- W empik go
Czerwone Oleandry - ebook
Czerwone Oleandry - ebook
Mam na imię Weronika.
Czasem budziłam się w nocy wdzięczna za to, że życie podarowało mi premie. Tak to nazywałam. Miałam przystojnego i zaradnego mężczyznę, który mnie kochał – premia numer jeden. Urodziłam zdrową i śliczną córeczkę – premia numer dwa. Lubiłam swoją pracę, nawet jeśli nie zostałam fotografką światowej sławy – premia numer trzy.
Czasem budziłam się w nocy przerażona, że życie podarowało mi premie. Prześladowały mnie koszmary, w których wszystko traciłam. Rano wstawałam i z uśmiechem zaczynałam kolejny dzień, nieświadoma, że proces utraty już się rozpoczął. Premie od życia zamieniły się w nieprawdy, a moja rzeczywistość w koszmar.
Byłam jak dziecko błądzące we mgle. Osaczały mnie pytania. Paraliżowała rozpacz.
Mam na imię Weronika. Życie, zostaw mnie w spokoju. Nie chcę już od ciebie żadnych premii. Chcę tylko odzyskać moją córkę.
Greta Drawska powraca z niepokojącym thrillerem psychologicznym, w którym nie zadaje łatwych pytań i perfekcyjnie myli tropy. To opowieść o morderstwie, zaginięciu i zdradzie, ale też historia o tym, ile tak naprawdę wiemy o sobie i swoich bliskich. Czy jesteśmy gotowi zrezygnować ze złudzeń, aby poznać prawdę?
Greta Drawska– pseudonim literacki Małgorzaty Hayles, autorki bestsellerowej trylogii kryminalnej, której akcja dzieje się na Pojezierzu Drawskim. Trwają prace nad ekranizacją serii.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8352-521-1 |
Rozmiar pliku: | 405 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
TOSIA
Tosia siedzi na pomoście i rysuje niebo. Nie, nie to błękitne i zamglone na krańcach, nie to, na którym samolot właśnie zostawia pierzasty ślad, jak narciarz na śniegu. Wie od ojca, że te ślady to smugi kondensacyjne, ale nie jest pewna, czy nie wymyślił tego na poczekaniu, bo nigdy nie słyszy od niego „nie wiem”, podobnie zresztą jak „przepraszam”. Ojciec lubi uchodzić za kogoś, kto zna odpowiedź na każde pytanie i nie popełnia błędów. Ona i mama powinny mu bezgranicznie ufać, a włos z głowy im nie spadnie. Jako dziecko go uwielbiała, ale ten zasmarkany czas dawno zostawiła za sobą.
Kiedy ostatni raz mu zaufała? Gdy miała dwanaście lat i przewiózł ją motocyklem, który zresztą szybko sprzedał? Dużo później dowiedziała się od mamy, że ciężki harley przewrócił mu się na poboczu i ojciec bezskutecznie próbował go podnieść. Nikt się nie zatrzymał, żeby mu pomóc, i musiał zadzwonić po pomoc drogową, bo wezwanie pracownika własnej firmy transportowej upokorzyłoby go jeszcze bardziej. Ciekawe, w jaki sposób mama się o tym dowiedziała. Powiedział jej o tym? To do niego niepodobne. W każdym razie teraz Tosia ma prawie piętnaście lat i nie ufa już ani ojcu, ani natłokowi błękitu, od którego kręci jej się w głowie.
Obraca się z notesem plecami do góry i wraca do swojego rysunku. Jej niebo ma ciężki granatowy brzuch, a białe smugi zastępują srebrne błyskawice. Ciemne chmury w purpurowych otoczkach odbijają się w jeziorze. Są niemal czarne w środku, jak ropa pod jej paznokciem przytrzaśniętym tydzień temu drzwiami samochodu. Rzadko rysuje rzeczy takimi, jakie są, o co ojciec nieustannie się czepia. Twierdzi, że Tosia jest marzycielką, podobnie jak jej matka, a mówi to takim tonem, jakby obie cierpiały na paskudną chorobę, która czyni z nich inwalidki, podczas gdy realiści, tacy jak on, pchają ten wózek do przodu. Kiedy Tosia była mniejsza, często słyszała ten argument, gdy rodzice kłócili się za zamkniętymi drzwiami.
Proszę bardzo. Niech będzie realistycznie. Po narysowaniu nieba dziewczyna szkicuje swój palec, który nadal jest zniekształcony. Dzięki lekcjom rysunku u Zjebka dużo lepiej wychodzą jej części ciała, nawet te z defektem. Stary nauczyciel powtarza im zresztą, że to, co ładne i zwyczajne, jest nudne. Podobno właśnie dlatego prawdziwi artyści nie wiążą się z pięknościami, bo perfekcyjna uroda szybko może się opatrzyć. Gdy kiedyś na zajęcia przyszła żona Zjebka, Kaśka szepnęła, że w takim razie Zjebek jest po stokroć prawdziwym artystą, jeśli ktoś miał jeszcze wątpliwości – i Tosia wylądowała za drzwiami, tak bardzo się śmiała. Później widywały ją z Kaśką przy innych okazjach i wypatrywały defektu – szóstego palca u ręki, jednej nogi krótszej czy łysienia plackowatego – żona Zjebka była jednak zwyczajna. W średnim wieku, jak mama, żadna piękność, ale też bez widocznych wad. Chyba że skazę nosiła gdzie indziej, głęboko schowaną pod ubraniem.
Któregoś razu Zjebek przyniósł na zajęcia reklamówkę i wyjął z niej mysz zagryzioną przez kota. Z jednej strony była szara, zmumifikowana, a z drugiej w futerku widniała czerniejąca dziura. Kaśka, z tatuażem Muminka na prawym przedramieniu, blond warkoczami i wyglądem nimfy rzecznej, powiedziała, że Zjebek, który to jej właśnie zawdzięczał swoją ksywę, nie powinien im dawać do rysowania tej myszy. To było wbrew jakimś tam przepisom unijnym, humanitarnym czy sanitarnym. Gdyby mama się o tym dowiedziała, z pewnością wypisałaby Tosię z sobotnich zajęć. Bo mama opłaca te lekcje z własnych pieniędzy, ponieważ ojciec nie pochwala rysowania, a zajęcia Zjebka mają tę zaletę, że są tanie. Do tego nauczyciel ma rewelacyjne opinie w necie, ale pewnie sam sobie je napisał.
Na wszelki wypadek Tosia nie opowiada w domu ani o Kaśce, ani o Zjebku. Nie mówi też o rysowaniu zdechłej myszy. Kiedy Zjebek ma migrenę, która zapewne jest zwykłym kacem, puszcza w obieg album z reprodukcjami mniej znanych rysunków Van Gogha, Picassa i Dalego. Tosia opowiada o tym, gdy mama pyta, czego się ostatnio nauczyła. Zazwyczaj te rozmowy toczą się wtedy, gdy w pobliżu nie ma ojca. Najczęściej w sobotę, w samochodzie, gdy mama odwozi ją na dworzec, bo po przeprowadzce do kupionej przez ojca wiejskiej hacjendy ona na lekcje rysunku musi dojeżdżać pociągiem. To jedna z tych wkurzających decyzji, które rodzice podjęli, nie pytając jej o zdanie. Postawili ją przed faktem dokonanym i wyjaśnili, że w nowym domu wszystkim będzie lepiej. Gówno prawda.
Tosia układa się wygodniej na brzuchu i przegląda swoje rysunki z ostatnich tygodni. Zdechła mysz narysowana z różnych perspektyw, facet w kałuży krwi, kudłaty pies, jej palec, dziwnie wygięty, z poczerniałym paznokciem. Ona nie ma już na to wpływu. Obrazy same pojawiają się pod jej powiekami i dobijają się jak ćmy do świecącej żarówki. Czasem przychodzą we śnie i znikają dopiero wtedy, gdy je narysuje. Gdyby mama czy ojciec zajrzeli do jej notesu, z miejsca wysłaliby ją do psychologa, ale ostatnio nie interesują się nią tak bardzo jak dawniej. Czy dzieci też zaczynają się rodzicom nudzić? Po czternastu wspólnych latach to pewnie nieuniknione. Dzieciaki narzekają na starych przy kolegach, a ich starzy robią dokładnie to samo w towarzystwie znajomych, otwierając kolejne wino.
Jeszcze tylko cztery lata liceum i zacznie się prawdziwe życie. Ona jedno wie na pewno: wróci do Poznania i choćby wbrew ojcu pójdzie na Akademię Sztuk Pięknych.
Zaczyna marzyć na jawie. Wyobraża sobie piękne szczytowe mieszkanie w kamienicy, z przestronną słoneczną pracownią, jak u Zjebka na Głogowskiej. Ona ma na sobie poplamioną farbami kanarkową marynarkę, porwane dżinsy i z tuzin bransoletek na nadgarstku, które pobrzękują cichutko, gdy maluje. Spod jej pędzla wychodzą charakterystyczne prześwietlone pejzaże, dzięki którym zdobyła pieniądze i sławę. Wszyscy ją chwalą. Ojciec w tajemnicy wylicytował jeden z jej obrazów; żeby go kupić, sprzedał swoje volvo, i potem powiesił ten obraz na honorowym miejscu w salonie. Ona schodzi na dół, do kawiarni prowadzonej przez dwie lesbijki, które są jej dobrymi przyjaciółkami i od czasu do czasu organizują wernisaże, a kilka jej prac na stałe zdobi ściany lokalu. Tosia uwieczniła te kobiety na jednym z obrazów, bo zgodnie z kryteriami Zjebka są piękne – każda ma opadającą powiekę po przeciwnej stronie, więc odnosi się wrażenie, że patrzy tylko jedna. Zamawia macchiato jak w Starbucksie, w którym była w sobotę, gdy Kaśka odprowadziła ją na dworzec (to ona zapłaciła, bo przyjaciółka nigdy nie ma przy sobie pieniędzy; twierdzi, że to kapitalistyczny wynalazek, a najlepsze rzeczy w życiu i tak są za darmo).
Coś szeleści w trzcinach, tak blisko, że dziewczyna podrywa się z pomostu, serce wali jej jak oszalałe. Równie przerażona kaczka wzbija się do lotu i Tosia siada z powrotem. Nigdy nie przywyknie do życia blisko natury, jak mama stara się to jej sprzedać. Kogo ona próbuje oszukać? Tosia urodziła się w Poznaniu i zawsze była dziewczyną z miasta. Gdyby nie ojciec, w życiu nie wpadłaby na pomysł, by przeprowadzić się na wieś. Matce też brakuje Poznania, to widać, nawet jeśli pięćset razy dziennie zachwyca się świeżym powietrzem, ciszą i ulicami, które się nie korkują. Cóż, na biegunie północnym powietrze jest jeszcze świeższe, cisza głębsza i w ogóle nie ma ulic.
Tosia zamyka oczy i tym razem w swojej wizji przyszłości jest bohaterką podcastu Dawida Dżokera Współcześnik. Nie przegapiła do tej pory żadnego odcinka.
– Skąd czerpiesz inspirację, Antonino?
– To proste. Wystarczy otworzyć internet. W sieci pełno jest zdjęć ludzi z najdziwaczniejszymi defektami i obciążeniami genetycznymi.
– Portretujesz prawdziwych ludzi? No, no, no – cmoka. To cmokanie jest dla niego charakterystyczne. Niektórzy przezywają go z tego powodu Dawidem Cmokerem. Są i tacy, którzy mówią Dawid Stoker, po aferze z aktorką z popularnego serialu. Aktorka wystąpiła w jego podcaście, a on się podobno w niej zakochał, i to tak bardzo, że dostał zakaz zbliżania się na sto metrów. Kaśka mówi, że to bujda, jedna z tych, które aktoreczki i wschodzące gwiazdy podcastu wymyślają czasem, byle o nich mówiono w mediach.
– Nie wierzę, żeby Dawid miał być kłamczuchem – oświadczyła Tosia, a Kaśka mocno naparła na nią ramieniem, aż Tosia poleciała na ścianę. Kaśka ma siedemnaście lat i jest od niej wyższa i silniejsza.
– No, dalej, mała, przyznaj się. Marzy ci się, żeby za tobą łaził. Żeby cię prześladował i całował. Mam nadzieję, że wiesz, że Dżoker to nie jest jego prawdziwe nazwisko, tylko pseudonim.
Kolejna kaczka podrywa się z trzcin i Tosia przez chwilę śledzi jej lot, a potem wraca do wyobrażonej rozmowy z Dawidem.
– Czyli portretujesz prawdziwych ludzi. Odważnie, a co na to RODO? – Śmiech Dawida jest zaraźliwy i Tosia też zaczyna chichotać. Niby słuchają ich setki ludzi, ale w tym momencie czuje się tak, jakby byli tylko we dwoje.
– To nie tak. Robię kolaż ze zdjęć znajomych, obcych i celebrytów. Na takiej samej zasadzie, na jakiej działają apki do obróbki zdjęć. No wiesz, te, do których wgrywasz zdjęcie swoje i swojej partnerki, a za chwilę wyświetla się podobizna waszego dziecka czy twoja własna jako stulatka.
– Poważnie? Są takie apki? – Dawid znowu się śmieje. – A co, jeśli nie mam partnerki? Mógłbym się skolażować z tobą, Antonino? Skolażować? Kolażnąć?
Dawid zwracałby się do niej podczas programu per Antonina, choć wszyscy używają zdrobnienia Tosia. Niektórzy myślą, że rodzice nadali jej imię po Marii Antoninie, która poślubiła francuskiego króla, i żyli razem aż do stracenia głowy, ale Dawid wiedziałby, że wybrała je dla niej nieżyjąca już babcia ze strony mamy, i to wcale nie po francuskiej królowej, lecz na część Antoniny Krzysztoń i jej folkowych piosenek. Tosia odsłuchała kilka na YouTubie i widziała fragmenty koncertów. Nosiła się kiedyś z pomysłem, by ją odnaleźć i poprosić o autograf dla nieżyjącej babci. Kaśka powiedziała, że to zdrowo porąbane, choć jej własna babcia organizowała kiedyś seanse spirytystyczne.
Słońce za bardzo świeci jej w oczy i dziewczyna kładzie się z powrotem na brzuchu. Zerka nerwowo na pobliskie trzciny, bo nie chce dać się znowu podejść pierzastemu stworowi. Wraca do podcastu. Na koniec na pewno przekazałaby Dawidowi jeden ze swoich obrazów do wylicytowania wśród słuchaczy. Nagle jednak fantazja pryska, bo Tosia dostrzega mamę, która zbliża się do pomostu. Wsuwa szybko notes z rysunkami do dżinsowego plecaka i wkłada go sobie pod głowę. Udaje, że się opala. Kiedyś pokazywała mamie swoje prace, ale ten czas minął. Teraz jedynie te koszerne, które rysuje na plastyce w szkole. Kunderka, nowa wychowawczyni, uważa, że talent przysporzy jej wielu przyjaciół, tyle że ona nie chce mieć tu przyjaciół. Chce się stąd zwinąć.
Dwa miesiące temu mama podeszła po cichu i zerknęła jej przez ramię, zanim Tosia zdążyła zamknąć zeszyt. Zobaczyła rysunek kudłatego psa leżącego w poprzek ulicy i gdy tydzień później Mukki zginął pod kołami rozpędzonego idioty w lexusie, powiedziała, że Tosia ją przeraża, bo rysuje przyszłość. Ale Mukki był gładkim labradorem, a poza tym ona w to nie wierzy. Nikt nie potrafi narysować przyszłości.