Czekając na człowieka - ebook
Czekając na człowieka - ebook
Niepublikowane zapiski, listy, wywiady i zdjęcia Agnieszki Osieckiej z czasu ciąży i porodu. Walka o równouprawnienie figur artystki, matki i kobiety.
"Czekając na człowieka", Agnieszka Osiecka chciała, by jej macierzyństwo było chociaż trochę niezwykłe.
Nie chciała urodzić w czasie seansu hipnotycznego. Chociaż właściwie była przygotowana, miała w małej torebce skierowanie, analizę WR, szczotkę, krzyżyk, a w dużej - piżamę, tranzystor i zieloną książkę.
Miała po uszy ciążowej kiecki. Wciąż ta sama kiecka. Jak z sierocińca się czuła.
Coś nie wyszło z pierwszym szpitalem. Było jej właściwie wszystko jedno, gdzie będzie ta stajenka, czuła tylko Reisefieber - żeby to już. Była strasznie ciekawa, jaki on będzie, ten człowiek.
Z drugim szpitalem też coś nie wyszło. Pętała się jak ta Matka Boska z murzyńskich jasełek. Cztery grube Murzynki śpiewały jej: "No room in the hotel!" Ale się nie przejmowała. Im mniej pompy, tym mniejsza trema.
Najgorsze były koleżanki. Odkąd była w ciąży, rozmawiały z nią jak ze zwierzęciem. Żadna nie spytała, nad czym pracuje, tylko co ją boli, gdzie swędzi.
Czuła jednocześnie i wielką pospolitość swojego losu, i takie coś, jakby cała przyroda i cały Pan Bóg nią jedną się zajmowali.
Aż do 4 lutego 1973 roku do godziny 13.55, kiedy to w asyście pielęgniarki i salowej urodziła córkę. Trwało to parę minut, ale strasznie się wysiliła i pierwszy chyba raz w życiu nie myślała o sobie. Myślała tylko o tym dziecku, żeby wszystko robić jak trzeba. Bardziej niż wszystkie książki na świecie dopomógł jej okrzyk położnej: "Przej, przej, kochana! Ze złością!".
Nie od razu była do szpiku kości Człowiekiem, Który Ma Dziecko. Kładła się spać z obłędnymi matkowatymi myślami. Ale kiedy udawało się jej zasnąć, sen zmywał to nowe myślenie-gdakanie i budziła się z jakąś melodią z byłego dansingu, z jakimś obrazkiem z Mazur pod powiekami albo w jakiejś jamie byłego strachu - budziła się w starym ubraniu.
Dopiero kiedy przynosili rano córkę sztywno zapakowaną jak biały święcony cukierek, była po prostu zachwycona.
Agnieszka Osiecka (1936–1997) – polska poetka, autorka tekstów piosenek, pisarka, reżyser teatralny i telewizyjny, dziennikarka. Od 1954 roku związana była ze Studenckim Teatrem Satyryków (STS), gdzie zadebiutowała jako autorka tekstów piosenek. Prowadziła w Polskim Radiu Radiowe Studio Piosenki, które wydało ponad 500 piosenek i pozwoliło na wypromowanie wielu wielkich gwiazd polskiej estrady. Od 1994 roku była związana z Teatrem Atelier w Sopocie, dla którego napisała swoje ostatnie sztuki i songi. Dorobkiem Agnieszki Osieckiej zajmuje się założona przez córkę poetki Agatę Passent Fundacja Okularnicy. Pośmiertnie została odznaczona przez Prezydenta RP Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8295-569-9 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W tym dzienniku ciąży, objętościowo dzienniczku, jest cała epopeja nie sławy, tę już miała, ale jej przyszłej popularności. Niemal kultu Osieckiej z relikwiami gadżetów: notatników, kalendarzy, seriali o „naszej Agnieszce”. Nie była monumentem do podziwiania na klęczkach, tylko człowiekiem pękniętym, dlatego tak prawdziwym. Nie mam na myśli pęknięcia krocza przy porodzie. Było to pęknięcie, w które wślizguje się niemal każda kobieta ze swoją niejednoznacznością, sprzecznością. Stąd uwielbienie dla Osieckiej, nawet większe niż dla jej poezji. Za to, że w swoich dziennikach umiała opowiedzieć kobietę wbrew prostym schematom miłosnym, a w życiu obstawiała nadzieję. Pisała prawdę. Prawda jest uniwersalna i pasuje do każdych czasów. Dlatego słowa Osieckiej nadal mają moc oświecania: kim jesteśmy pod fasadą reklamy szczęścia.
2. Poezja wydaje mi się lepszym narzędziem poznawania siebie niż filozofia. Nie potrzebuje skomplikowanych pojęć. Wystarczy zwykłe, trafne słowo, bo język poezji jest najbliższy językowi bogów. I to był problem Agnieszki Osieckiej. Jak bogini ma się wcielić w zwykłość? Bolała ją nie tylko codzienność i ludzka banalność, ale i słowa. Na przykład „zlewozmywak”, najohydniejsze słowo, do którego w jej wyobraźni zlewał się cały ściek szarej codzienności. Nie wyjeżdżała za granicę dorobić „na zmywaku”, nie musiała. Samo zmywanie naczyń traktowała jak upokarzającą, chociaż konieczną do przetrwania pracę emigranta. Była boską emigrantką z Olimpu. Jej pokarmem bogów, ambrozją, był alkohol.
Picie pojawia się w tym dzienniku często, za często, zapowiadając późniejszą chorobę alkoholową. Pisała dosłownie: piję, żeby się ogłuszyć. Znieczulić na rzeczywistość i pewnie uczucia.
Ciąża wymaga nie tylko trzeźwości spojrzenia na życie, ale wzięcia pod uwagę kogoś innego, równie bezbronnego. Dla poezji nic nie jest oczywiste, a tu jeszcze gość z kosmosu – dziecko i własne ciało zamieniające się w kołyskę aliena. Chyba dlatego Osiecka nie podchodzi do ciąży entuzjastycznie, nie umiejąc jej oswoić słowami, wyobraźnią. Najpierw oswaja wyobraźnią swoje dziecko. Poetycka ewolucja rodzaju ludzkiego od liszki, pieska, synka po córkę. Poetka nie jest zwyczajnie „w” ciąży, nie obserwuje jej od środka. Woli być bezstronnym świadkiem, anonimową „Bożenką”. Fastryguje słowami brzuch do swojego ciała. Nawet na porodówce ciągle notuje. Poezją „tłumaczy z innego języka”. Sztuka i real, światy równoległe, spotykają się u niej tylko raz. Wtedy, gdy „pierwszy raz w życiu (rodząc) nie myślałam o sobie, tylko o kimś innym, żeby dziecku nic się nie stało”. Wyjątkowe zdanie w jej dziennikach. Gdyby to nie było patetyczne, można by porównać ten gest Osieckiej do wycofania się ego kabalistycznego Boga, robiącego miejsce dla stwarzanego świata. Ale dlaczego by nie. Poetka stwarza swój świat.
3. Słysząc prośbę położnej „przej ze złością”, odrzuca ironię, szczypce słów. Ostatnia chwila porodu, gdy ludzki strach, zwierzęcy wysiłek i nadludzka moc łączą się w jedno, jest też połączeniem trzech światów. Agnieszka wtedy przestaje być wymyśloną Bożenką, nie sobą. Kiedy rodzi się dziecko, rodzi się też matka. Artystka ustępuje jej miejsca, porzuca pseudonimy i pozy. Chociaż na ten moment, co pięknie pokazuje ten dziennik.
Później wycofuje się znowu w rolę obserwatora, warstwę ironii chroniąca przed lękiem. Osiecka ciągle się boi, świata, siebie. Strach jest jej cieniem do ogłuszenia. Przerażenie nadwrażliwej pacjentki poetki widzi lekarz i proponuje jej dłuższy pobyt w szpitalu. Wyjście z kokonu oddziału jest dla niej niby skok w zimną wodę basenu. Odlicza raz, dwa, trzy i robi ten krok, jak inni za parapet. Niby wszystko na zewnątrz, w tym prawdziwym życiu, jest idealne – domek w Falenicy, kochający mąż, garnki. Właśnie, te brudne garnki w zlewozmywaku, o tym jest życie? – podłamuje się Osiecka. Podobno to ludziom daje szczęście, dom, meble i glazura. Bogini poezji próbowała być bardzo ludzka, ciesząc się tym wszystkim, tylko trochę jej się nie udaje. „Bo życie to bal”, a nie balia i zlewozmywak.
Matki obdarowują dzieci uczuciem i mądrością. Pierwsze, co ma Agnieszka do powiedzenia nowo narodzonej Agatce, to wiadomość z gazety o pewnej kobiecie, która poślubiła kanibala. „Córka tej pani powiedziała dziennikarzom: Mama wie co robi” – relacjonuje noworodkowi.
Osiecka chciałaby też wiedzieć, co robi, jak każda matka, nawet zadając się z ludożercami. I żeby córka jej nie oceniała, tylko wierzyła „na słowo”.
4. Agnieszka różniła się, jak różnić się może od ludzi bogini. Dodatkowo odseparowana od świata ciążą. Podejrzewała, że koledzy się z niej śmieją, baba z brzuchem. Koleżanki głupieją i zamiast pytać, nad czym pracuje, radzą, co z tym brzuchem robić. Jakby pracowała wyłącznie nad powstaniem dziecka. Nawet seans hipnozy okazuje się tylko częściowo dostępny dla ciężarnej. Poeta z natury jest kimś obcym, pół szamanem, pół idolem. Poetki mają jeszcze gorzej, bo są kobietami odsuniętymi od męskiego mainstreamu. Osiecka narzeka na sukienkę ciążową, ciągle tę samą. W latach siedemdziesiątych te kiecki w pastelowych kolorkach robiły z ciężarnych dziewczynki ukrywające się pod plandeką namiotu. Coś jak Mia Farrow w Dziecku Rosemary spodziewająca się narodzin szatana, bo uprawiała seks. Czasy były pruderyjne. Mizoginia sączyła się delikatnie jak mleko z butelki, którą wszyscy ssaliśmy. Stąd w tym dzienniku dialogi o spodziewanym synku. Wiadomo: „ pani ładna, a chłopiec urody nie zabiera”. Podróżująca, zwłaszcza za granicę kobieta w ciąży była rzadkim zjawiskiem. Strzelająca sobie przy barze Europejskiego sok z wódką czymś jeszcze bardziej skandalicznym. Agnieszka nie widziała powodu, żeby rezygnować z siebie, udawać białogłowę w błogosławionym stanie. Boginiom wolno więcej i płacą za to więcej niż śmiertelniczki.
Nie ma w tamtym czasie nikogo, komu mogłaby się po babsku zwierzyć, żadnej przyjaciółki. Został jej dzienniczek. Czasem jest w nim dzielna, czasem między słowami widać zacieki łez.
5. Napisałam dziennik ciąży Polka. Napisałam też powieść o Agnieszce Osieckiej Poetka i książę. Pewnie dlatego Daniel Passent zwrócił się do mnie z prośbą o napisanie tych paru słów.
Rodziłam Polkę w Szwecji. W ostatniej fazie, tej „przej ze złością”, słyszałam to samo, ale po szwedzku. Zanotowałam w Polce, że stało się wtedy coś dziwnego. Mój mózg nie tłumaczył poleceń położnych, odbierał je jak polskie słowa. Uśmiechnęłam się więc nad zdaniem zapisanym przez Osiecką w porodówce: „Pisanie jest jak tłumaczenie z innego języka, żeby zrozumieć, ciągle – ja tłumacząca na szwedzki mózg”.
Akurat szwedzki? Zabawna zbieżność.
Nasze dzienniki dzieli trzydzieści lat i morze, nie tylko Bałtyk, innej mentalności. Nie musiałam już tak bardzo walczyć o siebie jak ona. Czasy były inne, łaskawsze dla kobiet i ich cierpienia, nie tylko fizycznego. Osiecka między zdaniami o misiach, znanych paniach „scukrzających” ciążę ratowała siebie przed ohydną prozą.
6. Ojciec dziecka jest po to, żeby matka nie zwariowała, mówią we Francji. Daniel Passent zajął się córeczką, żeby jej matka nie zwariowała. Mogła zostać sobą, nie będąc podobna do nikogo innego, do żadnej polskiej poetki. Poród nie jest tylko fizyczny. Dziecko rodzi się jeszcze dłużej, psychicznie, latami. Wychowali razem niezwykłą córkę.
Dla Agaty Passent ten dziennik może być najpiękniejszą pamiątką miłości, niełatwej, powstającej jak dramatyczny poemat. My mamy w nim wgląd w najbardziej intymne zapiski poetki. Przywilej bycia z nią, gdy rodziła zaskakującą dla siebie samej prawdę o sobie.
Manuela GretkowskaKrzyże 16.08.1972
Autostop Minio?
Kochany Misiu!
Porobiło się u mnie zamieszanie z autami, terminami, etc. – postanowiłam jechać do Krzyży autostopem. Może i dobrze, bo trochę już byłam przeperfumowana.
…Stanęłam pod elektrociepłownią na Żeraniu, z koszykiem wypchanym żarciem i z walizką, w białej kusej kiecce. Kurz, zakręt, złe miejsce. Zatrzymuje się jakiś dziadyga zdezelowaną warszawą combi. Jedziemy pod Nowy Dwór, myślę – „nieźle”, a na nim mundur jakiś – ni to leśniczy, ni to letni strażacki, wreszcie pytam: Na co pan poluje? A on, że teraz to głównie na babki. Trochę mi się obrzydliwie zrobiło, bo mocno dziadygowaty i łodygowato-gapiowaty, i tak samo prowadził samochód. Poza tym ten mundur kojarzył mi się z leśniczowatością (a więc szlachetność – szlacheckość, mój gospodarz tutejszy – Stach Popowski2, lasy, Wileńszczyzna, lasy – partyzantka, potem znów – leśnictwo – lasy, lasy, wąsy, Matka Boska, ojciec malarz, strzemię na ścianie, zasady, borsuki, nory, chleby, wąsy, takie sprawy).
No więc przybrałam swoją smutną „minę na odpędzenie”. To jest taka mina, żeby nie obrazić podrywacza: że ja niby nic przeciw niemu nie mam, ale w żałobie jestem, czy coś w tym sensie.
Dalej. Do Pułtuska, jechałam z robotnikami sezonowymi, na takiej ławce-desce – ciężarówą. Jeden mocno był pijany, głową walił w żelazną sztachetę albo mruczał coś, że dałby mi pięćset. Drugi miał oczy mądre, myślałam „oczy jak po uniwersytecie”, ale okazało się, że po więzieniu, i pilnował, żeby tamten sobie łba nie rozbił i żeby za bardzo mnie nie tego. Chłopak jeszcze jeden był, taki piętnastolatek, bez koszuli, z małym radiem, ten już z bezklasowego pokolenia, trochę do śmiechu skory; ten to może byłby po mojej stronie, gdyby coś. Ale to nie pachniało Faulknerem3, tylko Polską normalną, tyle że upał.
Jeszcze jeden był, co but zgubił i wciąż szukał i szukał. A inni w karty grali, jedli zielone gruszki albo wysiadali w Serocku i przynosili z budki duże wafle, piwo i papierosy. Ta kiecka moja, biała i pielęgniarska, miała swoje zalety. Ale i wady, bo kusa strasznie i nogi miałam przesadzone. Władek przed Pułtuskiem kiwał się i kiwał na mnie, a ten z oczami mówił:
– Daj spokój, Władek, daj spokój. To co, że nogi. To nie jest twoja sprawa, Władek. Twoja sprawa jest wytrzeźwieć. Wytrzeźwiejesz, pokochasz śpiącą królewnę i będzie wam dobrze szło.
(Zapachniało Hłaską4).
…Dalej już był autobus, upał, baby, klekotania, paczki, koszyki, normalnie – jak w Peru, tylko lasy za oknem piękniejsze.
Tu jest teraz ranek, ptaki trzepocą w gałęziach, dzieci dojrzewają ludziom jak jabłka. Fajnie. Zaraz pójdę na jezioro, popłynę aż za trzciny i spłuczę z siebie Szwajcarię i mały smuteczek („melancholijkę maleńką”) rodem z Alassio5.
W Warszawie było mi b. fajnie, jak za szkolnych lat: łaziłam na Legię i do Łazienek, a wieczorami czytałam, jadłam jabłka, mazałam się – jak gimnazjalistka. Nie pojechałam po matkę6 na wieś, potem było mi przykro – o, takie sprawy. Śniły mi się biegające szkielety kur.
Daniel mówi, że ja nie pracuję jak normalni ludzie, nic nie robię całymi dniami i dlatego mi się takie głupstwa roją w duszy i w czynach.
Sama nie wiem, czy ja dobrze żyję, czy źle. Może rzeczywiście pofolgowałam sobie? Z drugiej strony – trudno pisać od ósmej do czwartej.
…Wiosną napisałam bajkę o fizyce. Teraz jeden nastolatek tutaj przeczytał i mówi, że bzdura. Nie wiem czego się trzymać.
Kogut pieje, pszczoły pracują za oknem, mama, trochę ginu – no, nie wiem…
Całuję, nie pij tyle
Żaba
------------------------------------------------------------------------
1 Janusz Minkiewicz (1914–1981) – pisarz i satyryk. Przyjaciel Autorki; napisała do niego dziesiątki listów, na które nigdy nie odpisywał…
2 Stanisław Popowski – leśniczy z Krzyży. Agnieszka Osiecka często wynajmowała u niego pokój i z czasem bardzo się z nim zaprzyjaźniła.
3 William Faulkner (1897–1962) – amerykański powieściopisarz i poeta.
4 Marek Hłasko (1934–1969) – pisarz i scenarzysta filmowy. W latach 60. był narzeczonym Autorki.
5 Alassio – miejscowość i gmina we Włoszech. Popularne kąpielisko w regionie Ligurii. Agnieszka Osiecka z Danielem Passentem spędzili tam urlop.
6 Maria Osiecka (1910–1994) – matka Agnieszki Osieckiej.3 IX 1972
Dzienniki Dąbrowskiej w Polityce. Świetny fragment o Płonnem7, gorszy – o śmierci Narutowicza8 – parę kresek.
Wstyd, że nie piszę, nawet do brązowej teczki. Kręcę się jak ćma wewnątrz obsesji, nie wyłażę prawie na moment, żadnych takich pasji nie mam „ogólnych”, jak na Wybrzeżu w ’70 roku jeszcze, czy w styczniu ’71. Przecież nie będę ciągle o pępku i o pępku, dość, że w głowie ciągle brzęczy ten sam ton.
Wylazłam z tego tylko dwa razy – w czasie klecenia widowiska O-O na wiosnę, kiedy wymyślałam Pannę Młodą w Czerwonym Welonie, i teraz, kiedy pisałam scenariusz dla Andrzeja9 i kiedy na wydmach myślałam o scenie z księdzem – czyli nareszcie o czymś innym.
Ale tak – obsesyjne gadanie w myślach, obsesyjne reakcje. Wczoraj, w SPATiF-ie z Miniem i Krysią – reakcja na Krauzową (ploty), reakcja na łazienkę w Falenicy, reakcja na sam widok Praw10 (dno). Gdzie godność, dystans, tolerancja? A dziś – tak samo obsesyjny telefon do Mon. . Poza tym pustka
Zbudzenie z pięknego snu: jakiś jakby Konstancin, tereny myśliwskie, myśliwi, cietrzewie, ludzie pytający o drogę, domy jakby na wpół spalone lub kruszące się, jak dekoracje. Gdzieś w tle, że to okolice ojca lub dziada chłopca z Ateneum (a może to reminiscencje z jego Baraku?) (przeróbki Kory?)
Ale potem – zła: Dlaczego i on, i Warmiński tak mocno domagają się, żeby Kora była dramatem? Czy nie może pozostać poważną rewią, łańcuchem obrzędów? Dlaczego chłopiec, taki niby nowoczesny, wietrzący w naszych pieśniach „sielankę” i brak brutalności – tak bardzo potrzebuje tradycyjnego teatru i tej drobinki w nim, tej, jak w stogu – „ostrewki”??
– Słońce, chłód, Falenica, czekam na Helenę, leżę. W podtekście słodycz i irytacja po tym śnie, trochę nadziei – z pogody i zdrowia – i nagle jakby pulsowanie w brzuchu. Czy to płód się poruszył? – Żadnej radości, raczej przerażenie, jak on śmie rządzić się we mnie… rozparł się we mnie, w samym środku mnie? I tak Daniel tak mi rozpruwa flaki, tak rządzi i pogania, że już nawet nie mam odruchu, żeby NIE. Raczej strach i potulność. Ale nienawiść – rozładowana jednym „Miśkiem”. Czy ja jestem jeszcze sobą?
Warszawa, 7 września1972
Postanowiłam dziś dostać się na Kreml i uratować naszą sztukę Panna młoda w Purpurowym Welonie. Nie wiem jeszcze, ile w tym postanowieniu przekory, gniewu i ambicji, a ile prawdziwego przekonania o urodzie i mądrości spektaklu. I: czy są to prawdy i obrazy, które istotnie potrzebne są ludziom?
…Przygoda zaczęła się wczesną wiosną. Zapragnęłam złożyć obszerny collage z pieśni Bułata11 i moich, tak aby ułożyły się w zapis obrzędów losu ludzkiego: „Świt, noszenie wody”. „Rąbanie drew. Słońce”. „Po pracy. Szepty. Spacery. Muzykowanie”. „Rozstanie”. A dalej: „Listy. Oczekiwanie. Chleb z czeremchą”. „Malowanie izby. Powroty. Powitania. Wspólne święcone”. „Zdrada. Herody. Czerń. Biel. Król jest nagi”. „Przebaczenie. Śluby. Wesela. Panna Młoda w Purpurowym Welonie. Kołysanie niemowląt. Da capo al…12”.
Jego wiersze wniosły do przedstawienia lapidarność i mądrość („…pomniki wyższe od zwycięstw”…, wielka siła tych obrazów). Moim pieśniom brakuje męskiej zwartości. Zdaje mi się jednak, że zrealizowałam w tym scenariuszu teatralnym starą moją obsesję sceniczną: pokazałam współczesne wymieszanie starych i nowych mitów: sztandar i welon, Matka Boska i Puszkin, Herody i żołnierze, hejnał mariacki, beat i kolęda.
W marcu przedstawienie było pomyślane, w czerwcu skończone. Bodaj w dzień po przepisaniu egzemplarza usłyszałam pierwszą plotkę: „Czy wiesz, co się stało z Okudżawą?”. Nie wiedziałam.
Spektakl, nie bez tremy, złożyłam u dyr. Warmińskiego13 w Ateneum i po paru dniach – wiadomość od Jasia Borkowskiego14 z radia: Okudżawa wyrzucony z partii. Jego piosenki wolno nadawać, ale bez nadawania autorowi rozgłosu.
Po paru dniach – spotkanie z Dąbrowskim15 koło Hipoteki. Deszcz, Witold wydzielał jakiś piwniczny zapach – brudu, strachu, nie wiem czego, sport lepił mu się do ust, prawie odrywał skórę. Z tym swoim trochę pozerskim namaszczeniem opowiedział mi, że Okudżawę wyrzucono z partii za to, że nie protestował przeciwko drukowaniu jego utworów na zachodzie, a także – że nie potępił innego jakiegoś niesubordynowanego pisarza, którego nazwiska nie zapamiętałam. Jednak – powiada Dąbrowski – wciąż wolno drukować powieść Bułata w „Świerszczyku” i – podobno – w Rosji – prozę.
Pod od koniec czerwca, a może nieco wcześniej – Warmiński zdecydował się wstawić Pannę do planów teatru. Prosił o zmiany w drugim akcie, bo lękał się, że akt kuleje dramaturgicznie. Dopisałam wtedy scenę z Herodami i wprowadziłam postaci – Marię, Agnieszkę, Magdalenę, Józefa, Jana, Mateusza, Zwierzęta Domowe, Don Kichoty, Puszkina. Dostałam też drugą dobrą wiadomość: Zaproszenie na spotkanie z czytelnikami do Międzynarodowego Domu Książki i Prasy nu Żoliborzu. Temat: Piosenki Bułata i moje, nasza współpraca i tak dalej. Umówiłam się z nimi na wrzesień.
W czasie wakacji przyszły złe wiadomości: Najpierw list od matki, że rozmawiała z Warmińskim, który wycofał sztukę z planu. Potem – niesprawdzona opowieść p. Padwy z Estrady Stołecznej, że cenzura każe wycofywać Bułata piosenki z chałtur. Wreszcie – wiadomość od Przybylskiej16, że Polskie Nagrania nie pozwalają wytłoczyć jego nazwiska nawet jako (tylko i wyłącznie) kompozytora mojej piosenki Książę z bajki.
Wczoraj: telefon z domu książki na Żoliborzu, radosny szczebiot. Czy znam redaktora Szymańskiego z pisma „Poezja”. Nie znam. „Ach, jaka szkoda, podobno on się na tym wszystkim wspaniale zna i będzie panią wprowadzał”.
– Dlaczego nie Drawicz17? Przedtem wspominała pani o Drawiczu. Ach, redaktor Drawicz pojechał na cały miesiąc na urlop i właśnie redaktor Drozdowski18 polecił mi dla pani redaktora Szymańskiego. Będzie dzwonił najdalej jutro i tak dalej.
– Świetnie. A ja dzwoniłam do Sławy Przybylskiej i prosiłam, żeby zaśpiewała – ona zna piosenki i moje, i Okudżawy.
…No i tu szczebiot przeszedł sam siebie: że ach, słyszała pani pewnie, co tam się stało, więc właśnie, rozumie pani (nie rozumiem), chodzi o to, że osoba Okudżawy nie jest już w tej chwili, właściwie chcielibyśmy, żeby pani o czym innym, może pani opowie o swoich podróżach do Związku Radzieckiego, o wrażeniach, prawda, o kontaktach…
– Kiedy ja nie mam żadnych kontaktów z poezją radziecką oprócz poezji Okudżawy.
Jeszcze chwila szczebiotu, potem ja – że skoro zmienił się temat – dziękuję, rezygnuję, telefon, słuchawka.
Potem wściekłość, irytacja, niesmak, trochę strachu – jak zwykle po takiej rozmowie.
Dzisiaj wybrałam się do dyr. Warmińskiego. Po pierwsze, kto konkretnie nie zgodził się na wystawienie sztuki. Odpowiedź: Sokołowski z ministerstwa Kultury. Dawał do zrozumienia, że ambasada radziecka nałożyła embargo na Okudżawę. Pytałam, czy Warmiński uważa za sensowne, żebym poszła do ambasady. Nie zaprzeczył. Czy uważa za sensowne, żebym pojechała do Rosji. Tak.
Chciałabym na początek pokazać sztukę w Sowremienniku19. Jeśli tam usłyszę to samo, co tutaj, poszukać najwyższych protekcji. Nie mam złudzeń, że pielgrzymka może przypominać teksty Kafki20. Znany jest jednak model dygnitarza liberała podobnego do dobrodusznego cara batiuszki. Dygnitarz jest dobry, tylko urzędnicy są źli. Taki dygnitarz, jeśli przeskoczyć do niego nad głowami urzędników, zdobywa się czasem na gest.
To jedna droga. Te drzwi są na Kremlu lub w pobliżu. Trzeba też jednak sprawdzić, czy konieczne jest w praktyce pukanie aż tak wysoko. Czy restrykcje nie są w pewnym procencie inicjatywą naszych własnych nadgorliwców?
Jaki bowiem jest mechanizm najprostszych szykan u nas? Urzędnik dostaje konkretny okólnik – to jeden przypadek. Albo urzędnik słyszy plotkę i wydaje szykanujące polecenia. Czasem tak zwany smród dookoła kogoś utrzymuje się nawet w ogóle bez okólnika.
Toteż na początek – postanowiwszy od początku do końca tej sprawy posługiwać się metodami przeciwnika – postanowiłam rozpuścić kontrplotkę. W tym celu wystarczy zawiadomić dwie, trzy starsze panie z przedmarcowego towarzystwa, że z Okudżawą nie jest tak źle, przeciwnie, szykuje mu się wyjazd do Australii, premiera, etc. Na drugi dzień ciotki rewolucji z całej Warszawy coś już słyszały, a na trzeci dzień – kontrplota dociera już także i do urzędników, którzy – bywa – zaczynają się z nią liczyć (jeśli czarny na białym okólnik nie leży przed nimi na stole). W towarzystwie rozrywkowym w domkach fińskich powiedziałam po prostu, że jadę do Rosji, żeby to załatwić. Tam jednak te tematy nie biorą, dziewczyny powiedziały, że pojechałyby może kiedy do Rosji, ale podobno gorąco i tłok w restauracjach. Teresa powiedziała, że dawniej myślała, że Stalin był wysoki, ale pan Ziemek21 jej powiedział, że nie. Miała kiedyś propozycję, żeby robić balet radziecki (dekoracje).Temat pierwszej części: wydobycie szlachetnych kamieni, temat drugiej – winobranie. Tu producenci życzyli sobie podświetlonych butelek z winogronami na scenie. Teresę to śmieszy, ale chyba na zasadzie antybolszewickiego atawizmu; u nas reżyser Sykała22 itp. też mógłby to wymyślić.
Po południu poszłam do Orbisu i spytałam najpierw o wycieczki: najbliższa do Moskwy odjeżdża 29 października. Wcześniej można lecieć trasą Bajkał–Irkuck i coś jeszcze, ale wtedy na Moskwę przypada bardzo mało czasu. Wyjazdy indywidualne, okazuje się, załatwia Orbis-Metropol. Poszłam. Trafiłam nb. na niesympatyczną dziewczynę, która rozmawiała ze mną z odległości pięciu metrów. Dostałam coś w rodzaju kwestionariusza i cennik. Trzeba z góry zapłacić za hotel – 300 czy 400 złotych, określić długość pobytu i załatwić dosyć proste formalności. Najgorzej – znów – jest z czasem. Proponują termin: dwa miesiące.
Postanowiłam jednak wypełnić papiery i od jutra zacząć załatwianie. Spróbuję codziennie zapisywać, co i ile mi się przydarzyło na tej „drodze do Kremla”. Dramaturgicznie przypomina mi to stare bajki – te, w których bohater musi pokonać tysiąc przeszkód w drodze na szklaną górę. Ciekawe, na której się załamie.
…O Bułacie – pod kątem tego, jak się czuje, jakie ma nastroje – etc. – myślę bardzo niewiele. To nie jest człowiek do złamania, nawet nie do zgięcia.
I mnie samą w tej sprawie napędza jakiś inny motorek niż zazwyczaj: już nie liryczna mętna woda mnie popycha, ale coś w rodzaju złości. Może jestem po prostu wściekła, a może chciałabym raz w życiu wystąpić przeciwko tak zwanym rzeczom oczywistym – albo przynajmniej zobaczyć, jak to smakuje. Zauważyłam bowiem, że ledwie zapaliło się czerwone światełko przy głowie Bułata, a już uznano złą atmosferę koło jego nazwiska za „sytuację oczywistą”.
Wydaje mi się, że zbyt łatwo przyjmujemy niektóre sytuacje za oczywiste – przez to czynimy je oczywistymi.
Warszawa, 8 września
Wysłałam dwa listy do Rosji. Pierwszy do Ziny23, że przyjadę w październiku i że wcześniej przyślę jej sztukę do tłumaczenia. Oczywiście – nie wiem czy się domyśli – zapłacę jej prywatnie. Mam u Borysowa 200 rubli za książkę Dzień dobry, Eugeniuszu24. W folderze Orbisu piszą, że można wymienić do 7000 złotych. (Oczywiście, gdyby płacono tantiemy za Czereśnie25, byłabym bogaczką, ale to bzdury). Sztuka musi być jednak przetłumaczona, choćby we fragmentach, bo trudno antyszambrować z cudzoziemskim egzemplarzem pod pachą.
Drugi list wysłałam do Bogosłowskiego26. Jest próżny i zdemoralizowany. Chwalił mi się kiedyś, że potrafi „otworzyć wszystkie drzwi”, i opowiadał o kawiorze na Kremlu. A ja przypominam sobie, że Furcewa27 po obejrzeniu Jabłoni28 powiedziała, że więcej się z tego spektaklu dowiedziała o Polsce niż z oficjalnych relacji. Może więc i ten adres zna maleńki kompozytor Nocy ciemnej29? Ale na razie wspomniałam tylko o przyjeździe. Niewykluczone, że spróbuję wysłać egzemplarz właśnie przez ambasadę, jeszcze nie wiem. Wspomniałam o tym jednak w liście do Ziny, to może zrobić poczciwe wrażenie.
Muszę też wysłać list do Cyryla do Anglii, że nie mogę przyjechać w tym czasie do niego z wykładami. Mam wrażenie, że uniwersytet w Warwick niewiele straci, nie oglądając mego brzucha i nie słuchając mojej angielszczyzny.
Po południu
Widziałam się dzisiaj z Jurkiem30 i opowiedział mi przez skojarzenie z tym wszystkim, że słyszał fantastyczne nagranie Wysockiego: miał podobno cały koncert w komitecie bezpieczeństwa, fantastyczny, dla pracowników. Już zagaił w tym sensie, że nigdy nie siedziałem i nigdy nie śpiewałem zakazanych piosenek, a ten facet z ochrypłym głosem to nie ja. Potem śpiewał piosneczki swoje o sporcie – a to, jak się cały naród gimnastykuje, a to o facecie, który skakał lewą nogą. Reakcja sali, chyba ze 400 ludzi, cudowna, śmiechy i tak dalej. W ogóle Rosjanie są wspaniali. A ja mówię, że przecież to pracownicy, więc może, jak by przyszło co do czego, to po koncercie robiliby swoje. Ale Jurek mówi, że Rosjanie są zupełnie inni w pracy niż w domu, Ściśle oddzielają.
Przywiozłam z Falenicy list Cyryla zapraszający do Warwick i zaraz zacznę wytworne odmawianie Anglii i wypełnianie kwestionariuszy wyjazdowych do Moskwy.
11 września (ulewa)
Dzisiaj złożyłam kwestionariusz paszportowy w Orbisie. Ostatecznie u tej miłej pani, na wyjazd grupowy (bo wcześniej niż indyw – 2 października. A trzeciego – przyjść po wkładkę i ew zakup dewiz). Przeżyłam chwilę nerwówki, bo mi zwróciła uwagę, że mam w papierach „rozwiedziona”, a w dowodzie „zamężna”, i powiedziała, że muszę zmienić dowód (o Chryste, tyle latania). Ale w końcu sama doszła do wniosku, że to za krótki termin, i radziła tylko, żeby koniecznie następnym razem itd. Zdaje się, że zjadam te okruchy tolerancji ze względu na słabość tej pani do Agnieszki Osieckiej. W ogóle – wepchnęła mnie na jakieś rezerwowe miejsce.
Potem byłam u Krzysia31 w sprawie wiersza o królu, który złożyłam w „Szpilkach” („Ta cisza ma ze śmierci coś”… Wiersz napisałam – właśnie do naszego widowiska, zanim się jeszcze wszystko rozpętało. Do druku dałam motto z Bułata „Nie trać nadziei, Maestro” – z pieśni o Mozarcie (bez nazwiska, ot tak, żeby przeczytał, jak liścik). Wspomniałam Krzyśkowi o mojej kafkowskiej idei załatwiania czegoś w Moskwie, ale on się śmiał z tego wszystkiego i ze mnie. Powiedziałam, że chcę się posłużyć mechanizmem: „Urzędnik zły, car – dobry”, ale Krzyś na to, że właśnie stamtąd wraca i że słyszał same ponure przypowieści o osobistych kontaktach z carami. Na przykład: Jedzie car przez miasto, widzi – budują cerkiew, piękniejszą od Błażennego32. Postanowił to z punktu załatwić, i załatwił: kazał wstrzymać roboty i rozwalić budowę. Do dziś zdaje się nie skończyli.
A mnie się przypomina opowiastka Bułata dla mnie: „Słuchaj, ty nie znasz historii Rosji, ale ja ci pokrótce powiem, to było tak: Rosjanie byli w dawnych, dawnych czasach pięknymi, rzewnymi blondynami o długich rzęsach i zielonych oczach. Potem przyszli Tatarzy i narzucili Rosji czynowniczestwo33. Mówię ci – biurokracja rosyjska jest kopią hierarchii z armii tatarskiej. Prosto stamtąd – do dworu i do Gogola34. No a potem wielka rewolucja obaliła to – na ile? – na jakieś 2–3 lata. Potem Rosja zaczęła robić pod nową firmą to, co robiła zawsze: zachwatywat’ drugije strany”35.
19 września 72 – wtorek (prasówka „Późniakowej”. Brr)
W sobotę przyszedł do nas Bryll, była też Krallówna z mężem36, ostra bruneta, ale w ogóle niepijąca. I znów – motywy rosyjskie, jak uwertura przed wyjazdem. Ernest wsiadł na swego konika, czyli na monarchistyczno-imperialistyczną pychę radzietów. Przypomniał mi się zaraz Żeńka37 wykrzykujący mi do ucha: „Kochaj mnie, kochaj chociaż tak, jak okupowana – okupanta”. Teraz przypomina mi się też żona inżyniera Chmiela38, Rosjanka, którą poznałam parę dni temu. Byłam u nich na herbacie, mąż podawał do stołu, a ona cierpliwie i spokojnie lakierowała paznokcie. Opowiadała przy tym monotonnym głosem wrażenia z Hiszpanii. Straszny kraj, kradną, bałaganią, policja ściąga mandaty za parkowanie.
Ani słowa o architekturze (ciotka, kościółek w bunkrze na Formenterze39, ołtarz narysowany na ścianie, 1970). Potem zaczęliśmy coś o tłumie rosyjskim. Krallówna, która zna Moskwę, opowiadała o ’68 roku: garstka szaleńców (chyba sześć osób?) manifestowała na placu Czerwonym przeciwko inwazji Czechosłowacji. Ze wszystkich stron ciągnął tłum. A policja?! Policja podobno musiała bronić wariatów przed wściekłością tłumu.
Wątek radziecki skończyliśmy zresztą na wesoło, bo odegrałam całą opowieść mamy Oli, jakie to „miała szczęście w życiu”:
– Ja miałam zawsze szczęście: Mąż siedział w więzieniu strasznie blisko od domu, dosłownie dwa kroki… W transporcie, jak mi dziecko zachorowało na tyfus, to zaraz udało mi się znaleźć stację z wrzątkiem. No tak, raz zgubiłam transport, ale ja byłam taka ładna – generał wziął mnie na platformę i znalazłam swoich. No tak, okradli mi dziecko z ubrań, ale ja byłam taka ładna – zaraz się ktoś ulitował i darował gazety… I tak dalej.
A teraz to jestem po prostu najszczęśliwsza, bo teraz o tych czasach wolno mówić.
(film)
(W nocy siedzieliśmy z Ernestem na górce i rozmawialiśmy o tym, że zmienił się „image” Polaka. Kiedyś to był romantyk, dziś jakiś kombinator. Napisałam o tym w zeszłym roku ten wiersz: „…Trochęśmy też zanadto cwani…”. Chciałam mu przeczytać. Nie znalazłam, może być u rolniczek).
Wczoraj oglądałam kawałki Kordiana i chama w telewizji. Jest w modzie nie szanować Kruczkowskiego40, ale scena w knajpie pierwszorzędnie napisana. Ładny paradoks, że w armii Księstwa trzeba by służyć dwieście ileś lat, żeby się doczekać generalskiej szarży. I – à propos moich zamiarów – smętne proroctwa dotyczące „petycji” składanych na carskim dworze.
Dziś rano – słońce, wakacyjny humor, babie lato. Zadzwoniłam do Wiery41 i Andrzeja, żeby mi opowiedzieli trochę, dali trochę rad przed wyjazdem. Wprosiłam się na herbatę.
CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI
------------------------------------------------------------------------
7 Maria Dąbrowska (1889–1965) – powieściopisarka, eseistka, dramatopisarka, tłumaczka. We wsi Płonne w woj. kujawsko-pomorskim Maria Dąbrowska wynajmowała pokój u chłopa i pisała tam powieść Noce i dnie.
8 Gabriel Narutowicz (1865–1922) – pierwszy prezydent Rzeczypospolitej Polskiej. Został zastrzelony przez zamachowca w czasie wizyty w galerii „Zachęta”.
9 Andrzej Wajda (1926–2016) – reżyser filmowy i teatralny, w młodości aktywny jako malarz.
10 Anna Prawin (1908–1986) – siostra ojca Daniela Passenta, która go wychowywała.
11 Bułat Okudżawa (1924–1997) – rosyjski bard, poeta, prozaik, kompozytor ballad, pieśni lirycznych i satyrycznych, dramaturg.
12 Da capo al fine (wł.) – w notacji muzycznej oznacza powtórzenie całego utworu od początku do końca.
13 Janusz Warmiński (1922–1996) – aktor, reżyser; dyrektor Teatru Ateneum im. Stefana Jaracza w latach 1952–1958 oraz 1960–1996.
14 Jan Borkowski, właśc. Jan Narkiewicz-Jodko (1934–2021) – dziennikarz muzyczny, wieloletni przyjaciel Autorki. Jako pseudonim przyjął nazwisko ojczyma, ale posługiwał się swoim właściwym nazwiskiem.
15 Witold Dąbrowski (1933–1978) – poeta, tłumacz literatury rosyjskiej.
16 Sława Przybylska (ur. 1932) – piosenkarka.
17 Andrzej Drawicz (1932–1997) – eseista, tłumacz z języka rosyjskiego.
18 Bohdan Drozdowski (1931–2013) – poeta, publicysta, w latach 70. naczelny redaktor miesięcznika „Poezja”.
19 Sowriemiennik – teatr studio założony w 1957 r. w Moskwie.
20 Franz Kafka (1883–1924) – niemieckojęzyczny pisarz pochodzenia żydowskiego, przez całe życie związany z Pragą.
21 Ziemowit Fedecki (1923–2009) – slawista, tłumacz m.in. literatury rosyjskiej.
22 Roman Sykała (1923–1972) – aktor, reżyser, dyrektor Teatru Polskiego w Poznaniu.
23 Zina Szatałowa (zm. 2003) – tłumaczka literatury polskiej.
24 Książkę dla dzieci Agnieszki Osieckiej pt. Dzień dobry, Eugeniuszu wydało wydawnictwo Nasza Księgarnia w 1969 r.
25 Apetyt na czereśnie – spektakl muzyczny z piosenkami Agnieszki Osieckiej do muzyki Macieja Małeckiego. Premiera w teatrze Ateneum w 1968 r.
26 Nikita Bogosłowski (1913–2004) – rosyjski kompozytor.
27 Jekatierina Furcewa (1910–1974) radziecka polityk, minister kultury ZSRR w latach 1960–1974.
28 Niech no tylko zakwitną jabłonie – spektakl napisany przez Agnieszkę Osiecką. Premiera odbyła się w teatrze Ateneum w 1964 r. Tytułowa piosenka autorstwa Jerzego Afanasjewa i Janusza Hajduna.
29 Ciemna dziś noc – tytuł piosenki z 1943 r. napisanej do filmu Dwaj żołnierze; słowa Władimir Aratow, muzyka Nikita Bogosłowski. Na polski przetłumaczył Julian Tuwim.
30 Jerzy Markuszewski (1930–2007) – reżyser teatralny, współtwórca i animator teatru STS.
31 Krzysztof Teodor Toeplitz, ps. KTT, KAT (1933–2010) – dziennikarz, pisarz i działacz polityczny, felietonista, publicysta, krytyk filmowy, autor scenariuszy filmowych. W latach 70. redaktor naczelny tygodnika „Szpilki”.
32 Sobór Wasyla Błogosławionego (ros. Sobor Wasilija Błażennogo) – prawosławny sobór na placu Czerwonym w Moskwie.
33 Czynowniczestwo (ros.) – biurokracja, „urzędactwo”.
34 Nikołaj Gogol (1809–1852) – rosyjski pisarz, poeta, dramaturg i publicysta pochodzenia ukraińskiego.
35 Zachwatywat’ drugije strany (ros.) – zdobywać inne kraje.
36 Hanna Krall (ur. 1935) – reporterka, pisarka; mąż Jerzy Szperkowicz (1934–2022) – dziennikarz i reporter.
37 Jewgienij Jewtuszenko (1932–2017) – rosyjski poeta.
38 Jerzy Chmielewski, Izabela Chmielewska.
39 Formentera – mała wyspa na Morzu Śródziemnym, na której Agnieszka Osiecka spędziła wakacje z ciotką Zofią Arciszewską w 1970 roku.
40 Leon Kruczkowski (1900–1962) – pisarz i publicysta.
41 Wiera Drawicz (zm. 2014) – żona Andrzeja Drawicza.