- W empik go
Cztery pory śmierci - ebook
Cztery pory śmierci - ebook
Kryminał kulinarno-muzyczny, który niejednego widza przyprawi o dreszcze!
Podczas premierowego koncertu "Czterech Pór Roku" Antonio Vivaldiego w Filharmonii Wrocławskiej główny skrzypek- solista pada martwy na scenę. Śledztwo prowadzi Amadeusz Wagner, otyły flecista (czyli najbardziej pogardzany muzyk w orkiestrze), który w odróżnieniu od innych detektywów, myśli i rozumuje swoim żołądkiem . Flecista, szukając prawdy, zagłębia się w mroczny świat artystów wrocławskich i przy okazji odkrywa wiele niepokojących sekretów.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-983-8 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wiosna to nie jest dobra pora roku – szczególnie dla muzyka. Tak… korpulentny mężczyzna opadł ciężko na ławce przed filharmonią i wypuścił z siebie ciężkie powietrze. Tak. Zdecydowanie. Amadeusz Wagner nienawidził wiosny. Nienawidził pączków, zwierząt i tego gorąca, od którego puchły mu palce. A palce były dla niego najważniejsze, ponieważ:
a. Dzięki nim jedzenie trafiało do ust.
b. Dzięki nim miał z czego zlizywać lukier i tłuszcz.
c. Dzięki nim zarabiał.
Amadeusz Wagner spojrzał na szarawy budynek filharmonii. Małe, niedopasowane do otoczenia szkaradztwo, z którego ktoś na siłę chciał zrobić świątynię dumania i muzyki. Od ponad miesiąca pracował jako flecista w orkiestrze i nigdy nie czuł się bardziej zmęczony. Nikt nie szanował flecistów. Na flecie mógł grać każdy – od przedszkolaka po emeryta. Tak rozumowali wszyscy i jeszcze nie spotkał nikogo, kto myślał inaczej. Ten, kto wybierał flet, szedł po linii najmniejszego oporu. Najprostszy kawałek drewna. Wagner zerknął na swoje pogrubiałe palce. Pot spływał mu z czoła, a brzuch burczał z głodu. Niektórzy mówili mu, że powinien schudnąć, ale jak tu schudnąć skoro cały czas chodzi się głodnym? Ma umrzeć z głodu? Mężczyzna pokręcił nerwowo głową i zacisnął pięść.
– Serwus, Flecik! – Amadeusz podniósł głowę i zobaczył największą muzyczną gwiazdę filharmonii tego i przyszłego sezonu. Główny skrzypek i jednocześnie koncertmistrz, Grzegorz Krzyżczak, szedł ku niemu powolnym krokiem pewnego siebie człowieka. Długie włosy związał w warkocz, który dyndał mu przy każdym ruchu. Jak bardzo Amadeusz nienawidził tego warkocza! Przypominał mu wahadło Foucaulta, od którego nie ma ucieczki. Z prawa na lewo, z prawa na lewo… Hipnotyzował i przerażał. Były takie noce, kiedy ten warkocz śnił mu się, przez co budził się cały zlany potem. Mężczyzna był tak przerażający, że nikt nie miał dla niego żadnego przezwiska.
– Witaj Grzegorzu – powiedział, jąkając się. Byle nie patrzeć mu w oczy – powtarzał sobie. To był klucz do przeżycia.
– Dla ciebie pan Krzyżczak, Flecik.– Skrzypek usiadł nonszalancko na ławce obok Amadeusza. Emanował pewnością siebie, której brakowało Wagnerowi.– Dlaczego jesteś smutny? Zamknęli Starą Pączkarnię? A może skończyła ci się czekolada?
– Bardzo śmieszne. – Westchnął. Był całkowicie świadomy swojej tuszy i nie potrzebował komentarzy innych, żeby o tym pamiętać.
– Widziałeś nowe programy na ten miesiąc? Znowu wydrukowali moje nazwisko mniejszą czcionką! Nie może być tak, że główna gwiazda jest wyróżniona taką samą czcionką jak inni! Przecież to żart! Skąd ludzie mają wiedzieć, komu zawdzięczają najlepszy koncert swojego życia? Będę musiał porozmawiać z edytorami.– Amadeusz zerknął z grymasem na Krzyżczaka. Nie polubił go, odkąd zaczął pracować w filharmonii. Pewny siebie bubek, z pretensjami do wszystkich i o wszystko, był na ostatnim miejscu osób, z którymi mógł się zaprzyjaźnić. A było ich tak mało…
W orkiestrze nie ma przyjaciół. Każdy czyha na twoje miejsce albo czyha, żeby się zwolniło dla kogoś innego. Kogoś, kogo będzie można albo przeciągnąć na swoją stronę i nim rządzić, albo zwolnić. Jedyną harmonię między muzykami było słychać podczas grania, ale też nie zawsze. Wszystko zależało od dyrygenta – jak bardzo potrafił ukrócić ambicje i egocentryzm muzyków, żeby wtopili się w jedną całość. Z Krzyżczakiem nigdy się to nie udawało.
– Widziałem.
– Za słabo cię słychać w tych fletach. Gdyby nie twoja… figura, to nawet bym nie wiedział, że tam jesteś. Mógłbyś trochę schudnąć, by the way. Ostatnio słyszałem, jak techniczni marudzili, że wyginasz im nogi od krzeseł. Od samego siadania!
– No cóż. – Amadeusz wiedział, że z takimi typkami jak Krzyżczak nie warto wdawać się w dyskusje, bo nigdy nic z nich nie wynikało, a nie dało się ich wygrać.
– A ten cały dyrygent… pożal się Boże, co za oferma! Czy on nie słyszy, jak kontrabasy się spóźniają? Przecież każdy laik od razu to wyłapie, nawet flecista. – Krzyżczak chuchnął w jego stronę i Wagner poczuł zapach pizzy i czosnku. Skrzypek musiał wracać z pizzerii. Oblizał się
w duchu. Cztery sery, pepperoni i oliwki…
– Owszem. – Zacisnął palce w pięści i starał się uspokoić tętno. Ostatnio czytał, że puls jest bardzo ważny u osób otyłych, ponieważ… no właśnie… zapomniał. – Ja lubię Rubina Diamenta.
– Rubin Diament?! Jan Kowal, a nie Rubin Diament. Zachciało mu się zmieniać nazwisko, żeby zrobić karierę międzynarodową. Indyk myślał o niedzieli, a w piątek łeb mu ścięli.
– W sobotę – poprawił go. Ty z kolei nigdy nie zrobisz kariery międzynarodowej, jeśli dalej będziesz się tytułować Grzegorz Krzyżczak – pomyślał i uśmiechnął się pod nosem.
– Ty nie bądź taki do przodu, bo ci fletu zabraknie.– Skrzypek zarechotał i wstał z werwą. Warkocz przerzucił przez ramię, tak że Amadeusz miał okazję widzieć, jak jego włosy związane są rzemykiem. – Ciao, Flecik. – Machnął mu głową na pożegnanie i śmiejąc się z własnych myśli, wszedł do budynku filharmonii.
– Bubek – westchnął. Na nic innego nie było go stać. Miał ochotę na pączka. A do Starej Pączkarni był kawałek… Jaka szkoda, że nie dowozili na miejsce. Wagner westchnął i sapiąc, udał się w stronę najbliższej Żabki. Miał nadzieję, że dzieciarnia ze szkół nie wykupiła wszystkich słodkich bułek, bo bez nich nie był w stanie funkcjonować.
*
Siedem pączków i dwie drożdżówki później poczuł, jak żołądek się uspokaja i jego tętno zwalnia. Nic nie uspokajało go tak bardzo jak pączki. Uwielbiał te z karmelem, z różą, z truskawką i z bitą śmietaną. Nie przepadał za to za nadzieniem morelowym i brzoskwiniowym. Nie wiedział dlaczego – będzie musiał spytać mamusi, czy nie ma to jakiegoś związku z traumą z dzieciństwa. Ale równocześnie nie ma problemów z sernikiem brzoskwiniowym… polanym lukrem… z bitą śmietaną… posypanym wiórkami czekoladowymi. Na ciepło. Z gałką lodów. Już miał zawrócić z drogi i pójść do cukierni, kiedy przypomniał sobie, że musi iść na próbę. A musiał iść na próbę, żeby zarabiać pieniądze, by móc je wydawać na pączki. Błędne koło. Westchnął
i krokiem dziecka, które musi iść do szkoły, poczłapał do pracy.
Przy wejściu do filharmonii zobaczył panią Martę – małą, pulchną blondynkę o brązowych oczach, która z zapałem wieszała kartkę na drzwiach.
– Dzień dobry, pani Marto.– Amadeusz zarumienił się lekko na jej widok. Od kiedy tylko zaczął pracę, od razu ją polubił. Może dlatego, że była jedyną osobą w filharmonii, która mówiła dokładnie to, co myśli. A może dlatego, że wyglądała tak apetycznie? Jak kremówka…
– Dzień dobry, panie Wagner. – Pani Marta znała wszystkich z imiona i nazwiska. Był to bardzo rzadki dar, który bardzo cenił. Pomimo tego, że nazywał się, jak się nazywał – Amadeusz Wagner – ludzie mieli problem z zapamiętaniem jego imienia i nazwiska. Często nazywali go Arkadiuszem lub Anastazym. – Dyrektor zarządził nowe godziny prób. – Amadeusz zerknął na kartkę, którą dopiero co powiesiła Marta.
– 14:30? Przecież miało być o 15:30!
– Ale się zmieniło. – Pani Marta, sekretarka dyrektora, uderzyła w szybę i krytycznie spojrzała na krzywo przyklejoną kartkę. Widział w niej konflikt wewnętrzny.
– Czyli…
– Czyli jest pan już spóźniony. To bardzo nieprofesjonalne, panie Wagner. Bardzo nieprofesjonalne.
– Kiedy ja… – Flecista próbował wyminąć panią Martę i przejść przez drzwi, jednakże ta uparcie tarasowała wejście.
– Ma pan lukier na ustach, panie Wagner. Wysoce nieprofesjonalne jak na muzyka. Wysoce nieprofesjonalne.
– Czy ja mógłbym…– Starał się ją wyminąć, jednakże nieskutecznie.
– Co mógłby pan? Pośpieszyć się na próbę?
– Tak– wystękał zaczerwieniony. Zaczęło mu burczeć w brzuchu. Marta spojrzała na niego z przekąsem i z czymś jeszcze w swoich pięknych, brązowych oczach.
– To co panu stoi na drodze?
– Pani – wyszeptał już podenerwowany i zrobił się karmazynowy.
– Wystarczyłoby magiczne słowo, panie Wagner. Magiczne słowo. – Pani Marta przesunęła się w drzwiach, przepuszczając sapiącego Amadeusza. – Magiczne słowo.– rzuciła jeszcze jego sylwetce na odchodnym i wróciła myślami do krzywo przyklejonej kartki.
*