Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

  • Empik Go W empik go

Czerwone Serum - ebook

Wydawnictwo:
Format:
EPUB
Data wydania:
1 marca 2025
20,19
2019 pkt
punktów Virtualo

Czerwone Serum - ebook

We Wrocławiu powraca epidemia czarnej ospy i z tego powodu władze tworzą na jej terenie wielką strefę kwarantanny. W tym samym czasie miastem wstrząsają serie morderstw dokonywanych przez tajemniczego sprawcę. Jest to jednak sprawa dość nietypowa — wszystkie ofiary wcześniej zaprzeczały istnieniu epidemii, otwarcie krytykując obostrzenia oraz głosząc na jej temat teorie spiskowe, a zwykli mieszkańcy zastanawiają się, czy oni rzeczywiście zasłużyli sobie na ten los…

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8414-182-3
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Prolog

5 stycznia 2025 roku we Wrocławiu zdarzyło się coś, co na zawsze zmieniło miasto — otóż jeden z wirusologów Jan Domagała obudził się w swoim domu z wysoką gorączką i ciemnymi plamami na całym ciele. Z początku sądził, że to zwykła grypa, ale kiedy objawy się nasiliły, a leki nie pomagały, uświadomił sobie, że to musi być coś znacznie poważniejszego. Wtedy przypomniał sobie o rzeczy niefortunnej — dzień wcześniej przed wyjściem był tak zmęczony swoją pracą w laboratorium, że bez żadnego zabezpieczenia otworzył pozornie pustą probówkę z wirusem czarnej ospy w środku, po czym nieświadomy zagrożenia pojechał do domu swoim samochodem. Próbując się dowiedzieć, kogo mógł zarazić, przypomniał sobie o portierze, któremu podał rękę na pożegnanie, pracowniku stacji benzynowej, któremu zapłacił za zatankowanie swojego auta oraz swojej żonie i dzieciach. Kilka dni później jego stan zdrowia tak się pogorszył, że został przewieziony do szpitala, a lekarze jeszcze nie wiedzieli, co mu właściwie dolega. A uwolniona przez niego czarna ospa powoli siała swoje śmiertelne żniwo — sześć dni po pierwszym przypadku było już kilkaset zarażonych nieświadomych, co ich akurat spotkało, a kolejne dwa dni później odnotowano pierwsze zgony, w tym samego Jana. Prezydent Wrocławia wiedząc, że nie można już tego zignorować, nakazał radzie miasta jak najszybsze opracowanie planu opanowania epidemii oraz przekazania informacji o niej opinii publicznej.

Początkowo ludzie czytali medialne doniesienia o powrocie czarnej ospy, z niedowierzaniem przypominając sobie, że została wyeliminowana dekady temu za sprawą szczepionek i postępów w medycynie, ale rzeczywistości nie można było oszukać. Liczba zarażonych ciągle wzrastała, a mieszkańców w pewnym momencie umierało tak dużo, że ledwie co starczyło miejsca dla ich pochówku. Piętnaście dni po wybuchu epidemii rząd Polski oficjalnie zdecydował o odizolowaniu miasta w celu zapobieżenia dalszego rozprzestrzeniania się wirusa. Zaraz po zatwierdzeniu decyzji na miejscu pojawiły się służby porządkowe i wojsko, a na terenie Wrocławia i terenów przygranicznych postawiono w szybkim tempie mur strzeżony 24 godziny na dobę. Od jej pory nikt nie mógł stąd wejść ani wyjść bez odpowiedniego zezwolenia.

Tymczasem do głosu zaczął dochodzić ruch, który wprost zaprzeczał istnieniu epidemii, twierdząc, że związane z nią niebezpieczeństwo zostało albo wyolbrzymione, albo zupełnie zmyślone, żeby odwrócić uwagę od planu zniewolenia ludzkości przez globalnych finansistów. Jego pierwsi członkowie powoli wychodzili z cienia, organizując protesty mające na celu zniesienie wszelkich obostrzeń, a niektórzy porównali Wrocław pod kwarantanną do żydowskiego getta podczas okupacji hitlerowskiej. Z czasem przechodzili ze słów do czynów, dokonując aktów przemocy oraz wandalizmu wobec wszystkich podporządkowującym się zasadom reżimu sanitarnego. Jakby tego było mało 22 marca jeden z czołowych przedstawicieli grupy osposceptyków i antyszczepionkowców — poseł Krzysztof Gajda — podczas publicznego przemówienia został na oczach dziesięciotysięcznego tłumu i kilku milionów telewidzów zastrzelony z kuli snajperskiej. Strzał wymierzony prosto w głowę okazał się być tak precyzyjny, że zginął na miejscu bez żadnych szans na przeżycie. Niebawem po Gajdzie zaczęli ginąć w różnych okolicznościach inni znani członkowie kontrowersyjnego ruchu — od tego momentu stało się jasne, że ktoś na nich poluje. Co ważne, pomiędzy poszczególnymi zabójstwami Łowca skutecznie nocą udaremniał próby niszczenia punktów szczepień przez antyszczepionkowe bojówki poprzez zabijanie wszystkich wysłanych tu ludzi — był w tym tak dobry, że żaden z nich nie był w stanie uciec ani przeżyć, by później opowiedzieć o nim coś, co mogłoby pomóc go złapać.

Oczywiście pojawiły się kolejne teorie spiskowe, tym razem dotyczące tożsamości Łowcy Osposceptyków, jak okrzyknęły nieznanego sprawcę media. Głosiły one, że to tajny agent globalistów wysłany do Wrocławia w celu uciszenia najgłośniejszych krytyków nadchodzącego Nowego Porządku Świata, a nawet przebrany Bill Gates czy George Soros we własnej osobie, którzy postanowili wkroczyć do akcji i sami uciszyć głosy krytyki. Z czasem działania Łowcy miały tyle samo zwolenników, co i przeciwników żądnych jego krwi, choć on sam skutecznie wymykał się sprawiedliwości. Całe miasto zaczęło się zastanawiać, kto będzie jego następną ofiarą… i czego on tak naprawdę chce.Rozdział 2 — 26 kwietnia, godzina 22:08

Ubrany w ciemny kombinezon wojskowy i elektroniczny hełm ze świecącymi niebieskimi światłami ustawionymi na pozycji moich oczu wracam wolnym krokiem z oględzin willi mojej kolejnej ofiary, którego nazwiska nie mogę jeszcze ujawnić. Mogę tylko powiedzieć, że mieszka w Zgorzelisku, a stąd mam dość blisko do mojego domu w Sołtysowicach, ale nie podam mojego dokładnego adresu, bo na pewno mnie wydasz bioterrorystom, którzy pod pretekstem walki o wolność sieją spustoszenie we Wrocławskiej Strefie Kwarantanny i ostatnio zaczęli na mnie polowanie. A jak będę musiał zabić ich wszystkich, widząc to jako jedyną opcję na zaprowadzenie porządku, to tak zrobię. Przynajmniej nikt po nich płakać nie będzie tak jak nikt nie płakał po śmierci tych kurw. Nie powiem też, co ja skrywam pod tym hełmem, bo równie dobrze to mógłbyś być ty, który tak jak ja ma dość bierności policji i w końcu postanawia sam wymierzyć im karę, nieważne jaką. Jak mi nie wierzysz, to dam Ci mały przykład: gdybyś był astronomem, który odkrył, że jakaś kometa ma niebawem walnąć w Ziemię, ale nikt w to nie wierzy, wolałbyś siedzieć cicho i pogodzić się z okrutnym losem, że nikt Cię nie posłucha, czy wolałbyś zrobić dosłownie wszystko, żeby świat w końcu zwrócił na to uwagę włącznie z zabiciem wszystkich, którzy śmią kwestionować zbliżającą się apokalipsę? No właśnie. Dlatego moją rolę mógłbym określić mianem sędziego, przysięgłego i kata w jednym. Sędziego, bo z tego co widzę, tylko ja jestem w stanie wydać im wyroki. Przysięgłego, bo jestem świadkiem, jakich szkód oni dokonują społeczeństwu. Kata, bo wydaję im jedyną karę, na jaką zasługują — karę śmierci. Bo co męczyć się ze złem, skoro możesz je zabić raz, a dobrze?

Jeśli teraz przeczytałeś raport z poprzedniego rozdziału, drogi czytelniku — tak, do ciebie mówię — to teraz wiesz, że to ja jestem Łowcą Osposceptyków, o którym ostatnio mówią. Mylą się jednak ci, którzy głoszą na mój temat nieprawdę. Nie stoi za mną ani Bill Gates, ani George Soros, ani Jeff Bezos, ani Rothschildowie, ani Żydzi, ani homolobby, ani Iluminaci, ani masoni, ani reptilianie, ani Grupa Bilderberg, ani Big Pharma, ani ONZ, ani WHO, ani żaden inny miliarder, korporacja czy supertajna organizacja na tym świecie. Wszystkich zabójstw dokonuję wyłącznie z własnej woli, nie obchodzi mnie, ile mógłbym za nie dostać. A skoro chcę zabić wszystkich negujących prawdę i stawiający na jej miejscu swoją dla nich wygodniejszą, to dlaczego nie robię tego z płaskoziemcami? Cóż, sama ta teoria w dzisiejszych czasach jest po prostu tak głupia, że nawet jej najzagorzalsi zwolennicy nie traktują jej poważnie, bo chcą odpocząć od problemów dnia codziennego. Oni sami wbrew pozorom nie są tacy groźni w przeciwieństwie do środowiska osposceptyków, które już nie ukrywa, że tak naprawdę nie chce żadnej wolności, tylko zrównania wszystkiego z ziemią, zaczynając od Wrocławia.

Teraz z pewnością zastanawiasz się, drogi czytelniku, dlaczego ja dokonuję tych okropnych, ale jakże potrzebnych zbrodni i chętnie Ci o nich opowiem, ale pozwól, że zacznę od samego początku.

Urodziłem się 20 maja 1974 roku w Łodzi jako drugi syn pary robotników, którzy zarabiali całkiem dużo jak na ówczesne warunki. Dzieciństwo miałem jak każdy inny — raz było mi dobrze, raz źle, a wsparcie zawsze mogłem znaleźć u rodzeństwa, którego imiona już nie pamiętam. Pamiętam za to, że chętnie spędzaliśmy wakacje nad Bałtykiem, na Mazurach i jeśli sytuacja finansowa na to pozwalała w Bułgarii, Grecji, jugosłowiańskiej Chorwacji oraz Rosji i… W Ukrainie? Na Ukrainie? Nieważne, w każdym razie byłem tam, kiedy razem jeszcze stanowiły Związek Radziecki.

Kiedy komuna upadła powoli obserwowałem, jak mój dom popada w ruinę. Wprawdzie nikt się nie spodziewał, że wprowadzenie kapitalizmu i demokracji w Polsce będzie łatwe, ale to, co się wówczas działo przeszło najśmielsze oczekiwania. Bezrobocie galopowało w górę, bo okazało się, że nie wszystkich pracowników można było zachować w prywatyzowanych fabrykach i przedsiębiorstwach, wliczając w to moich rodziców. Politycy zaś bardziej niż na rozwiązywaniu naszych problemów skupiali się wyłącznie na swojej dupie, co chwilę wywołując afery o byle co i rozczarowani ludzie powoli przestawali chodzić na wybory, ponieważ nie widzieli jeszcze kogoś, kto byłby, w stanie im pomóc. Na własne oczy widziałem, jak ludzie z braku pracy zaczęli popadać w patologię, popijając swoje smutki piwem i zamykając się w swoich czterech ścianach, a ich jedynym oknem na świat stała się telewizja. Moje pokolenie zaś brało wszystko, co było — alkohol, narkotyki, muzykę, filmy, seriale, powieści, komiksy, gry, nawet anime — żeby choć trochę odpocząć od swojego ciężkiego losu, w jakim przyszło nam żyć. Mnie jednak udało się zachować pokorę ducha, a pomogła mi w tym moja miłość, którą poznałem na jednym z koncertów rockowych.

Ponieważ byłem dobry z matmy, studiowałem oprogramowanie, zanim stała się ona modna i zdobyłem z niej magisterkę. W tym czasie nie było jednak pracy dla ludzi z moim wykształceniem, toteż postanowiłem się zaciągnąć do wojska. I to nie byle jakiego wojska, bowiem służyłem w samym GROM-ie. Moja żona stanowczo protestowała, bo zawsze bała się o moje życie, ale wytłumaczyłem jej, że tylko tak będziemy mogli żyć bez obaw, że kiedyś wylądujemy na ulicy.

Zaraz po ślubie zostałem po raz pierwszy wysłany do Kosowa, gdzie trzeba było posprzątać po niedawnej wojnie. Potem 11 września 2001 roku bin Laden i spółka zaatakowali World Trade Center, a ponieważ wywiad mówił, że on był pod opieką ówczesnych władz Afganistanu, wspólnie z NATO musieliśmy dokonać tam inwazji w jednym celu: wykurzyć stąd Talibów i Al-Kaidę. Do dziś pamiętam furię i rozgoryczenie, jaką przeżyłem, dowiadując się w wiadomościach, że 20 lat pracy Zachodu — w tym 13 lat Polski — nad próbą całkowitego zdławienia terroryzmu i zaprowadzenia porządku w tym państwie poszło na nic, a nasze działania tak naprawdę przyniosły więcej szkód niż pożytku. Ale z mojego życia wiem, że nie wszystko musi mieć szczęśliwe zakończenie, tym bardziej że Talibowie wciąż nie nauczyli się zarządzać swoim państwem.

Dwa lata później Dowództwo Sił Zbrojnych ogłosiło, że wspólnie z Amerykanami i Brytyjczykami zaatakujemy Irak, bo rzekomo musimy zneutralizować broń masowego rażenia. Ja sam byłem temu przeciwny, bo uważałem, że powinniśmy się skupić na schwytaniu bin Ladena, ale nigdy nie wypada odmówić wykonania rozkazu. Jakiś czas później okazało się, że po tej broni ani widu, ani słychu, a my tak naprawdę przyjechaliśmy, żeby się zabawić kosztem cywilów i naszej reputacji przy okazji szerząc demokrację w regionie zupełnie do niej nieprzystosowanej. Powoli ta wojna przekształcała się w czeski film, w którym nawet sami dowódcy nie wiedzieli, po co się tam wpakowaliśmy, a do tego doszedł problem Państwa Islamskiego wprowadzającego na swoich ziemiach rządy terroru i fundamentalizmu nie mniej groźnego od chrześcijańskiego, ale ostatnio zostało zniszczone do korzeni i już nie będzie psuć opinii o muzułmanach. Mimo to przyznam, że nie na to się wpisałem, jadąc pełnić swoją służbę.

Wracając do spraw osobistych, w wieku 40 lat rzuciłem służbę wojskową, żeby skupić się na rodzinie, lecz w pewnym momencie wspólnie z żoną ustaliłem, że lepiej dla nas będzie, jeśli resztę życia spędzimy osobno. Rozwiedliśmy się rok po moim powrocie, ale zamiast płakać nad swoim losem, przypomniałem sobie moje wykształcenie programistyczne, tak więc rzuciłem to wszystko w cholerę i przeprowadziłem się do Wrocławia, gdzie rozwinęła się branża IT. Sam zarabiam dużo, a jeszcze sporo z mojej pensji zostaje na comiesięczne alimenty dla byłej kochanki i trójki dzieci, które razem wychowaliśmy.

Przechodząc do momentu, kiedy wybuchła epidemia wiedziałem, że trzeba postępować zgodnie z zaleceniami władz: mam myć regularnie ręce, nie wychodzić z domu bez powodu i nie przebywać w publicznych miejscach bez założonej na twarz maseczki. Później zaskakująco szybko wybudowali stale monitorowany mur na terenie całego miasta, żeby czarna ospa nie rozniosła się na resztę świata. I wtedy pojawili się oni — ta banda antyszczepów i szerzących teorie spiskowe internetowych kłamców, którzy tak głośno krzyczą o wolności słowa, ale kiedy przychodzi co do czego, to nawet nie kiwną palcem. Niektórzy na protestach nawet przebrali się za więźniów z Auschwitz, nazywając kwarantannę nowym Holokaustem, gdzie tym razem, zamiast Żydów będą mordować „przebudzonych”, na jakich się stylizują. Z początku to ignorowałem, sądząc, że to tylko banda głupków, która szybko zniknie i będzie po sprawie, ale z czasem wiedząc, że protesty nie wystarczają, postanowili przejść do akcji bezpośredniej — zaczęli demolować własności wszystkich, którzy tylko chcieli pomóc opanować kwarantannę, nazywać każdego, kto się z nimi nie zgadza agentem Gatesa czy Sorosa, oraz zastraszać rząd i personel medyczny nierzadko grożąc im śmiercią. Moja furia osiągnęła szczyt, kiedy w mediach poinformowali o sklepikarzu zaatakowanym tylko dlatego, że odważył się zwrócić uwagę kilku oszołomom za wejście bez maski. Dostał od nich kulą z pistoletu w trzeci kręg kręgosłupa, przez co od tej pory siedzi na wózku całkowicie sparaliżowany i nie może oddychać bez respiratora. Wiedząc, że trzeba coś z tym zrobić, zwróciłem się do policji, ale ta odmówiła, twierdząc, że jest zajęta pilnowaniem Wrocławskiej Strefy Kwarantanny. Spotkanie z nimi pamiętam bardzo dobrze, może aż za dobrze:

— Przepraszamy, ale nie jesteśmy w stanie się tym zająć. Mamy za dużo spraw na głowie — powiedział mi policjant, do którego zadzwoniłem w tej sprawie.

— A co z nimi? — spytałem, przypominając mu o innych sprawach ataków antyszczepów pokazujących, że nie jestem z tym sam.

— Mogę zapewnić panu, że nie pozostaną bezkarni — złapiemy ich szybko. Teraz jednak, jak pan widzi, my bardziej skupiamy się na bezpieczeństwie kwarantanny, bo w ciągu kilku dni odnotowaliśmy 20 prób przedarcia się przez mury. Niektórzy nawet nie wiedzieli, że są chorzy, więc mogli nieświadomie przenieść czarną ospę poza Wrocław.

— Więc pan mi mówi, że mam ich zostawić w spokoju? Że mam tylko biernie siedzieć i patrzeć, co oni wyprawiają? — oburzyłem się jego tchórzliwą reakcją.

— Wiem, co pan teraz myśli, ale radzę się wstrzymać z wymierzaniem prawa po swojemu, bo to spowoduje jeszcze większy chaos we Wrocławskiej Strefie Kwarantanny. My i tak już nie nadążamy ze wszystkimi wezwaniami.

— Dobrze — westchnąłem na pożegnanie, ale tak naprawdę wiedziałem, co z nimi zrobić. Bo jak policja nie może, to ja przywrócę porządek w moim mieście. A ich nie można już przemówić do rozsądku, ich można tylko zabić.

Biorąc do dłoni moją snajperkę CheyTac M200 od razu wiedziałem, jak należy jej użyć. Wcześniej bowiem spędzałem sporo czasu na strzelnicy, nie wiedząc, że moje umiejętności w tym zakresie mogą się jeszcze na coś przydać. Posiadam też sporo czarnych pasów ze sztuk walki, więc jestem pewien, że nikt mi nie podskoczy.

A skąd mam tę broń? Cóż, kilka lat wcześniej oprócz tej snajperki kupiłem jeszcze rewolwer Colt Anaconda, strzelbę Mossberg 930 Pro i karabin FN P90. A jeśli chciałbyś wiedzieć, skąd biorę na to amunicję, to kupuję ją ze znajomych źródeł podczas gdy moi sąsiedzi myślą, że to przyprawy do gotowania. Tylko mój zaufany kurier wie, co naprawdę znajduje się w środku, więc póki co jestem bezpieczny. I żeby być na sto procent pewny, że nikt nie odkryje mojego alter ego, wszystkie niezbędne narzędzia przechowuję w piwnicy, którą zawsze po pracy zamykam, a klucz do niej przechowuję w miejscu niedostępnym dla moich sąsiadów i odwiedzających. Zapomniałem przy tym powiedzieć, skąd wziąłem kombinezon — po prostu kupiłem sobie wiele lat temu, zanim przeprowadziłem się do Wrocławia i to nie jest zwykły strój, jaki widzisz w wojsku. To, co teraz noszę to najnowsze cudo techniki zbudowane z trójsplotowego tytanu pokrytego ciekłym pancerzem amortyzującym otrzymane strzały lepiej niż jakakolwiek kamizelka kuloodporna, przez co nawet ich nie czuć, chyba że strzały do danego miejsca będą się powtarzać, co skutkuje jego przebiciem. Elektroniczny hełm z pancernym szkłem i ekranem LED kupiłem zaś oddzielnie jeszcze zanim czarna ospa rozprzestrzeniła się po mieście. Ma wbudowany interfejs taki sam, jaki widzisz w strzelankach pierwszoosobowych, przy których chętnie się bawisz. Do tego ma jeszcze noktowizor przydatny do walki w ciemnościach, rentgen, pulsometr mierzący nawet najsłabsze tętno i wykrywacz punktów krytycznych ciała, żebym wiedział, gdzie najlepiej celować. Zmodyfikowałem go jeszcze o antenę radiową do podsłuchiwania wrogów z oddali i modulator głosu, przez co, kiedy je zakładam, brzmię jak robot albo syntezator mowy IVONA — dzięki temu mam pewność, że nikt mnie nie rozpozna.

Oczywiście wiedziałem, że zabicie ich wszystkich jest praktycznie niemożliwe, toteż postanowiłem, że zlikwiduję wyłącznie największych krzykaczy w mieście. Moją pierwszą ofiarą był Krzysztof Gajda — katol, publicysta pracujący w redakcji magazynu dla chrześcijańskich talibów, reżyser dokumentów tak głupich, że już nie pamiętam, jak się nazywały ani o czym one były i poseł w Sejmie X kadencji bezkarnie obrażający każdego, kto wchodził mu w drogę. Teraz spłonął do popiołu w piekle za wszystkie swoje grzechy, za które nawet Pan Bóg nie jest w stanie wybaczyć. Jak już wiesz, zabiłem go celnym strzałem ze snajperki w łeb, ale czy wiesz dokładnie, jak to zrobiłem? Nie? To Ci opowiem.

— — — — —

22 marca gdzieś o godzinie 11 w momencie rozpoczęcia jego przemówienia obok Arkad Wrocławskich pojechałem swoim Mercedesem — oczywiście z zakrytymi tablicami rejestracyjnymi, żeby nikt mnie nie wydał — do bloku na pustej ulicy, żeby stąd oddać strzał. Nie mogłem być za blisko, bo ktoś z tłumu mógłby mnie wykryć z oddali ani za daleko, bo byłbym poza zasięgiem mojej snajperki. Zaraz po zaparkowaniu i wyjściu z auta podszedłem do drzwi, żeby sprawdzić, czy są zamknięte… ale okazały się być niedomknięte i korzystając ze szczęścia, wszedłem do środka. A nawet jeśli, to dzięki mojej komórce zhakowałbym klatkę schodową, która była bardzo stara i nikt jej nie wymieniał, odkąd został wmontowany dawno temu. Poszedłem schodami do ostatniego piętra, gdzie było wejście na suficie. Kiedy byłem już na dachu, zamknąłem je po cichu, żeby nie zwrócić niczyjej uwagi i przystąpiłem do działania.

Poświęciłem chwilę na analizę sytuacji — od tego bloku do ulicy Powstańców Śląskich, na której odbywała się jego ostatnia przemowa, dzielił dystans około kilometra, a sam blok miał 8 pięter. Był dość niski jak na standardy dużego miasta, ale też nie za wysoki, więc nie musiałem się martwić o to, że ktoś nawet z sokolim wzrokiem mnie zauważy z tej odległości bądź też, że inny budynek zasłoni mój cel. Nie odczuwałem na sobie żadnego wiatru, który mógłby wpłynąć na trajektorię wystrzelonego z dużej odległości naboju; z tym akurat nie miałem żadnego problemu, bo w wojsku strzelałem podobnie. Pewny siebie wyciągnąłem z moich pleców snajperkę, kładąc się płasko brzuchem na ziemi i zacząłem obserwację z celownika.

Widziałem, jak na scenę przed dziesięciotysięcznym tłumem wchodzi mój cel — Krzysztof Gajda we własnej osobie. Zawsze w charakterystycznej ciemnej brodzie i okularach do pracy w biurze. Powołując się na Biblię, nazywał wszystkich kochających inaczej sodomitami i pederastami, zarzucając im przy tym szerzenie pedofilii, choć on sam był o nią oskarżony bądź nazywał Żydów pasożytami żerującymi na Polsce, mimo że on sam miał żydowskie korzenie. Jego retoryka wskazywała jednak, że albo nie przeczytał jej do końca, albo źle ją zinterpretował — zresztą jak każdy religijny oszołom. Zaraz po ogłoszeniu stanu epidemii we Wrocławiu strasznie płakał, że zamknęli go w strefie kwarantanny bez powodu i jak ograniczają wolność słowa, cenzurując każdą jego oraz współpracowników wypowiedź, ale kiedy usłyszał informację o wspomnianym już ataku na sklepikarza i innych ceregielach swojej grupy, nagle nabrał wody w usta i wolał się skupić na szerzeniu „wolnościowej” sekty. A to milczenie należy uznać za zgodę na zbrodnie dokonywane w imię szeroko pojętej pseudowolności.

Przyznam się przy tym, że jestem niewierzący. Powiem więcej — jestem ateistą, który odszedł z Kościoła Katolickiego, bo powoli widział, jak tacy ludzie jak on ukształtowali go na swoją podobiznę, zastępując jego oryginalne wartości nienawiścią i nacjonalizmem podczas gdy papież patrzył na to biernie, nawet ich nie upominając, a czasem wręcz ich popierając. Wiem, wiem, przecież mamy „wolność słowa” i każdy może się wyrażać tak, jak chce, ale moim zdaniem nawet ona nie uzasadnia ich tez głoszonych w swoich mediach i na ambonie. A ja nie widząc już nic, co mogłoby przemówić im do rozsądku nie tylko w kwestii epidemii, postanowiłem, że zabiję go jako pierwszy, żebym więcej nie słuchał tego bełkotu.

— Szczęść Boże! — zaczął głosić swoje urojenia, krzycząc do mikrofonu jak opętany. — Zebraliśmy się tu wszyscy, bo wiemy, że tak zwana „epidemia”, którą media ostatnio próbują nam wpoić do głów stanowi wyłącznie pretekst do znacjonalizowania całej polskiej gospodarki pod dyktando globalistów! Odebrania całej naszej własności prywatnej! Zamykania pod naszym nosem kościołów w czasach, kiedy najbardziej ich potrzebujemy! Bo trzeba wiedzieć, moi drodzy, że oni tak naprawdę nigdy nie ukrywali planów realizacji swych planów i tylko czekali na właściwy moment, żeby wprowadzić je w życie kosztem zwykłego człowieka! Żeby nas zniewolić!

— Ta, krzycz dalej — powiedziałem sobie w głowie, kiedy regulowałem lunetę snajperską. Celując, wiedziałem, że muszę wystrzelić tak, żeby już nie wstawał — zdarzają się bowiem przypadki, że ktoś przeżył, choć dostał kulą prosto w łeb… bo celowano nie tam, gdzie trzeba. Z mojego doświadczenia wiem, że headshot jest śmiertelny, gdy kula trafi w pień mózgu odpowiedzialny za podstawowe funkcje życiowe — gdy tak się stanie, nastąpi game over. Mój interfejs na hełmie podpowiadał mi, gdzie dokładnie mam wystrzelić, ale znając moje doświadczenie, wystrzeliłbym dobrze i bez tego, a ja traktowałem to tylko jako wizualny dodatek. Powoli zbliżałem się do momentu kulminacyjnego, ale postanowiłem mu jeszcze nie przerywać, żeby móc pośmiać się z jego ostatnich słów. Po jego postawie i tak było widać, że nie ma nic do stracenia.

— Musimy powiedzieć głośno, że doktor i główny epidemiolog miasta Adam Zieliński odpowiedzialny za sytuację, w której się teraz znajdujemy to zbrodniarz wojenny na miarę Hitlera i Stalina! Bo któż inny ośmieliłby się zamknąć wszystkich mieszkańców takiego dużego miasta jak Wrocław bez żadnego powodu? I któż inny realizowałby po cichu swój plan ludobójstwa? Zamykania nas wszystkich w rzekomej strefie kwarantanny pod rzekomym pretekstem epidemii? Adamie Zieliński, jeśli to oglądasz to wiedz, że gdy to całe szaleństwo się skończy, będziesz pan wisiał! Przed tłumem!

Zebrani tam ludzie wiwatowali na jego słowa. Ale nie na długo. Już nie mogłem się doczekać, kiedy nareszcie załatwię tego śmiecia. Na chwilę wstrzymałem oddech, żeby ustabilizować strzał, mój palec coraz mocniej pociągał za spust, aż w końcu…

— Na koniec chcę powiedzieć nasze 3 stanowcze NIE: NIE dla ideologii sanitaryzmu! NIE dla segregacji sanitarnej, którą planujecie tu wprowadzić! I najważniejsze: NIE dla apart… — wystrzelona w tym momencie kula snajperska nie pozwoliła mu na dokończenie przemowy. Skurwiel padł martwy, a siła wystrzału była tak duża, że jego głowa rozprysła się w drobny mak, pozostawiając po sobie jedynie kałużę krwi równie jasną co farba do ścian. Sama kula wbrew moim oczekiwaniom poleciała tak szybko z mojej snajperki do mojego celu, że nikt nawet przez chwilę nie był w stanie się domyśleć, że prawie kilometr stąd dzieje się coś niepokojącego.

Czy mógłbyś sobie wyobrazić, co spowodowała ta mała kulka wymierzona w jednego z liderów tej sekty? Chaos, który się później z tego wyłonił, wyznawcy uciekający na ślepo w panice, którą samą wywołali i jeszcze nie wiedzący, co się przed chwilą stało? Że przed chwilą zabiłem ich lidera? Wszędzie się bili i popychali między sobą, a z lunety widziałem, że tylko osoby stojące obok ofiary zachowały się w miarę trzeźwo, bo zaraz po zorientowaniu się w sytuacji zadzwonili na policję, straż pożarną i pogotowie podczas gdy reszta wciąż dawała sobie nawzajem w ryj i biegała na wszystkie kierunki świata. Przyjechali na miejsce szybciej, niż się spodziewałem, a skoro nagły huk zaalarmował całą okolicę w promieniu kilometra i zdradził moją lokalizację, uznałem, że muszę stąd uciec, zanim mnie dorwą.

— Będziesz pan wisiał… w piekle — zwróciłem się do niego po raz ostatni podczas wyciągania łuski ze snajperki. Z satysfakcją wstałem, nie zostawiając po sobie żadnego innego śladu wbrew oczekiwaniom policji, ale niespodziewanie zjawił się jeden z mieszkańców bloku, który zaciekawiony hukiem z wystrzału jako jedyny odważył się sprawdzić, co się dzieje na górze. Była to chuda osoba po sześćdziesiątce z łysym tupecikiem na głowie, a jego stara twarz wykazała zdziwienie z tego, kogo przed sobą ujrzał — tajemniczą istotę o wyglądzie robota trzymającego snajperkę na plecach, którego tożsamości nie sposób zidentyfikować. Przerywając chwilę milczenia, zaczął się mnie pytać:

— Co się stało?

— Nic takiego. Lepiej stąd odejdź, jeśli Ci życie miłe — powiedziałem mu, żeby spadał, bo nie miałem na niego czasu.

— Ty to zrobiłeś, prawda?

— Ten głupek po prostu dostał to, na co zasłużył. Teraz nikt nie będzie szerzył szkodliwych kłamstw na temat epidemii.

— Przecież widzę, że go zabiłeś. Ty morderco! Chodź do mnie, ty… — wykrzyknął, podchodząc do mnie z zamiarem uderzenia mnie z lewej pięści, lecz korzystając z moich umiejętności walki wręcz, szybko ją zablokowałem, po czym ku jego zaskoczeniu walnąłem mu piętą w penis. Powstały z tego ból był okropny, natychmiast się zachwiał, zaciskając przy tym swoje zęby, a ja uderzyłem jeszcze raz kolanem w to samo miejsce i ruchem judo powaliłem na ziemię. Jeszcze przyłożyłem mu prawym sierpowym w nos i było po sprawie.

Mój pulsometr pokazywał, że tylko leży. I dobrze — on nie był na mojej liście. Tymczasem z oddali usłyszałem odgłosy syren zmierzające w kierunku bloku, toteż szybko stąd wybiegłem i wsiadając do mojego auta, ulotniłem się w powietrzu. Po powrocie do domu zobaczyłem w telewizji, że na dachu, gdzie padł mój strzał, znaleziono łuskę po naboju i nic więcej. Nieprzytomnego staruszka przewieziono zaś do szpitala, gdzie zdiagnozowano u niego wstrząśnienie mózgu i przez to nie można było go przesłuchać. Najwidoczniej musiałem go walnąć zbyt mocno, skoro tak się stało, ale od tej pory nauczyłem się traktować wszystkich świadków bardziej humanitarnie, jeśli nie są wobec mnie agresywni.

— — — — —

Kontynuując moją wędrówkę do domu, zobaczyłem z oddali grupę antyszczepów wracających z protestu, o którym nie słyszałem. Gdy mnie rozpoznali, natychmiast stanęli, a dwóch mężczyzn z tłumu pobiegło w moim kierunku i unieruchomiło, chwytając mnie za ręce. Z grupy wyszła jakaś kobieta, prawdopodobnie ich przywódczyni, która na mój widok wydawała pewne kroki w moim kierunku i uśmiechnęła się od ucha do ucha, myśląc, że tak łatwo się poddałem.

— Proszę, proszę, kogo my tu mamy? — zwróciła się do mnie z głosem, który brzmiał, jakby skądś mnie znała.

— Nie wiem, o kim ty mówisz — broniłem się.

— Ależ wiem! Zobaczmy — hełm? Jest. Głos jak u robota? Jest. Kombinezon bojowy? Jest. Lojalność wobec swojego zleceniodawcy? Jest. I nigdy nie sądziliśmy, że możemy cię schwytać tak łatwo podczas zwykłego spaceru. Ty również, co?

— Może Cię zaskoczę, ale to nie jest tak, jak myślisz.

— Phi. Przecież to oczywiste, że nigdy nam nie powiesz, kto Cię tam wysłał, bo jak to zrobisz, to on zerwie z tobą kontakt i ujawni twoją tożsamość osobom trzecim. Teraz powiedz nam, kto za tobą stoi, a zostawimy Cię w spokoju.

— A za wami też nikt nie stoi?

— To ty masz na to odpowiedzieć, nie my! — zdenerwowała się przywódczyni.

— Skoro wy ciągle próbujecie się dowiedzieć co nieco o mnie, to dlaczego ja nie mogę wam zadać tego samego pytania?

— Nie musisz wszystkiego o nas wiedzieć!

— Tak samo jak wy nie musicie wiedzieć wszystkiego o mnie.

— Ciesz się, póki możesz. Zaraz na miejsce wezwiemy policję, która Cię aresztuje i wtedy skończą się twoje ceregiele.

— Raczej nie będzie miała po co tu przyjechać.

— Dlaczego?

— Bo nie będzie nikogo, kto mógłby im to zgłosić.

Po skończeniu paplaniny walnąłem najmocniej, jak tylko mogłem moją nogą w stopę trzymającego mnie gościa po prawej, który z bólu natychmiast mnie upuścił i zaczął wyć, trzymając się przy tym swojej pięty jak w starej kreskówce. Potem wyszarpnąłem moją rękę od gościa z lewej strony i uderzyłem go tyłem dłoni tak mocno, że krew zaczęła lecieć z jego nosa.

— Osz ty… — zareagowała liderka i wyciągnęła z kieszeni swojego Glocka, żeby mnie załatwić, ale ja byłem od niej szybszy. Albowiem w momencie, kiedy oddała strzał, przechwyciłem jej pistolet, przez co kula wylądowała nie we mnie, a w jej poplecznika, który jeszcze przed chwilą próbował zatamować krwawienie. Chwilę później uderzyłem ją w krocze, a jej reakcja na twarzy pokazywała, że bolało ją tak mocno, jakbym uderzył w to samo miejsce mężczyznę. Wykorzystując fakt, że strasznie się po tym zachwiała, wykręciłem jej rękę, odebrałem Glocka i zabiłem ją na miejscu kilkoma strzałami w płuca, tętnicę szyjną i mózg, a po chwili pociągnąłem za szczerbinkę tak mocno, że zniszczyłem pistolet, bo raz, nie chciałem, żeby ktoś inny mógł go wykorzystać, a dwa, zawsze pamiętałem, że mam ze sobą wspomniany już rewolwer Colt Anaconda, który dla mnie jest lepszy, bo ma większy kaliber i przez to nie muszę się męczyć z odbieraniem dusz na miejscu. A jeśli chodzi o was… dobra, zabawimy się, jeśli chcecie. Ja i tak zaczynałem się nudzić.

— Brać go! — usłyszałem od grupy naiwniaków, którzy jeszcze nie wiedzieli, co potrafię. Pierwszą ofiarą swojej ignorancji była prawa ręka przywódczyni, do którego podbiegłem i niczym tygrys przy polowaniu podskoczyłem, miażdżąc mu rdzeń kręgowy uderzeniem Supermana, a temu towarzyszył piękny trzask jego złamania. Szybko padł na ziemię martwy, a ja przypomniałem sobie, jak lekki i elastyczny jest ten kombinezon, bo wykonywane w nim ruchy były szybsze niż gdybym je robił w zwykłym ubraniu, a wymierzone ciosy były bardziej zabójcze niż gołymi rękami. To sprawiało, że kiedy go zakładałem na sobie, czułem się 30 lat młodszy.

— Widzieliście to? Powalił go jednym ciosem! — krzyknął jeden z przerażonych antyszczepów.

— Uważajcie! Jest bardziej świrnięty, niż myśleliśmy! — dodał kolejny.

Ta… Gdyby tylko wiedzieli…

Rzucając na nich wzrokiem, nagle poczułem, że ktoś oddał w moim kierunku dwie strzały wymierzone w moje plecy, jednak dzięki mojemu pancerzowi amortyzującego siłę pocisków nic mi się stało ani nie zostałem powalony na ziemię; na moim kombinezonie nawet nie było po tym śladu. Szybko zlokalizowałem napastnika z tyłu, który to zrobił i unikając kolejnych strzałów wymierzonych we mnie głęboko, wyciągnąłem nóż na powitanie i wsadziłem go w jego kolano. Unieruchomiony łgał z bólu, ale nie na długo, bo w ramach podziękowań miałem dla niego jeszcze jeden prezent.

— Powiedz „Aaa” — zwróciłem się do rannego jak dentysta podczas sprawdzania zębów swojego pacjenta, wsadzając rewolwer głęboko do jego ust. Kiedy byłem już pewny, wystrzeliłem z tak dużą siłą, że rozsadziłem jego głowę od środka, odsłaniając jej zawartość w postaci krwi, oczu i mózgu, który na zewnątrz szybko zbladnął, a razem zmieszane tworzyły małe bajorko. Nie o to się jednak martwiłem — po wyciągnięciu noża i zmywaniu go palcami zastanawiało mnie, jak mam zabić resztę.

— Jak to możliwe, że on dalej walczy, a nasi koledzy padają jak muchy? — wykrzyczał brodaty bojówkarz zaskoczony, jak długo się utrzymywałem na polu bitwy bez draśnięcia.

— Przestań się mazać! Na pewno go zabijemy, on musi mieć jakiś słaby punkt! — krzyczała do niego koleżanka z przyszykowanym na mnie pistoletem, która w rzeczywistości była najbardziej spanikowana z całej jeszcze żywej grupy.

— Z całym szacunkiem, ale ja nie mam żadnych słabych punktów — odpowiedziałem jej w momencie, kiedy mocnym chwytem za szczerbinkę zniszczyłem kolejny pistolet należący do kogoś innego.

Orientując się w walce, spostrzegłem, że zostało jeszcze sześcioro bojówkarzy, a to nie był nawet koniec zabawy. Tymczasem ten sam gość, któremu dosłownie przed chwilą walnąłem w stopę, przestał już się mazać z bólu i pobiegł do mnie z zamiarem dokonania odwetu. Nieudolnie kopiując ciosy z filmów akcji klasy B, próbował walnąć mnie z półobrotu, ale szybko przechwyciłem jego wystającą nogę w porę oraz boleśnie przytwierdziłem go do ziemi. Aby się upewnić, że już nigdy nie wstanie, złamałem mu ją i dobiłem go strzałem w tył głowy. Nacieszyłem się na krótko widokiem różowej galarety rozpaćkanej na ziemi, ale dłużej nie mogłem, bo jakiś napastnik mnie zaskoczył dużym nożem, próbując go we mnie wbić. Zrobiłem trzy uniki w tył, po czym w odpowiednim momencie przechwyciłem go i gwałtownym ruchem ściąłem mu tętnicę szyjną. Z doznanego szoku próbował zatamować krwotok swoimi rękoma, ale ja widząc, że to nie działa, a on już tylko chwieje i słabnie z sekundy na sekundę, postanowiłem mu ulżyć w cierpieniu, wykorzystując świeżą ranę na szyi i poprzez nią wsadzając nóż najgłębiej, jak tylko mogłem, dostając się aż do jego mózgu, a konkretnie w obszar móżdżku. Na skutek tego jego oczy stały się tak szklane, że mogłem się na nich przyjrzeć jak przy lustrze, a towarzyszył temu piękny dźwięk plucia i duszenia się we własnej krwi. Trzeba przyznać, że bycie pokonanym własną bronią to upokarzające przeżycie.

— Zdychaj — zwróciłem się do niego w momencie, kiedy wydawał z siebie swój ostatni oddech, plując przy tym krwią w mój hełm tak mocno, że przez chwilę nie mogłem widzieć nic prócz czerwieni dookoła. Chwilę po szarpaniu nim wyzionął ducha, a ja zmywając ją z siebie, ujrzałem jeszcze czterech głupków, którzy wciąż myśleli, że są w stanie mnie zabić mimo wszystko. A ja w tym momencie dałem im jedyną szansę ucieczki, którą właśnie zmarnowali. No cóż, jak chcą walczyć do ostatniego kolesia, to nie mogłem odmówić. Przynajmniej byłem pewny, że nikt mnie nie wyda glinom.

— Czekaj na mnie, ty… — zwróciła się do mnie ta kobieta z pistoletem, kiedy się do niej zbliżyłem. Zanim jednak zdołała mnie zastrzelić, urwałem jej mowę, wykonując mikrosekundy wcześniej chwytem rozbrojeniowym z Krav Magi, który skutecznie powalił ją na ziemię i już zupełnie bezbronna padła z mojego rewolweru wymierzonego w sam środek jej pustego łba — no może nie pustego, bo chwilę później rana pokazała, że jednak miała mózg. Następnie zniszczyłem jej broń jeszcze zanim ktoś inny mógł go użyć przeciwko mnie.

— Co tak szybko giniecie? — zwróciłem im uwagę, kiedy zauważyłem, że ta walka była dla mnie zbyt prosta. Nie wiem, kto ich trenował, ale ci, na których napotkałem, nie byli żadnymi bojówkarzami, tylko zwykłymi amatorami, którzy w swoim krótkim życiu oglądali za dużo tanich filmów akcji, myśląc, że nauczą je ich walczyć. Cieszę się, że mogłem im pokazać, jak bardzo filmowa rzeczywistość różni się od tej prawdziwej.

— Jak cię zabijemy, przerobimy twoją głowę na piłkę do footballu — usłyszałem od jeszcze żywego chłopaka wydającego z sobie strach.

— Prędzej waszą, lepiej się nadaje — odpowiedziałem. Nawet nie chciałem mu dać czasu na to samo, bo uderzyłem go we wszystkie wrażliwe punkty ludzkiego ciała i widząc, jak od tego osłabł, złamałem jego rękę i dobiłem z rewolweru. Był słabeuszem, co tylko stylizował się na twardziela.

Teraz pozostały mi tylko dwie kobiety, ale z tego co widziałem, nie były skore do walki. Wyłamała się ta wyższa, próbując się do mnie rzucić z krzykiem. Wyczuwając w jej tonie strach, zrobiłem szybki unik, jednocześnie chwytając jej nogę i zrobiłem to samo, co z poprzednim antyszczepem: złamałem ją, po czym strzeliłem w tył głowy na dobranoc. Teraz pozostała mi tylko ona, która w przeciwieństwie do reszty nie chciała mieć ze mną nic wspólnego. Jej oczy błyszczące w blasku od ulicznej lampy wyrażały przerażenie tym, co przed chwilą zobaczyła i w środku zastanawiała się, dlaczego jeszcze żyje. Nawet nie próbowała się ze mną bić, bo kiedy wyszła ze swojego transu, próbowała uciec, ale unieruchomiłem ją strzałem w kolano jednym z nabojów, który mi jeszcze pozostał. Podszedłem do niej z zamiarem jej przesłuchania i później dobicia — w tej sytuacji wiedziałem, że nie mogę zostawić żadnych świadków.

— Chyba mnie nie zabijesz, prawda? — mówiła, błagając mnie o litość.

— To zależy, czy potrafisz dochować o mnie tajemnicę — powiedziałem, żeby ją na razie uspokoić. — Powinnaś się zastanowić dwa razy, zanim dołączyłaś do tego grona.

— A ty powinieneś się zastanowić, dlaczego to robisz! A poza tym… zabiłeś mojego tatę!

— Nigdy nie sądziłem, że ten potwór mógł mieć swoje dzieci.

Po tych słowach dziewczyna próbowała mnie uderzyć, wymachując we mnie jeszcze sprawną lewą nogą, ale przechwyciłem ją w porę i powoli rzucając na nią wzrokiem, złamałem na miejscu, żeby ta kurwa nie mogła się ruszać. Dźwięk pękniętej kości i krzyki z gardła podczas ogromnego bólu, jakiego doświadczyła, zupełnie ją unieruchomiły. Jej samej nie pozostało już zbyt wiele czasu na tym świecie… jeśli inne w ogóle istnieją.

— Jesteś szalony! — krzyczała ze łzami w oczach.

— Tak samo jak wszystkie wasze bzdury o epidemii — odpowiedziałem jej, podnosząc i trzymając w tym samym czasie jej lewą dłoń.

— Bzdury? Przecież to oczywiste, że chcą nas tu wszystkich zamknąć! A oni wysłali cię tam, żeby się upewnić, że im pójdzie jak z płatka!

— Oni, czyli kto?

— No wiesz, Bill Gates, George Soros, jacyś Żydzi, pedały, masoni, nawet WHO… To wszystko, co od nich usłyszałam. Ej, a może ty jesteś przebranym Billem Gatesem?

— Czy ja gadam jak Bill Gates? Jak George Soros? Jak Jeff Bezos? A poza tym, czy oni potrafiliby walczyć wręcz tak dobrze? Lepiej uważaj, co ty mówisz albo ustrzelę ci łeb.

— Nawet nie myśl, że to Ci ujdzie na sucho! Prędzej czy później ktoś cię wyda i trafisz za kratki!

— Tak samo jak wam na sucho uszły zgony tych, którzy posłuchali waszych „porad” w sprawie epidemii.

— Po prostu zostaw mnie w spokoju! Ja nikomu o tym nie powiem, obiecuję!

— Dość tego. Jeszcze powiesz mi choć jedno słowo, a złamię ci tę rękę, którą właśnie trzymam.

— Że co?

Nie pozostawiła mi wyboru — musiałem to zrobić. Wykręciłem ją tak mocno, że obecna w niej kość trzasnęła z pęknięcia, a towarzyszący temu jej krzyk stał się jeszcze donioślejszy niż wcześniejszy. Wiedząc, że już może tylko jęczeć z bólu i ledwie co się rusza po tych złamaniach i przestrzelonym kolanie, wyciągnąłem swój rewolwer, żeby ją zabić w ramach jednej zasady — żadnych ocalałych.

— To były dwa. A ja nie przyjmuję żadnych wyjątków — tyle powiedziałem, zanim wystrzeliłem do niej swój ostatni nabój w magazynku. Ze świeżej dziury na głowie wyciekło nieco mózgu, który zsunął się z jej bluzy na ziemię podczas gdy oczy pozostały szeroko otwarte. Jeszcze rozejrzałem się dookoła wokół ciał, żeby się upewnić, czy na pewno nie żyją, ale pulsometr nie wykrył u nich żadnej akcji serca. Chociaż… Nie, zabiłem ich wszystkich. Jedyne co mogłem teraz stwierdzić to fakt, że wszystkie miny — z wyjątkiem tej, którą wysadziłem w powietrze — wyrażały z siebie nic prócz zaskoczenia, jak łatwo ich załatwiłem. Już sama postawa przy walce pokazała mi, że ci tchórze przez miesiąc zmagań ze mną niczego się nie nauczyli i jednak będę musiał zabić ich wszystkich, żeby zakończyć tę epidemię. Odszedłem stąd pewny, że poszli odbyć karę wiecznego potępienia w piekle i nareszcie mogłem wrócić do domu bez obaw, że ktoś jeszcze mnie zaczepi bez powodu. Tym bałaganem na pewno zajmie się ktoś inny, ale ja będę już daleko stąd. Jeśli chodzi o tobie, drogi czytelniku, będziemy musieli się rozstać, bo wbrew pozorom mam sporo do zrobienia, ale coś czuję, że to nie potrwa długo. Teraz przewiń na następną stronę i zobacz, co się wydarzy dalej, ja już nie mam na to czasu.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij