Czułe serce czyni cuda - ebook
Czułe serce czyni cuda - ebook
Judah Blake chce odzyskać rodzinną ziemię i tylko dlatego zamierza poślubić obecną właścicielkę, Bridie Starr. Dopiero później dowiaduje się, że jego pochopny krok był niepotrzebny. Bridie ma dług wdzięczności u Judaha, a poza tym jest w nim zakochana, więc i tak oddałaby mu tę ziemię. Namawia jednak Judaha, by na razie nie dementowali informacji o ślubie. Ma nadzieję, że gdy będą spędzać razem więcej czasu, staną się sobie bliscy…
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-276-9475-1 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Posadzki z czerwonego eukaliptusa w sali balowej lśniły od połysku świeżego wosku pszczelego, którym je starannie wypolerowano, i od delikatnego blasku rzucanego przez dziesiątki zabytkowych kinkietów. Otwarto także wszystkie drzwi na wielką werandę, ryzykując wpuszczenie nocnych ciem, zachęconych tak niespotykaną ilością światła. Resztę ogromnego domostwa, znajdującego się w samym sercu farmy Jeddah Creek, pobieżnie odnowiono, odkurzono i wysprzątano na błysk, przywracając je do stanu bogatej rezydencji i kaprysu z epoki wiktoriańskiej, jakim pierwotnie było. Ktokolwiek wpadł na pomysł, by przenieść żywcem z realiów architektury angielskiej białe elementy z kutego żelaza i otwarte, niczym nieosłonięte werandy na środek australijskiego pustynnego pustkowia, charakteryzującego się występowaniem czerwonawych piasków, wiecznego kurzu, niekończącej się suszy i bezlitośnie palącego żaru słonecznego, musiał być naprawdę szalony. Chyba że pochodził z Anglii i tęsknił do świata, który nieodwołalnie zostawił za sobą. Judah Blake często zastanawiał się, ile czasu zabrało jego angielskim przodkom bolesne uświadomienie sobie, że ludzie w Australii żyli, myśleli i marzyli zupełnie inaczej.
Wrócił do domu nieco ponad tydzień temu. Jednak swobodne poruszanie się po pomieszczeniach oraz jedzenie tego, na co się ma ochotę, dodatkowo w wybranym przez siebie momencie, nadal go szokowało, ale wolał takie odczucia zatrzymać wyłącznie w swojej głowie.
Urodzony i wychowany na farmie Jeddah Creek, znał na pamięć tę surową krainę, jej wszystkie zakątki, zakamarki, cuda i pułapki. Wkrótce otrząśnie się po powrocie i odżyje.
To jego osiemnastoletni brat Reid skromnie zasugerował urządzenie imprezy powitalnej dla Judaha, ale to już Judah osobiście podchwycił tę myśl i przerobił ją na pomysł zorganizowania balu. I nie chodziło mu wcale o ciepłe, kameralne powitanie. Chciał błyskawicznie zorientować się, jak bardzo jego pobyt w więzieniu zaszkodził reputacji rodziny. Nie było na to lepszego sposobu niż rozesłać zaproszenia na wielki bal i przekonać się, kto się na nim pojawi.
Nie szczędził wydatków, żeby nikt nigdy nie mógł potem narzekać na jakość jego gościnności. Goście będą mogli napić się wszystkiego, co się im zamarzy. Tak samo przywieziono z daleka, samolotami, urozmaicony catering, obsługę i muzyków. Mała armia złożona z profesjonalnej firmy sprzątającej, zespołu zaopatrzeniowców i dostawców oraz wyspecjalizowanych koordynatorów imprez spędziła tydzień, przygotowując dom na przyjęcie i bal. Mniej więcej tyle samo pracowała ekipa wyznaczająca tereny lądowiska i place do zaparkowania prywatnych samolotów i helikopterów, którymi przylecą goście.
Nie wszyscy z zaproszonych są bogaci. Niektórzy zjawią się w małych, bardziej „terenowych” helikopterach, nadających się do awaryjnego transportu bydła, nie zaś przewozu luksusowych pasażerów. Inni użyją rodzinnych awionetek, australijskiego powietrznego odpowiednika auta kombi. Autentyczne podróżowanie samochodem po terenach, na których znajdowała się farma, czyli na pograniczu Queensland i Terytorium Północnego, jawiło się dla nieprzyzwyczajonych jako niewykonalny koszmar.
Spośród kilkuset zaproszeń, które rozesłał w krótkim czasie, naprawdę tylko garstka została odrzucona. Ich ojciec był angielskim arystokratą i prawdopodobnie dlatego większość ludzi wolała pojawić się, wybadać sytuację i uznać przeszłość za przyklepaną. Jako skromny baron poślubił córkę wicehrabiego i musiał uciekać aż do Australii, do dalekich krewnych, przed ultrakonserwatywnością i wywyższaniem się swojej nowej rodziny. Teraz oboje rodzice już nie żyli, zmarli jedno po drugim w ciągu ostatniego pół roku, i Judah stał się, chcąc nie chcąc, głową rodu Blake’ów wraz ze wszystkimi konsekwencjami takiej sytuacji. Dlatego też obecność części gości mógł śmiało złożyć na karb tego, że natura obdarzyła go atrakcyjnym wyglądem, nie przekroczył jeszcze trzydziestki oraz nie był żonaty, a za to bogaty dzięki odziedziczeniu rodzinnej fortuny, nawet jeżeli niedawno zmarły ojciec zdołał ją porządnie uszczuplić. Jak by tego było mało, miał jeszcze własnoręcznie zdobytą fortunę o wartości trzydziestu miliardów dolarów, dzięki dwóm niepozornym inwestycjom w kryptowaluty, wykonanym w idealnym momencie. Rzecz jasna, ten dar z nieba starał się zachować w tajemnicy, lecz w elitarnym świecie jednego procenta najbogatszych ludzi zawsze znaleźli się tacy, którzy stawiali sobie za punkt honoru wiedzieć, w którą stronę płyną każde nowe, większe pieniądze. I pewnie właśnie zwłaszcza dlatego tak wielu zdecydowało się pojawić dziś wieczorem na farmie Blake’ów.
A zatem, kiedy masz w zanadrzu trzydzieści miliardów, ludzie, którzy ignorowali cię przez ponad siedem lat, bo siedziałeś w więzieniu, najwyraźniej z całkowitą łatwością wybaczą ci grzechy i powitają na nowo na salonach. Zdumiewające, jak wielu z nich zdążyło już skontaktować się z nim w ciągu tygodnia z powodu inwestycji, które mogą go zainteresować! I każda z ofert natychmiast okazywała się szczytnym celem, a ludzie ci deklarowali, że chodzi im wyłącznie o to, aby pomóc mu w odzyskaniu dawnej reputacji. Cóż miał zrobić? Uśmiechał się beznamiętnie i dziwacznie i mówił im, że nie może się doczekać spotkania z nimi w najbliższej przyszłości. W rzeczywistości nie mieli pojęcia, kim się stał, a i on sam nie umiał jeszcze przewidzieć, kim będzie po wyjściu z więzienia, pobłogosławiony bogactwem, z którym nie wie, co zrobić, i z tyloma otwierającymi się w związku z tym możliwościami.
Póki co marzył wyłącznie o jednym: żeby wszystko wróciło do poprzedniego stanu, żeby rodzice żyli, a jego dusza nie zaznała tego, czego zaznać musiała za kratkami. Jednak to marzenie nie mogło się spełnić za żadne pieniądze.
Odzyskanie części farmy Jeddah Creek odsprzedanej przez ojca było natomiast zdecydowanie czymś możliwym do zrealizowania, prawem przysługującym mu z racji urodzenia i – miejmy nadzieję – źródłem satysfakcji i ukojenia. Ziemia ta należała do nich, nie do panny Bridie Starr.
„Kiedy wyjdziesz, nie rób niczego pochopnie” – wkładał mu do głowy więzienny psychiatra w ostatnich dniach przed końcem odsiadki.
Tak jakby Judah nie spędził ostatnich siedmiu lat, ucząc się kontrolować każdą myśl i uczucie.
„Unikaj decyzji podejmowanych w ułamku sekundy”.
Widocznie doktorek nie miał doświadczenia ze współwięźniami, którzy potrafili w mgnieniu oka wyrosnąć przed tobą jak spod ziemi z wycelowanym w ciebie centralnie ostrzem.
„Daj sobie czas, żeby się na nowo dostosować”.
To nareszcie brzmiało w miarę rozsądnie.
„Na początku będziesz błędnie odczytywał intencje innych osób. Staraj się odzyskać zaufanie do ludzi”.
Będzie się o to starał jak cholera.
Bridie Starr kupiła należącą do nich ziemię, więc rozwiązanie jest jedno i proste. Nie ma w nim ani filozofii, ani pośpiechu: Judah chce ją odzyskać.ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Wiesz już, w co się ubierzesz?
– Jeszcze nie.
Bridie Starr gapiła się bezmyślnie na cytrynowe ciasto z bezą, które Gert wymyśliła zupełnie znikąd, i zastanawiała się nie po raz pierwszy, gdzie nauczono ją tak niesamowicie gotować i piec. Nie tutaj, to na pewno. Nie w Channel Country w sercu Australii, odseparowanym tysiące kilometrów od wszelkiej, normalnej cywilizacji.
Bridie urodziła się i wychowała właśnie tu, na olbrzymiej farmie o wdzięcznej nazwie Devil’s Kiss, czyli Pocałunek Diabła. Gert wywodziła się z terenów wokół rzeki Barcoo, jakieś kilkaset kilometrów na wschód. Jednak żadne z tych dwóch miejsc, pośrodku kompletnego pustkowia, nie wydawało się obfitować w profesjonalnych kucharzy.
Gert zjawiała się na farmie Bridie na trzy dni co dwa tygodnie, pucowała wszystko i polerowała pszczelim woskiem, ożywiała śmiechem, wspólnym gotowaniem i rozmową. Następnie przenosiła się na farmę Blake’ów, aby zrobić dokładnie to samo, a na zakończenie pracowała przez dwa dni u Conradów na ich farmie, wysuniętej najbardziej na północ. Potem Gert wracała do siebie i przygotowywała się do odbycia podróży od nowa. W ten sposób stała się ona spoiwem i łącznikiem dla ludzi zamieszkujących trzy ogromne, sąsiadujące farmy hodowlane, zwane także w australijskim angielskim stacjami.
– Nie jestem pewna, czy w ogóle chcę iść na bal do Blake’ów – wyznała Bridie.
– Nie jestem tym zbyt zaskoczona – przyznała z kolei Gert, bo czemu miałaby być? Skłonność Bridie do izolowania się nie stanowiła tajemnicy – ale musisz. Wszyscy czekają na to, co zrobisz po powrocie Judaha. Byłoby nieludzkie zachować się tak, jakbyś się go bała.
– Wcale się go nie boję. Ani nie zamierzam być okrutna. Po prostu… czy on naprawdę musiał zacząć od urządzania balu? Tutaj? Na tym odludziu?
Gert roześmiała się.
– W moich czasach fantazyjne bale i potańcówki były na topie. No ale ty jesteś za młoda, żeby to pamiętać. Urządzano zwykle przynajmniej jeden bal na sezon. Twoja mama je uwielbiała. Razem z ojcem potrafili przetańczyć całą noc, byli świetnymi tancerzami.
Jej matka odeszła z tego świata niedługo po tym, jak Bridie się na nim pojawiła. Gert była jedyną osobą, która kiedykolwiek swobodnie o niej opowiadała. Ojciec w ogóle nie wspominał o zmarłej żonie.
A zatem matka uwielbiała tańce i bale. Może Bridie też mogłaby je polubić? Przecież przyjęła już zaproszenie i odpowiedziała na nie, potwierdzając pisemnie ich pojawienie się. Nie ma mowy o trzymaniu się z daleka po tym wszystkim, co Judah zrobił dla niej i dla ojca. I musi się także dobrze prezentować, co nie jest trudne, kiedy się ma do dyspozycji garderobę pełną rzadko noszonych markowych ubrań, po części zaprojektowanych i uszytych wyłącznie dla siebie. Cóż z tego, że pochodzą one sprzed ładnych paru lat? _Haute Couture_, tak zwane wysokie krawiectwo, nigdy się nie starzeje, jest ponadczasowe, klasyczne, bo najczęściej jego wytwory to nie ubrania, lecz niepowtarzalne dzieła sztuki, szyte ręcznie z najdoskonalszych tkanin, zwykle w jednym egzemplarzu. Jedyne, na co wskazuje ich wiek, to na to, odkąd właściciel kreacji jest nieprzyzwoicie bogaty. Bridie nie uważała swego bogactwa za nieprzyzwoite, ale przed laty pojawiała się na wybiegach dla bogaczy, prezentując tego typu stroje, i czasami dostawała je na własność. Była wschodzącą gwiazdą modellingu, nastolatką o twarzy anioła i ciele boginki u progu kobiecości. Niestety nie miała bladego pojęcia o drapieżcach grasujących po pełnym blichtru, szalonym świecie modelek. Jej przebudzenie było traumatyczne.
– A w co się ludzie ubierali na te bale? Obowiązywał styl w pełni galowy?
– Zdecydowanie.
– Medale na piersi, szarfy i tym podobne rzeczy? Długie rękawiczki dla dam?
– Medale i szarfy – nie za bardzo, rodzinne klejnoty i rękawiczki – raczej tak. Zwłaszcza tak zwani właściciele ziemscy lubili się pokazać – subtelnie, ale w widoczny sposób.
Bridie westchnęła sfrustrowana, próbując w wyobraźni przerobić sąsiada Judaha na lorda Judaha Blake’a, arystokratę rodem z Anglii.
– Czyli należy pojawić się tam w regularnej sukni balowej.
Przeczesała nerwowo dłonią włosy o kolorze letniej pszenicy, z naturalnymi pasemkami w ciemnawych odcieniach brązu. Po raz kolejny przysięgła sobie, że nareszcie ułoży je w porządną fryzurę.
– Zresztą on dzwonił dziś rano… – wtrąciła delikatnie Gert.
– Kto…? Judah? – Bridie doskonale zdawała sobie sprawę, że od tygodnia nie odbiera od niego telefonów.
– Więc oddzwoń do niego.
Pokiwała zgodnie głową, wiedząc jednak, że wymagałoby to więcej odwagi, niż potrafiła z siebie obecnie wykrzesać. Na balu przynajmniej będą otoczeni ludźmi i rozmowa nie zejdzie na tematy osobiste zbyt szybko. Stwierdzenie „śpiesz się powoli” stanowiło od dawna jej motto życiowe.
– Wcale nie zamierzasz do niego oddzwonić, prawda? – stwierdziła Gert.
– Nie, nie zamierzam. Ale będę na balu, wystrojona tak, żeby wszyscy padli, i wtedy go przywitam, wyrażę swą wdzięczność i generalnie zrobię wszystko, czego się ode mnie oczekuje. Zaufaj mi, Gert, mam plan.
– Grzeczna dziewczynka. – Starsza dama złagodniała. – Zjedz trochę ciasta, kwiatuszku.
Chyba naprawdę coś się stało, bo Gert nigdy nie pozwalała nikomu skosztować swojego sławetnego cytrynowego ciasta bezowego, zanim wystygło, ani nie nazywała ludzi pieszczotliwie. Może coś wisiało w powietrzu? Gorszego nawet niż wtedy, gdy mała Bridie użyła ogromnej, francuskiej, porcelanowej wazy, znakomitej marki Limoges, zdobiącej koniec jednego z korytarzy, jako cel dla swojego frisbee… i trafiła!
– A teraz zdradź, w co zamierzasz się ubrać.
Judah obserwował gości ze swej specjalnej kryjówki na końcu wielkiej, parterowej werandy. Co chwilę mały tłumek wylewał się z zatłoczonej sali balowej na zewnątrz, aby opowiadać z ożywieniem o przylocie tutaj ponad niesamowitym rozległym pustkowiem oraz podziwiać niecodzienny urok starej, dwupiętrowej, wiktoriańskiej rezydencji, tkwiącej pośrodku tegoż odludzia. „Cóż za niezwykłe miejsce… stacja Jeddah Creek!”, „Judah wygląda świetnie”, „Bardzo brak jego rodziców, cóż za niepowetowana strata” – docierały do niego strzępki komentarzy.
Gdzieś we wnętrzu uwijał się jego dziesięć lat młodszy brat, Reid. Obecnie praktycznie obcy dla niego, dorosły człowiek. Gdy Judah zniknął, miał zaledwie jedenaście lat. Po śmierci ojca, aż do powrotu Judaha, to on przez cztery miesiące zarządzał Jeddah Creek i trzeba przyznać, że radził sobie świetnie. Był akurat w wieku, kiedy miał pokaźną grupę osiemnastoletnich bliskich znajomych wokół siebie, wszystkich prosto po maturze i z reguły w trakcie rocznej przerwy przed podjęciem studiów lub dołączeniem do rodzinnych biznesów. Większość jego przyjaciół była tu z nim tego wieczoru, i Judah miał wielką nadzieję, że nie popłyną z powodu zbyt dużej ilości dostępnego alkoholu, lecz nie zamierzał bawić się w policjanta. Wolał raczej delikatnie zwrócić uwagę wynajętemu za krocie personelowi barowemu, że monitorowanie spożycia przez gości, zarówno młodych, jak i starych, należy do nich, nie do niego.
Wtedy Reid stanął u jego boku, mierząc go badawczym wzrokiem swych jasnoniebieskich oczu.
– Jeszcze jej nie ma. Ale obiecała, że przyjedzie – powiedział na powitanie.
– Kto?
– Bridie.
We wszechświecie Judaha istniała tylko jedna Bridie, która jak dotąd nie była nawet na tyle uprzejma, żeby odebrać lub oddzwonić.
– Może ma jakieś pilne sprawy gdzieś indziej.
– Ona? Nie. Jest praktycznie odcięta od świata. Nie opuszcza Devil’s Kiss od lat. Od tamtego… wypadku. Jak musi wyjść, przychodzi jej to z wielkim trudem.
Myśl o Bridie niepotrafiącej wyjść normalnie z domu nie pasowała mu do wspomnień. Budziła gniew. Poświęcił dla tej dziewczyny wolność. Mogła przynajmniej jakoś to wykorzystać.
– Wiem, że obawiała się plotek o niej i o tobie – kontynuował Reid. – Jest teraz fotografem. Robi zdjęcia naszych okolic. Miesiąc temu zabrałem ją do helikoptera. Skończyło się na tym, że wymontowaliśmy drzwi, a zamontowaliśmy uprząż, tak żeby mogła się wychylać i robić zdjęcia z lotu ptaka. Nie widziałem ich jeszcze, ale mówiła, że wyszły rewelacyjnie.
To jedno Judah wiedział akurat bardzo dobrze. Ale skulił się w sobie urażony. Tylko czym? Z powodu nastoletniego brata, który sprawiał wrażenie zaprzyjaźnionego z Bridie, podczas gdy jego telefony całkowicie ignorowała? Jeśli chodzi o wiek, dziewczyna znajdowała się dokładnie w połowie drogi pomiędzy braćmi, bo miała teraz dwadzieścia trzy lata, nie była więc już nieświadomym dzieckiem. Czy w ogóle ją rozpozna? Żadna z fotografii, wysłanych przez nią do niego na przestrzeni ostatnich ponad siedmiu lat, nie zawierała wizerunku autorki.
– Dopilnuj, żeby twoi przyjaciele nie przesadzili dziś wieczorem z piciem. Ostatnią rzeczą, jakiej potrzebujemy, to kłopoty.
– Wiem. I oni wiedzą. Nic się nie zdarzy.
Skąd taka pewność u nastolatka? Reid zdawał się czytać w myślach starszego brata, a przy tym uśmiechał się szeroko i znajomo. Wtedy jedynie przypominał dzieciaka sprzed siedmiu lat.
– Będą się dobrze sprawować. Rozumieją, jak ważna jest reputacja – dodał.
– A ty? Miałeś jakieś problemy przez… moją reputację?
Reid wzruszył ramionami.
– Nie tutaj.
– A w szkole?
Kolejne nonszalanckie wzruszenie ramionami.
– To wszystko oszczędziło mi tylko relacji z fałszywymi przyjaciółmi. Tata też tak uważał. – Odwrócił się i spojrzał na wschód. – To chyba oni. Nie wiem, czemu spodziewałem się, że przyjadą stamtąd, robiąc koło, skoro można się tu znaleźć dużo szybciej drogą na wprost.
Judah czekał, aż delikatna chmura pyłu na horyzoncie przemieniła się w gęsty pióropusz, a w polu widzenia pojawiła się zakurzona, niegdyś śnieżno-biała furgonetka. Trudno powiedzieć, co czuł, bo dawno nauczył się całkowicie wypierać emocje. Jednak z pewnością nie była to również najlepsza pora na ograniczenie żelaznej kontroli, którą udoskonalał od lat. Chyba przede wszystkim dręczyła go ciekawość. Poza tym doprowadziła go do szału informacja, że Bridie przeistoczyła się w pustelniczkę, i miał świadomość, że wykorzysta tę wiedzę przeciwko niej, jeżeli zorientuje się, że nie ma z jej strony woli odsprzedania mu z powrotem jego ziemi. Tylko… dlaczego miałoby nie być? Przecież jak dotąd nie zrobiła z nią nic. Ziemia po prostu czekała spokojnie na powrót do prawowitego właściciela.
Ostatecznie Tom Starr i jego córka pojawili się na frontowych schodach po upływie kwadransa. Jeżeli Judah uważał Bridie za piękność już wcześniej, to jej obecny wygląd dosłownie zwalił go z nóg. Miała usta stworzone do całowania, wielkie oczy o barwie koniaku i włosy we wszystkich istniejących odcieniach brązu, od wyblakłych od słońca miodowo-złotych pasemek po lśniący, najgłębszy mahoń. Co więcej, mieszanka kolorów była naturalna, bo Bridie miała takie niesamowite włosy od dziecka. Wciąż także miała ciało, postawę i ruchy modelki.
Jej granatowa suknia bez rękawów zakrywała ją szczelnie od szyi po kolana. Dziewczyna nie nosiła żadnej biżuterii. Jedyny dodatek do stroju stanowiła mała, czarna torebka, którą nerwowo ściskała przed sobą obiema rękami. Starała się też nie patrzeć w jego stronę. Dawno zapomniane maniery i kurtuazja zostały tego wieczoru wystawione na nie lada próbę.
– Dziękuję, że przyszliście – bąknął.
Nareszcie podniosła wzrok i wyglądała na zaskoczoną, on zaś poczuł się całkiem przytłoczony. Wbrew niemu, zalały go wspomnienia, którym od lat zakazywał do siebie wstępu.
– Nie… – Musiała przerwać, by odchrząknąć. – Nie przegapilibyśmy takiej okazji. Dziękujemy za zaproszenie.
Te sztuczne formułki, koszmarne, wygładzone kłamstwa… kiedy w rzeczywistości pragnął dotknąć jej smukłego ciała i włosów, by przekonać się, czy są aż tak jedwabiste, jak wyglądają. Chciał posiąść tę kobietę, która nigdy nie była jego i którą ledwie znał, ale latami snuł o niej fantazje w swej zakręconej wyobraźni. Marzył też o tym, by jego ojciec nadal żył, bo tylko on posiadał klucz do tajemnicy wysyłanych przez nią co miesiąc przez ponad siedem lat zdjęć i dążenia do wykupienia ich ziemi. Czy wierzyła, że nie wróci, by się o nią upomnieć?
Ponad tymi dziwacznymi pragnieniami górowało jednak coś jeszcze zupełnie innego: gwałtowna potrzeba odizolowania się od Bridie natychmiast w celu odzyskania spokoju utraconego w chwili, gdy po siedmiu latach spojrzała mu w oczy.
– Reid, pokaż Bridie, gdzie jest szatnia, a potem drinki i szwedzki stół… – zasugerował delikatnie bratu.
Generalnie, pomóż mi i zajmij się nią – brzmiało niewypowiedziane przesłanie. Reid wydawał się zresztą świetnie nadawać do tej roli, a w oczach Bridie też dostrzegł ulgę.
Gdy odchodzili razem, Judah odprowadził ich niespokojnym wzrokiem i znów opadły go wspomnienia. Sprzed więzienia. Kiedy widział ich wtedy ostatni raz, on był rozbrykanym jedenastolatkiem, ona zaś jako szesnastolatka chodziła po paryskich wybiegach i zaszczycała swą niesamowitą urodą okładkę magazynu „Vogue”.
Teraz mógł skupić się na jej ojcu.
– Tom…
– Witaj w domu, Judah… przykro mi, że twoi rodzice nie mogli cię powitać.
– Mnie także. – Ani jeden raz nie pomyślał, że nie doczekają jego powrotu. – Może ty nareszcie będziesz umiał mi powiedzieć, co się stało z biznesem ojca i czemu umarł jako dłużnik?
I dlaczego nikt na czas go o niczym nie poinformował? A także skąd pomoc Toma na farmie i wspieranie Reida w każdy możliwy sposób?
– Jesteś pewien, że chcesz rozmawiać o tym akurat na balu? – Tom Starr wyglądał, jakby w ogóle nie palił się do tej rozmowy. – Moglibyśmy umówić się na prywatne spotkanie.
– Próbowałem się umówić na spotkanie z twoją córką przez cały tydzień, Tom… Nikt nigdy nie odebrał telefonu, nikt nie oddzwonił, więc straciłem cierpliwość.
Tom był wyraźnie zaskoczony.
– Po co wydzwaniać do Bridie? Przecież ona nie wie nic o interesach twojego ojca!
Tyle że na aktach sprzedaży ziemi jako nabywca figurowała właśnie ona, nie on.
– Muszę wiedzieć cokolwiek. Co się stało z moim ojcem? Zanim umarł, przestał się troszczyć o wiele rzeczy, które cenił całe życie. Hodowla bydła, scheda rodzinna, klejnoty, ziemia… wszystko straciło znaczenie.
Judahowi wydawało się, że Tom dosłownie starzeje się na jego oczach o kolejną dekadę.
– Smutek, żałoba… – Starszy człowiek z trudem przełknął ślinę. – Gniew. Z powodu tego, jak cię potraktowano. Zjadły twego ojca. W całości. Od twojego skazania, pił coraz więcej. Ja też i często piliśmy razem. Ja miałem do utopienia w whisky mnóstwo wstydu, a on miał syna w więzieniu, który chciał chronić bezbronnych i płacił za to niesprawiedliwą cenę. Twój ojciec powtarzał mi, że jego wymyślni prawnicy znajdą podstawy do apelacji, a ja się po prostu o to modliłem. Tak się jednak nie stało.
Podstawy do apelacji. Dobry żart. Nie było żadnych, tak samo jak przesłanek do zwolnienia warunkowego.
– Kilka lat temu dodatkowo popełniłem poważny błąd – kontynuował Tom – przyznając się twojemu ojcu, że to ja jestem tym, który pociągnął za spust.
Judah zesztywniał.
– Mieliśmy umowę! Przysięgaliśmy, że zostanie to między nami.
Zrobili tak dla dobra Bridie. Żeby nie straciła jedynego rodzica, jakiego miała.
– I tylko ty dotrzymałeś słowa. A ja pomyślałem sobie, że dobrze by mu zrobiło, gdyby wiedział, że naprawdę jesteś jeszcze większym bohaterem.
Ładny mi bohater… raczej idiota.
– I co? Zrobiło?
– Nie. Wprost przeciwnie. Zgorzkniał jeszcze bardziej. I zobojętniał na wszystko.
– I komu jeszcze powiedziałeś? Ona wie?
– Nikomu. Nikt inny nie wie, co naprawdę stało się tamtej nocy. Wahałem się potem… ale nikomu już nie mówiłem.
Judah miał ochotę zbuntować się, choć nie wiedział dlaczego. Czemu ojca dociążono prawdą, a Bridie nie? Jest już dorosła. W niczym nie przypomina tamtej przerażonej, nastolatki.
– Chrońmy Bridie dalej – rzucił Tom. – Ciężko by jej było, gdyby wiedziała.
Z tego samego powodu wziął na siebie całą winę. Lekkomyślnie założył, że nie mogą go wsadzić na długo. Miał najlepszych prawników, jakich można było kupić za pieniądze, i w rzeczywistości nic nie zrobił. Nie przyśniłoby mu się w najgorszym śnie, że spędzi ponad siedem lat w pudle, a żadne z rodziców nie dożyje do jego wyjścia. A wszystko dlatego, że chciał ochronić niewinną dziewczynę.
– Ojciec w chwili śmierci był praktycznie bankrutem. Byłeś jego przyjacielem… lub może próbowałeś nim być. Jak do tego doszło?
– Oprócz picia, zaczął grać w pokera. Żeby się nie zadręczać, nie gnuśnieć. Próbował mnie też w to wciągnąć, ale kiepski ze mnie pokerzysta, no i wpisowe było poza moim zasięgiem. Okazało się, że i on się do tego nie nadawał. Parę razy wyciągnąłem go z długów. Wziąłem nawet pożyczkę. Ale w końcu nie miałem już nic więcej bez ryzykowania stacji. Wiem, że wtedy wykołował skądś jakieś większe pieniądze. Nie ode mnie.
Brzmiał wiarygodnie.
– Tom, ile w sumie mu dałeś?
– Nie twój interes, chłopcze. Nie proszę o zwrot. Dać znaczy dać.
– I nie masz pojęcia, dlaczego nazwisko twojej córki figuruje na umowie sprzedaży i potem na akcie własności części Jeddah Creek?
Tom zamilkł zaszokowany. Nie umiałby tego udać.
– Nic o tym nie wiedziałem… ale zgaduję, że mogła kupić od niego kawał ziemi, bo miał długi hazardowe, które ukrywał przed twoją matką. Bridie nie jest materialistką, nie kusi jej władza, kasa czy sława. Ale ma – lub miała – pieniądze zaoszczędzone z pracy w modellingu i ze spadku po matce. Nie ma przyjaciół, ale ma dobre serce i wie, za co powinna być ci wdzięczna, zresztą oboje wiemy, więc proszę cię, kiedy będziesz ją pytać o te akty własności, daj jej wytłumaczyć.
– Już dawno bym to zrobił, ale nie odbierała telefonu.
Aż trudno uwierzyć, że Tom o tym nie wiedział.
– Bridie… nie zawsze na wszystko reaguje. Zajmuje jej sporo czasu, by się w coś zaangażować. Strach potrafi ją całkowicie sparaliżować. Wiem, że niektórzy uważają, że ją rozpieszczam. Może i tak, ale po tamtym zdarzeniu nigdy nie doszła do siebie. Zresztą podobnie jak każdy z nas. Dziś wieczorem chce dać z siebie wszystko i robi to dla ciebie, więc nie…
– Nie co? „Nie odgrywaj się na niej za tamte lata”? Dlaczego miałbym, jeżeli świadomie pomagałem ją przez siedem lat chronić?
– Chciałem powiedzieć: „nie osądzaj” – dokończył ze znużeniem w głosie Tom. – Jesteś wściekły, bo pomaganie nam – chronienie jej – kosztowało cię zbyt wiele, wymknęło się spod kontroli, rozumiem to i Bóg jeden wie, że nigdy nie będę ci się w stanie odwdzięczyć. Ale nie oceniaj mojej córki przez pryzmat tego, co się stało. W ten sposób masz pełne prawo osądzać mnie. Ona nie potrafi kłamać. Przekonasz się.
Bridie nie mogła zapanować nad drżeniem rąk. Gdy chowała je za siebie, eksponowała za bardzo dziewczęcy, niewielki biust, co również ją stresowało. Kiedy zaplatała je przed sobą, wyglądało, jakby chciała się przed czymś bronić. Trzymanie w trzęsącej się dłoni drinka nie wchodziło w grę, podobnie jak trzymanie kogokolwiek za rękę, bo ostatnio robiła to we wczesnym dzieciństwie, trzymając za rękę tatę, ciocię i Gert.
Na szczęście stojąca obok para zaczęła opowiadać o części kraju, z której przylecieli. Byli to rodzice jednego z przyjaciół Reida, pochodzący z Sydney. Nareszcie Bridie mogła dołączyć do normalnej rozmowy, pogadać o lekcjach latania Reida i licencji pilota oraz o tym, jak ostatnio od czasu do czasu używali na farmie dronów zamiast helikopterów. I tak w ciągu kwadransa przeprowadziła więcej niezobowiązujących, czysto towarzyskich rozmów, niż przez ostatnie pół roku. Ale za to przestały się jej trząść ręce i poczuła się zrelaksowana.
Wtedy zagrała orkiestra, a właściwie najpierw sam kwartet smyczkowy, i goście ruszyli na parkiet. Judah zaprosił do tańca nobliwą damę, która mogłaby być jego babcią uginającą się pod ciężarem luksusowej biżuterii. Rodzice przyjaciela Reida także poszli zatańczyć, a Bridie obserwowała ich wszystkich, zastanawiając się, czy Reid, ale także i ona powinni wygłosić mowy powitalne na cześć Judah. Bo w końcu człowiekowi, który uratował jej życie, należał się jakiś publiczny gest.
Na tacach z napojami, roznoszonych przez kelnerów, nie było wody, więc musiała wziąć szampana i mieć nadzieję, że nie wygląda idiotycznie w sukni od Givenchy i markowych pantoflach Jimmy’ego Choo, obu rzeczach wyciągniętych z najgłębszych zakamarków garderoby, z czasów, gdy lubiła pozować w pięknych kreacjach i skupiać na sobie spojrzenia Paryżan oceniających jakość wizji znanych projektantów.
Tymczasem Judah odprowadził starszą damę do jej partnera i wykrzywiony w dziwnym półuśmiechu zmierzał niewątpliwie prosto w jej stronę. Nie mogła więc po prostu uciec. Nie miała dokąd.
Nie poprosił, by odstawiła kieliszek – wyjął go z jej ręki i postawił na najbliższym stole.
– Zatańcz ze mną – powiedział.
I nie było to pytanie ani prośba.
Ujęła więc jego wyciągniętą ciepłą rękę swoją zimną dłonią i postanowiła udawać, że oto znów znajduje się na paryskim wybiegu, a wszystkie oczy zwrócone są tylko na nią. Jak kiedyś, gdy uwielbiała pysznić się swymi strojami, poruszając się płynnie, pewnie, a przede wszystkim z jakimś naturalnym darem, czasem wyobrażając sobie, że jest tancerką albo Audrey Hepburn czy Coco Chanel, a zasadniczo udając, że jest kimś zupełnie wyjątkowym. Teraz uznała, że zrobi to samo.
– Judah… nie umiem tańczyć walca – szepnęła na początek spanikowana. – Nikt mnie nigdy nie uczył.
Pomimo opowieści Gert wychwalających jej rodziców jako świetnych tancerzy, ojciec nigdy nie zatroszczył się o lekcje tańca dla córki.
– Możemy się po prostu kołysać z boku na bok, jak połowa par na parkiecie. Nie obchodzi mnie to – odparł.
Potem przyciągnął ją bliżej i zaczął delikatnie prowadzić. Otumanił ją zapach jego perfum i ciepło ciała pod subtelną tkaniną garnituru. W dotyku był twardy jak kamień, choć wyglądał przy tym na bardzo szczupłego.
– Czym oni cię tam karmili? – bąknęła.
– Pomyjami…
Prawdopodobnie wcale nie żartował.
– Przepraszam… to był głupi komentarz. Za to dzisiejsze jedzenie jest wyśmienite.
– Przecież nic nie jadłaś.
Skąd wiedział?
– Wygląda wyśmienicie.
– Zupełnie jak ty. – Słowa te sprawiły, że wykrzywił się odrobinę, jakby usiłując się uśmiechnąć. Jeśli to istotnie miał być uśmiech, niech niebiosa mają go w swojej opiece. – Ale to już wiesz.
– Wiem. Ubrałam się najlepiej, jak mogłam, żeby uhonorować twoje przyjęcie powitalne.
Przez chwilę tańczyli w milczeniu. Utkwiła nieruchomy wzrok ponad jego ramieniem.
– Podobały mi się zdjęcia, które przesyłałaś.
Jedno na miesiąc. Co miesiąc, odkąd go zamknęli. Czuła jego spojrzenie na swej twarzy, lecz nadal wolała na niego nie patrzeć.
– Pierwsze nie były zbyt dobre.
Czuła, że wzruszył ramionami.
– Dla mnie były.
– Prawie przestałam je wysyłać… nigdy nie odpisałeś.
– A co niby miałem napisać?
Było to jedno z wielu pytań, na które nie znała odpowiedzi. Ale na szczęście muzyka grała nadal, ich stopy poruszały się w jej takt i wcale nie musieli rozmawiać. I tak wydawało jej się, że trzyma w ramionach błyskawice i grzmoty, choć sama czuła się względnie spokojnie. Był to w końcu jej superbohater, superwybawca, który poświęcił swoją wolność, by ona mogła dalej żyć.
– Nie odpowiedziałaś na żaden z moich telefonów.
– Ja… owszem, wiem.
– Zbyt zajęta czy zbyt przestraszona?
I znów pytanie, na które nie było dobrych odpowiedzi. W końcu spojrzała na niego. Te oczy… jakieś takie zielonkawe, otoczone ciemnoszarym pierścieniem. Jak dzikie. Nie ludzkie. Zawsze tak o nim myślała. Jak o żywiole idealnie pasującym do dzikiej stacji Jeddah Creek.
Wsadzili go do więzienia, bo zabił człowieka, który ją porwał. Pamiętała, jak potem wyciągnął ją związaną i trzęsącą się z ciasnego, czarnego jak smoła bagażnika auta, w którym była przetrzymywana. Siedział, bo jej pomógł. Należała mu się prawda.
– Na początku bałam się wszystkiego i wszystkich. Własnego cienia. Prawie nie wychodziłam z pokoju. Ale pewnego dnia ojciec zaczął na mnie krzyczeć przez drzwi mojej wiecznie zamkniętej sypialni: „To Judah musi tam tkwić w odosobnieniu! Gapić się w ściany! Nie ty, Bridie! Co by sobie pomyślał, gdyby się dowiedział, że poświęcił swoją wolność dla kogoś, kto odmawia życia?!”.
– Mądry człowiek, ten twój ojciec.
– Tydzień później poszłam do kuchni na śniadanie. Po paru tygodniach odważyłam się wyjść tylnymi drzwiami na werandę. Wtedy zrobiłam zdjęcie. Na pamiątkę. To było pierwsze, jakie ci wysłałam. – Nie przestała ich wysyłać przez siedem kolejnych lat! – I nigdy nie przestałam. Tak samo jak myśleć o tym, co dla mnie zrobiłeś. Dzięki temu trochę odżyłam. Nie oglądałam się już wyłącznie za siebie. Więc… czy się ciebie boję? Nie. Ale od lat jesteś dla mnie trochę jak poganiacz bydła… pomagasz mi stawić czoło lękom. Stąd moje uczucia do ciebie są skomplikowane.
Zamilkła na dobre. Widać nie miała nic więcej do powiedzenia. Ani do zrobienia, poza nerwowym kręceniem się pod jego czujnym, ostrożnym spojrzeniem.
– I co zamierzasz dalej, kiedy straciłaś już swojego poganiacza bydła?
– Zawsze zadajesz takie trudne pytania?
Wzruszył ramionami.
– Zwykle w ogóle nie zadaję osobistych pytań. Ale, jak sama powiedziałaś, co by nas nie łączyło, jest to skomplikowane.
Rozejrzała się po lśniącej sali balowej wypełnionej australijską elitą i zastanowiło ją, czy ktokolwiek z pięknych i bogatych gości jest trapiony przez obsesyjne lęki, jak ona, lub czy któryś z nich złamał prawo, jak Judah, i jak długo płacili cenę za powrót do normalności.
– Cieszę się, że wróciłeś. Nie odbierałam telefonów, bo chciałam ci podziękować osobiście. Dziękuję, że mnie uratowałeś.
Bardziej wyczuwała, niż widziała w nim napięcie. Jedyne, co istotnie dostrzegła, to płomień pożądania w jego oczach. Och, widywała go już wcześniej po wielokroć, ale nie u niego. Nigdy u niego. I choć nie bała się Judaha, przerażało ją to, co może się stać z człowiekiem, który zbyt długo tłumił swe pragnienia. Tacy ludzie często zatracali zdrowy rozsądek i pozwalali rządzić fantazji. Widzieli tylko to, co chcieli widzieć.
Wtedy Judah rozluźnił uścisk i cofnął się odrobinę.
– Mój ojciec sprzedał ci ziemię w ostatnim, jak się okazało, roku swego życia. Tak czy nie?
– Tak. – Bała się właśnie tej, nieuniknionej części rozmowy. – To również skomplikowane. Nie całe pieniądze trafiły bezpośrednio do niego. Czasami zamiast tego płaciłam za niego rachunki.
– Masz na myśli jego długi hazardowe.
– Nie pytałam. Ale prawdopodobnie tak.
– Chcę odzyskać tę ziemię. Zwrócę wszystko, co zapłaciłaś. Zapłacę nawet i więcej, jeśli chcesz.
– Nie rozumiesz.
– Możesz podwoić cenę. Chcę tylko odzyskać tę ziemię!
– Judah, nic nie rozumiesz, ona nie jest na sprzedaż. Mogę…
– Uwaga, wszyscy zebrani! Chciałbym prosić o chwilę uwagi! – niespodzianie głos Judaha rozległ się w całej sali balowej, zagłuszył muzykę i rozmowy, przerwał tańce.
Goście wpatrywali się w niego, a on obejmował Bridie w talii, nie dając się jej praktycznie poruszyć. Ale dlaczego? Co zamierzał?
– Po pierwsze, chciałbym was wszystkich tutaj dziś powitać. Witajcie w Jeddah Creek. Doceniam czas i wysiłek, jaki wiele osób musiało poświęcić, by się tu znaleźć. Mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu nasza gościnność oraz kontakty, które pewnie tu nawiążecie. – Energicznie sięgnął po dwa drinki z tacy krążącego wokół kelnera. – Po drugie, chciałbym przedstawić wam wszystkim pewną kobietę, której imię niewątpliwie słyszeliście w powiązaniu z moim, nawet jeśli nie poznaliście jej osobiście. Jest to osoba o wyjątkowej empatii i odporności. Ktoś, kto w bardzo młodym wieku zobaczył najmroczniejsze strony człowieczeństwa i najpodlejsze czyny, jakie ludzie popełniają, i mimo to potrafił zachować zdrowie psychiczne i wewnętrzne dobro. – Co on wygaduje? I o kim? – Kobieta, która inspirowała mnie do patrzenia na zewnątrz zamiast do wewnątrz w czasie, gdy jedyne, co widziałem, to betonowe ściany i więzienne kraty. Pionierska dusza, ze wspaniałą wizją połączenia dwóch znanych rodzin i ich kultowych posiadłości w jedną całość dla umożliwienia realizacji kolejnych projektów ekologicznych. Panie i panowie, wznieśmy toast za Bridie Starr, moją przyszłą żonę! – Na jego wargach pojawił się lisi uśmiech młodego rekina.
I co teraz? Co on najlepszego nagadał? Żona? Jaka żona? Czy postradał zmysły, siedząc w więzieniu? Czyżby tej imponującej postaci o atrakcyjnej sylwetce i niebanalnej urodzie odjęło rozum?
– Uśmiechaj się! – rozkazał jej szeptem, kiedy rozległy się oklaski zachwyconych gości. – Bo nam nie uwierzą! – Wzniósł też swój prywatny toast, dotykając krawędzi jej kieliszka swoim tuż poniżej czubka. I czy nie miało to być wyrazem szacunku? – Za nas!
– Za jakich „nas”?! – syknęła, odruchowo chowając się za wielkim drinkiem. – I co ty w ogóle wyrabiasz?
– Odzyskuję swoją ziemię!
– Wciskając kit o małżeństwie?
Nagle roześmiała się na głos. Nie mogła nic na to poradzić. Wciąż się śmiała, podnosząc kieliszek do ust i opróżniając go. Sekundę później, kiedy kelner zabrał kieliszki, znowu tańczyli, a jej umysł i ciało wirowały we własnym rytmie.
– Ciekawe, czy potrafisz być jeszcze bardziej obraźliwy? – zapytała.
– Odmówiłaś sprzedaży. Czego się spodziewałaś?
– Och, nie wiem, bo niczego nie odmówiłam. Wiem natomiast, że mogłeś poczekać parę sekund i wysłuchać, co mam do powiedzenia. Tyle mogłeś wytrzymać. Ale nie… rozpędziłeś się prosto do szantażu, przymusu i nawet ślubu! Oszalałeś? – Przysunęła się do niego bliżej, świadoma, że na parkiecie przybywało par, i szeptała mu dalej do ucha: – Jedynym powodem, dla którego kupiłam waszą ziemię, był strach, że twój ojciec sprzeda ją komuś całkiem przypadkowemu. A w ten sposób mogłam ją zabezpieczyć i zwrócić ci, ponieważ jestem ci chyba coś winna. – Gdy wzięła głęboki oddech, na jej twarzy malował się prawdziwy, szczery gniew. – Potrzebowałam paru sekund, żeby ci o tym powiedzieć. Ty skończony idioto!