Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Człowiek z aspiracjami - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 kwietnia 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
37,00

Człowiek z aspiracjami - ebook

"Szesnastoletni Karol Siebrecht, sierota, przyjeżdża do Berlina z zamiarem zawojowania miasta. Początkowo ima się różnych zajęć – pracuje jako pomocnik murarza, tragarz na stacjach kolejowych,  szmugluje po mieście zakazane towary. Obserwuje mieszkańców Berlina w czasach jego rozkwitu, podczas I wojny światowej i powojennego załamania, podczas wielkiej inflacji i w czasach Republiki Weimarskiej. Napędzany ambicją, wszelkimi sposobami dąży do realizacji marzenia o własnym przedsiębiorstwie: obraca się w szemranym towarzystwie, wśród kobiet ułatwiających mu osiągnięcie sukcesu, podejmuje brzemienne w skutki decyzje.

Wciągająca historia dorobkiewicza, któremu ostatecznie przychodzi drogo zapłacić za sukces.

„Karol Siebrecht jest jedną z najpiękniejszych postaci stworzonych przez Falladę. Tłem perypetii tego niezwykłego bohatera jest burzliwa historia Niemiec”.

                                                                                   Die Zeit"

Kategoria: Proza
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7999-408-3
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG Małe miasteczko

1. Prochy do prochów

– Prochy do prochów! Ziemia do ziemi! Popioły do popiołów! – wołał pastor i przy każdym przypomnieniu człowieczej znikomości wrzucał do grobu odrobinę ziemi dziecięcą łopatką. Zamarznięte bryłki bezlitośnie głośno uderzały o drewniane wieko trumny.

Młodzieniec, który stał za duchownym, trząsł się z rozpaczy i z zimna. Myślał, że pastor powinien delikatniej wrzucać ziemię do grobu. Lecz gdy sam rzucił kilka grudek na trumnę ojca, wydało mu się, że zadudniły jeszcze głośniej. Zebrało mu się na płacz. Nie chciał jednak płakać, nie chciał tutaj szlochać, przed tymi wszystkimi żałobnikami, chciał pokazać, że jest silny. Niemal błagalnym wzrokiem spojrzał na nagrobek z czerwonawego sjenitu, który wznosił się pionowo w głowach grobu. Napis głosił: „Klara Siebrecht, ur. 16 października 1867 r., zm. 21 lipca 1893 r.”. Lecz kamień nie mógł mu pomóc. Złoty napis poczerniał ze starości, data śmierci matki była jednocześnie datą jego narodzin. Nigdy jej nie poznał. Wkrótce na tym kamieniu pojawi się imię ojca z datą: 11 listopada 1909.

„Prochy do prochów! Ziemia do ziemi! Popioły do popiołów!” – powtórzył w myślach. „Teraz jestem na tym świecie całkiem sam” – pomyślał i znów zachciało mu się płakać.

– Daj mi łopatkę, Karolu – szepnął wuj Ernest Studier, wyjmując mu ją z dłoni.

Zmieszany Karol Siebrecht wycofał się w pobliże pastora Wedekinda. Ten uścisnął jego rękę i popatrzył mu prosto w oczy.

– To dla ciebie ogromna strata, Karolu – powiedział. – Nie będzie ci łatwo. Ale uszy do góry i nie zapominaj, że Bóg w niebiesiech nie opuszcza sierot!

A potem wszyscy zaczęli do niego podchodzić, jeden za drugim, potrząsali jego ręką i mówili kilka słów, zwykle upominając go, żeby był dzielny; wszyscy, od pożółkłego wuja Studiera aż po grubego właściciela hotelu Fritza Adama. I nikt z nich nie powiedział choćby jednego dobrego słowa o ojcu, który zawsze przecież był wobec nich uprzejmy i pomocny. „Zbyt uprzejmy i zbyt pomocny – pomyślał gorzko szesnastolatek. – Ale ja nie będę taki dobroduszny jak ojciec – dodał. – Będę silny i twardy!”

Znów poczuł miękkość w sercu, gdy po tych wszystkich mężczyznach jako jedyna kobieta nad grobem stanęła Minna, stara Minna z twarzą jak wyciosaną w drewnie, która służyła już u jego matki i wychowywała go, opiekując się nim rok po roku. Aż zadrżał z czułości, gdy patrzył na nią stojącą nad grobem tak nieruchomo, bez śladu łez. „Biedna, stara Minna – pomyślał. – Co teraz z tobą będzie?”

Wzięła jego rękę w dłonie.

