Czerwona księżniczka - ebook
Czerwona księżniczka - ebook
„Ariadna Gierek-Łapińska. Towarzyszy jej legenda genialnej polskiej okulistki. Każdy chce leczyć oczy tylko u niej. Ale sławę wyprzedza plotka: synowa Edwarda Gierka musi przecież mieszkać w marmurach, jeździć na ciuchy do Paryża, kąpać się w kryształowej wannie oraz być córką Leonida Breżniewa. W marcu 2007 roku cała Polska ogląda w telewizji jej białą, koronkową bieliznę. Alkohol zabija jej karierę, ale ona zaprzecza, że pije. Traci prawo do wykonywania zawodu i szpital, który zbudowała w Katowicach. Słynna Gierkowa strącona z piedestału? – Nie-do-cze-ka-nie – mówi nam”. O kobiecie wzbudzającej wielkie emocje zarówno w czasach PRL-u, jak i dzisiaj opowiada dwoje dziennikarzy Dariusz Kortko i Judyta Watoła.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-832-681-036-7 |
Rozmiar pliku: | 10 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na twarz nakłada najlepszy krem wygładzający cerę. Pójdzie, choć będą szeptać, że jej kariera legła w gruzach.
Olśniewająca długa suknia wieczorowa doskonale opina ciało. Pokaże ją wbrew nadziejom wielu, że to już „koniec legendy znanej okulistki”.
Włosy. Fryzjerka ułożyła fryzurę prostą, ale efektowną. Kobiety spojrzą na nią i nie bez satysfakcji podkreślą: „Podejrzana o korupcję i przyjmowanie łapówek”.
Założy futro z norek. Ulubione, przywiezione lata temu z Hiszpanii.
Złote pierścionki i wisior. Pewnie ktoś przypomni: „Czerwona księżniczka”, niech i tak będzie.
Miejsce ma w pierwszym rzędzie, więc wejdzie ostatnia. Niespiesznie, wyprostowana, z uniesioną głową. Po sali przejdzie szept: „Przyszła”.
Będą gadać, ale przecież zawsze gadali.I
W którym przedstawiamy osoby ważne dla Ariadny
EDWARD GIEREK, teść Ariadny. Były I sekretarz Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Wysoki, przystojny, zawsze pokazywał się w dobrze skrojonym garniturze. Doskonale znał francuski. W latach 70., gdy rządził krajem, Polska bardzo się zmieniła. Ludzie zaczęli więcej zarabiać, sklepy zapełniły się wcześniej niedostępnymi towarami. W wyniku intryg gen. Wojciecha Jaruzelskiego i Stanisława Kani, towarzyszy z KC, w 1980 roku Gierek stracił stanowisko, a w stanie wojennym został internowany. Zmarł w 2001 roku.
STANISŁAWA GIEREK, teściowa Ariadny. Żona Edwarda, urodziła mu trzech synów: Adama (1938), Zygmunta (1940 – wkrótce zmarł) i Jerzego (1942). Edward Gierek był jednym z pierwszych przywódców komunistycznych, którzy przedstawili opinii publicznej swoje żony. Można ją było oglądać na oficjalnych fotografiach w gazetach. Stanisława była w czasach PRL-u prawdziwą pierwszą damą. Na jej temat szybko zaczęły się rodzić plotki o rzekomych zakupach w Paryżu lub wypadach za granicę do fryzjera. Zmarła w 2007 roku.
ADAM GIEREK, drugi mąż Ariadny. Najstarszy syn Edwarda i Stanisławy, absolwent Politechniki Śląskiej, specjalista inżynierii materiałowej. Z Ariadną ma córkę Stanisławę. Rozstali się po 20 latach małżeństwa. Po rozwodzie Adam związał się z fizyczką Krystyną Zębalą (mają syna Marcina). Od 2004 roku jest posłem do Parlamentu Europejskiego.
STANISŁAWA GIEREK-CIACIURA, córka Adama i Ariadny. Urodziła się w 1964 roku (dostała imię po babci). Po ukończeniu liceum w Katowicach chciała studiować medycynę, ale nie przyjęto jej na Śląską Akademię Medyczną. Wyjechała do NRD, gdzie w 1989 roku skończyła medycynę na uniwersytecie w Greifswaldzie. Została okulistką. Szkoliła się w najlepszych klinikach na świecie, ale na stałe osiadła w szpitalu w Katowicach, którym kierowała jej matka. Zajmowała się m.in. leczeniem wad wzroku za pomocą lasera. Gdy Ariadna Gierek przestała być dyrektorką szpitala, Stanisława, już uznana profesorka nauk medycznych, dostała propozycję, by przyjmowała pacjentów w szpitalnej przychodni. Ujęła się honorem i odeszła z kliniki. Jest teraz na rencie, ale wciąż wykonuje zabiegi korekcji wzroku w prywatnych gabinetach. Wraz z trzecim mężem, Marianem Ciaciurą, wychowują córkę Agatę.
