z góry się cieszyłem, że nie będę musiał codziennie się z nim spotykać. Zupełnie bez powodu działał mi na nerwy, jakaś dziwna odraza i nieracjonalna awersja odstręczała mnie od niego. Nie będzie łatwo – pomyślałem. Muszę coś zrobić ze swoją niechęcią do tego faceta. W przeciwnym wypadku nasza współpraca będzie udręką.
Uśmiechnąłem się kwaśno i wolno oświadczyłem:
– Co prawda zgodziłem się na pana propozycję, ale bardzo bym prosił, żebyśmy po pół roku mojej pracy powrócili do tych ustaleń i na nowo je przedyskutowali.
Mężczyzna poczerwieniał i zacisnął zęby. Moja uwaga nie była po jego myśli. Chwilę stał, nie wiedząc, co odpowiedzieć, ale w końcu wykrztusił:
– Nie chcę cię zniechęcać, ale u mnie nie licz na wielkie zarobki. Jednak nie ukrywam, potrzebuję pracownika. Jeśli będziesz się starał, wówczas porozmawiamy…
– Z pewnością będę próbował, bardzo mi zależy na tej pracy. Być może w przyszłości otworzę własny zakład.
Pan Stanisław skrzywił się kwaśno, a na twarzy odmalowało się niezadowolenie. Szybko się odwrócił i odszedł, wydając rozkaz:
– Proszę posprzątać i przygotować zdjęcia do odbioru. W następny poniedziałek rano rozpoczynasz swój pierwszy dzień pracy.
Zmieszałem się, słysząc jego hardy ton głosu, ale posłusznie wykonałem polecenie szefa.
W drodze powrotnej rozmowa była uciążliwym obowiązkiem. Pryncypał nie ukrywał nieukontentowania. Kilkakrotnie wracał do tematu o dyscyplinie oraz swoich możliwościach wykrywania ewentualnych machlojek w rozliczeniach finansowych. Czułem się jak niedoszły złodziej, który będzie nieustannie pilnowany i żadne przestępstwo nie ujdzie bezkarnie. Pragnąłem jak najszybciej dojechać do najbliższego przystanku autobusowego i pod pretekstem, że muszę załatwić coś w tej okolicy, pozbyć się jego towarzystwa.
Wjechaliśmy na przedmieścia.
– Proszę się tu zatrzymać. Muszę wskoczyć do znajomego.
Facet spojrzał na mnie podejrzliwie:
– Miałem nadzieję, że zjesz z nami kolację i omówimy jeszcze kilka spraw. Jednak jeśli musisz, to trudno, pogadamy kiedy indziej. Jedynie pamiętaj, że masz być za tydzień w poniedziałek o siódmej rano pod moim blokiem i tak do końca miesiąca będziemy razem jeździli, a później wykupisz bilet miesięczny na pociąg.
Wysiadłem z samochodu i z ulgą pomyślałem, że gdyby ten człowiek miał pracować ze mną każdego dnia, z pewnością zrezygnowałbym.
Idąc ulicą, czułem chwilowe wyswobodzenie z jarzma, z którym niestety wiązałem się na nie wiadomo jak długi czas.Polecamy również:
Pasjonująca opowieść o dojrzewaniu z PRL-em w tle
Krzysztof ma osiem lat, gdy zaczyna się jego wieloletnia przyjaźń z Bogusiem, którego ojciec jest wysoko postawionym działaczem partyjnym. Chłopiec jeszcze nie wie, co właściwie oznacza termin „partyjna szycha”, ale starszy od niego o dwa lata kolega, któremu pozycja ojca daje poczucie wyjątkowości i bezkarności, staje się dla niego mentorem i przewodnikiem w drodze do dorosłości. Coraz częściej jednak ta droga wiedzie przez niebezpieczne manowce, a przyjaciel zaczyna jawić się niczym osobisty diabeł kusiciel. Ale gdzie zło, tam musi być i dobro. Pojawi się ono w życiu szesnastoletniego już Krzysztofa w postaci kobiety…