- W empik go
Cztery wesela i rozwód - ebook
Cztery wesela i rozwód - ebook
Czworo przyjaciół: Maja, Malwina, Michalina i Konstanty, wspiera się w poszukiwaniu miłości. Maja jako pierwsza wychodzi za mąż, ale na jej miesiąc miodowy cieniem kładzie się dawny związek. Malwina szykuje się do ślubu z bajecznie bogatym narzeczonym, ale i ona ma tajemnice z przeszłości. Pozostała dwójka dzielnie im sekunduje, wypatrując swojej szansy na szczęście u boku ukochanej osoby. Młodym w niczym nie ustępuje starsze pokolenie, które także pełnymi garściami czerpie z życia.
Każde z nich przekona się, że nie wszystko można przewidzieć, a szczęściu trzeba czasami trochę pomóc. Czy przyjaźń pozwoli im przezwyciężyć dzielące ich różnice? Jak wybrać najpiękniejszą suknię ślubną? I kto się rozwiedzie?
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66332-59-1 |
Rozmiar pliku: | 1,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Ślub, Gąsior i głuchy telefon
„Ja Maja biorę ciebie Marcinie za męża
i ślubuję ci miłość,
wierność i uczciwość małżeńską
oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci.
Tak mi dopomóż Panie Boże Wszechmogący
w Trójcy Jedyny i Wszyscy Święci”.
Patrzyła w oczy ukochanego, powtarzając za księdzem słowa przysięgi małżeńskiej. Marcin, wpatrzony w ukochaną, nie krył wzruszenia. Rzucił spojrzenie na pełen ludzi kościół. W zabytkowym wnętrzu trzynastowiecznego przybytku pod wezwaniem świętego Michała Archanioła zachowała się tylko ściana w części zachodniej kościoła. Świątynia wiele przeszła. I wojnę szwedzką w 1598 roku, i dwie wojny światowe. Jednak konserwacje i renowacje pozwoliły zachować dawny klimat. Nawet zapach, który unosił się wewnątrz świątyni, mógł sugerować wiek kościoła. Boki ławek przystrojone były gałązkami białych storczyków, a przejście między nimi na całej długości pokrywały białe płatki róż. Maja również spojrzała w tę stronę. Drugą ławkę zajmowali jej przyjaciele: Malwina, Michalina, zwana Misią, oraz Konstanty, czyli Kostek. Mrugnęła do nich porozumiewawczo i wróciła spojrzeniem do ukochanego. Jego niebieskie oczy szkliły się z emocji.
Maja nadal widziała w nim zakochanego w niej po uszy studenta informatyki. Była wówczas stażystką w biurze rachunkowym, a on pracował jako informatyk opiekujący się sprzętem w tym biurze. Siedziała z nosem w księgach rachunkowych, które kazano jej zarchiwizować, podczas gdy on podłączał kabelki pod biurkiem jej szefowej. Dorabiał sobie jako student trzeciego roku, ona starała się wiązać koniec z końcem i dokładać się do budżetu domowego mamy. Gdy zmarł jej tato, życie kobiet z dnia na dzień stało się wyjątkowo ciężkie. Pożyczki zaciągnięte na telefony, laptopa i telewizor tylko pogarszały ich sytuację. Gdyby mogli przewidzieć przyszłość, Sabina, mama Mai, w życiu nie zgodziłaby się na takie zadłużenie. Tymczasem Roman całkiem dobrze zarabiał, więc nie widziała zagrożenia. Szkoda, że wynagrodzenie to otrzymywał za pracę na czarno. W chwili jego śmierci nie mogła nawet liczyć na rentę na jeszcze uczącą się Maję.
Teraz dziewczyna stała na ślubnym kobiercu i z dumą mówiła:
– Marcinie, przyjmij tę obrączkę jako znak mojej miłości i wierności, w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego.
Pan młody zacisnął zęby przy próbie wciśnięcia mu obrączki na palec. Po wczorajszym hulaszczym wieczorze kawalerskim nadal miał opuchnięte dłonie, a jego palce bardziej przypominały serdelki wiedeńskie niż ręce informatyka. Kochał Maję. Była kobietą jego życia, wiedział o tym, jednak nie zmieniało to faktu, że lubił towarzystwo płci pięknej. I nie w znaczeniu seksualnym, po prostu od dziecka uwielbiał przebywać wśród pań. Zresztą, wychowywany przez same kobiety, nie miał innego wyjścia. Dwie siostry, babka, mama i tylko od czasu do czasu przebywający z nimi ojciec. Praca za granicami Polski nie ułatwiała mu sprawowania rodzicielskiej funkcji wychowawczej. Czasem klepnął syna po ramieniu, mówiąc „dobra robota”, i na tym geście jego ojcostwo się kończyło.
Kiedy Mai udało się nałożyć obrączkę na palec męża, zrobiło jej się gorąco i zaczerwieniła się. Kiedy ochłonęła, nastąpił moment: „Możesz pocałować pannę młodą”. Marcin chwycił za welon i odkrył jej twarz, po czym złożył na ustach małżonki czuły pocałunek. Po zabytkowym kościele poniosły się brawa. Młodzi chwycili się za ręce i przeszli do głównego wejścia, już jako państwo Gąsior. Tam obsypani ryżem i płatkami czerwonych róż przystanęli w oczekiwaniu na życzenia.
Malwina jako pierwsza ustawiła się w kolejce do ich składania.
– Kochana moja, już ty panienką długo nie będziesz, już ci za mąż przyszło iść – zacytowała postać z filmu „Kogel Mogel”. Dziewczyny się roześmiały. Malwina wzięła dłoń przyjaciółki i uśmiechnęła się na widok obrączki.
– Dużo szczęścia. – Wycałowała policzki Mai i szepnęła jej jeszcze tylko do ucha: – Niebawem ja zasilę grono szczęśliwych żon.
– Żon Hollywoodu – zaśmiał się Marcin, do którego najwyraźniej dotarła radosna informacja przyszłej panny młodej.
Malwina udała, że nie usłyszała uszczypliwego komentarza męża koleżanki, choć sama uznała go za komplement, który bardzo jej schlebiał. Należała do osób, które większą część dnia poświęcały własnej osobie. Miała długie blond włosy, powiększone usta, piersi i prawdopodobnie poprawiony nos, choć do tego się nie przyznawała. Twierdziła, że nos i nogi odziedziczyła po swojej babci Magdalenie, co bardzo dziwiło jej przyjaciółki, zwłaszcza że dwa lata temu Malwina na trzy tygodnie zniknęła z życia towarzyskiego, co w jej przypadku oznaczało katastrofę rozmiarów wojny. Tej bała się najbardziej. I to nie liczba ofiar wprawiała ją w przerażenie, ale wizja zamknięcia salonów piękności i galerii handlowych. Tego by nie przeżyła. Wtedy po trzech tygodniach wróciła opalona i jakby zmieniona na twarzy. Gdy dziewczyny dopytywały, wszystkiemu zaprzeczyła i jak zwykle powtarzała, że nos i nogi odziedziczyła po babci.
Teraz ściskała się z młodymi w obcisłej łososiowej sukience i na niebotycznie wysokich, pokrytych brokatem szpilkach. Sukienka wyglądała, jakby brakowało jej dobrych dziesięciu centymetrów, ponieważ stojący za Malwiną bez wysiłku i specjalnie wymyślnych pozycji mogli przekonać się o kolorze i jakości jej bielizny. Niektórzy byli zawiedzeni, że w ogóle ją ma. Najbardziej ucieszyłby ich widok nie majtek, a waginy. Fakt, nogi musiała po kimś otrzymać w spadku, bo były niesamowicie zgrabne. Nie wiedziały, co to cellulit, skórka pomarańczowa, czy choćby najmniejszy żylak. Były idealne. Malwina się wyprostowała, poprawiając biust.
– Długo jeszcze będziesz broniła dostępu do nowożeńców? – usłyszała zza pleców. Michalina, zwana Miśką, niecierpliwiła się na widok wydłużającej się kolejki.
– Już, już. – Malwina odsunęła się na bok i krokiem prosto z wybiegu skierowała się na pobliski parking. Nie było mężczyzny, który by nie zawiesił na niej wzroku.
– W takim stroju do kościoła... – dało się słyszeć głosy ciotek. Siostry matki Mai nie kryły oburzenia. Na widok Miśki zaś uśmiechnęły się i nie omieszkały dodać komentarza: – I to jest strój do kościoła! – Jedna z nich poprawiła swój toczek, zakupiony specjalnie na tę okazję, który w wytapirowanych włosach stał się ledwo widoczną kokardą, i dodała: – Choć mogłaby schudnąć.
Michasia również była blondynką, ale mocno różniła się od Malwiny. Można powiedzieć, że stanowiła jej przeciwieństwo. Cechował ją brak talii, brak biustu i duża, doprawdy duża pupa. Michalina bowiem nie należała do grona szczupłych dziewczyn. Ba! Nawet tych z rozmiaru XL. Za to jej twarz do złudzenia przypominała buzię porcelanowej laleczki. Była prawie idealna. Gdyby nie jej nadwaga, z całą pewnością byłaby obiektem westchnień wielu panów. Jednak i na niej zawisły teraz męskie spojrzenia, tylko nie do końca było wiadomo, co wyrażały: podziw czy pogardę.