TATIANA GIEREK, młodsza siostra Ariadny. Profesor medycyny, laryngolog, od 1979 roku kierowniczka kliniki laryngologii w szpitalu przy ul. Francuskiej w Katowicach. Wkrótce po ślubie Ariadny z Adamem Gierkiem Tatiana wychodzi za Jerzego, młodszego brata Adama. Ale po kilkunastu latach Tatiana uciekła od męża, wynajęła małe mieszkanie w bloku i zaczęła życie od nowa. Wybudowała dom w Mikołowie, mieszka sama. Aleksander, syn Tatiany i Jerzego, jest weterynarzem. Ma żonę i dwie córki Zuzannę i Klarę.
JERZY GIEREK, szwagier Ariadny. Najmłodszy syn Edwarda i Stanisławy. Gdy jego ojciec był szefem partii, miał opinię playboya. Świetnie się ubierał, jeździł dobrymi samochodami, pachniał drogimi perfumami. Po studiach na Politechnice Śląskiej w Gliwicach wykładał w Instytucie Inżynierii Materiałowej. W stanie wojennym został oskarżony o malwersacje finansowe i przywłaszczenie mienia państwowego, potem zarzuty oddalono. Po rozstaniu z Tatianą Jerzy Gierek znów się ożenił. Ze swoją trzecią żoną Barbarą mieszkają w Cisownicy koło Cieszyna.
TEODOR ZANKOWICZ i KLARA FALKOWSKA, rodzice Ariadny. Tata był inżynierem agronomem. Chciał być prawosławnym księdzem, ale na ostatnim roku opuścił seminarium. Klara uczyła niemieckiego. Przed wojną mieszkali w Wilnie, gdzie urodziły się im córki – Ariadna (1938) i Tatiana (1942). Po wojnie przenieśli się do Katowic. Teodor pracował w Samopomocy Chłopskiej, Klara była księgową w mleczarni. Zmarła na serce w wieku 48 lat. Ojciec długo był sam, w końcu ożenił się po raz drugi.
LUCYLLA ZANKOWICZ, macocha Ariadny. Mikrobiolog. Swojego męża Teodora poznała na turnusie w Ciechocinku. Miała 48 lat, on – 60. Ślub wzięli w Katowicach. Świadkową była Stanisława Gierek, żona Edwarda. Teodor zmarł w wieku 81 lat na białaczkę. Lucylla mieszka sama w Katowicach. Ma już ponad 90 lat, wierzy w sny i horoskopy.
ALEKSANDER I ANATOL ZANKOWICZOWIE, wujowie Ariadny. Podczas kampanii wrześniowej trafili do niewoli. Aleksander wrócił po wojnie do Polski, pracował w wytwórni filmowej. Pomógł Ariadnie rozwieść się z pierwszym mężem. Anatol wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Był czyścibutem, potem skończył ekonomię i został szefem sieci domów towarowych.
TADEUSZ ŁAPIŃSKI, trzeci mąż Ariadny. Poznali się w podstawówce, w liceum chodzili do równoległych klas. Tadeusz siedział z Adamem Gierkiem w jednej ławce. Wysoki, przystojny. Koszykarz. Gdy Ariadna była na studiach, tworzyli z Tadeuszem parę, potem zerwali. Tadeusz się ożenił, robił karierę w hutnictwie, doszedł do stanowiska naczelnego dyrektora w Centrali Zaopatrzenia Hutnictwa. W 1986 roku wzięli z Ariadną ślub cywilny, są ze sobą do dziś.
ŚWIATOSŁAW NIKOŁAJEWICZ FIODOROW, mistrz i nauczyciel Ariadny. Sława rosyjskiej okulistyki. To on pokazał jej, co na sali operacyjnej może zdziałać okulista, jeśli zostanie uzbrojony w mikroskop. Ale kiedy Ariadna rozwinęła jego technikę operacyjną, oskarżył ją o plagiat. Po upadku ZSRR sprywatyzował instytut, którego był dyrektorem. Kupił sobie helikopter. Zginął w 2000 roku, gdy podchodził do lądowania na lotnisku w Moskwie.
LEONID ILJICZ BREŻNIEW. Przez 18 lat (od 1964 do 1982 roku) rządził Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich. Dobrze rozumiał język polski, uwielbiał nasz salceson. W krajach socjalistycznych chyba nie było orderu, którego by nie nosił na piersi. Protektor Edwarda Gierka. Ariadna nigdy go bliżej nie poznała, choć cała Polska była przekonana, że jest jego córką.II
O spotkaniu na przystanku, podszeptach babci, lenistwie Edwarda Gierka, tajemnicach Ariadny i jej drugim ślubie
Najważniejszy dzień w życiu.
Katowice, rok 1962. Dzień ciepły, słoneczny. Młoda kobieta stoi na przystanku tramwajowym na pl. Wolności. Ubrana w zwiewną sukienkę, w dłoni trzyma siatkę z garnkiem wypełnionym kaszą. Jedzie do Brynowa, musi nakarmić psa, który pilnuje tam ogródka działkowego. Zwykle zajmuje się tym jej ojciec, ale pojechał na turnus do Ciechocinka.
Szczupła, ładna, zadbana. Sukienka uszyta na miarę, pięknie na niej leży. Modny makijaż, grube kreski, włosy kruczoczarne.
– Cześć! – młody mężczyzna uśmiecha się do niej szeroko.
– Cześć – odpowiada zaskoczona. Kiedy ostatni raz się widzieli? W liceum?
Co u ciebie, co robisz, jak żyjesz...
Mężczyzna pomaga nieść siatkę z kaszą, towarzyszy w drodze na działkę, opowiada o studiach w Moskwie, pyta, czy może wpaść, gdy następnym razem będzie w Katowicach.
Oczywiście, że może. No to cześć, trzymaj się, do zobaczenia.
On – Adam Gierek.
Ona – Ariadna Zankowicz, studentka ostatniego roku medycyny, świeżo po rozwodzie z pierwszym mężem. Jeszcze nie wie, że dzień, kiedy stoi na przystanku z garnkiem dymiącej kaszy, na zawsze zmieni jej życie.
Adam wpada do Ariadny równie często jak Leszek, kolega ze studiów. Obaj mają poważne zamiary, ale to Adam oświadcza się pierwszy, przywozi ze Związku Radzieckiego złoty zegarek. Ariadna prosi o czas na zastanowienie.
Decyzję podejmuje babcia, Agata Falkowska z domu Mostowicz. Kiedyś Agata na swoje nieszczęście zakochała się w księgowym. Myślała, że miłość wszystko tłumaczy. Z trudem przeżyła skandal. Arystokratyczna rodzina Mostowiczów musiała zareagować na mezalians, odcięła się od zakochanych, wyrzekła. Agata bardzo kochała męża, ale chyba mu nie wybaczyła upokorzenia. Nigdy nie wyzbyła się arystokratycznych nawyków. Zwykle jej mąż szorował podłogi, a ona sobie leżała.
Naturalnie to ona rządzi w domu. Cierpi, że jej córka Klara zamiast lekarza wybiera prawosławnego teologa i agronoma Teodora Zankowicza. Bez przerwy wypomina Klarze, że miałaby słodkie życie, gdyby wybrała lekarza. Teodora nie ceni. Kiedy po wojnie Klara dostaje pracę w mleczarni, Agata nie może tego znieść. Nie dopuści, by jej wnuczki – Ariadnę i Tatianę – spotkał równie podły los. Wysyła je na lekcje rytmiki, bo panienki z dobrego domu muszą się dystyngowanie poruszać.
Teraz namawia Ariadnę, żeby rzuciła Leszka i brała Adama. – Z Adamem będziesz miała słodkie życie – mówi.
– Ale ja nie wiem, czy go kocham – protestuje wnuczka.
Babka Agata prycha na miłość. Co miłość ma do rzeczy? – Miłość przyjdzie z czasem – pociesza. Próbuje wszystkiego: – Adam jest wyższy od Leszka, a ty nie lubisz niskich. Szepcze: – Przywiózł ci zegareczek, kocha cię, na pewno nie będzie się rozglądał za innymi dziewczynami.
Dwa tygodnie później Ariadna odpowiada Adamowi. Odda mu rękę.
Po latach wytłumaczy: – Oświadczyny przyjęłam z rozsądku. Dziewczyny na studiach mówiły, że najlepiej wyjść za mąż w wieku 25, 26 lat, a do trzydziestki trzeba koniecznie urodzić dziecko, bo później potomstwu grożą ciężkie choroby genetyczne. Ja miałam 24 lata, czas uciekał.
Najważniejsze, że babka Agata promienieje szczęściem. Postawiła na swoim. Ariadna zabezpieczona, wchodzi do nowej arystokracji. Co miłość ma do tego?
Wieść o zaręczynach szybko się rozchodzi. Koleżanki ze studiów zazdroszczą – Adam jest synem I sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Szczebioczą: – Dziewczyno, będziesz mogła wszystko! Jak się postarasz, to dostaniesz nawet mieszkanie w bloku.
Mieszkanie to marzenie. W Polsce obowiązują normy PK. Liczy się „zagęszczenie” – nie mniej niż dwie osoby na pokój. Jedno PK, czyli pokój z kuchnią, ma być użytkowane przez dwie, trzy osoby. W 2PK, czyli w dwóch pokojach i kuchni, nie mogą mieszkać mniej niż cztery osoby, a w 3PK – nie mniej niż sześć.
Prasa pełna doniesień o sukcesach budownictwa. Na 22 lipca przodownicy pracy w blasku fleszy dostają klucze do mieszkań. Reporter „Dziennika Zachodniego” towarzyszy jednemu z wybrańców. Relacjonuje: „18 lat przemieszkał Konrad Szczypka w suterenie przy ul. Warszawskiej, gdzieś pod Bogucicami. Starał się o ludzkie mieszkanie, jak wielu obywateli i jak wielu je otrzymał. Po prostu powiedziano mu: – Jutro przyjedzie wóz po wasze rzeczy, Szczypka, czasu mało, ale musimy i innych przeprowadzić, zdążycie się spakować?
– A dokąd? – spytał Szczypka.
– Na Koszutkę...
Samochód na Koszutkę odchodził o 7 rano. Nagderała się trochę Szczypkowa, że co nagle, to po diable. Wtedy spytałem ją, czy żal jej starego miejsca. Żachnęła się, ale prawdziwie piękny uśmiech zakwitł na jej ustach dopiero wtedy, gdy zobaczyła nowe mieszkanie: trzy pokoje, kuchnia, łazienka, balkon.
– No to będziemy mieszkać jak jaki dyrektor – zakomunikowała Szczypkowa”.
To propaganda. Wszyscy wiedzą, jak jest naprawdę.
W Katowicach nie ma wolnych mieszkań. Trzeba kombinować. Można się zatrudnić w kopalni, dostać mieszkanie i zaraz się zwolnić. Ostatecznie można czekać w niekończącej się kolejce po przydział.
Koleżanki Ariadny podniecone: – Edward Gierek otworzy ci drzwi do własnego mieszkania. Własnego!
Ariadna wzrusza ramionami: – Nie wiem, o czym mówicie. Kim jest Gierek?
Przyjaciółki: – Chyba żartujesz!
O legendzie Gierka
Edward Gierek w 1954 roku zaczyna się piąć po szczeblach partyjnej kariery. Na II Zjazd Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej jedzie jako delegat, wraca jako członek Komitetu Centralnego. Nie jest to jeszcze realna władza. W Polsce rządzi Biuro Polityczne, a KC zatwierdza tylko jego decyzje albo uchwala, co Biuro każe. Ale za to jaki prestiż! Zdjęcia Gierka w każdej gazecie. Przystojny mężczyzna, z mocnym spojrzeniem, włosy ścięte na jeża.
Co się stało, że mało znany działacz z Sosnowca mógł dostąpić takiego zaszczytu?
Janusz Rolicki w biografii „Edward Gierek. Życie i narodziny legendy” podpowiada: strajk w kopalniach Zagłębia Dąbrowskiego.
Mamy rok 1951. Gierek uczy się w Centralnej Szkole Partyjnej w Łodzi, a wraz z nim dwa tysiące działaczy partyjnych różnego szczebla. Polsce Ludowej brakuje wykształconych kadr. Trwa łapanka na stanowiska. Nie trzeba wiele umieć, wystarczy wierzyć w socjalistyczne ideały. Po kraju krążą dowcipy o działaczu partyjnym, który nie wie, czy wtorek pisze się przez „w” czy przez „f”, więc wyznacza zebranie na środę.
Centralna Szkoła Partyjna ma uzupełnić braki w wykształceniu kursantów. Gierek nie lubi siedzieć na wykładach, tęskni za rodziną, która została w Sosnowcu. Los zsyła mu te strajki.
Górnicy pracują po osiem godzin, ale co najmniej pół godziny poświęcają na dojazd z wyrobiska pod szyb i kąpiel w łaźni. Władze ogłaszają, że tak być nie może. Żądają od górników, by fedrowali pełne osiem godzin. Czas, kiedy wyjeżdżają spod ziemi i się kąpią, nie będzie wliczany do dniówki. Skoro tak, to strajk.
Strajk w zakładzie pracy, którym kieruje partia robotnicza?! To się w głowie nie mieści. Partia wzywa Gierka. Ustami sekretarza mówi: – Sięgnęliśmy po was, bo Kazimierz Juliusz to wasza kopalnia, towarzyszu. Zginęli w niej wasz ojciec i dziad. Nikogo lepszego do uśmierzenia strajków nie mamy. Kto jak nie wy poradzi sobie z tym zadaniem? Spiszcie się dobrze, a zostaniecie jednym z sekretarzy komitetu wojewódzkiego.
Gierek się martwi. Nigdy nie był w kopalni Kazimierz Juliusz, ponadto zgadza się z żądaniami protestujących górników. No, ale skoro partia stawia zadanie, trzeba je wykonać.
Górnicy ostrzegają, że kto zjedzie na dół bez zapewnienia, że nowe zarządzenie o czasie pracy zostało cofnięte, zostanie zrzucony do szybu. Gierek nie może im tego obiecać, ale zjeżdża. Towarzyszy mu Marian Czerwiński, sekretarz związku zawodowego z Katowic. Na dole słyszą:
– Czego tu chcecie? Macie papiery cofające zarządzenie o przedłużeniu godzin pracy?
– Nie.
– To do szybu ze skurwysynami!
Gierek: – Hola, hola, tylko nie skurwysyny! Ja jestem jednym z was, nazywam się Gierek. Tu zginęli mój ojciec i dziad, ta kopalnia jest zroszona krwią mojej rodziny. Przychodzę tu do was nie z „kurwa mać”, lecz z propozycją dogadania się.
Opowiada górnikom, że przed wojną bieda wygoniła go do Francji, o strajkach, które organizował we francuskich kopalniach, że został za to deportowany. – Ale ja to wszystko robiłem przeciwko kapitalistom, a wy walczycie z własną władzą ludową. Chcecie, żeby wasze dzieci chodziły do szkoły, chcecie, żeby kraj został odbudowany, ale za co? Skąd na to brać, jak wam się nie chce pracować? Jak wy tego nie zrobicie, wszyscy zdechniemy z nędzy – mówi.
Po kilku godzinach górnicy przerywają strajk. Bezwarunkowo. Wielki sukces Gierka, klęska załogi. Władza oddycha z ulgą, o Gierku mówią na posiedzeniu rządu i Biura Politycznego PZPR. Zapamiętują.
Gdy Ariadna Zankowicz spotyka na przystanku Adama, jego ojciec od siedmiu lat jest już członkiem ścisłego kierownictwa PZPR. Od marca 1957 roku I sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach. Pierwszy człowiek w województwie. Gazety, radio i telewizja muszą informować o wszystkich jego wizytach w zakładach pracy, przemówieniach i referatach. Rodzina korzysta z państwowych ośrodków wczasowych i rządowej służby zdrowia, nie można ich zwolnić z pracy.
– Nie wiedziała pani o tym? – pytamy Ariadnę Gierek.
– Skąd! W domu nie mieliśmy telewizora, nie czytałam gazet. Studiowałam, tylko to miałam w głowie.
– Wszyscy wiedzieli, kim był Edward Gierek.
– Ja nie.
W Katowicach Gierek tworzy tandem z Jerzym Ziętkiem. Powstaniec śląski, przed II wojną światową sanacyjny burmistrz Radzionkowa. Po wojnie członek PPR, a potem PZPR, szefuje zarządowi województwa, wojewódzkiej radzie narodowej, jest posłem na Sejm. Ludzie go kochają, nazywają „Jorg”. Swój chłop. Powstańcom załatwia stopnie oficerskie, Krzyże Kawalerskie i dodatki do emerytur. Proteguje i bliskich, i obcych. Dziennikarz, który po rozwodzie z żoną nie ma się gdzie podziać, po jednym telefonie Ziętka dostaje mieszkanie. Lekarka, która nocami chodzi pieszo do pracy w szpitalu – talon na samochód. Wystarczy do niego przyjść.
Pragmatyk, ugodowy, podporządkowany władzy. Marzy o wielkich inwestycjach na Śląsku. Spodobał się Gierkowi.
Kazimierz Kutz wspomina w „Gazecie Wyborczej”: – Gierek był strasznym leniem, nic mu się nie chciało, Ziętek wszystko za niego robił i raczej się nie wtrącał. Stary „Jorg” był szczęśliwy, bo mógł rządzić, a owoce zbierał Gierek. Budował mit dobrego gospodarza i organizatora.
Za Gierka i Ziętka rozkwita Wojewódzki Park Kultury i Wypoczynku, rosną: Spodek, kompleks sanatoryjny w Ustroniu, Stadion Śląski. W gazetach wciąż tylko Gierek – Ziętek, Ziętek – Gierek.
W 1970 roku Gierek zostaje I sekretarzem KC PZPR. Wygląda inaczej niż jego poprzednik Władysław Gomułka. Wysoki, przystojny, w dobrze skrojonym garniturze. Biegle mówi po francusku.
Rosną pensje Polaków, ceny żywności zostają zamrożone. Wielkie budowy za kredyty z Zachodu: droga szybkiego ruchu z Warszawy do Katowic, Centralna Magistrala Kolejowa, fabryka Fiata w Bielsku-Białej, kilkadziesiąt fabryk, Huta Katowice. Władza stawia gigantyczne szpitale-pomniki: Centrum Zdrowia Dziecka, Centrum Zdrowia Matki Polki.
Na sklepowych półkach soki, coca-cola, guma do żucia Donald z historyjkami obrazkowymi, czerwone papierosy Marlboro, a przed świętami pomarańcze, cytryny i banany. Do tego fotele kon-tiki, magnetofony kasetowe i mały fiat. W peweksach za bony walutowe można kupować towary z Zachodu albo nawet tam pojechać, z Orbisem. Niemal Europa.
Gierek zabrania wieszania swoich portretów w szkołach i urzędach. Do Polski przyjeżdża prezydent USA.
O tajemnicach Ariadny
Adam przedstawia rodzicom swoją narzeczoną. Ariadna strasznie się denerwuje. Już wie, kim jest rodzina Gierków. A ona? Biedna jak mysz kościelna. Gierkowie będą pytać, kim jest, co im odpowie?
Na pewno, że jest studentką Śląskiej Akademii Medycznej im. Ludwika Waryńskiego. Do niedawna mieszkała w akademikach z czerwonej cegły, ocienionych rozłożystymi kasztanowcami. Pokój zajmowała z Joasią Kozłowską (później została anestezjologiem).
Czy Gierkowie będą tym zainteresowani? A tym, że lubi przedmioty teoretyczne, a boi się interny? Bo jak osłuchuje pacjentów i wykładowca każe interpretować szmery, ona nigdy nie jest pewna. Boi się, że postawi złą diagnozę. Woli chirurgię, bo od razu widać efekt, ale o chirurgii ogólnej nie ośmieli się wtedy marzyć chyba żadna kobieta. Ariadna celuje w okulistykę.
O szalonym życiu studenckim na pewno nic nie powie, bo niewiele o nim wie. Na medycynie jest inaczej niż na innych kierunkach. Rano wkuwanie, potem zajęcia, wieczorem wkuwanie. Kto oblewa egzamin – wylatuje. Stypendia naukowe ledwo wystarczają na utrzymanie. Ariadna i Joasia kupują margarynę, chleb, smalec i ogórki. Od święta jedzą obiad w stołówce. Chcą dobrze wyglądać, ale na kosmetyki nie mają pieniędzy. Robią więc maseczki z ogórków, a na zajęciach z farmakologii – kremy. Trzyprocentowy kwas borny mieszają z gliceryną i gotowe – najlepszy krem nawilżający.
Czy Gierkowie zechcą słuchać o śmierci mamy? I czy wypada tym epatować? Dla niej to historia najważniejsza.
Mama zmarła młodo, miała 48 lat. Chorowała na serce. Niedomykalność i zwężenie zastawki dwudzielnej. Była księgową w Zakładach Mleczarskich w Katowicach. Kiedyś na ul. Wieczorka w centrum miasta została napadnięta przez grupę wyrostków. Poturbowali ją, miała wstrząśnienie mózgu, pojawiła się padaczka. Lekarz wysłał ją do sanatorium, do Lądka-Zdroju. W dniu, w którym tam przyjechała, zamknęła za sobą drzwi i upadła. Tak umarła.
Na drugi dzień Zankowiczowie dostali telegram. Trzeba było załatwiać samochód, trumnę. Ariadna z ojcem pojechali po mamę. Leżała w prosektorium. Ariadna zastukała w okno, jakaś kobieta wpuściła ją do środka. Lekarz, dowiedziawszy się, że jest studentką medycyny, zaproponował Ariadnie udział w sekcji.
A jeśli Gierkowie zapytają, dlaczego się na to zgodziła? Co odpowie? Że była w szoku? Że nie powinna patrzeć na sekcję zwłok własnej matki? Że ojciec, zaniepokojony, stukał w okno, dopiero wtedy oprzytomniała i uciekła z prosektorium? Że ten obraz wciąż ją prześladuje?
Może lepiej o tym nie mówić. Wystarczy tyle, że mama zmarła młodo i leży w Sosnowcu na cmentarzu prawosławnym, a tato od razu zarezerwował sobie miejsce obok niej. I o tym, że żyją tylko z emerytury taty, w domu bieda, więc kupuje jeden kotlet schabowy z kostką, mięso odcina, na kościach gotuje krupnik, a kość z zupy dokładnie obgryza. Nie, o tym też nie wypada. No więc ograniczy się do informacji następującej: mieszka z ojcem, młodszą siostrą Tatianą i babką w dwupokojowym mieszkaniu komunalnym. Miała już męża, a teraz nie ma nic.
Jak Gierkowie przyjmą rozwódkę?
Zjada ją stres, więc Ariadna niewiele zapamięta z tej wizyty. Tyle że I sekretarz KW PZPR mieszkał z żoną Stanisławą na pierwszym piętrze kamienicy w jednej z uliczek odchodzących od Kościuszki, że mieszkanie było trzypokojowe, z dużą kuchnią i łazienką, urządzone raczej skromnie. Żadnych antyków. Nic, co by się rzucało w oczy. Raczej jak u innych – wersalka, meblościanka, fotele. Zaskoczyło ją to.
Stanisława Gierek podała kawę i ciasto, które sama upiekła. Gierkowie zapytali o pierwszego męża.
Odpowiedziała mniej więcej tak: – Mojego pierwszego męża, Jeremiego Czaplickiego, poznałam na studiach, był adiunktem, oblałam u niego egzamin z histopatologii. Musiałam mu się spodobać, bo wkrótce potem poprosił mnie o rękę. Nie wiem, dlaczego zgodziłam się na ten związek, na pewno go nie kochałam. Miałam tylko 21 lat, nie potrafiłam myśleć rozsądnie. A może chciałam się wreszcie zbuntować, nie być już posłuszną, ułożoną córką tatusia? Marzyłam o niezależności.
Jeremi był starszy ode mnie o osiem lat. Mieszkał w Katowicach na Mikołowskiej z mamą i babcią, wychowywany bez ojca, który wcześnie zmarł. Już na weselu babcia Jeremiego zapytała mnie, czy wiem, co zrobiłam. A potem dodała: „Dziecko, uciekaj z tego domu jak najszybciej”.
Czy miała odwagę powiedzieć Gierkom, że matka Jeremiego była kierowniczką biblioteki i dom trzymała twardą ręką? Że nie dawała nikomu odetchnąć, do wszystkiego się wtrącała?
Powie to nam wiele lat później: – Byłam przyzwyczajona do dyscypliny w domu, ale nie aż do takiej! Awantura, że ścierka źle odłożona, że talerz nie na swoim miejscu, kolacja źle podana. Wieczne pretensje. Wytrzymałam trzy miesiące.
Z Jeremim nie zdążyliśmy się dobrze poznać. Pragnął ciepła, pieszczot, przytulania, nie dawałam sobie z tym rady. Cierpiałam psychicznie. Bałam się powiedzieć rodzicom, że popełniłam błąd i chcę rozwodu. Wyniosłam się do koleżanki, która mieszkała na ul. Wieczorka w trzech pokoikach z mężem i dwójką dzieci. Była ode mnie starsza, bardziej doświadczona, rozumiała mnie.
Po kilku tygodniach zebrałam się na odwagę i powiedziałam tacie o moich kłopotach. Bardzo się ucieszył, że chcę opuścić Jeremiego. Powiedział: „Ale ja, dziecko, nie wiem, jak się takie sprawy załatwia, trzeba ściągnąć jednego z braci mamy”. Poprosił Aleksandra, który pojechał do mojego męża, żeby się z nim rozmówić. Cztery miesiące potem byłam wolna.
To, co powiedziała, Gierkom wystarczy, są zadowoleni. Ariadna będzie wkrótce lekarką, Adam inżynierem. Na pewno im się razem ułoży, jakby co, to pomogą młodym. O pierwszym mężu przyszłej synowej nigdy więcej nie wspomną.
O Jeremim Czaplickim
A wspomnieć trzeba.
Jeremi Czaplicki, biolog, genetyk, okulista. Urodzony 3 lipca 1930 roku w Kozach, w powiecie krzemienieckim na Wołyniu. Jego rodzice – Julian i Maria z Raczyńskich – mieli tam majątek ziemski. W 1937 roku kończy szkołę powszechną w Krzemieńcu, a gimnazjum – na tajnych kompletach w stolicy. W czasie okupacji mieszka z matką w Warszawie. Bierze udział w Powstaniu Warszawskim. Po wojnie przenoszą się do Sosnowca.
W 1954 roku Jeremi zostaje lekarzem. Niezwykle zdolny, cztery lata po dyplomie broni doktoratu z biologii. W 1972 zostaje dziekanem nowo powołanego Wydziału Farmaceutycznego Śląskiej Akademii Medycznej w Sosnowcu, prorektorem do spraw dydaktyczno-wychowawczych. Autor wielu publikacji naukowych. Cytowany, odznaczany.
Największy rozgłos zyskuje w 1991 roku. „Gazeta Wyborcza” donosi: „Naukowcy z Sosnowca za pomocą wyciągów z grasicy cielęcej leczą dzieci z zespołem Downa i porażeniem mózgowym”.
Do Sosnowca przyjeżdżają rodzice dzieci z zespołem Downa. Opowiadają o cudach. Mama Agnieszki zauważa: „Odkąd moja córeczka cztery razy w tygodniu dostaje zastrzyk z preparatem z grasic, chodzi do szkoły specjalnej, sama wychodzi na podwórko, stała się otwarta i ufna, zaczęła rozmawiać z lekarzem, co się wcześniej nie zdarzało, łatwiej się uczy, już składa literki, powoli zmienia się jej wygląd”.
Pełni nadziei ludzie okupują laboratorium, czatują pod domami naukowców, ambasada Argentyny pisze list z prośbą o leczenie grupy dzieci.
Prof. Jeremi Czaplicki bada grasice od 35 lat. „Chałupniczo”, na ile pozwala skromne wyposażenie laboratorium w Sosnowcu i mizerne pieniądze. Odkrywa, że jego preparat oddziałuje na układ odpornościowy, który od nowa uczy się rozpoznawać własne komórki, by ich nie niszczyć. Pobudza też centralny układ nerwowy, którego komórki po czwartym roku życia już się nie regenerują.
Preparat, który zmusza organizm, by traktował obcy narząd jak swój! To może być przełom, choćby dla transplantologii.
Pierwszego pacjenta prof. Jeremi Czaplicki przyjmuje w 1971 roku. Chłopiec stracił wzrok po wypadku, w wieku 12 lat. Po trzech miesiącach podawania wyciągu z grasic embrionalnych zaczął odróżniać światło od ciemności i ruch. Wszyscy chcą wierzyć w opowieść, że pięć lat później zrobił prawo jazdy.
Ludzie są przekonani, że preparaty z grasicy czynią cuda. Prof. Zbigniew Religa, kardiochirurg, chce ich używać do ratowania pacjentów, u których dochodzi do ostrego odrzutu przeszczepionego serca. Inni wierzą, że u chorych w starszym wieku pomogą cofnąć otępienie, że wyleczą dzieci z porażeniem mózgowym.
Co z tego, kiedy na badania brakuje pieniędzy. Leczenie jednej osoby kosztuje około 100 tys. zł miesięcznie. Prof. Czaplicki zakłada fundację Revita, która ma pomóc sfinansować dalsze badania.
Środowisko lekarskie jest oburzone.
Prof. Tadeusz Chruściel, prezes Naczelnej Izby Lekarskiej, ogłasza: „Uznano, że brak jest jakichkolwiek przesłanek do zastosowania preparatów z grasicy. Eksperymentować można – ale bez przesady”.
Prof. Antoni Horst, dyrektor Zakładu Genetyki Człowieka Polskiej Akademii Nauk: „Nie uznaję lekarza, który żeruje na niesprawdzonych terapiach, i to w chorobach, w których poprawa może być samoistna. To jest po prostu nieuczciwe i myślę, że wcześniej czy później ktoś mu takich badań zakaże. Oby wcześniej”.
Zewsząd słychać: Czaplicki bredzi, że komórki nerwowe się regenerują. Przecież jest naukowcem, ma habilitację, niech się w końcu opamięta! Nie ma cudownych leków! Jeśli nie przestanie, zostanie powszechnie potępiony!
Wokół prof. Czaplickiego coraz większa pustka. Młodzi naukowcy skupieni wokół niego chcą robić kariery, skandal nie jest im potrzebny. Odchodzą. Fundacja Revita przestaje przyjmować pacjentów.
Prof. Jeremi Czaplicki umiera na zawał serca w 1997 roku. Jego przyjaciele publikują w gazetach wspomnienia. Jeden z fragmentów opowiada o jego relacjach z matką: „Prof. Czaplicki z wielką atencją odnosił się do swojej matki Marii Czaplickiej. Podczas Powstania Warszawskiego straciła cały swój majątek, zginęła jej jedyna córeczka, stąd całą swoją miłość przeniosła na syna. Żyła jego sukcesami naukowymi i osiągnięciami, dzieliła zarówno radości, jak i troski”.
Ariadna tego nie wie. Nie śledziła losów swojego pierwszego męża?
– Nie – mówi. – Po latach dowiedziałam się, jak było. Otóż matka Jeremiego bardzo chciała, żeby on się ożenił z córką znanego profesora psychiatrii, ale jej ojciec nie zgadzał się na ślub. Jeremi był w tej kobiecie do szaleństwa zakochany, a ona w nim. Ożenił się ze mną, bo chciał zapomnieć o tamtej. Wszystko się dla niego dobrze ułożyło. Pobrali się krótko po naszym rozwodzie. Mieli dwójkę czy trójkę dzieci. Udane małżeństwo. Szczęśliwe. Ciekawe, bo jego druga żona też była okulistką, ale starsza ode mnie.
Lato 1963 roku. Teodor Zankowicz, ojciec Ariadny, pracownik biurowy w Samopomocy Chłopskiej, idzie do dyrektora z prośbą. Córka wychodzi za mąż, trzeba młodych zawieźć do urzędu stanu cywilnego. Taksówki drogie, może więc dyrektor zgodziłby się wynająć służbowy samochód z kierowcą? Tylko na kilka godzin i odpłatnie.
Dyrektor: – Co pan, panie Zankowicz! Samopomoc Chłopska to nie prywatny folwark! Nie ma mowy, auta nie dam. Do widzenia, koniec dyskusji.
Autem podjechał Adam. Ariadna w różowej sukni (długi rękaw z mankietem, kołnierzyk sportowy, dół poszerzany, talia wiązana paskiem, zamek z boku). Czarny kok kontrastuje z różem.
– Piękna suknia, śliczna panna młoda – słyszy. Jest dumna, bo suknię uszyła sobie sama. Babka pomogła jej tylko wszyć rękawy. W drodze do urzędu stanu cywilnego Ariadna myśli: „Wystarczą drobne przeróbki i będę mogła nosić tę suknię na inne okazje; nic się nie zmarnuje”.
Powtarza: – Świadoma praw i obowiązków wynikających z założenia rodziny uroczyście oświadczam, że wstępuję w związek małżeński z tu obecnym Adamem Gierkiem, i przyrzekam, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, trwałe i szczęśliwe.
Słyszy: – Budujecie rodzinę, podstawową komórkę socjalistycznego społeczeństwa...
Myśli: „Jak to będzie?”.
Rok 1957. Ariadna Zankowicz od roku studiuje medycynę na Śląskiej Akademii Medycznej w Zabrzu. Zdjęcie z indeksu
Teodor Zankowicz, ojciec Ariadny, nie chciał się zgodzić, żeby jego córka studiowała malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych. – Lekarz zawsze zarobi na chleb – powtarzał
Rok 1946. Ariadna (trzecia z lewej) ma osiem lat. Na zdjęciu z rodzicami – Klarą i Teodorem Zankowiczami. Na kolanach mamy młodsza o cztery lata siostra Tatiana
Rok 1946. Aleksander Falkowski (na zdjęciu: pierwszy z lewej), wuj Ariadny, wrócił właśnie do Polski z obozu jenieckiego we Francji. Rodzinę odnalazł w Kluczborku. Obok niego stoją babcia Ariadny Agata Falkowska oraz Teodor i Klara Zankowiczowie. Na dole, obok Ariadny (z kokardką we włosach), młodsza siostra Tatiana
Wilno, rok 1940. Ostatnie dni przed wkroczeniem Armii Czerwonej do miasta. Ariadna na rękach mamy Klary. Z tyłu dziadek Feliks Falkowski. Wkrótce potem został aresztowany przez NKWD, zmarł na zawał serca podczas transportu do łagru
Kluczbork, rok 1946. Rodzinne spotkanie. Na zdjęciu: Ariadna z babcią Agatą, z tyłu (z lewej) tata Teodor. Z prawej wuj Aleksander