Cztery portrety cudze i jeden własny - ebook
Cztery portrety cudze i jeden własny - ebook
Wciągająca powieść obyczajowo-psychologiczna, której fabuła oparta jest na zaskakującym spotkaniu czterech kolegów z tej samej klasy po pięćdziesięciu latach od ukończenia szkoły. Okazją jest czterechsetlecie Akademii, starego liceum do którego uczęszczali. Przyjaciele nie pamiętają już swoich imion, tylko pseudonimy. Każdy z bohaterów powieści kryje w sobie jakąś tajemnicę leżącą mu na sercu. Przyjaciele spotykają się kilkakrotnie i wspólnie zwiedzają Akademię i jej otoczenie, teren historyczny i niezwykły. Towarzyszą im zaskakujące rozmowy i nieoczekiwane reakcje - poważne żartobliwe i refleksyjne. W trakcie kilku dni rozmawiają o przeszłości i teraźniejszości, oceniają zaszłe zmiany. Wizyta w starym zakonie odkrywa przed nimi mroczne tajemnice i niewyjaśnione historie jego przeora.
Efektem odwiedzin i spotkań są cztery portrety, bardziej wspomnieniowe, niż rzeczywiście malowane przez jednego z bohaterów powieści. I jeden własny.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-938869-2-0 |
Rozmiar pliku: | 577 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podróż taksówką z domu na dworzec kolejowy okazała się spektaklem; sprawcą był kierowca, niekłamany artysta sztuki kupowania i sprzedaży aut. Zaczął skromnie:
– Ponieważ dużo jeżdżę, muszę mieć zawsze sprawny samochód. Więc stale go wymieniam. – Mężczyzna obrócił głowę do tyłu w kierunku pasażera siedzącego na tylnym siedzeniu, aby na bieżąco śledzić wrażenia, jakie pozostawiał jego występ. Tak już pozostał, patrząc przed siebie tylko wtedy, kiedy musiał skręcić w lewo lub w prawo. Mówił nieprzerwanie. Poeta, sam niemały gaduła (dawno już odkrył w sobie tę ułomność, nie czyniąc jednak nic, aby ją zminimalizować), natychmiast włączył się do spektaklu. Powstała w ten sposób wspólnota aktora i widza, której efektem było widowisko zwane performance. Pasażer zadawał pytania. Były one może i rozsądne, aczkolwiek zupełnie niepotrzebne.
– Jak często trzeba zmieniać samochód? Gdzie, kiedy i jak najlepiej go kupować? Jak kalkulować cenę i ryzyko?
Była to wiedza zbyteczna, miał nowy samochód i nie zamierzał go zmieniać. Dopiero później uświadomił sobie, że człowiek angażujący się w bezużyteczne rozmowy cierpi na niedostatek uznania, niskie poczucie własnej wartości. Dyskusja z taksówkarzem o niczym podnosiła ich obydwu we własnych oczach, czuli się ważni.
Kierowca okazał się istną encyklopedią handlu, znał wszystkie samochody, marki, modele, roczniki i ceny. Popisywał się. Chyba lubił, aby go chwalić.
– O! Ten model! – Wskazał głową na stojący na poboczu biały mercedes. – To Mercedes Benz, kombi, klasa EW210, rocznik 1998, dwa i cztery dziesiąte litra pojemności, na oko dwieście czterdzieści tysięcy kilometrów przebiegu, automat, benzyna. – Sypał szczegółami jak z rękawa. – Ten osiemnastolatek kosztuje siedem tysięcy złotych. Ja zapłaciłbym za niego nie więcej niż pięć i pół tysiąca.
Po wyjściu z taksówki Poeta przyjrzał się kierowcy, kiedy wyjmował walizkę z bagażnika. Miał na sobie pomiętą kombinację garnituru i dresu, a na nogach przykurzone pantofle. Na miłej, ogolonej twarzy, wyróżnionej żywymi oczami, płonął olimpijski znicz entuzjazmu. Z odmładzającym twarz uśmiechem kierowca wyglądał na nie więcej niż trzydzieści pięć lat. Jego sylwetka wskazywała, że zainwestował je w siedzenie w fotelu samochodowym raczej niż w ruch na świeżym powietrzu lub ćwiczenia na siłowni. Rozwojowy brzuch kierowcy wystawiał certyfikat potwierdzający trafność obserwacji.
*****
Jazda pociągiem skłaniała do rozmyślań. Nie trwały one długo, gdyż Poeta przypomniał sobie o książce. Lektura nie szła mu nadzwyczajnie. Przerwał ją i zaczął czytać w myślach. Nawet nie zauważył tego przejścia. Z głową ułożoną na twardym oparciu myślał o spotkaniu z młodością sprzed ponad pół wieku. – Jakie ono będzie? Zobaczył przeszłość w przyszłości zbliżających się spotkań, zanim je przeżył. Miał zobaczyć się z kolegami, których nie pamiętał, oddzielony czasem, przestrzenią oraz brakiem kontaktów. Jechał na spotkanie dla ostatecznego przezwyciężenia tych trzech barier.
Spotkania z młodością mają to do siebie, że pamiętasz charakterystyczne sylwetki, a niektóre twarze widzisz tak, jakbyś ostatni raz oglądał je poprzedniego dnia, oprawione w ramy uśmiechu, kształt znanych ci oczu i ust, gładkiego czoła i włosów jak strzechy. Wtedy wszyscy byli szczupli, biegali po boisku, krzykiem wyrażali entuzjazm, gestykulowali. Byli szybcy jak zwierzęta, z wyjątkiem flegmatyków, których chód był emanacją temperamentu, silnika przyśpieszającego lub spowalniającego ruchy i gesty. Poeta dokonał w pamięci przeglądu twarzy kolegów, niewiele ich tam pozostało. Starał się odtworzyć listę wszystkich kolegów, jacy razem z nim kończyli liceum. Niektóre imiona wybiegały naprzeciw jego pamięci, inne kryły się w oparach zapomnienia, jakby nigdy ich nie było.
*****
W szkole, a było to liceum na dalekim Południu, i to przed ponad pół wiekiem, wybrali sobie pseudonimy zwane teraz ksywami. Zrobili to z takim przekonaniem i tak skutecznie, że zastąpiły one ich imiona i nazwiska. Jadąc na Południe, Poeta przypominał sobie wszystkie zdarzenia.
Ksywy sami sobie wymyślali. Kiedy się utrwaliły, tylko one były w użyciu. Przywierały do właścicieli tak skutecznie, że używano ich zamiast imion. Nawet nauczyciele, przeciwni tej praktyce, też się zapominali. Poeta przypomniał sobie nauczycielkę geografii wzywającą do tablicy Ambasadora lub przypominającą Bossowi o nieodrobionej lekcji. Na początku ciało pedagogiczne zgodnie uważało, że uczniowskie ksywy są pretensjonalne i egzaltowane, nawet głupie. Po pewnym czasie wszelkie pretensje pod ich adresem znikły, rozmydliły się. Ksywy zyskały własne życie i były równie autentyczne jak imiona, a nawet bardziej, bo to one były w użyciu, a nie przypadkowe coś, co figurowało na świadectwie urodzenia lub innym oficjalnym dokumencie.
Trzej koledzy, których spodziewał się spotkać, nazywali się Mistrz, Ambasador i Boss. Nie były to nazwy przypadkowe, ponieważ każda z nich odzwierciedlała aspiracje i charakter osoby. Mistrz szukał doskonalenia duchowego, patrzył bardziej w niebo niż na ziemię, Ambasador wykazywał naturalne umiejętności dyplomatyczne i negocjacyjne i łatwo układał sobie relacje z bliźnimi. Charakter Bossa miał w pełni uwidocznić się dopiero później, kiedy skończył studia i został kapitanem przemysłu, wielkim szefem.
*****
Pociąg pędził prosto w kierunku słońca przebłyskującego leniwie za chmurami. Żadnemu z pasażerów w przedziale nie przyszłoby nawet przez myśl, że siedzący obok starszy mężczyzna udaje się na niezwykłą uroczystość – obchody czterechsetlecia założenia Akademii, pierwszej prywatnej uczelni kraju, której kontynuatorką było jego liceum. Poeta siedział przy oknie i rozmyślał o celu podróży. Tak naprawdę, to nie interesowały go same obchody; szkołę i jej tradycję znał nadto dobrze, mógł też odświeżyć swoją wiedzę w Internecie. Jego prawdziwym celem było spotkanie ze szkolnymi kolegami, z którymi połączyły go niegdyś więzi chłopięcej przyjaźni. Mało co z tego okresu zachował we wspomnieniach; wyraźnie pozostały mu w pamięci jedynie pseudonimy i pomieszane fragmenty zdarzeń.
Swój pseudonim nabył zupełnie niespodziewanie i wbrew swojej woli. Był dobrym łacinnikiem i kiedy, prawidłowo akcentując sylaby, wyrecytował trzy linijki wiersza Owidiusza, okrzyknięto go Poetą. Było to trochę uszczypliwe, ale nic nie mógł poradzić. Poeta to poeta. Ksywa była o tyle trafna i przylegająca, że odpowiadała jego szkolnej naturze: preferował przedmioty humanistyczne i dużo czytał. Matematyka, chemia, fizyka nie były jego domeną, mogłyby nie istnieć.
*****
Koła pociągu zastukały głośniej na żelaznym moście i przerwały rozmyślania mężczyzny. Powrócił do nich jak tylko skończyły się żelazne konstrukcje potęgujące hałas. Kiedy myślenie go zmęczyło, oddał się leniwej półdrzemce. Nie całkiem mu się to udało. Myśli wracały i łączyły się w jeden mocny nurt. Często myślał o swoim pseudonimie, jak bardzo stał się treścią jego życia. Teraz był tylko aspirantem do literackiej sławy. Prawdziwym poetą, żyjącym tęsknotą, bólem i pięknem, był dawno, przed laty.
Talent poetycki zrodził się w nim wiele lat po zakończeniu szkoły i nie trwał długo. Po opublikowaniu tomiku wierszy, z okładką marną jak zabiedzona szkapa, dotknięty nostalgią oddalenia od stron rodzinnych, rzucił poezję, aby zostać pisarzem. Być może udałoby mu się to, gdyby był młodszy, bardziej wytrwały i nie zrażał się pierwszymi niepowodzeniami wydawniczymi. Miał aspiracje. Jak tysiące innych twórczych ludzi, żył pragnieniem wielkiej kariery literackiej, do której nierozsądnie włączył blogowanie oraz pisanie felietonów na zlecenie. Mając uzdolnienia, rozmieniał się na drobne, zdrowy talent gubił w chorobliwej praktyce, oferującej mu nieprzerwaną frustrację.
– Możesz napisać dowolną liczbę książek, ile tylko zamarzysz, powieści, nowel i opowiadań, ale pisarzem zostajesz dopiero wtedy, kiedy to opublikujesz i ktoś to przeczyta. Jeśli napisałeś dwadzieścia wybitnych dzieł literackich, lecz opublikowałeś tylko jedno, to nie jesteś pisarzem nawet w jednej dwudziestej. Na rynku literackim jesteś nikim. – Nie wiadomo, czy takie słowa i myśli bardziej go motywowały, czy też zniechęcały. Było jeszcze coś innego, wielkie niepowodzenie, którego doznał w życiu; starał się o nim nie pamiętać.
W pociągu usypiał, ale tylko wtedy, kiedy ten turkotał. Na stacjach postojowych budziła go cisza. Przysypianie miał we krwi podobnie jak tlen, osocze i czerwone płytki. Oprócz wzrostu, postury, wyrazistej twarzy i nierównego temperamentu, senność zostawili mu w dziedzictwie rodzice. Cieplej wspominał matkę. Ojciec był bardziej oddalony.
*****
Dworzec był prawie pusty o tej porze dnia. Nie był duży. Stanowiły go trzy długie perony, dostępne tylko poprzez niezbyt dobrze oświetlony tunel, mieszczący z boku nowoczesną toaletę publiczną, oraz kilka budynków stojących obok siebie. W środkowym, największym, była poczekalnia z kasami biletowymi i tablicami informacyjnymi pulsującymi zielonożółtym światłem oraz przejście do restauracji i baru.
Czekając na przyjazd Poety, Mistrz przypomniał sobie rozmowę z ciotką. Potrafiła być niemiła, druzgocąc go swoimi poglądami na temat jego postępowania i osoby, ale naprawdę to go kochała. Było to poprzedniego wieczora. Zapytała go bez ogródek:
– Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co ci najbardziej utrudnia życie? Jakie są twoje najgorsze przywary?
Domyślał się, o co jej chodzi. Zdawał sobie sprawę, ale unikał tego tematu, aby nie wywoływać niepotrzebnej dyskusji. Chodziło o jego rzeczywiste i domniemane wady, jakie ciotka chciała wyeliminować. Tym razem podjął wyzwanie. Odpowiedział.
– Zdaję sobie doskonale sprawę, ciociu.
– No więc!? – Odrzuciła rękawicę.
Zaczął wymieniać swoje wady. Mówił jak przepowiadacz, który, obdarzony intuicją pozaziemską, jest w stanie powiedzieć wszystko o człowieku. Trochę ironizował.
– Nie mogę jeździć po nocy, ponieważ wzrok przykleja mi się do szyby, a oczy zachodzą mgłą złych wspomnień lub gniewu na pijanych kierowców, którzy w dodatku mają źle ustawione światła w samochodzie. Ponadto dzielę włos na czworo, mam swój zamknięty mały świat, kocham do szaleństwa moje wnuczki i niepotrzebnie martwię się o żonę, kiedy prowadzi samochód. Kiedy skończył, ciotka czule pocałowała go w czoło.
– Myślałam, że tego nie wiesz, a to, że w ogóle ty sam o tym powiesz, to nawet do głowy by mi nie przyszło. Ale nie powiedziałeś całej prawdy, co?
– Nie powiedziałem? – Nie udawał zaskoczenia. – Czego nie powiedziałem?
– Jeśli nie pamiętasz, to ci dopowiem. – Ciotka jak zwykle była przygotowana do ataku. Miał wrażenie, że bierze szablę do ręki i prowadzi na niego szarżę lekkiej brygady. Mimo że umiał przewidywać jej zachowania, zaskoczyła go. Nie spodziewał się tego.
– Lubisz obnażać się, aby robili ci zastrzyki w pośladek, a także rozmowy z pielęgniarkami.
Mistrz zaoponował, ale bez przekonania.
– To nie wszystko – kontynuowała ciotka. – Lubisz gadać z żeńskim personelem szpitalnym i to tylko w limitowanym przedziale wieku do trzydziestego piątego roku życia. – Nie dała mu czasu na reakcję. – Ponadto wciąż żyjesz wśród zdeprawowanych i nieszczęśliwych ludzi, którym służyłeś pomocą, swoim czasem i energią. To twoje dziwactwo niczemu dobremu nie służy.
Gwizd nadjeżdżającego pociągu wystraszył gołębie i przerwał myśli kilku osób stojących na peronie. Pies siedzący obok nich zaskowytał z przerażenia i usiłował zerwać się ze smyczy.
*****
Mistrz był szybszy, pierwszy dostrzegł przyjaciela wysiadającego z pociągu. Podszedł żwawym krokiem i przywitał go serdecznym uściskiem „na niedźwiadka”, po czym od razu poinformował:
Ciąg dalszy w wersji pełnej