Czterej Jeźdźcy Apokalipsy. Jak zaczęła się ateistyczna rewolucja - ebook
Czterej Jeźdźcy Apokalipsy. Jak zaczęła się ateistyczna rewolucja - ebook
We wrześniu 2007 w waszyngtońskim mieszkaniu Christophera Hitchensa odbyła się dwugodzinna rozmowa, w której udział obok gospodarza wzięli Richard Dawkins, Sam Harris i Daniel Dennett. Ta dyskusja „Czterech Jeźdźców Apokalipsy”, jak już wówczas nazywali ich dziennikarze, zo-stała nagrana i sfilmowana. Było to pierwsze i jedyne w tym gronie spotkanie czterech autorów, których przetłu-maczone na dziesiątki języków i wydawane w milionowych nakładach książki stały się zarzewiem NOWEGO ATEIZMU.
Nagranie trafiło do Internetu – między innymi na YouTube oraz na witrynę fundacji Richarda Dawkinsa, która je reali-zowała – i miało miliony odsłon.
Dziś po raz pierwszy ta dyskusja, która w niczym nie straciła na aktualności, ukazuje się w druku. Publikacji towarzyszą specjalnie na tę okoliczność przygotowane teksty jej uczestników. Niestety tylko trzech, bo gospodarz spotkania, Christopher Hitchens, umarł na raka w grudniu 2011 roku.
Książka poprzedzona jest wstępem pióra Stephena Fry, znanego brytyjskiego aktora, komika, pisarza i reżysera, a także – o czym już nie wszyscy wiedzą – ateisty.
Książka luźno traktująca sprawy istotne i jakże aktualne w naszych czasach. „Czterech jeźdźców” to czterech panów rozmawiających o ateizmie i religiach jako takich. Nie ma tu głębi, którą być może oczekiwał zastać czytelnik. Dyskusja stanowiąca istotę całej fabuły książki nie prowadzi do wielu wniosków, choć te można wyciągnąć samodzielnie być może w szerszym zakresie niż zrobił to pisarz. Warto podkreślić, że mamy tu do czynienia z zapisem rozmowy, która nie jest wywiadem, ani nie była moderowana.
Kategoria: | Wiara i religia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-61710-73-8 |
Rozmiar pliku: | 1,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WPROWADZENIE
- Czy wierzysz w Boga?
- To pytanie nic nie znaczy! W którego boga? Ganeśę? Ozyrysa? Zeusa? Jehowę? A może w któregoś z tysięcy animistycznych bogów, do których wciąż modlą się ludzie na całym świecie?
- Świetnie! Taki jesteś mądry? Proszę bardzo! No więc czy wierzysz w jakiegokolwiek boga?
- Czy wierzę w „jakiegokolwiek boga”?
- Sam pomyśl. Rozejrzyj się wokół. Ktoś musiał to wszystko stworzyć. A zatem musi istnieć jakiś Stwórca. Przecież z niczego nic nie powstaje. Coś lub ktoś musiało ten proces zainicjować.
- Jak widzę, łatwo przychodzi ci używanie takich pojęć jak „zatem” czy „musiało”. Ale dobrze. Zobaczmy, dokąd nas to zaprowadzi.
- Zatem?
- Co zatem?
- Czyli zgadzasz się z tym, że musi istnieć jakiś Stwórca?
- Jak dotąd z niczym się nie zgodziłem. Po prostu śledzę twój tok myślenia. Powiedz mi jednak może, kim jest ów Stwórca, którego istnienie, jak twierdzisz „musi” wynikać z istnienia świata?
- Tego nie potrafię powiedzieć.
- A co ważniejsze — kto stworzył Stwórcę?
- To po prostu głupie pytanie!
- Jak to głupie? Przecież sam powiedziałeś, że z niczego nic nie powstaje i że ktoś musiał wszystko rozpocząć. Dlaczego tej samej zasady nie wolno mi zastosować do Stwórcy, o którym mówisz? Zatem skąd on się wziął?
- Ale przecież przyznasz, że nauka nie potrafi wyjaśnić ani Dobra, ani Miłości, ani Piękna. Czyli musi istnieć...
Jako młodzi ludzie, jeszcze w szkole lub na studiach, pewnie wszyscy angażowaliśmy się w takie gorące i w sumie zupełnie jałowe spory, ciągnące się do późna w nocy. Zwykle kończyło się to na polowaniu na kolejne warstwy stojących na swoich skorupach żółwi i wzajemnych żądaniach udowodnienia sobie czegoś, czego dowieść się nie da. No i hektolitrach wina... Doskonale pamiętamy też z takich spotkań skłonność naszych wierzących rozmówców do zasłaniania się również — nie do końca kompetentnie — autorytetem nauki: „Przecież fizyka kwantowa dowodzi, że niczego nie można być pewnym”. Do czego dochodziło jeszcze zwykle: „Poza tym nauka wciąż nie zna odpowiedzi na najważniejsze pytania. Nie potrafi nawet wyjaśnić, z czego zbudowany jest Wszechświat. A zresztą to i tak wszystko tylko teorie!”.
Powszechnie wśród argumentów obrońców wiary pojawiał się też doskonale znany w logice klasyczny błąd, czyli „argument z prawdziwego Szkota”. Dziś mogłoby to wyglądać tak:
- Nie zaprzeczysz, że od buddystów możemy się bardzo wiele nauczyć. Udowodniono już, że ta religia ma autentyczne wartości psychologiczne i poznawcze.
- Masz na myśli tych buddyjskich mnichów, którzy w Mjanmie pomagali birmańskiej armii w etnicznych czystkach. I uczestniczyli w faktycznym ludobójstwie Rohingya?
- To nie byli prawdziwi buddyści!
*
Takie spory toczą się nieustannie, pewnie na całym świecie. No i bardzo dobrze. Czasem idzie na ostro, czasem są nużąco powtarzalne i jałowe, ale to, że wciąż się w nie angażujemy, nie pozwala nam zapomnieć, że poruszamy bardzo poważny temat. Że „prawdy”, do których próbują nas przekonać teiści i rozmaici religianci, są naprawdę ważne w tym sensie, iż dotyczą spraw fundamentalnych. Istotnych dla każdego, a przynajmniej dla tak wielu, że chętnych do kłótni nigdy nie zabraknie. Najwyraźniej, by mieć na temat Boga i religii coś do powiedzenia, nie trzeba ani studiów, ani lektury dzieł Akwinaty czy Koranu lub Księgi Mormona (a już na pewno niepotrzebna jest znajomość O powstawaniu gatunków ani Principia Mathematica).
Z drugiej strony czy nie byłoby, Panie i Panowie, ciekawie posłuchać, jak taka dyskusja wygląda w wykonaniu czterech osób, które nie tylko skończyły studia i zdążyły już zrobić (co najmniej) doktorat, ale i wszystkie wymienione lektury mają w małym palcu. Polecam — naprawdę serce rośnie i odpalają synapsy. To właśnie daje nam ta książka. To spotkanie z czterema intelektualistami, którzy przez lata intensywnie myśleli i brali udział w ciężkich starciach (niewielu ma na koncie tyle publicznych debat z teistami, co oni. I niewielu było aż tak brutalnie atakowanych i zwalczanych), a mimo to, jak się za chwilę przekonamy, żaden z taj czwórki nie stracił ani poczucia humoru, ani wyczucia proporcji.
Kim zatem są owi Czterej Muszkieterowie Umysłu? Czego chcą od siebie, od nas i od świata? I dlaczego mamy ich wysłuchać?
Pozwólcie, że przedstawię naszych gości (a może raczej gospodarzy).
SAM HARRIS (ARAMIS) jest nauronaukowcem, moralistą, pisarzem i miłośnikiem brazylijskich sztuk walki (jak mi powiedział, znane są one z tego, że czerpią inspirację z brutalnych metod stosowanych w ulicznych bijatykach). Ma też za sobą równie intensywny trening w różnych formach medytacji, co akurat Anglik z mojej sfery uważa za dość niezrozumiałe i trudno mi to pojąć. Ja nawet słowa „uważność” nie potrafię wypowiedzieć, nie czerwieniąc się przy tym. Jego najgłośniejsze książki — Koniec wiary i List do chrześcijańskiego narodu — utorowały mu drogę na listy bestsellerów z kolejnymi tytułami, a również przysporzyły setki tysięcy widzów serii podcastów „Waking up”, w których Harris z pasją ukazuje, jak doskonale ma się moralność i duchowość poza światem religijnego nauczania.
DANIEL DENNETT (ATOS) jest filozofem. Może nawet najbardziej znanym spośród współczesnych filozofów. Jeszcze kilka lat temu coś takiego brzmiały jak najwybitniejszy ekspert od dynamiki płynów albo karabidologii, ale dożyliśmy czasów, gdy filozofia znów jest cool, a może raczej hot. W każdym razie znacznie więcej studentów wybiera ten przedmiot na pierwszym roku, niż to było w nieodległej przeszłości. Niedawno w magazynie absolwentów University of California Berkeley na pierwszej stronie znalazł się artykuł zatytułowany Philosophy’s Popularity Soars: Devotees Find It’s More Than „An Interesting Path to Poverty” (Popularność filozofii gwałtownie rośnie. Studenci uznali, że to coś więcej niż „Interesujący sposób na życie w nędzy”). Profesor Dennett zajmuje się umysłem, biologią ewolucyjną, wolną wolą i całą masą innych zagadnień. Nie tak dawno jego kolejna książka Odczarowanie. Religia jako zjawisko naturalne wywołała wielkie poruszenie w światku uniwersyteckim, ale również wśród intelektualistów, polityków i oczywiście teistów. Razem z Asbjornem Steglich-Petersenem napisał The Philosophical Lexicon i moim zdaniem już to jedno dzieło zapewniło mu wiekopomną sławę. Podobnie jak Einstein, Noe i rodzeństwo Kennedych Dennett jest zamiłowanym żeglarzem.
RICHARD DAWKINS (D’ARTAGNAN) wprowadził biologię ewolucyjną i darwinizm na salony i prezentował je kolejnym pokoleniom. Jego Samolubny gen i Ślepy zegarmistrz są nieustannie wznawiane i wciąż inspirują, uczą i bawią. Jako pierwszy objął w Oksfordzie katedrę Simonyi Professorship for the Public Understanding of Science i był to wspaniały wybór jej fundatora oraz władz Uniwersytetu. Zyskał światową sławę „racjonalisty-pasjonata” i „dumnego ateisty”, a przede wszystkim pogromcy naukowych szarlatanów i oszustów podszywających się pod naukowców. I nawet przy tym nie stracił poczucia humoru! Jednocześnie nie zaniedbywał swojej naukowej kariery biologa i etologa. To on wymyślił termin „mem”, a jego kolejne prace pozwoliły nam znacznie lepiej zrozumieć nie tylko genetykę, ale i szerszy ewolucyjny kontekst, w jakim geny funkcjonują, czyli fenotyp. Założona przez niego Richard Dawkins Foundation for Reason and Science to od lat ważny, globalny ośrodek wolnej myśli, humanizmu i racjonalizmu.
CHRISTOPHER HITCHENS (PORTOS) był — wciąż nie mogę przyzwyczaić się do używania czasu przeszłego, wciąż brak mi Hitcha — dziennikarzem eseistą, wytrawnym polemistą, wspaniałym dyskutantem, historykiem polityki, pisarzem i myślicielem. Jego nadnaturalna wręcz elokwencja, szerokość horyzontów, nieprawdopodobna pamięć i zuchwałość połączona z wdziękiem uczyniły zeń polemistę, który nie miał sobie równych. Mamy wielkie szczęście, że to dziecko lat 60. i 70. dożyło czasów YouTube’a i jego fascynujące potyczki z ludzką głupotą, ignorancją i złem wciąż żyją w cyberprzestrzeni. I oczywiście na kartach jego niezliczonych książek, esejów i artykułów.
*
Richard Dawkins wyczerpująco opowiedział w tekście napisanym do tej książki, jak doszło do spotkania (już nie Trzech Muszkieterów, a Czterech Jeźdźców) i ich słynnej dyskusji, ale warto jeszcze do tego kilka rzeczy dodać. Przede wszystkim musimy pamiętać, co tak naprawdę Jeźdźcom zawdzięczamy. Otóż w dużym stopniu ich zasługą jest wprowadzenie do debaty publicznej — przynajmniej w świecie anglojęzycznym — zupełnie nowego języka. Humanizm i sekularyzm istniały w niej od dłuższego czasu, ale dopiero bohaterowie naszej książki sprawili, że otwarcie i wprost mogło zostać też wyartykułowane od dawna już (tyle że po cichu) żywione podejrzenie, iż wszystkich najgorszych aspektów religii — od kaznodziei-naciągaczy i egzorcystów-uzdrowicieli po religijnie motywowanych terrorystów i morderców — nie można tak naprawdę oddzielić od „prawdziwej” wiary. One też przynależą do natury wierzeń religijnych i są elementem, by tak rzec, esencji wiary. Ten nowy język i nowa perspektywa pojawiły się w czterech książkach, których wpływu i znaczenia nie sposób przecenić. Mam tu na myśli oczywiście Koniec wiary Harrisa, Boga urojonego Dawkinsa, Odczarowanie Dennetta i książkę Bóg nie jest wielki Hitchensa. Wszystkie te książki ukazały się w pierwszej dekadzie XXI wieku — w Stanach Zjednoczonych umacniał się wtedy religijny ewangelikalny fundamentalizm, a już prawie cały świat musiał radzić sobie z morderczym islamskim dżihadyzmem.
Nawet jednak pomijając specyfikę czasów, wygląda na to, że cesarz już od dawna paradował na golasa i przyszła pora, by ktoś to na głos powiedział. Jak łatwo sobie wyobrazić, reakcja była natychmiastowa. Cała czwórka stała się z dnia na dzień medialnymi gwiazdami. Zapraszano ich dosłownie wszędzie i proszono o komentarze na wszelkie możliwe — i niemożliwe — tematy. Cóż, taka dola celebrytów w tych czasach. Ale jak doskonale wiemy, każda reformacja wywołuje też kontrreformację i tym razem też taka musiała nastąpić. Religianci wszystkich godeł i nacji, z których większość nawet się otwarcie przyznawała, że żadnej z tych czterech książek nigdy nie miała w ręku , natychmiast wstąpili na barykady:
- Nowy Ateizm to po prostu religia.
- Nowi Ateiści sami są fundamentalistami.
- Jak oni mają czelność obrażać i ranić ludzi, dla których religia jest najlepszym, a często jedynym pocieszeniem i wsparciem?!
- Lenin i Stalin wprowadzili ateizm w Związku Sowieckim i zobaczcie, do czego to doprowadziło.
Takie „oskarżenia” — używam cudzysłowu, bo trudno takie opinie uznać za argumenty — były do tego podlane sosem moralnego oburzenia i przedkładane tak, jakby było oczywiste, że automatycznie oznaczają one, iż cokolwiek Nowy Ateizm ma do powiedzenia, i tak nie jest warte wysłuchania. Po tysiącach lat niemal pełnej supremacji, wiekach prześladowań i cenzurowania nieprzychylnych opinii, przywódcy religijni raptem zaczęli chować wilcze skóry i przebierać się — cud prawdziwy — za niewinne owieczki, ofiary brutalnej słownej agresji i intelektualnego mobbingu. Z takimi właśnie oponentami musieli mierzyć się bohaterowie naszej opowieści.
Trudno w tej sytuacji się dziwić, że prawie od razu w rozmowie Dawkinsa, Dennetta, Harrisa i Hitchensa, pojawia się wątek owej rzekomej „obrazy” (uczuć religijnych). Istotnie, oskarżenie o to straszliwe przestępstwo pojawia się zawsze w ustach strażników religijnego porządku, gdy tylko ktoś próbuje ich uroszczenia — twierdzenia i praktyki — poddać rzetelnemu oglądowi, posługując się przy tym rozumem i wiedzą i odwołując do doświadczeń historycznych. Gdy czytamy dziś dyskusję Czterech Jeźdźców, uświadamiamy sobie raptem, że prawie wszystkie spory ideologiczne nieuchronnie łączą się z wiarą i stanowią część wielkiej debaty o społecznej roli religii. Tymczasem pytania o granice wolności słowa, bluźnierstwa, profanacji i herezji mają kluczowe znaczenie w naszym nowym, dalece niewspaniałym świecie wojen kulturowych, internetowego hejtu, denuncjacji i no-platformingu. No i oczywiście w epoce otwartej puszki Pandory mediów społecznościowych.
To prawda — sądy Czterech Jeźdźców bywają dość ostre, ich humor cięty, a ironia gryząca. Bywają, fakt, dla swoich adwersarzy okrutni i bezlitośni, ale zawsze grają zgodnie z regułami. A podstawowa reguła wszelkiej aktywności intelektualnej — w naukach ścisłych, w humanistyce i w życiu... — jest bardzo prosta. To intelektualna „złota zasada”: testuj wszystkie twierdzenia pod kątem ich wartości logicznej i weryfikuj w oparciu o dane empiryczne (fakty). Inaczej mówiąc — musisz zaakceptować każdy argument, który jest logicznie poprawny i empirycznie uzasadniony. I przeciwnie — sądy nielogiczne i aempiryczne nie zasługują na uwagę.
Realizacja tej zasady nie oznacza, rzecz jasna, iż Nowi Ateiści mają być niczym serialowy Mr Spock — zimni i nieczuli i niezdolni rozpoznać, jak ważnym i autentycznym doświadczeniem jest przeżycie religijne dla ludzi szczerze wierzących. Nie w tym rzecz. Analizowanie i podważanie tzw. prawd wiary lub dogmatów jest podejściem w pełni uprawnionym i z moralnego punktu widzenia nie może budzić żadnych wątpliwości. Natomiast szydzenie z czyjejś prywatnej wiaty i pobożności zdecydowanie nie uchodzi. Przyzwoity człowiek tak po prostu nie robi. Flaubert napisał kiedyś opowiadanie Proste serce, potem zekranizowane. Posłużmy się może tym przykładem. Tak więc nie chodzi o to, by szydzić z biednej i pobożnej Félicité, jego bohaterki, która porzucona przez ukochanego decyduje się żyć samotnie i jako guwernantka poświęca lata wychowaniu dzieci innej kobiety. Wiara jest jej jedynym ukojeniem i wielokrotnie widzimy ją, jak klęcząc przed ołtarzem, odmawia kolejne różańce. Z czegoś takiego i kogoś takiego szydzić nie wolno. Ale watykańscy purpuraci ze swoimi dogmatami i pałacami, z piwniczkami pełnymi wina i ustami pełnymi eschatologicznych gróźb... Tu już nie ma taryfy ulgowej. To już jest uczciwa gra. Gdy ktoś docieka sensowności i podstaw roszczeń wnoszonych w domenie publicznej, roszczeń do tworzenia prawa, wpływu na edukację i polityki społeczne, to tu już nie ma miejsca na przesadną troskę o to, by przypadkiem nie urazić uczuć owych uroszczycieli.
Kolejnym efektem nowo ateistycznego przewrotu było to, iż jeśli wcześniej fundamentalne spory dotyczyły samego istnienia Boga, to teraz coraz częściej ten temat spada na dalsze miejsca, a jego miejsce zajęły zupełnie inne pytania:
- Może wiara w boskość i życie pośmiertne — nawet jeśli nie przemawiają za nimi żadne dowody — i tak powinna być uznana za coś dobrego?
- Może religie istotnie są moralnym przewodnikiem i oferują nam kodeksy etyczne, bez których świat byłby miejscem krwawym i okrutnym? Nasze życie i tak w większości obraca się wokół metafor. Czemu tej religijnej narracji-metafory mielibyśmy też nie zaakceptować, niezależnie od tego, na ile jest prawdziwa. Dlaczego to nie ona miałaby stać się rusztowaniem, jakże przydatnym w naszej coraz bardziej zrelatywizowanej kulturze z jej rozmytą strukturą, zanikiem hierarchii i znaczeń?
- Co wreszcie z duchowością? Z immanentną tajemnicą, która nas otacza? Czy rzeczywiście możemy zaprzeczyć, iż istnieją obszary rzeczywistości, których istotnie szkiełko i oko ani nawet mikroskop i komputer nie mogą spenetrować?
Te właśnie wątki podjęła nasza Nieustraszona Czwórka. Jak łatwo się domyślić, nie posunęli się do udzielenia oponentom tak daleko idących koncesji jak Stephen Jay Gould w niesatysfakcjonującej raczej żadnej ze stron koncepcji NOMA. Przypomnę może — to akronim terminu NonOverlapping Magisteria, czyli „Nienakładające się Magisteria”. W największym skrócie propozycja Goulda polegała na tym, by oddać nauce, co naukowe, a religii... całą resztę. Zarazem, co mnie przynajmniej bardzo cieszy, cała Czwórka w pełni zgodziła się co do tego, że świat, kosmos i nasze ludzkie doświadczenie pełne są obaw i tajemnic. Tyle że dla nich nie wiąże się to z żadnymi koncesjami — obecność tajemnicy nie oznacza wszak, że należy tłumaczyć ją inną tajemnicą, tyle że tym razem boską. Ludzkie okrucieństwo ani rak wcale nie stają się boskie przez to, że wciąż ich do końca nie rozumiemy.
Jedną ze wspaniałych stron spotkania, którego za chwilę będziemy świadkami, jest to, iż każdy z członków tego prześwietnego kwartetu, wypowiadając się czy to na temat religii, czy nauki i rozumu, mówi rzeczy ważne i w kontekście naszych dzisiejszych sporów, a wszak ładnych parę lat już od ich spotkania minęło. Rozmowa Dawkinsa, Harrisa, Dennetta i Hitchensa to doprawdy przednia uczta, w której uczestnictwo uświadamia nam, jak ważne są odwaga stawiania pytań, wolność myślenia i nieskrępowana wymiana idei. To lekcja tym cenniejsza, że wszyscy zdajemy sobie sprawę, jak mocno dziś te wartości są zagrożone — niestety nietolerancja narasta i to po obu stronach politycznej barykady. Czasem zresztą dzieje się tak, że nasze własne lęki, ignorancja czy źle pojęte wdzięczność oraz uprzejmość sprawiają, iż sami zamykamy sobie usta. Świadomość tych zagrożeń jest jednym z powodów wydania tej książki. Może zainspiruje ona kolejną generację, może nauczy młodych ludzi cenić rozum i swobodną wymianę idei.
Oddajmy zatem głos naszym Jeźdźcom. I pamiętajmy — jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!
Koniec wersji demonstracyjnej.Przypisy
Za chwilę będziemy mieli to szansę porównać z naprawdę imponującą teologiczną i religioznawczą wiedzą Czterech Jeźdźców!
W Polsce wciąż karalne. Teoretycznie nawet karą więzienia. Jak głosi artykuł 196 k k.: „Kto obraża uczucia religijne innych osób, znieważając publicznie przedmiot czci religijnej lub miejsce przeznaczone do publicznego wykonywania obrzędów religijnych, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2” (przyp. tłum.).
No-platforming — To określenie nie ma jeszcze dobrego polskiego odpowiednika. W Stanach Zjednoczonych natomiast to od lat jeden z najgorętszych tematów przy dyskusjach o wolności słowa. W największym skrócie to zachowanie i/lub działanie polegające na odebraniu prawa głosu tym, którzy wyrażają poglądy uznane za niedopuszczalne w publicznym obiegu. Problem polega na tym, że nie wiadomo kto i na jakich zasadach ma decydować, jakie to poglądy, a ponieważ no-platforming funkcjonuje głównie w środowisku akademickim w Stanach i w Wielkiej Brytanii i jego adwokatami są przede wszystkim „postępowi” aktywiści, za niedopuszczalne uchodzą głównie poglądy nielewicowe. Efekt jest taki, że z debaty usuwane są wszelkie „drażliwe” (czytaj — politycznie niepoprawne) tematy. Nie wolno dyskutować o różnicach płciowych i rasowych, o homoseksualizmie, religii, przekonaniach politycznych etc., bo tu każdy „niepoprawny” sąd może kogoś urazić. Więc po prostu do takich dyskusji się nie dopuszcza, a „kontrowersyjnych” dyskutantów się nie zaprasza (lub wyrzuca z kampusów; bywa że przemocą. Tak też się zdarzało). Zainteresowanych odsyłam do poniższego artykułu: https://www.theguardian.com/commentisfree/2016/mar/03/practices-such-as-no-platformingthreaten-to-strangle-the-roots-of-freedom (przyp. tłum.).