- W empik go
Czas zbawienia. Liturgia w codzienności - ebook
Czas zbawienia. Liturgia w codzienności - ebook
Czas zbawienia to niecodzienna opowieść o nawróceniu. Abp Grzegorz Ryś z właściwą sobie wnikliwością wczytuje się w teksty biblijne oraz liturgię okresu wielkopostnego i wielkanocnego, by wydobyć to, co jest najistotniejsze w naszym przeżywaniu wiary. Na nic pójdą nasze wszystkie wysiłki związane z przestrzeganiem norm, obrzędów, zwyczajów, jeśli nie będzie żywej relacji z Jezusem; jeśli nie poddamy się Jego miłości.
Dopiero to nas zmienia, to nawraca i przekształca – przekonuje Abp Ryś - to wskrzesza w nas doświadczenie miłości, niezależnie od tego, ile dookoła i w nas samych jest nieprawości, która w nas zgasiła miłość. I powtarza za świętym Pawłem: „Nie zmarnujcie czasu łaski, bo teraz jest czas zbawienia”.
Abp Grzegorz Ryś to ceniony rekolekcjonista zakochany w Słowie Bożym. Z wykształcenia i zamiłowania historyk Kościoła. Umiejętnie łączy działalność publicystyczną i naukową z byciem duszpasterzem. Od 2011 r. przewodniczący Zespołu ds. Nowej Ewangelizacji, od 2017 r. arcybiskup metropolita łódzki. Sposób w jaki wyjaśnia Biblię dotyka najgłębszych i najważniejszych wymiarów, trosk i pragnień człowieka.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8043-602-2 |
Rozmiar pliku: | 697 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czas łaski Bożej, czterdzieści dni wielkiego obdarowywania nas przez Boga. Dobrze o tym pamiętać, bo my możemy widzieć post przede wszystkim jako czas naszego wysiłku: wyrzeczenie, umartwienie, rezygnacja, zakazy, ograniczenia. Wielki Post to fantastyczny czas – nie żadne smutactwo, nieszczęście i ograniczenia. Czas, który przynosi nam narzędzia do doświadczenia dobra ze strony Boga, czas mobilizacji ku miłości. Wielki Post ma sens z racji na Wielkanoc: to, co jest ważne w Kościele, to Święte Triduum Paschalne. Dlatego że nie wystarczy wiedzieć, że Pan Jezus umarł i zmartwychwstał, tylko trzeba odkryć tę prawdę w środku swojego własnego życia: to znaczy odkryć zarówno swoją śmierć – którą jest przede wszystkim grzech – jak i doświadczyć zmartwychwstania z Panem Jezusem.
Jak dobrze przeżyć Wielki Post? Pismo mówi o trzech ważnych postawach: post, modlitwa, jałmużna. Trzeba praktykować wszystkie trzy: poszczę nie dlatego, że chcę schudnąć, tylko dlatego, żebym się miał czym podzielić. Czyli post i jałmużna idą ze sobą razem. Poszczę także dlatego, żeby przed Bogiem stanąć w postawie głodu: post ma mi uświadomić, czego potrzebuję od Boga, co jest mnie w stanie nasycić. A ta refleksja już jest modlitwą, tak samo jak otwarcie się na to, co Pan Bóg ma do powiedzenia na ten temat, to znaczy czym On chce mnie karmić – On, który mnie stworzył i wie, czego mi potrzeba.
Post, modlitwa, jałmużna – razem. Albo się ma trzy, albo się nie ma nic².Z prochu powstałeś…
Znacie drogę, dokąd Ja idę”. Odezwał się do Niego Tomasz: „Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?” Odpowiedział mu Jezus: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie” (J 14,3–7).
Mamy przed sobą znak, którym jest popiół. Zgodnie z tradycją, popiół ów pochodzi ze spalonych palm z poprzedniej Niedzieli Palmowej. Niedziela Palmowa – śpiewamy hosanna, hosanna, wszyscy pójdziemy za Nim, odkryliśmy w Nim naszego Pana, naszego Króla, Mesjasza.
Czy coś może się z tego popiołu narodzić? W rzymskich kościołach, na starożytnych mozaikach Pan Jezus bardzo często jest pokazany jako feniks – ptak, który się odradzał z popiołu – symbol zmartwychwstania. Z popiołu odradza się życie, które otrzymujemy od Pana. Nie potrafimy go wykrzesać sami z siebie, ale potrafimy jeszcze raz przyjąć życie, które przychodzi od Niego. Jeszcze raz potrafimy przyjąć od Niego ten czyn miłości szalonej, która jest w krzyżu i w zmartwychwstaniu. Kiedy On się odradza z popiołu – Jezus Chrystus Zmartwychwstały, Boski Feniks – kiedy On wstaje ze śmierci – z tej śmierci, którą jest mój grzech – to ja wstaję razem z Nim i we mnie rodzi się życie. Popiół – ten znak, nie jest znakiem upokorzenia, ten znak jest znakiem nadziei, wezwaniem do tego, byśmy uwierzyli Ewangelii, to znaczy Dobrej Nowinie o Jezusie Chrystusie. Dopiero to nas zmienia, to nas nawraca, to nas przekształca, wskrzesza w nas doświadczenie miłości – niezależnie od tego, ile dookoła nas i w nas nieprawości. Jesteśmy w momencie łaski, jesteśmy na progu Wielkiego Postu, jesteśmy w drodze do Wielkiej Nocy… Święty Paweł mówi do nas: „Teraz jest czas zbawienia. Tylko nie przyjmujcie łaski Boga na próżno”. „Teraz jest czas zbawienia” – poddać się miłości, którą Bóg ma do nas; poddać się Jego pragnieniu, On nas chce do siebie przyciągnąć, On nas chce pojednać.
Tak więc w imieniu Chrystusa spełniamy posłannictwo jakby Boga samego, który przez nas udziela napomnień. W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem! (2 Kor 5, 20).
Kiedy sięgamy do tego tekstu, tak jak go napisał Paweł w języku greckim, widzimy, że tam słowo „pojednajcie się” zapisane jest w stronie biernej, czyli „bądźcie pojednani” albo „dajcie się pojednać”. Użycie strony pasywnej jest niesłychanie uderzające. To nie jest tak, że my chcemy się pojednać z Bogiem; to nie jest tak, że od nas wychodzi ta inicjatywa. To Bogu zależy na tym, by człowiek był z Nim pojednany; to jest Boża inicjatywa. Każdy z nas jest tu zapewne dlatego, że chce. Każdy z nas od rana próbuje żyć tym dniem – Środą Popielcową – który nas prowadzi w Wielki Post. Jednego możemy być pewni, że tym, któremu najbardziej zależy na naszym pojednaniu z Bogiem, jest Jezus Chrystus.
On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu, abyśmy się stali w Nim sprawiedliwością Bożą (2 Kor 5, 21).
To jest jedno z najbardziej wstrząsających zdań w całym Piśmie Świętym. Mamy przed sobą krzyż. Wielki Post jest czasem, w którym trzeba na ten krzyż patrzeć uważnie. Na krzyżu widzimy Jezusa. A czy widzicie w Nim swój grzech? „On to dla nas grzechem uczynił Tego, który nie znał grzechu”. Patrzymy na Jezusa, mówimy: „Święty, Święty, Święty”. Tego, który jest „Święty, Święty, Święty”, Ojciec czyni moim grzechem; Tego, który jest pokorny, Ojciec czyni moją pychą; Tego, który jest przeczysty, Ojciec czyni moją nieczystością; Tego, który jest prawdziwy, Ojciec czyni moim kłamstwem; Tego, który jest ubogi, Ojciec czyni moją chciwością. Jest grzech, który stoi między mną a Bogiem, który nie pozwala mi być przy Bogu. Ojciec znajduje sposób na to, żeby tę przeszkodę usunąć; sposób, który dla nas jest w ogóle nie do wyobrażenia – swojemu jedynemu Synowi, Świętemu, Świętemu, Świętemu, Ojciec każe stać się grzechem; każdym grzechem, każdego z nas. On bierze mój grzech na siebie, staje się moim grzechem. Po co? Po to umiera na krzyżu, żeby mój grzech umierał razem z Nim. Bóg usuwa przeszkodę, którą ja sam tak naprawdę postawiłem między sobą a Bogiem. Usuwa ją w taki sposób, że Jego Syn umiera, „bo karą za grzech jest śmierć” (por. Rz 6, 23).
Rozdzierajcie jednak serca wasze, a nie szaty!
Nawróćcie się do Pana Boga waszego!
On bowiem jest łaskawy, miłosierny,
nieskory do gniewu i wielki w łaskawości,
a lituje się na widok niedoli.
Kto wie? Może znów pożałuje
i pozostawi po sobie błogosławieństwo
na ofiarę z pokarmów i ofiarę płynną
dla Pana Boga waszego (Jl 2, 13n).
Zobaczcie, co mówi prorok: „Może się zlituje, może pozostawi po sobie błogosławieństwo plonów na ofiarę pokarmową i płynną dla Pana Boga waszego”. Trzeba pamiętać, że to jest drugi rozdział Księgi Joela – pierwszy jest o tym, jak w Izraelu panuje zaraza, szarańcza, głód. Naród nie ma już co jeść. Wstrząsający opis na półtora rozdziału. Bez przerwy: kataklizm, kataklizm, i kataklizm; bieda, nędza, głód. Ale ostatecznie problemem tych ludzi nie jest to, że są głodni, tylko że nie mają czego Bogu złożyć w ofierze. A błogosławieństwo nie polega tylko na tym, że się wreszcie najedzą, tylko że wreszcie dostaną do ręki to, co mogą oddać Bogu. Bo na razie nie mogą przy Nim stać, nie mogą do Niego mówić, nie mają prawa oczekiwać, że On cokolwiek im powie. Błogosławieństwo polega na tym, że ta relacja zostaje przywrócona. W jaki sposób? Ojciec czyni grzechem swojego Syna. Chrystus nie jest grzesznikiem – my jesteśmy grzesznikami. Jezus Chrystus został przez Ojca uczyniony grzechem, nie grzesznikiem. Nigdy nie popełnił żadnego grzechu – ja je popełniam w nieskończoność, każdy z nas popełnia grzechy. Jesteśmy grzesznikami i dlatego Bóg z nami rozmawia, bo Bóg kocha grzesznika, ale nie rozmawia z grzechem; nie ma dialogu między Bogiem a grzechem. Ponieważ Jezus Chrystus został uczyniony grzechem, to na Golgocie przeżył to, czego nikt z nas nie rozumie – krzyczał do Ojca: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?”. Tej miłości Boga do nas zrozumieć się nie da. Trzeba stanąć na progu tego wydarzenia i zamilknąć wobec miłości, która jest nie do przeliczenia, nie do zrozumienia, nie do opisania. Bóg mnie kocha w moim grzechu tak bardzo, że ten grzech przerzuca na swojego Syna – Syn staje się moim grzechem, po to by mój grzech umarł. To Bogu zależy, żeby między nami została przywrócona relacja. Właściwie Post jest po to, żebyśmy na nowo odkryli, jak dalece jesteśmy umiłowani przez Boga. I żebyśmy usłyszeli apel Pawła, który mówi: „Wytrwajcie w tym pojednaniu, które Ojciec dokonał” – bądźcie pojednani; dajcie się jednać Bogu ze sobą, pozwólcie Mu na to dzieło, którego dokonał.
Powstanie wielu fałszywych proroków i wielu w błąd wprowadzą; a ponieważ wzmoże się nieprawość, oziębnie miłość wielu (Mt 24, 11n).
Nie wiem, kto z was miał już czas, żeby sięgnąć do orędzia na Wielki Post, które napisał papież Franciszek³. Bardzo serdecznie wszystkich do tego namawiam. Ma pięć stron – naprawdę nie potrzeba nie wiadomo ile czasu, żeby przeczytać. Całe orędzie jest osnute wokół jednego zdania, które Pan Jezus wypowiedział w zapisie św. Mateusza. „Ponieważ wzmoże się nieprawość, to miłość wielu ludzi ostygnie, oziębnie, pomniejszy się”. Tamto słowo „miłość” w zapisie Mateuszowym to agapē – to, co tłumaczymy po łacinie jako caritas. To jest miłość, której człowiek doświadcza. Nie chodzi o miłość, którą ja kocham, tylko o miłość, którą jestem kochany przez Boga. Kiedy patrzę na krzyż, odnawia się we mnie doświadczenie, że jestem kochanym przez Niego, ale potem jest tak, że rośnie nieprawość także we mnie. Dzieją się dookoła różne rzeczy, które nie pozostają bez wpływu na mnie – niejednokrotnie sam jestem ich sprawcą; sam wprowadzam w świat nieprawość. Efekt jest taki, że moje serce – obudzone, pobudzone miłością Boga – zaczyna stygnąć, stygnąć, stygnąć… Nieprawość, wzrastająca dookoła i we mnie okrada mnie z doświadczenia miłości Boga, okrada mnie z tego doświadczenia, że Bóg mnie kocha. Pozwalam sobie wmówić, że nie jest miłością, że nie jest miłosierdziem. Pozwalam sobie wmówić, że jest tylko sędzią, rozkazodawcą, że jest tylko prawodawcą. Pozwalam sobie narzucić kompletnie inny obraz Boga – taki, że we mnie to doświadczenie miłości staje się coraz słabsze i słabsze. Aż dochodzi to tego – oby nie – na co zwraca uwagę papież Franciszek: „Popatrzcie na szatana, tak jak go opisał Dante”. Dante opisuje szatana jako kogoś, kto siedzi na tronie z lodu…Nawracajcie się
On jeszcze głośniej wołał: „Jezusie, Synu Dawida, ulituj się nade mną!”. Jezus przystanął i kazał przyprowadzić go do siebie. A gdy się zbliżył, zapytał go: „Co chcesz, abym ci uczynił?” Odpowiedział: „Panie, żebym przejrzał” (Łk 18, 35–43).
Skąd się bierze natarczywość tego człowieka, ten krzyk?
Wiecie skąd? Stąd, że on kiedyś widział. Dosłownie w greckim tekście – kiedy Jezus pyta, co chcesz, żebym Ja ci zrobił – on mówi: „Panie, żebym znów widział”. On jest człowiekiem, który widzi swój dramat. Kiedyś żył normalnie, wszystko było w porządku, zna kolory i kształty: wie, co znaczy widzieć. Dlatego jest tak natarczywy. Bardzo chciałby wrócić do tego pierwotnego stanu, do szczęścia, w którym kiedyś żył, do normalności, w której żył. To jest człowiek, który chciałby dostać drugą szansę. Wiemy, że w nim jest pragnienie widzenia jeszcze raz. I wiemy, że on ma przekonanie, że Jezus jest mu to w stanie dać, że ma taką moc, ma taką władzę. (…) Dzisiaj, kiedy myślimy „ekumenizm”, mówimy: trzeba wrócić do początku. To jedno wiemy – jeśli mamy się zbliżać do siebie, to wszyscy musimy wrócić do Jezusa. Powrót do Jezusa jest duchową droga każdego z nas. Wracamy do tego, co podstawowe, co pierwotne: w Jezusie jesteśmy jedno. On ma moc dać nam drugą szansę. Jezus ma moc sprawić, że znowu będziemy widzieć, razem, że zobaczymy jedność.
Jan Chrzciciel tak głosił: „Idzie za mną mocniejszy ode mnie, (...). Ja chrzciłem was wodą, On zaś chrzcić was będzie Duchem Świętym” (Mk 1, 7–11).
Jan głosi kerygmat nad Jordanem. W tym przepowiadaniu najważniejsze jest zdanie: „idzie za mną mocniejszy ode mnie”. W czym Jezus jest mocniejszy od Jana Chrzciciela? Jan od razu nam odpowiada: „jest mocniejszy ode mnie, bo ja was chrzczę wodą, a On was będzie chrzcił Duchem Świętym”. To jest moc Jezusa: Jezus jest tym, który ma moc nas zanurzyć w Duchu Świętym, ma moc nas Nim napełnić.
Taki jest cel Jego misji: dać nam Ducha Świętego. To wszystko zmienia.
Kto nie żyje w Duchu Świętym, jest martwy. Kto nie żyje w Duchu Świętym, jest jak Adam ulepiony z gliny w raju: dopiero kiedy Bóg tchnął w niego, ten ożył. Bo człowiek żyje naprawdę, kiedy ma w sobie Ducha Bożego. Człowiek nie jest tylko duchowy w tym sensie, że ma duszę. Człowiek jest w pełni sobą wtedy, gdy ma w sobie Ducha Świętego. Bez Ducha Świętego jesteśmy jak to pole pełne szkieletów, o których pisze Ezechiel.
To, co jest bardzo istotne nad Jordanem, to fakt, że Jan jeszcze nie skończył mówić, jak Jezus przyszedł, żeby przyjąć od niego chrzest. Na tym polega kerygmat, na tym polega przepowiadanie w Kościele – to, co ogłaszamy, właśnie się dzieje. Nie jesteśmy tu po to, żeby wspominać, co się stało nad Jordanem 2000 lat temu: było, minęło, był taki dzień, przyszedł Jezus do Jana nad Jordanem.
Jezus przychodzi teraz.
Widzicie Go?
Widzicie Go oczami wiary?
Widzicie Go, że On tu stoi między nami?
Widzicie to, co się dzieje w tej Ewangelii, że Duch zstępuje na Niego jak gołębica?
Wydarzenie nad Jordanem pokazuje: to jest Ktoś, kto Ducha otrzymuje od Ojca, to jest Ten, który w Duchu jest posłany, ma w sobie Ducha, dlatego będzie się Nim dzielił.
Pan ulitował się nad owym sługą, uwolnił go i dług mu darował (Mt 18, 21–35).
Miłość i nienawiść są takimi postawami, które angażują całego człowieka. Miłość wypełnia ci całe serce, miłość angażuje cię całego. I nienawiść cię angażuje całego. Dlatego człowiek nie może mieć w sercu tych dwóch postaw jednocześnie. Żeby było jasne: mówimy o nienawiści, to znaczy o postawie, która przechodzi w czyn. Nie mówimy o tym, że masz w sobie ból i jak jest ktoś obok ciebie, kto cię skrzywdził, to nie rzucasz mu się od razu na szyję. Nie mówimy o tym. Człowiek może mieć w sobie taką emocję i wie, jak go boli. Dźwigasz te emocje w sobie, jak krzyż, który cię uwiera, i prosisz Pana, żeby ci to wreszcie zabrał, żebyś mógł spokojnie patrzeć na tego człowieka. Chciałbyś inaczej reagować – nie możesz, bo tak głęboko poszło, taki był cios. To jest twój prawdziwy krzyż, który cię męczy. Ale Jezus mówi: „kto chce być moim uczniem, niech weźmie swój krzyż i idzie za mną”. Idziesz z tą emocją, ale idziesz za Jezusem – to znaczy potrafisz się za swojego wroga pomodlić, potrafisz – jak cię pyta, która godzina – odpowiedzieć mu, że np. jest za piętnaście trzecia. Ale przede wszystkim nie ma w tobie złego czynu, nie życzysz mu źle, nie krzywdzisz go. Nie wsadzisz go do więzienia. Nie dusisz go. Czym innym jest mieć w sobie negatywne uczucia, a czym innym poddać się i pójść za nimi, krzywdzić kogoś z zimną krwią, realnie. To jest nienawiść. Ewangelia mówi: „uważaj, bo jak sobie pozwolisz w życiu na taką postawę w stosunku do kogokolwiek, to Bóg nie jest w stanie się przebić do twojego serca ze swoją niewyobrażalną miłością
Na modlitwie nie bądźcie gadatliwi jak poganie. Oni myślą, że przez wzgląd na swe wielomówstwo będą wysłuchani. Nie bądźcie podobni do nich! Albowiem wie Ojciec wasz, czego wam potrzeba, wpierw zanim Go poprosicie.
Wy zatem tak się módlcie:
Ojcze nasz, który jesteś w niebie,
niech się święci imię Twoje!
Niech przyjdzie królestwo Twoje; niech Twoja wola spełnia się na ziemi, tak jak i w niebie.
Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj;
i przebacz nam nasze winy, jak i my przebaczamy tym, którzy przeciw nam zawinili;
i nie dopuść, abyśmy ulegli pokusie, ale nas zachowaj od złego!
Jeśli bowiem przebaczycie ludziom ich przewinienia, i wam przebaczy Ojciec wasz niebieski.
Lecz jeśli nie przebaczycie ludziom, i Ojciec wasz nie przebaczy wam waszych przewinień (Mt 6, 7–15).
Kiedy mówimy Ojcze nasz, to tak naprawdę nasze słowa trafiają do Ojca dopiero wtedy, kiedy w nas osiągają to, co zamierzyły. Jakie jest zamierzenie Modlitwy Pańskiej? Zamierzenie jest takie, byśmy się stali dziećmi Boga.
W naszym byciu z Bogiem najważniejsze jest to, jaka jest ta relacja; wcale nie musimy znać odpowiedzi na wszystkie pytania. Za to jest pytanie, czy my w stosunku do Boga jesteśmy jak dzieci w stosunku do Ojca, do Taty? Czy jest w nas pierwotna postawa ufności?
Kiedy mówimy Modlitwę Pańską – kiedy mówimy do Boga „Ojcze”, kiedy chcemy się poddać sile tej modlitwy, żeby nas przekształcała w dzieci Boga – doświadczamy, że jest w nas dyspozycja do oddania się Mu – chcemy powiedzieć Bogu: Zrób to! Uczyń nas ludźmi pokoju.
Zrób to! Daj, żebym mógł kochać swoich nieprzyjaciół.
Zrób to! Daj, żebym mógł się modlić za tych, którzy mnie prześladują.
Zrób to! Niech to słowo modlitwy, której nas nauczyłeś, okaże się silne we mnie, przekształcające mnie.
Znajdźmy dzisiaj czas, żeby odnaleźć w naszej myśli ludzi, z którymi nam jest ostatnio nie po drodze, których traktujemy jak swoich przeciwników, uważamy za swoich wrogów, o których myślimy, że są nam nieprzyjaźni. Znajdźmy taki moment – być może przy modlitwie wieczornej – żeby się za nich pomodlić. Żeby poczuć w sobie tę siłę Modlitwy Pańskiej. Poddajmy się sile tej modlitwy, słowo nie wraca do Ojca bezowocnie!
O północy Paweł i Sylas modlili się, śpiewając hymny Bogu. Nagle powstało silne trzęsienie ziemi, tak że zachwiały się fundamenty więzienia. Natychmiast otwarły się wszystkie drzwi i ze wszystkich opadły kajdany (Dz 16, 25–26).
Paweł z Sylasem śpiewają hymny Panu – wielbią Boga. Przychodzi potężne trzęsienie ziemi rozrywające wszystkie kajdany, niszczące wszystkie dyby, otwierające wszystkie bramy. Pan dosłownie w sekundę zmienia sytuację, która wydawała się nie do zmiany. Pan w sekundę znajduje wyjście z sytuacji bez wyjścia. Pan w sekundę okazuje się mocniejszy niż wszystkie struktury, niż wszystkie mechanizmy, niż wszystkie władze. (...) Jaka w tym jest dobra nowina? Pan Bóg potrafi wkroczyć tam, gdzie rzeczy wydają się absolutnie niezmienne, zadekretowane na amen. I potrafi je przewrócić w sekundę. Niesłychanie piękna nowina! To się odnosi do wszystkiego. Mogę mieć na przykład takie podejście do własnego grzechu, że jestem wobec niego bezradny, jestem w wewnętrznym lochu, zakuty w dyby. Wiele razy próbowałem i nigdy się nie udało. A może teraz, tej nocy, jest to trzęsienie ziemi: nawet nie wiesz, jak Pan Bóg jest w stanie to zrobić!
Któż z was, gdy ma sto owiec, a zgubi jedną z nich, nie zostawia dziewięćdziesięciu dziewięciu na pustyni i nie idzie za zgubioną, aż ją znajdzie? (...) Albo jeśli jakaś kobieta, mając dziesięć drachm, zgubi jedną drachmę, czyż nie zapala światła, nie wymiata domu i nie szuka starannie, aż ją znajdzie? (Łk 15, 1–10).
Boga interesują ci, którzy są zgubieni, a nie ci, których ma przy sobie. Radość Boga wyrażona w tej Ewangelii dotyczy grzesznika, który się nawraca. Skąd ta radość w Bogu większa z jednego, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu, którzy nie potrzebują nawrócenia? Nie denerwuje was to, że Pan Bóg tak myśli? Jak Jezus nawrócił Mateusza, to ten Mu natychmiast przyprowadził ogromną liczbę takich samych jak on, celników i grzeszników, i zasiedli z Jezusem przy stole.
Ta radość w niebie bierze się stąd, że kiedy się grzesznik nawraca, to z reguły natychmiast przyprowadza do Jezusa takich samych biedaków jak on. A ci, którzy myślą, że nie potrzebują nawrócenia, jak widzą przychodzących grzeszników, to wykopują ich za drzwi. I z czego ma się niebo cieszyć?
Nastawienie na grzesznika jest ewangeliczną strategią budowania Kościoła. Matka Teresa mówiła: w danej chwili pomagasz jednej osobie. Ewangelia pokazuje Boga, który myśli kategoriami osoby, a nie liczby: liczy się jedna osoba, a nie tłum stu osób. Jeśliby myśleć według liczb, to i pasterz z Ewangelii, i ta gospodyni domowa postępują nieracjonalnie. Ale jeśli zależy wam na jednej osobie, to ich działanie jest zrozumiałe.
Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i daj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną! (Mt 19, 16–22).
Czego mi jeszcze brakuje? Jezus odpowiada: jeśli chcesz być doskonały...
Chcecie? Jaki poziom życia z Bogiem was zadowala?
Chcecie być doskonali czy zostawiacie to siostrom zakonnym?
Jezus ciągnie tego młodego w zupełnie inny sposób przeżywania wiary, nie na zasadzie minimum, pyta: chcesz być doskonały? Tam jest takie słowo: pełny, dojrzały, dosłownie – ktoś, kto osiągnął cel, doszedł do dojrzałości w wierze. Jezus pyta: czy ty chcesz być taki?
Bo jakbyś chciał, to sprzedaj wszystko, co masz, rozdaj ubogim, a potem chodź za mną.
Mówiąc nieco żartem, nieco serio: chcesz być doskonały, to chodź na pielgrzymkę. Tylko nie na cztery dni, a na całe życie. Chcesz być doskonały? Chodź, rusz się. Dojrzałość w wierze polega na tym, że jesteś ciągle w drodze, że dajesz się Jezusowi ciągle prowadzić.
To się łączy z tym „idź, sprzedaj”, bo jak człowiek w życiu nastawia się na drogę, to nastawia się na jakąś formę ubóstwa. Tego nas uczy pielgrzymka: ile potrzebujesz? Ile musisz jeszcze nagromadzić? Potrzebne ci to na pewno? Czy nie tym powinieneś się dzielić?
Jesteśmy w drodze. Droga domaga się od nas ubóstwa, wyważenia proporcji tego, co ważne, i tego, co mniej ważne. Na drodze liczysz wszystko, co masz w plecaku, żeby nie mieć za dużo.
Jeśli chcesz być doskonały… Bo może chcesz zostać na poziomie: „nie zabijaj, nie kradnij, nie cudzołóż”?
Weźcie moje jarzmo na siebie i uczcie się ode Mnie,
bo jestem cichy i pokorny sercem (Mt 11, 28–30).
Dlaczego ludzie są obciążeni, dlaczego są utrudzeni?
Bo ciężko pracują? Bo nie mają kiedy się wyspać? Bo są chorzy, niepełnosprawni? Bo ktoś inny w rodzinie jest chory?
Jezus mówi do ludzi, którzy przychodzą obciążeni i utrudzeni religią.
Kiedy człowiek jest obciążony i utrudzony religią, jarzmo staje się jarzmem nie do uniesienia. Wtedy, kiedy mamy do czynienia z religią zredukowaną do prawa, do przepisu, do zwyczajów, nakazów, zakazów, norm, obrzędów, tradycji. Ciężarem nie do uniesienia jest jarzmo, do którego nie masz serca, do którego nie przylgnąłeś sercem, nie przyjąłeś go sercem.
Jezus mówi: uczcie się ode mnie, weźcie jarzmo – nie zrzucajcie jarzma – weźcie jarzmo.
Jezus mówi: można nosić jarzmo, tylko musisz je przyjąć sercem.
Co z tego, co jest wam proponowane jako styl waszego życia, zdążyliście pokochać?
Serce, którym Jezus przyjmuje jarzmo od Ojca, jest sercem pokornym!
Co znaczy, że twoje serce jest pokorne?
Nie spiera się z Bogiem, nie mówi: ja bym to lepiej ułożył.
Cieszę się tym miejscem, które mam. Cieszę się tą rolą, którą mi w życiu wyznaczyłeś.
Żyj tym, co masz. Ale ty ciągle myślisz o tym, co jest daleko.
Ciągle się porównujesz, ciągle się zestawiasz: tamten robi tamto, tamten to, a tamten już dużo dalej.
Ciągle chcę być kimś, kim nie jestem.
Weźcie moje jarzmo: nie jest ciężkie, jest lekkie, jest słodkie, jeśli je przyjmiecie sercem pokornym.
Potem wszedł do Jerycha i przechodził przez miasto. A pewien człowiek, imieniem Zacheusz, zwierzchnik celników i bardzo bogaty. Chciał on koniecznie zobaczyć Jezusa, kto to jest, ale nie mógł z powodu tłumu, gdyż był niskiego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wspiął się na sykomorę, aby móc Go ujrzeć, tamtędy bowiem miał przechodzić. Gdy Jezus przyszedł na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: „Zacheuszu, zejdź prędko, albowiem dziś muszę się zatrzymać w twoim domu”. Zeszedł więc z pośpiechem i przyjął Go rozradowany. A wszyscy, widząc to, szemrali: „Do grzesznika poszedł w gościnę. Lecz Zacheusz stanął i rzekł do Pana: „Panie, oto połowę mego majątku daję ubogim, a jeśli kogo w czym skrzywdziłem, zwracam poczwórnie”. Na to Jezus rzekł do niego: „Dziś zbawienie stało się udziałem tego domu, gdyż i on jest synem Abrahama. Albowiem Syn Człowieczy przyszedł szukać i zbawić to, co zginęło” (Łk 19, 1–10).
Ja się dziś muszę zatrzymać w twoim domu. Usłyszycie to słowo, które mówi Jezus: ja się muszę zatrzymać u ciebie.
Nie wiem, czy wy wszyscy chcecie iść do spowiedzi.
Nie wiem, czy wy wszyscy teraz chcecie nawrócenia.
Nie wiem, dlaczego tu dzisiaj przyszliście.
Ale wiem, że Jezus musi się z wami spotkać, to znaczy w Nim jest absolutna determinacja, żeby was dotknąć w taki sposób, który każdego uzdrowi i w taki sposób, który z każdego wydobędzie niesamowitą godność Bożego dziecka.
Jezus nie potrafi nas inaczej widzieć. On widzi nas właśnie takimi. I zrobi wszystko, żeby tę godność w nas na nowo wydobyć, żeby odsłonić to, co jest w człowieku, co jest w nim pierwotną, nieusuwalną świętością i wielkością: dziecko Boga.
Panie Jezu Chryste, wiem, że na mnie patrzysz.
Jakie to szczęście, że na mnie patrzysz, że chcesz mnie widzieć, że nie odwracasz ode mnie wzroku. Jakie to szczęście, że mnie zauważasz.
Chcę cię prosić: podziel się ze mną swoim wzrokiem.
Pozwól, żebym zaczął siebie samego widzieć tak, jak Ty mnie widzisz.
Daj mi zobaczyć na nowo tę godność, którą Twój Ojciec złożył we mnie.
I uzdolnij mnie do takich czynów, które sprawią, że stanę się tym, kim jestem.
Tak, Panie, tak bardzo pragnę stać się tym, kim jestem w Twoich oczach.
Amen.
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; zostanie zabity, a trzeciego dnia zmartwychwstanie”.
Potem mówił do wszystkich: „Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech co dnia bierze krzyż swój i niech Mnie naśladuje” (Łk 9, 22–25).
Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć, to jest Jego sposób na przemianę świata. Krzyż jest Jego wyborem: taka miłość, która się nie oszczędzi do samego końca. To jest Zbawiciel, za którym idziemy i On – dlatego, że taki jest – zaraz potem mówi w ten sposób: ktoś chce iść za Mną? Ktoś chce? Niech się zaprze samego siebie, niech co dnia weźmie krzyż swój i niech mnie naśladuje.
Jezus nie chce, żebyśmy nosili Jego krzyż, Jezus mówi: weźcie swój, codziennie, wtedy możecie być moimi uczniami. Najważniejsze jest to, żeby w nas była taka decyzja, jaka jest w Jezusie: że ja tak muszę, i nie mogę żyć inaczej. To musi być mój wybór – takiej miłości, która jest w stanie zmierzyć się także z grzechem drugiego, ze złem drugiego, ale w ten sposób, że go nie osądzam, nie potępiam, nie wyrzucam, tylko biorę jego zło na siebie.
Ten wybór musi być naszą decyzją: muszę w ten sposób, nie mogę inaczej! Bo jak będę żył inaczej, to mnie to zabije. Jeśli ucieknę od krzyża, to mnie zabije. Ucieczka od Jego sposobu życia mnie zabije, unieszczęśliwi: nie mogę być uczniem Jezusa, wybierając życie kompletnie inne niż On.
Głos wołającego na pustyni: Przygotujcie drogę Panu
(Łk 3, 4).
Jan jest głosem, który się narodził z ciszy. Jak masz mówić, to potrzebujesz najpierw milczeć.
Jak masz mówić do człowieka, potrzebujesz najpierw milczeć.
Jak masz mówić w imieniu Boga, potrzebujesz najpierw milczeć.