Człowiek, który odjechał - ebook
Człowiek, który odjechał - ebook
Z fotografiami Andrzeja Kramarza
Człowiek, który odjechał – wspólna książka Jacka Podsiadły i Andrzeja Kramarza – to opowieść o wędrówce w przestrzeni i czasie, o byciu w drodze, o wolności, jaką daje wyruszenie w świat. Jest to też opowieść o realnych podróżach poety i fotografa – również o tych, które odbyli razem.
Wiersze Podsiadły i zdjęcia Kramarza to dwa przenikające się nurty tej opowieści. Rodzą się z podobnych doświadczeń i intuicji. Tworzą mocny splot. Przypominają, że słowo i obraz mogą rezonować w sobie nawzajem, że w tym współbrzmieniu odzywa się coś poruszająco prawdziwego, co umknęłoby nam, gdyby nie odnalazło się w spotkaniu głosu poety i spojrzenia fotografa.
Człowiek, który odjechał mówi o patrzeniu – uważnym, odsłaniającym realność świata. I o istnieniu, które wychodzi nam naprzeciw, kiedy jesteśmy w drodze.
prof. Paweł Próchniak
Kategoria: | Poezja |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8191-455-0 |
Rozmiar pliku: | 7,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Najczęstszy zwrot wśród not: „take a break”, „mają przerwę”.
Obieżyświat rozstawiający pokraczną aparaturę, mierzący światło,
by potem zabronić się ruszać i zniknąć w czarnym worku,
dawał okazję do rozprostowania pleców, palenia, żartów.
Wsparci o widły pozują bez wiary, parową maszynę obok
łączy z młockarnią pas transmisyjny, skrzyżowany,
aby zwiększyć napięcie. Patrzą, gdzie im kazano. Chwila
i czas się zbryla: ściernisko, pagóry Kolumbii Brytyjskiej
w tle, a potem znów: huk, ruch, kurz. Pas, choć nasmołowany,
spada co i rusz („…machine was said to be under repair
two days for every one it worked”). Rok tysiąc dziewięćsetny.
Czternaście osób kursywą. Kobiety duchoborców
ciągną pług w pochyleniu, w jakim postaci Chagalla
do dziś kursują po niebie, mężczyźni z końmi odeszli
do prac zarobkowych, nieludzka orka. Jeśli będzie trzeba,
zaorzą cały Saskatchewan. Tołstoj im pomógł
uciec z Rosji, bo wątpili o Duchu Świętym. Nic,
tylko pracują i modlą się: eksperyment społeczny.
Śpią samotnie, aby szybciej wyginął ludzki rodzaj.
A ten leży w trawie gryząc źdźbło. Nasz marzyciel.
Sprawdził już inwestycje na palcach jednej ręki.
Przestrzeń za nim jest jego, a czy jest coś przed nim?
Życie. Nic z nim nie zrobi, wolny jak zwierzęta.
Traperka, raz na rok hulaszczy tydzień w mieście,
proste trunki i tańce, nieskomplikowane panny
i w dzicz. Już dawno postanowił: albo tak, albo wcale.
Czekam na swój własny wiatr, więc tylko ślinię palec.BO TO SIĘ ZWYKLE TAK ZACZYNA
To się nie tylko mówi tak łatwo,
nie tylko się o tym pisze,
naprawdę rzuca się wszystko i rusza
w świat, który się kołysze.
Zdrapki znaczeń na mapie,
na wysokim pułapie
niebo, które w sobie ugrzęzło.
Czcza śpiewanina ptactwa,
gąszczów małe matactwa,
z trosk jedynie kręgosłup i ścięgno.
Nie pytajcie o Drogę,
mapę zajął już ogień
jak w wyblakłej czołówce „Bonanzy”.
Jest gdzieś jakiś Oregon
sześćdziesięcioletniego
pomyleńca, zlot złot i oranży.
Prześpię się w cudzym zbożu,
potem skręcę ku morzu,
gdzie odtworzy się wszystko, powtórzy.
Co mnie wczoraj bolało,
dzisiaj boleć przestało,
jestem gotów do dalszej podróży.RZEKI BABILONU
Nad rzekami Słowacji, Ukrainy i Węgier,
w obcych krainach, tak jak mi wypadło, chwalę
upływ wszystkiego i prawo silniejszego.
Patrzę, jak cień śmierci mierzy moje zbroje.
Śpiewam czasowi o sobie. Że tamto i minęło,
i przedłuża się jak tortura lub rozkosz. Cisa
pcha przed sobą ciszę przez rozległą nizinę.
Chciałbym być u siebie, zamieniać meble miejscami,
omijać wilcze doły, przekładać książki na półkach
i czekać, aż smutna ciężarówka przywiezie ją, sukienki,
jej książki, jej pamiątki do zmieszania z moimi,
jej brzuch i nasze dziecko w tym brzuchu. Jest niedziela,
szykuje się piknik, kiedyś był tutaj camping,
lecz zniszczyła go powódź, z wierzb kapie, ptak na nowo
eksperymentuje z gniazdem, nieczynny bufet straszy
coca-colą sprzed lat, jest podłoga pod mułem, dzieci
wyjmują piłki, tatusiowie leżaki i zaraz się zacznie,
przyjdzie od strony Truskawca, rozhuśta się w Sadagórze.