Czas zwycięzców. Narodziny dynastii Lakers - ebook
Czas zwycięzców. Narodziny dynastii Lakers - ebook
Wraz z wejściem na parkiet Earvina Magica Johnsona Lakers zaczęli grać w koszykówkę z entuzjazmem i charakterem, prezentując słynny Showtime, dynamiczny styl gry run-and-gunw lidze kompletnie nieprzygotowanej do ich szybkości i żywiołowości. Stali się dzięki niemu aktorami w najbardziej wciągającym widowisku w świecie sportu, a może nawet w całym amerykańskim show-biznesie.
W skład Lakers wchodziły same koszykarskie gwiazdy. Drużynę tę prowadził niezrównany trener Pat Riley, znany z nażelowanej fryzury i garniturów od Armaniego. Najwięksi hollywoodzcy celebryci
ustawiali się przy boisku w hali pełnej pięknych kobiet. Ale nie tylko to sprawiło, że zespół stał się fenomenem na skalę światową. Najważniejsze było to, jak Lakers zwyciężali. W latach 1980–91 aż 9 razy wystąpili w finałach NBA, zdobywając 5 tytułów mistrzowskich.
Oto jedna z najwspanialszych historii amerykańskiego sportu, pełna niezapomnianych bohaterów, zaciekłych rywalizacji i zakulisowych anegdot o dekadenckim stylu życia zawodników NBA.
„Wielowątkowa książka o drużynie, która nie miałaby prawa istnieć w dzisiejszych czasach. Jeff Pearlman szczegółowo przedstawia historię nie tylko największych nazwisk ery Showtime LA Lakers, ale też skupia uwagę na mniej znanych postaciach. Dosadna opowieść o uzależnieniach, dysfunkcjach, ale przede wszystkim o ludziach z krwi i kości”. Łukasz Szwonder, KEEPTHEBEAT
„Wspaniała wyprawa w tamte czasy zrelacjonowana w takim samym stylu, w jakim grali Lakers Magica i Rileya – kreatywnego, błyskawicznego kontrataku, odkrywającego czasem szokujące historie zabarwione seksem, narkotykami, ale przede wszystkim człowieczeństwem. Chcesz poznać prawdziwą historię najpiękniejszej i najbardziej dysfunkcyjnej dynastii koszykarskiej? Sięgnij po tę książkę”.Armen Keteyian, CBS Sports
„Lakers z czasów Showtime są dynastią, która na zawsze odmieniła NBA, czyniąc z koszykówki fantastyczną rozrywkę. Szczegółowe opisy w wykonaniu Jeffa Pearlmana przybliżają tę historię. Czytelnik poznaje Kareema i Magica nie tylko jako wspaniałych zawodników, ale także jako zwykłych ludzi”. Adrian Wojnarowski, Yahoo Sports
Na podstawie książki Pearlmana HBO MAX zrealizowało serial z gwiazdorską obsadą, który zadebiutował na ekranach w marcu 2022 roku. Zagrali w nim między innymi: John C. Reilly, Jason Clarke, Adrien Brody, Quincy Isaiah, Sally Field i Jason Segel.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67195-17-1 |
Rozmiar pliku: | 4,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Spencer Haywood?
Nazwisko wisi w powietrzu w jakiś dziwny sposób, jakby było przyczepione do balonowego sznurka. Patrzę na Jacka McKinneya, a on patrzy na mnie. Jest ciepły lutowy dzień w Naples na Florydzie. Siedzimy na osłoniętym patio. Podano nam małe szklanki wody z lodem. Ćwierkają ptaszki. W tle cicho pogwizduje wiatr.
Jestem dziennikarzem i mam przeprowadzić wywiad z najwspanialszym trenerem NBA, o którym 999 na 1000 kibiców drużyn tej ligi nigdy nie słyszało. Jack McKinney ma odpowiedzieć na moje pytania. Ale na razie nie jest w stanie. To znaczy niby jest, tak jakby jest. Zaczyna odpowiadać, jąka się, zatrzymuje, znowu zaczyna. Wydaje się, że jest skoncentrowany, ale po chwili jego myśli zjeżdżają na rondo, skręcają w lewo i lądują gdzieś w Bethesdzie w Maryland. Jack uparcie twierdzi, że przez jego 77-letni mózg przelatuje mnóstwo wspaniałych koszykarskich wspomnień, radosnych opowieści o tym, jak przez osiem lat trenował drużynę uniwersytetu Saint Joseph College, jak w 1977 roku pracował jako asystent w drużynie mistrzów NBA z Portland Trail Blazers, jakie piękne chwile spędził z Kareemem Abdul-Jabbarem, Billem Waltonem, Jamaalem Wilkesem i Jackiem Ramsayem.
– Był taki mecz... – mówi, po czym przerywa. Po prostu przerywa. – Jeszcze raz, jak się nazywasz? – pyta nagle, wpatrując się intensywnie w ziemię.
– Jeff – odpowiadam. – Jeff Pearlman.
– No tak. Zapisałem sobie twoje nazwisko pięć razy, zanim tu przyszedłeś. Wstyd, że z moją pamięcią jest tak kiepsko...
Z drugiego pokoju dobiega głos jego żony Claire:
– Żadnych łzawych historyjek. Nie tak podchodzimy do życia.
Wtedy Jack McKinney ponownie się skupia. Patrzy na mnie, pociera podbródek, patrzy w dół, potem znowu w górę.
– O czym to mówiliśmy? – pyta.
– O Spencerze Haywoodzie – odpowiadam. – Był pan jego trenerem.
– Że ja trenowałem Spencera Haywooda? Jesteś pewien?
Na stole położyłem czarno-biały folder z nazwiskiem Jacka McKinneya zapisanym brązowym flamastrem. W środku są wycinki z gazet, około 30 artykułów stanowiących kronikę wzlotu i upadku człowieka, który latem 1979 roku został zatrudniony przez Los Angeles Lakers, żeby trenować drużynę, w której grali pięciokrotny MVP ligi NBA Kareem Abdul-Jabbar, Haywood, który był czterokrotnym uczestnikiem Meczu Gwiazd NBA, i debiutant, rozgrywający z uniwersytetu stanowego w Michigan, niejaki Earvin (Magic) Johnson. Wycinki opowiadają historię 44-letniego mężczyzny zakochanego w koszykówce, który wreszcie dostaje swoją szansę, o pełnym pokory przyzwoitym człowieku, który został sprowadzony, żeby na nowo tchnąć życie w drużynę potrzebującą błysku. Trzydziestego lipca, na pierwszej konferencji prasowej, na której zaprezentowano nowego trenera, rozpromieniony McKinney przyznał się zgromadzonym przedstawicielom mediów z Los Angeles, że jego filozofia koszykarska jest dość prosta. „Chcę, żebyśmy biegali dużo więcej niż dotychczas. Powinniśmy biegać bez przerwy – powiedział, stojąc na mównicy w hali Forum. – Lubię grać atakiem, który bez przerwy się przemieszcza, a nie żeby wszyscy stali w miejscu, gapiąc się tylko na Kareema i wywierając na niego presję”.
Zawodnicy od razu polubili McKinneya. Zignorował tych, którzy twierdzili, że Johnson, mierzący 206 centymetrów czarodziej piłki, lepiej pasował do gry na pozycji silnego skrzydłowego niż rozgrywającego. I regularnie rozmawiał z Haywoodem, doświadczonym trzydziestoletnim skrzydłowym, który miał ogromny talent, ale bywał humorzasty i często zamykał się w sobie. Zdarzało mu się przerywać treningi, żeby skonfrontować się z Abdul-Jabbarem i udzielać mu rad. „Nikt, naprawdę nikt nie odzywał się nigdy w taki sposób do Kareema” – mówił Michael Cooper, obrońca Lakers. Krótko mówiąc, McKinney był idealnym trenerem w idealnym czasie dla idealnej drużyny. „To on stworzył Showtime – podkreślił Norm Nixon, obrońca Lakers, uczestnik «meczów gwiazd». – Nie powinniśmy o tym zapominać. Możecie mówić, ile chcecie, o mnie, o Kareemie, o Earvinie i o Pacie Rileyu. Ale to Jack McKinney stworzył Showtime”.
Ale teraz, kiedy siedzimy na patio, popijając wodę z lodem, żeby jakoś przełamać tę niezręczną ciszę, człowiek, który był twórcą Showtime’u, ledwie pamięta, że go stworzył. Lakers rozpoczęli tamten sezon z bilansem 9–4, prowokując Bruce’a Newmana ze „Sports Illustrated” do napisania entuzjastycznego artykułu Wszystko po myśli LA. I choć sam McKinney był tak efektowny jak przydrożny zajazd dla kierowców ciężarówek, to kibice uwielbiali sposób, w jaki grała jego drużyna. Przez trzy poprzednie sezony trenerem Lakers był Jerry West, ich legendarny obrońca, a drużyna pod jego kierownictwem ograniczyła się do jednej strategii: patrzcie na Kareema, poczekajcie na Kareema, podajcie do Kareema, patrzcie, jak Kareem oddaje rzut, i módlcie się, żeby piłka wpadła do kosza. „Nie było to specjalnie kreatywne – mówił Nixon. – Trochę sztuczne”.
Ale nagle Lakers stali się neonami na hollywoodzkim bulwarze Zachodzącego Słońca. Szast-prast i łał! Johnson i Nixon stworzyli jeden z najszybszych duetów graczy obwodowych w NBA. Wilkes, błyskotliwy niski skrzydłowy, szybował w kierunku kosza. Haywood wyglądał na odrodzonego, a Abdul-Jabbar, stoicka i zdystansowana ikona Lakers, uśmiechał się i śmiał, jakby przeżywał najlepsze lata swojego życia. Hala Forum, choć jakiś czas temu stała się miejscem, w którym umarł entuzjazm, wreszcie odżyła. „Zabawa – zaakcentował Haywood. – Naprawdę dostarczaliśmy niezłej zabawy”.
W tamtych czasach, kiedy NBA była relatywnie oszczędna, drużyny zatrudniały zazwyczaj głównego trenera i jednego asystenta. Pomocnikiem McKinneya był Paul Westhead, inny młody facet z Filadelfii, który zanim został na dziewięć lat trenerem w koledżu La Salle, grał dla swojego szefa na Uniwersytecie Saint Joseph. Podobnie jak McKinney, Westhead był zwolennikiem koszykówki typu run-and-gun, uwielbiał toczyć długie dyskusje intelektualne o zawiłościach tej dyscypliny sportu, a kiedy pozwalał mu na to czas, lubił sobie pograć rekreacyjnie w tenisa.
8 listopada 1979 roku rano w domu McKinneya w Palos Verdes zadzwonił telefon. Był to pierwszy dzień nowego sezonu Lakers, a Westhead miał ogromną ochotę pograć w tenisa na pobliskim korcie ziemnym. Dzwonek telefonu wyrwał McKinneya ze snu.
„Masz ochotę zagrać w tenisa?” – zapytał Westhead.
McKinney odburknął, że jasne, że tak.
„Mam kort zarezerwowany na dwie godziny – powiedział Westhead. – Możemy zagrać singla o dziesiątej, a potem o jedenastej może debla z dziewczynami”.
„A która jest teraz godzina?” – zapytał McKinney.
„Wpół do dziesiątej”.
„OK – odpowiedział. – Daj mi tylko napić się kawy. Mogę być za pół godziny”.
McKinney wziął prysznic i wypił poranną kawkę. Kiedy wszedł do garażu, okazało się, że Claire zabrała auto i pojechała nim do pobliskiego kościoła na spotkanie, między innymi z jej bliską przyjaciółką Cassie Westhead, żoną Paula. Ale przy drugiej ścianie stał czerwono-biały rower Schwinn Le Tour II. Był prezentem dla jego syna Johna, kupionym dwa lata wcześniej w sklepie nad jeziorem Oswego w Oregonie, ale potem zapomnianym, bo chłopak zrobił ostatnio prawo jazdy.
Minęło sporo czasu, odkąd Jack McKinney po raz ostatni jechał na rowerze. Ale przecież na pewno nie zapomniał, jak to się robi.
„Oczywiście, że potrafię – powiedział. – Oczywiście...”.
* * *
– Spencer Haywood. – Znów wypowiada to nazwisko, ale tym razem jakby z większą pewnością siebie. – Trenowałem go w Milwaukee, prawda?
– Nie – odpowiadam. – W Lakers.
McKinney przygląda mi się z początku trochę zdezorientowany, potem przybity. Wie, że jestem tu po to, by opowiedzieć historię Los Angeles Lakers epoki Showtime’u, historię, której głównym bohaterem, gdyby nie ten dzień wolny, gdyby nie ten mecz tenisowy, gdyby nie ten pusty garaż, rozklekotany rower i straszny pech, byłby Jack McKinney. Byłby jej głównym aktorem, a nie tylko nazwiskiem wymienionym w połowie napisów końcowych. To właśnie dręczy wszystkich, którzy znają i kochają tego gościa. I nie chodzi o tę jazdę rowerem, ale o to, co mogłoby się stać, gdyby do niej wtedy nie doszło. Co by było, gdyby rankiem 8 listopada 1979 roku Jack MicKinney olał ten telefon i poszedł dalej spać albo przebiegł ze dwa i pół kilometra? Czy Paul Westhead byłby dziś znany jako jeden z ojców chrzestnych szybkiej koszykówki i słynny guru, który prowadził Hanka Gathersa i Bo Kimble’a w meczach, w których ich drużyna zdobywała nawet 160 punktów? Czy Pat Riley byłby ośmiokrotnym mistrzem NBA, wybitnym sprzedawcą i multimilionerem, znakomitym mówcą motywacyjnym? Czy Lakers w ogóle sprzedaliby Nixona Clippersa za jakiegoś młodego chłopaka, który nazywał się Byron Scott? Czy wybraliby w drafcie Dominique’a Wilkinsa zamiast Jamesa Worthy’ego? Czy zatrzymaliby Abdul-Jabbara na jeszcze jeden sezon? A może Johnson zrobiłby jeszcze bardziej niezwykłą karierę? Czy Los Angeles Lakers zdobyliby pięć tytułów mistrzów NBA, jak to zrobili w latach osiemdziesiątych? A może więcej? Sześć? Albo siedem?
Czy Jack McKinney byłby powszechnie uznawany za jednego z najlepszych trenerów w historii National Basketball Association?
„Nie mam co do tego żadnych wątpliwości – powiedział Nixon. – Żadnych”.
Siedzimy tak, dalej gadamy, popijamy wodę, McKinney przegląda folder, szukając wyblakłych wspomnień i błysków, które dawno się gdzieś zagubiły. Miał jeszcze potem być trenerem – na polecenie właściciela Lakers Jerry’ego Bussa, którego dręczyło poczucie winy, zatrudnili go w drużynie Indiana Pacers. Ale mimo że po sezonie 1980–81 dostał nagrodę Trenera Roku, nigdy już nie był sobą. Członkowie Pacers zrobili coś, co nie miało precedensu – czarnym flamastrem napisali sobie z przodu spodenek swoje nazwiska, żeby ich trener się nie pogubił. Potem, po jednym z meczów rozgrywanych podczas jego ostatniej przygody trenerskiej w Kansas City, kilku zawodników Kings powiedziało dziennikarzom, że podczas jednego z time outów McKinney zarządził rozegranie takiej samej akcji, „jaką zagraliśmy w meczu z St. John’s”. Chodziło mu o nowojorską uczelnię, przeciwko której dziesięć lat wcześniej grała trenowana przez niego wówczas drużyna Saint Joseph’s.
W końcu McKinney definitywnie odszedł z NBA i zajął się sprzedażą gadżetów sportowych. Od czasu do czasu oglądał mecze ligowe, ale ból spowodowany świadomością tego, co mogło (i powinno było) się wydarzyć, znacząco dominował nad krótkimi chwilami radości, która towarzyszyła mu, gdy siedział na kanapie i oglądał pojedynki Lakers z Celtics. McKinney nie jest zgorzkniałym gościem, ale jest człowiekiem.
– Życie nie zawsze jest fair – stwierdził – Nie mam problemu z tym, jak się potoczyło. Jestem kochany. No ale nie wszystko i nie zawsze jest fair...
W jego mieszkaniu znajduje się tylko jedna rzecz związana z czasami, gdy trenował Lakers – kryształowa karafka na wino z wygrawerowanym logo tej drużyny. Riley, który jest teraz prezesem Miami Heat, od czasu do czasu zostawia McKinneyowi bilety na mecze swojej drużyny.
– Zawsze powtarza, że jestem tym kolesiem, który sprawił, że jego kariera w ogóle była możliwa – powiedział McKinney. – Że to ja jestem tym gościem.
Potem następuje przerwa. Długa, rozwlekła, niezręczna, brzydka przerwa. Chcę zadać Jackowi McKinneyowi więcej pytań o dynastię Lakers, o Westheada i Rileya, o Magica i Kareema. Chcę wiedzieć, czy myśli sobie czasami, że go zostawili, że była jakaś wielka impreza, a on musiał zostać za drzwiami.
Chcę go zapytać o tak wiele rzeczy, ale kiedy wywiad dobiega końca, po prostu ściskam jego dłoń i dziękuję za poświęcony mi czas.
To Jack McKinney jest człowiekiem, dzięki któremu w zawodowej koszykówce narodziła się epoka Showtime’u.
Szkoda, że nie może tego pamiętać.ROZDZIAŁ 1
JACK KENT CZUB
Reprymenda dla Claire Rothman zawsze zaczynała się w taki sam sposób. Po pierwsze, Jack Kent Cooke upewniał się, że w pomieszczeniu jest jakiś mężczyzna. Mógł to być wysoko postawiony działacz z innego klubu NBA. Albo Jimmy pracujący jako hydraulik w hali Forum. Co tam, mógł to być nawet jeden z kumpli Cooke’a z dzieciństwa spędzonego w Toronto, który wpadł go odwiedzić i przy okazji obejrzeć z nim mecz Los Angeles Lakers.
Po drugie, Cooke żądał, żeby Rothman, zatrudniona w hali Forum na stanowisku wiceprezeski odpowiedzialnej za zamówienia, natychmiast do niego przyszła. „Pani Rothman, zapraszam do mnie do gabinetu – syczał ze złością. – Natychmiast!”.
Po trzecie, kiedy Rothman już weszła, zaczynał wrzeszczeć. Było głośno, nieprzyjemnie i w 99 procentach przypadków bezzasadnie. Skończyły się zszywki. Steki były niedosmażone. Gdzie są nowe żarówki? Rothman była wybitną wizjonerką, jeśli chodzi o wykorzystywanie pełnego potencjału hali Lakers, ale dla właściciela klubu znaczyła często nie więcej niż byle damulka, ktoś, kogo znaczenie można umniejszać. A on, mierzący 173 centymetry Napoleon z Hollywood, pokazywał w ten sposób swoją męskość.
„A teraz, zanim wyjdziesz – wrzeszczał, kiwając porozumiewawczo głową w kierunku innych przebywających w pomieszczeniu mężczyzn – powtórzysz jeszcze raz za mną: Nigdy. Więcej. Nie. Popełnię. Tego. Błędu. Nigdy!”.
Rothman zawsze robiła to, co jej kazano, po czym upokorzona wymykała się z sali.
„Będę uczciwa: Jack Kent Cooke był prawdziwym psychopatą – mówiła. – Kiedyś miał atak serca i prawdopodobnie nastąpiło częściowe niedotlenienie mózgu. I obawiam się, że to poczyniło pewne szkody. Bo był naprawdę chory psychicznie”.
Na początku 1979 roku właśnie ten człowiek rządził jednym z najważniejszych klubów w NBA. Był właścicielem Los Angeles Lakers.
Niewiele osób było świadomych szaleństw Cooke’a. Choć za zamkniętymi drzwiami zachowywał się jak warczący byk, to w świecie biznesu, w którym Lakers uznawano za modelowy sukces, Jack Kent Cooke był postrzegany jako dostojny geniusz finansowy.
Urodził się 25 października 1912 roku w Kanadzie, w Hamilton w stanie Ontario. W dzieciństwie klepał biedę (jego ojciec Ralph bez specjalnych sukcesów sprzedawał ramy do obrazów, a matka Nancy nie pracowała i zajmowała się domem), ale zarobił małą fortunę, kupując stacje radiowe i magazyny, restrukturyzując je i odsprzedając potem ze sporym zyskiem. Swój pierwszy milion dolarów zarobił w wieku 32 lat, a 200 tysięcy z tego wydał na zakup 80 procent Toronto Maple Leafs, klubu baseballowego z International League. Specjalizował się w pozyskiwaniu klientów. Podczas zapowiadanych z wyprzedzeniem specjalnych wieczorów na meczach Maple Leafs można było wygrać orchidee i banknoty dolarowe. Cooke organizował promocje typu „trzy bilety w cenie jednego”, „bezpłatne bilety dla kobiet w ciąży, jeśli przyjdą z mężem” itp. W piątki trzynastego osoby, które miały ze sobą czarnego kota, mogły wejść na mecz bez biletu. Klub zaprosił kiedyś nawet na Maple Leaf Stadium kubańskiego premiera Fidela Castro, żeby rozpoczął mecz pierwszym rzutem.
W 1960 roku Cooke sprzedał większość swoich kanadyjskich aktywów, przeprowadził się do Beverly Hills i skupił na sporcie amerykańskim. Za 350 tysięcy dolarów nabył 25 procent udziałów w klubie futbolowym ligi NFL Washington Redskins, po czym w 1964 roku umocnił swoją fortunę, tworząc American CableVision, firmę specjalizującą się w dostarczaniu wysokiej jakości sygnału telewizyjnego do miejsc, w których wcześniej odbiór był słaby.
No a po zakończeniu sezonu 1964–65 kupił Los Angeles Lakers.
Właścicielem klubu był wtedy Bob Short, magnat przemysłu transportowego, były adwokat, który w 1960 roku przeprowadził Lakers do Los Angeles ze swojego rodzinnego Minneapolis.
Short nie był specjalnie zainteresowany sprzedażą klubu. W poprzednim sezonie Lakers zarobili pół miliona dolarów, co było zawrotną sumą jak na ligę, która wciąż jeszcze próbowała znaleźć swój sposób zarabiania pieniędzy. Ale kiedy Cooke, który nigdy wcześniej o Lakers nie słyszał, zapytał o możliwość kupna klubu, Short rzucił kwotę, która – jak sądził – skutecznie odstraszy Cooke’a: 5,175 miliona dolarów.
„Poprosiłem o rachunek zysków i strat i powiedziałem mu, że się zastanowię – mówił potem Cooke. – Bilans, który dostałem od Shorta, został stworzony na szybko. Nic z niego nie rozumiałem”. Koszykarskie IQ Cooke’a wynosiło -17, ale w biznesie był geniuszem. I choć nie chciał się do tego przyznać, to prawdziwą motywacją do kupna Lakers było jego założenie, że pomoże mu to w sprowadzeniu do Kalifornii klubu NHL. „Tylko po to kupił Lakers – mówił Alan Rothenberg, były prawnik drużyny. – Jack Kent Cooke był fanem hokeja”.
W 1966 roku Lakers grali w Los Angeles Sports Arena, zbudowanej siedem lat wcześniej hali zlokalizowanej w centrum, w pobliżu kampusu Uniwersytetu Południowej Kalifornii. Poza Lakers regularnie korzystał z niej jedynie drugoligowy klub hokejowy Los Angeles Blades. Kiedy władze NHL ogłosiły plany przeprowadzki na zachód, Cooke spotkał się z przedstawicielami Coliseum Commission, organu zarządzającego sportem w Los Angeles, i obiecał, że wybuduje w mieście halę za własne pieniądze.
Nikt mu wtedy nie uwierzył. Kolejna hala w Los Angeles? Dobra, jasne – a może by tak zbudować jeszcze jeden stadion Dodgersów? „Jak wynika z publikacji prasowych z tamtych czasów, wszyscy byli przekonani, że Cooke blefuje – mówił Rothenberg. – Komisja zgodziła się warunkowo przekazać mu drużynę, ale wiedziała, że nigdy do tego nie dojdzie”.
A jednak doszło. Hala Forum kosztowała 16 milionów dolarów i była „skromnym miejscem z siedemnastometrowymi kolumnami i 17 tysiącami tapicerowanych foteli”, jak to sarkastycznie ujął Bill Brubaker z „Washington Post”. I choć technicznie znajdowała się o 25 kilometrów dalej, w chylącym się ku upadkowi miasteczku Inglewood, to w hali Forum wszystko kojarzyło się z hollywoodzkim blichtrem i przepychem. Cooke nazywał ją „najwspanialszą areną zbudowaną od czasu oryginalnego rzymskiego Koloseum”. I dodawał: „Kto wie, może za 200 albo nawet za 2 tysiące lat ludzie będą mówili, że hala Forum to jeden z najwspanialszych budynków wzniesionych w XX wieku”.
W 1967 roku Los Angeles Kings Jacka Kenta Cooke’a zadebiutowali w NHL i zaczęli dzielić halę Forum z Lakers. Cooke bardzo szybko wyrobił sobie reputację koszykarskiego magnata, w 1968 roku Lakers pozyskali środkowego Wilta Chamberlaina, w 1972 roku zdobyli mistrzostwo NBA, a w 1975 roku przeprowadzili transfer z Milwaukee Bucks, pozyskując kolejnego dominującego środkowego w kwiecie wieku, Kareema Abdul-Jabbara. Cooke był właścicielem klubu przez 14 lat, a Lakers mieli w tym czasie bilans 673–472, zdobyli sześć tytułów mistrzowskich i tylko przez trzy sezony przegrywali więcej meczów, niż wygrywali. „Pan Cooke był pod wieloma względami geniuszem – mówiła Joan McLaughlin, która przez ponad 30 lat pełniła w Lakers obowiązki dyrektorki ds. zasobów ludzkich. – Działał szybko i był bardzo inteligentny w kwestii prowadzenia biznesu”.
A jednak...
„Potrafił też być niezłym skurwielem”.
8 marca 1973 roku Cooke przeszedł rozległy zawał serca. Po kilku miesiącach powrócił do pracy i wyglądał na zdeterminowanego, żeby zniszczyć zbiorową samoocenę swoich pracowników. Telefonował do nich, żeby sprawdzić, czy odbiorą przed trzecim dzwonkiem. Jeśli ktoś nie zdążył, to zostawał zwolniony. Po porażkach Lakers regularnie beształ Billa Sharmana, dyrektora generalnego klubu. Podczas meczów Kings schodził na dół do ich ławki, żeby głośno krytykować trenerów i zawodników. Obiecał Rothman wysoką premię, jeśli uda jej się wynająć halę na ponad 185 wydarzeń w ciągu roku. Kiedy osiągnęła ten cel i poprosiła Cooke’a o wypłatę premii, wyrzucił ją z gabinetu. Kazał swoim pracownicom kręcić pośladkami, podczas gdy on przyglądał się temu z boku, krytykując ich strój i formę fizyczną. „Lubił się popisywać – wspominała McLaughlin. – Uważał, że robi na wszystkich ogromne wrażenie”. Według byłego zawodnika Kings Cooke miał kiedyś zażądać od jednego ze swoich podwładnych, żeby zdjął marynarkę, a kiedy mężczyzna wypełnił polecenie, Cooke ubrał w nią swojego ukochanego psa Coco. W 1976 roku, kiedy wartość jego majątku szacowano na 100 milionów dolarów, płacił swojej pokojówce zatrudnionej na cały etat 8400 dolarów rocznie. Chick Hearn, który przez wiele lat zapowiadał mecze Lakers, lubił opowiadać, jak zasugerował kiedyś, żeby nowy budynek, który nazywał się po prostu Forum, przemianować na Fabulous Forum (Fantastyczne Forum). Cooke był tym pomysłem zachwycony i powiedział mu: „W tym tygodniu w twojej wypłacie znajdzie się coś ekstra”. I rzeczywiście Hearn znalazł coś ekstra – zdjęcie Jacka Kenta Cooke’a w formacie mieszczącym się w portfelu. Rod Hundley, były zawodnik i komentator meczów Lakers, twierdził: „Był największym dupkiem, jaki kiedykolwiek się urodził”.
Choć niespecjalnie popularny, Cooke od połowy do końca lat siedemdziesiątych był prawdopodobnie najpotężniejszym człowiekiem w świecie sportu. Ale on sam potajemnie planował wyjście z tego biznesu.
28 października 1977 roku „City News Service” opublikował wiadomość, która zaszokowała kibiców Lakers uważających, że wszystko układa się świetnie:
Dziś ujawniono, że przedsiębiorca sportowy Jack Kent Cooke może być zmuszony do sprzedania udziałów w swoich trzech klubach sportowych, żeby wypełnić warunki podziału majątku po niedawnym rozwodzie.
Douglas Babby, adwokat Jeannie Cooke, powiedział, że jego klientka żąda połowy majątku szacowanego na 100 milionów dolarów, obejmującego między innymi własność klubów Los Angeles Kings, Lakers i Washington Redskins.
Prawnicy pani Cooke oszacowali, że majątek 64-letniego Cooke’a, który poza Kings, Lakers i Redskins obejmował również halę Forum i dwa miliony udziałów w spółce Teleprompter, jest wart właśnie 100 milionów.
Niedługo potem Cooke przeprowadził się ze swojej luksusowej rezydencji w Bel Air do Las Vegas. Choć przedstawiał to opinii publicznej jako szansę na zamieszkanie w nowym miejscu, w którym będzie się dobrze bawił, w rzeczywistości przeniósł się do krainy kasyn, by osiąść w kryjówce podatkowej. Dzięki prawu stanowemu Nevady Jeannie Cooke podobno nie miała możliwości położenia łapy na majątku męża – dopóki będzie tam mieszkał. Jeśli więc niebawem była żona chciałaby jego pieniędzy, to musiałaby o nie powalczyć w Nevadzie. Efektem był rozwód, który w trakcie dwóch i pół roku zaangażował 41 prawników i zaowocował powstaniem 12 tysięcy stron dokumentów sądowych. „Nie był typem faceta, który by odpuścił – mówił Rothenberg. – Uznał, że jeśli wyjedzie do Vegas, będzie tam chroniony. Ale moim zdaniem chciał też wyjechać z Los Angeles i zmienić swoje życie”.
W trakcie tego rozwodowego szaleństwa Cooke dał do zrozumienia, że jeśli pojawi się ktoś, kto okaże autentyczne zainteresowanie kupnem Lakers, Kings i hali Forum (jako pakietu), to on chętnie wysłucha propozycji.
* * *
„Dlaczego grasz w takiej norze?”
Pytanie zadane przez Claire Rothman zaskoczyło Jerry’ego Bussa. Nora! Hala Los Angeles Memorial Sports Arena nie była przecież norą! No dobra, może trochę... Jasne, że siedzenia były nieco brudne, jakość oświetlenia – fatalna, a w okolicy zdarzały się napady, ale żeby od razu nazywać halę norą?
Mówiąc szczerze, Buss, 41-letni właściciel drużyny tenisowej Los Angeles Strings występującej w nowobogackiej lidze World Team Tennis, nigdy się nad tym specjalnie nie zastanawiał. Przed nabyciem Stringsów w 1974 roku nie był właścicielem klubu sportowego, a halę Sports Arena wybrał na siedzibę swojej drużyny głównie dlatego, że była akurat dostępna.
Potem, zimą 1975 roku, odebrał telefon od Rothman. „Nie miałam żadnego planu... Po prostu się z nim znienacka skontaktowałam, bo wiedziałam, że mamy jeszcze wolne terminy w hali Forum – mówiła Rothman. – Pamiętam, że mu powiedziałam, że jego drużyna powinna grać w Forum, a on odpowiedział, że go na to nie stać”.
„No cóż – odpowiedziała Rothman. – W takim razie złożę ci propozycję nie do odrzucenia”.
Tego samego dnia Buss przyjechał do hali Forum, spotkał się z Rothman i za 12,5 tysiąca dolarów wykupił lożę. Przed wyjściem zaproponowała mu, że pozna go z Jackiem Kentem Cookiem. Panowie zjedli obiad w restauracji Trophy Room w hali Forum. Choć łączyły ich najpewniej tylko dwie rzeczy (miłość do sportu i to, że obaj mieli mnóstwo pieniędzy), to zawiązała się między nimi silna więź. Bussowi spodobała się otwartość Cooke’a i to, że udało mu się zrobić coś z niczego. A Cooke wsłuchiwał się w opowieści Bussa o zbijaniu fortuny i poczuł autentyczne pokrewieństwo dusz. Obaj byli bogatymi facetami niepochodzącymi z Los Angeles (Cooke pochodził z Toronto, Buss z Kemmerer w Wyoming), którzy dorastali w biedzie i sami na wszystko zapracowali. Buss ukończył studia na Uniwersytecie Wyoming, doktoryzował się z chemii fizycznej na Uniwersytecie Południowej Kalifornii i w branży nieruchomości został magnatem pełną gębą. W 1959 roku nabył pierwszy budynek, liczący 14 mieszkań apartamentowiec w Los Angeles, a 20 lat później miał już ponad 700 nieruchomości, od hoteli i apartamentowców po cenne kawałki ziemi. Był typem wizjonera, z którym Cooke się identyfikował.
Buss zgodził się też przenieść Stringsów do hali Forum. Według Rothman to na pewno nie zaszkodziło.
Panowie zaczęli ze sobą w miarę regularnie rozmawiać – Buss zazwyczaj wysłuchiwał opowieści Cooke’a o jego sukcesach i zwycięstwach. W rozmowach z przyjaciółmi przyznawał, że Cooke może i jest trudnym do zniesienia samochwałą, ale rzeczywiście ma po temu całkiem niezłe powody i udokumentowaną listę osiągnięć. Stanowili dziwną parę i trudno było zrozumieć, dlaczego tak się do siebie zbliżyli. Buss nosił dżinsy („wytarte w wyróżniający się sposób lewisy”, jak opisał je kiedyś William Oscar Johnson ze „Sports Illustrated”) i pomiętą kowbojską koszulę rozpiętą pod szyją. Kiedyś odrzucił propozycję występu w reklamie papierosów w roli Marlboro Mana. Buss nie był arogancki i w przeciwieństwie do Cooke’a zaprzyjaźniał się z pracownikami. Kiedy próbował ściągnąć do swojej drużyny tenisowej Strings Jimmy’ego Connorsa, dowiedział się, że ten legendarny tenisista lubi chwalić się przed przyjaciółmi swoim nowym kruczoczarnym porsche. Kiedy więc umówili się na kolejne spotkanie, Buss podjechał na nie nowiuteńkim maserati. Wyskoczył z auta i położył kluczyki przed Connorsem. „Chcesz takie? – zapytał. – Jest twoje, wystarczy, że podpiszesz z nami umowę”. (Zaskoczony Connors ostatecznie odmówił).
Na początku 1978 roku Cooke podjął decyzję: sprzeda wszystkie swoje aktywa z Los Angeles (oficjalnie znane jako California Sports Inc.) i skupi się na Washington Redskins. I choć oferty złożyło mu siedem różnych podmiotów, to przewagę miał od samego początku Buss. Cooke doskonale wiedział, że sport nie jest jego przelotną fascynacją. W 1970 roku Buss rozważał zakup drużyny ABA Los Angeles Stars. Kiedy indziej zastanawiał się nad sprzedażą połowy udziałów w hotelu Ocotillo Lodge w zamian za udziały w innym klubie ABA, San Diego Conquistadors. A ostatnio badał możliwość zakupu Oakland Athletics i Chicago White Sox. Ale nigdy mu się nie udawało i zostawał z niczym.
Choć panowie byli ze sobą blisko, negocjacje były trudne. Cooke dorzucał do warunków transakcji dziwaczne punkty. „Upierał się, żeby Jerry kupił w Las Vegas dom dla kobiety, z którą akurat się spotykał – wspomina Charline Kenney, asystentka Bussa. – Tego typu dziwne rzeczy”. Oto w jaki sposób „Sports Illustrated” opisywał najbardziej złożoną transakcję w historii amerykańskich sportów zespołowych:
Umowa wygląda następująco: Buss i jego partnerzy zapłacą 43,5 miliona dolarów za halę Forum i ziemię w Raljon Ranch w pobliżu miasteczka Bakersfield. Buss, już sam, zapłaci dodatkowo 24 miliony za Lakers i Kings i stanie się jedynym właścicielem obu klubów. Razem z partnerami przejmą też wartą około 10 milionów dolarów hipotekę na hali Forum. Cooke będzie mógł wybrać, czy pozostałe 37,5 miliona przejmie w gotówce, czy też 20 milionów w gotówce i 37,5 miliona w nieruchomościach, które będzie mógł wybrać z listy przygotowanej przez firmę Bussa, Mariani-Buss Associates. Cooke ma do dyspozycji miesiąc na wybranie opcji finansowania, ale Buss mówi: „Sądzę, że wybierze opcję korzystniejszą podatkowo i weźmie nieruchomości. Gdyby wybrał samą gotówkę, kosztowałoby go to dodatkowe 9 milionów dolarów w podatkach”.
W artykule zapomniano wspomnieć, że jedna z małych nieruchomości, które były elementem transakcji, to Chrysler Building, słynny nowojorski 77-piętrowy budynek, który Buss przekazał Cooke’owi. „To wszystko było oszałamiające – mówił Rothenberg. – Obiekty, które nie sposób sobie wyobrazić, wymieniano niczym żetony w kasynie. To było coś niesamowitego móc w tym uczestniczyć”.
Transakcję oficjalnie ogłoszono 27 maja 1979 roku nagłówkiem na pierwszej stronie „New York Timesa”: „Dwa kluby z Los Angeles i hala mają zostać sprzedane”.
„Było super – wspominała Jeanie Buss, córka Jerry’ego. – Już to, że tata został właścicielem Lakers, było świetne, ale mieć 18 lat i do dyspozycji halę Forum, to coś niesamowitego. Myślałam sobie: «Czy to znaczy, że jeśli do naszego miasta przyjedzie Rod Stewart, dostanę bilety w pierwszym rzędzie?»”.
Kilka godzin później, kiedy Buss już formalnie uścisnął dłoń Cooke’a, dopinając transakcję, Buss kupił butelkę Jacka Daniel’sa, wszedł do hali Forum, zapalił światło na tablicy wyników, usiadł na parkiecie i się upił. „To moje! – wrzeszczał, leżąc na środku parkietu. – To jest, kurwa, moje!”.
Ale zanim doszło do finalizacji, trzeba było jeszcze zadbać o kilka szczegółów.
Jack Kent Cooke nie był typem gościa, który odszedłby po cichu.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------Źródła
S. Ostler, _Jack McKinney: Low-Key Coach with Upbeat Offense_, „Los Angeles Times” 1979, July 31.
I. Thomsen, _The Man Who Could Have Been Pat Riley_, „National Sports Daily”, 1990, April 19.
R. Lazenby, _The Show_, s. 97.
R. Reilly, _Larger than Life_, „Sports Illustrated”, 1991, December 16.
B. Brubaker, _The Golden Rule: A Cooke’s Tour of Life_, „Washington Post”, 1988, July 17.
R. Lazenby, _The Show_, s. 99.
W.O. Johnson, _Jerry Is Never Behind the Eight Ball_, „Sports Illustrated”, 1979, June 18.
N. Amdur, _A New Type of Owner in Sports Establishment_, „New York Times”, 1979, May 30.
T. Green, _Buss Unmatched as a Big Wheel of Sports_, „Sporting News”, 1979, June 23.
M. Walker, _Skyscraper Mystique_, „Fortune”, 1979, October 8.
W.O. Johnson, _Jerry Is Never Behind the Eight Ball_, „Sports Illustrated”, 1979, June 18.