Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Czuwanie w Phoenix - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 lutego 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Czuwanie w Phoenix - ebook

Książka przygodowa z elementami horroru inspirowana Światem Mroku. Gdy trójka przyjaciół napotyka nieznane a szczęście nie zawsze im sprzyja. Gnani ciekawością wpadają w coraz groźniejszy wir wydarzeń z którego tylko oni mogą się wyrwać. Tłem wydarzeń jest słoneczne miasto Phoenix w którym zaległy głębokie cienie.

Kategoria: Horror i thriller
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397081710
Rozmiar pliku: 444 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PROLOG

Pewnego letniego poranka nad granicą Meksyku i Stanów Zjednoczonych Ameryki…

– Al, co my tu do cholery robimy? – Jack musiał podnieść głos, aby nie zagłuszył go silnik czteromiejscowej awionetki, którą rzucały turbulencje, dość silne jak na tę porę roku.

Mocniej ujął ster, spoglądając na swojego towarzysza.

Al wydawał się zamyślony. Mocno trzymał się oparcia fotela, zmarszczone czoło wskazywało na to, że walczy z jakąś myślą bardzo intensywnie. Prawda jednak była nieco inna, owszem walczył, ale z tym, żeby nie narzygać na całą tę wymyślną awionikę samolotu Jacka. Nie znosił latać, zdecydował się na lot tylko dlatego, że podróż samochodem zajęłaby wieki i do tego wszystkiego trzeba byłoby się jakoś prześlizgnąć przez granicę. Samolot w tym przypadku był dużo bardziej użyteczny.

Zatopiony w swej walce, nie usłyszał pytania, dopiero gdy Jack zadał je ponownie, krzycząc wprost do jego ucha.

– Powiedz coś w końcu! – spojrzał na Jacka, przełknął ślinę i powiedział:

– Lecimy spotkać się z Alwarezem. Będziemy z nim handlować – zrobił krótką pauzę. – Wiesz, jak jest, kasa leży na ulicy, problem w tym, że głównie leży w błocie i trzeba się trochę ubrudzić, żeby ją z tego błota wyciągnąć.

– Ale z Meksykańcem… mam złe przeczucia… musimy tam lecieć? – Jack miał sporo wątpliwości.

– Nie będą robić interesów z kimś, kogo nie widzieli – powiedział Al z irytacją w głosie.

Jack chciał coś jeszcze dodać, ale w tym momencie awionetką szarpnęło mocniej w prawo, a następnie nagle spadła kilka metrów w dół. Al mocno chwycił poręcz fotela i pobladł, jakby cała krew odpłynęła mu z twarzy. Przez moment wyglądał jak biały manekin z wystawy sklepowej, który postanowił się przelecieć.

Jack zaklął pod nosem i mocniej chwycił wolant, próbując ustabilizować samolot. Przez dłuższą chwilę walczył o utrzymanie stabilnego lotu.

Turbulencje, jak nagle się pojawiły, tak nagle odeszły, pozostawiając mały samolot samemu sobie. W samolocie trwała nieprzerwana cisza, która przebijała się nawet przez warkot silnika.

Jack odetchnął i rozluźnił uchwyt steru, spojrzał na swego pasażera. Al ubrany był w białą koszulę i jeansowe spodnie. Oddychał głęboko, starając się uspokoić. Okulary spadły mu z nosa, wyglądało na to, że nawet tego nie zauważył. On naprawdę nie znosi latać, dam mu trochę czasu na dojście do siebie, pomyślał. Przyjrzał się wskaźnikom, które działały niezawodnie jak zawsze.

Następnie sięgnął pod siedzenie i wyciągnął małą puszkę Millera. Otworzył i pociągnął spory łyk orzeźwiającego napoju.

– Mam nadzieję, że nie będziemy mieli problemów z lądowaniem – usłyszał monotonny głos, dochodzący zza jego pleców.

Obrócił się i spojrzał na tylne siedzenia, gdzie rozparty na dwóch z nich leżał Hans.

Wyglądał, jakby się dopiero obudził. Miał zmiętą nieogoloną twarz i patrzył na piwo, mrużąc swoje niebieskie oczy. Przy okazji starał się swoimi wojskowymi butami zasłonić okienko, przez które przeciskały się rażące promienie porannego słońca. Drażniły go, mimo przyciemnianych okularów. Jack nie odpowiedział, kolejnym łykiem wypił pozostałą zawartość. Zgniótł puszkę i rzucił ją w kąt.

– Pięknie się zaczyna – wymruczał.ROZDZIAŁ 1

Słońce paliło pustynię upstrzoną małymi brunatnymi krzaczkami, popychanymi wiatrem, stanowiącymi jedyny żywy element w okolicy. Obserwator stojący na ziemi i rozglądający się wokoło, widziałby tylko piasek i te biedne suche krzaczki ciągnące się przez horyzont aż do gór na zachodzie. Trudny do zauważenia pas startowy lotniska wyglądał na zatopiony pośrodku tego smętnego krajobrazu. Z oddali można było odnieść wrażenie, że jest to od dawna nieczynny element scenerii, który i tak niebawem zostanie pochłonięty i zniknie całkowicie wśród piasków.

Nad pustką górowała biała wieża kontrolna. Mimo że miała tylko kilka metrów, silnie odznaczała się na tle żółtobrązowego piasku. Gdyby nie ona, zapewne nikt nigdy by tutaj nie trafił i lotnisko dawno zapadłoby się pod ziemię. Wśród tej zatopionej w melancholii scenerii słychać było muzykę dobiegającą z jedynego uchylonego okienka. Gitarowe dźwięki Rodrigo y Gabriela nie pasowały do scenerii – to zdanie podzielała nieduża awionetka, która donośnym dźwiękiem silnika zakłócała muzykę.

Mały samolot, zbliżając się do lotniska, obniżał sukcesywnie pułap. Niedługo później koła zapiszczały na betonowej powierzchni pasa, a tumany piasku uniosły się w powietrze. Awionetka, zmniejszając prędkość, coraz wolniej zbliżała się do białej wieży. Okno otworzyło się i wyjrzała przez nie pomarszczona i mocno opalona twarz Indianina. Mężczyzna zmrużył oczy, wyglądając ze swojej niewielkiej zacienionej wieży kontroli lotów. Lubił ją tak nazywać, wywoływało to w nim wrażenie, jakby faktycznie miał nad czymś kontrolę. Z awionetki kilka metrów poniżej wyszło trzech mężczyzn. Alex nie krył zadowolenia, że w końcu mógł stanąć nogami na twardej ziemi.

– Zbierajcie się i jedziemy, ma tu na nas czekać samochód! – krzyknął do towarzyszy.

Rozejrzał się po okolicy, poprawił okulary i zaczął zmierzać w stronę białej wieży. Jego kowbojskie buty głośno stukały o betonową płytę lotniska.

– Nie zapomnijcie mojej walizki – rzucił, odwracając się za siebie.

W tym czasie Hans z Jackiem podstawiali blokady pod koła samolotu i wyciągali bagaże: dwa plecaki, pokrowiec na wędkę oraz neseser zabezpieczony zamkiem szyfrowym.

– Wątpię, abyśmy mieli czas na ryby – powiedział Jack, wskazując na pokrowiec z naszytymi do niego wabikami.

– Lubię trenować i nie chcę wyjść z wprawy – odparł Hans.

– Serio, a w Phoenix to gdzie trenujesz? – zapytał Jack z przekąsem.

– W parku fontann dobrze biorą – zaśmiał się Hans.

– Może i biorą, ale na pewno to nie są ryby – zamruczał Jack pod nosem.

Tymczasem Alex podszedł do drzwi wieży kontrolnej i gdy miał już zadzwonić, one otworzyły się szeroko. Zobaczył w nich pomarszczoną twarz Indianina w podobnej do jego białej koszuli, jeansowych spodniach i lakierowanych czarnych butach.

– My… – zaczął Al.

– Wiem – odparł zarządca lotniska, wyjmując z kieszeni klucz i rzucając go Alexowi – ten zielony pickup niech wróci w nienaruszonym stanie.

– Eee, jasne, wróci taki sam – dokończył Al, łapiąc niezdarnie klucze.

– Yhm – Indianin odwrócił się i zamknął drzwi.

Spojrzał na rozkładany kluczyk z wytartym już mocno logiem Toyoty i poszedł w kierunku samochodu. Z oddali zielony pickup nie prezentował się zbyt okazale, z bliska tym bardziej. Na nadkolach i progach widać było ogniska rdzy. Smętny widok dopełniały brudne szyby i rozbite tylne światło stopu po lewej stronie. Wsiadł i uruchomił silnik, odczekał chwilę, nim wrzucił bieg i skierował pickupa w stronę samolotu. Zatrzymał się po chwili z donośnym piskiem hamulców.

– Wskakujcie! – krzyknął przez otwarte okno.

Hans wrzucił bagaże na pakę i wsiadł z przodu obok Ala.

– Mam nadzieję, że nie będziemy musieli daleko bujać się tym gruchotem. – Hans wyraził swoje zdanie na temat stanu samochodu.

– Wszystko mam pod kontrolą, wrzuć na luz – powiedział Alex i ruszył z kopyta w stronę jedynej drogi prowadzącej z tej pustynnej fatamorgany do cywilizacji.

Za podskakującym samochodem na nierównościach zasypanych piaskiem i popękaną drogą ciągnęła się chmura pyłu. Na większych nierównościach drogi Toyota wydawała głośne jęki, jakby protestowała przeciwko zbyt szybkiej jeździe Alexa. Tym razem Jack rozparł się na tylnych siedzeniach zadowolony, że może się odprężyć. Mimo że nieco niepokoiła go brawurowa jazda, czuł się w miarę dobrze. W końcu na pustyni nie ma drzew, na których mogliby skończyć, gdyby zbytnia fantazja zaprowadziła ich z drogi na pobocze lub dalej.

– Hans, znajdź w końcu jakąś dobrą nutę – rzekł Al z uśmiechem. Widać było, że szybka jazda sprawia mu nie lada frajdę.

– Tak zrobię, a ty w tym czasie opowiadaj – wymruczał Hans, nie odrywając wzroku od gałki radia, które próbował dostroić od dobrych kilku minut.

– Nie ma za wiele do opowiadania, spotykamy się na ich terenie i to oni dyktują warunki. Alwarez to rozsądny człowiek, myślę, że się dogadamy. Poza tym mam dla niego prezenty, to powinno go udobruchać na początek. Myślę, że dalej będzie z górki.

– Aha – dodał po chwili – nie bierzemy broni, nie chcę żeby przez jakąś głupotę coś poszło nie tak. Poza tym i tak byśmy nie dali im rady.

– Fajnie, może jeszcze mamy się im podać na tacy, podejmijmy chociaż podstawowe środki ochronne – powiedział Hans, patrząc skupionym wzrokiem na Ala.

– Kilka granatów by nie zaszkodziło – dodał.

– Pięknie, jak nie damy się zastrzelić, to się sami wybuchniemy, piękna wizja – rzucił Jack z sarkazmem z tylnego siedzenia.

– Jesteście pojebani, mówię, że żadnej broni. Pokażmy, że jesteśmy biznesmenami, a nie jakimiś oprychami. – Alex nie dawał za wygraną.

– Daj spokój, jak będą problemy, kilka granatów może nam pomóc – Hans nie odpuszczał tematu.

– Niby jak miałoby nam to pomóc, mógłbyś mi to wyjaśnić? – Al był nieugięty.

Alex gwałtownie skręcił w lewo, wyjeżdżając z pustynnej drogi wprost na asfaltową, prowadzącą w stronę miasta. Zużyte opony zapiszczały w zetknięciu z asfaltem. Z dużą szybkością minął znak informujący o tym, że zostało dziewięć mil drogi.

– Al, chyba nie chcesz nas zabić, zanim zrobią to Meksykanie! – krzyknął Jack.

– Zrobimy tak: ja nie rozwalę nas na drodze, a wy nie rozwalicie nas tymi jebanymi granatami, ok? – zarządził Al rozkazującym tonem.

Hans w końcu ustawił stację ExaFm i z głośników popłynęła muzyka. Przez dłuższą chwilę tylko ona rozbrzmiewała w środku samochodu.

– Niech będzie – powiedział Hans w momencie, kiedy muzyka ustała i redaktor zapowiedział czas na wiadomości.

Jackowi żadna z opcji nie wydawała się pociągająca. Dalszą drogę do Felipe przejechali, słuchając wiadomości oraz szumu gumy toczącej się po drodze.

San Felipe przywitało ich niskimi białymi domkami oraz wątłymi krzaczkami posadzonymi wzdłuż głównej drogi. W głębi miasteczka rosły w rzędach piękne zielone palmy, a w pobliżu plaży na turystów czekały sklepiki z pamiątkami i sprzętami plażowymi. Między nimi wplecione były przytulne restauracje serwujące zimne napoje i smaczne lokalne potrawy.

– Tutaj jesteśmy zameldowani – powiedział Alex, gdy podjeżdżał powoli pod hotel El Cortez. – Po południu spotkamy się z Alwarezem w kawiarni koło latarni morskiej. A do tego czasu róbcie, co chcecie.

Zatrzymał samochód na małym parkingu nieopodal wejścia i wygaszonego neonu na słupie informującego, do jakiego hotelu dotarli.

– Spotkamy się o siedemnastej – otworzył drzwi z lekkim zgrzytem, odebrał od Jacka swój neseser i poszedł w stronę wejścia do hotelu.

Jack i Hans po zabraniu bagaży znaleźli go rozmawiającego z recepcjonistką. Po chwili odwrócił się do nich i wręczył klucze do pokoi.

– Czujcie się jak w domu. – Uśmiechnął się i szybko oddalił się w stronę pokoju numer sto trzynaście.

Nieco później Hans wyjął z plecaka paczkę gum do żucia, rozpakował jedną i włożył do ust. Plecak i wędkę wrzucił do szafy, poprawił krótko przycięte włosy, spoglądając w lustro zawieszone na drzwiach. Rzucił okiem jeszcze przez moment na pokój, starając się zapamiętać ułożenie wszystkich przedmiotów. Lubił ćwiczyć umysł w ten sposób, czasem robił też zdjęcie, aby móc zweryfikować to, co zapamiętał. Miał ochotę na krótką drzemkę, ale mimo to stwierdził, że rozejrzy się po okolicy. Wyszedł z pokoju na jasny, pełen słońca korytarz. Promienie wpadały do pomieszczenia przez liczne okna sufitowe. Do jego nozdrzy dotarł też przyjemny zapach pieczonej potrawy. Uśmiechnął się – czas coś zjeść, pomyślał.

Szedł chwilę korytarzem, który poprowadził go wprost do dużej na wpół otwartej sali, gdzie po jednej stronie stały stoliki osłonięte cieniem padającym od szpaleru palm. Natomiast po drugiej stronie bogato wyposażony bar czekał na spragnionych klientów. Dostrzegł tam siedzącego Jacka ze szklanką w ręce, który raz za razem zwilżał usta w złotym napoju. Barmanka właśnie odkładała butelkę. W tym momencie na sali nie było nikogo innego, kogo mogłaby obsłużyć. Jack siedział w hawajskiej koszuli i jeansach. Był nieco pulchnym, łysym, wysokim i słusznej postury białym gościem z puchatą brodą naokoło twarzy. W jego oczach malowało się skupienie, kiedy wpatrywał się w szklankę na wpół pełną lub pustą.

– Wiedziałem, że cię tu znajdę – powiedział Hans, podchodząc powoli.

– Spierdalaj i daj człowiekowi zasłużoną chwilę spokoju – odparował zirytowany Jack.

Na ustach Hansa zagościł krzywy uśmiech.

– Jesteś uroczy jak zwykle.

Jack pociągnął łyk. Wciąż zatopiony w myślach, patrzył w zbliżające się dno szklanki.

– Zauważyłeś, że Al znów wciągnął małe co nieco przed lotem? – zagaił ponownie Hans.

– Ta, i co? – Jack oderwał wzrok od napoju.

– Mam nadzieję, że nie zrobi nic głupiego – Hans starał się nadać poważny ton swoim słowom.

– Znasz go. Zawsze robił głupie rzeczy, zresztą właśnie dlatego tu jesteśmy – spojrzał na niego Jack.

– Tak, tylko tym razem to gruby kaliber – mruknął Hans.

Jack się nie odezwał, zdawał sobie sprawę z poważnej sytuacji, w jaką Alex z uwielbieniem wpakowywał ich raz za razem. Miał nadzieję, że i tym razem wyjdą z tego.

– Pani da tę butelkę i menu, poproszę, do tamtego stolika – Hans zwrócił się do barmanki, która nie zwlekając, podała mu ją oraz kartę dań.

– Chodź – rzucił do zamyślonego Jacka.

Jack dopił resztę whisky i poszedł za Hansem – wysokim blondynem o typowo germańskim rysie twarzy, ubranym w niebieską koszulę. Znali się od kilku miesięcy, Alex poznał ich przy okazji remontu swojej pracowni. Wtedy jeszcze nie wiedział o jego kilku przydatnych talentach, dla których Al zdecydował się go wtajemniczyć w interesy. Położył szklankę na stoliku i uzupełnił ją z butelki podanej przez Hansa. Odsunęli wiklinowe krzesła i usiedli.

Przez chwilę nie odzywali się do siebie. Hans przerzucał kartki menu w poszukiwaniu potrawy, którą miał od dłuższego czasu na myśli. Jack natomiast sączył whisky.

– Ha, Gordita, musisz tego spróbować, zamawiasz coś? – Hans pokazał mu interesującą pozycję w menu.

– Czego ty ode mnie chcesz? Myślisz, że jak zjemy razem obiad, to zostaniemy przyjaciółmi? To tak nie zadziała. – Jack nie był w nastroju.

Niezrażony Hans zamachał na kelnerkę.

– Poproszę Gordita i piwo – powiedział.

Kobieta skinęła głową i oddaliła się.

– Mam plan, aby wybrać się na miejsce dwie godziny przed przyjazdem Alwareza, wypiję kawę i schowam parę fantów, nawet jak będą nas sprawdzać, nie będą mogli powiedzieć, że przynieśliśmy swoje zabawki – powiedział konspiracyjnym tonem Hans.

Jack zerknął na niego, a w oczach Hansa zauważył lekki błysk zainteresowania.

– Dobre, nawet bardzo. Nadal masz na myśli granaty? – uzewnętrznił swoje zainteresowanie Jack.

– Yhm, będzie ich więcej, a strzelając, w najlepszym wypadku wytłuczemy się nawzajem. I Osswald nie będzie mógł powiedzieć, że go nie posłuchaliśmy – wytłumaczył mu swój plan.

– Raczej nie posłuchałeś – powiedział Jack z sarkazmem.

– Jesteś dupkiem – odpowiedział z przekąsem Hans.

Jack uśmiechnął się, chyba po raz pierwszy odkąd wylecieli z Phoenix. Podniósł rękę, przywołując kelnerkę.

– Dla mnie również Gordite.

– Oczywiście, proszę pana – odpowiedziała.

Niedługo potem przyniesiono im zamówiony posiłek. Jedli, wymieniając luźne uwagi, a gdy wybiła piętnasta, Hans wstał.

– Na mnie czas, spotkamy się na miejscu.

– Ok. – Jack odprowadził go wzrokiem, miał mu powiedzieć, żeby nie rzucał się w oczy, ale zrezygnował.

Zapewne jako jedyny blond Niemiec w okolicy lub może w całym Meksyku, będzie całkowicie niewidzialny. Zaśmiał się sam do siebie.

Przed siedemnastą Alex wyszedł z oświetlonego lobby na parking. W ręce trzymał swój neseser i rozglądał się za towarzyszami. Po chwili dostrzegł Jacka opierającego się o pickupa. Podszedł bliżej, Jack wyglądał na nieco zalanego, miał półprzymknięte powieki i starał się koncentrować wzrok gdzieś daleko przed sobą, chwiejąc się delikatnie na boki.

– Jack, co jest? – zapytał, choć w sumie to wiedział.

– Wszystko… w… najlepszym… porządku – odparł Jack, uśmiechając się szeroko.

– Super, gdzie Hans? Tylko nie mów, że leży za samochodem, proszę – zapytał Al z nadzieją w głosie.

– Nie… Hans poszedł wsadzić granat w dupę Alwareza – Jack zaniósł się głośnym chichotem, prawą ręką opierając się o samochód.

– Co? – Al nie wierzył w to, co usłyszał.

Tymczasem Jack nie mógł się opanować, śmiał się coraz głośniej. Alex rozejrzał się zdezorientowany w nadziei, że zobaczy zbliżającego się Hansa. Podszedł do Jacka tak blisko, że poczuł alkoholowy zapach bijący od swojego kompana.

– Jack, to nie jest kurwa śmieszne, co żeście zrobili? Gadaj! – krzyknął Al.

Tymczasem Jack starał się opanować śmiech, jego pijany umysł podsuwał mu obrazy granatu, Hansa i Alwareza. Al potrząsnął nim. Jack momentalnie zmienił ton i przestał się śmiać.

– Spoko, Al… Hans robi rekonesans… spotkamy się z nim w kawiarni – powiedział w miarę składnie Jack.

– Ja pierdolę, to poważna sprawa. Ładuj zad do wozu! – krzyknął Al.

Gdy siedzieli już w środku, Alex przekręcił kluczyki w stacyjce, silnik zakręcił, lecz ten nie odpalił. Ponowił próbę, tym razem silnik uruchomił się, choć przez moment pracował niestabilnie. Al odczekał chwilę i ruszył w stronę bramy wyjazdowej. Był zły i nie odzywał się. Wiedzieli przecież, że to ważne. Miał nadzieję, że rekonesans Hansa nie wyglądał podobnie jak Jack. Jechali w milczeniu, do miejsca spotkania nie było daleko, dlatego też Al nie spieszył się zbytnio. Wcześniej starał się przemyśleć strategię, ale nadążenie za swoimi galopującymi myślami sprawiało mu trudność. Powinien przestać brać specyfiki, które sam robi, powtarzał to sobie już tysiące razy. Inni też mu to sugerowali, ale zawsze odstawienie pozostawiał na później. Za kolejnym zakrętem zobaczył wznoszącą się ku niebu, choć tak naprawdę niezbyt wysoką, latarnię morską. Poniżej latarni, po drugiej stronie ulicy znajdował się czerwony, niski budynek kawiarni z charakterystycznymi arkadami wypełnionymi czerwonymi kwiatami. Tam miał czekać Alwarez i Alex. Miał nadzieję, że również Hans. Zatrzymał się naprzeciwko po drugiej stronie ulicy. Spojrzał na Jacka, ten zwieszał głowę na piersi i oczy miał zamknięte, jakby spał.

– Idziesz! – krzyknął, wyrywając towarzysza ze snu.

– Idę – powiedział nad wyraz opanowany. – I nie spałem, nie musisz tak krzyczeć – dodał z lekkim wyrzutem.

Alex zabrał neseser i wysiadł za nim. Nieco wolniej wysiadł Jack, który zmiętym wzrokiem rozejrzał się po okolicy. Kiwnął głową i obaj ruszyli w stronę drzwi wejściowych. Drzwi były drewniane, podwójnie wahadłowe, pomalowane brązowym impregnatem. Przez uchylone lewe skrzydło dochodziła delikatna muzyka i co chwilę gromkie wybuchy śmiechu. Pierwszy przez drzwi przeszedł Alex i stanął jak wryty tuż za drzwiami. Jack o mało nie wpadł na niego.

– Co do cholery – mruknął Jack.

Na środku kafeterii przy jednym ze stolików siedziało dwóch mężczyzn, a wkoło nich tłoczyła się grupa ludzi, którzy głośno dopingowali siedzącej dwójce. W tym momencie nikt nie zwrócił uwagi na wchodzących, można by wjechać do środka samochodem, a i wtedy prawdopodobnie nie zrobiłoby to większego wrażenia. Jack i Alex podeszli bliżej. Po przeciwnej stronie stołu siedział mężczyzna o charakterystycznych dla tego regionu rysach, miał opaloną twarz, a gęsta broda i wąsy okalały jego wąskie usta. Ubrany w czerwoną koszulę i z krzyżykiem na szyi właśnie zamaszyście wypuścił kości z kubka, które potoczyły się po stole. Nastał moment ciszy, który nagle został przerwany przez głośne krzyki

– Pijesz! – krzyknął mężczyzna w czerwonej koszuli.

Po drugiej stronie stołu siedział Hans. Z szerokim uśmiechem na ustach sięgnął po jeden z kieliszków ustawionych na prawej krawędzi stołu. Mniej więcej połowa kieliszków była już pusta, a w pozostałej części pływał czerwony, gęsty napój, z którego wystawał charakterystyczny dla krewetki ogonek. Hans wlał całą zawartość kieliszka do ust i zagryzł krewetkę, otrząsając się przy tym.

– Al, Jack, jak zwykle punktualni – powiedział Hans, gdy tylko ich zauważył. – Poznajcie Alwareza Gargallo. – Wskazał na mężczyznę w czerwonej koszuli.

Alwarez wstał i wyciągnął rękę najpierw do Alexa.

– Witam w Meksyku. Gdybyś powiedziałeś wcześniej, że masz tak rozrywkowych przyjaciół, to urządziłbym imprezę, a nie spotkanie w restauracji – z uśmiechem Alwarez przywitał Ala.

– Ech, sam nie wiedziałem – starał się usprawiedliwić Al.

– Haha, da się to jeszcze naprawić – Alwarez kiwnął na jednego ze swoich podwładnych i po meksykańsku kazał dowieźć alkohol, dobrego barmana i kilka dziewczyn do towarzystwa.

– Mam nadzieję, że będzie to impreza świętująca naszą umowę.

– Też tak sądzę, może omówimy to od razu, a potem zaczniemy świętować? – zaproponował Al.

– Pasuje. – Alwarez kiwnął głową, pokazując Alexowi, żeby poszedł za nim i ruszył w kierunku drzwi prowadzących na zaplecze.

Alex poszedł za nim, lecz Hans wpadł na niego i szepnął mu do ucha:

– Poprawiłem mu humor, wygrał już pięć tysięcy, jak będzie oporny, przypomnij mu, że już jest zwycięzcą.

Gdy szefowie zniknęli na zapleczu, jeden z meksykanów wyciągnął zza baru radio i puścił muzykę. Meksykański pop wypełnił pomieszczenie przyjemnymi dla ucha dźwiękami. Czas mijał i wszyscy z większym zniecierpliwieniem czekali na wynik targów. W pomieszczeniu coraz częściej słychać było ściszone głosy.

– Hans, jak tyś to zrobił, że poznałeś Alwareza wcześniej niż Al? – zapytał, dochodzący do siebie Jack.

– Ech, sam nie wiem, jakoś tak wyszło, ale nie ma obawy, Alwarez jest w miarę ok, powinni się dogadać – wyjaśnił Hans.

– Nie obawiam się tego, że się nie dogadają, tylko tego, że cierpliwość im się skończy, zanim dowiozą alkohol – Jack wskazał głową kompanów Alwareza.

– Jeżeli nie wiozą tego z drugiego końca kraju, to powinni zdążyć – powiedział Hans.

Jednak w końcu z uśmiechami na ustach wyszli i Alwarez krzyknął:

– Dlaczego tu taka stypa? Zacznijmy zabawę!

W tym momencie do sali weszło kilka pań i wniesiono skrzynkę Tequilii. Atmosfera rozluźniła się i imprezowy nastrój ogarnął tę przytulną kawiarnię. W środku przyjęcia ulotnił się Alwarez i kilku jego podwładnych, lecz reszta bawiła się do samego końca.

Grubo po północy Hans przesunął przysypiającą mu na kolanach dziewczynę. Większość spała w różnych pozach, starając się jakoś ułożyć na niewygodnych krzesłach. Hans przesunął się w stronę Jacka i szturchnął go w bok końcówką buta. Gdy nie zdało to egzaminu, przysunął się bardziej i kopnął mocniej. Jack podskoczył.

– Aa, co jest? – rozejrzał się zaspanym wzrokiem wokoło.

Zobaczył równie zmiętego, co on, Hansa oraz Alexa palącego cygaro i wsypującego jakiś proszek do dwóch szklanek. Patrzył, jak Al miesza słomką napoje i po chwili podaje im.

– To na kaca, pijcie i zabieramy się stąd – Al podsunął im napoje pod nos.

– Ja nie chcę już nic pić – wymruczał Hans i głowa opadła mu na ramiona.

Jack zachichotał po swojemu.

– Ale z was panienki, dalej, do dna – zachęcił ich Al.

Wypili, choć niechętnie. Już wcześniej Al serwował im podobne lekarstwa swojej produkcji. Nie da się ukryć – były nad wyraz skuteczne, niestety często miały też nieprzyjemne skutki uboczne.

– Nie bójcie się, to ulepszona formuła. – Alex przeczuwał, że po ostatnim razie nie będą specjalnie chętni na jego lekarstwa. Zaciągnął się cygarem i usiadł, aby poczekać na efekty specyfiku. Pięć minut później cała trójka wyszła przed kawiarnię. Miasteczko spowijała lekka mgła i senność dawała się odczuć w powietrzu. Gdzieś daleko za cieśniną widać było łunę wschodu słońca.

– Gdzie nasz samochód? – spytał Jack nad wyraz trzeźwo.

Przestrzeń, którą zajmował wcześniej pojazd, w tej chwili wypełniło orzeźwiające powietrze.

– Alwarez wziął, powiedział, że odstawi później, będziemy musieli się przejść – zasugerował Alex.

– Pamięta ktoś z was, w którą stronę do hotelu? – zapytał Hans.

Stali w milczeniu przez chwilę, zastanawiając się. Alex, widząc niezdecydowanie na twarzach towarzyszy, stwierdził:

– Chodźmy wzdłuż ulicy, zasięgniemy języka po drodze.

Ruszyli główną ulicą, latarnie paliły się słabym światłem, a ciemnoniebieskie niebo stawało się coraz jaśniejsze. Szli tak przez pewien czas, słychać było tylko szum morza i ich kroki na pustym chodniku. Nagle usłyszeli urwany kobiecy krzyk, dobiegający z następnej uliczki. Spojrzeli na siebie i pobiegli za budynek, skąd dochodził niepokojący dźwięk.

Uliczka nie była szeroka, wybrukowana nierówno ułożonymi betonowymi płytkami i pogrążona w dużej części w cieniu rzucanym przez sąsiedni budynek. Mimo słabej widoczności od razu zauważyli nieruchomo leżącą dziewczynę, której twarz wyłaniała się z cienia, a nad nią pochylał się człowiek ubrany w zbyt duży czarny płaszcz, który przykrywał każdy skrawek jego ciała. Oboje wyglądali tak, jakby zastygli w bezruchu. Dziewczyna miała bardzo bladą twarz, oczy szeroko rozszerzone i nieruchome.

– Hej! – krzyknął Hans w stronę napastnika.

Wydawało się, że człowiek obrócił głowę w ich stronę, mimo że płaszcz nie poruszył się. Hans ruszył do przodu, Alex również, a Jack rozejrzał się w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby posłużyć jako broń. Niestety, nic takiego nie znalazł. Postać w płaszczu momentalnie wyprostowała się i przesunęła w ich stronę. Hans stanął jak wmurowany. Postać przed nimi była całkowicie czarna, a coś, co wydawało się z początku płaszczem, było nim samym. Chmurą czerni, która go otaczała i teraz opadła tak, aby mogli zobaczyć twarz. Nie było nic, nic prócz dwoje błyszczących jak czerwone brylanty oczu.

– O kurwa – szepnął Al.

Hans przesunął odruchowo prawą dłoń w stronę biodra i zimny pot oblał go, gdy nie napotkał tam znajomego kształtu. Jack patrzył zza nich prosto w brylantowe oczy czarnej postaci. Czuł się sparaliżowany i niezdolny do działania. Wtedy postać poruszyła się niespokojnie, jakby chciała ruszyć na nich, a oczy przez moment stały się bardziej krwawe. Z jej wnętrza dobiegł dźwięk podobny do jęku. Lecz zamiast zaatakować szybko ruszyła w przeciwnym kierunku i rozpłynęła się w cieniu. Troje zamarłych w bezruchu poczuło na twarzy pierwsze promienie słońca.

– O kurwa… – szepnął Al po raz drugi.

Dziewczyna nadal leżała nieruchomo, oczy miała szeroko otwarte, a krótkie ciemne włosy leżały w nieładzie wokoło jej głowy. Wyglądała, jakby zmarła z przerażenia. Zauważyli to dopiero teraz, gdy do uliczki wpadło więcej światła, oświetlając jej ciało. Dostrzegli też szkarłatną plamę na jej oliwkowej bluzce, tuż poniżej lewej piersi. Pierwszy otrząsnął się Alex.

– Boże, widzieliście to, co ja!? – Al zrobił kilka kroków w stronę dziewczyny.

– Al, zostaw ją – powiedział Hans.

– Może jeszcze żyje. – Al sięgnął ręką, dotknął szyi i uciskał przez moment, próbując wyczuć puls.

– Musimy iść, natychmiast! Jak nas ktoś tu zobaczy, jesteśmy ugotowani! – wyrwał się z odrętwienia Jack.

– Alex, na Boga, zostaw ją – rzucił Hans w stronę nadal pochylającego się nad dziewczyną Alexa i ruszył do przodu.

– Musimy ją ukryć – powiedział nad wyraz spokojnie Al.

– Co? – wysapał Jack. – Pojebało cię do reszty, spieprzajmy stąd, póki jeszcze możemy.

– Wrzućmy ją w tamte krzaki, zajmie trochę czasu, zanim ją znajdą, Hans! – Hans zatrzymał się, gdy Al wspomniał o ukryciu zwłok.

Nie mieli samochodu, do hotelu było jeszcze około dwudziestu minut piechotą. Jeżeli ktoś ich zauważy, można dość szybko powiązać trzech obcych z martwą dziewczyną.

– Jack, on ma rację – zawrócił w stronę dziewczyny i Ala.

– Kurwa, ty też? – Jack, mimo wewnętrznego oporu, czuł, że mieli rację, dlatego też w jego głosie można było odczuć wahanie.

– Jack, weź te dwie gałęzie. – Al wskazał na dwa zasuszone patyki, które leżały nieopodal. – Wezmę za nogi.

Jack niechętnie wziął gałęzie z ziemi i podążył za przyjaciółmi, gdy przenosili ciało dziewczyny. Kobieta była szczupła, nie mieli problemów z przełożeniem jej w ustalone miejsce, zajęło im to jednak chwilę. Wciśnięcie i przykrycie ciała tak, aby nie było widoczne z uliczki, okazało się nie takie proste.

– Przestańcie już poprawiać i chodźmy – niecierpliwił się Jack.

Poszedł w stronę głównej ulicy wiedziony przeczuciem. Był roztrzęsiony, nie uważał chowania trupa w krzakach za właściwy czyn. Dodatkowo tych dwóch bałwanów zachowywało się, jakby robili takie rzeczy wcześniej. To nie poprawiało mu nastroju. Zajrzał zza rogu na główną ulicę i zaklął siarczyście pod nosem. Nie dalej, jak sto metrów od niego, szła w tę stronę starsza kobieta z psem. Pobiegł szybko do towarzyszy.

– Zabierajcie się, ktoś idzie, szybko – starał się nie zachowywać zbyt głośno.

Spojrzeli na niego i razem wybiegli z uliczki na równoległą ulicę do głównej. A później dalej, byle bliżej hotelu.

– Jezu, mam nadzieję, że ten pies jej nie wywącha – powiedział Jack.

– Oby, Hans, zwolnijmy. Płuca zaraz wypluję – sapał Al.

– Mam nadzieję, że Alwarez odstawił nasz pojazd. – Hans przeszedł z biegu do marszu.

– Jak nie, to bierzemy taksówkę na lotnisko – wysapał nadal zziajany Al.

Kilka minut późnej byli na parkingu hotelowym. Z ulgą odnotowali, że zielona Toyota była zaparkowana, a kluczyki znajdowały się w stacyjce.

– Zabierajcie rzeczy i jedziemy – rzucił Al rozkazującym tonem.

Nie trzeba było im tego powtarzać, kilka chwil później pędzili już główną ulicą czym prędzej z dala od San Felipe.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: