- W empik go
Człowiek na warcie - ebook
Człowiek na warcie - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 178 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wydarzenie, które poniżej podajemy uwadze łaskawego czytelnika, jest wzruszające a zarazem przerażające ze względu na wagę, jaką miało dla bohatera niniejszej opowieści, zakończenie zaś całej historii jest tak oryginalne, że nigdzie chyba poza Rosją nic podobnego stać by się nie mogło.
Ta prawdziwa historia, o charakterze po części dworskim, po części zaś historycznym, nieźle maluje obyczaje i stosunki, panujące u nas w latach trzydziestych bieżącego dziewiętnastego stulecia, czyli w okresie nader ciekawym, acz mało zbadanym.
W opowieści naszej nie masz ani krzty zmyślenia.ROZDZIAŁ DRUGI
Zimą roku 1839, około święta Jordanu, w Petersburgu nastała gwałtowna odwilż. Rozmokrzyło się niczym na przedwiośniu: śnieg tajał, z dachów spadała kapież, lód na rzekach zsiniał i podszedł wodą. Na Newie, przed Pałacem Zimowym, ukazały się głębokie przetainy. Wiatr dął ciepły, zachodni, ale silny, pędząc od nadmorza falę. Działobitnia dawała ostrzegawcze strzały.
Wartę pałacową sprawowała kompania pułku Izmajłowskiego pod dowództwem młodego kapitana Nikołaja Iwanowicza Millera –• tego, który był później generałem broni i dyrektorem liceum. Był to człowiek wysoce wykształcony, mający świetną pozycję w świecie, o poglądach, jak to się mówiło, „humanitarnych”, które nie uszły uwagi zwierzchności i zaszkodziły mu nieco w szybszym robieniu kariery. Jeśli chodzi o wykonywanie swych obowiązków, był to służbista, na którym można było polegać: zresztą wartowanie w pałacu nie narażało pod ten czas nikogo na niebezpieczeństwo, czasy bowiem były najzupełniej spokojne i bezprzygodne. Należało tylko punktualnie rozstawiać i zmieniać posterunki – to wszystko. I właśnie jak na złość podczas pełnienia służby przez kompanię kapitana Millera zaszedł wypadek niezwykły, zatrważający, o którym dziś pamiętają zaledwie nieliczni, dożywający swego wieku ludzie tamtocześni.ROZDZIAŁ TRZECI
Z początku w wartowni wszystko przebiegało jak najlepiej: wyznaczono i porozstawiano posterunki w porządku wzorowym. Cesarz Mikołaj, będąc w dobrym zdrowiu, zażył wieczornej przejażdżki, po powrocie zaś udał się na spoczynek. Wnet i pałac cały usnął. Zapadła noc milcząca. W wartowni cisza. Kapitan Miller wyjął czyściutką chustkę do nosa i przyszpilił do safianowego oparcia fotela, tradycjonalnie zaświechtanego. Dla zabicia czasu postanowił czytać, był bowiem zapalonym miłośnikiem książek. Pogrążony w czytaniu nie nudził się i nie spostrzegał, jak mijała noc. Wtem około godziny drugiej przeraził go jakiś niezwyczajny hałas: przed nim stał blady jak ściana, wylękniony podoficer wartowniczy bełkocząc:
– Nieszczęście, wasza wielmożność, nieszczęście!
– Co się stało?
– Straszny wypadek się zdarzył!
Zdjęty trwogą Miller zerwał się na równe nogi i z trudem dopytał się w końcu podoficera, co to za „nieszczęście”, co to za „straszny wypadek”.ROZDZIAŁ CZWARTY
Rzecz miała się tak. Niejaki Postnikow, szeregowiec pułku Izmajłowskiego, stojąc na warcie przed obecnym podjazdem Jordanowym, posłyszał, że na wprost niego, w przetainie, która się utworzyła w tym miejscu na Newie, ktoś tonie wzywając rozpaczliwie ratunku.
Postnikow, chłop pańszczyźniany, z natury wrażliwy był i bardzo uczuciowy. Słysząc z oddali krzyki i jęki człowieka tonącego, drętwiał i truchlał, z przerażeniem rozglądając się na prawo i lewo po nabrzeżu, ale jak na złość nigdzie żywego ducha.
Nie ma nikogo, kto by pośpieszył z pomocą tonącemu, który tak długo i uporczywie walczy z żywiołem.
Zdawałoby się, że powinien już pójść na dno – a jednak nie tonie! Jego głuche jęki i wołania to słabną i milkną, to znowu wzmagają się – i to coraz bliżej nabrzeża pałacowego. Widać nie stracił jeszcze przytomności i brnie w dobrym kierunku, wprost na światło latarni, lecz mimo to nie uratuje się, bo właśnie na tej drodze wpadnie w przeręblę jordanową. Nurknie pod lód – i amen… Oto ucichł, lecz po chwili na nowo chlebocze się i jęczy: „Ratunku, ratunku!” I już całkiem blisko, tuż, tuż, bo słychać wyraźnie plusk i chlupot.