Facebook - konwersja
Przeczytaj fragment on-line
Darmowy fragment

Czwarty miecz - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Format:
EPUB
Data wydania:
15 września 2025
49,00
4900 pkt
punktów Virtualo

Czwarty miecz - ebook

Portret jednego z najbardziej przerażających ludzi w historii Peru i całego regionu.

Dwie ostatnie dekady XX wieku to w Peru czas dramatycznego konfliktu, który tak naprawdę nazwać należy wojną domową. Z jednej strony Świetlisty Szlak, maoistyczna organizacja, która postanowiła podpalić kraj, przeorać społeczeństwo i bez oglądania się na ofiary wprowadzić nowy ład. Z drugiej państwo, które najpierw nie umiało rozpoznać zagrożenia, a potem odpowiedziało na nie terroryzmem. Efekt: około 70 tysięcy ofiar, głównie mieszkańców Andów, za które odpowiedzialność spada niemal po równo na wywrotowców i służby mundurowe.

Twórcą i przywódcą Świetlistego Szlaku był Abimael Guzmán, przez lata zwykły pracownik akademicki i radykalny komunista, jakich w tamtym czasie było niemało. Guzmán jednak konsekwentnie realizował plan i w końcu przeszedł do działań, czyniąc z ludobójstwa narzędzie do osiągnięcia celu. Santiago Roncagliolo, ceniony powieściopisarz od dekad parający się także dziennikarstwem, kreśli tu portret być może najbardziej przerażającego człowieka w historii Peru i całego regionu. To opowieść o dziejach Guzmána i całego kraju, a przy okazji fascynująca rozprawa o tym, jak pisać i co począć z jednostkami, które jawią się nam jako potwory, a przecież przede wszystkim są ludźmi.

Polskie wydanie poszerzone zostało o dodatki dotyczące głównych bohaterów opisywanych wydarzeń.

Ta publikacja spełnia wymagania dostępności zgodnie z dyrektywą EAA.

Kategoria: Literatura faktu
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368295160
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PODZIĘKOWANIA

Niniejsza książka nigdy by nie powstała bez Valerie Miles i Aurelia Majora, redaktorów pisma „Granta”, którzy pokazali mi, jakie literackie możliwości ma rzeczywistość. Juan Cruz był jedną z tych osób, które najpełniej rozumiały moje zainteresowanie tematem, a do tego zachęcał mnie, bym zmienił chęć w czyn. Moja agentka Silvia Bastos odegrała ważną rolę: cierpliwie tolerowała moją ucieczkę od literatury pięknej, tej jakże szacownej damy. Mój przyjaciel od zawsze, Diego Salazar, pożyczył mi prawie wszystkie książki tego gatunku, jakie przeczytałem. Każdemu z nich szczerze dziękuję.WSTĘP

Więzienie, w którym przebywa Abimael Guzmán, zostało zbudowane specjalnie dla niego i jest to najlepiej zabezpieczony zakład karny na świecie. Żeby stąd uciec, Guzmán musiałby najpierw przebić się przez grube na czterdzieści centymetrów ściany ze zbrojonego betonu, odpornego na wybuchy. Następnie trafiłby na siedem par metalowych drzwi pilnowanych przez strażników oraz ośmiometrowy mur zwieńczony drutem kolczastym i także strzeżony z wieżyczek wartowniczych. Na zewnątrz wokół obiektu rozciąga się zaminowany pas ziemi. Gdyby mimo wszystko Guzmán zdołał się przezeń przedostać, zostałoby mu jeszcze dwieście metrów moczarów prowadzących do morza. Bo jeśli skierowałby się w przeciwną stronę, natknąłby się na bazę marynarki wojennej w Callao. Zważywszy na to, że ma siedemdziesiąt lat i problemy z nadciśnieniem, szanse, że spróbuje, są raczej małe.

W więzieniu ma niewiele rozrywek. W celi Guzmána – dwa na trzy metry – znajdują się betonowe łóżko, umywalka oraz toaleta, w której woda spuszczana jest z zewnątrz, na żądanie osadzonego. Między ósmą raną a ósmą wieczorem przywódca terrorystycznej organizacji Świetlisty Szlak może spacerować po dziedzińcu, mierzącym dziesięć metrów kwadratowych, ale nie wolno mu się z nikim spotykać. Teoretycznie przysługuje mu prawo do wizyt rodzinnych, obejmujących osoby do drugiego stopnia pokrewieństwa, ale Guzmán nie ma rodziców ani dzieci, a jego rodzeństwo nie żyje, przebywa poza granicami kraju albo nie chce go widzieć. Nie towarzyszą mu także inni skazańcy – oddziela go od nich krata. Czas między sporadycznymi wizytami przedstawicieli Czerwonego Krzyża oraz adwokata najniebezpieczniejszy człowiek Ameryki spędza, wpatrując się w szare niebo nad stolicą.

Guzmán wypowiedział państwu peruwiańskiemu wojnę, która trwała ponad dekadę i pociągnęła za sobą 69 280 ofiar – zabitych i zaginionych. Prócz tego jednak niewiele albo wręcz nic o nim nie wiadomo. Poza Peru nikt nie pamięta, że tu w ogóle była jakaś wojna. W samym kraju nie mamy żadnej biografii Guzmána, brak też w zasadzie świadków chętnych do składania zeznań. Ci, którzy go znali, zanim zszedł do podziemia, wolą, żeby ich z nim nie kojarzono. Późniejszą część życia Guzmán spędził otoczony bardzo nielicznymi osobami, głównie członkami Świetlistego Szlaku i policjantami, a większość z nich nie chce albo nie może udzielać jakichkolwiek informacji na jego temat. Wiele osób, które mogłyby coś powiedzieć, trafiło na listę jego ofiar.

Istnieją dwa spisane wywiady, których udzielił Guzmán, w żadnym z nich jednak nie wspomina się o jego życiu osobistym, nie ma tam też odniesień do jego wizji świata wykraczającej poza ideologię Świetlistego Szlaku, uważanego przez Guzmána za jedyną i prawdziwą komunistyczną partię w Peru. Pierwszy z tych wywiadów, z 1988 roku, ukazał się na łamach „El Diario”, peruwiańskiego dziennika marksistowskiego. Jest to spisana dwunastogodzinna rozmowa, podczas której Guzmán przedstawia swój projekt oraz marksistowsko-leninowsko-maoistyczną analizę polityki krajowej i międzynarodowej. W krótkim epilogu jedynie mimochodem odnosi się do życia osobistego poza partią. Pod koniec wywiadu dziennikarz pyta go, czy ma przyjaciół. Guzmán odpowiada: „Nie, nie mam; towarzyszy – owszem, i jestem dumny z tego, że ich posiadam”.

Drugi wywiad to zapis dziewiętnastu rozmów z Komisją Prawdy, której zadaniem było odtworzenie przebiegu działań Świetlistego Szlaku, wojska i policji w Peru. O dostęp do tych dokumentów można wnioskować tylko w celach naukowych. Nagrania są bardzo słabej jakości, a sporządzona na ich podstawie transkrypcja – pełna luk. Na ile da się zrozumieć, Guzmán ogranicza się do swojej historii politycznej, jak zawsze, i odsyła badaczy do dokumentów organizacji. Dziennikarz, którzy brał udział w tych przesłuchaniach, pamięta, że w którymś momencie próbował dopytać Guzmána o jego dzieciństwo, na co ów odparł: „W tamtym okresie nie miałem dylematów natury politycznej”, i uznał temat za zamknięty.

Jeśli zapytać ludzi na ulicach Limy, bez wahania odpowiedzą, że Guzmán to „potwór”, „psychopata”, „morderca bez skrupułów”. Gdy pominiemy te epitety, pozostanie nam najprostsze pytanie, na które najtrudniej odpowiedzieć: kim jest ten człowiek?1

Mały komunista

Pierwsze wspomnienie z mojego kraju to widok bezdomnych psów wiszących na słupach w centrum Limy. Niektóre po prostu powieszono, większość jednak została zabita wcześniej. Kilka z nich rozcięto jak tusze. Innym zafarbowano sierść na czarno. Z początku policja obawiała się, że w ich ciałach mogą znajdować się ukryte bomby, ale okazało się, że nic tam nie było. Miały na sobie tylko napisy z niezrozumiałym i złowrogim hasłem: „Deng Xiaoping sukinsyn”.

Mieszkałem wtedy w Meksyku, gdzie moja rodzina uzyskała azyl polityczny. W domu zawsze czytało się wiadomości z Peru. Inni azylanci przynieśli mojemu tacie czasopismo ze zdjęciem policjanta ściągającego psa ze słupa. Ulica za nim sprawiała wrażenie brudnej i ponurej. Wydawało się, że czerń i biel fotografii to prawdziwe kolory miasta. Miałem pięć lat i to właśnie, jak rozumiałem, był mój kraj.

Obraz ten – i późniejsze krwawe zajścia – był przedmiotem długich dyskusji w naszym domu. Przyjaciele ojca zastanawiali się, czy w końcu przyszedł czas na rewolucję w Peru. Ich zdaniem latynoamerykańska rewolucja była czymś, co musi w końcu nadejść, równie nieuchronnym jak huragan na Karaibach. Nie zastanawiali się, czy nastąpi, tylko kiedy i w których krajach zatriumfuje. W moim domu, podczas długich nasiadówek w kłębach papierosowego dymu, brodaci mężczyźni w okularach z rogowymi oprawkami dyskutowali, konspirowali albo się ukrywali.

Rewolucjoniści współpracowali ze sobą ponad granicami krajów. Odwiedzali nas chilijscy socjaliści, argentyńscy _montoneros_, urugwajscy _tupamaros_, kubańscy komuniści. Zdjęcie z psami wszystkich ich jednak zbiło z tropu. Nikt nie znał tych nowych z Peru. Nikt nie wiedział, skąd wzięli się ci ludzie, którzy nie powtarzali zwyczajowych sloganów wymierzonych w jankeski imperializm. Nikt nie rozumiał, dlaczego zajmują się Deng Xiaopingiem.

Podczas gdy dorośli zmieniali świat, my, dzieci, bawiliśmy się w moim pokoju. Musieliśmy tworzyć dość dziwną zbieraninę: żadne z nas nie miało więcej niż pięć lat, a ganialiśmy w koszulkach Sandinistowskiego Frontu Wyzwolenia Narodowego i z kalendarzykami z Che Guevarą. Wszyscy mieliśmy w dokumentach, że jesteśmy „uchodźcami politycznymi”. Ja sam zostałem przyjęty do szkoły nie bez kłopotów. Podczas pierwszej rozmowy z dyrekcją miałem na sobie koszulkę z twarzą Saddama Husseina. A kiedy dyrektor zapytał: „W co się lubisz bawić?”, odpowiedziałem: „W wojnę ludową”.

To nie była najlepsza odpowiedź.

Przez kolejne lata dorastałem w tym dalekim kraju i coraz częściej słyszałem nazwę „Świetlisty Szlak”. W tamtym czasie nikt w domu nie rozumiał, co się właściwie dzieje. Niektórzy brodaci Peruwiańczycy zastanawiali się, czy przypadkiem po latach dyskutowania o rewolucji nie znaleźli się poza nią – utknęli gdzieś w Meksyku, na marginesie Historii. Ostatecznie ogłoszono amnestię i wróciliśmy do Peru. Rodzice bardzo się z tego cieszyli. Ja jednak pamiętałem o psach Deng Xiaopinga i wcale mnie ten pomysł nie przekonywał.

Dwadzieścia pięć lat później znów jadę do Limy, żeby napisać reportaż o człowieku, który kazał tak szczególnie udekorować miasto: o Abimaelu Guzmánie. Mój samolot schodzi do lądowania na stołecznym lotnisku, a ja wracam na te ulice i do mojej rodziny. A do pamięci powracają tamte psy. I obraz Maríi Eleny Moyano, zamordowanej i rozsadzonej ładunkami wybuchowymi, i masowe groby, i bomba na ulicy Tarata, od której wyleciały szyby w naszym domu. Zaczynam zadawać sobie pytanie, czy naprawdę chcę to robić.

Po co pisać reportaż o Guzmánie? Bo to chwytliwy temat. A może to mnie się wydaje, że taki jest. A może po prostu tylko taki chwytliwy temat jestem w stanie zaoferować. Zawsze byłem najemnikiem słów. Pisanie to jedyne, co potrafię, i staram się to zmonetyzować. Mieszkam teraz w Hiszpanii i próbuję się urządzić jako dziennikarz. Potrzebuję czegoś nowatorskiego, a najpopularniejszym tematem ostatniego roku, po wydarzeniach 11 września, jest terroryzm.

Na spotkanie z Antoniem Caño, redaktorem dziennika „El País”, przygotowałem cały arsenał argumentów za tym, jak ważny i poczytny może być reportaż o Abimaelu Guzmánie: spojrzenie na terror z innej perspektywy, temat mocny i słabo obecny w prasie, wcielenie zła. W rzeczywistości to nie był wcale genialny temat; to była moja jedyna opcja. I on o tym wiedział.

– Zastanawiałeś się, o czym chciałbyś napisać? – zapytał.

– Myślałem o historii Abimaela Guzmána. Może o wywiadzie, jeśli to możliwe.

– Serio? No to świetnie. To właśnie miałem ci zaproponować. Ale potrzebujemy tego szybko.

Antonio jest człowiekiem praktycznym.

Miesiąc później ląduję w moim mieście z poczuciem, że pakuję się w kłopoty. Na początek – tak naprawdę nic nie wiem o sprawie. Próbowałem skontaktować się przez internet z niektórymi zagranicznymi organizacjami powiązanymi ze Świetlistym Szlakiem: Komitet Wsparcia dla Rewolucji Peruwiańskiej nie odpowiedział na moje mejle ani nie odbierał telefonów. Czerwone Słońce też nie. Nieco bardziej uprzejmy okazał się energiczny rzecznik Świetlistego Szlaku w Belgii, Luis Arce Borja, autor jedynego wywiadu przeprowadzonego z Guzmánem. Napisał mi:

Drogi przyjacielu,

gratuluję pisarskich planów, nad którymi Pan pracuje. Nie tylko o Guzmánie bardzo niewiele wiadomo, podobnie jest z samym społecznym procesem, do którego doszło w Peru w latach 1980–2000. Jeśli jednak chodzi o moją pomoc, nie jestem chyba najstosowniejszą do tego osobą. Fakt, że spotkałem się z Guzmánem i przeprowadziłem z nim wywiad, nie sprawia, że mam w tej kwestii większą wiedzę niż badacze zajmujący się sprawami Komunistycznej Partii Peru oraz walką zbrojną, jaka toczyła się w naszym kraju. Poza tym teraz, mając przekonanie, że Guzmán (razem z Montesinosem) stoi za rozmowami pokojowymi z rządem, moje zdanie na jego temat uległo kompletnej zmianie. Mówiąc wprost, uważam, że od kiedy osiadł w więzieniu, jego działalność uznać należy za zdradę i kapitulację.

Arce Borja zatytułował swoją rozmowę z Guzmánem _Wywiad stulecia_. Tekst znaleźć można na stronie Bandera Roja (Czerwony Sztandar). Nie zawiera konkretnych – czyli makabrycznych – szczegółów, stanowi natomiast twardy wykład teoretyczny poświęcony Komunistycznej Partii Peru na tle historii uniwersalnej, według ujęcia Marksa. Nie jest też szczególnie interesujący literacko. Napisano go językiem tak silnie zideologizowanym, że ciężko się to czyta i przyswaja. Nie znajduję w nim wyznań o charakterze kryminalnym – żadnej krwi, żadnej dobrej historii.

Pierwsze dni w Limie także nie jawią się zbyt obiecująco. Moja nieszczęsna przyjaciółka Paola Ugaz, dziennikarka, z którą razem studiowaliśmy, od ponad miesiąca próbuje przygotować dla mnie teren i znaleźć jakieś kontakty. Wciąż nic jej się nie udało zdziałać. Instytucje publiczne odsyłają ją do swoich biur prasowych i powołują się na procedury, a członkowie Świetlistego Szlaku nie ufają dziennikarzom. Najgorsze jest to, że nikt nie udziela konkretnych odpowiedzi, nie wyznacza daty rozmowy, nikt nie mówi ani „tak”, ani „nie”. Od miesiąca naciskam, żeby dała mi jakiś konkret. W ostatnim mejlu napisała: „Jesteś jak handlarz niewolnikami”.

Ma rację, proszę o zbyt wiele. Nigdy żaden zawodowy dziennikarz nie przeprowadził wywiadu z Guzmánem. Ricardo Uceda starał się o taką możliwość, Guzmán wyraził pisemną zgodę – ale władze nigdy nie zezwoliły na to spotkanie. Korespondent „El País” Francesc Relea dołączył do tego wniosku i także nie przyniosło to żadnych efektów. Adwokat Guzmána uczynnie godzi się na mój wywiad i prosi o stosowne podanie. To jednak nic nie znaczy. Kwestia, pod czyją jurysdykcję podlega baza marynarki wojennej, jest niejasna, bo chodzi tu o więzienie będące jednocześnie koszarami armii, toteż ani cywile, ani wojskowi nie mają pełni władzy, a zatem nikt się nie czuje zobowiązany do udzielania odpowiedzi na tego typu wnioski. Adwokat Guzmána zgromadził już całą kolekcję podań takich jak moje. To tylko papier.

Dyrektor Krajowego Instytutu Penitencjarnego, Wilfredo Pedraza, wyjaśnia mi przyczyny tego milczenia:

– Guzmán może mówić, co chce, a opozycyjna prasa zawsze użyje tego przeciw rządowi i oskarży nas, że udzielamy głosu największemu zbrodniarzowi w naszych dziejach.

– No ale kiedyś będzie musiał zabrać głos – odpowiadam. – Społeczeństwo ma prawo poznać jego wersję.

– No. Może. Ale… – Wzrusza ramionami.

– A jego partnerka, Elena Iparraguirre? Może z nią dałoby się porozmawiać?

– Ona też jest w izolacji. Jeśli chcesz, mogę ci z góry nie odmawiać i zapytać ministra, ale on powie, że nie.

Zaczynam popadać w desperację.

– To może ktoś inny z wierchuszki Szlaku, ktoś, kto go zna. Osmán Morote albo María Pantoja…

Pedraza wzdycha. Wyraźnie ma mnie już dość.

– Będę się widział z Morotem w środę – stwierdza z rezygnacją. – Zadzwoń do mnie o dziesiątej wieczorem.

W najbliższą środę dzwonię o dziesiątej, o jedenastej, o jedenastej trzydzieści, kwadrans po dwunastej, dziesięć po pierwszej i o drugiej w nocy. Pedraza odbiera telefon za dwadzieścia trzecia.

– Morote mówi, że będzie rozmawiał, tylko jeśli dostanie zgodę z Chorrillos.

Chorrillos to inny zakład karny. Morote siedzi w Piedras Gordas. W obu więzieniach osadzonych można odwiedzać w weekendy. Żeby uzyskać widzenie z Morotem, musiałbym jechać do Chorrillos, prosić o zgodę, wrócić tydzień później, żeby sprawdzić, czy została rozpatrzona, a jeśli by została, i to pozytywnie, to w następnym tygodniu musiałbym się wybrać do Piedras Gordas. Ale planuję też wyjazd poza Limę i nie mam już więcej niedziel w Peru.

Adwokat Guzmána sugeruje, że powinienem pozwać państwo za ograniczanie wolności wypowiedzi i mojego prawa do wykonywania zawodu. Chce ode mnie kopii tego pozwu. Tyle że nie mam jak go złożyć, bo nie wiadomo, do kogo kierować takie pismo. Państwo po prostu nie odpowiada na tego rodzaju wnioski. I mnie oficjalnie też nikt niczego nie odmówił.

Kiedy człowiek jedzie, żeby zająć się jakimś wydarzeniem, wojną, konferencją, sprawy bywają łatwiejsze. Rzecznicy wygłaszają deklaracje, publikują komunikaty, dzwonią do mediów – i zawsze wiesz, co robić, przede wszystkim dlatego, że masz wokół siebie wielu innych, którzy robią to samo i chodzą do tych samych miejsc. Ale w takich sytuacjach jak moja, po całym tygodniu bez choćby jednego świadka czy dojścia do człowieka, który żyje i śpi niecałe dwadzieścia kilometrów od ciebie, wracasz wieczorem do domu, bierzesz prysznic, siadasz na łóżku, chowasz twarz w dłoniach i zadajesz sobie pytanie: „I co ja mam teraz, do cholery, zrobić?”.

Próbuję ustalić jakiś plan działania. Muszę się ogarnąć. Pamiętam, co mi zasugerował brytyjski dziennikarz Justin Webster parę dni temu, kiedy opowiedziałem mu o projekcie: „Spróbuj dowiedzieć się czegoś o dzieciństwie Guzmána. Ludzie niewiele się zmieniają od siódmego roku życia. Kluczowe cechy osobowości utrzymują się przez całe życie”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

_Montoneros_ – członkowie Movimiento Peronista Montoneros (Peronistycznego Ruchu Montoneros), czyli partyzanckiej organizacji działającej w Argentynie przede wszystkim w latach 70. XX wieku. (Wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).

_Tupamaros_ – chodzi o urugwajski Movimiento de Liberación Nacional-Tupamaros (Ruch Wyzwolenia Narodowego-Tupamaros), lewicową organizację partyzancką działającą od lat 60. XX wieku, pod koniec stulecia przekształconą w partię polityczną.

Frente Sandinista de Liberación Nacional – sandiniści, lewicowa organizacja partyzancka z Nikaragui działająca od lat 70., po obaleniu dyktatury Somozy rządząca krajem jako partia polityczna.

Vladimiro Montesinos (ur. 1945) – w czasie rządów prezydenta Alberta Fujimoriego (lata 90. XX wieku) szef służb specjalnych i szara eminencja. Łapówkarski skandal z jego udziałem stał się jedną z bezpośrednich przyczyn upadku Fujimoriego.KONTAKT:

[email protected]

W serii Luneta dotychczas ukazały się tytuły:

- Mark McKenna _Powrót do Uluru_ w tłumaczeniu Tomasza S. Gałązki
- Justin Fenton _Miasto jest nasze. Przestępcy w mundurach – prawdziwa historia korupcji w amerykańskiej policji_ w tłumaczeniu Kai Gucio
- Fernanda Melchor _To nie jest Miami_ w tłumaczeniu Tomasza Pindla
- Marilyn Brookwood _Sieroty z Davenport. Eugenika, Wielki Kryzys i wojna o dziecięcą inteligencję_ w tłumaczeniu Kai Gucio
- Patricia Nieto _Wybrani_ w tłumaczeniu Aleksandry Wiktorowskiej
- Evin Cetin, Jens Liljestrand _Niech twoja matka płacze. Reportaż ze szwedzkich przedmieść_ w tłumaczeniu Tomasza FeliksaJAK WYGLĄDA ŻYCIE W CIENIU NARKOTYKOWYCH KARTELI ?

Fernanda Melchor, jedna z najważniejszych powieściopisarek meksykańskich, zabiera czytelników w podróż po rodzinnym Veracruz i okolicach. _To nie jest Miami_ to cykl wstrząsających literackich reportaży, które dzięki znakomitemu warsztatowi autorki wykraczają poza zwykłą literaturę faktu.

Melchor przygląda się temu, co kieruje mordercami i społecznymi wyrzutkami, pragnieniom i okolicznościom, które pchają ich na drogę występku. Choć bohaterów jej tekstów łatwo byłoby nazwać potworami, meksykańska pisarka zmusza nas do próby zrozumienia ich, a nawet empatii. Pełne brutalności, przejmujące historie Fernandy Melchor pozwalają wniknąć w społeczeństwo na krawędzi chaosu, do którego gazetowe relacje z pierwszych stron nie dają dostępu.

Fernanda Melchor za _To nie jest Miami_ w 2024 roku otrzymała Nagrodę im. Ryszarda Kapuścińskiego.Na wschód od Medellín, nad rzeką Magdaleną, leży miasteczko, w którym najbrutalniejsza historia Kolumbii zderza się z myśleniem magicznym i religijnymi wierzeniami. Miasteczko nazywa się Puerto Berrío, a na jego cmentarzu, obok starego gnojownika tuż przy ścianie z grobami najbiedniejszych, pnie się inny wysoki mur, pełen kolorowych nisz. Zajmują je N.N., _nomina nescio_, partyzanci i bezimienni spływający rzeką Magdaleną od 1948 roku. Ciała, które zaplątują się w gałęzie i rybackie sieci i w końcu zostają zabrane przez Pacha, grabarza, zajmującego się nimi z czystego współczucia.

Kiedy mieszkańcy Puerto Berrío wybierają któregoś N.N., nadają mu nowe imię. Powierzają się jego opiece. Przychodzą, żeby dotrzymać mu towarzystwa. Rozmawiają z nim i zanoszą mu swoje prośby, a niektórzy mówią nawet, że czują jego ochronę. Pokrywają nagrobne tablice kolorową farbą, przyklejają dekoracje i kwiaty, zawsze jednak w taki sposób, żeby słowo „wybrany”, wypisane na grobie czarnymi literami, pozostawało widoczne niczym oskarżający, pełen grozy krzyk.Słychać strzały. Ale co tak właściwie dzieje się w Szwecji? Dlaczego na ulicach jednego z najbardziej rozwiniętych krajów świata regularnie dochodzi do egzekucji?

Na to pytanie odpowiedzi szuka Evin Cetin, pochodząca z Kurdystanu adwokatka, która pomaga rodzinom ofiar strzelanin. Aby zrozumieć mechanizm stojący za przemocą, postanawia sama poznać osoby należące do przestępczego półświatka. Przeprowadzone przez nią rozmowy stanowią materiał źródłowy reportażu napisanego wspólnie z dziennikarzem Jensem Liljestrandem.

_Niech twoja matka płacze_ to pełna wrażliwości opowieść o wykluczeniu, które rodzi desperację. O młodych ludziach, dla których handel narkotykami wydaje się jedyną szansą na godziwe życie. O chłopcach rozpoczynających przestępczą karierę w wieku wczesnoszkolnym, zapracowanych matkach tracących nad nimi kontrolę, przyjaciołach z dzieciństwa stających się śmiertelnymi wrogami. Kreśląc szereg bliższych i dalszych portretów, Cetin przedstawia czytelnikowi obraz brutalnego świata przedmieść, z którym zwykły Szwed zdaje się nie mieć nic wspólnego – ale czy na pewno?Poruszający reportaż o wojnie domowej w Jemenie, jednym z najtragiczniejszych i najbardziej przemilczanych współczesnych konfliktów zbrojnych.

W 2014 roku w Jemenie wybuchła wojna, która trwa do dziś. W jej wyniku zginęło 150 tysięcy ludzi, głód towarzyszący konfliktowi pochłonął zaś ponad 220 tysięcy ofiar. Rok po wybuchu wojny Buszra al-Maktari postanowiła udokumentować cierpienie cywilów i, zainspirowana reportażami Swiatłany Aleksijewicz, przez dwa lata jeździła po kraju z narażeniem życia, by zebrać ponad 400 świadectw. To właśnie owe świadectwa, z których część trafiła do książki, składają się na _Co zostawiliście za sobą?_

Al-Maktari przeplata relacje ofiar milicji Hutich i koalicji kierowanej przez Arabię Saudyjską. Wyłania się z nich dramatyczny obraz ugrzęźnięcia w kleszczach wojny, za którą nie odpowiadają i na którą nie mają wpływu. Kronika konfliktu w Jemenie przypomina o skali ludzkiej tragedii kryjącej się za nagłówkami gazet i stanowi zarazem oskarżenie społeczności międzynarodowej o współudział – od dekady światowe i regionalne mocarstwa nie zrobiły bowiem nic, by ulżyć cierpieniom Jemeńczyków. To rzecz, której nie sposób odłożyć na bok.
mniej..

BESTSELLERY

Menu

Zamknij