- promocja
- W empik go
Czerwoniec - ebook
Czerwoniec - ebook
Poznaj historię ostatniego bandyty ZSRR, wychowanego przez zakłady karne. Człowieka, który w całym dorosłym życiu tylko siedemnaście miesięcy spędził na wolności... Siergiej Madujew nie miał łatwego życia. Jego dzieciństwo to dom dziecka i ulica, gdzie trafiał zawsze, gdy władze ZSRR internowały jego matkę ze względu na pochodzenie. Już od najmłodszych lat musiał nauczyć się kraść, aby wykarmić rodzeństwo. W dorosłym życiu szybko został skazany. Zaraz gdy osiągnął pełnoletność trafił do zakładu karnego. Wyszedł po sześciu latach, by za kilka miesięcy znowu wrócić do więzienia, tym razem z wyrokiem piętnastu lat. W 1988 r. przeniesiono go do otwartego zakładu karnego tzw. kolonii-osady, z której szybko uciekł. Został wpisany na listę poszukiwanych przestępców. Wtedy tak naprawdę rozpoczął się brutalny rajd po ZSRR, a nad Madujewem zawisła kara śmierci. Siergiej Madujew, znany pod pseudonimem Czerwoniec, miał swoje zasady. Taksówkarzom płacił zawsze w dziesięciorublowych banknotach, nie oczekując reszty. W niektórych sytuacjach podczas rabunków „pomagał” ofiarom. Elegancko ubrany, szarmancki dla kobiet, uprzejmy dla rozmówców. Wyrafinowany manipulator czy mężczyzna o gołębim sercu? Morderca czy ofiara systemu? Opowieść inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.
Kategoria: | Horror i thriller |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-83292-15-1 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
3 maja 1991 roku, Leningrad, areszt śledczy Krzyże
Jeśli przez całe swoje dorosłe życie tylko siedemnaście miesięcy przebywasz poza murami więzienia, wolność jawi ci się niczym największy skarb. Ten skarb chcesz zachować tylko dla siebie, dobrze ukryć, zakopać. Bogactwo, które zdobyłeś, daje ci szczęście, ale jednocześnie nie pozwala na spokojny sen.
To jak szkatułka, stary zegarek, ukochana zabawka – coś, co dostałeś jako dziecko i ze strachu, że możesz to zgubić, przyciskasz usilnie do piersi.
Wiesz, że zaraz stracisz swoje kosztowności.
I nigdy ich nie odzyskasz.
Siergiej Madujew zapalił papierosa. Leżał na więziennej pryczy, wgapiając się w sufit. Osiem metrów kwadratowych, na których musiało pomieścić się czterech osadzonych, na każdym robią klaustrofobiczne wrażenie i potrzeba czasu, by się odnaleźć w nowej rzeczywistości. Madujew nie czuł jednak, że brakuje mu miejsca, że jest ciasno, że obecność innych osób w tak małym pomieszczeniu w jakiś sposób ogranicza mu swobodę.
Był przyzwyczajony.
Co nie oznacza, że kiedykolwiek zaakceptował stan, w którym się znalazł.
Dla Madujewa stało się jasne, że trzeba zrobić wszystko, by wydostać się z aresztu.
Sprawy nie były skomplikowane.
Jeśli jesteś na wczasach – odpoczywasz.
Jeśli jesteś w zakładzie pracy – pracujesz.
Jeśli trafiasz do więzienia – musisz z niego uciec.
Słyszał o takich, którzy całe życie spędzili na odsiadce. On sam mocno zbliżył się do rekordzistów. Rok i pięć miesięcy... W przybliżeniu pięćset dwadzieścia dni na wolności. Życie toczące się za więziennymi murami tak naprawdę znał wyłącznie z gazet, książek, rozmów ze strażnikami oraz z otrzymywanych grypsów. Może właśnie dlatego w ośrodkach zamkniętych zawsze starał się zachowywać z godnością, z manierą, zakładać eleganckie ubrania przysyłane mu przez krewnych.
Czy to był sposób na ocalenie człowieczeństwa?
Ekstrawagancki wybryk?
A może świadoma manipulacja?
Na rozprawy zakładał kolorowe garnitury. Ze śledczymi rozmawiał w białych marynarkach, koszulach i wypastowanych butach. Nawet na co dzień starał się zaakcentować elegancję, na przykład poprzez noszenie dobrze skrojonych golfów lub apaszek, które wiązał na szyi. Z tego powodu jeden z osadzonych nazwał Madujewa kogutem, nie zdając sobie sprawy, jak wielki błąd popełnił.
Siergiej miał ważniejsze rzeczy na głowie niż słowne utarczki. Puściłby tę zniewagę mimo uszu, gdyby nikt oprócz niego jej nie słyszał. Ale słyszało ją kilku innych więźniów, a wieści szybko się rozchodzą. Madujew musiał zrobić to, co do niego należało. Inaczej straciłby szacunek i sam mógłby należeć do „poniżonych”, czego w ogóle do siebie nie dopuszczał. Według poniatij, reguł panujących w więzieniu, jeśli Madujew nie odpowiedziałby na zarzut, że jest kogutem, oznaczałoby to, iż zgadza się z tym stanem i w konsekwencji sam zostałby „obniżony”.
Nikt nie chce należeć do tej kasty.
Nikt za murami więzienia nie chce nawet słyszeć, co muszą robić „obniżeni”.
I jak wygląda proces obniżania statusu więźnia.
Kto raz dostanie się do najniższej warstwy społecznej w więzieniu, już nigdy z niej nie wyjdzie. W tym świecie nie istnieją awanse.
– To teraz udowodnij to na bazarze, chuju – powiedział głośno Madujew, uśmiechając się przy tym szeroko. Już wtedy wiedział, że właśnie skazał osadzonego na wieczne potępienie.
Mężczyzna, który rzucił w stronę Siergieja obelgę, nie za bardzo wiedział, o co chodzi z uzasadnieniem. Nie rozumiał zasad.
Jego strata, pomyślał Madujew. Wkrótce ten idiota się przekona, że popełnił największy błąd swojego życia. Ale tym Siergiej wcale się nie przejmował.
Sam nauczył się funkcjonować w więzieniach w taki sposób, żeby wypracować sobie odpowiedni status nietykalności lub stać się przeźroczysty, niewidzialny dla tych, dla których lepiej właśnie takim pozostać.
Poza tym koncentrował się na innych rzeczach. Musiał uciec z Krzyży tak samo jak z kolonii karnej w 1988 roku, podobnie jak zwiewał z poprawczaków, z domu dziecka, z własnego domu – po to, by móc oddychać. Zdawał sobie sprawę, że czeka go tylko wyrok śmierci, że już nigdy nie uda mu się zaczerpnąć świeżego powietrza, wolnego od stęchlizny chłodnych, zawilgoconych murów aresztu śledczego. Już nigdy nie uda mu się ogrzać w cieple płonącego ognia.
Postawili mu tyle zarzutów, że wyrok mógł być tylko jeden. Przyjął wszystkie, dzięki temu, jeśli tylko udałoby mu się wydostać na wolność, wielu znaczących ludzi w światku przestępczym stałoby się jego dłużnikami. Powinno mu się żyć lekko, z pomocą nie zawsze życzliwych łotrów, ale honorowych, przestrzegających poniatija.
Nie mógł więcej pozwolić sobie na błąd, ponieważ tym razem ryzyko wiązało się ze śmiercią. Nie miał już na tyle siły, by wychwycić próby wbicia mu noża w plecy, a wciąż uważał, że zbyt wielu chciałoby się na nim zemścić. Zbyt często, gdy zamykał powieki, wracały obrazy z poprzedniego miejsca odsiadki, gdy dwunastu przestępców chciało go zlikwidować za przywłaszczenie sobie wspólnego funduszu złodziei z Tbilisi i Taszkientu. Madujew uznał jednak, że obszak mu się należał, zwłaszcza że mocno zasilił fundusz zewnętrzny, gdy przebywał na wolności. Pomógł też rodzinom niektórych osadzonych. Wtedy sam potrzebował pomocy finansowej, by załatwić kilka spraw w więzieniu. Nie spodziewał się, że aż dwunastu ludzi będzie chciało go zlikwidować.
Ale wtedy był w formie. Obronił się, sam nie wiedząc, jak dał radę tylu przeciwnikom. Kilku z nich do dzisiaj czuje ból połamanych kończyn, paru natomiast odpuściło raz na zawsze, gdy przekonali się, że Siergiej naprawdę potrafi się bić.
Nie próżnował podczas niekończącej się odsiadki. Dbał zarówno o tężyznę fizyczną, jak i rozwój intelektualny. Bez problemu potrafił zrobić ponad dwieście pompek bez żadnej przerwy. Dużo czytał – gdy tylko mógł, korzystał z więziennych bibliotek, nie szczędził także pieniędzy na zakup gazet; chciał być na bieżąco z życiem toczącym się poza murami zakładu karnego. Dzięki niezliczonym lekturom poznawał świat, zasady funkcjonujące między ludźmi, inne niż te w więzieniu. To dawało mu przewagę podczas rozmów, negocjacji, zastraszania czy proszenia o coś. Potrafił manipulować ludźmi, wić się jak wąż, który niepostrzeżenie oplata się wokół nogi ofiary i atakuje znienacka. Dzięki tym wszystkim zabiegom umiał przeżyć nawet w najcięższych warunkach.
Dostosować się.
Ale już miał dosyć...
Nawet szary, brudny świat radzieckiej rzeczywistości był jak najpiękniejszy sen.
Niestety Madujew śnił bardzo krótko i rzadko, jakby los skazańca był mu pisany.
Ciążył na nim wyrok śmierci.
Myśli stawały się nie do zniesienia.
Wielu ludzi boi się więzienia ze względu na innych osadzonych. Wyobrażają sobie najgorsze rzeczy. Obawiają się również strażników, którzy bez mrugnięcia okiem używają przemocy, by sprawować władzę nad więźniem. Madujewa już nic w zakładzie karnym nie mogło zaskoczyć. Widział wiele, aż nazbyt. Przerażały go jednak coraz bardziej jego własne myśli, wyraźne koszmary przychodzące od razu, gdy tylko zamknął powieki. Najgorsze były wspomnienia, rozgrywanie przeszłości na nowo, ze świadomością, że życie mogło wyglądać całkiem inaczej, ale teraz już nie da się cofnąć czasu. Wydawało mu się, że jeśli istnieje piekło, jeśli po śmierci nadchodzi stan, który może być jeszcze gorszy od tego, co przeżył na ziemi, to właśnie musi być powtarzanie tego cholernego życia, rozgrywanie tej samej partii szachów z tą samą beznadzieją i bolesnymi porażkami.
Oczyma wyobraźni zbyt często widywał życie w kołchozie, siebie jako zagubionego dzieciaka, wychowanego przez ulicę, którego później wielokrotnie chcieli złamać przełożeni w domach dziecka. Tam był śmieciem skamlącym o miskę ciepłej zupy. W dziurawych łachmanach, za dużych butach, z nieustającym poczuciem chłodu, szukał odrobiny ciepła. To wtedy zaczął doskonalić ucieczki. Tylko ucieczka daje wolność. Wolność jest nadzieją na lepsze jutro, pozwala marzyć i nawet jeśli przed końcem dnia przynosi gorzkie rozczarowanie, obdarza chwilową ulgą w postaci kolejnych planów, kolejnych oczekiwań, że może jeszcze będzie lepiej.
Teraz też musiał uciec, dlatego całą swoją energię skierował na osiągnięcie tego celu. Chociażby znowu mieli go złapać, chciał dać sobie odrobinę wolności, którą nie zdążył się nasycić. Czasami puszczał wodze fantazji i zastanawiał się, czemu ci wszyscy decyzyjni ludzie nie mogliby tak po prostu odpuścić? Dlaczego się na niego uwzięli? Kim był on sam wobec całego społeczeństwa? Chciałby odejść, ukryć się w cieniu, ale wiedział, że długo by tak nie wytrzymał, co dobitnie pokazał ten krótki czas spędzony na wolności.
Dlatego się przygotował, a wspaniali ludzie pomogli mu z dobroci serca i własnej naiwności.
Został jeszcze cały miesiąc, by dokładniej przestudiować architekturę Krzyży; czekał na plany i rysunki, które miał wkrótce otrzymać. Chciał również wziąć ze sobą ubranie, by w odpowiednim momencie umiejętnie wtopić się w tłum, stać się niewidzialnym. Zastanawiał się, czy zaangażować kogoś z zewnątrz, by pomógł mu w ucieczce. Najlepiej, jakby czekał na Madujewa z zapalonym silnikiem. Bał się jednak, że to zbyt ryzykowne. Wziąłby pieniądze, a następnie dogadał się z milicją, sprzedał za marne grosze. Tacy byli ludzie, a Czerwoniec zdążył się wielokrotnie przekonać, że liczyć należy wyłącznie na siebie.
Jakież było więc zaskoczenie Siergieja, gdy na początku maja w godzinach przedpołudniowych szczęknęła zasuwa drzwi i klawisz oznajmił:
– Madujew, zbieraj się.
Siergiej wystawił jedną nogę spod koca, pochylił głowę, żeby lepiej słyszeć.
– Głuchy jesteś? Ubieraj się. Będę za dwie minuty.
– O co chodzi?
– Jedziesz do Moskwy.
– Po co?
– No, kurwa, chyba nie na wczasy, nie? – Klawisz chrząknął. – Przenoszą cię. Żebyś miał bliżej na kolejne rozprawy. Kołuj szmaty i czekaj.
Zamknął drzwi.
Współosadzeni udawali, że są zajęci ważniejszymi sprawami, takimi jak granie w karty. Tylko Masza podniósł się i próbował przekonać Madujewa, żeby przekazał gryps w Moskwie jego bratu, który rzekomo również przebywa za kratami.
Madujew pokiwał głową, ale myślami był całkiem gdzie indziej. Dawno nie czuł się tak, jak w tym momencie – jakby tracił grunt pod nogami, a w jego działania niespodziewanie wkradł się chaos.
Wziął kilka głębokich wdechów, aby uspokoić puls. Oczyścić umysł z emocji, zachować chłodną głowę. To wszystko miało wyglądać inaczej. Przecież miał jeszcze tyle czasu na przygotowania. Dlaczego go przenoszą? Właśnie teraz? Następnie zabrał torbę, do której zaczął pakować ubrania i niezbędne rzeczy osobiste.
Niedługo potem drzwi celi ponownie się otworzyły i w progu stanął strażnik.
– Towarzyszu, powiedzcie, co się dzieje? – zagadnął grzecznie Madujew.
– Zostajecie przeniesieni do Moskwy na dalsze czynności śledcze. Tyle wiem, a więc raczej na dłuższy czas się żegnamy. Nie będę tęsknił.
– Towarzyszu, chyba tak źle nie mieliście przy mnie – żachnął się Czerwoniec, obdarzając strażnika swoim niepodrabialnym, serdecznym uśmiechem.
– Jeśli szukasz drogi do mojego zimnego serca, to tylko poprzez fajki. – Klawisz spojrzał na pozostałych więźniów. – A wy to sobie lepiej zapamiętajcie, bo Czerwońcowi ta wiedza już raczej się nie przyda.
– Ależ towarzyszu, u mnie sklep zawsze otwarty. Wystarczyło poprosić.
Tak się przekomarzając, Madujew wyszedł z celi. Cały czas tulił do siebie torbę, którą spakował. Zauważył innych strażników – właśnie wyprowadzali osadzonych. Gdy w końcu kilku mężczyzn znalazło się na korytarzu, poprowadzono ich do większego pomieszczenia znajdującego się w tym samym pionie, nieopodal cel.
Kiedy Madujew się zorientował, dokąd prowadzą ich strażnicy, i przez uchylone drzwi zobaczył salę, w której mieli zostać przygotowani do transportu, wiedział już, że właśnie wstąpił na drogę bez powrotu. Cały jego pakunek zostanie prześwietlony, a on sam poddany dokładnej rewizji. Będzie musiał rozebrać się do naga i kucnąć, a nadgorliwi strażnicy sprawdzą każdy zakamarek jego ciała.
Serce zabiło mu mocniej. Rozejrzał się, lustrując więzienny korytarz. Strażnicy wyprowadzili kolejnych więźniów z innych cel. Kierując się do kolejnego pomieszczenia, szli z tyłu. Klawisz, który z nim rozmawiał, znajdował się trzy, może cztery kroki za plecami Madujewa. To ostatnia szansa. Jego pomysł, niedoskonały plan, nad którym miał zamiar jeszcze pracować, należało wdrożyć już teraz.
Natychmiast.
W jednej chwili Madujew wyjął zza spodni pistolet, odwrócił się do strażników, po czym uniósł broń.
– Nikt się, kurwa, nie rusza!
Strzelił w ścianę, aby pokazać, że pistolet jest prawdziwy, a on w swoich zamiarach nie blefuje.
Niespodziewany obrót zdarzeń wprawił strażników w osłupienie, a huk wystrzału spowodował, że stanęli jak sparaliżowani. Podobnie inni osadzeni nie wiedzieli, co tak naprawdę się dzieje, nie skorzystali z okazji i nie pognali za uciekającym Madujewem.
Siergiej natomiast biegł przed siebie ile sił w nogach. Wystarczyło mu kilka sekund szoku, jaki wywołał wśród pracowników aresztu, by zyskać cenny dystans. Dopiero po chwili usłyszał za sobą głośne krzyki strażników:
– Stój!
– Zatrzymaj się!
– Mamy zbiega! Ucieczka!
– Ma broń!
Wbiegł do przesmyku korytarza, gdzie było znacznie ciemniej. Pamiętał, że tędy chodzili na spacerniak, a niebawem powinien znaleźć się na placu, musiał tylko działać błyskawicznie, bez cienia zawahania.
Wtem z wnęki kilkanaście kroków przed nim wyłonił się mężczyzna. Madujew go rozpoznał. Był to major Jegorow, z którym wcześniej kilka razy już się zetknął. Zarejestrował zdziwioną, nieco przerażoną minę majora oraz moment, gdy ten ruszył pędem w jego kierunku, próbując sięgnąć po broń.
Madujew jednak był szybszy. Od razu wycelował w Jegorowa i wystrzelił jeden pocisk.
Trafił.
Mężczyzna stanął jak wryty, nisko pochylając się do przodu. Przez ułamek sekundy nie dowierzał temu, co właśnie się wydarzyło. W tym samym momencie uciekinier się z nim zrównał. Madujew przyłożył pracownikowi aresztu jeszcze cios prosto w brzuch, chociaż nie musiał. Major i tak nie mógł już wykonać żadnego ruchu. Osunął się na kolana, po czym runął do przodu.
Czerwoniec usłyszał za plecami krzyki goniących go strażników. Odwrócił się i wystrzelił kilka razy w ich kierunku, lecz tym razem chybił. Na moment zyskał jednak przewagę i znowu mógł uciekać w kierunku wyjścia.
Działał automatycznie, nie dopuszczając do siebie myśli, że może mu się nie udać, że nie wydostanie się z tego okropnego miejsca. Wyobraził sobie niedużą kuchnię z rozgrzanym piecem, w którego cieple próbuje znaleźć schronienie, zabić chłód trawiący jego ciało.
Pragnie tylko się ogrzać.
Zasnąć przy płomieniach.
Nie widzieć już wilgotnych ścian, po których ściekają krople wody tworzące z czasem na tynku zapleśniałe wykwity. Ileż to razy, gdy zasypiał w domu dziecka, spoglądał w sufit, gdzie drobnoustroje rysowały mapę. Tak wyglądały podróże jego życia.
Teraz miało być inaczej. Jeszcze tylko parę metrów. Trzeba jedynie przedostać się dalej, zastraszyć lub użyć broni. Wyjść na zewnątrz.
Siergiej podbiegł do krat na końcu korytarza, który w tym miejscu zdecydowanie się zwężał, tworząc coś na kształt tunelu. Szarpnął za bramkę wykonaną z prętów wtłoczonych w okratowanie.
Drzwi ani drgnęły.
Zaczął z nimi walczyć, z całych sił próbował naprzemiennie ciągnąć i napierać na kraty. Panika i poczucie, że znalazł się w beznadziejnej sytuacji, narastały z każdą sekundą.
Obiecał sobie, że nie da tak łatwo za wygraną.
Kroki tuż za nim rozbrzmiały zdecydowanie głośniej.
Nie podda się.
Jeszcze ma plan.
Radykalny, tak jak zawsze.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------