- promocja
- W empik go
Czerwona sukienka - ebook
Czerwona sukienka - ebook
Ciepła historia o młodej dziewczynie, która przeżyła niedawno miłosny zawód. Robiąc zakupy w galerii handlowej, przymierza cudowną, czerwoną sukienkę. Zauważa ją pewien atrakcyjny mężczyzna. Los sprawia, że ich drogi się splatają. Znajomość nie jest łatwa, Lidka jest uprzedzona, nie ufa nowemu znajomemu... Czy znajomość z mężczyzną, w którego życiu ważne są też inne kobiety, może zakończyć się dobrze?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
Rozmiar pliku: | 197 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CZERWONA SUKIENKA
I.
- Auć!- Lidka syknęła, gdy suwak sukienki uszczypnął jej skórę. Sama nie wiedziała, po co ją przymierzała. Nigdy nie nosiła czerwonych ubrań. Jedynie czerwona bielizna- pamiątka z czasów matury leżała na dnie szuflady. Szafa pełna była pastelowych bluzeczek, sukienek pozbawionych wzorów. Fakt, kusiły ją czasem lekko wyzywające, odkryte dekolty, makowe czerwienie, błyski turkusów, przebłyski żółci, ale po długich przemyśleniach w torbie zwykle pojawiała się „mała czarna”, dyskretna, elegancka szarość lub błękit.
Sukienka wydawała się być za ciasna, ale gdy przeszła przez biodra i ramiona, okryła je lekkim uściskiem chłodnego jedwabiu.
- Proszę, pani! Mogę spojrzeć?- głos ekspedientki nie okazywał zbytnio wiary w to, by „taka” klientka mogła wyglądać dobrze w sukience z jej firmy. Nie lubiła tych dziewcząt. Przychodzą, przymierzają i nic nie kupują. A potem: a to urwany guzik, a to zaciągnięta nitka. A teraz znów taka...Z wypiekami na twarzy, beznadziejnie ubrana. I tak nie kupi tej sukienki. To widać na pierwszy rzut oka. No i co ona tak długo tam robi?
Zasłona przymierzalni rozsunęła się. Klientka przytrzymując włosy w górze, drugą ręką sięgała po metkę. Mimo rumieńca, zmieszania, wyglądała zjawiskowo. Ekspedientka dawno nie widziała tak świetnie leżącej sukienki. Bo i kobieta w niej okazała się mieć niezwykłą figurę. Cudnie zarysowane biodra, krągłe piersi. Szycia sukni zdawały się ledwie muskać i rozpływać niczym jedwabna mgiełka. A i głęboka czerwień tkaniny przy mleczno-brzoskwiniowej cerze nabierała niezwykłego blasku. No, gdyby nie te buty... tanie, nieco zniszczone. Lidia zauważyła w oczach kobiety ze sklepu podziw, uznanie. Wiedziała, że wygląda świetnie. Jednak spojrzenie na metkę rozwiało uśmiech.
- Ech..., Chyba za ciasna - stwierdziła szeptem.
Dopiero teraz zauważyła stojącego w wejściu do butiku mężczyznę. Szybko oceniła go jako biznesmena, adwokata albo lekarza: nienaganny garnitur, świetna koszula, w ręce torba wypchana zakupami: chyba jakaś koszula, pudełko z butami. Lidia zaczerwieniła się, bo jego ciemne oczy zdawały się prześwietlać ją na wylot. Lekki uśmiech, błogi zachwyt.
- Ślicznie pani w tym...- Nie zdążył nic więcej powiedzieć, bo zasłona z chrzęstem zasłoniła szybko Lidię.
- Facet..., cholera, znawca...- mruczała, wydobywając się z sukienki.
Przypomniał jej się Marek. Mimowolnie poczuła dreszcz, bo zwykle to on zapinał jej suwak, podawał torebkę, zasuwał zasłony przymierzalni. Jego dłonie zawsze były tam, gdzie były potrzebne. Na samą myśl wspólnych nocy zarumieniła się znów.
Gdy wyszła po chwili, nie było już mężczyzny. Podała ekspedientce wieszak z sukienką.
- Dziękuję... - szepnęła speszona.
- Proszę się zastanowić, wygląda w niej pani bardzo ładnie. To suknia dla pani... - kobieta uśmiechała się zachęcająco.
- Nie... Chyba nieco za ciasna. I ten kolor... Może gdyby był nieco ciemniejszy... Przepraszam...- chciała szybko uciec. Uciec z tego butiki, z „Galerii”....Uciec...
Ekspedientka stała przy ladzie, mierząc ją wzrokiem. Westchnęła i przyłożyła sukienkę do swoich obfitych bioder. Jeszcze raz westchnęła i powiesiła ją na wieszaku.
Lidka spojrzała tylko, czy zabrała zakupy, przesunęła ręce wzdłuż bioder, sprawdzając czy spódniczka leży właściwie.
- Proszę, zaczekać... - usłyszała męski, miękki głos. To ten sam mężczyzna! Lekko dotknął jej ramienia, jakby chciał ją na chwilkę zatrzymać.
- Przepraszam, spieszę się...
- Tylko chwilkę. Muszę panią o coś zapytać. Po prostu muszę! - zdawał się być zdeterminowany.
Przystanęła zdziwiona.
- Czy coś się stało?
- Nnn....Nie. Ale proszę, proszę mnie wysłuchać. Wiem, że to może takie ...nagłe i dziwne. Tam na dole jest taki barek. Można wypić kawę, herbatę. Zgodzi się pani spędzić ze mną choć jeden kwadrans?
- Zgodzić się na co? Na kawę? – Nie, nie....- spłoszona próbowała go wyminąć. Poczuła jego zapach. Mocny, ale nie pozbawiony ukrytego sekretu, subtelności. Czasem, gdy jeździła windą, zostawał po jej pasażerach zapach. Najładniej pachniał sąsiad z dziesiątego piętra. Czasem nawet kusiło ją, by pojechać wyżej, by dłużej napawać się tą wonią... Potem sama z siebie się śmiała patrząc na siebie w lustro windy.
Mężczyzna patrzył na nią wyczekująco.
„Cholera, podrywacz na kawę się znalazł. Niby fajny. Ale z pewnością żonaty. O, nie! Dość tego!”
- Przykro mi proszę pana, ale śpieszę się. Muszę... Mm...jeszcze coś kupić. O!- sapnęła, udając pośpiech i zrobiła krok do wyjścia.
- W takim razie za 10 minut. Proszę, proszę przyjść...- odprowadzał ją wzrokiem, bo zbiegała już po schodach. Speszona jak nastolatka.
Odwróciła się, gdy mijała kolumnę podtrzymującą budynek. Tamten stał jeszcze na górze. Patrzył.
Weszła do butiku z rajstopami. Właściwie po to tu przyszła. Długo przebierała między połyskującymi folią paczuszkami. Wybrała klasycznie: grafitowe, czarne i jej ulubiona myszka. Omiotła tylko wzrokiem stoisko z rajstopami z fikuśnymi dodatkami, prążkami. Pończochy też jej nie zwabiły.
Rumieńce na policzkach chyba już zbladły. W głowie zaczęły pojawiać się zadziorne myśli. „No, bo niby dlaczego nie? Z kimś takim jak tamten miło byłoby nawet ...wypić kawę. A Marek? Przecież sama sobie obiecałam, że nie będę o nim myśleć. Przecież nie mogę wiecznie wracać do tego co było.”
Okłamał ją. Oszukiwał. Pokazywał jej już pierścionki u jubilera. Myśleli o dacie ślubu. Zdawał się być taki zakochany, taki pewny, bardzo opiekuńczy, niezawodny...
Promieniała wtedy. Koleżanki ze zdziwieniem patrzyły jak powolutku przeobraża się w najszczęśliwszą istotkę na ziemi. I z pewnością jej zazdrościły. Ba! Marek... Przystojny właściciel początkującej ale dobrze rozwijającej się kancelarii adwokackiej.
Potem ten straszny dzień. Powinna być w pracy, ale szefowa wysłała ją po prezent dla odchodzącej na emeryturę pani Stasi. Wybrała sklep z uroczymi cackami przy ul. Chopina. Blisko Galerii. Kupiła piękny kuferek na drobiazgi. Poczuła głód. Było blisko do McDonalda. Może jakieś warzywa w cieście...
Przechodząc po pasach, zauważyła znajomą postać. Marek! W swojej czarnej kurtce, bez nieodłącznej teczki... Ale nie sam. Obejmował ramieniem niewysoką, szczupłą brunetkę. Szli alejką między szpalerem drzewek. Zajęci sobą, zapatrzeni w siebie. On coś tłumaczył jej z jego właściwym mu uroczym uśmiechem. Ona co chwila wybuchała perlistym, swobodnym śmiechem. Jeden taki wybuch śmiechu stłumił namiętnym długim pocałunkiem.
Od wypadku uchroniła wtedy Lidkę ręka starszej pani.
- Dziewczyno, uciekaj! – szarpnęła ją, pociągnęła na chodnik. Nadjeżdżający samochód zahamował z piskiem.
- Jak chodzisz, idiotko!? - wykrzyknął kierowca i pojechał dalej, kręcąc głową z oburzenia.
Pisk opon zwrócił uwagę Marka i jego towarzyszki. Ten poznał Lidkę. Jego twarz w jednej chwili zmieniła się.
- Dobrze się pani czuje?- zapytała kobieta.
- Ttta..k...- wyjąkała i pobiegła w uliczkę wchodzącą w pobliskie osiedle.
- Lidka! – usłyszała wołanie Marka.
- Lidka! Poczekaj!
Biegła jeszcze szybciej. Nie widziała czy biegnie za nią. Nie widziała starszej pani, która chyba domyśliła się, co się stało. Stała ciągle w miejscu i kiwała smutno głową.
Ktoś otwierał drzwi do klatki jednego z bloków. Lidka wpadła w nie, taranując niemal wychodzącego mężczyznę.
- Co się tak spieszy, panienko?- zabulgotał zdegustowany.
Dyszała. Przystanęła na schodach. Nasłuchiwała. Cisza. Nikt nie biegł. Usiadła na stopniu schodów z rezygnacją. I wtedy rozpłakała się.
Potem telefony od Marka. Prośby o rozmowę, tłumaczenia, że tamta to tylko spacer ze znajomą z zaprzyjaźnionej kancelarii, że wszystko jest w porządku, że przecież trzeba myśleć o zaręczynach, o ślubie... Podczas każdej takiej rozmowy milczała. Czekała, co przyniesie nowy dzień.
Jakiś czas później znów widziała ich razem. Jechali samochodem. Zatrzymał się pod jego blokiem. Nie widzieli jej. Znów objęci, pośpiesznie wbiegli do środka.
Gdy przyszła wtedy do domu, zebrała wszystkie fotografie Marka, zasuszone różyczki od niego, i wiele innych bibelotów, których nagromadziło się już sporo przez trzy lata. Cudowne trzy lata. Wrzuciła wszystkie rzeczy do kartonu. Bez żalu zniosła je do zsypu. Rano śmieciarka zabrała wszystkie pamiątki po Marku.
Zmieniła numer telefonu. Gdy Marek przychodził, mama Lidki wyczekująco patrzyła na nią. Ta kiwała przecząco głową.
- Lidki nie ma.- słyszała potem jej głos.- Nie wiem, kiedy będzie. Dobrze, przekażę jej.
Przestał przychodzić. Odetchnęła. Nie miała siły, aby spojrzeć mu w oczy. Gdyby stanął przed nią, nie potrafiłaby słuchać jego tłumaczeń, wykrętów.
Tak minęło całe lato. Ciche, smutne. Samotne. Słyszała, że Marek zaręczył się. Z tamtą. Poczuła smutek. Nic więcej. Koleżanki tłumaczyły, że dobrze, iż tak się stało. Lepiej późno niż wcale. Może i racja.
Jej smutek chyba zaczynał już irytować wszystkich dokoła. Nie dawała się skusić na firmowe wypady na piwko, pójście do kina. Zapisała się za to ponownie do biblioteki. Odrabiała zaległości w pochłanianiu babskich czytadeł. Miała wrażenie, że sama szarzeje. Że ogarnia ją coraz bardziej wszechobecna jesień.
A dziś - to zwariowane przymierzanie czerwonej sukienki...Rozbudziło kobiece pragnienie bycia piękną, pożądaną.
I ten mężczyzna. Pewnie żonaty. Wygląda przynajmniej na takiego. Ale miły. I ...ma w sobie to „coś”. Coś z małego dziecka też, takiego nieporadnego. A to wywołało w niej rozczulenie.
- Właściwie, czemu nie? – szepnęła i wypchnęła usta, zerkając przy tym do szyby wystawowej.
Figlarny uśmieszek rozjaśnił rozwieszone na wystawie ciemne garnitury.
Pomyślała, że tylko sprawdzi czy tamten przyszedł. Czy czeka na nią. Zeszła na najniższe piętro. Tam, gdzie umieszczono minibarek. Kilka stolików, szemranie pobliskiej fontanny. Znudzona dziewczyna na barem, zerknęła na nią. Krótko zmierzyła ją wzrokiem.
- Głupia, idiotka - mamrotała do siebie.
- Stało się coś?- mama Lidki wyjrzała zaniepokojona z kuchni.
- Nie, mamo. Wszystko w normie. Zwyczajnie. A co się miało stać?- burknęła, zbierając klucze, szminkę, portfel i całe mnóstwo drobiazgów, które miała zawsze w torebce.
- Pycha, mama - stukała widelcem o niemal pusty talerz. Potem, widząc jak matka obserwuje ją, wstała i cmoknęła ją w policzek.
- Nie smuć mamuś. Nie warto - roześmiała się i zabrała się za mycie naczyń.
- Mrrr, drożdżowy - zebrała z kącika warg okruszek.
- Kiedyś cię znajdę… - zaśpiewała na cały głos.
- Liduś, masz zadanie bojowe. Chodź.
- Coś się stało?- poderwała się z krzesła.
- Dzwonił sam naczelny. Był zły, że nie ma dziś szefowej. No, ale czy to moja wina, że się rozchorowała? W każdym razie, powiem co o co chodzi: pojawi się dziś u nas nowy kontrahent. Szefowa już wszystko przygotowała: umowę i tak dalej. Trzeba go tylko ładnie przywitać, podjąć kawką, podać papierki do podpisania i no wiesz sama... - być tak miłą, że już po wyjściu zatęskni od razu za nami.
- Ja mam to zrobić? – oczy Lidki nie kryły zdziwienia.
- Szef przypomniał sobie, że ma tu taki skarb... No i...nie masz wyjścia. To on ciebie wybrał. A big bossowi nie odmawia się, jak wiesz.... - pan Staszek wyszczerzył jak potrafił najszerzej zęby i zarechotał.
- Panie Staszku! - zajrzała Ula - Szefowa!
- Już wszystko załatwione. Szef dzwonił i wyznaczył zastępstwo. Proszę się nie niepokoić. Ma pani wrócić zdrowa za tydzień – szczerzył po swojemu zęby - Kogo? No.... Lidkę.
- Liduś... Szefowa chce z tobą ...- i podał dziewczynie słuchawkę.
- Uff…- wyrwało się Lidce.
- Dasz sobie radę....- pan Staszek poklepał ją po ramieniu - Jeszcze gdybyś te włosy rozpuściła...
- Akurat! Mam wyglądać profesjonalnie! - wydęła usta, naśladując szefową i roześmieli się.
- No, rośnie jej konkurencja. Będzie się bała, że ją wygryziesz.
- Proszę!
- Przepraszam za spóźnienie, ale... Ten deszcz. Jakaś stłuczka po drodze, był objazd...
- To pani...
- Pani jest tu dyrektorem... – raczej stwierdził, niż pytał.
- Nie, zastępuję moją szefową. Jest chora – ciągnęła, nie podnosząc wzroku.- Mam nadzieję, że sprostam wymaganiom i dopełnimy formalności.
- Napije się pan kawy czy herbaty?
- Herbatę, poproszę... - poprawił się w fotelu – Jeśli można, oczywiście.
- Czy mogę panią o coś zapytać?
- Proszę pytać.- uśmiechnęła się z dyplomatyczną poprawnością.
- Nie przyszła pani wtedy..., pamięta pani?
- Przyszłam. Tylko nie było tam pana. – dodała po wahaniu. – Ale nieważne.
- Boże...A ja myślałem....Proszę mnie posłuchać: może to zabrzmi teraz głupio, ale byłem tam, czekałem. Miałem telefon... Moja córka złamała nogę... To znaczy tak to wyglądało. Potem okazało się, że to zwyczajne zwichnięcie. Ja zostawiłem kartkę dla pani… - szybko mówił.
- Z cytryną?
- Poproszę.
- Boże, jaki ja gapa! Nawet się nie przedstawiłem – poderwał się z fotela, podbiegł do niej.
- Maciej Latecki.
- Wiem, że nie wierzy mi pani. To może brzmi nieprawdopodobnie...Wiem też, że chciałem spotkać się z panią. Nie wiem jak to wytłumaczyć, ale zrobiła pani na mnie ogromne wrażenie. To dziwne, nigdy niczego takiego nie przeżyłem.
- Przepraszam, chyba zanudzam panią.
- Proszę pana, minęło już troszkę czasu. Myślę, że możemy o tym zapomnieć. Mam propozycję: przejdziemy do sedna.
- To umowa, wszystko jest gotowe do podpisu. Proszę się z nią zapoznać.
- Ale w czerwieni jest pani zdecydowanie ładniej.
- No dobrze, już podpisuję...- wziął dokumenty do ręki i zanurzył się w lekturze.
- A swoją drogą, jaki to zabawny zbieg okoliczności, że tu panią znalazłem.- powiedział, odkładając teczkę na biurko - Miałem nadzieję, że jeszcze panią spotkam. Włocławek nie jest przecież taki duży...
- ...Ale widzę, że zanudziłem panią na śmierć - usłyszała dopiero końcówkę jego wcześniejszej wypowiedzi, drgnęła i zauważyła subtelny uśmiech na jego twarzy.
- Nnnnie, ależ...- poprawiła się w fotelu.
- Z umową wszystko w porządku. Myślę, że świetnie będzie nam się współpracowało – zobaczyła znów ten uroczy uśmiech.
- Mam tylko jedna prośbę - mówił, chowając dokumenty do torby - Chciałbym panią przeprosić za tamtą sytuację. Czy zgodziłaby się pani na wspólny obiad? Na przykład dziś?
- Pan żartuje.
- Nie mam takiego zamiaru. Bardzo mi na tym zależy.
- Przykro mi, ale pracuję do późna. Nie, to niemożliwe.
- A jutro? To sobota.
- Nie, to nie jest dobry pomysł. Miłego dnia! - z trudem kryła oburzenie.
- Proszę mi nie odmawiać. To dla mnie... To dla mnie ważne.
- Życzę powodzenia.- jej służbowy uśmiech sprawił, że sięgnął po swoją teczkę i ciężkim krokiem podszedł do drzwi.
- Wiem, ma pani swoje obowiązki. I nie mogę zabierać tu pani więcej czasu. Mam jednak nadzieję, że uda mi się panią przekonać kiedyś. Do zobaczenia.
- Jest pani piękna... - szepnął, opuścił wzrok. I wyszedł.
- Coś ty zrobiła temu facetowi? Wchodził tu wesoły a wychodzi jakiś taki... Były problemy? Coś nie tak?
- Nie, wszystko w porządku. Umowa podpisana. - czuła się zmęczona. – Chyba czas na kawę, panie Staszku. Mocną. Oj, mocną!- wstała, by posprzątać filiżanki. Spakowali cały ekwipunek do szafki i poszli do swoich pokoi by napić się kawy we własnych pieleszach.
- Powiedz, mi... Kto to jest? - mama oparta o stół uśmiechała się znacząco.
- Mamo, mówiłam. Klient. No może więcej niż klient - roześmiała się i cmoknęła matkę.
- Idziesz dziś znów?
- Tak. Ale obiecuję, nie wrócę późno!
- Uroczyście oświadczam, że urosłam mamusiu, mam dwadzieścia sześć lat i będę na siebie uważała. Jestem rozsądną dziewczynką, mamusiu.
- Idź, idź! - mama odgoniła córkę ręką i sięgnęła po szklankę z herbatą.
- Ładnie wyglądasz, taka roześmiana - zauważył.
- Dzięki. To zasługa mamy.
- Musi być sympatyczna.
- Oj, musi. Mając taką córkę...
- Też tak sądzę - zamyślił się.
- Dokąd dziś jedziemy?
- Chciałbym abyś dziś poznała pewną kobietę. Wyjątkową kobietę. Wybacz, że nie uprzedziłem ciebie, ale wydaje mi się, że takie improwizowane spotkanie będzie najlepsze. Trudno, przyszła ta chwila, że odkryjesz całą prawdę o mnie.- Latecki ciągnął, nie zdając sobie chyba sprawy, jak te słowa podziałały na dziewczynę.
- Wiem, że jesteś mistrzem w robieniu niespodzianek. I wiem, że i tak nie powiesz mi kim jest ta kobieta. Podejrzewam, że musi być bardzo ważna dla ciebie?- uśmiechnęła się lekko.
- Owszem, ważna - odrzekł z powagą.
- Jak w pracy?- zapytał.
- Nieźle. Szefowa zadowolona, bo naczelny chwalił ją. Zarządziła dziś nawet specjalną przerwę na kawę. I ciasto przyniosła!
- Mając świetnych pracowników, nietrudno o sukcesy.
- Masz kogoś na myśli?
- Nieee, nikogo specjalnego...
- Eh, ty! - szturchnęła go w ramię - A ja?
- Ach, wybacz, pani. I pozwól, o pani, że nie ucałuję w rączkę bo w przeciwnym razie znajdziemy się na pierwszym lepszym słupie.
- No tak, pierwszy przywita Ciebie Gucio. Nie bój się, gryzie tylko chude jak modelki dziewczyny a kocha dostawców pizzy.
- Oj, zły pies – zauważyła - znaczy, że nie jestem chuda.
- On też do chudzielców nie należy. A ty jesteś w sam raz - Maciek stanął przed nią, lustrując ją od góry do dołu.
- No, jeszcze klepnij mnie w tyłek!- pogroziła.
- A jak spróbuję?
- Spróbować zawsze możesz. Ale Gucio straci pana.
- Dzień dobry - niepewnie przywitała się Lidka.
- A, dzień dobry – zobaczyła szeroki uśmiech na twarzy kobiety.
- - Wiedziałam, że będzie pan miał dziś gościa, ale nie wiedziałam, że tak ładnego.
- Dziękuję - Lidka podeszła bliżej - Lidka Korman.
- Moja niezastąpiona pani Maria - dokończył prezentacji Maciek – Bez niej nie poradziłbym sobie.
- A za szarlotkę w wykonaniu tej niezwykłej kobiety dałbym się zabić!
- No, wariat. Widzi pani, co ja mam z tym szaleńcem! - jej pulchny brzuszek podskakiwał ze śmiechu.
- Wstawimy sobie wodę na herbatkę - Maciek wlał wody do czajnika.
- Panie Maćku. Wystarczy powiedzieć, że mam iść sobie.
- O, nie, moja droga pani Mario. Teraz usiądzie pani z nami i wypije herbatkę. A gdzie Ewa?
- W swoim pokoju. Chyba nie najlepiej się dziś czuje. Podobno w szkole epidemia grypy. Ewunia też markotna jakaś, położyłam ją do łóżka i dałam herbatki z różą.
- Odwiedzimy w takim razie chorą - wziął ją za rękę i przeszli w głąb domu.
- Mówiłem ci dziś rano, że przywiozę gościa. Możemy wejść?
- Dzień dobry.
- Dzień dobry, Ewa. Jestem Lidka - wyciągnęła rękę w kierunku dziewczynki. Ta podała jej swoją. Ręka była gorąca.
- Boże, ty masz gorączkę! – wyszeptała.
- - Trzeba do lekarza – powiedziała do Maćka.
- Do którego lekarza chodzicie?
- Mamy takiego w centrum, zaprzyjaźniony.
- To mam propozycję: ty umów wizytę i przygotuj książeczkę, ja pomogę Ewie się ubrać. Nie ma na co czekać.
- Jak wy sobie poradzicie? Może zostanę, choć do wieczora?
- Nie, na razie dam sobie radę. Gdybym potrzebował pomocy, zadzwonię. Wiem przecież, że musi pani zająć się mężem. Pani Mario..., będzie dobrze.
- No to pięknej anginy nam się dorobiła księżniczka! W nagrodę będzie cała garść tabletek.
- Bleee! - skrzywiła się i zachichotała jednocześnie dziewczynka.
- Nie zimno ci?
- Nie. Ciocia Marysia tak samo zawsze mnie wypytuje - uśmiechnęła się do Lidki.
- Nie lubisz tego?
- Nawet lubię. Ale robi to zbyt często.
- Lubisz mojego tatę? Przepraszam! Ups!- Ewa zakryła sobie usta - Lubi pani?
- A chciałabyś, abym lubiła?
- Nie wiem. Ale chyba wszyscy lubią mojego tatę. Tak tylko pytałam.
- Wiesz, co? Chyba wolę jak jesteśmy na ty. Czuję się wtedy młodziej. Wiesz jak to jest z kobietami...
- Nooo.
- Nie mówi się: nooo - Maciek poprawił córkę, wsiadając do samochodu - O czym to tak plotkujecie?
- I co ja z tobą zrobię? Pani Maria jutro jedzie do lekarza z mężem do Torunia. – Maciek spojrzał na córkę - Ja mam naradę o ósmej.
- Ja mam dwa dni wolne. Jeśli Ewa zgodzi się, abym z nią pobyła do twojego powrotu...
- Nie możemy ci zabierać wolnego, pewnie masz swoje plany. Po drugie trochę teraz mam wyrzuty sumienia, bo boję się, że zarazisz się i będziesz też chora.
- Chodź, skarbie.
- Chcesz spać?
- Na początek leki. A potem możesz spać - cmoknął ją w czoło. Było gorące.
- Nie lubię tabletek - burknęła mała.
- Oj, musisz spróbować. Doktor powiedział, że koniec zabawy. Awansowałaś na dorosłą pannę, która pięknie połyka tabletki.
- Oj, tato! Wolę syrop....
- Syrop już ci nie pomoże. Masz gorączkę. Musimy ją zbić tą tabletką. A potem antybiotyk. No, próbuj... - zachęcał.
- Mogę?- Lidka podeszła bliżej z kubkiem.
- A dogadujcie się, kobiety...- roześmiał się. Obie spojrzały na niego z wyrzutem - Dobra, dobra, idę sobie.
- Wiesz, co? Kiedy ja byłam mała, mama nauczyła mnie sposobu na tabletki. Przyznam ci się, że sama ich nie cierpiałam - wzdrygnęła się.- Ale gdy poznałam sposób, okazało się, że to całkiem proste. Serio!
- Wyobraź sobie, że ten łyk soku to cały kosmos – ciągnęła – A wiesz, że kosmos jest ogromny i nie ma granic?
- No.
- To wyobraź sobie, że w twojej buzi jest ten kosmos. I do tego kosmosu wypuszczasz satelitę. Takiego maleńkiego. To ta tabletka. Krąży po kosmosie, krąży, Kosmos wiruje, jest ogrooomny. A potem ty jesteś potworem, który połyka ten kosmos.
- To teraz rób kosmos.
- A teraz wypuszczamy maleńkiego satelitę - podała tabletkę.
- A teraz potwór połyka wirujący kosmos!
- Nie ma! Nie ma tabletki!
- Bo potwór straszny ją połknął!- roześmiała się Lidka i podała antybiotyk.
- Chyba powinnam zadzwonić do mamy. Pewnie martwi się. Już późno...
- Zostań jeszcze trochę. Potem wezwę taksówkę.
- O której jutro mam być? Naradę masz o ósmej, tak?
- Jesteś pewna, że możesz jutro możesz zaopiekować się Ewą? Nie będzie problemu?
- Myślę, że Ewa nie ma nic przeciwko temu. A to najważniejsze. A resztą już się nie martw, dobrze?
- Napij się ze mną jeszcze herbaty, albo kawy. W końcu ci ją obiecałem. I jakoś nam dziś nie wyszło – przysunął się do Lidki, odsunął kosmyk włosów z jej czoła - Zostaniesz? Choć troszkę, proszę.
- No dobrze. Ale najpierw zadzwonię do mamy. Poczekaj chwilkę.
- O, pani. Będę pani wielkim dłużnikiem. Twa wielka dobroć, o pani, zmusza mnie do padnięcia na kolana.
- Waćpanie, wystarczy na jedno kolano. Niech moją dobroć pozna to drugie...
- Dziewczyno...Co ty robisz, że chce mi się tańczyć...? Kim jesteś, że myślę o tobie po obudzeniu i gdy zasypiam? Dawno już nie czułem takiego pragnienia przeżycia kolejnego dnia. Wiesz, śniłaś mi się dziś… Pamiętam, że przytulałem cię. Byłaś senna. Oczy przymknęłaś na chwilę. Chciałem cię pocałować, ale coś nam przeszkodziło. Coś dziwnego, smutnego.
- Zostań...- wyszeptał.
- Nie mogę. Muszę wrócić.
- Wiem, ale choć tylko troszkę. Nie zostawiaj mnie teraz.
- Chyba trzeba zajrzeć do Ewy - powiedziała łagodnie.
- Ja pójdę. Ale nie uciekniesz mi?
- Nie ucieknę - jej uśmiech zdawał się być dostatecznym potwierdzeniem.
- Jest dobrze. Gorączka spadła. Ewcia śpi spokojnie.
- Są piękne...- szepnął.