– Kochani, pięknie wyglądacie. Matko, jak się wzruszyłam. – Zaczęła machać dłońmi przed twarzą. – Co to były za emocje! – Wycałowała oboje. – Dobra, zmykam, bo na wesele dojedziemy po północy, a ja już jakby trochę zgłodniałam. – Mrugnęła i odeszła do Malwiny.
Młodzi rzeczywiście długo stali przed kościołem, uśmiechając się do wszystkich ciotek, wujków i całej masy znajomych. Kiedy skończyli się z nimi ściskać, podszedł do nich Kostek. Chciał odegrać rolę starszego brata Mai i ostrzec przed skrzywdzeniem swojej młodszej siostry, ale wystarczyło, że Marcin poklepał go delikatnie po ramieniu i powiedział:
– Spoko, ze mną włos jej z głowy nie spadnie.
Konstanty również go poklepał, jak przystało na kompana, jednak nie odszedł bez komentarza, a właściwie gestu: palcem przejechał po szyi, sugerując ściętą głowę. Co mogło oznaczać, że piękna głowa Marcina zostanie strącona przy najmniejszym potknięciu.
– Widziałaś? – Pan młody szepnął do ucha ukochanej.
– Dziwisz się? Jesteśmy dla siebie jak rodzeństwo – odpowiedziała Maja.
Z Kostkiem znali się od przedszkola. Od kiedy zobaczyła go zapłakanego w kącie sali, wzięła chusteczkę i wytarła nos malucha. On pociągnął ją za warkocz i tak już zostało. Ona zawsze pocieszała go po nieudanych związkach, a on zaplatał jej warkocze. Dzisiaj, już jako wykwalifikowany stylista fryzur, czesał ją do ślubu. Stworzył na jej głowie artystyczny nieład podwiany wiatrem, a w całość wplątał żyłkę z mniejszymi i większymi perłami. W zestawieniu z sukienką w stylu boho stanowiło to idealną kreację ślubną.
– To teraz zapraszamy na wesele!!! – krzyknęła Maja.
Marcin szarmancko otworzył żonie drzwi samochodu i razem odjechali w kierunku domu weselnego. Zaproszeni goście wsiedli do podstawionego przez organizatorów wesela autokaru, który ruszył za autem ciągnącym za sobą sznur z pustymi puszkami.
***
Dochodziła trzynasta, kiedy Maja poczuła na swoich ustach muśnięcie.
– Dzień dobry, pani Gąsior – usłyszała.
– Cześć, kochany. – Pocałowała go. – Poczekaj, tylko umyję zęby. – Wstała pospiesznie. Jej ciało okrywała tylko satynowa koszulka na delikatnych ramiączkach.
– Wracaj... – rzucił nieszczęśliwie.
– Słonko, tylko w filmach kochankowie przebudzając się po weselu, oddają się namiętnym gestom. Ja niestety należę do grona realistek – mówiła, myjąc zęby.
Marcin już bardzo dobrze znał swoją żonę, dlatego czekał na nią w satynowej pościeli z wyszczotkowanymi zębami (i nie tylko zębami). Na swój penis położył białą różę i przykrył go delikatnym materiałem.
– Gotowa na spotkanie z panem gąsiorem? – zawołał, mając na myśli właśnie swojego penisa, którego zwykł tak nazywać. Na samą myśl o niej wspomniany pan gąsior lekko się poruszył, dając znać, że jest gotowy sprostać zadaniu skonsumowania małżeństwa.
Maja weszła do sypialni już bez koszulki. Wyglądała jak bogini. Miała bardzo zgrabne ciało, proporcjonalne piersi, smukłą talię. Teraz jej włosy lekko opadały na biust, ale nie do końca go zakrywały. Rozłożyła ręce i zawołała:
– Jestem gotowa!
Podeszła do łoża i rzuciła się na ukochanego. Marcin tak głośno krzyknął, że dziewczyna wzięła to za orgazm i tylko zmartwiona zapytała:
– Juuuż?
– O ja pierdolę!!!
– Aż tak? – Usiadła i wtedy zobaczyła, że przez tkaninę pościeli sączą się krople krwi. – Rany, co to? – krzyknęła przerażona. Delikatnie odsłoniła satynę i zobaczyła białą różę wbitą w pana gąsiora. Marcin też spojrzał na krocze.
– Ja pierdolę, co za ból!!!
– Oderwać te kolce?
– Ty już nic nie rób! – Zsunął się z małżeńskiego łoża i krokami gejszy przeszedł do łazienki.
– Halo, coś się stało? – usłyszeli zza drzwi głos Joli, mamy Marcina. – Marcinku, wszystko w porządku? Marcinku, mamusia ci pomoże...
– Mama tu raczej nie pomoże! – krzyknęła naga synowa kobiety. Zarzuciła hotelowy szlafrok i pobiegła za mężem.
– Mylisz się, moja droga! Zawsze pomogę mojemu synkowi. Będziesz miała swoje dzieci, to zrozumiesz! – nie dawała za wygraną tamta.
Mai robiło się słabo na samą myśl o radach teściowej. Myślała, że po czteroletnim związku zamknie jej usta oczekiwanym ślubem. Nie spodziewała się, że ledwo wyjdzie za mąż, a już usłyszy kolejne życzenie. Mieli zaledwie po dwadzieścia sześć lat i zdecydowanie dużo czasu na dziecko. A właśnie w tej chwili ich szanse na potomka malały z minuty na minutę. Marcin stał z krwawiącym gąsiorem i nieskutecznie walczył z cierniami.
– Daj, pomogę ci. – Maja uklękła przed mężem, spojrzała na penisa, na różę i po prostu zdjęła z niego przywiędły już kwiat. Zresztą gąsior też jakby nie wróżył chęci do życia w najbliższym czasie.
– Kilka dni jeszcze poczekamy na konsumpcję! – stwierdziła, oddając Marcinowi różę.
– Kilka dni? Raczej miesięcy! – Na widok nieszczęśliwej żony sprostował: – No, może kilka tygodni.
– Ale Gąsiorku mój, twoja Gąska będzie tęsknić...
– Mogłaś się na mnie tak nie rzucać jak napalona małolata! – krzyknął.
– Że to niby moja wina? Kto, do cholery, kładzie sobie kolczasty kwiat na kutasie! – również krzyknęła.
– Do mojego syna „kutasie”? – znów usłyszeli matkę.
– Zamknij się! – zawołali jednym głosem.
– Co? Ja mam się zamknąć?
– Co tam się dzieje? – Tym razem była to Sabina, matka Mai.
– Nie ty, tylko ty! – Dziewczyna wskazała na męża.
Ten trzymał w ręku listek papieru toaletowego i wycierał nim martwego już gąsiorka. Wtedy drzwi pokoju hotelowego się otworzyły i weszły zaniepokojone matki. Widząc pustą sypialnię, skierowały się do jedynego jeszcze pomieszczenia, do łazienki. Zobaczyły w niej Maję klęczącą przed Marcinem, który trzymał swojego penisa w zwitku papieru.
– O matko! – wrzasnęły.
– Mówiłam, że nie pomożesz! – Maja wstała na ich widok.
– No nie. W tym wypadku nie pomogę. – Skruszona i jakby o kilka centymetrów mniejsza kobieta wycofała się z łazienki. – Chodź, Sabinko, nic tu po nas. Dzieci same sobie dadzą radę. – Wzięła za rękę matkę synowej i cichutko zamknęły za sobą drzwi. Uspokoiły jeszcze obsługę hotelową i udały się do baru.
– Po czymś takim muszę się napić! – oświadczyła Sabina.
– Ja też.
– Czy ona go...?
– Tak, chyba go ugryzła.
– Matko, jak sobie tylko przypomnę, co się działo, kiedy zahaczyłam Romka pękniętą jedynką... – szepnęła. – Na samą myśl mnie boli. – Dotknęła swojego krocza.
– A teraz mój synek tak bardzo cierpi... – Jola teatralnie otarła łzę. – Setkę wódki, poproszę – powiedziała, kiedy stanęła przy kontuarze.
– Dwie! – dodała Sabina. – No co, też mi go żal – dokończyła, widząc minę teściowej swojej córki.
Barman zerknął tylko na zegarek i niczego nie komentując, nalał kobietom po kieliszku. Kiedy opowiedziały mu, z jakiej przyczyny piją tak wcześnie, nalał też sobie i postawił im następną kolejkę.
***
Malwina obudziła się w ramionach swego ukochanego. Bartosz dołączył do niej dopiero na weselu. Po wykonaniu sensualnych tańców najpierw wspólnie skorzystali z toalety, i to bynajmniej nie koedukacyjnej, a potem usiłowali wynająć pokój na górze, ale niestety nowożeńcy nie przewidzieli pokoi dla miejscowych. Tylko przyjezdni goście byli objęci tym pakietem, dlatego Malwina z ukochanym w pośpiechu ruszyli swoim kabrioletem do domu Bartka. Nie czekając na nic, już od progu zaczęli się rozbierać. Tutaj wszystkie ptaszki były zwarte i gotowe do roboty. Mało tego, nie zdążyli dojść do łóżka, a ptaszek już zadomowił się w dziupli i grzał swoje miejsce na dobre. Grzał to dobre określenie.
Około południa następnego dnia Bartek wpatrywał się w swoją ulepszoną skalpelem chirurgicznym dziewczynę. Patrzył i podziwiał.
– Dlaczego tak na mnie patrzysz? – Przeciągnęła się.
– Zastanawiam się, co taka dziewczyna jak ty robi z takim chłopakiem jak ja – odpowiedział.
Rzeczywiście mogło go to dziwić. Nie był ani za przystojny, ani za wysoki. Za to był bogaty. Bardzo bogaty. Na jego koncie przybywały kolejne zera: było ich siedem, potem osiem. Malwina nie musiała już ani pracować, ani zamartwiać się, co przygotować na obiad. Kiedy chcieli, jadali na mieście, i to niekoniecznie polskim mieście. Dla Bartka nie stanowiło żadnego problemu ściągnąć helikopter i polecieć na obiad do Berlina, bo akurat miał coś do załatwienia po drodze.
– Tusiu mój – zaczęła swoje czary od zdrobnienia jego imienia. – Kocham cię, to chyba wystarczający powód, dla którego z tobą jestem. Kocham cię i tu, i tu – pocałowała jego sutki – i tu cię kocham – polizała klatkę piersiową – i tu... – zjechała niżej, chowając głowę pod kołdrę.
– Aaaaaa.
Chwilę potem wysunęła się spod pościeli, ocierając kciukiem i palcem wskazującym kąciki ust.
– Jeszcze się zastanawiasz?
– I pomyśleć, że za kilka tygodni będziesz moją żoną...
– Prawda? – zapiszczała z radości. – A propos, Izabella pokazała mi wczoraj, jakiego koloru będziemy mieli podtalerze.
– Podtalerze? A po chuj nam podtalerze?
– Po chuj, po chuj... pod talerz na przykład! Na złoty podtalerz kładziesz mniejszy talerz i tylko te mniejsze wymieniasz na kolejne danie. Podtalerz zostaje na stole cały wieczór – wyjaśniła. – Muszę się napić, zaschło mi w ustach. – Wstała i chwyciła butelkę wody mineralnej. Odkręciła i napiła się wprost z niej.
– Zwariowałaś?
– Ale o co ci chodzi?
– Jak mam teraz to pić!
– Normalnie, z butelki, o tak! – Przechyliła butelkę i wzięła kolejnego łyka wody.
– Mam pić po swoim kutasie? O nieee! – Opadł bezradny na łóżko, co Malwinę rozbawiło do łez. Kiedy się uspokoiła, odstawiła butelkę na stolik po swojej stronie łóżka i powiedziała:
– Widziałam też winietki. Są piękne. W prawym górnym rogu są wytłoczone nasze inicjały, a na...
– Co widziałaś?
– Winietki, no winietki personalizowane – powtórzyła.
– Już myślałem... – Machnął ręką.
– Co myślałeś? Świnko ty! – Położyła się na nim, całując go po twarzy.
– Szkoda gadać.
– Wracając do naszego wesela, to ten pomysł na złoty kolor jest trafiony. Pięknie to wymyśliłeś.
– Nic nie wymyśliłem. Po prostu zapytałem, ile to będzie kosztowało złotych, a ty powiedziałaś całej tej Izie, że wybrałem kolor złoty. – Pogładził jej włosy.
– Tusiu, nie wygłupiaj się! Dziubku, przecież wyraźnie słyszałam: kolor złoty! – Bartek nie ciągnął dalej tematu, wiedział, że głową muru nie przebije i na nic tłumaczenia. Malwina dodała trochę nadąsana: – Jak już się czepiasz tego złota, to wiedz, że kandelabry będą szklane.
– Co kurwa?
– A co, też mają być złote? – zasmuciła się.
– Co to są kande...
– Kandelabry. To najzwyklejsze świeczniki.
– To nie można tak od razu! – Próbował ochłonąć. – Niech będą szklane.
– Oj, Bartusiu... – Dziewczyna usiadła na ukochanym.
A Bartuś, jak to Bartuś. Na widok sztucznych, sterczących piersi dostał głupawki i nie mógł się zdecydować, która potrzebuje więcej pieszczot. Kiedy nie udało mu się dokonać wyboru, wziął obie w ręce i próbował ich sutkami zatkać sobie usta.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------