– Wracaj szybko do domu, Karolu – szepnęła. – Jesteś już prawie siny. Zaraz nastawię dla ciebie coś ciepłego!

Wszyscy już poszli. Karol Siebrecht widział biret duchownego niedaleko bramy cmentarza, w pewnej odległości za nim szedł pochód żałobników. Wszystkim się śpieszyło, by jak najszybciej schronić się gdzieś przed lodowatym listopadowym wiatrem.

– Pośpiesz się, Karolu! – ponaglił go wuj Ernest Studier. – Twojemu ojcu wcale nie pomożemy, jak będziemy tu stać i marznąć.

– Masz rację, Erneście! – zgodził się z nim właściciel hotelu Adam i ruszył u drugiego boku Karola Siebrechta. – Powinniśmy jak najprędzej znaleźć się w cieple!

Chłopak nie zwracał uwagi na ich nieczułe słowa. Wydało mu się, że coś przemknęło za jednym z nagrobków i skierowało się do grobu jego ojca. Rzeczywiście, to była Eryka, jego mała sąsiadka, czternastoletnia córka pastora Wedekinda. Przyszła ukradkiem na pogrzeb; po południu o tej porze powinna być na zajęciach z prac ręcznych! Dobra, mała Eryka, właśnie wrzuca do grobu kwiaty…

– Co z tobą, Karolu?! – zawołał wuj i podtrzymał chłopaka, który się potknął. – Gdzie ty masz oczy?

– Patrzcie, patrzcie – powiedział hotelarz, który aż zmrużył oczy z zadowolenia. – Czy to nie Eryka Wedekinda? Pastor powinien się o tym dowiedzieć. Ona raczej nie przyszła tutaj dla twojego ojca, Karolu.

– To nieładnie z twojej strony, Karolu! – Wuj Ernest Studier niemal przemocą przeprowadził chłopaka przez cmentarną furtę. – Podczas pochówku własnego ojca powinieneś mieć co innego w głowie! A tak w ogóle, masz dopiero szesnaście lat, a ona ma najwyżej czternaście…

– Nieważne, co sobie myślicie! – wykrzyknął Karol z gniewem. – My nie jesteśmy tacy, jak myślicie!

– Już my wiemy, co myśleć. Niestety! – odpowiedział surowym tonem wuj. – A poza tym córka pastora to dla ciebie za wysokie progi – oznajmił. – Powinieneś się cieszyć, jeśli ktokolwiek weźmie cię na naukę!

– Właśnie! – poparł go Adam. – Na terminatora jako szesnastolatek jesteś za stary, a na szkołę nie ma pieniędzy!

Lecz Karol Siebrecht nie zwracał już uwagi na ich gadanie, cieszył się, że przestali mówić o Eryce Wedekind. Z niechęcią popatrzył na surowe fasady z czerwonej cegły małego brandenburskiego miasteczka, na skromne wystawy małych sklepików, takich jak sklepik wuja Ernesta Studiera. Trzy razy był z ojcem w Berlinie, tylko na kilka dni, ale i tak wielkie miasto go oczarowało. Ojciec nawet niepotrzebnie mówił: „Nie zrób tak jak ja, Karolu, nie utknij w takiej norze. Tam wszystko jest takie małe i ciasne. Tutaj jest dużo miejsca, tutaj jest przestrzeń”. Och, pragnął przestrzeni, nie zdołają go powstrzymać!

Przed hotelem Hohenzollern czekała cała gromada żałobników.

– Tak właśnie myślałem! – zawołał Fritz Adam. – Tak, wchodźcie wszyscy do środka, moja stara podgrzała już grog! Dobrze nam zrobi! Ciebie też zapraszam, Karolu! Dziś wyjątkowo wolno ci wypić szklaneczkę grogu.

– Nie, dziękuję! – odparł Karol Siebrecht. – Pójdę już do domu!

– Jak sobie chcesz! – odpowiedział nieco urażony hotelarz. – Przez najbliższe parę lat nikt ci raczej grogu nie zaproponuje.

A wuj Studier dodał:

– O piątej będziemy u ciebie i omówimy twoją przyszłość. Powiedz Minnie, żeby zrobiła dobrą kawę.

Za najbliższym rogiem Karol Siebrecht poczekał, aż wszyscy znikną w hotelu Adama. Potem pobiegł kłusem z powrotem na cmentarz. Ale choć bardzo się tam rozglądał, nikogo już nie było. Jego mała przyjaciółka zniknęła. Podszedł więc do grobu. Nic się tam nie zmieniło, grabarze jeszcze nie przyszli. Spojrzał w dół na trumnę. Na rozsypanej ziemi leżały trzy kwiaty, które przyniosła Eryka, trzy białe, późnojesienne astry. Rozdarty między pragnieniem i strachem ukląkł przy grobie ojca, pochylił się głęboko i zabrał jeden z kwiatów.

2. Przyszłość w kuchni

Dyskusja w pokoju stawała się coraz głośniejsza, wciąż nie mogli się porozumieć co do jego przyszłości. Chłopiec wyglądał przez kuchenne okno na wietrzną i mokrą listopadową noc. Za jego plecami krzątała się przy garnkach na piecu stara Minna. Właśnie przykręciła knot naftowej lampy, więc w kuchni zrobiło się bardzo ciemno. Powiedziała:

– Zaraz pora kolacji, zrobić ci kanapki, Karolu?

– Nie mogę jeść, przynajmniej dopóki nie zdecyduje się moja przyszłość!

– Niewiele tu do decydowania! Będziesz musiał zostać sprzedawcą u wuja Ernesta!

– Nigdy, Minno! Nigdy w życiu! Naprawdę myślałaś, że będę się płaszczyć przed wujem Ernestem, sprzedając mydło i powidło w jego kramie? Nigdy, nigdy, nigdy!

– Co w takim razie, Karolu? Wiesz przecież, że nie ma już ani feniga. Jeśli sprzedasz wszystko, wystarczy akurat na spłatę długów. I co wtedy poczniesz?

– Odejdę, Minno. Nie zdradź mnie, ale wyruszę do Berlina.

– Nigdy ci na to nie pozwolą!

– Pójdę bez pytania!

– Ale co ty poczniesz w Berlinie? Niczego nie umiesz, byłeś tylko w szkole, nie jesteś przyzwyczajony do fizycznej pracy.

– Jestem silny, jestem silniejszy od wszystkich, Minno. Chcę uciec z tej ciasnoty! Nienawidzę tutaj każdego kamienia, każdego domu, każdej twarzy, tylko nie twojej dobrej, starej twarzy, Minno! Chcę uciec od tego wszystkiego, co zepsuł ojciec, nie chcę skończyć tak samo!

– Nie masz pojęcia, Karolu, jak ciężkie jest życie człowieka, który jest zdany sam na siebie!

– Niech będzie ciężkie, Minno! – zawołał Karol Siebrecht donośnym głosem. – Wcale nie chcę łatwego życia. Chcę coś osiągnąć, czuję, że mam w sobie tę siłę!

Niewzruszona stara służąca kontynuowała:

– I do tego jeszcze życie w wielkim mieście! Ty, który nigdy nie możesz spokojnie usiedzieć, który każdą wolną chwilę spędzasz na zewnątrz, chcesz już zawsze tkwić w wysokich budynkach z kamienia, bez światła, bez słońca, będziesz tam do cna nieszczęśliwy, Karolu!

– Nawet jeśli będę tam nieszczęśliwy, Minno, to wiem, że warto. Tutaj też każdego dnia byłbym nieszczęśliwy. I po co, Minno, po co? Kim mogę się tutaj stać?!

– Wszędzie można zostać uczciwym człowiekiem, Karolu!

– To brzmi jak jeden z frazesów pastora Wedekinda. A mnie takie frazesy na nic. Czuję tu, w środku, Minno, że muszę stąd odejść, bo tu każda twarz i każde drzewo przypominają mi ojca, bo tu wszyscy szepczą za moimi plecami: to chłopak mistrza murarskiego Siebrechta, tego, który zbankrutował!

Położyła mu dłonie na ramionach i powiedziała:

– W takim razie idź, mój chłopcze, idź! Ja na pewno nie będę cię powstrzymywać, skoro musisz!

– Tak, muszę, Minno, bo chcę zostać kimś, chcę zostać prawdziwym mężczyzną! Oni się z tym pogodzą, wuj Studier, mój opiekun, i przyjaciel ojca, grubas Fritz Adam. Nie będę dla nich obciążeniem, nigdy ich o nic nie poproszę! Nie wrócę, dopóki czegoś nie osiągnę, dopóki nie osiągnę czegoś ważnego. A wtedy odwiedzę ciebie, Minno, wtedy zabiorę cię do siebie do Berlina, może nawet automobilem…

Minna popatrzyła w jego roziskrzone oczy. Nagle – sama nie wiedziała, jak to się stało – objęła go, przycisnęła do piersi, mocno do siebie przytuliła.

