Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Człowiek z Sankt Petersburga - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
1 marca 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Człowiek z Sankt Petersburga - ebook

Rok 1914. Nad Europą wisi groźba wojny. W obliczu zagrożenia rosnącą potęgą militarną Niemiec Winston Churchill, Pierwszy Lord Admiralicji, dąży do zawarcia tajnego sojuszu wojskowego z Rosją. Na rozmowy do Londynu przybywa wysłannik cara, książę Aleksy Orłow. Zawarciu przymierza sprzeciwiają się rosyjscy anarchiści, przebywający na wygnaniu w Szwajcarii. Młody anarchista Feliks Krzesiński zgłasza się na ochotnika do niebezpiecznej misji zgładzenia Orłowa. Śmierć księcia doprowadziłaby do zerwania negocjacji i odmieniła losy przyszłej wojny. Czy Feliksowi uda się wykonać zadanie? W Londynie rozpoczyna się obława na zamachowca...

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7885-052-6
Rozmiar pliku: 1,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

KEN FOL­LETT

Świa­to­wej sła­wy pi­sarz bry­tyj­ski. Po ukoń­cze­niu stu­diów fi­lo­zo­ficz­nych na Uni­ver­si­ty Col­le­ge w Lon­dy­nie pra­co­wał jako re­por­ter i bez więk­sze­go suk­ce­su pu­bli­ko­wał po­wie­ści sen­sa­cyj­ne pod kil­ko­ma pseu­do­ni­ma­mi. Je­de­na­sta z ko­lei – thril­ler wo­jen­ny za­ty­tu­ło­wa­ny Igła – przy­nio­sła mu za­słu­żo­ną sła­wę, zo­sta­ła też na­tych­miast sfil­mo­wa­na z Do­nal­dem Su­ther­lan­dem w ty­tu­ło­wej roli nie­miec­kie­go szpie­ga. Fol­lett wy­spe­cja­li­zo­wał się w thril­le­rach, naj­czę­ściej (choć nie tyl­ko) osa­dzo­nych w re­aliach II woj­ny świa­to­wej (m.in. Klucz do Re­be­ki, Noc nad oce­anem, Lot Ćmy, Trze­ci bliź­niak, Za­bój­cza pa­mięć, Za­mieć) oraz po­wie­ściach hi­sto­rycz­no-przy­go­do­wych (Nie­bez­piecz­na for­tu­na, Fi­la­ry Zie­mi, Świat bez koń­ca, Upa­dek gi­gan­tów, Zima świa­ta). Jego do­ro­bek li­te­rac­ki spo­tkał się z za­in­te­re­so­wa­niem twór­ców fil­mo­wych. Na kan­wie kil­ku ksią­żek po­wsta­ły fil­my ki­no­we bądź se­ria­le te­le­wi­zyj­ne (Klucz do Re­be­ki, Trze­ci bliź­niak, Za­mieć, Na skrzy­dłach or­łów, Fi­la­ry Zie­mi, a ostat­nio Świat bez koń­ca).Tego au­to­ra

Po­wie­ści hi­sto­rycz­ne

NIE­BEZ­PIECZ­NA FOR­TU­NA

UCIE­KI­NIER

CZŁO­WIEK Z SANKT PE­TERS­BUR­GA

Fi­la­ry Zie­mi

FI­LA­RY ZIE­MI

ŚWIAT BEZ KOŃ­CA

Stu­le­cie

UPA­DEK GI­GAN­TÓW

ZIMA ŚWIA­TA

KRA­WĘDŹ WIECZ­NO­ŚCI

Thril­le­ry wo­jen­ne

IGŁA

KRYP­TO­NIM KAW­KI

LOT ĆMY

KLUCZ DO RE­BE­KI

NOC NAD OCE­ANEM

Thril­le­ry

MŁOT EDE­NU

ZA­BÓJ­CZA PA­MIĘĆ

TRÓJ­KA

ZA­MIEĆ

SKAN­DAL Z MO­DI­GLIA­NIM

TRZE­CI BLIŹ­NIAK

LWY PAN­SZI­RU

PA­PIE­RO­WE PIE­NIĄ­DZE

Li­te­ra­tu­ra fak­tu

NA SKRZY­DŁACH OR­ŁÓW

www.ken-fol­lett.com2

Lon­dyn był nie­wia­ry­god­nie bo­ga­ty. Fe­liks wi­dy­wał wiel­kie for­tu­ny w Ro­sji i do­bro­byt w Eu­ro­pie, ale nig­dy na taką ska­lę. Tu­taj nikt nie cho­dził w łach­ma­nach. Prze­ciw­nie, mimo że nie było zim­no, każ­dy miał na so­bie kil­ka warstw cie­płej odzie­ży. Fe­liks przy­glą­dał się fur­ma­nom, ulicz­nym sprze­daw­com, za­mia­ta­czom, ro­bot­ni­kom i po­słań­com – wszy­scy no­si­li przy­zwo­ite, fa­brycz­ne ubra­nia, na któ­rych nie było ani jed­nej dziu­ry czy łaty. Nie było dziec­ka, któ­re cho­dzi­ło­by bez bu­tów. Wszyst­kie ko­bie­ty mia­ły na gło­wie ka­pe­lu­sze, i to ja­kie! Były to ol­brzy­mie przed­mio­ty o ron­dach sze­ro­kich jak koła po­wo­zu, ozdo­bio­ne wstąż­ka­mi, pió­ra­mi, kwia­ta­mi i owo­ca­mi. Na uli­cach pa­no­wał nie­ustan­ny ruch. W cią­gu pierw­szych pię­ciu mi­nut zo­ba­czył tu­taj wię­cej au­to­mo­bi­li niż w ca­łym swo­im do­tych­cza­so­wym ży­ciu. Było ich bo­daj tyle samo, co po­jaz­dów kon­nych. Na ko­łach czy na wła­snych no­gach, wszy­scy po­dą­ża­li do­kądś w po­śpie­chu.

Na Pic­ca­dil­ly Cir­cus sta­nę­ły wszyst­kie po­jaz­dy. Przy­czy­na za­to­ru była taka sama jak w każ­dym in­nym mie­ście: koń upadł na bruk, a cią­gnię­ty prze­zeń fur­gon prze­wró­cił się na bok. Gru­pa męż­czyzn sta­ra­ła się pod­nieść zwie­rzę i wóz z zie­mi, pod­czas gdy sto­ją­ce na chod­ni­ku kwia­ciar­ki i pa­nie o wy­ma­lo­wa­nych twa­rzach stro­iły so­bie żar­ty i za­grze­wa­ły ich do czy­nu okrzy­ka­mi.

Nie­co da­lej na wschód to wra­że­nie wiel­kie­go bo­gac­twa, ja­kie Fe­liks po­cząt­ko­wo od­niósł, tro­chę osła­bło. Mi­nął zwień­czo­ną ko­pu­łą ka­te­drę pod we­zwa­niem świę­te­go Paw­ła. Imie­nia pa­tro­na do­wie­dział się z mapy, któ­rą ku­pił na dwor­cu Vic­to­ria. Za ka­te­drą cią­gnę­ły się uboż­sze dziel­ni­ce. Wspa­nia­łe fa­sa­dy ban­ków i urzę­dów ustą­pi­ły na­gle miej­sca ma­łym, na ogół za­nie­dba­nym, sto­ją­cym sze­re­go­wo dom­kom. Mniej było tu au­to­mo­bi­li, wię­cej koni, te ostat­nie zaś wy­da­wa­ły się o wie­le mi­zer­niej­sze od tych ze śród­mie­ścia. Han­del od­by­wał się w więk­szo­ści na ulicz­nych stra­ga­nach. Nie doj­rzał już ani jed­ne­go po­słań­ca. W oczy ci­snę­ło się te­raz mnó­stwo bo­sych dzie­ci – ale nie prze­jął się tym zbyt­nio, gdyż w tym kli­ma­cie i tak, jego zda­niem, nie po­trze­bo­wa­ły bu­tów.

Im głę­biej za­pusz­czał się w dziel­ni­cę East End, tym bar­dziej po­nu­re roz­ta­cza­ły się przed nim wi­do­ki. Mi­jał roz­pa­da­ją­ce się ka­mie­ni­ce, brud­ne po­dwór­ka i śmier­dzą­ce alej­ki. Odzia­ni w łach­ma­ny wy­ko­le­jeń­cy grze­ba­li w ster­tach śmie­ci, po­szu­ku­jąc resz­tek po­ży­wie­nia. Po­tem zna­lazł się na­gle na Whi­te­cha­pel High Stre­et i uj­rzał zna­jo­me bro­dy, pej­sy i tra­dy­cyj­ne cha­ła­ty or­to­dok­syj­nych Ży­dów, małe skle­pi­ki, w któ­rych moż­na było ku­pić wę­dzo­ną rybę i ko­szer­ne mię­so: miał wra­że­nie, jak­by zna­lazł się z po­wro­tem w Ro­sji, z tą tyl­ko róż­ni­cą, że tu­taj Ży­dzi nie wy­da­wa­li się za­stra­sze­ni.

Szedł da­lej, szu­ka­jąc nu­me­ru 165 przy Ju­bi­lee Stre­et; taki ad­res po­dał mu bo­wiem Ulrich. Był to dwu­pię­tro­wy bu­dy­nek o ar­chi­tek­tu­rze lu­te­rań­skie­go zbo­ru. Ta­blicz­ka na ze­wnątrz in­for­mo­wa­ła, że In­sty­tut i Klub Przy­ja­ciół Ro­bot­ni­ka otwar­ty jest dla wszyst­kich pra­cu­ją­cych bez wzglę­du na ich po­glą­dy po­li­tycz­ne, inna zaś ta­blicz­ka wi­szą­ca obok niej wy­ja­wia­ła praw­dzi­wy cha­rak­ter tej pla­ców­ki, stwier­dza­jąc, że zo­sta­ła ona otwar­ta w roku 1906 przez Pio­tra Kro­pot­ki­na. Fe­liks za­sta­na­wiał się, czy tu, w Lon­dy­nie, uda mu się spo­tkać le­gen­dar­ne­go księ­cia anar­chi­stów.

Wszedł do środ­ka. W sie­ni zo­ba­czył stos ga­ze­tek w ję­zy­ku ji­dysz, któ­rych ty­tuł przy­po­mi­nał na­zwę klu­bu: Der Ar­be­ter Fra­int, Przy­ja­ciel Ro­bot­ni­ka. Ogło­sze­nia na ścia­nach do­ty­czy­ły lek­cji an­giel­skie­go, szkół­ki nie­dziel­nej, wy­ciecz­ki do Ep­ping Fo­rest i wy­kła­du na te­mat Ham­le­ta. Fe­liks wszedł do głów­nej sali. Jej wy­strój po­twier­dzał jego wcze­śniej­sze przy­pusz­cze­nia: z pew­no­ścią była to nie­gdyś nawa ko­ścio­ła dy­sy­denc­kie­go. Z jed­nej stro­ny do­bu­do­wa­no tam sce­nę, z dru­giej zaś bar. Na sce­nie gru­pa męż­czyzn i ko­biet przy­go­to­wy­wa­ła, zda­je się, ja­kieś przed­sta­wie­nie. Być może tym wła­śnie zaj­mo­wa­li się anar­chi­ści w An­glii, po­my­ślał Fe­liks; to wy­ja­śnia, dla­cze­go wol­no im tu­taj za­kła­dać wła­sne klu­by. W ba­rze nie było wi­dać żad­nych na­po­jów al­ko­ho­lo­wych, ale na kon­tu­arze zo­ba­czył fi­le­ty ryb­ne, ma­ry­no­wa­ne śle­dzie i – o ra­do­ści! – praw­dzi­wy sa­mo­war.

Dziew­czy­na za ladą spoj­rza­ła na nie­go.

– Nu, czto? – za­py­ta­ła.

Fe­liks uśmiech­nął się.

Ty­dzień póź­niej, tego sa­me­go dnia, kie­dy ksią­żę Or­łow miał przy­być do Lon­dy­nu, Fe­liks za­ja­dał lunch we fran­cu­skiej re­stau­ra­cji w Soho. Przy­szedł wcze­śnie i za­jął sto­lik tuż przy wej­ściu. Zjadł zupę ce­bu­lo­wą, stek i ka­wa­łek bryn­dzy, wy­pi­ja­jąc do tego pół bu­tel­ki czer­wo­ne­go wina. Za­ma­wiał po­tra­wy po fran­cu­sku. Kel­ne­rzy ob­słu­gi­wa­li go z wiel­ką es­ty­mą. Kie­dy skoń­czył, w re­stau­ra­cji za­czął się naj­więk­szy ruch. W chwi­li gdy trzej kel­ne­rzy znaj­do­wa­li się aku­rat w kuch­ni, a po­zo­sta­li dwaj od­wró­ce­ni byli do nie­go ple­ca­mi, spo­koj­nie wstał, pod­szedł do drzwi, za­brał swój płaszcz i ka­pe­lusz, po czym wy­szedł, nie pła­cąc ra­chun­ku.

Idąc uli­cą, uśmie­chał się. Kra­dzież spra­wia­ła mu przy­jem­ność.

Szyb­ko na­uczył się, jak prze­żyć w mie­ście pra­wie za dar­mo. Na śnia­da­nie ku­po­wał w ulicz­nej bud­ce sło­dzo­ną her­ba­tę i krom­kę chle­ba za dwa pen­sy. Było to je­dy­ne po­ży­wie­nie, za któ­re pła­cił. W po­rze lun­chu kradł ja­kiś owoc albo ja­rzy­nę z ulicz­ne­go stra­ga­nu. Wie­czo­rem szedł do or­ga­ni­za­cji cha­ry­ta­tyw­nej, gdzie w za­mian za wy­słu­cha­nie nie­zro­zu­mia­łe­go ka­za­nia i od­śpie­wa­nie hym­nu do­sta­wał ta­lerz dar­mo­we­go ro­so­łu i tyle chle­ba, ile tyl­ko chciał. Miał pięć fun­tów go­tów­ką, ale oszczę­dzał je na czar­ną go­dzi­nę.

Za­miesz­kał w Dun­stan Ho­uses w Step­ney Gre­en, w pię­cio­pię­tro­wej ka­mie­ni­cy. Gnieź­dzi­ła się w niej po­ło­wa zna­nych lon­dyń­skich anar­chi­stów. Fe­liks spał na roz­ło­żo­nym na pod­ło­dze ma­te­ra­cu w miesz­ka­niu Ru­dol­fa Roc­ke­ra, cha­ry­zma­tycz­ne­go Niem­ca o blond wło­sach, któ­ry re­da­go­wał Der Ar­be­ter Fra­int. Cha­ry­zma Roc­ke­ra nie dzia­ła­ła na Fe­lik­sa, był od­por­ny na ta­kie rze­czy, po­dzi­wiał jed­nak­że bez­brzeż­ne po­świę­ce­nie tego czło­wie­ka. Roc­ker i jego żona Mil­ly przez cały dzień i do póź­nej nocy pro­wa­dzi­li dom otwar­ty dla anar­chi­stów. Bez prze­rwy zja­wia­li się tam go­ście i po­słań­cy, od­by­wa­ły się dys­ku­sje i spo­tka­nia róż­nych ko­mi­te­tów, po­pi­ja­no her­ba­tę i pa­lo­no pa­pie­ro­sy. Fe­liks nie pła­cił za miesz­ka­nie, ale każ­de­go dnia przy­no­sił coś do wspól­nej spi­żar­ni – funt pa­ró­wek, pacz­kę her­ba­ty albo kil­ka po­ma­rań­czy. Wszy­scy my­śle­li, że ku­pu­je te rze­czy, ale po­cho­dzi­ły oczy­wi­ście z kra­dzie­ży.

In­nym anar­chi­stom po­wie­dział, że przy­je­chał tu­taj, aby w Mu­zeum Bry­tyj­skim zbie­rać ma­te­riał do książ­ki, któ­rą pi­sał na te­mat na­tu­ral­ne­go anar­chi­zmu w spo­łe­czeń­stwach pier­wot­nych. Uwie­rzy­li mu. Byli przy­jaź­nie na­sta­wie­ni, peł­ni po­świę­ce­nia i nie­szko­dli­wi: szcze­rze wie­rzy­li, że re­wo­lu­cji moż­na do­ko­nać przez roz­wój oświa­ty i związ­ków za­wo­do­wych, przez dru­ko­wa­nie ulo­tek i or­ga­ni­zo­wa­nie wy­cie­czek do Ep­ping Fo­rest. Fe­liks wie­dział, że tacy wła­śnie byli w więk­szo­ści anar­chi­ści poza Ro­sją. Nie nie­na­wi­dził ich, ale w skry­to­ści du­cha nimi po­gar­dzał, w isto­cie rze­czy byli bo­wiem ludź­mi o za­ję­czym ser­cu.

Nie­mniej, i wśród ta­kich lu­dzi tra­fi się cza­sem kil­ka od­waż­nych jed­no­stek. Od­naj­dzie ich, kie­dy za­ist­nie­je taka po­trze­ba.

Tym­cza­sem nie da­wa­ło mu spo­ko­ju py­ta­nie, czy Or­łow rze­czy­wi­ście przy­bę­dzie i w jaki spo­sób naj­le­piej bę­dzie do­ko­nać nań za­ma­chu. Ta­kie my­śli nie przy­no­szą na ogół żad­ne­go po­żyt­ku i Fe­liks sta­rał się ich po­zbyć, pra­cu­jąc nad udo­sko­na­le­niem swe­go an­giel­skie­go. Na­uczył się go tro­chę w ko­smo­po­li­tycz­nej Szwaj­ca­rii. W cza­sie dłu­giej po­dró­ży po­cią­giem przez Eu­ro­pę prze­glą­dał ro­syj­ski pod­ręcz­nik an­giel­skie­go dla dzie­ci i an­giel­ski prze­kład swej ulu­bio­nej po­wie­ści Pusz­ki­na, Cór­ki ka­pi­ta­na. Po ro­syj­sku znał ją pra­wie na pa­mięć. Te­raz każ­de­go ran­ka czy­tał Ti­me­sa w czy­tel­ni klu­bu przy Ju­bi­lee Stre­et, a po po­łu­dniu prze­cha­dzał się po uli­cach, wsz­czy­na­jąc roz­mo­wy z pi­ja­ka­mi, włó­czę­ga­mi i pro­sty­tut­ka­mi – ludź­mi, któ­rych naj­bar­dziej lu­bił, ludź­mi, któ­rzy byli na ba­kier z pra­wem. Sło­wa wy­czy­ta­ne w książ­kach szyb­ko utoż­sa­miał z dźwię­ka­mi, któ­re sły­szał wo­kół sie­bie, i wkrót­ce mógł do­ga­dać się w każ­dej pro­stej spra­wie. Spo­dzie­wał się, że nie­dłu­go bę­dzie w sta­nie dys­ku­to­wać po an­giel­sku na do­wol­ny te­mat po­li­tycz­ny.

Po wyj­ściu z re­stau­ra­cji skie­ro­wał się na pół­noc, prze­ci­na­jąc Oxford Stre­et i za­głę­bia­jąc się w dziel­ni­cę nie­miec­ką na za­chód od To­ten­ham Co­urt Road. Wśród Niem­ców nie bra­ko­wa­ło re­wo­lu­cjo­ni­stów, ale byli to w więk­szo­ści ko­mu­ni­ści, nie anar­chi­ści. Fe­liks po­dzi­wiał dys­cy­pli­nę pa­nu­ją­cą wśród ko­mu­ni­stów, ale wąt­pli­wo­ści bu­dził w nim ich au­to­ry­ta­ryzm, poza tym, ze swo­im tem­pe­ra­men­tem, nig­dy nie nada­wał­by się do pra­cy par­tyj­nej.

Prze­ciął Re­gents Park i zna­lazł się na pół­noc­nych przed­mie­ściach, gdzie miesz­ka­ła kla­sa śred­nia. Włó­czył się wzdłuż wy­sa­dza­nych drze­wa­mi alei i za­glą­dał do ogród­ków ota­cza­ją­cych ele­ganc­kie wil­le z czer­wo­nej ce­gły. Roz­glą­dał się za ro­we­rem. Na­uczył się jeź­dzić na ro­we­rze w Szwaj­ca­rii i uznał, że był­by to po­jazd do­sko­na­le na­da­ją­cy się do śle­dze­nia in­nej oso­by. Nie rzu­cał się w oczy, ła­two było nim ma­new­ro­wać, a w ru­chu ulicz­nym po­ru­szał się rów­nie szyb­ko jak au­to­mo­bil czy po­jazd kon­ny. Nie­ste­ty, miesz­cza­nie w tej czę­ści Lon­dy­nu trzy­ma­li, jak się zda­je, wszyst­kie swo­je ro­we­ry pod klu­czem. Zo­ba­czył ja­dą­ce­go uli­cą ro­we­rzy­stę i przez chwi­lę za­sta­na­wiał się, czy nie zrzu­cić go z sio­deł­ka, w po­bli­żu jed­nak było jesz­cze trzech pie­szych i wó­zek pie­ka­rza, a Fe­liks nie chciał wy­wo­ły­wać zbie­go­wi­ska. Tro­chę póź­niej za­uwa­żył chłop­ca wio­zą­ce­go ar­ty­ku­ły spo­żyw­cze, ale jego ro­wer zbyt rzu­cał się w oczy – z przo­du miał wiel­ki kosz, a do kie­row­ni­cy przy­cze­pio­na była me­ta­lo­wa ta­blicz­ka z na­zwi­skiem skle­pi­ka­rza. Fe­liks za­czął się już za­sta­na­wiać, czy przy­pad­kiem nie zmie­nić swo­jej stra­te­gii, kie­dy na­resz­cie zo­ba­czył to, cze­go po­trze­bo­wał.

Z jed­ne­go z ogród­ków wy­szedł, pro­wa­dząc ro­wer, męż­czy­zna koło trzy­dziest­ki. Na gło­wie miał słom­ko­wy ka­pe­lusz i ubra­ny był w opię­tą na brzu­chu kurt­kę w pa­ski. Oparł ro­wer o mur ogro­du i po­chy­lił się, żeby za­ło­żyć spin­ki na spodnie.

Fe­liks bły­ska­wicz­nie zbli­żył się do nie­go.

Męż­czy­zna do­strzegł nad sobą jego cień i ob­ró­cił gło­wę.

– Dzień do­bry – mruk­nął.

Fe­liks sil­nym cio­sem po­wa­lił go na zie­mię. Męż­czy­zna ob­ró­cił się na ple­cy i spoj­rzał z bez­gra­nicz­nym zdu­mie­niem na na­past­ni­ka.

Ro­sja­nin sko­czył na nie­go, ce­lu­jąc ko­la­nem w środ­ko­wy gu­zik kurt­ki. Męż­czy­zna sap­nął głę­bo­ko i bez­sku­tecz­nie sta­rał się zła­pać po­wie­trze.

Fe­liks wstał i rzu­cił okiem na dom. W oknie sta­ła, pa­trząc na nie­go, mło­da ko­bie­ta. Dłoń unio­sła do ust, oczy mia­ła sze­ro­ko roz­war­te ze stra­chu.

Po­now­nie spoj­rzał na le­żą­ce­go męż­czy­znę: mi­nie mi­nu­ta albo dwie, za­nim doj­dzie do sie­bie na tyle, żeby pró­bo­wać dźwi­gnąć się z zie­mi.

Wsiadł na ro­wer i bły­ska­wicz­nie od­je­chał.

Czło­wiek, któ­ry ni­cze­go się nie boi, może do­ko­nać wszyst­kie­go, cze­go tyl­ko za­pra­gnie, prze­szło mu przez myśl. Do­wie­dział się o tym przed je­de­na­stu laty na bocz­ni­cy ko­le­jo­wej nie­da­le­ko Omska. Pa­dał wte­dy śnieg.

Pa­dał śnieg. Fe­liks sie­dział na bry­le wę­gla w otwar­tym wa­go­nie ko­le­jo­wym. Po­wo­li za­ma­rzał na śmierć.

Było mu zim­no przez cały rok, od­kąd wy­rwał się z kaj­dan, któ­ry­mi przy­ku­ty był do in­nych więź­niów w ko­pal­ni zło­ta. W tym cza­sie prze­mie­rzył całą Sy­be­rię – z mroź­nej pół­no­cy do­tarł pra­wie do zbo­czy Ura­lu. Od cy­wi­li­za­cji i cie­plej­sze­go kli­ma­tu dzie­li­ło go te­raz za­le­d­wie ty­siąc mil. Więk­szość dro­gi prze­był pie­szo, choć cza­sa­mi uda­wa­ło mu się pod­je­chać ka­wa­łek w wa­go­nie to­wa­ro­wym. Wo­lał je­chać ra­zem z by­dłem, bo zwie­rzę­ta da­wa­ły mu cie­pło i mógł ży­wić się ich kar­mą. Czuł nie­ja­sno, że sam nie­wie­le się róż­ni od zwie­rzę­cia. W ogó­le się nie mył, a za okry­cie słu­ży­ła mu kra­dzio­na koń­ska der­ka, we wło­sach miał wszy, po­dar­te ubra­nie ro­iło się od pcheł. Jego przy­smak sta­no­wi­ły su­ro­we pta­sie jaja. Kie­dyś ukradł ku­cy­ka, za­jeź­dził go na śmierć i zjadł na su­ro­wo jego wą­tro­bę. Stra­cił po­czu­cie cza­su. Wie­dział, że jest te­raz je­sień, bo wska­zy­wa­ła na to po­go­da, nie orien­to­wał się jed­nak, któ­ry to mie­siąc. Czę­sto ła­pał się na tym, że nie pa­mię­tał, co ro­bił po­przed­nie­go dnia. W chwi­lach kie­dy my­ślał ja­śniej, uświa­da­miał so­bie, że jest na pół obłą­ka­ny. Nig­dy nie roz­ma­wiał z ludź­mi. Kie­dy na­tra­fiał na wio­skę lub mia­stecz­ko, omi­jał je z dala; zbli­żał się tyl­ko do wy­sy­pisk śmie­ci, żeby w nich grze­bać. Wie­dział jed­no: musi iść na za­chód. Tam bę­dzie cie­plej.

Ale po­ciąg z wę­glem od­sta­wio­no na bocz­ni­cę i Fe­liks miał wra­że­nie, że chy­ba umie­ra. W po­bli­żu był straż­nik, tęgi po­li­cjant w fu­trze, któ­ry pil­no­wał, żeby chło­pi nie kra­dli wę­gla do swo­ich pa­le­nisk… W mo­men­cie gdy ta myśl przy­szła Fe­lik­so­wi do gło­wy, zdał so­bie spra­wę, że wła­śnie tro­chę oprzy­tom­niał i być może jest to jego ostat­ni prze­błysk świa­do­mo­ści. Za­sta­na­wiał się, co wy­wo­ła­ło ten prze­błysk, i wte­dy po­czuł za­pach pod­grze­wa­ne­go przez po­li­cjan­ta obia­du.

Po­li­cjant był po­tęż­ny, zdro­wy i miał przy so­bie broń.

Nie dbam o to, po­my­ślał Fe­liks, i tak nie­dłu­go umrę.

Wstał, pod­niósł naj­więk­szą bry­łę wę­gla, jaką zdo­łał udźwi­gnąć, po czym, sła­nia­jąc się, zbli­żył do sto­ją­cej przy to­rach bud­ki, wszedł do środ­ka i ude­rzył za­sko­czo­ne­go po­li­cjan­ta pro­sto w gło­wę.

Na pa­le­ni­sku stał gar­nek, a w garn­ku gu­lasz, zbyt go­rą­cy, by go jeść. Fe­liks wy­niósł gar­nek na ze­wnątrz, wy­rzu­cił za­war­tość na śnieg, padł na ko­la­na i ły­kał gu­lasz zmie­sza­ny ze śnie­giem. Były tam po­kro­jo­ne ziem­nia­ki i rze­pa, gru­ba mar­chew i ka­wał­ki mię­sa. Po­ły­kał je w ca­ło­ści. Z bud­ki wy­biegł po­li­cjant i zdzie­lił go z ca­łej siły pał­ką po ple­cach. Fe­lik­sa ogar­nę­ła dzi­ka wście­kłość. Ten czło­wiek usi­ło­wał od­cią­gnąć go od je­dze­nia. Pod­niósł się i rzu­cił na po­li­cjan­ta, ko­piąc go i dra­piąc. Ten co­fał się, wa­ląc go pał­ką, ale Fe­liks nie czuł ra­zów. Zła­pał go pal­ca­mi za gar­dło i za­ci­snął chwyt. Nie pusz­czał. Po ja­kimś cza­sie oczy tam­te­go za­mknę­ły się, twarz sta­ła się nie­bie­ska, a z ust wy­su­nął się ję­zyk. Fe­liks mógł do­koń­czyć swój gu­lasz.

Zjadł po­si­łek w bud­ce, ogrzał się przy ogniu i prze­spał noc w łóż­ku po­li­cjan­ta. Kie­dy rano się obu­dził, był zdrów. Wło­żył buty i płaszcz za­bi­te­go i ru­szył w kie­run­ku Omska. Po dro­dze od­krył w so­bie coś bar­dzo waż­ne­go: nie od­czu­wał już stra­chu. Coś sta­ło się w jego umy­śle, jak­by prze­su­nę­ła się ja­kaś za­pad­ka. Nie wy­obra­żał so­bie, co mo­gło­by go te­raz prze­ra­zić. Je­śli po­czu­je głód, ukrad­nie coś do je­dze­nia. Je­śli ktoś bę­dzie go ści­gał, ukry­je się. Je­śli ktoś mu za­gro­zi, za­bi­je go. Ni­cze­go nie pra­gnął. Nic nie mo­gło go już wię­cej zra­nić. Mi­łość, duma, po­żą­da­nie i li­tość – to były uczu­cia, o któ­rych za­po­mniał.

Po­tem wszyst­kie wró­ci­ły, wszyst­kie oprócz stra­chu. Kie­dy do­tarł do Omska, sprze­dał fu­tro po­li­cjan­ta i ku­pił so­bie za nie spodnie, ko­szu­lę, kurt­kę i płaszcz. Spa­lił swo­je łach­ma­ny i za jed­ne­go ru­bla za­mó­wił go­rą­cą ką­piel i go­le­nie w ta­nim ho­te­lu. Zjadł obiad w re­stau­ra­cji, uży­wa­jąc za­miast pal­ców noża i wi­del­ca. Spoj­rzał na pierw­szą stro­nę ga­ze­ty i przy­po­mniał so­bie, że po­tra­fi czy­tać; w tym mo­men­cie do­tar­ło do nie­go, że wró­cił do ży­cia.

Sie­dział na ław­ce na sta­cji przy Li­ver­po­ol Stre­et, ro­wer oparł o mur. Za­sta­na­wiał się, jak wy­glą­da Or­łow. Znał je­dy­nie jego ty­tuł i cel mi­sji, z któ­rą przy­je­chał, nic wię­cej. Ksią­żę mógł być nie­cie­ka­wym, ogra­ni­czo­nym i lo­jal­nym słu­gą cara albo sa­dy­stą i roz­pust­ni­kiem, albo też sym­pa­tycz­nym sta­rusz­kiem o si­wych wło­sach, któ­ry naj­bar­dziej w ży­ciu lubi bu­jać swo­je wnu­ki na ko­la­nie. To nie było waż­ne: Fe­liks i tak go za­bi­je.

Pe­wien był, że roz­po­zna Or­ło­wa, po­nie­waż Ro­sja­nie z jego sfe­ry nie po­tra­fią po­dró­żo­wać, nie rzu­ca­jąc się w oczy, na­wet je­śli ce­lem tej po­dró­ży jest taj­na mi­sja.

Czy Or­łow przy­je­dzie? Je­śli tak, i to tym wła­śnie po­cią­giem, któ­rym miał przy­być we­dług Jo­se­fa, je­śli na­stęp­nie, zgod­nie z tym, co po­wie­dział Jo­sef, spo­tka się z lor­dem Wal­de­nem, to nie bę­dzie naj­mniej­szej wąt­pli­wo­ści, że in­for­ma­cje jego przy­ja­cie­la z Ge­ne­wy są ści­słe.

Na kil­ka mi­nut przed przy­jaz­dem po­cią­gu na pe­ron wje­chał kry­ty po­wóz za­przę­żo­ny w czwór­kę wspa­nia­łych koni. Na koź­le sie­dział stan­gret, z tyłu stał fo­ryś w li­be­rii. Do po­wo­zu pod­biegł ko­le­jarz w po­dob­nym do woj­sko­we­go mun­du­rze z błysz­czą­cy­mi gu­zi­ka­mi. Po­wie­dział coś do stan­gre­ta i skie­ro­wał go na sam ko­niec pe­ro­nu. Na­stęp­nie po­ja­wił się ubra­ny w sur­dut i cy­lin­der za­wia­dow­ca sta­cji z bar­dzo waż­ną miną. Wy­cią­gnął z kie­szon­ki ze­ga­rek i krę­cąc gło­wą, po­rów­nał czas z ze­ga­rem dwor­co­wym. Za­raz też otwo­rzył drzwi po­wo­zu przed pa­sa­że­rem.

Kie­dy ko­le­jarz prze­cho­dził obok ław­ki Fe­lik­sa, ten po­cią­gnął go za rę­kaw.

– Prze­pra­szam, sir – po­wie­dział, przy­bie­ra­jąc minę na­iw­ne­go cu­dzo­ziem­skie­go tu­ry­sty – czy to może król An­glii?

– Nie, przy­ja­cie­lu, to tyl­ko lord Wal­den. – Ko­le­jarz uśmiech­nął się i od­szedł.

A więc Jo­sef miał ra­cję.

Fe­liks przy­glą­dał się Wal­de­no­wi okiem za­bój­cy. Był wy­so­ki, mniej wię­cej tego sa­me­go wzro­stu co Fe­liks, i dość do­brze umię­śnio­ny. Miał oko­ło pięć­dzie­się­ciu lat. Uty­kał lek­ko, ale poza tym wy­glą­dał zdro­wo: mógł ucie­kać, choć nie­zbyt szyb­ko. No­sił wi­docz­ny z da­le­ka ja­sno­sza­ry sur­dut i cy­lin­der tego sa­me­go ko­lo­ru. Pod ka­pe­lu­szem miał pro­ste, krót­kie wło­sy, a czwo­ro­kąt­na bród­ka przy­po­mi­na­ła tę, któ­rą no­sił nie­ży­ją­cy król Edward VII. Stał na pe­ro­nie, pod­pie­ra­jąc się la­ską – mógł jej użyć jako bro­ni – i da­jąc od­po­cząć le­wej no­dze. Stan­gret, fo­ryś i za­wia­dow­ca sta­cji uwi­ja­li się wo­kół nie­go jak psz­czo­ły wo­kół kró­lo­wej. On sam był roz­luź­nio­ny. Nie spo­glą­dał na ze­ga­rek. Nie zwra­cał uwa­gi na ota­cza­ją­ce go lo­kaj­stwo. Jest przy­zwy­cza­jo­ny, po­my­ślał Fe­liks, by koło nie­go ska­ka­no. Przez całe ży­cie był naj­waż­niej­szą oso­bą w tłu­mie.

Po­ja­wił się po­ciąg. Z ten­dra lo­ko­mo­ty­wy wy­do­by­wa­ły się ob­ło­ki pary. Mógł­bym za­bić Or­ło­wa te­raz, po­my­ślał Fe­liks; i w tym mo­men­cie po­czuł dreszcz, któ­ry prze­szy­wa zbli­ża­ją­ce­go się do zwie­rzy­ny łow­cę; ale już wcze­śniej po­sta­no­wił, że nie zro­bi tego dzi­siaj. Był tu­taj, żeby ob­ser­wo­wać, nie dzia­łać. Wszyst­kie za­ma­chy do­ko­ny­wa­ne przez anar­chi­stów nie uda­wa­ły się jego zda­niem dla­te­go, że były albo im­pro­wi­zo­wa­ne, albo przy­go­to­wy­wa­ne w zbyt wiel­kim po­śpie­chu. Wie­rzył w wy­klę­te przez wie­lu anar­chi­stów pla­no­wa­nie i or­ga­ni­za­cję; nie zda­wa­li so­bie oni spra­wy, że czło­wiek może i po­wi­nien pla­no­wać wła­sne uczyn­ki – do­pie­ro gdy za­czął or­ga­ni­zo­wać ży­cie in­nych, stał się ty­ra­nem.

Po­ciąg za­trzy­mał się, wy­pusz­cza­jąc ob­fi­te kłę­by pary. Fe­liks wstał i zbli­żył się do pe­ro­nu. Na sa­mym koń­cu skła­du znaj­do­wał się wa­gon, któ­ry wy­glą­dał na sa­lon­kę. Róż­nił się od in­nych błysz­czą­cą, świe­żą far­bą. Za­trzy­mał się do­kład­nie tam, gdzie stał po­wóz Wal­de­na. Do drzwi pod­sko­czył żwa­wo za­wia­dow­ca sta­cji i otwo­rzył je.

Fe­liks wle­pił oczy w ocie­nio­ny skra­wek pe­ro­nu, tam gdzie po­ja­wić się mia­ła jego ofia­ra.

Przez chwi­lę wszy­scy cze­ka­li, a po­tem w drzwiach po­ka­zał się Or­łow. Za­trzy­mał się na se­kun­dę i wte­dy jego ob­raz utrwa­lił się Fe­lik­so­wi na siat­ków­ce. Był to ni­ski męż­czy­zna, ubra­ny w kosz­tow­nie wy­glą­da­ją­cy ro­syj­ski płaszcz z fu­trza­nym koł­nie­rzem i czar­ny cy­lin­der. Miał ró­żo­wą, mło­dzień­czą, nie­mal chło­pię­cą twarz. Nie no­sił bro­dy, tyl­ko mały wą­sik. Nie­śmia­ło się uśmie­chał. Nie wy­glą­dał na trud­ne­go prze­ciw­ni­ka. Jak wie­le zła wy­rzą­dza­ją lu­dzie o nie­win­nych twa­rzach, po­my­ślał Fe­liks.

Or­łow wy­siadł z po­cią­gu. Ob­ję­li się po bra­ter­sku z Wal­de­nem, na mo­dłę ro­syj­ską, ale szyb­ko; na­stęp­nie obaj wsie­dli do po­wo­zu.

Ra­czej im się spie­szy, po­my­ślał Fe­liks.

Lo­kaj i dwóch tra­ga­rzy za­czę­ło ła­do­wać ba­gaż do po­wo­zu. Wkrót­ce sta­ło się ja­sne, że nie po­miesz­czą wszyst­kie­go, i Fe­liks uśmiech­nął się na myśl o wła­snej w po­ło­wie pu­stej wa­liz­ce.

Po­wóz za­wró­cił. Wy­glą­da­ło na to, że zo­sta­wi­li lo­ka­ja, aby za­opie­ko­wał się po­zo­sta­łym ba­ga­żem. Tra­ga­rze po­de­szli do okna. Uka­za­ła się w nim dłoń w sza­rym rę­ka­wie, syp­nę­ła mo­ne­ta­mi i po­wóz ru­szył. Fe­liks wsko­czył na ro­wer i po­dą­żył w ślad za nim.

Na za­tło­czo­nych lon­dyń­skich uli­cach jaz­da w bli­skiej od­le­gło­ści za po­wo­zem nie spra­wia­ła mu żad­nych trud­no­ści. Prze­je­chał Stran­dem przez całe City, po­tem prze­ciął park św. Ja­ku­ba. Po dru­giej stro­nie par­ku po­wóz wje­chał w bie­gną­cą jego skra­jem ale­ję, po­ko­nał kil­ka­dzie­siąt jar­dów, po czym na­gle skrę­cił na ogro­dzo­ny mu­rem dzie­dzi­niec.

Fe­liks ze­sko­czył z ro­we­ru i po­pro­wa­dził go przez traw­nik aż na ko­niec par­ku, żeby zo­ba­czyć, co dzie­je się za bra­mą. Uj­rzał, jak po­wóz za­trzy­mu­je się przed wspa­nia­łym wej­ściem do oka­za­łe­go domu. Nad da­chem po­wo­zu uka­za­ły się dwa cy­lin­dry, je­den czar­ny, dru­gi sza­ry, i szyb­ko znik­nę­ły w środ­ku bu­dyn­ku. Po­tem drzwi się za­mknę­ły i Fe­liks nie zo­ba­czył już nic wię­cej.

Li­dia przy­glą­da­ła się cór­ce kry­tycz­nym okiem. Char­lot­te sta­ła przed wiel­kim lu­strem, przy­mie­rza­jąc swą pierw­szą ba­lo­wą suk­nię. Mia­ła ją wło­żyć w dniu, kie­dy zo­sta­nie przed­sta­wio­na na dwo­rze kró­lew­skim. Ma­da­me Bo­ur­don, szczu­pła, ele­ganc­ka kraw­co­wa, krzą­ta­ła się wo­kół niej ze szpil­ka­mi, tu i ów­dzie ro­biąc za­kład­kę albo marsz­cząc ko­ron­ki.

Char­lot­te wy­glą­da­ła pięk­nie i nie­win­nie za­ra­zem – do­kład­nie tak, jak po­win­na wy­glą­dać de­biu­tant­ka. Suk­nia z bia­łe­go tiu­lu spły­wa­ła pra­wie do sa­mej pod­ło­gi i czę­ścio­wo za­kry­wa­ła pan­to­fel­ki ze spi­cza­stym czu­bem. Się­ga­ją­cy aż do ta­lii sta­nik wy­sa­dza­ny był gór­ski­mi krysz­ta­ła­mi. Dłu­gi na czte­ry jar­dy tren z bla­do­ró­żo­we­go, prze­ty­ka­ne­go sre­brem szy­fo­nu koń­czył się wiel­ką srebr­no­bia­łą ko­kar­dą. Na wy­so­ko upię­te ciem­ne wło­sy na­ło­żo­ny mia­ła dia­dem na­le­żą­cy do po­przed­niej lady Wal­den, mat­ki Ste­phe­na. Poza tym, zgod­nie ze zwy­cza­jem, we wło­sy wpię­to jej dwa bia­łe pió­ra.

Moje dziec­ko jest już pra­wie do­ro­słe, po­my­śla­ła Li­dia.

– Suk­nia jest bar­dzo ład­na, ma­da­me Bo­ur­don – po­chwa­li­ła kraw­co­wą.

– Dzię­ku­ję, lady Wal­den.

– Jest okrop­nie nie­wy­god­na – po­skar­ży­ła się Char­lot­te.

Li­dia wes­tchnę­ła. Tego wła­śnie mo­gła się spo­dzie­wać po swo­jej cór­ce.

– Wo­la­ła­bym, że­byś była mniej fry­wol­na – po­wie­dzia­ła.

Char­lot­te przy­klę­kła, żeby pod­nieść tren.

– Nie po­trze­bu­jesz klę­kać – po­wie­dzia­ła Li­dia. – Spójrz, po­ka­żę ci, jak to się robi. Na­śla­duj mnie. Ob­róć się w lewo.

Char­lot­te ob­ró­ci­ła się i tren zwi­nął się sam po jej le­wej stro­nie.

– Zbierz go lewą ręką i jesz­cze raz lek­ko ob­róć się w lewo.

Te­raz cały tren zna­lazł się z przo­du, przed Char­lot­te.

– Idź na­przód i cały czas pra­wą ręką przy­trzy­muj tren na le­wym ra­mie­niu.

– Rze­czy­wi­ście, tak jest do­brze. – Char­lot­te uśmiech­nę­ła się.

Kie­dy się uśmie­cha, od razu robi się ja­śniej, po­my­śla­ła Li­dia. Przez całe dzie­ciń­stwo była wła­śnie taka. Za­wsze wie­dzia­łam, co dzia­ło się w jej ma­łej głów­ce. Doj­rze­wa­nie to ucze­nie się sztu­ki oszu­stwa.

– Kto na­uczył cię tych wszyst­kich rze­czy, mamo? – za­py­ta­ła Char­lot­te.

– Za­nim zo­sta­łam przed­sta­wio­na na dwo­rze, lek­cji udzie­la­ła mi pierw­sza żona wuj­ka Geo­r­ge’a, mat­ka Be­lin­dy.

– Wie­dzę tego ro­dza­ju prze­ka­zać jest bar­dzo ła­two, chcia­ła po­wie­dzieć, naj­trud­niej­szych rze­czy mu­sisz jed­nak na­uczyć się sama.

Do po­ko­ju we­szła gu­wer­nant­ka Char­lot­te, Ma­ria. Była ener­gicz­ną, po­zba­wio­ną sen­ty­men­tów ko­bie­tą w sta­lo­wo­sza­rej suk­ni, je­dy­ną oso­bą ze służ­by, któ­rą Li­dia przy­wio­zła ze sobą z Sankt Pe­ters­bur­ga. Jej wy­gląd nie zmie­nił się spe­cjal­nie w cią­gu tych dzie­więt­na­stu lat. Li­dia nie mia­ła po­ję­cia, ile ona może mieć lat: pięć­dzie­siąt? sześć­dzie­siąt?

– Przy­był ksią­żę Or­łow, pro­szę pani – po­wie­dzia­ła Ma­ria.

– No, no, Char­lot­te, wy­glą­dasz wspa­nia­le!

Nad­szedł chy­ba czas, by Ma­ria za­czę­ła ty­tu­ło­wać moją cór­kę „lady Char­lot­te”, po­my­śla­ła Li­dia.

– Zejdź na dół, jak tyl­ko się prze­bie­rzesz – po­wie­dzia­ła. Char­lot­te na­tych­miast za­czę­ła roz­wią­zy­wać pa­ski przy­trzy­mu­ją­ce tren. Li­dia wy­szła z po­ko­ju.

Za­sta­ła Ste­phe­na w ba­wial­ni, po­pi­ja­ją­ce­go sher­ry. Do­tknął jej na­gie­go ra­mie­nia.

– Uwiel­biam oglą­dać cię w let­nich suk­niach – po­wie­dział.

– Dzię­ku­ję. – Uśmiech­nę­ła się. On sam pre­zen­to­wał się jej zda­niem cał­kiem nie­źle w sza­rym sur­du­cie i srebr­nym kra­wa­cie. W jego bro­dzie snu­ły się srebr­ne nit­ki. Mo­gli­by­śmy być tacy szczę­śli­wi, ty i ja… Na­gle po­czu­ła, że ma ocho­tę po­ca­ło­wać go w po­li­czek. Ro­zej­rza­ła się: przy kre­den­sie stał lo­kaj i na­le­wał sher­ry. Mu­sia­ła po­wstrzy­mać swój od­ruch. Usia­dła, lo­kaj po­dał jej kie­li­szek.

– Jak znaj­du­jesz Alek­sa?

– Nic się nie zmie­nił – od­parł Ste­phen. – Zo­ba­czysz sama, zej­dzie do nas za mi­nu­tę. Jak suk­nia Char­lot­te?

– Jest uro­cza. To, co mnie nie­po­koi, to jej na­sta­wie­nie. Ostat­nio ni­cze­go nie chce już przyj­mo­wać za do­brą mo­ne­tę. Nie znio­sła­bym, gdy­by sta­ła się cy­nicz­na.

Ste­phen nie za­mie­rzał się tym wca­le kło­po­tać.

– Po­cze­kaj, aż za­in­te­re­su­je się nią ja­kiś przy­stoj­ny ofi­cer gwar­dii. Szyb­ko zmie­ni wte­dy swo­je na­sta­wie­nie.

Ta uwa­ga zi­ry­to­wa­ła Li­dię. Mó­wił tak, jak­by wszyst­kie dziew­czę­ta były nie­wol­ni­ca­mi swo­jej ro­man­tycz­nej na­tu­ry. Cza­sa­mi wy­ga­dy­wał ta­kie rze­czy, kie­dy nie chcia­ło mu się po­my­śleć. Spra­wiał wte­dy wra­że­nie po­czci­we­go, pro­win­cjo­nal­ne­go je­go­mo­ścia o pu­stej gło­wie, a prze­cież wca­le taki nie był. Prze­ko­na­ny, że Char­lot­te ni­czym się nie róż­ni od swo­ich ró­wie­śni­czek, nie chciał sły­szeć ni­cze­go, co nie zga­dza­ło­by się z tym mnie­ma­niem. Li­dia jed­nak­że wie­dzia­ła, że Char­lot­te ma we krwi coś dzi­kie­go, nie­an­giel­skie­go, coś, co na­le­ży stłu­mić.

Wła­śnie ze wzglę­du na Char­lot­te Li­dia po­czu­ła na­gle ir­ra­cjo­nal­ną wro­gość do Alek­sa. Choć nie było w tym jego winy, re­pre­zen­to­wał jed­nak to wszyst­ko, co wią­za­ło się z Sankt Pe­ters­bur­giem, nie­bez­pie­czeń­stwo, któ­re cza­iło się w prze­szło­ści. Nie­spo­koj­nie unio­sła się z krze­sła i zda­ła so­bie spra­wę, że Ste­phen ob­ser­wu­je ją spod zmru­żo­nych po­wiek.

– Chy­ba nie de­ner­wu­jesz się tym, że przy­ję­li­śmy pod nasz dach ma­łe­go Alek­sa?

Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

– Ro­sja­nie są tacy nie­obli­czal­ni.

– Nie jest ty­po­wym Ro­sja­ni­nem.

Uśmiech­nę­ła się do męża, ale mo­ment, w któ­rym po­czu­ła się mu bli­ska, mi­nął i te­raz mia­ła w ser­cu tyl­ko nor­mal­ne, let­nie uczu­cie.

Drzwi otwo­rzy­ły się. Za­cho­waj spo­kój, po­wta­rza­ła so­bie Li­dia.

Wszedł Aleks.

– Cio­ciu Li­dio! – po­wie­dział i po­chy­lił gło­wę nad jej dło­nią.

– Jak się masz, Alek­sie­ju An­drie­je­wi­czu – od­par­ła sztyw­no. Po­tem zmie­ni­ła ton i do­da­ła: – No, no, wy­glą­dasz, jak­byś wciąż miał osiem­na­ście lat.

– Chciał­bym, żeby tak było – od­parł i za­mru­gał oczy­ma. Za­py­ta­ła go, jak mi­nę­ła po­dróż. Kie­dy od­po­wia­dał, za­czę­ła ją nur­to­wać myśl, dla­cze­go się do­tąd nie oże­nił. Sam jego ty­tuł mógł pod­bić ser­ca wie­lu dziew­cząt – nie mó­wiąc o ich mat­kach; a co naj­waż­niej­sze, był bar­dzo przy­stoj­ny i bar­dzo bo­ga­ty. Pew­na je­stem, że zła­mał nie­jed­no ser­ce, po­my­śla­ła.

– Twój brat i sio­stry prze­sy­ła­ją ci wy­ra­zy mi­ło­ści – mó­wił Aleks. Pro­szą, że­byś się za nich mo­dli­ła. – Zmarsz­czył brwi.

– Sankt Pe­ters­burg bar­dzo się te­raz zmie­nił. To nie jest już to mia­sto, któ­re kie­dyś zna­łaś.

– Do­tar­ły do nas słu­chy o tym mni­chu – po­wie­dział Ste­phen.

– Ra­spu­tin. Ca­ry­ca wie­rzy, że prze­ma­wia przez nie­go Bóg, a jej wpływ na cara jest ol­brzy­mi. Ale Ra­spu­tin to tyl­ko je­den z ob­ja­wów cho­ro­by. Bez prze­rwy nę­ka­ją nas straj­ki, cza­sa­mi za­miesz­ki. Lud prze­stał już wie­rzyć, że car jest bo­żym po­ma­zań­cem.

– Co na­le­ży za­tem ro­bić? – py­tał Ste­phen.

– Wszyst­ko. Po­trze­bu­je­my pra­cu­ją­cych wy­daj­nie farm, wię­cej fa­bryk, funk­cjo­nu­ją­ce­go we wła­ści­wy spo­sób, jak w An­glii, par­la­men­tu, re­for­my rol­nej, związ­ków za­wo­do­wych, wol­no­ści sło­wa…

– Na two­im miej­scu nie spie­szył­bym się tak bar­dzo z za­kła­da­niem związ­ków za­wo­do­wych – wtrą­cił Ste­phen.

– Być może. Ro­sja musi jed­nak wkro­czyć wresz­cie w dwu­dzie­sty wiek. Albo zro­bi­my to my, szlach­ta, albo lud znisz­czy nas i zro­bi to sam.

Li­dia po­my­śla­ła, że Aleks prze­ma­wia z więk­szym ra­dy­ka­li­zmem niż praw­dzi­wi ra­dy­ka­ło­wie. Jak da­le­ce mu­sia­ła zmie­nić się sy­tu­acja w kra­ju, sko­ro ksią­żę mówi w ten spo­sób!

Jej sio­stra Ta­tia­na, mat­ka Alek­sa, wspo­mi­na­ła co praw­da w swo­ich li­stach o „kło­po­tach”, ale ani razu nie na­po­mknę­ła, że szlach­cie gro­zi praw­dzi­we nie­bez­pie­czeń­stwo. Cóż, Aleks był, tak jak i jego oj­ciec, po­li­ty­kiem z krwi i ko­ści. Gdy­by żył dzi­siaj sta­ry ksią­żę Or­łow, na pew­no prze­ma­wiał­by w tym sa­mym du­chu.

– Ist­nie­je jesz­cze trze­cia moż­li­wość – po­wie­dział Ste­phen.

– Po­su­nię­cie, dzię­ki któ­re­mu lud i ary­sto­kra­cja mogą się zjed­no­czyć.

Aleks uśmiech­nął się, jak­by wie­dział, do cze­go zmie­rza Ste­phen.

– Co to za po­su­nię­cie?

– Woj­na.

Aleks z po­wa­gą ski­nął gło­wą. My­ślą w ten sam spo­sób, po­my­śla­ła Li­dia, Aleks za­wsze był za­pa­trzo­ny w Ste­phe­na. Kie­dy zmarł sta­ry ksią­żę, jej mąż w pew­nym sen­sie za­stą­pił mu ojca.

We­szła Char­lot­te i Li­dia spoj­rza­ła na nią za­sko­czo­na. Mia­ła na so­bie suk­nię, któ­rej Li­dia nig­dy przed­tem nie wi­dzia­ła, z kre­mo­wej ko­ron­ki i cze­ko­la­do­wo­brą­zo­we­go je­dwa­biu. Li­dia nig­dy by ta­kiej sama nie wy­bra­ła – była ra­czej wy­zy­wa­ją­ca – ale nie­wąt­pli­wie Char­lot­te wy­glą­da­ła w niej za­chwy­ca­ją­co. Gdzie ją ku­pi­ła? Li­dia po­czu­ła ukłu­cie nie­po­ko­ju. Od­kąd to wy­bie­ra się na za­ku­py beze mnie? Kto jej po­wie­dział, że te ko­lo­ry har­mo­ni­zu­ją z jej ciem­ny­mi wło­sa­mi i piw­ny­mi oczy­ma? Czy nie uma­lo­wa­ła się tro­chę? I dla­cze­go nie nosi gor­se­tu?

Ste­phen tak­że wpa­try­wał się w Char­lot­te. Li­dia spo­strze­gła, że wstał z krze­sła, i omal nie wy­buch­nę­ła śmie­chem. Było to dość dra­ma­tycz­ne po­twier­dze­nie fak­tu, że ma oto do­ro­słą cór­kę, wy­ra­żo­ne, co za­baw­ne, w spo­sób cał­kiem mi­mo­wol­ny. Za chwi­lę po­czu­je się głu­pio, zda so­bie spra­wę, że uno­sze­nie się z krze­sła na wi­dok wcho­dzą­cej do po­ko­ju cór­ki jest wy­ra­zem kur­tu­azji, któ­ry trud­no mu bę­dzie oka­zy­wać we wła­snym domu.

Na Alek­sie Char­lot­te wy­war­ła jesz­cze więk­sze wra­że­nie.

Ze­rwał się na nogi, ob­le­wa­jąc so­bie rękę sher­ry, i za­czer­wie­nił się po uszy. Jaki on nie­śmia­ły, po­my­śla­ła Li­dia. Prze­ło­żył ocie­ka­ją­cy wi­nem kie­li­szek z pra­wej dło­ni do le­wej, tak że nie mógł te­raz po­dać na po­wi­ta­nie żad­nej, i stał bez­rad­nie w miej­scu. Był to nie­zręcz­ny mo­ment, mło­dy ksią­żę bo­wiem naj­wy­raź­niej chciał się przy­wi­tać z Char­lot­te, a nie mógł po­dać jej ręki, do­pó­ki nie do­pro­wa­dzi się do po­rząd­ku. Li­dia mia­ła wła­śnie za­miar wtrą­cić ja­kąś nie­win­ną uwa­gę, żeby roz­ła­do­wać mil­cze­nie, kie­dy ini­cja­ty­wę prze­ję­ła Char­lot­te.

Wy­cią­gnę­ła z kie­szon­ki na pier­si Alek­se­go je­dwab­ną chust­kę i wy­tar­ła nią jego pra­wą dłoń.

– Jak się pan mie­wa, Alek­sie­ju An­drie­je­wi­czu – ode­zwa­ła się doń po ro­syj­sku. Uści­snę­ła te­raz już su­chą pra­wą rękę Or­ło­wa, wy­ję­ła kie­li­szek z jego le­wej dło­ni, wy­tar­ła go, wy­tar­ła lewą rękę, na­stęp­nie wrę­czy­ła mu z po­wro­tem kie­li­szek, wsa­dzi­ła chust­kę do kie­szon­ki i za­pro­si­ła ge­stem, żeby usiadł.

– Te­raz, kie­dy prze­stał pan roz­le­wać na wszyst­kie stro­ny sher­ry – po­wie­dzia­ła, sia­da­jąc – pro­szę opo­wie­dzieć mi coś o Dia­gi­le­wie. Po­dob­no to dziw­ny czło­wiek. Czy po­znał go pan oso­bi­ście?

– Tak, mia­łem tę przy­jem­ność – uśmiech­nął się Aleks.

Pod­czas gdy Aleks opo­wia­dał, Li­dia nie mo­gła wyjść z po­dzi­wu dla swo­jej cór­ki. Po­ra­dzi­ła so­bie w nie­zręcz­nej sy­tu­acji bez chwi­li wa­ha­nia, a po­tem za­da­ła spryt­ne py­ta­nie – praw­do­po­dob­nie mia­ła je przy­go­to­wa­ne już wcze­śniej – któ­re po­zwo­li­ło Or­ło­wo­wi za­po­mnieć o wła­snej nie­zgrab­no­ści i po­czuć się nie­co swo­bod­niej. Wszyst­ko to po­szło jej tak gład­ko, jak­by mia­ła dwu­dzie­sto­let­nią prak­ty­kę. Kto ją tego na­uczył?
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: