- W empik go
Czepiec - ebook
Czepiec - ebook
"Czepiec" to powieść reportażowa uznanej słowackiej poetki i menedżerki kultury Kataríny Kucbelovej, stanowiąca jej prozatorski debiut. Autorka przez dwa lata jeździła do regionu u podnóża Kráľovej Hoľi w Niżnych Tatrach. Chciała nauczyć się szyć czepiec, część tradycyjnego stroju ludowego, którym mężatki zakrywają włosy. Przy okazji dowiedziała się o życiu w odległej górskiej wsi położonej w stopniowo wyludniającej się okolicy, ale też o sobie, o kulturze ludowej nadużywanej przez każdą słowacką władzę, o współżyciu z Romami, o stereotypach. Nie robiła zdjęć, nie kręciła filmu, nie nagrywała dźwięku. Słuchała, patrzyła, wyszywała i zapisywała. Wraz ze swoją nauczycielką pogrążała się w pamięci, łączyła strzępy przeszłości z detalami teraźniejszości, a wszystko to na skraju wsi sąsiadującej z romską osadą.
Książka nominowana do nagrody Anasoft Litera, nagrody im. Jána Johanidesa, nagrody René, i ankiety „Książka roku” miesięcznika Knížna Revue . Zwyciężczyni ankiety "Książka roku 2019" dziennika Pravda, nagrody Akademii Literackiej Pantha Rei Awards, nagrody fundacji Tatra Banki w kategorii literatura.
[BLURBY]
Nici się plączą, tiul nie słucha igły, oczy bolą od śledzenia haftu - Katarína Kucbelová szyje tradycyjny czepiec słowackiej mężatki. Uczy się od Il'ki, starej kobiety z górskiej wioski w Šumiacu. To bunt Kucbelovej przeciw zmieleniu przez państwo słowackiej kultury ludowej na nieznośną papkę pseudofolkloru. Z dwuletnich wypraw autorki w pustoszejące rejony Słowacji powstała fascynująca i wielowarstwowa książka o zanikaniu tradycji, rozmywaniu historii, ale też o życiu w wioskach graniczących z romskimi osadami, gdzie panuje ścisły podział na ludzi białych i Romów, bez możliwości zniesienia linii demarkacyjnej.
Magdalena Grzebałkowska
Dotąd nie czytałem tak ciekawie „uszytej” prozy. Miniaturowe obrazki odzyskanej przeszłości i uchwyconej współczesności, ukazują losy słowackich Romów. Układają się w przejmującą całość. Jak wzory wyszywane na czepcu.
Daniel Odija
Katarína Kucbelová (1979) słowacka pisarka, poetka i menedżerka kultury. Ukończyła scenopisarstwo i dramaturgię w Wyższej Szkole Sztuk Scenicznych w Bratysławie. Zadebiutowała w 2003 roku tomem poetyckim „Duály”, następnie ukazały się tomiki „Šport” (2006), „Malé veľké mesto” (2008) oraz „Vie, čo urobí” (2013). W 2020 roku opublikowała debiut prozatorski „Czepiec”. Jej twórczość jest tłumaczona na języki niemiecki, czeski, węgierski, ukraiński, francuski, bułgarski czy hiszpański.
Katarzyna Dudzic-Grabińska (1986) jest tłumaczką języków czeskiego i słowackiego oraz reżyserką teatralną. Przełożyła m.in. kilka powieści Jaroslava Rudiša: Grandhotel, Cisza w Pradze, Koniec punku w Helsinkach, Aleja Narodowa i Czeski Raj. Wspólnie z Anną Wanik przetłumaczyła książkę Tomáša Kulki z zakresu estetyki Sztuka i kicz, a razem z Tomaszem Grabińskim powieść Markéty Pilatovej Żółte oczy prowadzą do domu oraz dwie słowackie książki: Miło niemiło Milo Janáča oraz Ucieczka z Auschwitz Alfréda Wetzlera. Jako reżyserka i dramaturżka pracowała m.in. w Instytucie Teatralnym w Bratysławie, Teatrze Polskim w Podziemiu i Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Obecnie związana z Teatrem Polskiego Radia.
This book was published with a financial support from SLOLIA, Centre for Information on Literature in Bratislava.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66571-60-0 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
A co kupujesz, Božena?
To mogło być drwiące. Božena to stara Romka.
Chleb.
Przecież masz już bułki.
Božena ma siatki pełne bułek, dokupuje jeszcze czterdzieści. No i ten chleb. Jej wzrok jest zaostrzony, obronny.
Potrzebuję kupić coś Iľce, ostatnia szansa to sklepik w małej drewnianej chatce. Biorę jedną z dwóch bombonierek, uśmiecham się do Boženy. Podoba mi się, że nie dała się sprowokować kobiecie w sklepie. Próbuję przypomnieć sobie adres. Jeszcze kilka domów i zaczyna się cygańska osada. W którymś z nich mieszka Iľka. Idę za romską rodziną, dwie postaci, ślady po kołach wózka dziecięcego, niedopałek na czystym śniegu.
Macha do mnie z okna, to chyba ona. Spodziewała się mnie. Będzie dobrze. Wystarczył jeden telefon. Przyjadę w piątek. Proszę przyjechać. Spodziewała się mnie i ja przyjechałam, na początku mówiła do mnie Betka, potem byłam Danką i Radką.
Tylko że o czwartej musi iść do kościoła – przypomina mi naszą rozmowę telefoniczną – na mszę żałobną, kuzynka zmarła, dokładnie czterdzieści dni temu.
Mamy dużo czasu.
Teraz uśmiechamy się do siebie, jakbyśmy się już znały. Prowadzi mnie do środka, w samym krótkim rękawku. Jest minus dziesięć, rano na dworcu w Popradzie było dwadzieścia. W Šumiacu nie mówi się minus, jak jest dwadzieścia poniżej zera, to jest dwadzieścia, a Iľka ubiera na koszulkę sweter.
Najdalej na zachód wysunięta rusińska wieś, Rusini pod Kráľovą hoľą, symbolem narodowym, dachem Słowacji. Ale melodia języka Iľki jest z Doliny Górnego Hronu, znam ją, chociaż moja babcia pochodziła z południowej części tego regionu, położonej na krawędzi masywu górskiego Polana, dokładniej mówiąc, z Rudaw Weporskich. Wsie położone w Niżnych Tatrach były jej obce. Mnie przyciągały, ale nikogo tam nie mieliśmy.
Problemem w mojej relacji z Gizelą nie były podtatrzańskie wioski, tylko to, że nie mieliśmy żadnych powiązań z wsią Osrblie, gdzie się urodziła. Rzadko tam jeździliśmy. Moja babcia Gizela, która od szesnastego roku życia mieszkała w miastach – Bystrzycy, Podbrezovej i Zwoleniu, zadbała, byśmy niemal nic nie wiedzieli o Osrbliu. Osrblie było zamknięte, już nie dotrę do Osrblia, droga się tam urywa, dolina otoczona górami.
Iľka mnie šikuje, czyli prowadzi, do kuchni z piecem kaflowym. Jesteśmy w Dolinie Górnego Hronu. Lubiłam, kiedy Gizela używała zesłowacczonych niemieckich słów. Używała ich częściej niż jej mąż – on nie mówił wcale. Zaraz okaże się, że wiem, co znaczy pigľajz. Żelazko.
Przyzwyczajam się do narzecza Iľki. Ona sama nie ma pewności, czy ją rozumiem. Jej mowa różni się od tej charakterystycznej dla Doliny Górnego Hronu i okolicy Bystrzycy. Można w niej usłyszeć też wschodniosłowackie zrobiť, zamiast „e” często używa „o”, na przykład w słowie keď, czyli kiedy, a „d” w tym samym słowie wymawia twardo. Czasem pomija zaimki zwrotne.
Ogólnie brzmi miękko, język idealny do powitań. Jest dobrze.
Tę kobietę będę nazywać Iľka.
Pierwszy raz słyszę to zdrobnienie, na imię ma Helena. Będzie Iľką. Znam imię Uľka, czyli Júlia. W naszej rodzinie były dwie Uľki – Uľka z Kordíków i Uľka z Malachova. Ta kobieta będzie się nazywać Iľka, bo tak w Šumiacu mówi się na Helenę. Wersja z Záhoria to Icka, po węgiersku Ilona – jak Ilona Országhová, żona poety Hviezdoslava, który nazwał ją Elena. Mikuláš to Mikloš a Šimon – Siman.
Być może spotkam się też kiedyś z Uľką. Otóż w Šumiacu są dwie kobiety, które jeszcze potrafią uszyć czepiec.
W Telgárcie już nie ma nikogo, w Vernárze były jeszcze dwie, ale też już zmarły.
Na początku opowiada ona. Prawie żadnych pytań, ukradkowego ostukiwania, sprawdzania, kogo wpuściła do domu. Ufa mi? Nie muszę nic mówić, cieszy mnie to. Nie wyjaśniam, dlaczego chcę się od niej nauczyć szyć czepiec. Tradycyjny šumiacki czepiec, dokładnie taki, jak trzeba, choć jeszcze nie wiem, co to znaczy. Nie potrafiłabym powiedzieć dlaczego. Chciałabym umieć go zrobić, bo zaraz przestanie istnieć. Chcę sprawdzić, czy mi się uda, przecenić swoje możliwości, tyle wiem.
To właściwie oznaka desperacji, mam nadzieję, że Iľka się nie zorientuje. Uczynić coś obcego częścią swojego życia. Cokolwiek. I mieć nadzieję, że coś się ruszy. Zobaczymy co. I ciekawość, jak czuje się kobieta, która zakrywa głowę; jak jej się tu żyje.
Nie chcę tej miłej pani, która całe życie chodzi w stroju ludowym, wyjaśniać, że właściwie folklor jest mi obojętny. Przeszkadza mi to, jak jest interpretowany, przeceniany i hańbiony, nadużywany przez każdą władzę. Nie rozumiem, dlaczego na Słowacji zamiast restauracji mamy koliby, drewniane chaty do wszystkiego, przy autostradzie, wśród bloków, w mieście i na wsi. Drewniane chaty jako przystanki autobusowe, byłe przedszkole przerobione na drewnianą chatę i pizzeria z dekoracjami z liści kukurydzy, identycznymi jak w każdej innej, choć w połowie kraju było za zimno na uprawę kukurydzy. Fryzjer w drewnianej chacie, drewniana chata jako kawiarnia Venezia.
Drewniane chaty i domy z bali wszelkich rozmiarów opanowały kraj.
Oczywiście, za pomocą ciupagi. Chaty przed supermarketami, chaty na placach, drogach, chatami usiane krajobrazy, chaty pod nogami, w zębach, drewniane chaty i cyrpoki.
Słucham Iľki i nie mówię, że właściwie to nie miałam rodziny na wsi, nigdy na wieś nie jeździłam, nawet na wakacje, nie tańczyłam i nie śpiewałam w żadnym zespole ludowym, że po prostu jestem kawiarnianym typem i nie rozumiem, dlaczego w tym kraju folklor wszystkich natychmiast wprowadza w trans. Niedotykalny, wzruszający, uniwersalny folklor. Ale jestem tu, chcę, żeby przeszedł przez moje ręce. Karykatura mi nie wystarcza, nie chcę komórki z ludowym etui, bluzy z maszynowym haftem, torby z modrodruku, nie wyszywam przypomnień dla przyszłego tysiąclecia ściegiem krzyżykowym, nie chcę przecedzonego uniwersalnego folkloru, folkloru na wyciągnięcie ręki, folkloru w proszku, instafolkloru. Chciałam przedrzeć się przez te warstwy osadu. Dotknąć folkloru, a potem się zobaczy.
Na szczęście nie nalewa nam pálinki, tylko becherovkę. Iľka bierze dużo leków. Jest gościnna, pokazuje mi zdjęcia wnuczek, opowiada o wnuku, tenorze w chórze opery, dwóch synach, mechanikach samochodowych. Z jednym mieszka w tym domu, drugi przez większość roku żyje w Niemczech. Mąż już niemal od piętnastu lat nie żyje, przedtem był na rencie. Iľka jest dziesięć lat młodsza od mojej babci Gizeli, ma prawie osiemdziesiątkę.
Moja nieżyjąca babcia nazywałaby ją ciotką.
Tak nazywała wszystkie kobiety z wiosek, które całe życie nosiły strój ludowy, tylko że od ponad dziesięciu lat nie ma jej wśród nas. Na zdjęciach z Osrblia, być może zrobionych tuż po wojnie – jedynych, jakie mam – babcia ma na sobie miejską sukienkę w kratkę, modną fryzurę i torebkę zawieszoną na ręce. Jej mama ma chustkę i czarny strój ludowy. Rodzeństwo Vilma i Milan też są już ubrani po miejsku. Iľka była wtedy jeszcze dzieckiem.
Iľka uczy ludzi od lat, najczęściej tkania. Nauczyła nawet swoją synową. Dziś czepce to rzecz najbardziej zbędna na świecie, kiedyś były obowiązkowym nakryciem głowy mężatek. Istnieje jeszcze kilka kobiet – wieś Šumiac jest z tego znana – które do dziś noszą się na ludowo i nie opuszczają domu z odkrytą głową. Są też ślubne czepce i już tylko takie się szyje. Od czasu do czasu jakaś kobieta chce wyjść za mąż w stroju ludowym.
Całkiem prawdopodobne, że jako jedyna przyszłam do niej ze względu na czepiec, a po części jest to tylko pretekst. Możliwość siedzenia obok kogoś. Dać się nauczyć, pozwolić komuś uczyć.
Pozwolić rękom zapamiętywać. Nie nagrywać. Nie filmować.
Chyba obie zdajemy sobie z tego sprawę i nie potrzebuję siedzieć u niej godzinami, żeby zrozumieć, dlaczego po powrocie z pracy w sklepie musiała co najmniej na dziesięć minut usiąść do krosna. Mam z tym swoje doświadczenia.
Wiem, o co chodzi, kiedy po jakimś czasie mówi mi, że muszę przyjechać na dłużej, żeby móc przesiedzieć z nią cały dzień na wyszywaniu.
A telewizor gra pod oknem, przy którym Iľka na mnie czekała, a kanarek Igor przekrzykuje prowadzącego. Jest konkurs, bo w telewizji ciągle jest konkurs i ktoś gotuje, konkursy w gotowaniu i krzyki, aż odbiornik przykryty wyszywaną serwetką traci sygnał.
Nie mówiłam Iľce, że widziałam ją w programie kulinarnym, który kręcił mój mąż, że nie ja pierwsza z mojej rodziny jestem w jej domu. To zbieg okoliczności, który odkryłam dużo później. Z telewizji wiem, jak ugotować šumiackie gule, rodzaj knedli. Nie wiadomo, czy Iľka jest we wsi gwiazdą. To był krótki odcinek, pokazywała kucharzowi z Pragi, jak zrobić zapiastki, część męskiego stroju ludowego. Była dowcipna, nie jak jakaś marionetka w czepcu.
Na żywo wydaje mi się bardziej krucha niż te cztery lata temu w telewizji. Mądra kobieta, która ma wyczucie sytuacji.
Ani razu o tym nie wspomniała.2.
Już się cieszy, stawiając jedzenie na stole, mam zjeść, reszta potem. Na łóżku obok czekają pakunki z chust i materiałów, przygotowane dla mnie. Narichtované.
Rozwiązuje supły i stopniowo wyciąga części czepca, które fotografuję, próbuję naszkicować sobie formę, a ona się ze mnie śmieje, mój słaby rysunek mi nie pomoże.
Pokazuje mi pełny czepiec, potem kolejne. Decyduję, czy mi się podobają, ale nie spodziewałam się czegoś takiego, mam nadzieję, że dobrze ukrywam rozczarowanie. Materiał jest straszny, nylonowy tiul i poliestrowa koronka, podkład do wyszywania. Kolory są oczywiście różnorodne, niekiedy mają nawet neonowe odcienie, żółci, różu, również zieleni. Żadnego umiarkowania, o nie. Syntetyczna koronka jest przetkana srebrną nitką i co gorsze, nie wszędzie jest biała. W niektórych czepcach została wykorzystana w tym celu różowa i turkusowa.
Różowa i turkusowa.
Šumiacki, telgárcki i vernárski strój ludowy zasadniczo nie różnią się od siebie. Taka sama religia, takie same czepce, grekokatolicy, z pochodzenia Rusini. Po chwili zaczynam rozróżniać vernárską i šumiacką różę. Mieszkanki wsi Vernár i Telgárt wyżej upinają kok. Od Polomki aż po Brezno czepiec jest zupełnie inny, Iľka nazywa go kapka. Jest szerszy po bokach, też trochę wyższy, przypomina mi się jeden czerwono-biały z wsi Heľpa.
Przyglądam się przepoconemu czepcowi Iľki od wewnątrz.
Żeby utrzymał się na koku, jest wzmocniony kartonem.
Zewnętrzny haft jest wyrazisty, wielkie kolorowe róże, przeważa kolor krwistoczerwony i różowy, ale są też żółtopomarańczowe, fioletowe. Nie wiem, jak nazywa się ten haft, za dużo w życiu się nie nawyszywałam, nie mam zamiaru się do tego teraz przyznawać, ale nie spodziewałam się, że wewnętrzna część będzie tak źle wykonana. Oczekiwałam większej doskonałości, okazuje się, że w przypadku czepców wcale tak nie musi być, czego nie widać podczas noszenia, nie musi być piękne z wszystkich stron. Każdy robił, jak potrafił. Nie dopowiada co. Podszyć białą bawełną, ale nie trzeba się tego trzymać, wystarczy biały materiał.
Nawet resztka obrusu albo prześcieradła.
I usztywnienie. Kupuje się je w aptekach, Iľka często ostrożnie dobiera słowa. Nakrochmalona gaza? Bandaż? Kto co miał. Każda robiła, jak potrafiła.
Kiedy Iľka wychodziła za mąż, dostała od dziewczyn ze wsi czternaście czepców.
Próbuję znaleźć dozwolone granice w doborze materiałów i wzorów. Nawet šumiacka róża jest trochę inna w zależności od czepca, na przykład pod względem koloru. Nazwy tiul, nylon, poliester nie padły, pojawiły się dopiero później, kiedy kupowałam materiały w Bratysławie, po powrocie do domu. Tylko koronka; nie mogłaby być bawełniana? Sprawdzam, nylonowa koronka jest jak z biustonosza. Nie, nie jest taka sztywna. Oczywiście jest dla mnie ważne, czego używano dawniej. To są materiały, których z pewnością zaczęto używać w młodości Iľki, w latach pięćdziesiątych, może sześćdziesiątych.
Przedtem chyba używano koronki klockowej. Iľka wspomniała wieś Špania Dolina, bardzo dobrze to pamiętam, dziwne, że nie mówiła o Brusnie, jest bliżej, a koronkarska tradycja jest tam jeszcze silniejsza. Špania Dolina jest zaledwie dziesięć kilometrów od Bańskiej Bystrzycy, to górnicza wieś. Kiedy byłam mała, koronczarki siedziały niemal przed każdym domem, miały przed sobą materiałowe walce i szybko przerzucały klockami na sznurkach. Wyglądało to jak bardzo skomplikowana czynność. I ten dźwięk, hipnotyzujące stukanie drewna.
Robótka ręczna z akompaniamentem. Jeszcze lepiej.
Jak te kobiety przeszły od sortowania rudy do koronczarstwa klockowego? Górnicy nie mieli gospodarstw, kobiety musiały pracować inaczej. Nie znam się na strojach ludowych, myślałam, że to rzecz specyficzna dla okolic Myjavy, białe kruche koronkowe czepce bez kolorowego haftu i takie same zapaski. W Šumiacu nie wiązało się koronki, przynajmniej Iľka sobie tego nie przypomina. Te kolory też musiały być kiedyś inne. Żadnych różowych i turkusowych wstążek i podkładów.
Kolejnym elementem czepca są lśniące cekiny i małe koraliki. Każda wyszywanka jest otoczona sznurkiem koralików, czasem nawet nie widać haftu, pod wydłużonym tyłem czepca, kontikiem, wiszą cekiny o różnych kształtach. Na niektórych czepcach zawieszone są frędzle z większych koralików, zakończone małymi wełnianymi pomponikami o jasnych kolorach. Po założeniu na głowę wiszą za uszami i imitują ogromne kolorowe kolczyki, to wręcz stereotypowy obraz tradycyjnego ubioru romskiej kobiety.
Oringle, powiedzialaby Gizela.
A zatem to jest punkt, do którego doszliśmy przez sto siedemdziesiąt lat tworzenia ozdób. Od zniesienia poddaństwa. Weselne czepce mają z tyłu przyszyte mnóstwo wstążek, które zakrywają całe plecy, aby zamężnym kobietom nie było na ślubie przykro, że już nikt obcy nie zobaczy ich włosów.
Nie mówię Iľce, ilu rzeczy się domyślam. Po šumiacku mówi się pantle, z bardzo miękkim „l”, wstążka po rosyjsku to bant. Skąd mieli te ozdoby? Mieszkankom wsi Polomka i Heľpa wysyłano je z Ameryki, podczas wielkiego kryzysu właśnie stamtąd wyjechało najwięcej ludzi z całej Doliny Górnego Hronu. Czego się nie domyślę, to mi wyjaśni. Ozdoby na czepce przysyłali też po wojnie, może robiły to już dzieci emigrantów.
Dziś po wsiach jeżdżą Ukrainki, rozkładają stoiska pasmanteryjne i sprzedają, ale Iľka nieczęsto wychodzi z domu. Nawet nie potrzebuje, ma zapasy. Daje mi w prezencie dwie igły do koralików.
Najmniejsze igły, jakie w życiu widziałam.
Kupiła je jeszcze podczas pobytu w sanatorium w Karlowych Warach. Wyobrażam sobie Iľkę w stroju ludowym na promenadzie. W latach siedemdziesiątych? Osiemdziesiątych? Jedna z igieł ma mniejsze ucho, Iľka już go nie widzi, za chwilę ja też przestanę, a i tak nie przejdzie przez wszystkie drobne koraliki, wówczas należy wyjąć nić i przewlec ją bez igły. Nie ma takich pieniędzy, którymi dałoby się za tę pracę zapłacić – powtarza. Odstawiłam becherovkę na okno, żeby zrobić miejsce na stole.
Materiał, ozdoby, kolory, nawet nici, które powinny być jak najbardziej błyszczące, nie przypominają niczego, co miałam zakodowane pod hasłem „słowacki folklor” – len, modrodruk, koronka klockowa, czerwony haft, maksymalnie czarny aksamit, oprócz czerwieni i bieli wyłącznie podstawowe kolory: zieleń, błękit, żółć, i kożuch, wełna. Ta dzikość, tanizna, bezwstyd, to zawsze było przypisywane Cyganom, jak najwięcej kolorów, błysku i ozdób. Aleco ja o tym wiem?
Tylko że tu ludzie dystansują się od Romów, Romka nie ubrałaby czepca. Mimo wszystko czepiec symbolizuje wstrzemięźliwość w najbardziej konkretnym kształcie, głowa zamężnej kobiety ma być zasłonięta, nie wolno jej było pokazać nawet jednego włosa, Iľka pamięta, jak jej mama wpychała pod czepiec ostatni kosmyk.
Spowolnione ujęcie z lat osiemdziesiątych w telewizji, rozpięta koszulka, smagnięcie włosami, przenikanie jednego obrazu w drugi, i ta serwetka, nie zapomnij zdjąć z ekranu serwetki.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------