- promocja
-
W empik go
Czterej pancerni i pisarz - ebook
Czterej pancerni i pisarz - ebook
Opowieść o Januszu Przymanowskim, który „Rudym 102” zawojował całą Polskę
Czy jest choć jeden dorosły Polak, który nie widziałby serialu „Czterej pancerni i pies”? Podczas emisji w peerelowskiej TVP każdego z odcinków wyludniały się ulice i podwórka. Ten popularny cykl zatrzymywał przed ekranami wiele pokoleń, a jego popularność trwa do dzisiaj. Sama książka Janusza Przymanowskiego to także fenomen, i to nie tylko w sensie literackim, ale i socjologicznym i kulturowym.
Skąd sukces opowieści, w której można znaleźć sporo naiwności, wręcz komiksowych uproszczeń? Autorowi udało się stworzyć bohaterów, którzy najwyraźniej odpowiadali „zapotrzebowaniu społecznemu” i dla wielu stali się wręcz idolami. A czy sam pisarz był wzorem do naśladowania? Postać to skomplikowana i niejednoznaczna – w latach pięćdziesiątych podejrzewany o współpracę z obcym wywiadem, naczelny krytyk obecności Rosjan w wojsku polskim, potem apologeta stanu wojennego i bojownik… przeciwko nadmiernej wycince drzew. Prywatnie mąż byłej kochanki Stanisława Mikołajczyka, ale przede wszystkim „ojciec” czterech pancernych. Oto historia człowieka, który stworzył jeden z najtrwalszych fenomenów kulturowych XX wieku.
„Harcerz, więzień, kamieniarz, robotnik, traktorzysta, komsomolec, żołnierz Armii Czerwonej, oficer polityczny Ludowego Wojska Polskiego, korespondent wojenny, dziennikarz, aktywista Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, student, literat, parlamentarzysta, kombatant, mąż, ojciec… Janusz Przymanowski, scenarzysta bodaj najpopularniejszego, mocno zafałszowanego historycznie serialu w dziejach Telewizji Polskiej miał wiele twarzy. Wszystkie skrupulatnie odsłania Jarosław Molenda, autor tej wyczerpującej biografii”.
Tomasz Zbigniew Zapert
Książka bogato ilustrowana zdjęciami i materiałami archiwalnymi.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68342-18-5 |
Rozmiar pliku: | 6,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Czy jest choć jeden Polak 40+, który nie oglądałby przynajmniej odcinka serialu Czterej pancerni i pies? Ten popularny cykl zatrzymywał przed ekranami kilka pokoleń rodaków. Z kinematografią tak już jest, że niektóre obrazy stają się legendami i na trwałe zapisują się w historii. Nie starzeją się pomimo upływu czasu i wciąż wzbudzają emocje. Prawdopodobnie kluczem do sukcesu jest właściwe odczytanie ludzkich przeżyć i zaszyfrowanie ich w odpowiedniej symbolice.
Bez wątpienia dokonał tego Janusz Przymanowski, tworząc opowieść ponadczasową, mówiącą o braterstwie narodów słowiańskich i wciąż budzącą zaciekawienie oraz sympatię widzów. Książka Przymanowskiego to fenomen i to nie tyle w sensie literackim, ile socjologicznym i kulturowym.
Na naszym rynku wydawniczym pojawia się każdego roku wiele bestsellerów, można przytoczyć szereg tytułów, które zdobyły sobie rzesze odbiorców, ale powodzenie Czterech pancernych i psa pobiło wszelkie rekordy. Fakt ten zdumiewał i budził emocje, ba, prowokuje do dzisiaj do najróżniejszych refleksji. Toż to wymarzony temat do pracy naukowej, nie tylko z dziedziny literaturoznawstwa, lecz także socjologii kultury, a nawet pedagogiki.
Fot. 1. Nawet sam autor nie spodziewał się takiego sukcesu swojej powieści
„Jest kilka scen z cywilnymi statystami – mówił w jednym z wywiadów Marek Łazarz, który poświęcił wiele czasu, aby zrekonstruować dzieje serialu – które były kręcone w Żaganiu. Jest choćby takie ujęcie, gdy załoga «Rudego» wjeżdża do wyzwolonej wioski, tłum oblega czołg, biegną dzieci z kwiatami. Tam zagrali mieszkańcy Żagania i Olszyńca – pobliskiej wsi. Ci ludzie do dziś się rozpoznają w tym filmie. To ciekawe, bo podczas uroczystości rodzinnych, jak imieniny dziadka czy Boże Narodzenie, oni sobie puszczają ten jeden odcinek, bo tam w scenach pojawiają się nieżyjący już od dawna dziadek i babcia. To się stało czymś w rodzaju tradycji rodzinnej, swego rodzaju żywym albumem ze zdjęciami”.
Pierwsze wydanie książki ukazało się w nakładzie dwudziestu tysięcy. Po trzech latach od emisji serialu liczba sprzedanych egzemplarzy wzrosła prawie piętnastokrotnie! Skąd ten sukces książki, w której można znaleźć sporo naiwności, wręcz komiksowych uproszczeń? Cóż, autor stworzył bohaterów, którzy odpowiadali „zapotrzebowaniu społecznemu”. Realizatorzy zdołali wydobyć walory z powieści i przenieść je na ekran, natomiast aktorzy idealnie wcielili się w grane postaci. Po prostu wszystko zagrało.
Oto wspomnienia Henryka Gołębiewskiego (tak, tak, tego Gołębiewskiego, niezapomnianego bohatera filmów Wakacje z duchami, Podróż za jeden uśmiech czy Stawiam na Tolka Banana): „Jak szli «Pancerni», to podwórka pustoszały w mgnieniu oka. Tata pracował w telewizji, wykonywał jakieś roboty malarskie i dostał w nagrodę odbiornik «Wisła». To był pierwszy telewizor na osiedlu, jeszcze z podnoszoną klapą, różnymi gałeczkami... Na podłodze siedziało pół podwórka. Gdzie się dało... Niektórzy pod stołem, bo brakowało miejsca. I oglądaliśmy”.
Serial Czterej pancerni i pies wyprodukowano w latach 1966–1970. Od zakończenia drugiej wojny światowej minęło niewiele ponad dwadzieścia lat. Dzieci i młodzież wciąż jeszcze żyły w jej mroku, gdyż było to najważniejsze doświadczenie rodziców, nauczycieli i wychowawców, o którym ciągle się wspominało. Wojenne pokolenie nadawało ton życiu społecznemu i kulturalnemu. Dziecięce zabawy w wojnę były na porządku dziennym.
„Należę do pokolenia – potwierdzał Marcin Hlebionek, profesor Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika – które wychowało się na tytułowym serialu. Bez Internetu, gier komputerowych, chińskich zabawek; każdy kij mógł zamienić się w pistolet lub karabin. Gruzowiska wielkiej płyty na placu budowy osiedla, na którym wówczas mieszkałem, a jeszcze lepiej porzucona w tym otoczeniu metalowa obudowa pralki automatycznej (z otworem doskonale – w ówczesnym mniemaniu – imitującym właz do czołgu) w połączeniu z wyszarpaną z gruzów rurą, dawały takie same możliwości zabawy «w czołg», jak dzisiaj War of Tanks, jeśli nie lepsze”.
Ewelina Kitlińska swój esej Chciałam być Szarikiem zaczyna od konstatacji, że w latach siedemdziesiątych na niemal każdym podwórku przed blokiem było słychać rytmiczne „ta-ta-ta-ta”. Ta onomatopeja wydobywająca się z ust umorusanych dzieciaków była tłem do potyczek z patykami w rękach, czołgania się lub ukrywania się za murkami lub drzewami tylko po to, żeby za moment znienacka wyskoczyć i naśladując dźwięk karabinu maszynowego, celować badylem we wroga. Przeciwnicy padali zabici, po czym po chwili podnosili się, by znów biec i walczyć o ojczyznę, często z okrzykiem: „Huraaaaa, uraaaa”.
Fot. 2. Premiera serialu Czterej pancerni i pies w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i Nauki. W pierwszym rzędzie drugi z prawej płk Janusz Przymanowski, obok bohaterowie serialu z psem
„Każdy chłopiec – zauważa wspomniana wcześniej dziennikarka, do niedawna jeszcze freelancerka – chciał być Jankiem. Tym zazwyczaj zostawał lider podwórka. Drugą najlepszą rolą była rola Gustlika, bo silny i wielki, samą posturą budził postrach wroga niemieckiego. Na trzecim miejscu był Grigorij, bo rządził czołgiem. Nikt nie chciał być Niemcem, bo serial telewizyjny uczył, że Niemiec to nie tylko faszystowski morderca, to na dodatek największy głupek i dureń.
Do tej pory zastanawiam się, z kim moi koledzy walczyli, skoro bycie Niemcem w zabawie było wielkim wstydem i hańbą? Nie mogli walczyć przecież z Ruskimi, bo zewsząd płynęła nauka, że to wielcy przyjaciele naszego narodu. Jednak chłopacy musieli jakoś dochodzić do porozumienia i typować Niemców, bo w ich wojnie słychać było też okrzyki: «Hande hoch» albo «Hitler kaput». Od najmłodszych lat moje pokolenie poznawało historię drugiej wojny światowej. Doskonale wiedzieliśmy, kim był Adolf Hitler. Kiedy dzisiaj pytam ośmio-dziesięciolatków, kim był ten pan, to nie mają zielonego pojęcia. Zazdroszczę im, że ich dzieciństwo wolne jest od wojennej propagandy i kitu, że Rosjanie to przyjaciele, a Niemcy to wrogowie.
Dziewczyny nie brały udziału w zabawie w wojnę, chociaż bycie śliczną Marusią na pewno by było nobilitujące. Już mając cztery lata, po raz pierwszy spotkałam się z dyskryminacją ze względu na płeć, bo koledzy uparcie twierdzili, że dziewczyny się do wojny nie nadają i nie chcieli mnie w drużynie. Ale z uwagi na fakt, że zawsze kochałam psy i byłam od kolebki nimi otoczona, to wymyśliłam, że będę Szarikiem. Dzięki temu fortelowi mogłam się z nimi bawić i to na szczególnych warunkach. Mogłam biegać, szczekać i mieć pewność, że nikt mnie nie zabije, bo po co niby strzelać do psa, marnując naboje? Moja kariera Szarika dobiegła końca, gdy w piaskownicy ugryzłam kolegę, chcąc pokazać, że jestem pełnowartościowym członkiem załogi siejącym pogrom wśród wroga, tak samo jak patyki kolegów udające karabiny. Niestety, mazgaj się rozpłakał wniebogłosy, zamiast po męsku znieść trudy wojenne”.
Można się zastanawiać, dlaczego we współczesnej polskiej kulturze brakuje opowieści o przyjaźni, której tłem byłyby – już pozbawione wymiaru ideologicznego – losy Polaków w okresie najnowszej historii. Dlaczego nie powstał żaden serial – z wyjątkiem może Czasu honoru – na miarę „Pancernych”, który tak przekonująco ukazywałby przyjaźnie z okresu drugiej wojny światowej, film o żołnierzach Armii Krajowej, o powstańcach warszawskich, o żołnierzach armii Andersa czy dywizji generała Maczka? Brakuje też tego rodzaju filmów traktujących właśnie o przyjaźni w czasach pierwszej „Solidarności”, stanu wojennego, narodzin III Rzeczypospolitej.
Opowieść o historii sama w sobie była i jest ważnym „wycinkiem życia publicznego”: film ustanawia w zbiorowej świadomości wydarzenie historyczne – i sam je stanowi. Uroczysta premiera Katynia Andrzeja Wajdy, która odbyła się 17 września 2007 roku, w rocznicę napaści ZSRR na Polskę – rocznicę długo nieobecną w oficjalnej historii Polski – stała się wydarzeniem dnia. Ze wszystkich dzienników biła radość, że „wreszcie mamy film o Katyniu”.
Kolejne apele o „prawdziwy” film o powstaniu warszawskim, gorąca dyskusja nad tym, czy można pokazać żołnierzy na Westerplatte pijących wódkę, co rusz powracające głosy, by nie wyświetlać seriali Czterej pancerni i pies lub Stawka większa niż życie, dowodzą, jak powszechna jest myśl, że publiczna opowieść o ważnych wydarzeniach historii politycznej ma kluczowe znaczenie dla zbiorowej tożsamości.
Film „dla wszystkich” jest marzeniem wielu, osiągalnym jedynie dla nielicznych. W praktyce komunikacyjnej, wśród twardych i prozaicznych reguł życia filmowego, spełnia się ono niezmiernie rzadko. Kurs na odbiorcę uniwersalnego bynajmniej nie stanowi jedynie słusznej strategii autorskiej. Adresat wyspecjalizowany okazuje się niekiedy strategią znacznie bardziej skuteczną. Zwłaszcza obecnie, gdy zaskakujące „kaprysy” koniunktury niemal każdego dnia dostarczają coraz to nowych argumentów na rzecz tezy, że w kinie nie wszystko podoba się wszystkim.
W 2001 roku w dwutygodniku „Viva!” pojawiła się sensacyjna wiadomość o pracach nad kinową wersją Czterech pancernych i psa. Gustlika miał zagrać Cezary Pazura, Aleksander Domogarow miał wcielić się w Grigorija, Wojciech Malajkat w Czereśniaka, na Marusię wybrano Agatę Buzek, Anna Przybylska specjalnie do roli Lidki miała przefarbować włosy, ale chyba największym zaskoczeniem był wybór do roli Janka Pawła Juzwuka, didżeja prowadzącego wtedy między innymi listę przebojów MTV.
Fot. 3. Pułkownik Janusz Przymanowski z Marią Hulewicz, współscenarzystką drugiej i trzeciej serii Czterech pancernych i psa
Informacja okazała się tylko primaaprilisowym żartem czy swego rodzaju medialnym happeningiem. Jak to się stało, że idole peerelowskiej kultury dla mas przyjęli się tak dobrze w rzeczywistości kapitalistycznej? Wytłumaczenie jest proste – ucieleśniali dobrze nam w sumie znane schematy. Część Polaków, zdezorientowanych rozmaitymi efektami transformacji ustrojowej, intuicyjnie obierała kurs na dobrze sobie znany porządek, a nie „dziką” wolność. Masowy bohater-zbawca, nawet ten ulepiony za komuny, w mundurze, choćby milicyjnym, był swojski, znany.
Być marionetką w rękach potężnych szermierzy nie jest chyba przyjemnie. Serial stał się – oprócz politycznej – przedmiotem komercyjnej manipulacji. Telekomunikacja Polska wyprodukowała reklamę swych usług, posługując się postacią Janka Kosa na czołgu w towarzystwie – jakżeby inaczej – Szarika. Niestety młody mężczyzna, który wystąpił w tej reklamie, choć był wiernie ucharakteryzowany na Janusza Gajosa, nie zdobyłby podobnej mu popularności. Nie ten uśmiech, nie ten głos i nie ten wdzięk. To banalny przykład, lecz pokazuje, że tajemnica sukcesu nadal pozostanie tajemnicą. Można rozłożyć na części pierwsze jakąś postać, powtórzyć jej kostium, teksty, sposób zachowania, a i tak nie odtworzy się oryginału.
Znawca filmu polskiego Oskar Sobański przekonywał, że o sukcesie serialu zadecydowały obrazy jadącego czołgu. „Rudy” 102 był jednocześnie bezpiecznym domem i skutecznym narzędziem sprawiedliwej walki. Maciej Pawlicki, dziennikarz, reżyser i producent telewizyjny, podkreślał inny aspekt – pancernych było wprawdzie czterech, ale na podwórku każdy chciał być tylko Jankiem. Może nie każdy, ale chyba większość tak, dlatego to on był w tym serialu najważniejszy (zwłaszcza w pierwszej części) i to ta postać zadecydowała o sukcesie produkcji. I to jest dziwne, bo to w sumie antypatyczny typ. Argumenty za tą tezą przytacza znakomity felietonista Wojciech Tomczyk. Oto kilka aspektów – wymieniam tylko kilka z nich, bez zwyczajowych kropek w kwadratowych nawiasach:
„Janek i pies: W polskiej krytyce filmowej utrwaliło się przekonanie, że Janek Szarika lubi. To nie jest prawda. Janek Szarika wykorzystuje, bezwzględnie wciągając poczciwego owczarka w swe intrygi. Szarik jest dla niego narzędziem w rozgrywkach personalnych z resztą załogi, a także z Wichurą i chorążym Zenkiem. Szarik, beznadziejnie w Janku zakochany, raz po raz ratuje mu życie, choć on tego nie docenia. Po rozprawieniu się przez psa z niemieckimi dywersantami Janek mówi do Gustlika wprost: «Bez Szarika też byśmy dali sobie radę». Potem jest coraz gorzej. Gdy pies ocala Janka z rąk pięciu (!) esesmanów, Janek zostawia go na pastwę losu. Kolegom wyjaśnia, że nic nie mógł zrobić, a pies zginął, bo – idiota – pewnie wlazł na minę. Dalej, w tej samej scenie, znajomy chłop przynosi czołgistom zupę i chleb. W czasie tradycyjnego siorbania Grigorij i Gustlik zostawiają resztki dla psa – Janek siorbie wszystko do końca: postawił na psie krzyżyk. Jest zimnym egoistą.
Janek i ekologia: Janek przyrody nienawidzi. Zarówno fauny, jak i flory. Nie znosi uwielbianych przez Czereśniaka krów. Od czasu, gdy obejmuje dowództwo, jego czołg specjalnie i bez powodu łamie drzewa. Z satysfakcją zalewa róże feldfebla Kugela. Trudno zrozumieć, dlaczego w tej sytuacji Janek uniemożliwia Niemcom wyprodukowanie broni atomowej, która rozwiązałaby przecież problem radykalnie.
Janek i donoszenie: Pierwsze spotkanie z pułkownikiem Tadeuszem mówi nam o Janku wszystko. On i Gustlik donoszą na kucharza (Wojciech Siemion), a pułkownik wsadza go do paki. Gdy pułkownik wypuszcza Siemiona, Janek się wścieka. Donosicielstwo, skarżenie na towarzyszy broni jest w brygadzie normą. Równo kabluje Wichura, donosi Lidka. Chorąży Zenek jest po prostu kapusiem. Nie donosi jedynie Czereśniak, który jest popychlem, ciulem i, last but not least, czereśniakiem”.
Fot. 4. Zdaniem niektórych o sukcesie serialu zadecydowały obrazy jadącego czołgu
Wydaje się, że pomysł na realizację nowej adaptacji historii o czterech pancernych z góry skazany jest na niepowodzenie, czego dowodzą współczesne próby ożywienia Klossa (pięcioodcinkowy serial Stawka większa niż śmierć) czy Pana Samochodzika w filmie fabularnym, po którego emisji Netflix wycofał się z kręcenia kontynuacji. Totalna klapa. Nie była to jedyna „reanimacyjna” porażka.
Na początku XXI wieku wydawnictwo Mandragora spróbowało zdyskontować popularność dawnej serii o kapitanie Żbiku, wydając komiks, którego bohaterem był wnuk dzielnego milicjanta. Zakończyło się to spektakularnie, aczkolwiek nie tak, jak wydawca sobie wyobrażał. Opracowanie graficzne serii powierzono rysownikowi młodego pokolenia, Michałowi Śledzińskiemu, który już po stworzeniu (i opublikowaniu) pierwszego odcinka serii dał wyraz swojej irytacji niską jakością scenariusza, umieszczając na własnym blogu wiadomość: „Pier..., nie robię”.
Podobnie było pod względem literackim, może z wyjątkiem pastiszu Gabriela Rumkowskiego i jego Prawdziwych losów czterech pancernych. Ale i tu efekt komercyjny nie dorównał pierwowzorowi. Do tej samej kategorii można zaliczyć wcześniejsze musicale, a także sceniczną interpretację w całkowicie nowej odsłonie, o czym pisze w swoim artykule Jolanta Kowalska:
„Marusia w niczym nie przypomina atrakcyjnej Poli Raksy, dowartościowującej erotycznym dreszczykiem polsko-radzieckie braterstwo broni. Bohaterka Ireny Wójcik jest w wałbrzyskim przedstawieniu prostą dziewczyną z ludu, mającą zepsute zęby i od czasu do czasu konsumowaną seksualnie przez załogę czołgu. Dość powiedzieć, że reprezentujący tu «pańskie» tradycje Janek wyraźnie się jej wstydzi, traktując jako mało higieniczny dodatek do wojennej przygody”.
Po powyższych przykładach aż strach się bać, jak miałaby wyglądać nowa, uzupełniona, poprawna politycznie i dostosowana do klienta platform streamingowych wersja przygód Czterech pancernych i psa. Olgierd pewnie byłby Amerykaninem, bo załoga czołgu będzie w składzie dywizji pancernej generała Maczka utworzonej w Szkocji. Gustlik, i owszem, ucieka z Wehrmachtu, ale by dostać się do polskich sił zbrojnych na zachodzie. Po wojnie wróciłby jednak z Honoratą na Śląsk, ale na początku lat siedemdziesiątych, sfrustrowany niskimi zarobkami, wyemigrowałby do RFN (być może wybrałby Monachium, gdzie udzielałby się w Radiu Wolna Europa).
A Janek? Ślubował Najświętszej Maryi Pannie, że dopóki Ojczyzna nie odzyska niepodległości, nie tknie żadnej dziewczyny. Dlatego w ostatniej scenie przed rozstaniem się pancernych Gustlik, patrząc na Kosa wsiadającego do pociągu zmierzającego do Warszawy, popuka się w czoło i przytrzyma wyrywającego się Szarika, tłumacząc psu: „Ciebie nie puszczę na zatracenie”.
Chociaż mijają lata, wciąż chętnie wracamy do przygód bohaterów seriali rodem z PRL, a Czterej pancerni i pies to bez wątpienia najczęściej emitowany polski serial. Obietnicę zawartą w słowach Ballady o pancernych serialowi bohaterowie spełniali wielokrotnie.
„To byli w końcu nasi chłopcy! Jednego dnia upadali – tłumaczył ich sukces Zbigniew Nęcki, profesor psychologii społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego – drugiego się podnosili. Chętnie pili gorzałkę i wspólnie śpiewali. Dzięki temu właśnie widz mógł się z nimi identyfikować. W końcu dzięki nim widzowie mogli się poczuć choć na chwilę zwycięzcami”.
Jak to słusznie ujmuje Sławomir Malinowski, Czterej pancerni i pies to baśń, ale baśń przyjęta z entuzjazmem, a przy tym zachowująca klasyczne wzorce swego gatunku, gdzie dobro pokonuje zło, a strony konfliktu nigdy nie przekraczają granicy odcieni, którymi cechuje się realne, nie filmowe, życie. I to właśnie wystarczyło, by na tle ówczesnych, przeintelektualizowanych bohaterów literatury i ekranu stali się postaciami najbardziej zrozumiałymi, bliskimi i jakże drogimi – jak określił pięknie Lech Pijanowski – „przez nieosiągalność wzorca”.Rozdział I
„Wańka raskazczyk”
Przymanowski to był panisko całą gębą. W czasach zgrzebnych, kiedy ludzie byli skromni i budowali jeszcze socjalizm, Przymanowski kupił sobie zachodni samochód i jeździł nim na chałtury, tj. spotkania autorskie. Zajechał do jakiejś miejscowości, gdzie zgromadzili się jego czytelnicy, i zażądał od władz harcerskich, żeby druhowie popilnowali mu wozu. Kiedy harcerze odmówili, powiedział, że nie zaryzykuje zostawienia auta bez ochrony, i wyjechał”.
Autorem powyższej charakterystyki jest Jerzy Urban, słynący z ciętego języka, ale inna rzecz, że inklinacje do awansu na panisko Przymanowski odziedziczył po ojcu, który szczycił się szlacheckim pochodzeniem (co nie przeszkadzało mu należeć do PPS-u). Mimo to mało kto by przypuszczał, że autor kultowej powieści przeobrazi się ze skromnego harcerza w człowieka wysługującego się harcerzami... Ale po kolei.
Urodzony warszawiak, przyszedł na świat na początku 1922 roku. Pochodził z nieźle sytuowanej rodziny urzędniczej, gdyż jego ojciec, Stefan, pracował jako księgowy w dyrekcji Polskich Kolei Państwowych. Dzieciństwo spędził na warszawskiej Pradze, w budynku przy ulicy Konopackiej 8: „Do dwunastego roku życia biegałem po wodę do studni, z pomyjami na śmietnik, a w innych sprawach również na dwór, z kluczykiem do rodzinnej kłódki, co wyróżniało mnie wśród chłopaków z podwórka (ten kluczyk był rezultatem stałych zarobków ojca)”.
Przymanowscy byli ludźmi dużo czytającymi. Matka, Wacława, społecznie prowadziła bibliotekę Związku Urzędników Kolejowych przy ulicy Stalowej, gdzie młody Janusz był niemal codziennym gościem. To dzięki rodzicom poznał wielkie dzieła literatury, wieczorami ojciec czytywał głośno zarówno Mickiewicza i Słowackiego, Kasprowicza i Staffa, jak i Sienkiewicza, Prusa czy Żeromskiego. On sam gustował w powieściach historycznych, więc po latach mógł wysnuć wniosek, że gatunek ten zajął się naszymi dziejami nierównomiernie. „Wiek XVII i epoka napoleońska – zauważał – zostały wyeksponowane, ale już znacznie mniej mamy do czytania o powstaniach narodowych, o latach 1914–1918, o tych, którzy walczyli za II Rzeczpospolitą...”.
Z dzieciństwa zapamiętał ciepło domowego ogniska i miłość:
„Dniem powszednim rządził jednak surowy regulamin egzekwowany przez ojca – zastrzegał – punktualne wstawanie i kładzenie się spać, czyszczenie butów, układanie rzeczy na własnej półce zawsze w tym samym miejscu. Absolutna prawdomówność, przyznawanie się do psot i błędów, natychmiastowe wykonywanie poleceń. Wdzięczny jestem ojcu za tę surową szkołę. Surową, twardą, a jednocześnie sprawiedliwą i łagodzoną serdecznością.
Fot. 5. Jeszcze w szkole Przymanowski otrzymał przezwisko „Żuraw”
Mama zmarła młodo, miałem wówczas ledwo dwanaście lat. Mimo to rodzice przekazali mi szacunek dla ufnej i wiernej miłości. To, co dziś może nie jest modne, co niektórym wydaje się słodkawe, mnie zostało na całe życie jako busola uczuć”.
Po śmierci żony ojciec Przymanowskiego w 1935 roku ożenił się z jej siostrą Ireną, ale do rozwodu doszło już trzy lata później – prawdopodobnie dlatego, że Stefan Przymanowski stracił wzrok. Gdy Janusz miał piętnaście lat, chciał zostać chemikiem. Przygotowywał się do tej roli metodycznie (co zostanie mu już na zawsze). „Sprawdziłem, czy moja sympatia nie jest uczulona na siarkowodór, gdyż to by ją dyskwalifikowało jako partnerkę chemika”.
Był chudy, wysoki, więc przylgnęło do niego przezwisko „Żuraw”. Szybko, bo już w 1934 roku wciągnęło go harcerstwo – widać ciągoty do munduru miał od wieku szczenięcego. Był nawet zastępowym, zastępcą drużynowego, mógł się również pochwalić stopniem „harcerza orlego”. Przyznawał, że harcerstwo wywarło na niego silny wpływ:
„Gdy na parę lat przed wojną ZHP stawał się coraz bardziej sanacyjny, tu i ówdzie poczynały krzewić się tendencje nacjonalistyczne i antysemickie, potrafiliśmy utrzymać w naszej drużynie stosunki demokratyczne, może nawet o różowym odcieniu. Gdy przysłano nowego drużynowego, który nam się nie podobał, poszliśmy z kumplem serdecznym Mieczysławem Szawarskim do komendy hufca Grzybów, oświadczając, że sami chcemy naszymi losami kierować. Dwa ostatnie obozy przedwojenne były prowadzone wyłącznie przez uczniów. Owszem, jechał z nami druh Marian, zwany Bratem Północnego Wiatru, jako opiekun, ale mieszkał sobie w oddzielnym namiociku, a myśmy o wszystkim decydowali, wszystko organizowali sami.
Harcerstwo nauczyło mnie paru przydatnych w życiu umiejętności. Na obóz przyjeżdżaliśmy na puste miejsce. Trzeba było zaczynać od pionierki, to znaczy od ścinania drzew, obróbki pni, robienia prycz, stołów, budowania kuchni, rozbijania namiotów. Gdyby nam ktoś z dorosłych pomoc proponował, odrzucilibyśmy ją z oburzeniem.
Druga umiejętność to czytanie map, które się potem bardzo przydało. Do dziś lubię kartografię i mogę przesiedzieć godzinę, podróżując po papierze.
Fot. 6. Obóz harcerski – lata trzydzieste
Trzecia, to podstawowe elementy opanowywania lęku, czyli formowania odwagi. No bo jeśli trzeba pełnić wartę o północy, czy w najgorszych godzinach przedrannych, a tu ciemno, las gada, każdy krzak wydaje się podejrzany...
W harcerstwie nauczyłem się pływać, orientować w lesie, maszerować na przełaj, pokonywać przeszkody terenowe. Poza tym, ponieważ wzięliśmy władzę i jako szesnastoletni chłopcy prowadziliśmy drużynę, rozwiązując od początku do końca sprawy organizacyjne, finansowe, wychowawcze, była to autentyczna szkoła współpracy z ludźmi, nawiązywania kontaktów”.
Przypisy
Wstęp
P. Spytek, Czterej pancerni i pies – most łączący kulturę polską i radziecką, Czterej pancerni i pies. Wokół fenomenu kulturowego, red. M. Hlebionek, R. Moczkodan, Toruń 2022, s. 74.
M. Sas, M. Łazarz, Międzygórze znalazło się na Syberii, a Szarik zagrał... własną matkę, „Nasza Historia. Gazeta Wrocławska” 2016, nr 6, s. 10–13.
S.W. Malinowski, Telewizja Dziewcząt i Chłopców (1957–1993). Historia niczym baśń z innego świata, Kraków 2020, s. 94.
A.M. Krajewska, Serial telewizyjny jako czynnik budujący obraz II wojny światowej wśród młodego pokolenia, Media a czytelnicy. Studia o popularyzacji czytelnictwa i uczestnictwie kulturowym młodego pokolenia, red. M. Antczak, A. Brzuska-Kępa, A. Walczak- Niewiadomska, Łódź 2013, s. 225.
M. Hlebionek, Film fabularny oczami historyka: źródło historyczne, nośnik pamięci czy coś więcej, Czterej pancerni i pies. Wokół fenomenu kulturowego, red. M. Hlebionek, R. Moczkodan, Toruń 2022, s. 11.
E. Kitlińska, Chciałam być Szarikiem, Okruchy PRL-u. Perspektywa indywidualna, red. M. Zdrowicka-Wawrzyniak, P.M. Wiśniewska, S. Surendra, Poznań 2021, s. 63–64.
D. Chabrajska, Fenomen „Pancernych”, „Ethos. Kwartalnik Instytutu Jana Pawła II KUL” 2013, R. 26, nr 3, s. 329–330.
I. Kurz, „Ludzie jak żywi”: historiofotia i historio terapia, Film i historia. Antologia, red. I. Kurz, Warszawa 2008, s. 9–10.
M. Hendrykowski, Polski film fabularny dla dzieci i młodzieży, Poznań 1994, s. 57.
K. Olkowicz, Powracamy wierni, my czterej pancerni, „Viva” 2001, nr 8, s. 6–14.
M. Pęczak, Czterej pancerni i Kloss, „Polityka” 2000, nr 9, s. 62.
E. Baniewicz, Gajos, Warszawa 2013, s. 91–92.
W. Tomczyk, Felietony, Warszawa 2019, s. 44–46.
J. Szyłak, Komiks w czasach niekoniecznie normalnych, „Teksty Drugie” 2017, nr 5, s. 150–151.
J. Kowalska, Aktorstwo jako stan wyjątkowy, „Notatnik Teatralny” 2011, nr 64–65, s. 178.
J. Piekarczyk, Pancerni pod psem, „Przekrój” 2000, nr 20, s. 8.
K. Babacz, Kultowe seriale PRL-u. Od Kosa i Klossa do Borewicza, https://naszahistoria. pl/kultowe-seriale-prlu-od-kosa-i-klossa-do-borewicza/ar/9176924; dostęp: 14.03.2024.
L. Pijanowski, Czterej pancerni i młodzież, „Świat” 1968, nr 3, s. 11.
Rozdział I
J. Urban, Alfabet Urbana. Od UA do Z, Warszawa 1990, s. 156.
Cyt. za: WK, „Czterech pancernych” napisał z sekretarką Mikołajczyka, „Retro” 2017, nr 2, s. 22.
R. Pietrzak, „...pisarstwo musi być zawodem drugim”, „Żołnierz Wolności” 1969, nr 115, s. 4.
J. Przymanowski, Poprzez fronty i afronty, Bydgoszcz 1989, s. 8.
WK, op. cit., s. 22.
Akta kontrolne dot. Przymanowski Jan s. Stefana ur. 1922. Sprawa prowadzona przez: Główny Zarząd Informacji Zarząd IV, IPN BU 2386/14487, k. 25.
J. Przymanowski, Poprzez fronty i afronty, s. 11.
BESTSELLERY
39,99 zł 49,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
37,59 zł 46,99
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
25,55 zł 34,06
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: MarginesyFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: BiografieLosy „białych niewolnic”, kobiet z najniższego szczebla hierarchii służby. Tych, których w przedwojennej Polsce było najwięcej. Te wykorzystywane przez bogatych wiejskie dziewczęta dopiero teraz zyskują głos.EBOOK
28,72 zł 35,90
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.
- Wydawnictwo: InsignisFormat: EPUB MOBIZabezpieczenie: Watermark VirtualoKategoria: BiografieEkskluzywna biografia twórcy firmy Apple – Steve’a Jobsa (jedyna napisana przy jego współpracy) – pióra Waltera Isaacsona, autora bestsellerowych biografii Benjamina Franklina i Alberta Einsteina. Wydanie specjalne z nową okładką i ...EBOOK
38,90 zł 45,00
Rekomendowana przez wydawcę cena sprzedaży detalicznej.