– Och, dziecko, och, dziecko – szepnęła, ciesząc się, że nie widzi w jej oczach łez, do których nie przywykła. – Och, ty duży mały chłopczyku! Chcesz już wylecieć z gniazda? Uważaj, jest tyle wielkich, złych ptaków, i są też burze, a ty masz takie słabiutkie skrzydła…! Ale leć, masz rację, lepiej lecieć, niż się płaszczyć!

3. Pożegnanie z młodością

Dzień był szary, nie chciało się przejaśnić. Przy oknie sypialni stał Karol Siebrecht i wyglądał na mały ogródek, w którym nagie drzewa kołysały się pod porywistymi uderzeniami listopadowego wiatru. Chłopiec przeniósł wzrok dalej, na tył domu Wedekindów… Za jego plecami Minna pakowała garnitury i bieliznę do podróżnego kosza. Podniosła żółtawe spodnie ze sztruksu i powiedziała:

– Są jeszcze manczestery ojca, całkiem dobre. Jak troszkę urośniesz, to będą pasować!

– Tylko nie pakuj za dużo, Minno! – zawołał niecierpliwie chłopiec, nawet się nie odwracając. – Po co mi tyle tego?

– Wcale nie jest tego dużo, Karolu! – odpowiedziała Minna pochmurnym tonem i włożyła spodnie do kosza. Sięgnęła do kupki z bielizną.

Chłopiec trzymał ukryte w dłoni okrągłe kieszonkowe lusterko. Raz po raz niecierpliwie przesuwał wzrok z nagiej, pustej tylnej ściany domu pastora na przedzimowe niebo, po którym pędziły szare, puszyste chmury. Modlił się o chwilę, małą chwileczkę słońca…

Pastor Wedekind stał przy pulpicie zajęty przygotowaniem niedzielnego kazania. Odbity w lusterku promień słońca zalśnił mu prosto w oczy.

– Ten podły nicpoń znowu bawi się lusterkiem! – wykrzyknął i zerwał się oburzony. – I to jeszcze w dzień pochówku własnego ojca!

Plamka słońca przetańczyła po suficie, obserwowana nieufnym spojrzeniem duchownego ześlizgnęła się po kaflowym piecu i przez chwilę zabawiła na czole żony pastora. Pacnęła ją, jakby to była natrętna mucha.

– Eryko! – zagrzmiał wzburzony pastor. – Eryko! Masz natychmiast iść…

Listopadowe słońce znów dopadło duchownego, który stanął między oknem a stołem, tym razem oświetlając jego mięsisty policzek. Potrząsnął głową, a złota plamka zsunęła się na blat stołu, tuż przed zajęte szydełkowaniem ręce Eryki. Promyk zadrżał, przesunął tu i tam, zbliżył się do jej dłoni i dotknął, ozłocił, zabawił się jej palcami…

– Masz natychmiast iść do domu Siebrechtów i powiedzieć temu podłemu nicponiowi, że zakazuję mu tak dokazywać! I to raz na zawsze! Jestem oburzony, że on akurat dzisiaj, w taki dzień, to znaczy pod koniec dnia…

– Oczywiście, papo! – powiedziała Eryka i z lekkim żalem zabrała ręce z zasięgu słonecznego pozdrowienia. Podeszła do drzwi.

– Ale za dwie minuty masz być tutaj z powrotem! – nakazała nie tak znowu nieświadoma niczego matka.

– Oczywiście, mamo!

– Albo nie, lepiej sama pójdę!

Lecz Eryka już wybiegła z pokoju. Cichutko i sprawnie zbiegła po schodach, weszła do targanego wiatrem ogrodu, zadzierając bez skrępowania długą spódnicę, przeskoczyła murek, który rozdzielał obie posesje, i przebiegła przez ogród Siebrechtów do szopy, w której przechowywano ogrodowe narzędzia. Gniazda i grzędy wskazywały na to, że szopa służyła także za kurnik.

Ale były tam nie tylko kury. Bo gdy rzuciła w półmrok pytanie: – Karol? – ten natychmiast jej odpowiedział: – Ria! – i pociągnął przyjaciółkę za rękę do taczek.

– Siadaj, Ria! Modliłem się właśnie o chwilę słońca! Nie wierzę w Boga, ale tym razem…

– Tym razem to rozwścieczyłeś mojego ojca! Mam ci powiedzieć…

– Daj spokój! To był ostatni raz, Ria! – Uroczystym tonem powtórzył: – To był ostatni raz. Wyjeżdżam, Ria! I to daleko!

– Ty, Karolu? Ale dlaczego…? Kto będzie ze mną odrabiał lekcje? Na pewno…! Zostań, Karolu, proszę!

– Muszę wyjechać, Ria! Jadę do Berlina!

– Ale, Karolu, dlaczego? Przecież tutaj jest pięknie, przynajmniej czasami…

– Chcę zostać kimś, Ria!

– A jak cię poproszę, Karolu? Zostań tutaj! Błagam cię!

– Nie da rady, Ria, tak musi być.

Przez chwilę milczała, przycupnąwszy na taczkach. On stał nachylony nad nią i wpatrzony w napięciu w jej zanurzoną w mroku, ale mimo wszystko jasną twarz. A potem ona tupnęła nogą.

– Idź więc, idź sobie do tego swojego Berlina! – zawołała z gniewem. – Dlaczego nie idziesz? Ucieszę się, jak cię już nie będzie. Jesteś tak samo okropny, jak wszyscy chłopcy.

– Ależ, Ria! – wykrzyknął wstrząśnięty. – Nie bądź taka! Zrozum, że ja muszę odejść! Tutaj nigdy nie zostanę kimś!

– Nic nie muszę rozumieć! Chcesz odejść, bo masz nas wszystkich dosyć, mnie też. A ja myślałam, że troszkę mnie lubisz… – Przy tych ostatnich słowach załamał jej się głos. Zeskoczyła z taczek i cofnęła się w mrok szopy, żeby nie widział jej łez. Wypłoszyła z gniazda jakąś kurę, która z głośnym gdakaniem uciekła przez drzwi.

Karol Siebrecht chwycił ją za rękę i niezręcznie pogłaskał.

– Ach, Ria, Ria – prosił. – Nie myśl tak! Ja naprawdę muszę odejść. Tutaj zostanę najwyżej służącym w hotelu Hohenzollern.

– Na pewno nie, Karolu, w żadnym razie!

– A ja chcę coś osiągnąć i potem wrócę.

– A długo potrwa, zanim wrócisz?

– Trochę potrwa, Ria. I to raczej długo.

– A potem, Karolu?

– A potem może cię o coś zapytam. Ria…!

Cisza. A potem dziewczyna powiedziała cicho:

– A potem o co mnie zapytasz, Karolu?

Nie odważył się.

– To odległa przyszłość, Ria! Najpierw muszę zostać kimś.

Na to ona cichym szeptem:

– Zapytaj już teraz, Karolu. Proszę!

Zawahał się. A potem ostrożnie wyjął coś z wewnętrznej kieszeni marynarki.

– Wiesz, co to jest?

– A co to jest?

– To jeden z tamtych kwiatów, Ria – powiedział uroczystym tonem – które rzuciłaś na grób mojego ojca. Zabiorę go do Berlina i będę go zawsze przy sobie nosił.

Wiatr wwiał przez drzwi śnieg wymieszany z deszczem. Przysunęła się do niego i szepnęła z lękiem:

– Przecież to kwiat umarłego, Karolu!

– Ale ja go mam od ciebie, Ria, na pewno przyniesie mi szczęście! A tutaj mam pierścionek po mamie, może chciałabyś go nosić, żeby zawsze o mnie pamiętać?

– Nie mogę nosić pierścionka od ciebie. Ojciec nigdy na to nie pozwoli!

– Możesz go nosić, jak ojciec nie będzie widział. Ja też noszę twój kwiat na sercu!

Milczeli przez chwilę. A potem ona szepnęła:

– Dziękuję ci za pierścionek, Karolu. Zawsze będę go nosić.

I znów milczenie. Patrzyli sobie z bliska w pobladłe twarze, a ich serca mocno waliły. Po chwili Siebrecht wyszeptał:

– Dasz mi całusa na pożegnanie, Ria?

Spojrzała na niego. A potem powoli uniosła ramiona i delikatnie objęła go za szyję.

– Tak – szepnęła.

Wiatr z hukiem zatrzasnął drzwi szopy, tuż przed nosem zbliżającego się pastora Wedekinda, który szukał córki pośród zawiei, deszczu i śniegu. Szarpnął za drzwi. Otworzył je z trudem pod naporem wiatru i zawołał w głąb ciemnej szopy:

– Jesteś tutaj, Eryko?

Chłopiec, który w ciemnościach trzymał dziewczynę w ramionach, szturchnął nogą kurze gniazda. Jedna z kur zerwała się z głośnym gdakaniem i wpadła prosto na duchownego. I tylko taką odpowiedź otrzymał od szopy pastor.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: