Czasem warto czekać - ebook
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Czasem warto czekać - ebook
Szef doktor Sarah Franklyn jest surowy i wymagający. Jest także wielką miłością Sarah z czasów, gdy była chudą nastolatką i bezskutecznie usiłowała go uwieść. Z biegiem lat stała się dojrzałą niezależną kobietą. James nadal wzbudza w niej gorące uczucia, lecz Sarah postanawia, że tym razem nie rzuci mu się w ramiona…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-238-9564-0 |
Rozmiar pliku: | 533 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
ROZDZIAŁ PIERWSZY
W chłodny i wietrzny wiosenny poranek dzieci były okutane w ciepłe kurtki.
– To jak? Macie wszystko?
Sarah w skupieniu przyglądała się swemu znacznie młodszemu przyrodniemu rodzeństwu, starając się upewnić, że o niczym nie zapomniała.
– Sam, masz przy sobie pieniądze na lunch? – zapytała, zakładając za ucho niesforny kosmyk włosów. Mały jest tak roztrzepany, że nie byłaby zdziwiona, gdyby drobne wyparowały w drodze do szkoły.
Dziesięciolatek najwyraźniej nie czuł się swobodnie w nowym szkolnym stroju, posłusznie pogrzebał jednak ręką w kieszeni spodni.
– Tak, mam.
– Dobrze. Postaram się jak najszybciej wykupić wam obiady w stołówce, ale póki co nie życzę sobie żadnych czipsów czy batoników. – Uśmiechnęła się cierpko.
Sam wzruszył ramionami w geście wymuszonej zgody. Rosie, jego siostra, milczała. W ogóle oboje byli tego ranka wyjątkowo cisi. Nic dziwnego, to przecież ich pierwszy dzień w nowej szkole, a nie zdążyli nawet poznać najbliższego sąsiedztwa. W ich życiu zaszło ostatnio tyle zmian, że potrzebują trochę czasu, by się przystosować.
– A ty Rosie? Jak się czujesz?
– Dobrze. – Rosie skinęła głową. Jej szare oczy wyrażały powagę i jakby przygnębienie. Dziewczynka była dwa lata młodsza od brata, ale sprawiała wrażenie nieco od niego dojrzalszej. Wyglądało na to, że z czymś się zmaga.
– Jestem pewna, że dacie radę – powiedziała Sarah, starając się o odrobinę entuzjazmu w głosie. – Wiem, że nie jest łatwo dołączyć do nowej klasy w połowie roku, ale nauczyciele na pewno przedstawią was kolegom i wkrótce będziecie mieli mnóstwo przyjaciół.
Zawahała się przez moment, ale ponieważ żadne z dzieci nie odezwało się, objęła je i poprowadziła korytarzem.
– Czujcie się tu jak w domu. No i pamiętajcie, po lekcjach przyjdzie was odebrać Murray, nasz sąsiad. Ja będę jeszcze w pracy.
Ucałowała dzieci i zostawiła je w pobliżu szkolnej szatni. Było to dla niej przykre, ale już po chwili uspokoiła się, widząc, jak inne dzieci, zaciekawione przybyciem „nowych”, tłoczą się wokół i zagadują.
Wracając do samochodu, odetchnęła głęboko, starając się odzyskać równowagę. Niełatwo stwierdzić, komu w tej sytuacji było bardziej ciężko – jej czy dzieciom. Musiała jednak odsunąć te rozważania na bok i wyjść na spotkanie pozostałym trudnościom, których nie będzie jej szczędził dzisiejszy dzień.
Nie tylko bowiem dzieciom nerwy dają się dziś we znaki. Ona też ma swój pierwszy dzień. Zaczyna pracę w pogotowiu lotniczym. Będzie wraz z drugim lekarzem ratownikiem latać do najpilniejszych przypadków. Praca sama w sobie trudna i odpowiedzialna. Od strony medycznej czuła się do niej dobrze przygotowana, więc nie w tym problem...
Wsiadła do samochodu i wyjeżdżając z kornwalijskiej mieściny rybackiej, skierowała się w stronę sanitarnego lądowiska. Tam miała się spotkać z Jamesem Bensonem. I tu leży pies pogrzebany. Samo przywołanie w myśli tego nazwiska powodowało, że jej żołądek wyprawiał przedziwne harce.
Od jak dawna się nie widzieli? Dobrych parę lat... Ona była wtedy nastolatką – naiwną, niewinną, starającą się za wszelką cenę zwrócić na siebie jego uwagę. Zrobiłaby wiele, by go już nie spotkać, ale teraz szanse na to są zerowe. Starając się o pracę w pogotowiu powietrznym, nie wiedziała, że on jest tam konsultantem. Ale się nie wycofa. To jej wymarzona praca, jej pasja. Nie ma odwrotu.
Tak rozmyślając, nie zauważyła, że oddaliła się od wybrzeża, od zjawiskowych skalistych klifów i małych zatoczek. Mijała teraz krajobraz pełen lesistych dolin. Tu i ówdzie widziało się przytulone do wzgórz budynki z jasnego kamienia. Była pora kwitnienia leśnych dzwonków, które miejscami tworzyły malownicze kobierce. Sarah pozostawała jednak obojętna na te widoki. Serce się jej ściskało, gdy myślała o pozostawionych w szkole dzieciach, a nerwy napinały się w oczekiwaniu nieuchronnego spotkania.
Zaparkowała auto i skierowała się do budynku, w którym pracownicy pogotowia lotniczego mieli pomieszczenia służbowe. Zapukała i weszła do środka.
Nikogo nie zastała. Pewnie szykują się do wezwań, na lądowisku stał przygotowany do startu śmigłowiec.
Rozejrzała się wokół. Stało tam trochę sprzętu medycznego, na monitorze komputera widniał rejestr ostatnich interwencji. Na drewnianym blacie biurka centralną pozycję zajmował czerwony aparat telefoniczny. W kącie pomieszczenia urządzono coś w rodzaju kuchenki z czajnikiem w roli głównej.
– A więc jesteś – rozległ się głos Jamesa Bensona. Serce zaczęło walić jak oszalałe, a po całym ciele rozlało się coś w rodzaju gęstej ciepłej czekolady. – Przepraszam, że cię nie powitałem należycie – dodał – ale właśnie przebieraliśmy się do lotu. Zaraz ruszamy na patrol.
Skinęła głową. Nie będąc pewna, czy głos nie sprawi jej figla, wolała się nie odzywać. James był dokładnie taki, jakim go zapamiętała. Tak samo przykuwał uwagę i dominował nad otoczeniem. Wysoki, świetnie zbudowany, szare przenikliwe oczy, czarne włosy. Zdawał się rozbierać ją wzrokiem jak przed laty. Jego uważne spojrzenie ślizgało się po jej kasztanowych włosach i bladej twarzy.
– Nie do końca wierzyłem, że to będziesz ty – powiedział. – Kiedy przeczytałem, kogo przyjęto, przez chwilę zastanawiałem się, czy istnieje inna doktor Sarah Franklyn. Wiedziałem, że skończyłaś medycynę i pracowałaś w Devon.
Wytrzymała jego spojrzenie. A więc śledził, co się z nią działo.
– Fakt, że wybrałam zawód lekarza, mógł wydać ci się dziwny. – Przełknęła ślinę, by nadać swemu głosowi więcej pewności. – Nie było cię w komisji, więc i do mnie nie dotarło, że będziemy pracować razem.
– Miałem w tym czasie ważną konferencję, nie mogłem się wykręcić. Decyzję o zatrudnieniu cię podjął więc ostatecznie szef oddziału ratownictwa. – Skrzywił się, jakby nie był specjalnie zadowolony z wyniku rekrutacji.
A więc nie chce mnie tu, pomyślała Sarah w nagłym przypływie paniki. Jego szare oczy pociemniały, ale stanowczy głos nabrał pewnego ciepła.
– Może przebierzesz się w kombinezon, a potem przedstawię cię reszcie załogi. Wypijemy razem jakąś kawę.
– Brzmi to nieźle.
A więc przynajmniej zaakceptował fakt, że ona tu jest. Wygląda na to, że nie będzie chciał wracać do tego, co się wydarzyło. Może więc nie musi już na myśl o nim czuć, jak kurczy się jej żołądek? Może jest bezpieczna? W końcu nie jest już bezbronną siedemnastolatką, jak dziewięć lat temu. Teraz jest dorosłą kobietą, czemu więc wciąż czuje się tak niepewnie? Chyba zna odpowiedź. Przeszłość ją dopadnie, to tylko kwestia czasu.
Nakładając na siebie w ustronnym pokoju jaskrawopomarańczowy kombinezon, starała się jednocześnie ogarnąć. Z Jamesem będzie utrzymywać kontakty wyłącznie zawodowe. Nie pozwoli sobie na żadne akcenty osobiste. Emocje na wodzy. Musi mu pokazać, jak bardzo się zmieniła od czasów ich pierwszej znajomości.
Na wspomnienie swych młodzieńczych wybryków aż się wzdrygnęła. Czy naprawdę jako trzynastolatka pewnego letniego wieczoru zrobiła rundę wokół wsi traktorem Bena Huxleya? No cóż, mógł nie zostawiać kluczyków w stacyjce...
A jak James zareagował, gdy włamała się do stadniny w majątku jego ojca, osiodłała konia i pocwałowała w dal? To były jej czternaste urodziny i doprawdy miała gdzieś skutki swego wyczynu. Kochała konie, a akurat wtedy poczuła niepohamowaną chęć szybkiej przejażdżki po okolicznych łąkach. Tak, była dzika, brawurowa, nieprzewidywalna, a James to widział.
– W ten sposób nie sprawisz, że matka do ciebie wróci – mówił, patrząc w jej zielone oczy.
– Ciekawe, co ty możesz o tym wiedzieć? – odpowiadała mu bezczelnie.
Miała szczęście. Nikt nie doniósł policji o jej ekscesach. A im bardziej uchodziły jej one na sucho, tym bardziej szalała. „Taka mała osóbka, a tak wielki sieje zamęt” – mawiał wówczas James. Taaak, z pewnością nie jest teraz zadowolony z jej obecności.
– Ciągle pijesz ze śmietanką i łyżeczką cukru? – zapytał, podając jej kawę. Boże, zapamiętał?
– Tak, poproszę – odrzekła, siadając za stołem.
– Tom jest naszym pilotem. – James wskazał głową szpakowatego czterdziestolatka, który usiadł obok niej.
– Miło cię poznać, Sarah. – Tom uśmiechnął się, podsuwając jej tackę z kanapkami podgrzanymi w mikrofali stojącej przy ekspresie do kawy. – Częstuj się. Jedz, kiedy masz okazję. W tej pracy rzadko miewamy regularne przerwy na lunch.
Wzięła do ręki kawałek bagietki z bekonem i serem. Poranek, gdy udało się jej pochłonąć niewielką grzankę, a dzieci grzebały łyżkami w miseczkach z płatkami, wydawał się odległy o lata świetlne.
– A to Alex, drugi pilot – ciągnął James, wskazując na mężczyznę z drugiej strony stołu. Alex miał pewnie trzydzieści parę lat, burzę brunatnych włosów i łagodne spojrzenie w kolorze orzecha.
– Latałaś już helikopterem? – zapytał.
– Przez jakiś czas pracowałam w pogotowiu lotniczym w Devon – odparła. – Myślę, że to idealna praca dla mnie.
– James mówił, że pracujesz tylko na część etatu.
– Zgadza się, z wami będę latać jeden dzień w tygodniu, a przez kilka dni będę pracować w szpitalu. Oddział wypadków i ratownictwa.
– Ciekawe, chyba niewielu lekarzy tak łączy swoje zajęcia?
– Teraz zdarza się to coraz częściej, a mnie to szczególnie odpowiada – burknęła Sarah, wbijając zęby w grzankę. Smak roztopionego sera sprawił jej przyjemność.
– Sarah dorabia udzielaniem porad medycznych w internecie – wtrącił się James. – Ma też swoją rubrykę w gazecie.
Skąd on to wie? Spojrzała na niego zdumiona, a on znów się skrzywił.
– Natknąłem się na twoje porady w przeglądarce, tam też znalazłem wzmiankę o pisaniu do gazety. – Zmarszczył brwi. – Osobiście nie jestem zwolennikiem stawiania diagnoz bez osobistego kontaktu z pacjentem.
– Toteż ja tego nie robię. Powinieneś się zorientować, skoro czytałeś moje teksty.
Czy on ją prowokuje? Czy chce sprawdzić jej medyczne kompetencje? Tych jej przecież nie brakuje. Podobnie jak nie ma zamiaru zwierzać mu się z sytuacji osobistej, którą on mógłby potraktować jako przeszkodę w należytym wypełnianiu obowiązków. Dla niej praca w niepełnym wymiarze to konieczność. Musi przecież mieć czas dla Sama i Rosie, stąd też tak dobrym rozwiązaniem jest pisanie porad, co można robić w domu.
– Współpracuję z zespołem lekarzy – mówiła Sarah. – Wybieramy przypadki, które mogą zainteresować szersze grono osób. Doradzamy to, co w danych warunkach uważamy za słuszne, ale zawsze jeszcze wskazujemy inne możliwości diagnozy i leczenia.
– Hmm. A nie sądzisz, że najlepiej byłoby doradzić wizytę u lekarza rodzinnego lub u specjalisty?
– Piszą do mnie w większości ludzie, którzy już u lekarzy byli, tyle że bez skutku. Inni wolą iść do lekarza, mając już jakieś pojęcie o tym, co mogą usłyszeć – odrzekła spokojnie.
– Pewnie masz rację – przyznał. Chciał powiedzieć więcej, ale nagle rozległ się dzwonek czerwonego telefonu. Takie połączenia odbiera się natychmiast.
– Gdzie to jest? A w jakim jest stanie? Okej, już wyruszamy.
Wszyscy wybiegli, porzucając kanapki i napoje.
– Młody mężczyzna ranny w karambolu na szosie – objaśniał James w drodze do helikoptera. – Złamanie nogi. To trzydzieści mil stąd, na miejscu jest ratownik, ale ranny potrzebuje lekarza.
Helikopter wzniósł się i już po minucie czy dwóch Sarah mogła z góry patrzeć na zielone połacie łąk poprzecinane drogami, które stąd wyglądały jak wstążeczki.
James usiadł koło niej.
– O, to jest szpital. – Wskazał palcem duży budynek z lądowiskiem na dachu. – Tu przywieziemy pacjenta.
Po chwili pośród rozległych przestrzeni dostrzegli okazały budynek z szarego kornwalijskiego kamienia z całą masą wysokich i wąskich okien w stylu georgiańskim.
– Twoje rodzinne gniazdo – rozmarzyła się Sarah. – Ciągle tam mieszkasz?
Rezydencja była tak wielka, że Jamesowi z powodzeniem wystarczyłoby jedno, powiedzmy północne, skrzydło. Tak było kiedyś, gdy ona mieszkała w tej okolicy. Młodszy brat zajmował skrzydło wschodnie, a reszta domu należała do rodziców.
– Nie, teraz mieszkam bliżej szpitala. Jonathan został u rodziców, ale ma już własną rodzinę. Synka i córeczkę.
– Dziwiłabym się, gdyby było inaczej. Zawsze lubił życie i pracę na farmie.
– A ty? Wróciłaś w rodzinne strony? Dlaczego opuściłaś Devon? Mam tam znajomych i mówili, że wyglądało, jakbyś osiadła na dobre. Miałaś pracę na urazówce...
– Owszem. Spodziewałam się stałego etatu, ale zamiast mnie awansowano mężczyznę, więc zaczęłam się rozglądać za czymś innym...
– To musiało być przykre. – James omiótł ją wzrokiem. – Na ile cię znam, nie poddajesz się łatwo.
– Zgadza się.
Nie będzie go przecież wtajemniczać w szczegóły swej sytuacji. Na przykład w to, że awans ominął ją z powodu zobowiązań rodzinnych. I że zrobi wszystko, by mieć stałą pracę. Teraz jest na to szansa, ale na razie zatrudniono ją na trzymiesięczny okres próbny. I przez ten czas powinna się trzymać z daleka od niego.
Dotarli na miejsce, a gdy pilot sadzał maszynę, mogła obejrzeć z bliska ogrom zniszczeń. W kolizji wzięły udział dwa motocykle, terenówka i limuzyna. Było sporo ofiar. Przy szosie stał wóz strażacki i wyglądało na to, że jeden z samochodów się palił. Można było tylko mieć nadzieję, że pasażerowie w porę go opuścili.
– Idziesz za mną – powiedział James, odpinając pas. – Nie zwracaj uwagi na innych pacjentów. Wszystko w swojej kolejności.
Sarah zagryzła wargi. Czy nie byłoby lepiej, gdyby zamiast obserwować swego przewodnika, pomogła w tym czasie ofiarom wypadku? Podzieliła się z Jamesem tą uwagą.
– Najpierw zorientujmy się w sytuacji. Według ratownika nasz właściwy pacjent jest w najgorszym stanie i nim musimy się zająć w pierwszej kolejności – odparł.
Zeszli razem na pobocze, gdzie ratownik opiekował się rannym młodzieńcem. Ruchem drogowym kierowali policjanci. Właśnie ustawiali blokadę.
Pacjent leżał na trawie. Mógł mieć nie więcej niż osiemnaście lat. Twarz miał bladą wskutek szoku i znacznej utraty krwi. Podawano mu tlen.
– Są jeszcze dwie osoby z urazami kręgosłupa i skręceniami – informował ratownik – i jedna ze złamaniem żeber. Zajęli się nimi moi koledzy. Ten tutaj to Daniel Henderson, motocyklista. Właśnie jechał nad morze.
James ustalał rozmiar obrażeń.
– Silna deformacja podudzia – mówił cicho. – Prawdopodobnie złamana jest i strzałka, i piszczel. Zmiany tamują dopływ krwi.
To niedobrze, może wdać się gangrena i nogę trzeba będzie amputować.
– Dzięki, Colin. Zrobię mu wkłucie doszpikowe. – James grzebał w torbie w poszukiwaniu odpowiedniego sprzętu, po czym zwrócił się do chłopaka. – Dam ci silny środek znieczulający. Po minucie lub dwóch poczujesz się znacznie lepiej. Tylko małe ukłucie, a potem będziesz lekko ospały, okej?
Daniel skinął głową i zamknął oczy. Im szybciej, tym lepiej, dobrze to rozumiał.
– Oczyszczę miejsce pod zastrzyk i przygotuję ketaminę – zaproponowała Sarah.
– Dzięki.
James umieścił ampułkę ze specyfikiem w specjalnym pistolecie. Po zrobieniu zastrzyku zagadnął chłopca:
– No i jak, Daniel? Jak się czujesz?
– W porządku. – Mowa młodzieńca stała się mniej wyraźna – znak, że lek zaczął działać.
James spojrzał na Sarah.
– Myślę, że teraz możemy pokusić się o wyprostowanie nogi tak, by przywrócić krążenie. Ty i Colin przytrzymacie go, a ja spróbuję nastawić tę nogę. Musimy to zrobić bardzo ostrożnie, żeby nie spowodować dodatkowych uszkodzeń naczyń krwionośnych. Miejmy nadzieję, że się uda.
James starał się mówić spokojnie, by nie stresować pacjenta, ale Daniel wyglądał, jakby po ustąpieniu bólu nic go więcej nie interesowało.
Gdy tylko James osiągnął swój cel, przystąpił do unieruchomienia nogi za pomocą szyny.
– Uff, sztuczka się udała – stwierdził w końcu. – Teraz krążenie powinno zostać przywrócone.
Sarah cały czas niepokoiła się o Daniela. Z jej obserwacji wynikało, że chłopak jest ledwo przytomny.
– Musimy go natychmiast transportować – zauważyła półgłosem. – Stracił masę krwi.
– Tak jest. Ty idź po linę, a my umieścimy go na noszach.
Wspólnie przenieśli chłopca do helikoptera. James opuścił ich, by sprawdzić stan innych chorych, ale po chwili wszedł na pokład.
– Okej, inni mogą pojechać zwykłymi karetkami – oznajmił. – Nie ma tam bezpośredniego zagrożenia życia. Jak się ma nasz zuch?
– Niskie ciśnienie, przyśpieszony rytm serca, słaby puls – odparła Sarah. Były to oznaki wstrząsu, ale teraz nie mogli zrobić nic ponad to, co już zostało zrobione.
– Na ratownictwie będzie też czekał chirurg ortopeda, Tom zlecił im to przez radio – powiedział James.
Pilot uruchomił silnik i po chwili lecieli nad półwyspem kornwalijskim, kierując się do odległego o trzydzieści mil szpitala. James podniósł prześcieradło i przyjrzał się nogom chłopca.
– Palce u stóp zaczynają różowieć – stwierdził.
– Bogu dzięki. – Uśmiechnęła się, a jej zielone oczy rozbłysły radością. – Amputacja nogi raczej mu już nie grozi, tak się cieszę.
James skinął głową, delikatnie przykrył pacjenta, ale nie odrywał oczu od Sarah. Patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Napawał się ciepłem, które dało się wyczuć w jej słowach i które lekko zarumieniło jej policzki.
Gdy jednak ona spojrzała na niego, zabrakło jej powietrza. Znów poczuła ten jakże znajomy tępy ból, wynikający z przeświadczenia, że pewnych pragnień nigdy nie da się zaspokoić. A więc on nadal ma nad nią władzę, ciągle jest źródłem upokarzającego poczucia, że jej marzenia są czymś niestosownym.
– Za dwie minuty lądujemy – ogłosił pilot.
– Okej, Tom, jesteśmy gotowi. – James ponownie skupił się na pacjencie, był czujny i poukładany, jak zawsze.
Sarah wyjrzała przez okno. Zdała sobie sprawę, że aby przeżyć, musi ograniczać kontakty z nim do spraw zawodowych. To będzie jej nowa mantra.ROZDZIAŁ DRUGI
– Wyglądasz, jakbyś pilnie potrzebowała odpoczynku. Miałaś pewnie ciężki tydzień? – powiedział Murray, kładąc na brzegu kuchennego stołu tekturową teczkę. – Przyniosłem ci próbki kolorów, o które prosiłaś.
Przyglądał się jej uważnie.
– Jesteś jakaś smutna. Co ci jest?
– Nic mi nie jest. – Sarah uśmiechnęła się do kudłatego sąsiada. – Po prostu spędziłam wiele godzin na malowaniu ścian w living roomie. Siadaj, naleję ci herbaty.
– Potem Sarah pomaluje nasze pokoje – skwapliwie wtrącił się Sam. Foremką wycinał z ciasta pierniczki. – Obiecała, że sami wybierzemy kolory. Z wyjątkiem czarnego. Okej, w takim razie niech będzie fioletowy. Albo jaskrawoczerwony – dodał po chwili namysłu.
– Pomagaliśmy jej malować duży pokój – pochwaliła się Rosie. – To znaczy ja pomagałam, bo Sam w tym czasie grał na konsoli.
– Oboje byliście bardzo pomocni – przyznała Sarah, mrużąc oczy. – Przed nami jeszcze sporo pracy. Kupiłam to lokum w dość opłakanym stanie – dodała, sięgając po żółty czajniczek z esencją.
– Przedtem mieszkał tu staruszek, który już nie bardzo miał siły dbać o porządek – wyjaśnił Murray. – Przeniósł się do syna do Somerset i zależało mu na szybkiej sprzedaży. Starałem się jakoś mu pomagać, ale on nad niczym nie panował. Może powinienem był cię o tym uprzedzić, zanim poleciłem ci to mieszkanie...
Sarah postawiła przed sąsiadem kubek z herbatą i ścisnęła lekko jego ramię.
– Jestem ci bardzo wdzięczna, że je znalazłeś. Dokładnie czegoś takiego szukałam. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
– Hm, no tak, w sumie wymaga tylko pewnego odświeżenia. – Murray rozejrzał się wokół.
Dzieci układały na blasze figurki z piernikowego ciasta. Rosie robiła to perfekcyjnie, dopieszczała każdy szczegół. Sam był o wiele bardziej niedbały, jego ludziki przypominały zezowatych włóczęgów ze znaczącymi brakami w anatomii. Sarah podejrzewała, że dość często próbował nieupieczonej masy. Świadczyły o tym brązowe ślady na buzi chłopca.
Murray przyglądał się, jak Sarah wkłada do piekarnika pierwszą partię figurek.
– Jak tam w pracy? – zagadnął. – Wyrabiasz się?
Sarah usiadła naprzeciw niego, pozwalając dzieciom usunąć resztki ciasta ze stolnicy.
– Raczej tak. To dopiero początki. Szef śledzi każdy mój krok. – Uśmiechnęła się cierpko. – Pewnie się boi, że przez roztargnienie mogę zabić pacjenta.
Faktycznie, James starannie sprawdzał wszystkie jej poczynania, studiował karty pacjentów i rejestry przepisywanych przez nią leków. Była świadoma, że musi przestrzegać procedur, że przed nim nic się nie ukryje. Niby nie powinien mieć zastrzeżeń do jej zawodowych kompetencji, ale cóż... W przeszłości dała mu się poznać jako osoba dość chaotyczna. Może uważał, że przez studia medyczne prześliznęła się psim swędem?
– Coś takiego! – Murray roześmiał się, po chwili jednak spoważniał i dodał półgłosem: – Choć trzeba przyznać, że rzeczywiście masz masę rzeczy na głowie.
– W porządku, już zaczynam się przyzwyczajać do nowego rytmu życia. Choć czasami... – zawahała się – naprawdę brakuje mi czasu, żeby siąść i pomyśleć. Wszystko pędzi na złamanie karku: przeprowadzka, szukanie pracy, nowa szkoła dla dzieci, porady internetowe. Dużo gwałtownych zmian.
Wyprostowała się na krześle i wypiła łyk herbaty.
– Myślę, że wszystko się ułoży. Przecież to początki.
– A może zabiorę gdzieś dzieci? Będziesz miała trochę czasu dla siebie. Chyba że zechcesz nam potowarzyszyć... I tak muszę jechać do miasta po części do komputera. Można przy okazji wpaść na jakąś pizzę.
Na dźwięk słowa „pizza” Sam zastrzygł uszami.
– Kiedy jedziesz? Mogę się zabrać z tobą? – zapytał.
– Jasne. – Murray roześmiał się. – O ile oczywiście Sarah się zgodzi.
Skinęła głową. Murraya znała od lat, razem chodzili kiedyś na kurs wspinaczkowy. Teraz pracował w domu, prowadząc małą firmę internetową. Sprzedawał sprzęt sportowy i doradzał klientom, jak zachować dobrą formę. Organizował też weekendowe zajęcia sportowe. Sarah miała do niego zaufanie.
– Oczywiście, jedźcie, a ja w tym czasie postaram się dojść do siebie.
Tak, to był dla niej mocno stresujący tydzień. Stała obecność Jamesa jest trudniejsza do zniesienia, niż jej się na początku wydawało. Teraz już absolutnie nie mogła się oszukiwać, że udało się jej go zapomnieć. Instynkt ostrzegał, że to nie może się dobrze skończyć. James ma nad nią władzę. Gdy coś pójdzie nie tak, poczuje się znów osierocona.
– Muszę zrobić zakupy w miasteczku – zaczęła się tłumaczyć. – Przejdę się klifem, może nawet plażą.
Murray przytaknął i zwrócił się do Rosie.
– A ty co sądzisz o pizzy?
– Chętnie... – Mała nagle zawahała się i spojrzała na Sarah. – Nie mam też nic przeciw spacerom, ale... – Spuściła oczy, a jej dolna warga zaczęła drżeć. – Mama często zabierała nas nad morze w Devon, więc teraz... jest mi smutno, jak widzę plażę.
– Och, Rosie, kochanie... – Sarah podeszła do dziewczynki, objęła ją i mocno przytuliła. – Wiem, co czujesz, skarbie. Wiem, jak ci ciężko. Ale uwierz, to minie.
– Z tatą grywaliśmy na plaży w piłkę – zadumał się Sam. Jego szaroniebieskie oczy patrzyły gdzieś daleko. – Czasem musiał płynąć po piłkę, a jak wracał, rzucaliśmy się na niego i staraliśmy się mu ją odebrać.
Sarah delikatnie zmierzwiła mu czuprynkę. Ze swego dzieciństwa nie pamiętała ojca wdającego się w szamotaniny i przepychanki. Ale cóż, gdy poznał drugą, młodszą kobietę i założył nową rodzinę, mógł się zmienić. Współczuła Samowi i Rosie. Przeżywali coś, co dziecku przeżyć jest najtrudniej, a ona starała się jak mogła, by przeszli przez to w miarę obronną ręką. Nie jest to łatwe, wspomnienia bowiem pojawiają się w najmniej oczekiwanych momentach. Jak na przykład teraz.
– Myślę, że pizza z mnóstwem dodatków doda wam otuchy. – Murray przybył jej z odsieczą. – A potem możemy iść do wypożyczalni i wybrać DVD z grami, o których mi mówiłeś. Dobrze, Sam?
– O tak, świetnie. – Nastrój chłopca zmienił się.
– A ty, Rosie, możesz wypożyczyć sobie filmy z nowymi tańcami – zaproponowała Sarah, idąc tropem Murraya. – Masz chyba jakieś zaoszczędzone drobne?
Rosie kiwnęła główką rozradowana. Jej jasnobrązowe loki zalśniły w słońcu, które właśnie przebiło się przez kuchenne okno.
– A więc umowa stoi, dajcie znać, jak będziecie gotowi – powiedział Murray.
Gdy odjechali, Sarah sprzątnęła kuchnię i ustawiła piernikowe figurki na półce, do wystygnięcia. Było ich teraz znacznie mniej, a dziwnym zbiegiem okoliczności Sam opuszczał dom z podejrzanie wypchanymi kieszeniami...
Rozejrzała się wokół. Jest tyle rzeczy do zrobienia, ale dzieci nie będzie prawie całe popołudnie, można więc i odrobić zaległości, i iść do miasteczka, by się trochę przewietrzyć. Dobrze jej to zrobi.
Był piękny wiosenny dzień. Po błękitnym niebie przesuwały się znad morza białe obłoczki. Sarah szła wąskimi uliczkami w stronę wybrzeża i czuła, jak lekka bryza igra z jej włosami i spódnicą. W porcie cumowały kutry rybackie, a ich właściciele rozciągnęli na piasku sieci, które trzeba było sprawdzić i ewentualnie naprawić przed następnym wypłynięciem w morze.
Zamiast zejść na plażę, Sarah wybrała ścieżkę prowadzącą na wzniesienie, skąd widać było całą zatoczkę. Patrzyła na urwisty cypel, którego zakamarki tak chętnie penetrowała, będąc nastolatką. Był on nieco oddalony, ale z łatwością mogła obserwować rozbijające się o niego morskie fale i fontanny rozbryzgującej się wody, które znikały w czeluściach licznych szczelin.
Pamiętała, jak wybrała się tam kiedyś z przyjaciółmi. James też tam był – przyjechał właśnie do domu na krótkie wakacje. Studiował już wówczas medycynę. Szli razem wzdłuż brzegu, a ona szukała zakopanych w ciepłym piasku muszli. To był magiczny dzień: niebo, słońce i James u jej boku. Wydawało się jej wtedy, że marzenia jednak się spełniają. Coś poruszyło się obok niej. Czyżby myśli miały taką moc?
– Zdaje się, że już dawno nie buszowałaś w tych skalnych rozlewiskach w poszukiwaniu krabów? – odezwał się James. Wyrósł jak spod ziemi i stał przy niej. Patrzył na oddaloną o pół mili kamienistą plażę.
Sarah podskoczyła, cofnęła się gwałtownie i omal się nie przewróciła. James oparł rękę o metalową poręcz, by nie dopuścić do jej upadku. Przytrzymał ją w pasie, pomagając odzyskać równowagę.
– Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. – Wyglądał na zatroskanego. – Nie myśl, że się skradałem. Byłem pewien, że mnie widzisz, ale najwyraźniej błądziłaś myślami gdzieś daleko.
– Tak... Nie szkodzi. – Palcami przytrzymywała na piersi cienką bawełnę, jakby w ten sposób chciała uspokoić rozszalałe serce. Nie mogła zebrać myśli. On był tak blisko, a jego dotyk powodował, że ciepło rozchodziło się wzdłuż kręgosłupa. – Cco... Co ty tu robisz?
– Wracałem ze szpitala i postanowiłem kupić w miasteczku coś do jedzenia. No i wtedy zobaczyłem ciebie.
– Ach tak. A ja myślałam, że masz wolny weekend.
Cofnął rękę i stanął przy barierce, by lepiej widzieć jej twarz. Niby powinno jej ulżyć, ale nagły brak ciepła, którego źródłem był jego dotyk, spowodował w niej kolejną zapaść umysłową. Czuła perwersyjną chęć, by jego ręka wciąż spoczywała w okolicy jej biodra.
– Niby tak, ale na dyżurze jest młody lekarz. Zadzwonił, żebym skonsultował pewien wątpliwy przypadek.
– A ty się zgodziłeś?
Przez cały tydzień obserwowała jego pracę. Bardzo się angażował, poświęcał pacjentom mnóstwo czasu. Nigdy nie odstąpił chorego, dopóki nie zyskał pewności, że wszystko jest na dobrej drodze. Nie zrzekał się odpowiedzialności, zanim nie zrobił absolutnie wszystkiego, co było w ludzkiej mocy, by pacjent był bezpieczny. Musiało to być wyczerpujące, ale James nie dawał tego po sobie poznać. Zawsze w formie, pogodny, tryskający energią.
Każdy potrzebuje wolnego co najmniej raz w tygodniu, a starsi rangą lekarze traktują weekend jako należną im świętość. Muszą w tym czasie naładować akumulatory. W końcu całe lata pracowali na ten przywilej. Na oddziale ratownictwa wyglądało to trochę inaczej, ale tylko trochę...
– Oczywiście – odparł. – Im wcześniej zobaczę pacjenta, tym lepiej. Młodzi lekarze bardzo się starają, ale wymagają wsparcia. I ja staram się go im udzielać, a nie zawsze jest to możliwe przez telefon.
– Masz rację.
Sarah mogła się uważać za młodą lekarkę, James był o wiele bardziej doświadczony. Zaczął studia, gdy ona miała pstro w głowie. Duszą i ciałem zawsze był oddany medycynie.
– Co z pacjentem? – zapytała. Jej też może się zdarzyć, że będzie potrzebowała jego rady, dobrze więc wiedzieć, z jakimi przypadkami może się do niego zwracać.
– Kobieta doznała zapaści, gdy opatrywano jej ranę brzucha. Lekarz postępował zgodnie z procedurą, ale to nie pomagało. Starsi lekarze byli zajęci innymi nagłymi przypadkami, a pacjentka nie miała u nas żadnej dokumentacji. Prawdopodobnie mogła mieć już wcześniej uszkodzoną wątrobę. Zleciłem różne testy, a w oczekiwaniu na wyniki stosowaliśmy terapię podtrzymującą.
Mówiąc to, patrzył na jasny top podkreślający jej kształty, na spódnicę kryjącą biodra i kołyszącą się przy każdym ruchu wokół łydek. W jego szarych oczach można było dostrzec błyski. A może to tylko odbicia słonecznego światła?
– Wyglądasz bardzo... letnio. To znaczy w sam raz na taką słoneczną pogodę – powiedział.
Ponownie zalała ją fala ciepła. Nie spodziewała się od niego komentarzy na temat wyglądu. Pewnie zwrócił uwagę na jej ubranie, bo na co dzień widywał ją wyłącznie w strojach roboczych – lotniczym kombinezonie lub lekarskim fartuchu.
– Zazwyczaj noszę dżinsy. Zwłaszcza ostatnio, gdy każdą wolną chwilę poświęcam odnawianiu mieszkania. Teraz więc skorzystałam z okazji, żeby na chwilę włożyć coś innego.
– Ach, tak. Przecież sprowadziłaś się tu niedawno. Domyślam się, że nowe miejsce wymaga mnóstwa pracy.
– Masz rację, czuję to w kościach. – Roześmiała się.
– A więc dobrze, że trafiło ci się wolne popołudnie. Odpoczywasz po remoncie, zwiedzając miasteczko? Pewnie poznajesz je od początku?
Stał oparty o barierę, zrelaksowany, i patrzył na nią.
– Tak, pomyślałam, że trochę się powłóczę. Poza tym, podobnie jak ty, muszę coś kupić. Zrobiłam wielkie zakupy zaraz po przyjeździe, ale pewnych rzeczy zaczyna mi już brakować.
Patrzyła na niego. Ubrany był tak jak do pracy – w ciemne spodnie i błękitną koszulę rozpiętą pod szyją. Marynarkę i krawat zostawił pewnie w samochodzie. Rozejrzała się.
– Zaparkowałeś gdzieś tutaj?
– Tak, przy nadbrzeżu. Mieszkam niby niedaleko stąd, ale to jednak kawałek. No i mam pod górkę. – Wskazał na schody z barierką prowadzące na szczyt wzgórza.
Sarah spojrzała na dość strome zielone zbocze porośnięte trawą i krzakami. Stało na nim kilka domów z widokiem na morze.
– Mieszkasz w jednym z nich? – zapytała.
– Nie, mojego domu nie widać. Leży około mili stąd, w głębi lądu. Czasem przychodzę tu rozprostować kości i napawać się widokiem.
– Po latach mieszkania w rodzinnym majątku ziemskim musi to być dla ciebie spora odmiana?
– Owszem. Ale lubię mieszkać sam.
Oboje patrzyli na morze, gdzie na horyzoncie pojawił się okazały żaglowiec.
– Nie myślałem, że wrócisz kiedyś do Kornwalii. Mieszkałaś w Devon ładnych parę lat. Z ojcem, prawda? Zdaję się, że ponownie się ożenił?
– Tak. Mieszkałam z ojcem w Devon przez krótki czas.
Poruszyła się niespokojnie. Uwierały tłoczące się pod czaszką wspomnienia. Wolała ich nie poruszać, więc bez słów zaczęła iść wzdłuż klifu. James ruszył za nią.
– I co potem?
– Pomyślałam, że obecność nastolatki nie sprzyja szczęściu młodej pary, a później wyjechałam na studia. Lubiłam być niezależna, mieszkać z przyjaciółmi.
– A co na to ojciec? W końcu tu, w Kornwalii, spędziliście kilka lat, gdy zostaliście tylko we dwójkę.
Sarah niezdarnie wzruszyła ramionami.
– Żadne z nas nie czuło się z tym komfortowo. Ojciec często zamykał się w sobie. Najchętniej odciąłby się od wszystkich i od wszystkiego, ale musiał zarabiać na życie. Poznał Tracy i wszystko się zmieniło.
– To musiało być dla ciebie trudne.
Sarah zacisnęła wargi, a potem się uśmiechnęła.
– Ona z pewnością rozbudziła w nim na nowo chęć do życia. Wydaje mi się, że raczej cieszyłam się, że ojciec wrócił do ludzi.
Zeszli w dół, do centrum miejscowości, gdzie duże delikatesy sąsiadowały z budynkiem poczty.
– Ja muszę kupić trochę świeżych warzyw i bochenek chleba – oznajmiła Sarah. – Idziesz ze mną?
– Tak, potrzebuję słodkich bułeczek. Wezmę też na wynos gorącą kawę od Marthy. A może potowarzyszysz mi w jedzeniu? – Spojrzał na nią niepewnie. – Szczerze mówiąc, nie jadłem śniadania, a i lunch jakoś mi umknął z powodu wezwania. Wiem, jestem leniuchem, ale jakoś nie chce mi się teraz wracać do garów.
Jej zielone oczy rozszerzyły się.
– Coś takiego! – zawołała zdumiona. – Już prawie mija popołudnie. Jako lekarz wiesz najlepiej, że nie wolno być tak długo na czczo.
Przytaknął i rozciągnął usta w uśmiechu. Wyraz jego twarzy zmienił się całkowicie, a jej serce zatrzepotało.
– Dobra, pouczenie przyjęte. To jak, zjesz ze mną?
– Okej.
Pchnęła drzwi, które dzwonkiem powiadomiły Marthę, właścicielkę, o przybyciu klientów.
– Ale mam też inną propozycję – ciągnęła. – Pójdziemy do mnie, odgrzejemy zupę i włożymy do piekarnika kilka rogalików. W ten sposób słodkie bułeczki zostaną na deser. Mieszkam pięć minut drogi stąd.
Oj, to chyba nie była przemyślana propozycja. Czy na pewno pragnie bliższych kontaktów z mężczyzną, który – mówiąc w przenośni – prześladuje ją od czasów, gdy z niezgrabnego podlotka zaczęła się przeistaczać w kobietę?
– Propozycja nie do odrzucenia – przyznał, unosząc brwi – ale czy na pewno nie sprawię ci kłopotu?
– Nie martw się. Wolę nie mieć cię na sumieniu, kiedy wpadniesz w niedożywienie. – Posłała mu strofujące spojrzenie i roześmiała się.
– Dzięki, Sarah. Poza wszystkim jestem ciekaw, gdzie teraz mieszkasz. Słyszałem, że wolałaś kupić dom, niż wynajmować, a więc stałaś się bardzo rozsądna jak na dziewczynę, która zawsze chciała być wolna niczym ptak.
– Wtedy byłam młoda i naiwna – odpowiedziała i zaczerwieniła się. Tak, wtedy była zuchwała, pełna młodzieńczej przekory, chciała mu się wydać nieosiągalna. Teraz mogła się tylko skrzywić. – Pewnie będziesz rozczarowany tym mieszkaniem. Ja też byłam, ale umowę podpisałam wcześniej.
– Jak to? Kupiłaś mieszkanie bez oglądania go? – Rzucił jej zdumione spojrzenie.
– Tak, kupowałam na aukcji, to była okazja i musiałam szybko wystawić ofertę. Na coś droższego nie byłoby mnie stać.
– Czym mogę służyć? – odezwała się Martha. – No jak, moja droga, urządziłaś się już? – zagadnęła Sarah. – Pamiętam, że zrobiłaś u mnie ogromne zakupy. Muszę przyznać, że dziś nie wyglądasz już tak markotnie jak wtedy.
– Tak, wszystko powoli zaczyna się układać – odrzekła Sarah dziarsko.
Martha podała potrzebne produkty i po chwili Sarah i James objuczeni opuścili jej sklep.
– Daj, poniosę. – James wziął od niej kilka pakunków i zajrzał do nich. – Nie za dużo jarzyn dla jednej kobiety?
– Aha, więc nie wiesz... Nie mieszkam teraz sama.
Stanął jak wryty i rzuciwszy okiem na jej „obrączkowy” palec, stwierdził, że niczego na nim nie nosi.
– Czyżbym coś przegapił? Jesteś z kimś?
– Nie, nie w tym sensie. – Stanowczym krokiem wspinała się po wzgórzu w stronę swego domu.
Rzucił jej zaintrygowane spojrzenie, ale ona właśnie zatrzymała się przed białym domkiem. Z tynku płatami odpadała farba, a i stolarka była nieźle sfatygowana.
– To tu. Tu teraz mieszkam.
Jego wzrok zarejestrował kilka połamanych czy wręcz brakujących dachówek.
– Widzę, że tu nie dzieje się najlepiej – powiedział, starając się zachować kamienną twarz.
Roześmiała się.
– Tak myślisz? Poczekaj, aż zobaczysz, co jest w środku!
Niech się dzieje wola nieba! Przyznając się do nieprzemyślanego zakupu mieszkania, utrwaliła w jego oczach wizerunek trzpiotki. Niewiele już zmieni fakt, że lokum jest naprawdę w opłakanym stanie.
Ponury korytarz wiódł do kuchni. Na suficie łuszczyła się farba, a i ramy okienne od dawna nie widziały malarza.
– Szafki, półki i blaty wyglądają nieźle – zauważył. – Wystarczy je zdjąć i odnowić. To solidne drewno.
– Masz rację. – Jego pozytywna ocena wprawiła ją w lepszy nastrój. – Zacznę podgrzewać zupę i rogaliki, a w tym czasie pokażę ci resztę
– Fajnie. A może w czymś ci pomogę?
– Okej, sztućce są w szufladzie, a kubki tam, wyżej. Postaw ten garnek na kuchni.
Chwilę pokręcili się razem, po czym Sarah oprowadziła Jamesa po skromnym domku, usilnie starając się zwracać uwagę na jego plusy.
– Rozkład pomieszczeń jest rozsądny. Domek polecił mi Murray, który mieszka obok. To mój dobry znajomy i bardzo mi pomógł. Nie wiem, co z tym zrobić. – Wskazała ręką kominek. – Kominki są w każdej z trzech sypialni. Niby tworzą fajny klimat, ale są bardzo zniszczone.
– Szkoda by ich było. Masz wprawdzie centralne, ale domek ma charakter wiktoriański i kominki są w nim na miejscu. Ich renowacja to dość prosta robota: wystarczy oczyścić z rdzy, zabezpieczyć i wypolerować.
– Pewnie masz rację. Wciągnę to na listę rzeczy do zrobienia. Swoją drogą ta lista robi się coraz dłuższa...
– Ja mogę to zrobić.
– Naprawdę? – Zamrugała powiekami, zaskoczona tą nieoczekiwaną propozycją. Czemu on u licha chce cokolwiek robić w tym starym zapuszczonym domu?
– Tak, myślę, że sprawi mi to frajdę. W domu rodziców często coś naprawiałem, odnawiałem, pamiętasz? Raz weszłaś, a ja stałem na drabinie i zastanawiałem się, jak ozdobić sufit w jadalni. – Spojrzał na nią z ukosa i uśmiechnął szelmowsko.
Czy on naprawdę pamięta każdą wspólną chwilę?
– Ja weszłam tam przypadkowo. Pomyliłam jadalnię z salonem – zaczęła się tłumaczyć. – Nie spodziewałam się zastać cię na chwiejącej się drabinie.
– Z trudem uniknąłem upadku.
– To dzięki mnie. Podbiegłam i przytrzymałam drabinę.
– A ja w porę uchwyciłem się mahoniowej szafy i odzyskałem równowagę.
– Dobra, niech ci będzie...
Zaczęła żałować, że w ogóle się odezwała. Dobrze pamiętała tamto wydarzenie, bo solidnie się wtedy wystraszyła. Przez wiele lat w każde wakacje pracowała w majątku rodziców Jamesa. Wówczas została przydzielona do pracy w sadzie. Przyłapanie „panicza” w tak groteskowej sytuacji mogło mieć dla niej przykre konsekwencje.
– Ale w końcu pięknie udekorowałeś ten sufit – dodała pojednawczo.
– Tak, zabrało mi to dwa tygodnie. – Odsunął się od kominka. – Za twoje piecyki wezmę się wkrótce, muszę tylko kupić minię i coś do polerowania żeliwa.
– Okej, bardzo ci dziękuję. Zaskoczyłeś mnie.
Rozejrzała się po ścianach pokrytych spłowiałą tapetą i westchnęła. Powoli wszystko da się doprowadzić do ładu.
– Budynek jest w gruncie rzeczy dość solidny – uznał James. – Teraz nie prezentuje się może najlepiej, ale przy odrobinie starań można z niego zrobić prawdziwe cacko.
– Masz rację. – Uśmiechnęła się do niego. – Chyba zwiedziłeś całość, chodźmy więc do kuchni. Zupę pewnie da się już zjeść.
Postawiła na stole masło, szynkę i sery oraz miskę zielonej sałaty. Przypomniała sobie o piernikach, więc obok bułeczek kupionych przez Jamesa wylądowało kilka słodkich figurek.
– Częstuj się – zaprosiła, siadając w drugim końcu stołu.
– Hm... to wygląda i pachnie bardzo apetycznie – powiedział, nalewając na talerz zupę. – Prawdziwie domowy posiłek: esencjonalny bulion, masa warzyw. Do licha! – zawołał po spróbowaniu dania. – W życiu nie jadłem nic równie pysznego!
– Miło mi to słyszeć, choć przypuszczam, że komuś tak wygłodniałemu jak ty smakowałoby wszystko. – Wyszczerzyła zęby. – Muszę jednak przyznać, że ugotowanie tego zajęło mi sporą część wieczoru.
Uniósł brwi i patrzył na nią z niedowierzaniem, jakby oczekiwał, że niczym Pinokio będzie miała za chwilę taaaki długi nos.
– Chyba żartujesz! Ty w kuchni? O ile pamiętam, zawsze chwytałaś w locie jakiegoś hamburgera, jakąś bagietkę, najwyżej podgrzewałaś coś w mikrofali. Gdzie nauczyłaś się gotować?
– Tu i ówdzie. Jak zaczęłam sama gospodarzyć, stało się to koniecznością. – Roześmiała się. – A tak naprawdę, to śmieciowe jedzenie szybko mi się znudziło i postanowiłam kupić książkę kucharską.
– Cokolwiek jadłaś przez ostatnie lata, świetnie ci to posłużyło. – Spojrzał na nią. – Zaokrągliłaś się. Pamiętam cię jako chuderlawe stworzenie z włosami w wiecznym nieładzie.
Skrzywiła się lekko.
– A więc przynajmniej w kwestii włosów nic się nie zmieniło.
Przed wyjściem z domu wyszczotkowała je i związała w dość ciasny węzeł. A teraz już czuła, że kilka jedwabistych loczków wymknęło się spod przytrzymującej je klamerki.
Pochyliła głowę, udając, że jest zajęta jedzeniem. A więc uważał ją za chudzielca. Pewnie gdy miała siedemnaście lat, w ogóle nie dostrzegał w niej kobiety. Zaczerwieniła się. „Chuderlawe stworzenie”. On wówczas „chodził” z Chloe, córką właściciela zajazdu. Ta to była apetycznie zaokrąglona, miała złociste włosy i rozmarzone niebieskie oczy. Sarah widziała, jak razem jedli lunch w miejscowym pubie. Zakochana nastolatka uznała to za zdradę. Przysięgała sobie, że wyjedzie z miasteczka, by już nigdy nie zobaczyć Jamesa.
A teraz oto je z nim lunch w starym, podniszczonym, niekochanym domu. Chyba zwariowała...?
Odzyskała zimną krew i odważyła się jeszcze raz na niego spojrzeć.
– Zaparzyłam herbatę. Chcesz?
– Chętnie, dzięki – przytaknął.
W roztargnieniu wpatrywał się w piernikowe ludziki. Temu brakowało nogi, innemu ramienia.
– Więcej tu rannych żołnierzy niż nieustraszonych wojowników. Ale pachną wspaniale. – Uśmiechnął się.
– Tak, to autorski wkład Sama w całe przedsięwzięcie. On się zawsze śpieszy, nie ma czasu na dopieszczanie detali.
– Sam? A więc Murray nie jest jedynym mężczyzną w twoim życiu? To musi być trochę skomplikowane.
– Jest. – Spojrzała na niego i powiedziała cicho: – A więc nie słyszałeś, co się przydarzyło memu ojcu i Tracy?
Dla Sarah to był wstrząs. Nigdy dotąd nie czuła się tak samotna jak wówczas, gdy dowiedziała się o zderzeniu.
– Wypadek samochodowy – ciągnęła, zagryzając wargi. – Zginęli na miejscu.
James gwałtownie złapał powietrze, twarz mu stężała.
– Nie wiedziałem, przepraszam cię. To musiało być dla ciebie straszne.
– Tak, to były dla mnie ciężkie chwile.
Przymknęła oczy, jej ręce nieruchomo spoczywały na stole. Umysł miała całkowicie zajęty wspomnieniami tych przerażających tygodni, gdy wszystko wokół wydawało się jej martwe. James położył dłoń na jej ręce. Ten krzepiący gest i spojrzenie ciemnych oczu przywróciły ją do teraźniejszości.
– Miałaś kogoś, kto cię wspierał? Przyjaciół?
– Na szczęście tak.
– To dobrze. Żałuję, że nie byłem wtedy przy tobie.
– Dziękuję. – Posłała mu łagodny uśmiech. – W sumie poradziłam sobie. Największym problemem było dla mnie to, że nie wiedziałam, jak ułożyć życie Sama i Rosie, mojego przyrodniego rodzeństwa. Jego musiałeś widzieć, kiedy był niemowlęciem, chyba spotkaliśmy się na ślubie wspólnych znajomych. Nieważne, w każdym razie teraz oboje mieszkają ze mną.
– Ale... chyba mieli jakichś krewnych, którzy mogli się nimi zająć? Jakąś ciotkę, wujka? – James najwyraźniej był w szoku. – Dlaczego ty musisz ich wychowywać?
Sarah wzruszyła ramionami.
– Nie mają nikogo poza mną. Dlatego znalazłam się tu, gdzie mam nową pracę i nadzieję, że będę w stanie utrzymać rodzinę.
– Boże, nic nie wiedziałem. – Wyglądał na zakłopotanego.
– A dlaczego miałbyś wiedzieć? – zapytała cicho.
Skończyli jeść i James pomógł sprzątnąć ze stołu. Widać było, że to, co usłyszał, kompletnie go rozwaliło. Nieco później, zbierając się do wyjścia, powiedział:
– Wzięłaś na siebie coś, od czego ludzie zazwyczaj się uchylają, wiesz o tym. Ale mnie to jakoś nie dziwi. – Rysy jego twarzy złagodniały. – Kłopoty to zawsze była twoja specjalność. Lubisz wyzwania, prawda? Mam nadzieję, że i tym razem dasz radę.
W chłodny i wietrzny wiosenny poranek dzieci były okutane w ciepłe kurtki.
– To jak? Macie wszystko?
Sarah w skupieniu przyglądała się swemu znacznie młodszemu przyrodniemu rodzeństwu, starając się upewnić, że o niczym nie zapomniała.
– Sam, masz przy sobie pieniądze na lunch? – zapytała, zakładając za ucho niesforny kosmyk włosów. Mały jest tak roztrzepany, że nie byłaby zdziwiona, gdyby drobne wyparowały w drodze do szkoły.
Dziesięciolatek najwyraźniej nie czuł się swobodnie w nowym szkolnym stroju, posłusznie pogrzebał jednak ręką w kieszeni spodni.
– Tak, mam.
– Dobrze. Postaram się jak najszybciej wykupić wam obiady w stołówce, ale póki co nie życzę sobie żadnych czipsów czy batoników. – Uśmiechnęła się cierpko.
Sam wzruszył ramionami w geście wymuszonej zgody. Rosie, jego siostra, milczała. W ogóle oboje byli tego ranka wyjątkowo cisi. Nic dziwnego, to przecież ich pierwszy dzień w nowej szkole, a nie zdążyli nawet poznać najbliższego sąsiedztwa. W ich życiu zaszło ostatnio tyle zmian, że potrzebują trochę czasu, by się przystosować.
– A ty Rosie? Jak się czujesz?
– Dobrze. – Rosie skinęła głową. Jej szare oczy wyrażały powagę i jakby przygnębienie. Dziewczynka była dwa lata młodsza od brata, ale sprawiała wrażenie nieco od niego dojrzalszej. Wyglądało na to, że z czymś się zmaga.
– Jestem pewna, że dacie radę – powiedziała Sarah, starając się o odrobinę entuzjazmu w głosie. – Wiem, że nie jest łatwo dołączyć do nowej klasy w połowie roku, ale nauczyciele na pewno przedstawią was kolegom i wkrótce będziecie mieli mnóstwo przyjaciół.
Zawahała się przez moment, ale ponieważ żadne z dzieci nie odezwało się, objęła je i poprowadziła korytarzem.
– Czujcie się tu jak w domu. No i pamiętajcie, po lekcjach przyjdzie was odebrać Murray, nasz sąsiad. Ja będę jeszcze w pracy.
Ucałowała dzieci i zostawiła je w pobliżu szkolnej szatni. Było to dla niej przykre, ale już po chwili uspokoiła się, widząc, jak inne dzieci, zaciekawione przybyciem „nowych”, tłoczą się wokół i zagadują.
Wracając do samochodu, odetchnęła głęboko, starając się odzyskać równowagę. Niełatwo stwierdzić, komu w tej sytuacji było bardziej ciężko – jej czy dzieciom. Musiała jednak odsunąć te rozważania na bok i wyjść na spotkanie pozostałym trudnościom, których nie będzie jej szczędził dzisiejszy dzień.
Nie tylko bowiem dzieciom nerwy dają się dziś we znaki. Ona też ma swój pierwszy dzień. Zaczyna pracę w pogotowiu lotniczym. Będzie wraz z drugim lekarzem ratownikiem latać do najpilniejszych przypadków. Praca sama w sobie trudna i odpowiedzialna. Od strony medycznej czuła się do niej dobrze przygotowana, więc nie w tym problem...
Wsiadła do samochodu i wyjeżdżając z kornwalijskiej mieściny rybackiej, skierowała się w stronę sanitarnego lądowiska. Tam miała się spotkać z Jamesem Bensonem. I tu leży pies pogrzebany. Samo przywołanie w myśli tego nazwiska powodowało, że jej żołądek wyprawiał przedziwne harce.
Od jak dawna się nie widzieli? Dobrych parę lat... Ona była wtedy nastolatką – naiwną, niewinną, starającą się za wszelką cenę zwrócić na siebie jego uwagę. Zrobiłaby wiele, by go już nie spotkać, ale teraz szanse na to są zerowe. Starając się o pracę w pogotowiu powietrznym, nie wiedziała, że on jest tam konsultantem. Ale się nie wycofa. To jej wymarzona praca, jej pasja. Nie ma odwrotu.
Tak rozmyślając, nie zauważyła, że oddaliła się od wybrzeża, od zjawiskowych skalistych klifów i małych zatoczek. Mijała teraz krajobraz pełen lesistych dolin. Tu i ówdzie widziało się przytulone do wzgórz budynki z jasnego kamienia. Była pora kwitnienia leśnych dzwonków, które miejscami tworzyły malownicze kobierce. Sarah pozostawała jednak obojętna na te widoki. Serce się jej ściskało, gdy myślała o pozostawionych w szkole dzieciach, a nerwy napinały się w oczekiwaniu nieuchronnego spotkania.
Zaparkowała auto i skierowała się do budynku, w którym pracownicy pogotowia lotniczego mieli pomieszczenia służbowe. Zapukała i weszła do środka.
Nikogo nie zastała. Pewnie szykują się do wezwań, na lądowisku stał przygotowany do startu śmigłowiec.
Rozejrzała się wokół. Stało tam trochę sprzętu medycznego, na monitorze komputera widniał rejestr ostatnich interwencji. Na drewnianym blacie biurka centralną pozycję zajmował czerwony aparat telefoniczny. W kącie pomieszczenia urządzono coś w rodzaju kuchenki z czajnikiem w roli głównej.
– A więc jesteś – rozległ się głos Jamesa Bensona. Serce zaczęło walić jak oszalałe, a po całym ciele rozlało się coś w rodzaju gęstej ciepłej czekolady. – Przepraszam, że cię nie powitałem należycie – dodał – ale właśnie przebieraliśmy się do lotu. Zaraz ruszamy na patrol.
Skinęła głową. Nie będąc pewna, czy głos nie sprawi jej figla, wolała się nie odzywać. James był dokładnie taki, jakim go zapamiętała. Tak samo przykuwał uwagę i dominował nad otoczeniem. Wysoki, świetnie zbudowany, szare przenikliwe oczy, czarne włosy. Zdawał się rozbierać ją wzrokiem jak przed laty. Jego uważne spojrzenie ślizgało się po jej kasztanowych włosach i bladej twarzy.
– Nie do końca wierzyłem, że to będziesz ty – powiedział. – Kiedy przeczytałem, kogo przyjęto, przez chwilę zastanawiałem się, czy istnieje inna doktor Sarah Franklyn. Wiedziałem, że skończyłaś medycynę i pracowałaś w Devon.
Wytrzymała jego spojrzenie. A więc śledził, co się z nią działo.
– Fakt, że wybrałam zawód lekarza, mógł wydać ci się dziwny. – Przełknęła ślinę, by nadać swemu głosowi więcej pewności. – Nie było cię w komisji, więc i do mnie nie dotarło, że będziemy pracować razem.
– Miałem w tym czasie ważną konferencję, nie mogłem się wykręcić. Decyzję o zatrudnieniu cię podjął więc ostatecznie szef oddziału ratownictwa. – Skrzywił się, jakby nie był specjalnie zadowolony z wyniku rekrutacji.
A więc nie chce mnie tu, pomyślała Sarah w nagłym przypływie paniki. Jego szare oczy pociemniały, ale stanowczy głos nabrał pewnego ciepła.
– Może przebierzesz się w kombinezon, a potem przedstawię cię reszcie załogi. Wypijemy razem jakąś kawę.
– Brzmi to nieźle.
A więc przynajmniej zaakceptował fakt, że ona tu jest. Wygląda na to, że nie będzie chciał wracać do tego, co się wydarzyło. Może więc nie musi już na myśl o nim czuć, jak kurczy się jej żołądek? Może jest bezpieczna? W końcu nie jest już bezbronną siedemnastolatką, jak dziewięć lat temu. Teraz jest dorosłą kobietą, czemu więc wciąż czuje się tak niepewnie? Chyba zna odpowiedź. Przeszłość ją dopadnie, to tylko kwestia czasu.
Nakładając na siebie w ustronnym pokoju jaskrawopomarańczowy kombinezon, starała się jednocześnie ogarnąć. Z Jamesem będzie utrzymywać kontakty wyłącznie zawodowe. Nie pozwoli sobie na żadne akcenty osobiste. Emocje na wodzy. Musi mu pokazać, jak bardzo się zmieniła od czasów ich pierwszej znajomości.
Na wspomnienie swych młodzieńczych wybryków aż się wzdrygnęła. Czy naprawdę jako trzynastolatka pewnego letniego wieczoru zrobiła rundę wokół wsi traktorem Bena Huxleya? No cóż, mógł nie zostawiać kluczyków w stacyjce...
A jak James zareagował, gdy włamała się do stadniny w majątku jego ojca, osiodłała konia i pocwałowała w dal? To były jej czternaste urodziny i doprawdy miała gdzieś skutki swego wyczynu. Kochała konie, a akurat wtedy poczuła niepohamowaną chęć szybkiej przejażdżki po okolicznych łąkach. Tak, była dzika, brawurowa, nieprzewidywalna, a James to widział.
– W ten sposób nie sprawisz, że matka do ciebie wróci – mówił, patrząc w jej zielone oczy.
– Ciekawe, co ty możesz o tym wiedzieć? – odpowiadała mu bezczelnie.
Miała szczęście. Nikt nie doniósł policji o jej ekscesach. A im bardziej uchodziły jej one na sucho, tym bardziej szalała. „Taka mała osóbka, a tak wielki sieje zamęt” – mawiał wówczas James. Taaak, z pewnością nie jest teraz zadowolony z jej obecności.
– Ciągle pijesz ze śmietanką i łyżeczką cukru? – zapytał, podając jej kawę. Boże, zapamiętał?
– Tak, poproszę – odrzekła, siadając za stołem.
– Tom jest naszym pilotem. – James wskazał głową szpakowatego czterdziestolatka, który usiadł obok niej.
– Miło cię poznać, Sarah. – Tom uśmiechnął się, podsuwając jej tackę z kanapkami podgrzanymi w mikrofali stojącej przy ekspresie do kawy. – Częstuj się. Jedz, kiedy masz okazję. W tej pracy rzadko miewamy regularne przerwy na lunch.
Wzięła do ręki kawałek bagietki z bekonem i serem. Poranek, gdy udało się jej pochłonąć niewielką grzankę, a dzieci grzebały łyżkami w miseczkach z płatkami, wydawał się odległy o lata świetlne.
– A to Alex, drugi pilot – ciągnął James, wskazując na mężczyznę z drugiej strony stołu. Alex miał pewnie trzydzieści parę lat, burzę brunatnych włosów i łagodne spojrzenie w kolorze orzecha.
– Latałaś już helikopterem? – zapytał.
– Przez jakiś czas pracowałam w pogotowiu lotniczym w Devon – odparła. – Myślę, że to idealna praca dla mnie.
– James mówił, że pracujesz tylko na część etatu.
– Zgadza się, z wami będę latać jeden dzień w tygodniu, a przez kilka dni będę pracować w szpitalu. Oddział wypadków i ratownictwa.
– Ciekawe, chyba niewielu lekarzy tak łączy swoje zajęcia?
– Teraz zdarza się to coraz częściej, a mnie to szczególnie odpowiada – burknęła Sarah, wbijając zęby w grzankę. Smak roztopionego sera sprawił jej przyjemność.
– Sarah dorabia udzielaniem porad medycznych w internecie – wtrącił się James. – Ma też swoją rubrykę w gazecie.
Skąd on to wie? Spojrzała na niego zdumiona, a on znów się skrzywił.
– Natknąłem się na twoje porady w przeglądarce, tam też znalazłem wzmiankę o pisaniu do gazety. – Zmarszczył brwi. – Osobiście nie jestem zwolennikiem stawiania diagnoz bez osobistego kontaktu z pacjentem.
– Toteż ja tego nie robię. Powinieneś się zorientować, skoro czytałeś moje teksty.
Czy on ją prowokuje? Czy chce sprawdzić jej medyczne kompetencje? Tych jej przecież nie brakuje. Podobnie jak nie ma zamiaru zwierzać mu się z sytuacji osobistej, którą on mógłby potraktować jako przeszkodę w należytym wypełnianiu obowiązków. Dla niej praca w niepełnym wymiarze to konieczność. Musi przecież mieć czas dla Sama i Rosie, stąd też tak dobrym rozwiązaniem jest pisanie porad, co można robić w domu.
– Współpracuję z zespołem lekarzy – mówiła Sarah. – Wybieramy przypadki, które mogą zainteresować szersze grono osób. Doradzamy to, co w danych warunkach uważamy za słuszne, ale zawsze jeszcze wskazujemy inne możliwości diagnozy i leczenia.
– Hmm. A nie sądzisz, że najlepiej byłoby doradzić wizytę u lekarza rodzinnego lub u specjalisty?
– Piszą do mnie w większości ludzie, którzy już u lekarzy byli, tyle że bez skutku. Inni wolą iść do lekarza, mając już jakieś pojęcie o tym, co mogą usłyszeć – odrzekła spokojnie.
– Pewnie masz rację – przyznał. Chciał powiedzieć więcej, ale nagle rozległ się dzwonek czerwonego telefonu. Takie połączenia odbiera się natychmiast.
– Gdzie to jest? A w jakim jest stanie? Okej, już wyruszamy.
Wszyscy wybiegli, porzucając kanapki i napoje.
– Młody mężczyzna ranny w karambolu na szosie – objaśniał James w drodze do helikoptera. – Złamanie nogi. To trzydzieści mil stąd, na miejscu jest ratownik, ale ranny potrzebuje lekarza.
Helikopter wzniósł się i już po minucie czy dwóch Sarah mogła z góry patrzeć na zielone połacie łąk poprzecinane drogami, które stąd wyglądały jak wstążeczki.
James usiadł koło niej.
– O, to jest szpital. – Wskazał palcem duży budynek z lądowiskiem na dachu. – Tu przywieziemy pacjenta.
Po chwili pośród rozległych przestrzeni dostrzegli okazały budynek z szarego kornwalijskiego kamienia z całą masą wysokich i wąskich okien w stylu georgiańskim.
– Twoje rodzinne gniazdo – rozmarzyła się Sarah. – Ciągle tam mieszkasz?
Rezydencja była tak wielka, że Jamesowi z powodzeniem wystarczyłoby jedno, powiedzmy północne, skrzydło. Tak było kiedyś, gdy ona mieszkała w tej okolicy. Młodszy brat zajmował skrzydło wschodnie, a reszta domu należała do rodziców.
– Nie, teraz mieszkam bliżej szpitala. Jonathan został u rodziców, ale ma już własną rodzinę. Synka i córeczkę.
– Dziwiłabym się, gdyby było inaczej. Zawsze lubił życie i pracę na farmie.
– A ty? Wróciłaś w rodzinne strony? Dlaczego opuściłaś Devon? Mam tam znajomych i mówili, że wyglądało, jakbyś osiadła na dobre. Miałaś pracę na urazówce...
– Owszem. Spodziewałam się stałego etatu, ale zamiast mnie awansowano mężczyznę, więc zaczęłam się rozglądać za czymś innym...
– To musiało być przykre. – James omiótł ją wzrokiem. – Na ile cię znam, nie poddajesz się łatwo.
– Zgadza się.
Nie będzie go przecież wtajemniczać w szczegóły swej sytuacji. Na przykład w to, że awans ominął ją z powodu zobowiązań rodzinnych. I że zrobi wszystko, by mieć stałą pracę. Teraz jest na to szansa, ale na razie zatrudniono ją na trzymiesięczny okres próbny. I przez ten czas powinna się trzymać z daleka od niego.
Dotarli na miejsce, a gdy pilot sadzał maszynę, mogła obejrzeć z bliska ogrom zniszczeń. W kolizji wzięły udział dwa motocykle, terenówka i limuzyna. Było sporo ofiar. Przy szosie stał wóz strażacki i wyglądało na to, że jeden z samochodów się palił. Można było tylko mieć nadzieję, że pasażerowie w porę go opuścili.
– Idziesz za mną – powiedział James, odpinając pas. – Nie zwracaj uwagi na innych pacjentów. Wszystko w swojej kolejności.
Sarah zagryzła wargi. Czy nie byłoby lepiej, gdyby zamiast obserwować swego przewodnika, pomogła w tym czasie ofiarom wypadku? Podzieliła się z Jamesem tą uwagą.
– Najpierw zorientujmy się w sytuacji. Według ratownika nasz właściwy pacjent jest w najgorszym stanie i nim musimy się zająć w pierwszej kolejności – odparł.
Zeszli razem na pobocze, gdzie ratownik opiekował się rannym młodzieńcem. Ruchem drogowym kierowali policjanci. Właśnie ustawiali blokadę.
Pacjent leżał na trawie. Mógł mieć nie więcej niż osiemnaście lat. Twarz miał bladą wskutek szoku i znacznej utraty krwi. Podawano mu tlen.
– Są jeszcze dwie osoby z urazami kręgosłupa i skręceniami – informował ratownik – i jedna ze złamaniem żeber. Zajęli się nimi moi koledzy. Ten tutaj to Daniel Henderson, motocyklista. Właśnie jechał nad morze.
James ustalał rozmiar obrażeń.
– Silna deformacja podudzia – mówił cicho. – Prawdopodobnie złamana jest i strzałka, i piszczel. Zmiany tamują dopływ krwi.
To niedobrze, może wdać się gangrena i nogę trzeba będzie amputować.
– Dzięki, Colin. Zrobię mu wkłucie doszpikowe. – James grzebał w torbie w poszukiwaniu odpowiedniego sprzętu, po czym zwrócił się do chłopaka. – Dam ci silny środek znieczulający. Po minucie lub dwóch poczujesz się znacznie lepiej. Tylko małe ukłucie, a potem będziesz lekko ospały, okej?
Daniel skinął głową i zamknął oczy. Im szybciej, tym lepiej, dobrze to rozumiał.
– Oczyszczę miejsce pod zastrzyk i przygotuję ketaminę – zaproponowała Sarah.
– Dzięki.
James umieścił ampułkę ze specyfikiem w specjalnym pistolecie. Po zrobieniu zastrzyku zagadnął chłopca:
– No i jak, Daniel? Jak się czujesz?
– W porządku. – Mowa młodzieńca stała się mniej wyraźna – znak, że lek zaczął działać.
James spojrzał na Sarah.
– Myślę, że teraz możemy pokusić się o wyprostowanie nogi tak, by przywrócić krążenie. Ty i Colin przytrzymacie go, a ja spróbuję nastawić tę nogę. Musimy to zrobić bardzo ostrożnie, żeby nie spowodować dodatkowych uszkodzeń naczyń krwionośnych. Miejmy nadzieję, że się uda.
James starał się mówić spokojnie, by nie stresować pacjenta, ale Daniel wyglądał, jakby po ustąpieniu bólu nic go więcej nie interesowało.
Gdy tylko James osiągnął swój cel, przystąpił do unieruchomienia nogi za pomocą szyny.
– Uff, sztuczka się udała – stwierdził w końcu. – Teraz krążenie powinno zostać przywrócone.
Sarah cały czas niepokoiła się o Daniela. Z jej obserwacji wynikało, że chłopak jest ledwo przytomny.
– Musimy go natychmiast transportować – zauważyła półgłosem. – Stracił masę krwi.
– Tak jest. Ty idź po linę, a my umieścimy go na noszach.
Wspólnie przenieśli chłopca do helikoptera. James opuścił ich, by sprawdzić stan innych chorych, ale po chwili wszedł na pokład.
– Okej, inni mogą pojechać zwykłymi karetkami – oznajmił. – Nie ma tam bezpośredniego zagrożenia życia. Jak się ma nasz zuch?
– Niskie ciśnienie, przyśpieszony rytm serca, słaby puls – odparła Sarah. Były to oznaki wstrząsu, ale teraz nie mogli zrobić nic ponad to, co już zostało zrobione.
– Na ratownictwie będzie też czekał chirurg ortopeda, Tom zlecił im to przez radio – powiedział James.
Pilot uruchomił silnik i po chwili lecieli nad półwyspem kornwalijskim, kierując się do odległego o trzydzieści mil szpitala. James podniósł prześcieradło i przyjrzał się nogom chłopca.
– Palce u stóp zaczynają różowieć – stwierdził.
– Bogu dzięki. – Uśmiechnęła się, a jej zielone oczy rozbłysły radością. – Amputacja nogi raczej mu już nie grozi, tak się cieszę.
James skinął głową, delikatnie przykrył pacjenta, ale nie odrywał oczu od Sarah. Patrzył na nią jak zahipnotyzowany. Napawał się ciepłem, które dało się wyczuć w jej słowach i które lekko zarumieniło jej policzki.
Gdy jednak ona spojrzała na niego, zabrakło jej powietrza. Znów poczuła ten jakże znajomy tępy ból, wynikający z przeświadczenia, że pewnych pragnień nigdy nie da się zaspokoić. A więc on nadal ma nad nią władzę, ciągle jest źródłem upokarzającego poczucia, że jej marzenia są czymś niestosownym.
– Za dwie minuty lądujemy – ogłosił pilot.
– Okej, Tom, jesteśmy gotowi. – James ponownie skupił się na pacjencie, był czujny i poukładany, jak zawsze.
Sarah wyjrzała przez okno. Zdała sobie sprawę, że aby przeżyć, musi ograniczać kontakty z nim do spraw zawodowych. To będzie jej nowa mantra.ROZDZIAŁ DRUGI
– Wyglądasz, jakbyś pilnie potrzebowała odpoczynku. Miałaś pewnie ciężki tydzień? – powiedział Murray, kładąc na brzegu kuchennego stołu tekturową teczkę. – Przyniosłem ci próbki kolorów, o które prosiłaś.
Przyglądał się jej uważnie.
– Jesteś jakaś smutna. Co ci jest?
– Nic mi nie jest. – Sarah uśmiechnęła się do kudłatego sąsiada. – Po prostu spędziłam wiele godzin na malowaniu ścian w living roomie. Siadaj, naleję ci herbaty.
– Potem Sarah pomaluje nasze pokoje – skwapliwie wtrącił się Sam. Foremką wycinał z ciasta pierniczki. – Obiecała, że sami wybierzemy kolory. Z wyjątkiem czarnego. Okej, w takim razie niech będzie fioletowy. Albo jaskrawoczerwony – dodał po chwili namysłu.
– Pomagaliśmy jej malować duży pokój – pochwaliła się Rosie. – To znaczy ja pomagałam, bo Sam w tym czasie grał na konsoli.
– Oboje byliście bardzo pomocni – przyznała Sarah, mrużąc oczy. – Przed nami jeszcze sporo pracy. Kupiłam to lokum w dość opłakanym stanie – dodała, sięgając po żółty czajniczek z esencją.
– Przedtem mieszkał tu staruszek, który już nie bardzo miał siły dbać o porządek – wyjaśnił Murray. – Przeniósł się do syna do Somerset i zależało mu na szybkiej sprzedaży. Starałem się jakoś mu pomagać, ale on nad niczym nie panował. Może powinienem był cię o tym uprzedzić, zanim poleciłem ci to mieszkanie...
Sarah postawiła przed sąsiadem kubek z herbatą i ścisnęła lekko jego ramię.
– Jestem ci bardzo wdzięczna, że je znalazłeś. Dokładnie czegoś takiego szukałam. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.
– Hm, no tak, w sumie wymaga tylko pewnego odświeżenia. – Murray rozejrzał się wokół.
Dzieci układały na blasze figurki z piernikowego ciasta. Rosie robiła to perfekcyjnie, dopieszczała każdy szczegół. Sam był o wiele bardziej niedbały, jego ludziki przypominały zezowatych włóczęgów ze znaczącymi brakami w anatomii. Sarah podejrzewała, że dość często próbował nieupieczonej masy. Świadczyły o tym brązowe ślady na buzi chłopca.
Murray przyglądał się, jak Sarah wkłada do piekarnika pierwszą partię figurek.
– Jak tam w pracy? – zagadnął. – Wyrabiasz się?
Sarah usiadła naprzeciw niego, pozwalając dzieciom usunąć resztki ciasta ze stolnicy.
– Raczej tak. To dopiero początki. Szef śledzi każdy mój krok. – Uśmiechnęła się cierpko. – Pewnie się boi, że przez roztargnienie mogę zabić pacjenta.
Faktycznie, James starannie sprawdzał wszystkie jej poczynania, studiował karty pacjentów i rejestry przepisywanych przez nią leków. Była świadoma, że musi przestrzegać procedur, że przed nim nic się nie ukryje. Niby nie powinien mieć zastrzeżeń do jej zawodowych kompetencji, ale cóż... W przeszłości dała mu się poznać jako osoba dość chaotyczna. Może uważał, że przez studia medyczne prześliznęła się psim swędem?
– Coś takiego! – Murray roześmiał się, po chwili jednak spoważniał i dodał półgłosem: – Choć trzeba przyznać, że rzeczywiście masz masę rzeczy na głowie.
– W porządku, już zaczynam się przyzwyczajać do nowego rytmu życia. Choć czasami... – zawahała się – naprawdę brakuje mi czasu, żeby siąść i pomyśleć. Wszystko pędzi na złamanie karku: przeprowadzka, szukanie pracy, nowa szkoła dla dzieci, porady internetowe. Dużo gwałtownych zmian.
Wyprostowała się na krześle i wypiła łyk herbaty.
– Myślę, że wszystko się ułoży. Przecież to początki.
– A może zabiorę gdzieś dzieci? Będziesz miała trochę czasu dla siebie. Chyba że zechcesz nam potowarzyszyć... I tak muszę jechać do miasta po części do komputera. Można przy okazji wpaść na jakąś pizzę.
Na dźwięk słowa „pizza” Sam zastrzygł uszami.
– Kiedy jedziesz? Mogę się zabrać z tobą? – zapytał.
– Jasne. – Murray roześmiał się. – O ile oczywiście Sarah się zgodzi.
Skinęła głową. Murraya znała od lat, razem chodzili kiedyś na kurs wspinaczkowy. Teraz pracował w domu, prowadząc małą firmę internetową. Sprzedawał sprzęt sportowy i doradzał klientom, jak zachować dobrą formę. Organizował też weekendowe zajęcia sportowe. Sarah miała do niego zaufanie.
– Oczywiście, jedźcie, a ja w tym czasie postaram się dojść do siebie.
Tak, to był dla niej mocno stresujący tydzień. Stała obecność Jamesa jest trudniejsza do zniesienia, niż jej się na początku wydawało. Teraz już absolutnie nie mogła się oszukiwać, że udało się jej go zapomnieć. Instynkt ostrzegał, że to nie może się dobrze skończyć. James ma nad nią władzę. Gdy coś pójdzie nie tak, poczuje się znów osierocona.
– Muszę zrobić zakupy w miasteczku – zaczęła się tłumaczyć. – Przejdę się klifem, może nawet plażą.
Murray przytaknął i zwrócił się do Rosie.
– A ty co sądzisz o pizzy?
– Chętnie... – Mała nagle zawahała się i spojrzała na Sarah. – Nie mam też nic przeciw spacerom, ale... – Spuściła oczy, a jej dolna warga zaczęła drżeć. – Mama często zabierała nas nad morze w Devon, więc teraz... jest mi smutno, jak widzę plażę.
– Och, Rosie, kochanie... – Sarah podeszła do dziewczynki, objęła ją i mocno przytuliła. – Wiem, co czujesz, skarbie. Wiem, jak ci ciężko. Ale uwierz, to minie.
– Z tatą grywaliśmy na plaży w piłkę – zadumał się Sam. Jego szaroniebieskie oczy patrzyły gdzieś daleko. – Czasem musiał płynąć po piłkę, a jak wracał, rzucaliśmy się na niego i staraliśmy się mu ją odebrać.
Sarah delikatnie zmierzwiła mu czuprynkę. Ze swego dzieciństwa nie pamiętała ojca wdającego się w szamotaniny i przepychanki. Ale cóż, gdy poznał drugą, młodszą kobietę i założył nową rodzinę, mógł się zmienić. Współczuła Samowi i Rosie. Przeżywali coś, co dziecku przeżyć jest najtrudniej, a ona starała się jak mogła, by przeszli przez to w miarę obronną ręką. Nie jest to łatwe, wspomnienia bowiem pojawiają się w najmniej oczekiwanych momentach. Jak na przykład teraz.
– Myślę, że pizza z mnóstwem dodatków doda wam otuchy. – Murray przybył jej z odsieczą. – A potem możemy iść do wypożyczalni i wybrać DVD z grami, o których mi mówiłeś. Dobrze, Sam?
– O tak, świetnie. – Nastrój chłopca zmienił się.
– A ty, Rosie, możesz wypożyczyć sobie filmy z nowymi tańcami – zaproponowała Sarah, idąc tropem Murraya. – Masz chyba jakieś zaoszczędzone drobne?
Rosie kiwnęła główką rozradowana. Jej jasnobrązowe loki zalśniły w słońcu, które właśnie przebiło się przez kuchenne okno.
– A więc umowa stoi, dajcie znać, jak będziecie gotowi – powiedział Murray.
Gdy odjechali, Sarah sprzątnęła kuchnię i ustawiła piernikowe figurki na półce, do wystygnięcia. Było ich teraz znacznie mniej, a dziwnym zbiegiem okoliczności Sam opuszczał dom z podejrzanie wypchanymi kieszeniami...
Rozejrzała się wokół. Jest tyle rzeczy do zrobienia, ale dzieci nie będzie prawie całe popołudnie, można więc i odrobić zaległości, i iść do miasteczka, by się trochę przewietrzyć. Dobrze jej to zrobi.
Był piękny wiosenny dzień. Po błękitnym niebie przesuwały się znad morza białe obłoczki. Sarah szła wąskimi uliczkami w stronę wybrzeża i czuła, jak lekka bryza igra z jej włosami i spódnicą. W porcie cumowały kutry rybackie, a ich właściciele rozciągnęli na piasku sieci, które trzeba było sprawdzić i ewentualnie naprawić przed następnym wypłynięciem w morze.
Zamiast zejść na plażę, Sarah wybrała ścieżkę prowadzącą na wzniesienie, skąd widać było całą zatoczkę. Patrzyła na urwisty cypel, którego zakamarki tak chętnie penetrowała, będąc nastolatką. Był on nieco oddalony, ale z łatwością mogła obserwować rozbijające się o niego morskie fale i fontanny rozbryzgującej się wody, które znikały w czeluściach licznych szczelin.
Pamiętała, jak wybrała się tam kiedyś z przyjaciółmi. James też tam był – przyjechał właśnie do domu na krótkie wakacje. Studiował już wówczas medycynę. Szli razem wzdłuż brzegu, a ona szukała zakopanych w ciepłym piasku muszli. To był magiczny dzień: niebo, słońce i James u jej boku. Wydawało się jej wtedy, że marzenia jednak się spełniają. Coś poruszyło się obok niej. Czyżby myśli miały taką moc?
– Zdaje się, że już dawno nie buszowałaś w tych skalnych rozlewiskach w poszukiwaniu krabów? – odezwał się James. Wyrósł jak spod ziemi i stał przy niej. Patrzył na oddaloną o pół mili kamienistą plażę.
Sarah podskoczyła, cofnęła się gwałtownie i omal się nie przewróciła. James oparł rękę o metalową poręcz, by nie dopuścić do jej upadku. Przytrzymał ją w pasie, pomagając odzyskać równowagę.
– Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. – Wyglądał na zatroskanego. – Nie myśl, że się skradałem. Byłem pewien, że mnie widzisz, ale najwyraźniej błądziłaś myślami gdzieś daleko.
– Tak... Nie szkodzi. – Palcami przytrzymywała na piersi cienką bawełnę, jakby w ten sposób chciała uspokoić rozszalałe serce. Nie mogła zebrać myśli. On był tak blisko, a jego dotyk powodował, że ciepło rozchodziło się wzdłuż kręgosłupa. – Cco... Co ty tu robisz?
– Wracałem ze szpitala i postanowiłem kupić w miasteczku coś do jedzenia. No i wtedy zobaczyłem ciebie.
– Ach tak. A ja myślałam, że masz wolny weekend.
Cofnął rękę i stanął przy barierce, by lepiej widzieć jej twarz. Niby powinno jej ulżyć, ale nagły brak ciepła, którego źródłem był jego dotyk, spowodował w niej kolejną zapaść umysłową. Czuła perwersyjną chęć, by jego ręka wciąż spoczywała w okolicy jej biodra.
– Niby tak, ale na dyżurze jest młody lekarz. Zadzwonił, żebym skonsultował pewien wątpliwy przypadek.
– A ty się zgodziłeś?
Przez cały tydzień obserwowała jego pracę. Bardzo się angażował, poświęcał pacjentom mnóstwo czasu. Nigdy nie odstąpił chorego, dopóki nie zyskał pewności, że wszystko jest na dobrej drodze. Nie zrzekał się odpowiedzialności, zanim nie zrobił absolutnie wszystkiego, co było w ludzkiej mocy, by pacjent był bezpieczny. Musiało to być wyczerpujące, ale James nie dawał tego po sobie poznać. Zawsze w formie, pogodny, tryskający energią.
Każdy potrzebuje wolnego co najmniej raz w tygodniu, a starsi rangą lekarze traktują weekend jako należną im świętość. Muszą w tym czasie naładować akumulatory. W końcu całe lata pracowali na ten przywilej. Na oddziale ratownictwa wyglądało to trochę inaczej, ale tylko trochę...
– Oczywiście – odparł. – Im wcześniej zobaczę pacjenta, tym lepiej. Młodzi lekarze bardzo się starają, ale wymagają wsparcia. I ja staram się go im udzielać, a nie zawsze jest to możliwe przez telefon.
– Masz rację.
Sarah mogła się uważać za młodą lekarkę, James był o wiele bardziej doświadczony. Zaczął studia, gdy ona miała pstro w głowie. Duszą i ciałem zawsze był oddany medycynie.
– Co z pacjentem? – zapytała. Jej też może się zdarzyć, że będzie potrzebowała jego rady, dobrze więc wiedzieć, z jakimi przypadkami może się do niego zwracać.
– Kobieta doznała zapaści, gdy opatrywano jej ranę brzucha. Lekarz postępował zgodnie z procedurą, ale to nie pomagało. Starsi lekarze byli zajęci innymi nagłymi przypadkami, a pacjentka nie miała u nas żadnej dokumentacji. Prawdopodobnie mogła mieć już wcześniej uszkodzoną wątrobę. Zleciłem różne testy, a w oczekiwaniu na wyniki stosowaliśmy terapię podtrzymującą.
Mówiąc to, patrzył na jasny top podkreślający jej kształty, na spódnicę kryjącą biodra i kołyszącą się przy każdym ruchu wokół łydek. W jego szarych oczach można było dostrzec błyski. A może to tylko odbicia słonecznego światła?
– Wyglądasz bardzo... letnio. To znaczy w sam raz na taką słoneczną pogodę – powiedział.
Ponownie zalała ją fala ciepła. Nie spodziewała się od niego komentarzy na temat wyglądu. Pewnie zwrócił uwagę na jej ubranie, bo na co dzień widywał ją wyłącznie w strojach roboczych – lotniczym kombinezonie lub lekarskim fartuchu.
– Zazwyczaj noszę dżinsy. Zwłaszcza ostatnio, gdy każdą wolną chwilę poświęcam odnawianiu mieszkania. Teraz więc skorzystałam z okazji, żeby na chwilę włożyć coś innego.
– Ach, tak. Przecież sprowadziłaś się tu niedawno. Domyślam się, że nowe miejsce wymaga mnóstwa pracy.
– Masz rację, czuję to w kościach. – Roześmiała się.
– A więc dobrze, że trafiło ci się wolne popołudnie. Odpoczywasz po remoncie, zwiedzając miasteczko? Pewnie poznajesz je od początku?
Stał oparty o barierę, zrelaksowany, i patrzył na nią.
– Tak, pomyślałam, że trochę się powłóczę. Poza tym, podobnie jak ty, muszę coś kupić. Zrobiłam wielkie zakupy zaraz po przyjeździe, ale pewnych rzeczy zaczyna mi już brakować.
Patrzyła na niego. Ubrany był tak jak do pracy – w ciemne spodnie i błękitną koszulę rozpiętą pod szyją. Marynarkę i krawat zostawił pewnie w samochodzie. Rozejrzała się.
– Zaparkowałeś gdzieś tutaj?
– Tak, przy nadbrzeżu. Mieszkam niby niedaleko stąd, ale to jednak kawałek. No i mam pod górkę. – Wskazał na schody z barierką prowadzące na szczyt wzgórza.
Sarah spojrzała na dość strome zielone zbocze porośnięte trawą i krzakami. Stało na nim kilka domów z widokiem na morze.
– Mieszkasz w jednym z nich? – zapytała.
– Nie, mojego domu nie widać. Leży około mili stąd, w głębi lądu. Czasem przychodzę tu rozprostować kości i napawać się widokiem.
– Po latach mieszkania w rodzinnym majątku ziemskim musi to być dla ciebie spora odmiana?
– Owszem. Ale lubię mieszkać sam.
Oboje patrzyli na morze, gdzie na horyzoncie pojawił się okazały żaglowiec.
– Nie myślałem, że wrócisz kiedyś do Kornwalii. Mieszkałaś w Devon ładnych parę lat. Z ojcem, prawda? Zdaję się, że ponownie się ożenił?
– Tak. Mieszkałam z ojcem w Devon przez krótki czas.
Poruszyła się niespokojnie. Uwierały tłoczące się pod czaszką wspomnienia. Wolała ich nie poruszać, więc bez słów zaczęła iść wzdłuż klifu. James ruszył za nią.
– I co potem?
– Pomyślałam, że obecność nastolatki nie sprzyja szczęściu młodej pary, a później wyjechałam na studia. Lubiłam być niezależna, mieszkać z przyjaciółmi.
– A co na to ojciec? W końcu tu, w Kornwalii, spędziliście kilka lat, gdy zostaliście tylko we dwójkę.
Sarah niezdarnie wzruszyła ramionami.
– Żadne z nas nie czuło się z tym komfortowo. Ojciec często zamykał się w sobie. Najchętniej odciąłby się od wszystkich i od wszystkiego, ale musiał zarabiać na życie. Poznał Tracy i wszystko się zmieniło.
– To musiało być dla ciebie trudne.
Sarah zacisnęła wargi, a potem się uśmiechnęła.
– Ona z pewnością rozbudziła w nim na nowo chęć do życia. Wydaje mi się, że raczej cieszyłam się, że ojciec wrócił do ludzi.
Zeszli w dół, do centrum miejscowości, gdzie duże delikatesy sąsiadowały z budynkiem poczty.
– Ja muszę kupić trochę świeżych warzyw i bochenek chleba – oznajmiła Sarah. – Idziesz ze mną?
– Tak, potrzebuję słodkich bułeczek. Wezmę też na wynos gorącą kawę od Marthy. A może potowarzyszysz mi w jedzeniu? – Spojrzał na nią niepewnie. – Szczerze mówiąc, nie jadłem śniadania, a i lunch jakoś mi umknął z powodu wezwania. Wiem, jestem leniuchem, ale jakoś nie chce mi się teraz wracać do garów.
Jej zielone oczy rozszerzyły się.
– Coś takiego! – zawołała zdumiona. – Już prawie mija popołudnie. Jako lekarz wiesz najlepiej, że nie wolno być tak długo na czczo.
Przytaknął i rozciągnął usta w uśmiechu. Wyraz jego twarzy zmienił się całkowicie, a jej serce zatrzepotało.
– Dobra, pouczenie przyjęte. To jak, zjesz ze mną?
– Okej.
Pchnęła drzwi, które dzwonkiem powiadomiły Marthę, właścicielkę, o przybyciu klientów.
– Ale mam też inną propozycję – ciągnęła. – Pójdziemy do mnie, odgrzejemy zupę i włożymy do piekarnika kilka rogalików. W ten sposób słodkie bułeczki zostaną na deser. Mieszkam pięć minut drogi stąd.
Oj, to chyba nie była przemyślana propozycja. Czy na pewno pragnie bliższych kontaktów z mężczyzną, który – mówiąc w przenośni – prześladuje ją od czasów, gdy z niezgrabnego podlotka zaczęła się przeistaczać w kobietę?
– Propozycja nie do odrzucenia – przyznał, unosząc brwi – ale czy na pewno nie sprawię ci kłopotu?
– Nie martw się. Wolę nie mieć cię na sumieniu, kiedy wpadniesz w niedożywienie. – Posłała mu strofujące spojrzenie i roześmiała się.
– Dzięki, Sarah. Poza wszystkim jestem ciekaw, gdzie teraz mieszkasz. Słyszałem, że wolałaś kupić dom, niż wynajmować, a więc stałaś się bardzo rozsądna jak na dziewczynę, która zawsze chciała być wolna niczym ptak.
– Wtedy byłam młoda i naiwna – odpowiedziała i zaczerwieniła się. Tak, wtedy była zuchwała, pełna młodzieńczej przekory, chciała mu się wydać nieosiągalna. Teraz mogła się tylko skrzywić. – Pewnie będziesz rozczarowany tym mieszkaniem. Ja też byłam, ale umowę podpisałam wcześniej.
– Jak to? Kupiłaś mieszkanie bez oglądania go? – Rzucił jej zdumione spojrzenie.
– Tak, kupowałam na aukcji, to była okazja i musiałam szybko wystawić ofertę. Na coś droższego nie byłoby mnie stać.
– Czym mogę służyć? – odezwała się Martha. – No jak, moja droga, urządziłaś się już? – zagadnęła Sarah. – Pamiętam, że zrobiłaś u mnie ogromne zakupy. Muszę przyznać, że dziś nie wyglądasz już tak markotnie jak wtedy.
– Tak, wszystko powoli zaczyna się układać – odrzekła Sarah dziarsko.
Martha podała potrzebne produkty i po chwili Sarah i James objuczeni opuścili jej sklep.
– Daj, poniosę. – James wziął od niej kilka pakunków i zajrzał do nich. – Nie za dużo jarzyn dla jednej kobiety?
– Aha, więc nie wiesz... Nie mieszkam teraz sama.
Stanął jak wryty i rzuciwszy okiem na jej „obrączkowy” palec, stwierdził, że niczego na nim nie nosi.
– Czyżbym coś przegapił? Jesteś z kimś?
– Nie, nie w tym sensie. – Stanowczym krokiem wspinała się po wzgórzu w stronę swego domu.
Rzucił jej zaintrygowane spojrzenie, ale ona właśnie zatrzymała się przed białym domkiem. Z tynku płatami odpadała farba, a i stolarka była nieźle sfatygowana.
– To tu. Tu teraz mieszkam.
Jego wzrok zarejestrował kilka połamanych czy wręcz brakujących dachówek.
– Widzę, że tu nie dzieje się najlepiej – powiedział, starając się zachować kamienną twarz.
Roześmiała się.
– Tak myślisz? Poczekaj, aż zobaczysz, co jest w środku!
Niech się dzieje wola nieba! Przyznając się do nieprzemyślanego zakupu mieszkania, utrwaliła w jego oczach wizerunek trzpiotki. Niewiele już zmieni fakt, że lokum jest naprawdę w opłakanym stanie.
Ponury korytarz wiódł do kuchni. Na suficie łuszczyła się farba, a i ramy okienne od dawna nie widziały malarza.
– Szafki, półki i blaty wyglądają nieźle – zauważył. – Wystarczy je zdjąć i odnowić. To solidne drewno.
– Masz rację. – Jego pozytywna ocena wprawiła ją w lepszy nastrój. – Zacznę podgrzewać zupę i rogaliki, a w tym czasie pokażę ci resztę
– Fajnie. A może w czymś ci pomogę?
– Okej, sztućce są w szufladzie, a kubki tam, wyżej. Postaw ten garnek na kuchni.
Chwilę pokręcili się razem, po czym Sarah oprowadziła Jamesa po skromnym domku, usilnie starając się zwracać uwagę na jego plusy.
– Rozkład pomieszczeń jest rozsądny. Domek polecił mi Murray, który mieszka obok. To mój dobry znajomy i bardzo mi pomógł. Nie wiem, co z tym zrobić. – Wskazała ręką kominek. – Kominki są w każdej z trzech sypialni. Niby tworzą fajny klimat, ale są bardzo zniszczone.
– Szkoda by ich było. Masz wprawdzie centralne, ale domek ma charakter wiktoriański i kominki są w nim na miejscu. Ich renowacja to dość prosta robota: wystarczy oczyścić z rdzy, zabezpieczyć i wypolerować.
– Pewnie masz rację. Wciągnę to na listę rzeczy do zrobienia. Swoją drogą ta lista robi się coraz dłuższa...
– Ja mogę to zrobić.
– Naprawdę? – Zamrugała powiekami, zaskoczona tą nieoczekiwaną propozycją. Czemu on u licha chce cokolwiek robić w tym starym zapuszczonym domu?
– Tak, myślę, że sprawi mi to frajdę. W domu rodziców często coś naprawiałem, odnawiałem, pamiętasz? Raz weszłaś, a ja stałem na drabinie i zastanawiałem się, jak ozdobić sufit w jadalni. – Spojrzał na nią z ukosa i uśmiechnął szelmowsko.
Czy on naprawdę pamięta każdą wspólną chwilę?
– Ja weszłam tam przypadkowo. Pomyliłam jadalnię z salonem – zaczęła się tłumaczyć. – Nie spodziewałam się zastać cię na chwiejącej się drabinie.
– Z trudem uniknąłem upadku.
– To dzięki mnie. Podbiegłam i przytrzymałam drabinę.
– A ja w porę uchwyciłem się mahoniowej szafy i odzyskałem równowagę.
– Dobra, niech ci będzie...
Zaczęła żałować, że w ogóle się odezwała. Dobrze pamiętała tamto wydarzenie, bo solidnie się wtedy wystraszyła. Przez wiele lat w każde wakacje pracowała w majątku rodziców Jamesa. Wówczas została przydzielona do pracy w sadzie. Przyłapanie „panicza” w tak groteskowej sytuacji mogło mieć dla niej przykre konsekwencje.
– Ale w końcu pięknie udekorowałeś ten sufit – dodała pojednawczo.
– Tak, zabrało mi to dwa tygodnie. – Odsunął się od kominka. – Za twoje piecyki wezmę się wkrótce, muszę tylko kupić minię i coś do polerowania żeliwa.
– Okej, bardzo ci dziękuję. Zaskoczyłeś mnie.
Rozejrzała się po ścianach pokrytych spłowiałą tapetą i westchnęła. Powoli wszystko da się doprowadzić do ładu.
– Budynek jest w gruncie rzeczy dość solidny – uznał James. – Teraz nie prezentuje się może najlepiej, ale przy odrobinie starań można z niego zrobić prawdziwe cacko.
– Masz rację. – Uśmiechnęła się do niego. – Chyba zwiedziłeś całość, chodźmy więc do kuchni. Zupę pewnie da się już zjeść.
Postawiła na stole masło, szynkę i sery oraz miskę zielonej sałaty. Przypomniała sobie o piernikach, więc obok bułeczek kupionych przez Jamesa wylądowało kilka słodkich figurek.
– Częstuj się – zaprosiła, siadając w drugim końcu stołu.
– Hm... to wygląda i pachnie bardzo apetycznie – powiedział, nalewając na talerz zupę. – Prawdziwie domowy posiłek: esencjonalny bulion, masa warzyw. Do licha! – zawołał po spróbowaniu dania. – W życiu nie jadłem nic równie pysznego!
– Miło mi to słyszeć, choć przypuszczam, że komuś tak wygłodniałemu jak ty smakowałoby wszystko. – Wyszczerzyła zęby. – Muszę jednak przyznać, że ugotowanie tego zajęło mi sporą część wieczoru.
Uniósł brwi i patrzył na nią z niedowierzaniem, jakby oczekiwał, że niczym Pinokio będzie miała za chwilę taaaki długi nos.
– Chyba żartujesz! Ty w kuchni? O ile pamiętam, zawsze chwytałaś w locie jakiegoś hamburgera, jakąś bagietkę, najwyżej podgrzewałaś coś w mikrofali. Gdzie nauczyłaś się gotować?
– Tu i ówdzie. Jak zaczęłam sama gospodarzyć, stało się to koniecznością. – Roześmiała się. – A tak naprawdę, to śmieciowe jedzenie szybko mi się znudziło i postanowiłam kupić książkę kucharską.
– Cokolwiek jadłaś przez ostatnie lata, świetnie ci to posłużyło. – Spojrzał na nią. – Zaokrągliłaś się. Pamiętam cię jako chuderlawe stworzenie z włosami w wiecznym nieładzie.
Skrzywiła się lekko.
– A więc przynajmniej w kwestii włosów nic się nie zmieniło.
Przed wyjściem z domu wyszczotkowała je i związała w dość ciasny węzeł. A teraz już czuła, że kilka jedwabistych loczków wymknęło się spod przytrzymującej je klamerki.
Pochyliła głowę, udając, że jest zajęta jedzeniem. A więc uważał ją za chudzielca. Pewnie gdy miała siedemnaście lat, w ogóle nie dostrzegał w niej kobiety. Zaczerwieniła się. „Chuderlawe stworzenie”. On wówczas „chodził” z Chloe, córką właściciela zajazdu. Ta to była apetycznie zaokrąglona, miała złociste włosy i rozmarzone niebieskie oczy. Sarah widziała, jak razem jedli lunch w miejscowym pubie. Zakochana nastolatka uznała to za zdradę. Przysięgała sobie, że wyjedzie z miasteczka, by już nigdy nie zobaczyć Jamesa.
A teraz oto je z nim lunch w starym, podniszczonym, niekochanym domu. Chyba zwariowała...?
Odzyskała zimną krew i odważyła się jeszcze raz na niego spojrzeć.
– Zaparzyłam herbatę. Chcesz?
– Chętnie, dzięki – przytaknął.
W roztargnieniu wpatrywał się w piernikowe ludziki. Temu brakowało nogi, innemu ramienia.
– Więcej tu rannych żołnierzy niż nieustraszonych wojowników. Ale pachną wspaniale. – Uśmiechnął się.
– Tak, to autorski wkład Sama w całe przedsięwzięcie. On się zawsze śpieszy, nie ma czasu na dopieszczanie detali.
– Sam? A więc Murray nie jest jedynym mężczyzną w twoim życiu? To musi być trochę skomplikowane.
– Jest. – Spojrzała na niego i powiedziała cicho: – A więc nie słyszałeś, co się przydarzyło memu ojcu i Tracy?
Dla Sarah to był wstrząs. Nigdy dotąd nie czuła się tak samotna jak wówczas, gdy dowiedziała się o zderzeniu.
– Wypadek samochodowy – ciągnęła, zagryzając wargi. – Zginęli na miejscu.
James gwałtownie złapał powietrze, twarz mu stężała.
– Nie wiedziałem, przepraszam cię. To musiało być dla ciebie straszne.
– Tak, to były dla mnie ciężkie chwile.
Przymknęła oczy, jej ręce nieruchomo spoczywały na stole. Umysł miała całkowicie zajęty wspomnieniami tych przerażających tygodni, gdy wszystko wokół wydawało się jej martwe. James położył dłoń na jej ręce. Ten krzepiący gest i spojrzenie ciemnych oczu przywróciły ją do teraźniejszości.
– Miałaś kogoś, kto cię wspierał? Przyjaciół?
– Na szczęście tak.
– To dobrze. Żałuję, że nie byłem wtedy przy tobie.
– Dziękuję. – Posłała mu łagodny uśmiech. – W sumie poradziłam sobie. Największym problemem było dla mnie to, że nie wiedziałam, jak ułożyć życie Sama i Rosie, mojego przyrodniego rodzeństwa. Jego musiałeś widzieć, kiedy był niemowlęciem, chyba spotkaliśmy się na ślubie wspólnych znajomych. Nieważne, w każdym razie teraz oboje mieszkają ze mną.
– Ale... chyba mieli jakichś krewnych, którzy mogli się nimi zająć? Jakąś ciotkę, wujka? – James najwyraźniej był w szoku. – Dlaczego ty musisz ich wychowywać?
Sarah wzruszyła ramionami.
– Nie mają nikogo poza mną. Dlatego znalazłam się tu, gdzie mam nową pracę i nadzieję, że będę w stanie utrzymać rodzinę.
– Boże, nic nie wiedziałem. – Wyglądał na zakłopotanego.
– A dlaczego miałbyś wiedzieć? – zapytała cicho.
Skończyli jeść i James pomógł sprzątnąć ze stołu. Widać było, że to, co usłyszał, kompletnie go rozwaliło. Nieco później, zbierając się do wyjścia, powiedział:
– Wzięłaś na siebie coś, od czego ludzie zazwyczaj się uchylają, wiesz o tym. Ale mnie to jakoś nie dziwi. – Rysy jego twarzy złagodniały. – Kłopoty to zawsze była twoja specjalność. Lubisz wyzwania, prawda? Mam nadzieję, że i tym razem dasz radę.
więcej..