Czego ginekolog ci nie powie. Książka, którą powinna przeczytać każda z nas! - ebook
Czego ginekolog ci nie powie. Książka, którą powinna przeczytać każda z nas! - ebook
Ile razy słyszałem od pacjentek: „Dlaczego nikt mi tego nie powiedział wcześniej?!”
Tadeusz Oleszczuk proponuje holistyczne podejście do zdrowia kobiety. Uważa, że nie można leczyć problemów ginekologicznych bez połączenia ich z właściwą dietą, stylem życia czy wiedzą o czynnikach genetycznych pacjentki. Koncentruje się nie tylko na pojedynczych objawach, ale przede wszystkim szuka ich źródła. Zadaje pytania o rodzaj wypijanej kawy, ilość zjadanych winogron, operacje w rodzinie, nałogi, miejsce zamieszkania. Potrafi powiązać ze sobą na pierwszy rzut oka niepasujące do siebie informacje. I cieszy się, gdy okaże się, że trafił z diagnozą, na jaką wpadłby tylko dr House.
Jestem pod ogromnym wrażeniem pracy i serca, które doktor Tadeusz Oleszczuk oddaje pacjentkom. Właśnie: „oddaje”, bo jest w tym pasja, potrzeba, poczucie misji i ogromna mądrość. Kiedy pomyślę, ile dziewczyn, dzięki znakomitym w swojej prostocie poradom doktora, uniknęło komplikacji, wróciło do zdrowia, aktywności i pełni życia – nie mam cienia wątpliwości, że to Judym naszych czasów!
- Joanna Racewicz
Ta książka to efekt wieloletniej praktyki zawodowej lekarza ginekologa i naukowca-entuzjasty, który traktuje każdą pacjentkę holistycznie. Jakie jedzenie jest ważne dla szyjki macicy czy jajników? Do czego potrzebne są bakterie jelitowe? Dlaczego prawidłowo funkcjonująca tarczyca to tajemne drzwi do długiego i dobrego życia? W tej książce nie tylko znajdziesz odpowiedzi na te i inne pytania, ale zaczniesz zastanawiać się nad swoim zdrowiem i zrozumiesz, ile sama możesz dla siebie zrobić.
- prof. Elżbieta Krajewska-Kułak, Uniwersytet Medyczny w Białymstoku, laureatka nagrody Społecznik Roku tygodnika „Newsweek”
Nowatorskie i błyskotliwe podejście do ginekologii. Czyta się z zapartym tchem, a wyniesiona z lektury wiedza zachęca do profilaktyki i natychmiastowej zmiany życiowych nawyków.
- Ida Karpińska, Kwiat Kobiecości
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-645-0 |
Rozmiar pliku: | 2,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czego ginekolog ci nie powie
Nie powie, bo ma jedynie kwadrans na pacjentkę – na jej wysłuchanie, zbadanie, przemyślenie diagnozy, udzielenie porady i wypisanie recepty. Czasem nie powie również dlatego, że nie wie. Większość nawet światłych lekarzy widzi bowiem w pacjencie tylko ten fragment, którym zajmuje się jego specjalizacja. W przypadku ginekologa będzie to kawałek ciała od pasa w dół, i to też nie od końca. Interesuje go bowiem głównie tarcza bioder. Marzysz o kimś, kto spojrzałby na ciebie całościowo? Proszę bardzo, jest ktoś taki.
Wszystko go ciekawi, ciągle o coś pyta, analizuje, łączy i szuka wniosków. Jest pasjonatem pytania: „dlaczego tak?”. Jak naukowiec entuzjasta, który wie, że organizm to zestaw naczyń połączonych: żaden narząd nie funkcjonuje w izolacji od innych, żadna komórka nie jest samotną wyspą. Pyta o rodzaj wypijanej codziennie kawy, ilość zjadanych winogron, operacje mamy i sióstr, nałogi, miejsce zamieszkania, sąsiedztwo, podróże. I cieszy się jak nastolatek, kiedy okaże się, że trafił z diagnozą, na którą oprócz niego wpadłby jeszcze tylko dr House.Słowo od autorki
Pamiętam, jak zapytałam Doktora, dlaczego powinniśmy napisać tę książkę. „Bo jestem jednym z nielicznych ginekologów w Polsce z trzydziestoletnim stażem, który każdą dolegliwość pacjentki jest w stanie połączyć z jej dietą, stylem życia i genami”. To był argument. Świadomość ścisłego związku diety ze zdrowiem powoli się u nas podnosi, ale wciąż niewystarczająco. Rzadko wykracza poza rozmowy przyjaciółek przy kawie. Doktor jeszcze wtedy dodał: „…i ja już nie mogę znieść, gdy słyszę od kolejnej pacjentki: »Rany boskie, dlaczego ja tego wszystkiego nie wiedziałam wcześniej!«. A ja wiedziałem, tylko nie miałem jak się z nią tą wiedzą podzielić”.
Doktor nie odkrywa Ameryki, nie proponuje leczenia chlebem z pajęczyną ani wychodzeniem o świcie na rozstaje dróg. Wszystko, czym się dzieli, uzasadnia swoim doświadczeniem i badaniami, przedstawionymi na końcu książki. To, do czego ma szczególny dar, to talent łączenia ze sobą faktów. I zaraźliwie entuzjastyczny sposób opowiadania o swoich odkryciach.Słowo od autora
Jestem szczęśliwy, że ta książka powstała i że mogłem przelać na papier to, co wiem i czego doświadczam od lat. Czuję się, jakbym przebiegł maraton. Mam nadzieję, że już nie będę słyszał: „Dlaczego tego nie wiedziałam wcześniej!”. Właściwie połowę tej książki napisały same pacjentki, kiedy przychodziły do gabinetu na wizyty kontrolne, bardzo często zaskoczone, i chwaliły się rezultatami leczenia.
Wszystkie podane wiadomości należy traktować jako inspiracje i wzbogacenie świadomości zdrowotnej. Nie mogą zastąpić badań i porady lekarza.------------------------------------------------------------------------
Panie Doktorze, przychodzi do Pana pacjentka z kobiecymi niepokojami. Coś jest z nią nie tak. Co powinna opowiedzieć o sobie lekarzowi?
No właśnie, lekarze nie pytają, a pacjentki najczęściej nie zdają sobie sprawy, jak dla pełnego obrazu ich problemów zdrowotnych – wszystkich, w tym także dla kobiecych dolegliwości – ważna jest wiedza na temat stanu całego organizmu. Żaden narząd nie funkcjonuje przecież sam. Ciało jest jak wielkie domino: praca jednego organu albo oddziałuje na inne, albo jest informacją, że w centrali nie dzieje się najlepiej. Już czas nauczyć się myślenia, że choroba to przecież nie byt sam w sobie, a krzyk osłabionego organizmu. I to nim musimy się zająć. Najpierw trzeba jednak to swoje ciało rozpoznać, przyjrzeć mu się, pamiętając, że na jego kondycję mają wpływ geny, styl życia, no i dieta.
Zacznijmy od diety.
Nasze zdrowie w przeważającym stopniu zależy od niej. Nie chodzi tu wcale o kalorie ani nawet o ilość substancji odżywczych. Chodzi głównie o rodzaj produktów, które w siebie wrzucamy. Wszystko, co trafia do naszych ust, kilka godzin później dociera do jelit, a to one nawet w 80% zawiadują naszą odpornością. Nie chodzi wyłącznie o podatność na katar czy przeziębienie, ale też możliwość rozwinięcia się nowotworów, cukrzycy czy depresji. Większości chorób – także tych kobiecych. To nie są żarty, choć pacjentki czasem patrzą na mnie z niedowierzaniem.
Jeśli więc jelita będą dostawały dobrej jakości „paliwo”, będą sprawnie zarządzać naszą kondycją. A dobre paliwo to tyle, co jedzenie nieprzetworzone, nieskażone pestycydami, bogate w witaminy, składniki mineralne i dobre kwasy tłuszczowe. Najlepiej też niesłodkie, bo cukier sprzyja namnażaniu się grzybów w ciepłych, ciemnych zakamarkach organizmu. Poza tym jelita to centrum zarządzania organizmem. Kiedyś uważano, że to głowa wpływa na pracę brzucha, dziś badania pokazują, że jest odwrotnie – to z trzewi płyną sygnały sterujące naszymi nastrojami, nawet skłonnością do depresji.
O co Pan pyta pacjentki? Czy jedzą warzywa?
Nie, zwykle wystarczy, że zapytam, jak często korzystają z toalety. Wczoraj była u mnie taka dziewczyna, która powiedziała, że wypróżnia się raz na tydzień. Nietrudno sobie wyobrazić, co się dzieje w jej organizmie, jak się czuje, ile ma energii, jaką cerę. No i wiadomo od razu, z czego składa się jej dieta. Wyliczyła, co je, i było tak, jak przypuszczałem. Co najciekawsze, według pacjentki wszystko, co jadła, było zdrowe: białe mięso, głównie kurczak, dużo ryb, jogurty, słodzone, bo smaczniejsze, dużo owoców: winogron, jabłek, mandarynek. Do tego kawa rozpuszczalna z mlekiem i cukrem, no dobrze, powiedzmy: z ekologicznym syropem z agawy ze sklepu eko. Dla naszych jelit to wszystko jest masakra.
Geny. Ważna jest historia rodzinna?
Tak. Warto wiedzieć, jakie choroby występowały. Czy zdarzały się nowotwory, jakich narządów? Kluczowe jest zwłaszcza zainteresowanie się tarczycą. Jeśli mama pacjentki, jej babcia lub ciocie miały z tarczycą kłopoty, to niestety jest bardzo wysokie prawdopodobieństwo, graniczące z pewnością, że i ona dostanie je w spadku. Została bowiem na dzień dobry wyposażona w przeciwciała, które atakują tarczycę. One płyną we krwi mamy, a potem znajdują się w ciele jej dziecka. Poza tym „dziedziczymy” również podejście do jedzenia od najmłodszych lat. Jeśli rodzice odżywiają się kurczakiem z frytkami i ketchupem w ramach warzywa i popijają taki zestaw colą, to wiadomo, że to będzie też ulubiony pokarm dziecka, nawet jeśli ono początkowo będzie dostawało warzywne purée ze słoiczka. To, co będzie obserwowało u swoich rodziców, będzie jedzeniem najbliższym jego sercu.
Jest takie ładne zdanie o rodzicielstwie: „Nie martw się, że twoje dzieci nie słuchają tego, co im mówisz. Martw się, że widzą, co robisz”.
Właśnie. I niestety trudno wyjść z takiego zaklętego kręgu. Trudno także oszukać geny. Była u mnie pacjentka, której niedawno wycięto niewielki guzek z piersi. Zapytałem o USG tarczycy. Powiedziała, że nigdy sobie nie robiła, bo nie było potrzeby. „A mama, babcia, jak ich tarczyce?”, drążyłem. Wtedy przypomniała sobie, że one obie miały operacje. Obie! To dlaczego ona się nie zainteresowała tematem? Bo nikt nie zlecał, a TSH w normie, czemu miałaby się dopominać? Wysłałem ją na badanie. Przyszła po pewnym czasie z wynikiem, roztrzęsiona, bo na tarczycy guz, niemal taki jak na piersi. Rósł pewnie kilka lat albo dłużej. Gdyby wcześniej zbadała tarczycę, można by było go uniknąć, niewykluczone, że nie miałaby także zmiany w piersi. Popatrzyła tylko na mnie z wyrzutem i spytała, czemu nikt jej tego wcześniej nie powiedział.
Stąd zresztą potrzeba napisania tej książki: żeby mówić o tym głośno, namawiać kobiety do badań. I przypominać im, żeby dbały o córki, pilnowały ich badań, nie tylko TSH, ale i USG. Najlepiej niech idą do kogoś, kto się w tym badaniu specjalizuje, kto wykonuje badanie tarczycy najczęściej.
Co było trzecie? Styl życia. Czyli o co Pan pyta?
Czy rusza się, ćwiczy. Nic tak nie poprawia krążenia krwi, ale też chłonki (limfy). Ruch poprawia też perystaltykę przewodu pokarmowego. Jest nam potrzebny jak tlen, zresztą dotlenia tkanki i narządy. Skutecznie pobudza układ odpornościowy. Aktywność fizyczna usprawnia też detoksykację – pocąc się, usuwamy z organizmu więcej metali ciężkich niż wydalamy z moczem. Dobrym pomysłem są zwłaszcza ćwiczenia wytrzymałościowe i korzystanie z saun. Ale uwaga: pot najlepiej od razu zmyć z ciała. W przeciwnym razie toksyny mogą zostać na powrót wchłonięte przez organizm. Wysiłek fizyczny pomaga też zmniejszać poziom stresu.
Pytam też pacjentki, czy często się stresuje. Okazuje się bowiem, że długotrwały stres podnosi poziom prolaktyny, a potem jest jak z domino: jej nadmiar może wywołać wiele różnych zmian w narządach rodnych i w piersiach.
Pytam, jak śpi, czy przesypia 7–8 godzin. Tylko wtedy wspomniana prolaktyna, jeden z naszych hormonów stresu, może uwalniać się prawidłowo. Jeśli jest to zakłócone, mózg się nie regeneruje. Zaburzona jest też praca hormonalna organizmu. Zauważono, że kobiety pracujące na nocne zmiany częściej mają na przykład torbiele w piersiach, ale też policystyczne jajniki, które mają przecież związek z prolaktyną.
Ważne jest też, gdzie mieszka, w jakim rejonie. Pacjentka urodziła dziecko bez powłok brzusznych. Rozpacz. Ale mieszkała w sąsiedztwie pól uprawnych czy sadów, które widać nie były pryskane na noc, jak nakazują przepisy, ale w dzień. Takich oprysków jest kilkanaście na jedno pole. A ona mieszkała nieopodal, wdychała dużo tej trucizny na początku ciąży i toksyny zawarte w opryskach mogły uszkodzić płód. Ten przypadek jest drastyczny, ale większość mieści się – niestety – w granicach od współczucia do wzruszenia ramion: dziecko ma problemy z koncentracją, z nawiązywaniem relacji. Coraz więcej pojawia się głosów, że za autyzm też w jakimś stopniu odpowiadają pestycydy, toksyny w jedzeniu i powietrzu. A nie ma norm, ile pestycydów czy herbicydów może fruwać w powietrzu.
Co jeszcze Pana ciekawi?
Nawyki: czy pacjentka pije alkohol, pali papierosy. Jeśli pali, to mogę się założyć, że ma guzki na tarczycy, niemal na 100% Czasem nawet proponuję taki zakład, ale jakoś panie szybko chowają rękę (śmiech). Z rozmowy z pacjentką, która jednak musi chwilę trwać, a nie zawsze jest na to czas, można złożyć niemal pełen jej portret. Aż 70% diagnozy to obraz, który tworzą wiadomości o codzienności pacjentki. Naprawdę. Późniejsze badanie jest tylko dopełnieniem. Wisienką na torcie.------------------------------------------------------------------------
Po kolei. Zacznijmy od diety. Czy to na pewno jest temat dla ginekologa? Czy jedzenie naprawdę jest tak ważne dla pracy naszych narządów rodnych?
Jestem ginekologiem, ale przede wszystkim lekarzem. Wiem, że nasze pożywienie jest kluczowe dla prawidłowego funkcjonowania wszystkich narządów, w tym także szyjki macicy czy jajników. Dieta to baza, podstawowy czynnik, od którego zależą uroda, samopoczucie, ale przede wszystkim zdrowie każdej komórki. Każdej! To, co jemy dzień w dzień albo pomaga im prawidłowo funkcjonować, albo je obciąża. Od pożywienia zależą wszystkie reakcje w naszym organizmie. Także cykl miesiączkowy, możliwość zajścia w ciążę i jej zdrowe donoszenie. Tymczasem większość z nas wychodzi z założenia, że od zapewnienia nam zdrowia są leki. Owszem, ale one działają doraźnie. Co z tego, że wyciszą objawy stanu zapalnego, jeśli toksyny w jedzeniu dalej będą go pobudzać? Co z tego, jeśli pod wpływem leków zmniejszą się mięśniaki macicy, jeśli po ich odstawieniu zaczną rosnąć na nowo? Nowoczesne terapie potrafią zdziałać cuda, ale żeby ich efekt był trwały, muszą być wsparte zdrową dietą. Albo przynajmniej nie powinny być zakłócane jedzeniem, które szkodzi. W końcu choroby, które są powodowane nieprawidłowym odżywianiem się, występują nie dlatego, że nie przyjmujemy leków.
Co zatem powinniśmy jeść?
Produkty naturalne, ekologiczne, takie, jakie jedli nasi pradziadowie. Nieprzetworzone. Rozmaite. Jednym słowem takie, które przydają się naszym jelitom. Bo to one rządzą. Na szczęście coraz więcej o tym wiadomo, przybywa badań i publikacji na temat mikroflory jelit, nierzadko zaskakujących. Ale trzeba o tym mówić głośno i więcej, do znudzenia. Bo gros z nas, nawet jeśli zdaje sobie sprawę z roli układu pokarmowego, to w codziennych wyborach nie łączy tego, co ma na talerzu, ze swoją kondycją i problemami zdrowotnymi.
Uważniej wybieramy karmę dla pupili czy benzynę do aut niż jedzenie dla siebie.
Prawda jest taka, że często sięgamy po cokolwiek, byle tylko zaspokoić ośrodek głodu. Lub apetytu. A przecież gra toczy się o stawkę znacznie wyższą niż chwilowa przyjemność: o nasze życie, o zdrowie. To w układzie pokarmowym mieści się centrum układu odpornościowego. Tam odbywa się większość walk z patogenami, które organizm prowadzi dzień w dzień. Nawet w 80% odporność zawdzięczamy jelitom, a ściślej: zasiedlającym je dobrym bakteriom jelitowym. Ale też w takim samym stopniu przez złe bakterie chorujemy, czujemy się słabi i zmęczeni. Nigdy wcześniej nie było to tak oczywiste. I nigdy wcześniej naprawianie zdrowia nie było tak proste.
Za pomocą łyżki i widelca.
Na geny nie mamy żadnego wpływu. Na środowisko – ograniczony. Na to, co nakładamy sobie na talerz – stuprocentowy! Od tego, jak traktujemy nasze jelita, zależy, jak nam się odwdzięczą i czy będą nas bronić przed chorobami oraz atakami bakterii i wirusów z powietrza czy z krwiobiegu. Przez całe życie mamy kontakt z zarazkami. I nie one są zagrożeniem, tylko nasza kiepska forma. Nie patrzmy krzywo na kichającą panią w tramwaju, nie zarazi przecież wszystkich wokół, tylko osoby podatne. Zamiast unikać zatłoczonych miejsc w sezonie grypowym, lepiej popracujmy nad sobą. Zacznijmy od tego, co dostarczamy naszym jelitom.
Jelita, czyli wielka sprawa. Czy wiesz, że:
• mierzą 7–8 metrów (5–6 metrów jelito cienkie, 1–3 jelito grube);
• mają 300–400 metrów kwadratowych powierzchni – jest porównywalna z wielkością średniego boiska sportowego;
• są 200 razy większe od powierzchni skóry, która – nie wiedzieć czemu – uchodzi za nasz najrozleglejszy organ;
• zasiedla je aż 100 bilionów bakterii, co oznacza, że komórek bakterii jest 10 razy więcej niż komórek naszego ciała;
• bakterie w organizmie przeciętnego dorosłego człowieka ważą nawet 3 kg;
• do tej pory udało się rozpoznać 500 gatunków zasiedlających jelita bakterii, i ciągle są odkrywane nowe.
Mówimy o jelitach, ale tak naprawdę najistotniejsza jest ich zawartość, czyli bakterie, które je zasiedlają. Czemu są takie ważne?
Bo nas obsługują (śmiech). Tak naprawdę to one nami rządzą. Proszę popatrzeć:
CO ROBIĄ BAKTERIE JELITOWE:
- uczą układ odpornościowy reagowania na wrogów i przyjaciół, pobudzają go do pracy; nawet 80% komórek układu odpornościowego powstaje i nabywa kompetencji odpornościowych właśnie w jelitach;
- walczą z niekorzystnymi dla nas patogenami;
- trawią jedzenie, resztki obiadowe, które nie zostały przerobione w jelicie cienkim;
- dbają o wyściółkę jelit (żeby jelito nie było „wrażliwe”);
- redukują stany zapalne (żeby nie doszło np. do wrzodziejącego zapalenia jelit);
- rozkładają toksyny;
- syntetyzują hormony: produkują 80% serotoniny, hormonu szczęścia;
- metabolizują leki;
- przekształcają cukry w krótkołańcuchowe kwasy tłuszczowe;
- syntetyzują witaminy K, B;
- utrzymują równowagę pH;
- regulują przemianę materii i gospodarkę wodną.
Ważną funkcją bakterii jelitowych jest ich aktywność na rzecz układu immunologicznego. Ale nie tylko przez niewpuszczanie, niepozwalanie na osiedlanie się zarazków. Mają ciekawsze zadanie: trenują białe krwinki w rozpoznawaniu wroga (patogenów) i uczą walki z nimi. Jeśli „dobrych” bakterii jest dużo i są najedzone, zdrowe i krzepkie, to sprawnie zawiadują białymi krwinkami. Jeśli jednak jest ich mało, to przestają nad nimi panować. Władzę w jelitach przejmują namnażające się szybko „złe” bakterie i grzyby i niczym banda chuliganów zaczynają dewastować śluzówkę, na przykład wywołując stany zapalne. No i wprowadzają chaos w pracy białych krwinek. Zamiast je musztrować, mówią im: „A róbcie sobie, co chcecie. O, patrzcie, tarczyca, śmiało, możecie ją zaatakować”. I te biedne, zdezorientowane białe krwinki rzucają się na nasze własne narządy, tzn. nie one same, a produkowane przez nie przeciwciała. Ich poziom w surowicy krwi można badać.
Czyli od pracy jelit zależy zdrowie innych narządów? Od rzemyczka do koniczka, od chipsów z syntetycznym bekonem do kłopotów z zostaniem mamą?
Dokładnie tak. Bo to w jelitach powstają krwinki białe, które produkują określone przeciwciała, atakujące tkanki różnych narządów. To z kolei prowadzi stopniowo do ich zaniku, stanu zapalnego, powstania guzków lub torbieli. Najprawdopodobniej tak właśnie wygląda mechanizm chorób autoimmunologicznych.
No i gdy taka na przykład tarczyca jest atakowana, to nie pracuje dobrze, wydziela za dużo lub za mało tyroksyny, czyli hormonu, który wpływa na wszystkie narządy – każda komórka człowieka ma receptor, „odbiornik” tyroksyny. Konsekwencje zaburzeń są więc różnorodne. Na przykład jajniki mogą stać się policystyczne, a w piersiach mogą pojawić się torbiele.
To w jelitach kryje się więc przyczyna chorób kobiecych?
Nie zawsze, ale zawsze trzeba to sprawdzić. Myślę, że dotyczy to 30% kobiet. To te z zapaleniem tarczycy, torbielami w piersiach, mięśniakami, zaburzeniem płodności, nadwagą.
Coraz częściej mówi się, że jelita są też w zaskakująco bliskim kontakcie z mózgiem. I co najlepsze, to one, a nie mózg, są ośrodkiem decyzyjnym.
To odkrycie ostatnich kilku lat: z brzucha do głowy cały czas płynie strumień informacji wysłanych za pomocą serotoniny produkowanej przez sieć neuronów oplatających jelita. To z brzucha wychodzą decyzje o naszych emocjach czy zachowaniu. Według naukowców z kanadyjskiego Brain-Body Institute, którzy swoje wnioski wyciągnęli z badań na myszach, sprawna komunikacja pomiędzy układem pokarmowym a mózgiem jest dla organizmu bardzo ważna. Kiedy z jakichś powodów dopływ informacji od bakterii jelitowych zmniejszy się lub zostanie przerwany, może nawet dojść do upośledzenia pracy mózgu. Dlatego tak ważne jest, by nie karmić bakterii czymś, co im nie służy.
Mikrobiom jest niezwykle delikatny, jak motyl. Już sama zmiana diety potrafi wpłynąć na wymianę całych kolonii bakterii. Tak się często dzieje m.in. w podróży do innego obszaru bakteryjnego, szczególnie do odległych krajów, np. tropikalnych. Już po pierwszym kontakcie z innym jedzeniem mogą się pojawić bóle brzucha czy biegunka.
Nie trzeba jednak wcale wyjeżdżać, żeby zafundować sobie jelitową dysbiozę. Oto nasze grzechy codzienne, które szczególnie szkodzą bakteriom jelitowym:
- Nadmierne spożycie białka zwierzęcego (czyli jedzenie mięsa i wędlin kilka razy dziennie). Dieta bogata w tłuszcze nasycone pochodzenia zwierzęcego jest zwyczajnie szkodliwa dla różnorodności mikroflory. W takim środowisku najlepiej czują się bowiem bakterie, które mogą wywoływać i pogłębiać stan zapalny. Gdy jemy dużo mięsa, namnażają się i mogą nam szkodzić. Niestety, to nie wszystko. O ile białko zwierzęce uchodzi za źródło najlepiej przyswajalnego białka, to na pewno trudno tak komplementować drób czy wieprzowinę dostępną w sklepach. Produkowane przemysłowo mięso i wędliny niewiele mają wspólnego z tym, co jedli nasi przodkowie. Zwierzęta, z których są wyrabiane, dostają zastrzyki z hormonów i antybiotyków – żeby szybciej rosły i żeby trzymane w stłoczeniu nie zarażały się od siebie chorobami i pasożytami. Do tego karmione są paszami pełnymi pestycydów. Wszystkie te toksyny zostają potem w ich mięsie, i są przez nas zjadane. Naukowcy alarmują, że mają one właściwości rakotwórcze, dlatego ich spożywanie należy ograniczyć do dwóch razy w tygodniu. A już najtańsze mięso w supermarketach powinno mieć nalepki: „Minister zdrowia ostrzega: jedzenie szkodzi twojemu zdrowiu”, tak jak palenie papierosów.
- Jedzenie rafinowanych cukrów i białej mąki, czyli pozbawionej wartościowych składników odżywczych. Te produkty nie są „widoczne” dla bakterii jelitowych i nie mają żadnej wartości dla organizmu. Czyli nie dają nic naszym dobrym bakteriom, za to – uwaga – odżywiają, środowisko grzybów. Gdy ono rośnie w siłę, to zwiększa stan zapalny jelit, nasila też gazy i wzdęcia. Co więcej, cukier odżywia komórki rakowe – one jako pierwsze sięgają po glukozę, żeby rosnąć. Nie da się raka zagłodzić, bo genetycznie jest inaczej zbudowany, ale dokarmić – jak najbardziej.
- Picie alkoholu – wysokoprocentowe trunki niszczą mikroflorę i zwiększają stan zapalny jelit. Gdy do tego alkohole są słodkie, np. wina z wysoką zawartością cukru resztkowego czy wódki serwowane w połączeniu z sokiem owocowym lub napojami typu cola, to dodatkowo nasilają rozrost grzybów w jelitach. Przy okazji przyspieszają uzależnienie, bo mózg traktuje cukier jak nagrodę.
- Spożywanie wysoko przetworzonej żywności – np. gotowych dań, konserw. Szczególnie szkodzą dodawane do jedzenia konserwanty, sztuczne barwniki, polepszacze smaku, emulgatory, substancje chemiczne przedłużające trwałość i inne cudowne dodatki ulepszające wygląd produktów. Wszystkie te substancje są dla jelit zagrożeniem, bo zanieczyszczają i ranią śluzówkę jelitową, a przenikając do krwi, mogą czynić spustoszenia w innych organach. Są bowiem ciałami obcymi, alienami, nierozpoznanymi składnikami, z którymi przez tysiące lat ewolucji organizm nie miał kontaktu i nie bardzo wie, jak je spożytkować. Czasem traktuje je jak wroga i niepotrzebnie marnuje siły, żeby z nimi walczyć, czasem całymi miesiącami kumuluje we krwi albo narządach. Do żywności przetworzonej powinniśmy być może zaliczać już nie tylko parówki czy ciastka o dwuletnim okresie przydatności do spożycia, ale też warzywa i owoce produkowane przemysłowo. W czasie swojego wzrostu wiele z nich jest pryskanych nawet kilkanaście razy, przez co nierzadko zawierają wysokie stężenia rakotwórczego arsenu, kadmu czy glifosatu.
- Spożywanie olejów roślinnych produkowanych na gorąco w temperaturze 160–200°C. Zawarte w nich kwasy tłuszczowe nienasycone w tak wysokiej temperaturze zmieniają się w tzw. tłuszcze trans. Są one znacznie trwalsze (to one pozwalają czekoladkom latami leżeć na półkach i wyglądać tak samo kusząco jak w dniu produkcji). Są nieaktywne biologicznie, przez co organizm ma problem z ich trawieniem, i groźne, bo działają prozapalnie.
- Kuracje antybiotykowe – antybiotyki zabijają wszystkie bakterie, także te należące do korzystnej flory jelitowej. Zwłaszcza leki o szerokim spektrum działania. Populacja mikroflory zmniejsza się wówczas o ok. 25–50%, a niedobitki są znacznie mniej różnorodne niż przed terapią. Żeby przywrócić jelitom stan sprzed antybiotykowej masakry, potrzeba nawet kilku miesięcy lub lat zdrowej diety plus wsparcia kuracją probiotyczną, a i tak uważa się, że nie uda się odtworzyć wszystkich rodzajów wybitych bakterii. Co ważne: na działanie antybiotyków narażamy się też nieświadomie, na przykład jedząc mięso zwierząt karmionych paszą z dodatkiem leków.
- Inne kuracje: chemioterapia, radioterapia, leczenie sterydowe i hormonalne. Wszystkie leki, które lądują w naszych jelitach, mają wpływ na florę jelitową i ingerują w procesy odpornościowe. Nawet te osłabiające wydzielanie kwasu żołądkowego (IPP), blokery histaminy, a także przeciwzapalne mogą prowadzić do zapalenia zanikowego, pękania naczyń, krwawień, wrzodów żołądka czy dwunastnicy, a psychotropowe – do zmian składu mikroflory jelitowej. Wpływ na mikrobiom mają również leki hormonalne, na przykład antykoncepcyjne, choć nie znamy jeszcze pełnego obrazu wywoływanych przez nie zmian. Wiemy jednak, że osłabiają odpornościową rolę pracę jelit – są badania, które wykazują, że kobiety stosujące antykoncepcję hormonalną są o ok. 20% bardziej narażone na infekcje grzybicze.
- Stres – bo prowadzi do zaciskania się drobnych naczyń krwionośnych (przez to nagle robimy się bladzi). Ale skurcz nie dotyczy tylko skóry, ale także śluzówki jelit. Przez to nie dopływa do nich dostateczna ilość krwi, a niedokrwione jelita spowalniają pracę swojej mikroflory. Może to powodować powstawanie nadżerek i wrzodów. Silny stres nierzadko prowadzi do wystąpienia biegunek lub zaparć, a wszystko razem wpływa niekorzystnie na przyswajanie witamin i minerałów.
- Palenie tytoniu – zwiększa stężenie rakotwórczego kadmu i arsenu. Badania opublikowane kilka lat temu w naukowym czasopiśmie „Gastroenterology” wykazały, że palenie papierosów podwaja ryzyko wystąpienia polipów w jelicie grubym. Obiegowe myślenie, że papierosy, owszem, są toksyczne, ale sprzyjają procesom trawiennym, jest błędne: faktycznie zmuszają organizm do przyspieszenia metabolizmu, ale żeby jak najszybciej pozbyć się uwierającej go trucizny. Jeśli stężenie arsenu czy kadmu przekroczy bezpieczny pułap (można to zbadać!), to przy osłabionej odporności może pojawić się nowotwór, najczęściej jest to rak płuc.
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej