- W empik go
Czego nie widać - ebook
Czego nie widać - ebook
Gretchen… Coś ty zrobiła?
Doktor Gretchen White, specjalistka w dziedzinie psychologii i kryminologii, najlepsza konsultantka bostońskiej policji, rozwiązała mnóstwo spraw – oprócz własnej. Odkąd miała osiem lat, żyje w przekonaniu, że zabiła swoją ciotkę. Przecież znaleziono ją nad ciałem z zakrwawionym nożem w ręce. Większość ludzi, w tym detektyw Patrick Shaughnessy, uważa, że mała socjopatka uniknęła kary za popełnione morderstwo. Trzydzieści lat później detektyw Lauren Marconi chce udowodnić, że się mylą.
Kiedy badanie wątków przeszłości ujawnia powiązania rodziny White’ów ze sprawą sprzed dziesiątek lat, pojawia się pytanie: a jeśli Gretchen naprawdę jest winna? Tymczasem Shaughnessy nie spuszcza jej z oka, czekając, aż doktor White ponownie straci nad kontrolę nad swymi mrocznymi impulsami.
Odpowiedź na pytanie o wydarzenia tamtej nocy wydaje się oczywista. Jednak prawda przekracza granice wyobraźni – nawet samej Gretchen.
„Świetnie skonstruowana fabuła książki współgra z jej trójwymiarowymi postaciami. Fani thrillerów psychologicznych będą spragnieni kolejnego”. – „Publishers Weekly”
Brianna Labuskes to amerykańska autorka thrillerów psychologicznych: Podejrzana, Her Final Words, Black Rock Bay, Girls of Glass oraz It Ends With Her, której książki trafiły na listy bestsellerów Amazona i „Washington Post”. Urodziła się w Harrisburgu w Pensylwanii i ukończyła studia dziennikarskie na Penn State University. Przez ostatnie osiem lat pracowała jako redaktorka zarówno dla gazet miejskich, jak i ogólnokrajowych mediów, takich jak „Politico” i „Kaiser Health News”, zajmując się polityką. Mieszka w Waszyngtonie i lubi podróżować, wędrować, pływać kajakiem i odkrywać najlepsze miejsca na brunch w mieście.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67406-18-5 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
GRETCHEN
1993
Myślała, że krew okaże się lepka, ale nie... Była ciepła, rzadka i tłusta w dotyku. Coś w głowie kazało Gretchen podnieść palce do ust, by jej posmakować.
Ciotka Rowan patrzyła na nią z łóżka, poruszając wargami. Nie wydobywał się z nich żaden dźwięk.
Gretchen wiedziała, że powinna zawołać matkę, że będzie miała kłopoty, jeśli zastaną ją tutaj z nożem w dłoni, który teraz zrobił się śliski.
Nie mogła jednak się cofnąć ani odwrócić wzroku.
Księżyc świecił tak jasno, że wyraźnie widziała pozostawione rany. Brzuch i klatka piersiowa Rowan były rozprute.
Powoli przysunęła się bliżej z niepewnymi, ale zaciekawionymi palcami. W gardle Rowan coś zabulgotało i Gretchen się zastanowiła, czy to z powodu napływu krwi i czy ciotka próbuje ją prosić, by przestała.
To nie miało znaczenia. Rowan nie mogła już nic powiedzieć.
Gretchen patrzyła, jak jej dłoń sięga do przodu, palce ściskają rozdartą skórę i pociągają ją.
Stukot. Szuranie. Dźwięki, których nie powinna tu słyszeć.
Gretchen obróciła się gwałtownie i odruchowo przytknęła nóż do piersi. Krew wniknęła w cienką górę piżamy, którą miała na sobie, i przesiąkając tkaninę, rozmazała się na skórze. Ciepła i wilgotna. Fascynująca.
Pomimo dźwięków, które usłyszała, nikogo nie dostrzegła. Tylko cienie – a te znała, były jej przyjaciółmi.
Gdy Gretchen znów spojrzała w stronę łóżka, oczy Rowan były puste. Ciotka wpatrywała się w sufit bez mrugnięcia, bez ruchu, wyjąwszy te resztki życia, które wciąż wypływały z niej na materac.
Gretchen musiała teraz pójść po matkę.
Zanim zdążyła postawić krok, rozległ się krzyk.
A potem głos, w którym brzmiało pełne przerażenia oskarżenie.
– Gretchen. Co... Coś ty zrobiła?ROZDZIAŁ 1
GRETCHEN
Teraz
Łomotanie.
Muzyka. Światła. Bas dudniący echem w jej klatce piersiowej.
Nie. To nie było w porządku.
Gretchen White zamrugała i zmrużyła oczy przed ostrą, jaskrawą bielą słońca wlewającego się do jej sypialni.
Łomotanie.
Tym razem w jej głowie, nie w piersi.
I do drzwi.
Mężczyzna leżący obok Gretchen poruszył się, uniósł na łokciu i z roztargnieniem podrapał po starannie wypielęgnowanych włoskach na brzuchu.
– Złotko?
– Nie jestem twoim złotkiem – burknęła Gretchen, siadając i zanurzając stopy w puszystym dywanie. – Nie panikuj. Ja też nie pamiętam twojego imienia.
Facet jęknął i opuścił głowę z powrotem na poduszkę. Zmierzwione jasne włosy rozsypały się na nieskazitelnej powłoczce w perłowym odcieniu. Kostkami palców przesunął wzdłuż jej nagich pleców.
– Może więc przedstawimy się sobie raz jeszcze?
Nie patrząc, Gretchen sięgnęła za siebie, chwyciła go za nadgarstek i wykręcała, aż usłyszała skowyt bólu. Nie przerywała, marząc o dźwięku pękających więzadeł i łamanej kości. Mężczyzna kopał nogami, próbując się uwolnić, ale nie dałby rady tego zrobić, nie przy sile jej nacisku.
Łomotanie.
Powstrzymując dziki krzyk, który wezbrał w jej krtani, Gretchen puściła wreszcie mężczyznę i wstała.
– Nie chcę cię więcej widzieć.
– Jak mam...
– Przez okno.
Gretchen wiedziała, że facet nie doceni tej rady tak, jak powinien. To podejrzenie potwierdziły rzucane za nią przekleństwa, gdy – wciąż naga – chwiejnie szła do drzwi. Zignorowała go, a jej pamięć już wymazywała wszystko na jego temat poza tym, co dzięki niemu poczuło jej ciało.
Łomotanie.
Przez moment rozważała sięgnięcie po broń, ale instynkt, który zazwyczaj trzymał ją w ryzach, odezwał się szeptem gdzieś z głębi jej piersi. Teraz, mając kilka minut, by zrozumieć, co się dzieje, Gretchen już się domyślała, kto stoi przed jej mieszkaniem. I nie miała najmniejszej ochoty iść do więzienia za zastrzelenie funkcjonariuszki bostońskiego wydziału policji.
Pięść detektyw Lauren Marconi zatrzymała się w powietrzu, gdy w końcu Gretchen szarpnięciem otworzyła drzwi.
Kobieta zachowała niewzruszony wyraz twarzy zarówno wobec nagości Gretchen, jak i powitania, które zawierało najbarwniejszą wiązankę przekleństw, jakie ta miała w swoim słowniku.
– Jak zwykle zachwycająca – powiedziała Marconi, pakując się do mieszkania. – No dobra, minęły trzy miesiące. Dąsałaś się już wystarczająco długo.
Gretchen chwyciła ją za gardło i przyparła do ściany. Obnażyła zęby, a jej wrząca krew pulsowała tą miłą, znajomą wściekłością, na którą rzadko sobie pozwalała.
Teraz łomotanie czuła w żyłach.
– Wydaje ci się, że mnie znasz – wyszeptała. Krawędzie jej pola widzenia zaszły mgłą. – Myślisz, że obcięłaś mi pazury, mała Bambi. Ale nie zapominaj, kim jestem.
Marconi nawet nie drgnęła w obliczu tej ukrytej groźby, po prostu spojrzała na Gretchen jasnymi, bursztynowymi oczami.
– Socjopatka „niestosująca przemocy”, jeśli dobrze pamiętam – stwierdziła sarkastycznie.
Gretchen przycisnęła kciuk do jej szyi, jednak puls policjantki nadal nie był przyspieszony. Być może powinno to mocniej rozpalić buzującą w niej wściekłość, ale z jakiegoś powodu brak strachu u Marconi był lodem, którego potrzebowała, by odzyskać panowanie na sobą. Mimo to Gretchen trzymała ją przez kolejną długą chwilę.
– Niestosująca przemocy z wyboru – odparła, pilnując, by każde słowo wybrzmiało mocno i groźnie.
Potem nagle opuściła rękę i podeszła do sofy, by wziąć wiszący na niej sweter w zbyt dużym rozmiarze. Włożyła go i skierowała się do kuchni po błogą ulgę, jaką daje kawa.
Wychodząc z salonu, usłyszała trzaśnięcie drzwi i domyśliła się, że jej towarzysz łoża właśnie się pożegnał. Żałowała, że zamiast tego nie spróbował zawisnąć na gzymsie.
– A więc właśnie to zamierzasz teraz robić ze swoim życiem? – zapytała Marconi, podążając za nią. – Czy prochy i seks nie są cokolwiek banalne, nawet dla ciebie?
– Banały istnieją nie bez powodu, kochanie – odparowała Gretchen, ale podniecenie już z niej wyparowało. Teraz czuła tylko ból w mięśniach i kościach. Dawniej po nocy spędzonej w klubie łatwo było zacząć kolejny dzień, z mimozą w jednej ręce i torebką podejrzanych tabletek w drugiej, szukając kolejnych tańszych wrażeń.
Jednak już odwykła od takiego życia. Złagodniała. Po latach nienagannego panowania nad sobą ta zdolność zanikła.
– Jesteś zbyt dobrym psychologiem, żeby nie wiedzieć, że w tej chwili udajesz – powiedziała Marconi, opierając się o kuchenną wyspę.
Gretchen spojrzała na gładkie noże ze stali nierdzewnej stojące obok ekspresu do kawy, ale potrzeba kofeiny wzięła górę nad pragnieniem przebicia tej kobiety ostrym narzędziem.
– Masz szczęście, że głowa mnie boli – mruknęła, nie reagując na oskarżenie. Oczywiście, że wiedziała, co robi. Była nie tylko renomowaną psycholożką, ale i czołową konsultantką bostońskiej policji do spraw przestępczości i antyspołecznych zaburzeń osobowości, takich jak przejawiane przez nią samą. Nawet gdyby nie potrzebowała dogłębnej znajomości własnej diagnozy, aby bezpiecznie funkcjonować, poznałaby ją, ponieważ zamierzała być najlepsza w swoim zawodzie.
Czuła, że jest z nią coraz gorzej. I tylko jedna osoba była temu winna.
Detektyw stała w jej kuchni z rękami w kieszeniach, obserwując Gretchen, jakby miała prawo być nią rozczarowana.
Gretchen wzięła dla siebie kubek, nie proponując niczego Marconi, i podeszła do wielkiego okna wychodzącego na cichą ulicę. Mieszkała w ekskluzywnej dzielnicy, ponieważ śmiało korzystała z ogromnej fortuny, którą odziedziczyła po babce, a która jej pracę dla policji czyniła finansowo nieistotną. Usiadła, podkulając nogi, na jednym z foteli ustawionych tak, by łapać promienie porannego słońca, i zmierzyła Marconi wzrokiem.
Kobieta miała na sobie to, co Gretchen uznawała za jej wersję munduru: dżinsy, ciemną koszulową bluzkę, masywne botki. Kruczoczarne włosy związała w kucyk, a jej grzywka była równo ucięta nad gęstymi, niewyregulowanymi brwiami. Gretchen kiepsko znosiła fakt, że Marconi tak dobrze wygląda w tym stylu.
– Potrzebujesz sprawy do rozwiązania – powiedziała policjantka, siadając na drugim fotelu. Osobliwie śpiewnym tonem dodała: – A jaka sprawa mogłaby być lepsza od twojej własnej?
Gretchen odwróciła wzrok, żeby nie rzucić kubkiem w twarz Marconi. Sugestia, by przeprowadziła śledztwo w sprawie, która prześladowała ją od dzieciństwa, nie była nowa. Właśnie to trzy miesiące temu, gdy policjantka przesunęła akta po stole, zburzyło jej starannie zbudowany świat.
Te z tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego trzeciego roku. Z nazwiskiem Gretchen wydrukowanym wersalikami na etykiecie.
WHITE, GRETCHEN ANNE
Wydawało się, że z jakiegoś powodu Marconi chce rozpruć ją w szwach, żeby zobaczyć wnętrzności.
Tę chęć Gretchen rozumiała lepiej niż większość ludzi. Ów rodzaj emocjonalnej przemocy został wmurowany w same podwaliny tego, co uczyniło ją tym kimś, kim była. Ale wiedziała też, że nici trzymające ją w całości – które nigdy nie były zbyt mocne – są teraz tak postrzępione, że jeśli Marconi się powiedzie, ona nie zdoła pozszywać się z powrotem.
Nawet jako socjopatka Gretchen już dawno zdała sobie sprawę, że jeśli będzie żyła, kierując się jedynie popędami, skończy pozbawiona wolności – albo życia. A wolność lubiła. I swoje życie też. Zatem wynalazła sposób, by trzymać na wodzy odruchy związane z jej diagnozą.
A to życie zależało od trwania w błogim zaprzeczeniu, jeśli chodzi o jej udział w zabójstwie ciotki.
Teraz, po ich wspólnej pracy nad jedną sprawą, Marconi chciała grzebać w przeszłości, przekonana, że mogłyby raz na zawsze oczyścić imię Gretchen.
Jakby to było łatwe, niczym refleksja po fakcie. Coś, o czym Gretchen nie pamiętała, dopóki Marconi nie wpakowała się w jej życie, by naciskać na zajęcie się tą sprawą.
Jakby nie wpłynęła ona na całe życie Gretchen.
Wiedziała, co znajdzie, jeśli otworzy akta sprzed prawie trzydziestu lat. Chociaż z nocy, w której umarła jej ciotka, nie pamiętała niczego poza mglistymi obrazami ciała, cieniami i krzykiem, opis przebiegu wydarzeń słyszała tyle razy, że ta historia zdawała się wyryta w niej aż do kości.
Sensacyjne morderstwo, młodziutka socjopatka, bogata rodzina i zbyt wiele nagłówków, które zakładały winę na długo przed tym, zanim rozważono postawienie jakichkolwiek zarzutów.
Ofiarą brutalnego zakłucia nożem była ciotka Gretchen, Rowan White.
Główną podejrzaną zawsze była Gretchen, pomimo że w chwili zabójstwa miała zaledwie osiem lat.
Nie mogła nawet nikogo za to winić. Znaleziono ją z narzędziem zbrodni w ręce, zakrwawioną, gdy stała nad ciałem Rowan, pakując palce do jej rany.
Rowan umarła w swoim łóżku i nie miała żadnych obrażeń wskazujących na to, że się broniła. Wyglądało to raczej tak, jakby Gretchen zakradła się w nocy i zadźgała śpiącą ciotkę.
Morderstwo z zimną krwią.
Wtedy w prasie zaczęły ukazywać się opowieści. O tym, jak dzika była Gretchen, jaką werbalną agresję wobec innych uczniów w klasie potrafiła przejawiać, jak dziwne zdaniem nauczycieli były jej puste spojrzenie i drapieżny uśmiech.
Być może detektyw Patrick Shaughnessy, kierujący dochodzeniem w tej sprawie, sprawdzał inne tropy – nie wiedziała tego. Jednak zawsze wracał do niej.
Żaden inny prawdopodobny podejrzany nigdy się nie pojawił.
Tej nocy w domu nie było śladów włamania ani obecności nikogo poza matką i siostrą Gretchen – obie zostały wykluczone dzięki ekspertyzie kryminalistycznej. Żadnych odcisków palców na narzędziu zbrodni – nożu zabranym z kuchni White’ów – poza należącymi do członków rodziny.
I nawet jeśli obwinienie Gretchen było rozwiązaniem najprostszym, nie znaczyło to, że niewłaściwym. Nie każde zabójstwo jest skomplikowane: czasami śmierć jest dokładnie taka, na jaką wygląda. Gdyby Gretchen dziś dostała tę sprawę, postawiłaby na siebie jako sprawczynię.
To powinna być – byłaby – zamknięta sprawa, jej wina wydawała się oczywista dla każdego, kto widział miejsce zbrodni. Jednak wpływowa rodzina Gretchen pokrzyżowała Shaughnessy’emu szyki. Edith White, jej babka, przekonała prokuratora, że dziewczynka mogła po prostu przypadkiem trafić na miejsce zbrodni. Być może nikomu innemu by to nie wystarczyło, ale White’owie wpompowali w polityczne elity miasta wystarczająco dużo pieniędzy, aby oskarżyciel podzielił jej argumenty.
To nie powstrzymało zacnych mieszkańców Bostonu ani reszty kraju od spekulowania. Ich uwagę przykuł skandaliczny, ekscytujący charakter tego mordu.
Nawet gdy zainteresowanie opinii publicznej przeniosło się na kolejne ponure zbrodnie z pierwszych stron gazet, większość ludzi uważała, że morderstwo uszło Gretchen White płazem.
Do dziś, po latach pracy z Shaughnessym w roli cenionej konsultantki bostońskiej policji, detektyw nigdy nie dał jej zapomnieć, że jest dla niego zabójczynią, która była wystarczająco bogata, by uniknąć więzienia.
– Pamiętasz, co mi powiedziałaś, gdy cię spytałam, dlaczego zajmujesz się sprawą Violi Kent? – odezwała się Marconi.
Gretchen nie zaszczyciła jej odpowiedzią. Oczywiście, że pamiętała, tak jak pamiętała większość rzeczy. Sprawa Violi Kent była powodem, dla którego Marconi znalazła się w jej życiu, i Gretchen tęsknie myślała o alternatywnej sekwencji wydarzeń, w której nie poznałaby tej policjantki, stojąc nad ciałem swojej przyjaciółki Leny Booker. Tak czy owak pytanie było retoryczne, więc po prostu nadal popijała kawę. Marconi zamierzała kontynuować bez względu na to, czy Gretchen uczestniczyła w rozmowie, czy nie.
– Powiedziałaś: „Z ciekawości” – ciągnęła zgodnie z jej oczekiwaniem.
– Przejdź do rzeczy albo wyjdź. Ale masz czas, dopóki tego nie skończę – Gretchen wykonała gest kubkiem – bo potem wyrzucę cię przez okno.
Gdyby mieszkała w penthousie, a nie w przebudowanej kamienicy, groźba byłaby pewnie bardziej przekonująca, niemniej najistotniejsza część tego komunikatu została przekazana: „Wynocha z mojego domu albo klasyfikację »niestosująca przemocy« diabli wezmą”.
Marconi wbiła wzrok w jej twarz.
– Czemu nie jesteś ciekawa, Gretchen?
– Doktor White – poprawiła ją. Ta kobieta poczuła się przy niej zbyt swobodnie, a pracowały razem zaledwie kilka dni, które zajęło im wyświetlenie tajemnicy Violi Kent. Należało na nowo wytyczyć, wzmocnić i utrzymać granice. Z pewnością nie były przyjaciółkami, nawet nie partnerkami. Były po prostu dwiema osobami, które przypadkiem zostały połączone przez martwe ciało i trzynastoletnią psychopatkę wrobioną w zabójstwo.
Nic więcej, nic mniej.
– Doktor White – powtórzyła za nią Marconi, przechylając lekko głowę. Gretchen szukała w tych słowach śladu sarkazmu lub goryczy, ale nie znalazła. – Dlaczego nie ciekawi cię twoja własna sprawa?
Odpowiedź, gdyby Marconi zastanowiła się nad tym wystarczająco długo, byłaby oczywista.
„Bo myślę, że mogę być winna”.
Gretchen nigdy tego głośno nie przyznała. Nawet nie zrobiła aluzji. Ale w głębokim zakamarku duszy, gdzie była ze sobą szczera, wiedziała, że właśnie tego się obawia.
Wiedziała, że to dlatego w ciągu prawie trzydziestu lat, które minęły, odkąd znaleziono ją nad martwą ciotką, ani razu nie spróbowała szukać innego podejrzanego. Że właśnie z tego powodu nawet nie odszukała swoich akt, kiedy uzyskała dostęp do policyjnej bazy danych.
Przy jej wyszkoleniu, wysokich stopniach naukowych z psychologii i kryminologii oraz dziesięcioletnim doświadczeniu jako niezależnej konsultantki bostońskiej policji pracującej przy śledztwach związanych z zaburzeniami osobowości jedno spojrzenie na szczegóły tej sprawy mogło potwierdzić, że jej najgłębszy lęk jest uzasadniony.
Przed światem Gretchen kpiła z poglądu, że jest winna zabójstwa swojej ciotki Rowan, szydziła z detektywów, którzy zamiast wykonywać swoją pracę, zrobili kozła ofiarnego z ośmiolatki, bezwzględnie tępiła wszystkich gliniarzy, którzy odmawiali współpracy z nią ze względu na jej przeszłość.
W głębi duszy jednak zdawała sobie sprawę, do czego jest zdolna. Jako socjopatka wiedziała, że powab krwi, rozdartego ciała, przemocy i paskudnych ran jest zbyt kuszący, by uwierzyć, że nigdy by mu nie uległa. W końcu była wtedy dzieckiem. Jej rozumowanie i logika – właśnie to, na czym tak bardzo polegała jako dorosła, by trzymać swoje impulsy w ryzach – jeszcze się nie rozwinęły.
Co dziewczynka, która nie bała się konsekwencji, wiedziała o powściągliwości?
Fakt, że Gretchen nie pamiętała niczego z tamtej nocy, Shaughnessy zawsze uważał za kolejny dowód, że to ona zabiła. Uznawał, że była zbyt młoda, by wymyślić lepsze wytłumaczenie dla tego, co robiła w pokoju Rowan.
„Nie było tam nikogo innego?”, drążył bezlitośnie i na rozmaite sposoby, jakby zmiana pytania miała odsłonić kłamstwo Gretchen.
„Nie pamiętam”. To było wszystko, co potrafiła powiedzieć. Adwokat rodziny siedział obok niej z kamienną twarzą, gotowy powstrzymać Shaughnessy’ego, gdyby usłyszał choćby cień groźby.
„Dlaczego byłaś w jej pokoju?”.
„Nie pamiętam”.
„Dlaczego trzymałaś nóż?”.
„Nie pamiętam”.
Przesłuchanie przebiegało właśnie w taki sposób, nie tylko pierwszej nocy, gdy Gretchen nadal miała za paznokciami zaschniętą krew, ale i po tygodniach, gdy Shaughnessy desperacko próbował cokolwiek udowodnić. Złamać Gretchen.
W końcu była to jego pierwsza wielka sprawa dotycząca morderstwa, plama w jego aktach, którą prawdopodobnie nadal uważał za niezmazaną.
– Myślisz, że to zrobiłaś – stwierdziła w końcu Marconi. To nie brzmiało jak stwierdzenie prawdy, było raczej ostrożnym dźgnięciem we wrażliwe miejsce. – Twoim zdaniem wszyscy uważają, że to zrobiłaś, tyle że po prostu cię nie złapano.
Była to jedna z pierwszych rzeczy, jakie Marconi od niej usłyszała, ta ostatnia część niemal słowo w słowo. I Gretchen zastanowiła się, czy aby nie jest tak, że – nawet po zamknięciu sprawy Violi Kent, nawet po tym, jak to wszystko się rozegrało – wciąż nie docenia tej kobiety.
A Marconi miała rację. Chociaż Gretchen nie zajrzała do akt, wiedziała, że w tej sprawie fakty nie przemawiają na jej korzyść. To nie brak dowodów sprawił, że uniknęła konsekwencji.
Z jakiegoś powodu Marconi była jednak przekonana o jej niewinności. Ten czysty optymizm, czyste przekonanie były tak uzależniające, jak wszelkie narkotyki, których Gretchen próbowała. Czy naprawdę można ją było winić, że chce je sobie wstrzyknąć w żyłę?
– Powiedz mi. – Marconi trąciła butem bosą stopę Gretchen. – Spraw, żebym w to uwierzyła, a sobie pójdę.
Gretchen nie mogła się powstrzymać, by nie zapytać, chociaż nie znosiła być podpuszczana:
– Co mam ci powiedzieć?
Marconi uśmiechnęła się szeroko.
– Powiedz, że nie chcesz udowodnić, że oni wszyscy się mylą.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------