- promocja
Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie? - ebook
Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie? - ebook
Mówiły: Ty alkoholiku, ułomie, głupku. Masz zło w genach zapisane.
To najbardziej wstrząsająca reportażowa książka roku.
O sprawie, zakończonej skazaniem siostry Bernadetty na więzienie, słyszeliśmy wszyscy. Ale jak to, co działo się w Ośrodku przez ponad trzydzieści lat, było w ogóle możliwe?
Czy gdyby nie koszmar bitych i molestowanych wychowanków – dzieci i dorosłych, normalnych i niepełnosprawnych umysłowo w wieku od czterech do trzydziestu czterech lat – doszłoby do morderstwa małego Mateusza? W lutym 2006 chłopiec został zgwałcony i zabity przez Tomasza, byłego wychowanka Ośrodka, ofiarę tamtejszej „pętli molestowania”, bo Tomasz, zanim zaczął wykorzystywać chłopców, już jako kilkuletnie dziecko był gwałcony przez starszych wychowanków.
„Czy Bóg wybaczy…” – opowiadająca z różnych stron historię koszmaru w Ośrodku, procesu z przesłuchaniami zastraszonych wychowanków - to przede wszystkim porażająca opowieść o przyzwoleniu. Głośnym i cichym. Jak to możliwe, że sprawy przez lata nie nagłośniły nauczycielki, widząc brudnych i pobitych uczniów, przychodzących z Ośrodka? Jak to możliwe, że kontroli nie sprawowało kuratorium, ale zakon?
Pytanie, czy Bóg wybaczy siostrze Scholastyce, Bernardetcie, Monice czy Patrycji, bijącej menażką do utraty przytomności i próba odpowiedzi na to, kim były i są owe kobiety, co spotkało je we wcześniejszym życiu, że stały się potworami oraz dlaczego za potwory wcale się nie uważały – to jeszcze inna sprawa…
Justyna Kopińska – dziennikarz, socjolog. Publikuje w Dużym Formacie Gazety Wyborczej. Tematyka – artykuły śledcze, prawo karne, sądy, więziennictwo. Doświadczenie zawodowe zdobywała w Stanach Zjednoczonych i Afryce Środkowej. Laureatka Amnesty International Journalism Award. Dwukrotna finalistka nagrody im. Teresy Torańskiej w kategorii najlepszy materiał dziennikarski roku, finalistka Grand Press oraz MediaTorów w kategorii najbardziej znane publikacje. W 2014 roku otrzymała wyróżnienie im. Andrzeja Woyciechowskiego.
„Wstrząsająca opowieść o tym, jak zakonnice w Zabrzu przekształciły ośrodek wychowawczy dla dzieci w koszmarny obóz, w którym panowały przemoc, gwałt i strach. To też opowieść o tym, że różne instytucje państwa przez lata przymykały oko na ten ohydny proceder. Książka jest dobrym materiałem na film o mrocznej stronie współczesnej Polski”. MAŁGORZATA SZUMOWSKA, reżyserka
„To jest wstrząsająca opowieść o Polsce widzianej z „bidula”, z ośrodka dla dzieci biednych i opuszczonych. To jest inna Polska niż ta, którą oglądamy codziennie - to Polska ludzi wykluczonych i nieszczęśliwych. To również opowieść o instytucjach państwa polskiego widzianych z tej nieszczęśliwej perspektywy - ileż w nich konformizmu i zakłamania. To wreszcie opowieść o zakonie sióstr Boromeuszek, które z opiekunek dzieci nieszczęśliwych przeobraziły się w instytucję oprawców pełnych okrucieństwa. To chyba najbardziej mroczna i zdegenerowana twarz polskiego katolicyzmu. Zakonne wychowawczynie o zdeformowanych sumieniach wychowywały dzieci, którym deformowały sumienia i osobowości.
Ta książka to więcej niż reportaż - to moralitet. Lektura gorzka, choć fascynująca przez obiektywizm i uczciwość narracji. Chociaż ta opowieść skłania do pesymizmu, to przecież budzi optymizm fakt, że znaleźli się ludzie, którzy podjęli sprzeciw wobec zła i pisarka, która ten sprzeciw podjęła i rzetelnie opisała. Ku nauce i przestrodze”. ADAM MICHNIK, redaktor naczelny „Gazety Wyborczej”
„Justyna Kopińska pokazuje jak przerażające w skutkach dla jednostki mogą być zaniedbania państwa w wypełnianiu roli gwaranta praw człowieka”. DRAGINJA NADAZDIN, dyrektorka Amnesty International Polska
„Książka Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie to aktualna wersja baśni Nowe szaty króla Hansa Chrystiana Andersena. Justyna Kopińska optymistycznie opowiada nam, że przy całym społecznym zakłamaniu wokół "domu dziecka" siostry Bernadetty znaleźli się na szczęście: jedno dziecko, jedna pani nauczycielka, jedna pani prokurator, policjant i psycholog, aby reszta zobaczyła, że KRÓL JEST NAGI”. PAWEŁ MOCZYDŁOWSKI, były szef więziennictwa
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8031-173-2 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
O AKTUALNOŚCI BAŚNI NOWE SZATY KRÓLA HANSA CHRISTIANA ANDERSENA
Choć książkę Justyny Kopińskiej Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie? poprzedza sława reportażu, nie każdy będzie w stanie ją przeczytać. Ogrom skoncentrowanego zła i krzywdy wyrządzonej dzieciom przez opiekunki pracujące w domu dziecka przekraczają możliwości współodczuwania z ofiarami. Sięgnięcie po nią wymaga intelektualnej odwagi, bo zwykła miara przykładana do zrozumienia tego, co tam się działo, nie wystarcza, by uniknąć ponownego bólu, goryczy i żalu chwytających za gardło.
Autorka, w pozbawiony ckliwości sposób, ujawnia obraz i mechanizmy patologii w znajdującym się w samym centrum Zabrza Ośrodku Wychowawczym Sióstr św. Karola Boromeusza.
Ośrodek ten okazał się składowiskiem nikomu niepotrzebnych dzieci zdradzonych przez najbliższych.
Dzieci, których nikt nie chciał pokochać, nie radzą sobie z własnym życiem i przez to wykorzystują się i krzywdzą nawzajem. Serce się kraje. Chciałoby się im pomóc. I pokochać tych, którzy pochylą się nad nimi. Tymczasem dzieci, które z ufnością zwracały się do dorosłych opiekunów, zostały zdradzone po raz drugi.
Ta zdrada jest tak dotkliwa, ponieważ kryje się za szyldem zinstytucjonalizowanego dobra, za specjalnym ośrodkiem wychowawczym, który jest placówką niepubliczną opieki całkowitej, gdzie siostry boromeuszki powinny realizować zadania opiekuńcze, wychowawcze i dydaktyczne.
Wydaje się niepojęte, że wszystkie te zadania stały się okolicznościami wykazywania niewątpliwie trudnym dzieciom tkwiącego w nich zła i nieustającego karania nie za to, co zrobiły, ale za to, kim są. Kary stały się sposobem na trwanie tej instytucji i utrzymywanie dzieci w poniżeniu i przekonaniu, że są pasierbami Boga.
Kary nie były skatalogowane i przypisane określonym naruszeniom. Nie było pewności, za co można być ukaranym i w jaki sposób. Ale przede wszystkim naruszały godność podopiecznych i wiele z nich można uznać śmiało za tortury. Co najgorsze, doszło do wykorzystania nieformalnej władzy, którą mieli wychowankowie, jako narzędzia wykonującego zlecane przez siostry kary, a były w ich repertuarze między innymi: zastraszanie, znęcanie się, bicie, molestowanie i gwałty homoseksualne.
Nauczycielom, psychologom, lekarzom, policji i prokuratorom, tym, którzy przez długie lata stykali się ze śladami pobicia na ciele dzieci, z utratami przytomności i próbami samobójczymi, wydawało się niepojęte, bezsensowne, niewyobrażalne, że mogły dokonywać tego boromeuszki. Większość ludzi, którzy zetknęli się z obciążającymi siostry skargami wychowanków, lekceważyła lub odrzucała oskarżenia o piekło zgotowane dzieciom. Przypisywano im niewdzięczność za to, co siostry dla nich zrobiły, i oskarżano o konfabulacje. Niewdzięczność i „fałszywe oskarżenia” zostały przypisane tym dzieciom, jako pochodna tkwiącego w nich zła.
To myślenie zaczyna być zbieżne z tym, które demonstrują siostry boromeuszki: opór dzieci przed podporządkowaniem się ich pełnej władzy wynika ze zła, które w podopiecznych zamieszkało. Siostra Bernadetta mówi, że „mają je w genach”. Zło tkwi w dzieciach i zanim się je wypuści na wolność, te niezmierzone pokłady zła trzeba wypalić do cna. Do takiego zadania, likwidacji zła w gadzim nasieniu, nadawali się tylko nieskalani funkcjonariusze. Wymagało to od nich hartu ducha, dyscypliny i bezwzględności. Zadanie było trudne. Piekielne zło jawiło się bowiem jako cztero-, pięcioletnie dzieci, słodkie istoty, przy których można się zapomnieć, okazać im miłość i akceptację. A skoro tak niebezpieczne i chytre jest zło, wymagano szczególnego stanu świadomości sióstr. Okazujące ciepłe, matczyne uczucia nie cieszyły się poparciem przełożonych. Karano je, a nawet usuwano z tej odpowiedzialnej pracy.
Na czele tak ważnej misji musiała stać osoba surowa i niezłomna, wewnętrznie zdyscyplinowana, znająca słabości ludzkiej natury, od chytrego zła przebieglejsza w manipulacji, a od ludzi złem zainfekowanych silniejsza i inteligentniejsza. Poświęca się dla nich bezgranicznie, choć oni tego dobra, jakim ich obdarza, pojąć i przyjąć nie potrafią. Taką się dla siebie wymyśliła siostra Bernadetta. Taką się widziała jako dyrektor specjalnego ośrodka wychowawczego. Ale czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie, że jej chora misja spowodowała, że dla tych dzieci karą stało się życie? Czy przekona nas, że wychowywanie w imię tępienia w ludziach zła nie zamienia ofiar tego procesu w sprawców okrutnej przemocy? Czy przekona ludzi, że takie straszne rzeczy dzieją się na świecie wtedy, gdy ktoś na siłę chce uszczęśliwić Pana Boga swoim poświęceniem?
Skala zła wyrządzonego przez ośrodek wychowawczy nie byłaby taka, gdyby nie reakcja na logo Sióstr św. Karola Boromeusza innych ludzi udzielających wsparcia, środków finansowych i pochwał na ślepo tylko ze względu na pustą deklarację religijnej instytucji czyniącej społeczne dobro.
Autorka napisała współczesną wersję baśni Nowe szaty króla Hansa Christiana Andersena. Optymistycznie powiada nam, że przy całym społecznym zakłamaniu wokół „domu dziecka” siostry Bernadetty znaleźli się na szczęście: jedno dziecko, jedna pani nauczycielka, jedna pani prokurator, policjant i psycholog, a w końcu nawet i wizytator, aby reszta zobaczyła, że KRÓL JEST NAGI.
Paweł MoczydłowskiGRZECH ŚMIERTELNY
Zosia
Opowiem ci o sierocińcu, o siostrach, które przyszły do nas z piekła, o próbach samobójczych i przywiązywaniu do słupa. Ale napisz tę książkę dla dziewczyn takich, jaką byłam dawniej. Powiedz im, żeby uciekały, jeśli trafią do bidula prowadzonego przez agresywnych wychowawców. Lepiej żyć na ulicy. I przekaż, żeby nie mieszkały na dworcu. Lepiej po kanałach się ukrywać, wtedy mężczyźni cię nie dopadną.
Nie pamiętam, jak trafiłam do ośrodka. Podobno w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym. Miałam wtedy pięć lat. Moi rodzice byli biedni, a do tego pili. Ale w domu czułam się dużo bezpieczniej niż u sióstr. W sierocińcu od początku było strasznie. Ton nadawały: siostra Bernadetta, Patrycja i Monika. Podobne w okrucieństwie. Patrycja, bo stosowała upokarzające kary, jak przywiązanie do słupa i kaloryfera na wiele godzin. Monika, bo biła mnie najmocniej. Okładała pięściami po twarzy, kręgosłupie. Zdarzało się, że traciłam przytomność. A Bernadetta, bo na to wszystko pozwalała i była najsprytniejsza. Ona nigdy nie biła przy wszystkich. Brała do pokoju sam na sam. I siadała na psychikę. Szantażowała:
– Powiesz matce, że siostry cię biją, to już więcej na święta do domu nie pojedziesz.
Pozostałe siostry się jej bały. Szczególnie Patrycja, która najpierw się stawiała, rywalizowała z nią, a później już tańczyła, jak dyrektor jej zagrała. Wiedziała, że z Bernadettą nie wygra. Nikt by nie wygrał.
Były też dobre siostry, jak Augustyna i Oliwia, ale one nie miały nic do powiedzenia. Siostra Monika trenowała boks na dziewczynkach. Potrafiła najpierw pobić kilkuletnią wychowankę, a potem podnieść ją do góry i rzucić nią o stół. Siostry mówiły:
– Głupia szmato, z ciebie nic w życiu nie będzie.
Ale nie biły wszystkich po równo. W ośrodku były też dziewczynki grzeczne, które niczym się nie wyróżniały. Im czasem linką przyłożyły albo śmiały się z ich wyglądu.
– Z ciebie to kupa mięsa – rechotały.
Ale nie biły ich do krwi. A ja byłam nadpobudliwa i mówiłam, co myślę. A najgorsze, że byłam inna. Siostra Monika rozpowiadała, że jestem Niemką w trzecim pokoleniu. A właściwie to powtarzała:
– Ty pierdolony szwabie!
Bardzo ją denerwowało, że mówiłam po śląsku i miałam problemy ze słuchem i wzrokiem. Przez to czasem nie usłyszałam jej rozkazu. Chciałam mieć aparat słuchowy. Raz nawet lekarz powiedział, że takie aparaty można z dofinansowania dostać, ale siostra mu wytłumaczyła, że nie potrzebuję.
Czujesz tak ogromny lęk, że życie przestaje mieć znaczenie. Całą energię skupiasz na tym, by choć jeden dzień spędzić bez bicia i krzyków.
Nauczyciele wiedzieli, że siostry nas biją. Ale nie mam im za złe, że nie reagowali. Mieli związane ręce. Przecież nie widzieli tego osobiście. Niektórzy się martwili. Przychodzili do ośrodka, a siostry im tłumaczyły:
– Dzieci mają siniaki, bo między sobą się pobiły. Proszę ich nie słuchać, tak sobie fantazjują. Głupie dziecięce gadanie.
Czasem nauczyciel nie dawał za wygraną, dopytywał:
– A dlaczego przywiązujecie dzieci do słupów?
Wtedy siostra Bernadetta mówiła:
– Takie kary były stosowane dawno. – Wymieniała jakąś siostrę z przeszłości. – Wykryto to zachowanie i została przeniesiona. I oczywiście już takie rzeczy się nie zdarzają.
A potem się do nas uśmiechała i dawała batona. Tak na pokaz. Po wyjściu nauczycieli od razu dowiedziała się, kto naskarżył, i urządzała mu piekło.
Jak były imprezy albo grille, to siostra Monika zamykała mnie w sypialni lub w izolatce. Przynosiła trochę wody i jedzenia, ale bardzo mało, tyle żebym nie zdechła. Izolatka wyglądała jak szatnia. Miała kraty w oknach, a siostry zamykały drzwi od zewnątrz i trzymały klucz przy sobie. Nie było jak uciec. Czasem czekałaś tam na karę; wtedy było najtrudniej. Czujesz, jak serce ci gwałtownie uderza. Strach taki, że trudno oddychać.
Najgorsze, że nie było komu o tym powiedzieć. Siostra Bernadetta była zadowolona, że stosowano takie kary. Trzymano nas w ryzach. Siostra Monika biła mnie nawet bez powodu. Podchodziła i dawała z całej siły w kręgosłup, z pięści. Jedna z nauczycielek zauważyła moje siniaki i zaczęła dopytywać o bicie w ośrodku. Siostra się dowiedziała, że to ja puściłam farbę. Znów wylądowałam w izolatce.
*
Zaczęły się myśli samobójcze. Czekałam, aż wszyscy pójdą spać, i włóczyłam się po ośrodku. Szukałam nożyczek lub żyletki. Nie wiem, czy znasz takie uczucie, kiedy myślisz, że właściwie nie masz nic do stracenia? Siostrom mówiłam, co o nich myślę. Chyba wtedy siostra Monika wzięła mnie do osobnego pokoju.
– Jesteś siedliskiem zła! – krzyczała. Uderzyła mnie w twarz.
I wtedy coś we mnie pękło. Krzyknęłam do niej:
– A ty jesteś zwykła kurwa, a nie siostra zakonna!
Pobiła mnie tak, że straciłam przytomność. Siostry powiedziały innym dziewczynom, że Zosia zemdlała od upału i jest w szpitalu. Tak naprawdę wzięły mnie do izolatki, ocuciły, później tam zostawiły. Nie pamiętam, kiedy wyszłam, ale od razu wzięłam żyletkę i zaczęłam się ciąć. Znalazła mnie jedna z sióstr, pobiegła do Bernadetty, a ta zadzwoniła po psycholi. Wpakowali mnie w kaftan i zabrali do szpitala psychiatrycznego. Tam faszerowali psychotropami i trzymali związaną. Ale nie chciałam wracać do ośrodka. Prosiłam tylko o jedną rzecz – żeby nie wracać do tego miejsca. Ale psychiatrzy i psycholodzy zupełnie takich prostych słów nie rozumieją. Nie chcę mieć z nimi nic wspólnego. Patrzyli z góry jak na zwierzątko do analizy. Mówiłam o rzeczach dla mnie najważniejszych, o upokorzeniu, przemocy sióstr, a oni prosili, żebym się bawiła dziwnymi klockami i mnie obserwowali albo kazali narysować drzewo do góry nogami. Narysowałam zwyczajne drzewo i powiedziałam:
– Jak chcecie do góry nogami, to sobie obróćcie.
Zmusili mnie do powrotu do pingwinów. Dużo wtedy płakałam. Siostry miały mi dawać psychotropy. Jedna tabletka rano i jedna wieczorem. Same zmieniły dawkę. Dawały mi trzy tabletki pięć razy dziennie. Nie wiem, skąd one brały te tabletki, ale ten okres był bardzo dziwny. Byłam otępiała. Już nie wiedziałam, co jest prawdą, a co nie. Usypiałam na lekcjach. Nauczyciele znów zaczęli się martwić. Dzwonili do sióstr, które tym razem tłumaczyły, że mam nowe leki i organizm musi się przyzwyczaić.
Zaczęłam uciekać z ośrodka. Ale policja zabierała mnie od rodziców i znowu przywoziła na miejsce. Więc przestałam przychodzić do rodziców, starałam się żyć na ulicy. Miałam do wyboru tylko psychiatryk albo siostry, a nie chciałam do reszty zwariować.
Czujesz głód, strach, ale na ulicy jesteś wolna.
Cieszę się, że sąd potwierdził, co my tam przeżyliśmy – bicie i poniżanie przez kilkadziesiąt lat, brak reakcji na gwałty, przywiązywanie do słupów, wsadzanie twarzy do muszli klozetowej, wyzywanie od ułomów, kurw i szmat. Ale chcę zapytać sędziego, dlaczego kara dla siostry Bernadetty to dwa lata? Przecież za kradzieże odsiaduje się więcej. I jeszcze chciałabym mieć taką pewność, że siostry Patrycja i Monika już nigdy do dziecka się nie zbliżą.
Wiem, że przez ośrodek jesteśmy inni. Wychowankowie, których znam, są albo agresywni, albo unikają ludzi. Najlepiej, jakbyśmy żyli na jakimś odludziu.
Nadal pragnę się zabić, ale chyba boję się śmierci tak samo jak życia.
Pani Agnieszka, świecka wychowawczyni
Pamiętam, jak przyszłam w poniedziałek do pracy i Zosia była w szpitalu. Oczywiście siostry miały dla mnie zmyśloną historię, że zemdlała od upału. Ale dziewczynki powiedziały mi, że jedna z sióstr tak ją pobiła, że straciła przytomność.
Później Zosia próbowała popełnić samobójstwo i została odwieziona do szpitala psychiatrycznego. To nie był jedyny przypadek. Siostra Monika wyrywała dziewczynkom włosy z głowy. Raz straciła nad sobą kontrolę i szarpała wychowanką tak, że na połowie głowy zostało jej gołe ciało pokryte krwią. Siostry przez tydzień trzymały ją w izolatce i nie puszczały do przedszkola. Jak już wyszła, zaczesywano jej włosy w taki sposób, aby jak najmniej było widać rany.
Siostra Monika przyjechała do ośrodka z placówki rolnej, gdzie zajmowała się zbieraniem ziemniaków czy buraków. W każdym razie przyjechała zahartowana i silna. Całą siłę wyładowywała na dziewczynkach. Chyba największą przyjemność sprawiało jej bicie tych najmłodszych. Nie potrzebowała powodu. Dla mnie to był cyborg bez uczuć. Dziewczyny mówiły też sporo o siostrze Scholastyce: to były takie straszne historie z przeszłości o karach cielesnych, klęczeniu na grochu, przywiązywaniu, upokorzeniach. Ale nie chcę tego wspominać, bo czasem przychodzi taka refleksja – pani Agnieszka mówi bardzo wzburzonym głosem – że skoro ośrodek to było siedlisko zła, a ja w nim tkwiłam przez tyle lat, to może ja też jestem zła?
Jedyna kontrola z kuratorium w mojej obecności trwała pięć minut. Przyszli wizytatorzy, spytali, dlaczego wszystkie zabawki są pozamykane na klucz, i wyszli.
O tym, że dziewczynki są bite przez siostrę Monikę, pisałam listy do matki generalnej. Nie reagowała. Później o siostrze Monice rozmawiałam także z siostrą Franciszką. Nie miałam śmiałości pójść z tym do siostry Bernadetty. Czułam przed nią taki respekt. Wszyscy myśleliśmy, że skoro dostała Nagrodę św. Kamila, to jest prawdziwym bożym człowiekiem. Była dyrektorem, więc obawiałam się, że mnie zwolni za krytykę. Mogła też pomyśleć, że mówię o tym na zewnątrz. A ja zawsze byłam lojalna wobec sióstr.
Moja siostra jest w zakonie. Jako młode dziewczyny pomagałyśmy w domu spokojnej starości prowadzonym przez siostry i ona zdecydowała, że dalej chce pomagać. Wstąpiła do zakonu z prawdziwego powołania. Ale po kilkunastu latach bardzo się zmieniła. Nie jest już tak otwarta. Myślę, że ma dużo problemów, tajemnic. Zdarzają się siostry przełożone, które źle traktują swoje podwładne. Potrafią pluć im do zupy, publicznie ośmieszać, wyzywać. Ale pani pewnie myśli, że siostry wyzywają się tak delikatniej, a one używają najgorszych wulgaryzmów. To zaburza całe życie we wspólnocie. A tam jest ścisła hierarchia i nie bardzo można się skarżyć. Trudno mi zrozumieć, jak one mogą szykanować młodsze siostry w ten sposób, skoro codziennie chodzą do komunii i co tydzień do spowiedzi. Ale chyba takich wzajemnych bitew nie uznają za grzech.
Słyszałam o boromeuszkach, które mają myśli samobójcze. Znam takie, które odeszły z zakonu po dwudziestu latach. One już nie chcą założyć rodziny. Planują żyć samotnie, ale przede wszystkim nie chcą być poniżane. Czasem wystarczy jedna okrutna siostra, która się na ciebie uweźmie, i na takich małych przestrzeniach życie zamienia się w horror. Bo siostry muszą ze sobą wytrzymywać dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Podobnie było w ośrodku. Niektóre siostry były tam cały czas. Nie wszystkie się lubiły. To powodowało frustrację i wyładowywanie jej na dzieciach.
Nie rozumiem, dlaczego siostry nie reagowały na molestowanie. Osoby świeckie nie zostawały w ośrodku na noc. Pracowałam codziennie do dwa tysiące siódmego od jedenastej do dziewiętnastej. Wcześniej nie wierzyłam w te gwałty. Dopiero niedawno byli wychowankowie mi o nich opowiedzieli. Mówili, że molestowanie trwało od lat. A ja naprawdę nie chcę o tym wiedzieć. Przypominam sobie, jak byłam na podwórku z dziewczynami i widziałam chłopców zamkniętych w salach. Wchodzili między framugę okna i kraty i tacy spłaszczeni błagali, aby ich wypuścić. Nawet nie chcę myśleć, że mogli być tam wtedy gwałceni. Pytałam sióstr, dlaczego chłopcy krzyczą, a one zawsze tłumaczyły, że są niegrzeczni i zamknięci za karę. Pomyślałam, że ja też wołałabym o pomoc, gdybym była cały dzień zamknięta. I już się tak nie denerwowałam.
Ostatnio ta sprawa zrobiła się głośna i jeden z wychowanków, który teraz ma żonę i dziecko, opowiadał mi, że on też był gwałcony. Ale mówił, że tylko na początku to były gwałty. Później taki seks stał się normalny.
Tam trafiały bardzo różne dzieci. Niektóre były zupełnie zdrowe, rodzice zginęli w wypadku, a krewni nie mogli się nimi zająć, więc myśleli, że u sióstr będzie im najlepiej. To, co łączyło te dzieci, to samotność. One lgnęły do każdego i zrobiłyby wszystko za odrobinę miłości.
Gdy pani Agnieszka kończy mówić, mam do niej tylko jedno pytanie:
– Skoro pani o biciu przez siostry wiedziała od samego początku, to dlaczego przez pięć lat nie zgłosiła pani tego na policję lub do kuratorium?
Pani Agnieszka powtarza jedno zdanie dwa razy, tak jakby chciała przekonać nie mnie, a samą siebie. Mówi:
– To grzech śmiertelny donosić na osoby duchowne.
Prokurator Joanna Smorczewska
Śledztwo w sprawie przemocy w ośrodku rozpoczęło się w dwa tysiące siódmym roku. Gdy przyjechałam z policjantami do ośrodka, siostra dyrektor Bernadetta krzyczała:
– To atak na Kościół i ktoś za to odpowie!
Wcześniej prowadziłam sprawy zabójców, pedofilów, ale nawet oni odczuwali jakieś wyrzuty sumienia. A siostry były zupełnie zaskoczone naszą interwencją.
Nigdy dotąd nie spotkałam się z tak szczerym przekonaniem oprawcy, że postępuje właściwie, a działania prokuratury są zwykłą pomyłką, za którą prokurator i policjanci zostaną ukarani.
Siostra słuchała o wychowankach, którzy byli w ośrodku bici i gwałceni, ze spokojem, kamienną twarzą i lekkim uśmiechem politowania dla mnie. Pomyślałam nawet: to uosobienia zła. Ale nie chciałabym jej oceniać. Może wydarzenia z przeszłości siostry Bernadetty utwierdziły ją w przekonaniu, że dzieci zasługują na bicie i że nie należy im wierzyć. W trakcie procesu adwokat nie nawiązywał do żadnych zdarzeń, które mogłyby tłumaczyć jej okrucieństwo. Nie skierowano siostry na badania psychiatryczne. Dlatego mało wiemy o jej osobowości. Podczas całego śledztwa nigdy nie okazała, że żal jej wychowanków. Zdenerwowała się jedynie wtedy, gdy zwróciłam się do niej: „pani Agnieszko”, używając jej świeckiego imienia. Krzyczała, by nazywać ją „siostrą dyrektor Bernadettą”.
O sprawie ośrodka się nie da zapomnieć. Tyle przesłuchań, podczas których wychowankowie opowiadali o najgorszym koszmarze, jakby to było coś oswojonego, normalnego. Wcześniej nie wiedziałam, że można komuś zrobić taki zamęt w głowie. Sprawić, żeby nie mógł odróżnić dobra od zła.
Pamiętam, że w czasie przesłuchań na stole były cukierki. I każdy chłopiec najpierw patrzył. A gdy mówiłam: „Możesz się poczęstować”, to jeszcze nie podchodził, tylko pytał taki zdziwiony: „Ale na pewno?”. I dopiero wtedy wolno sięgał po cukierek. To naprawdę nie była jakaś zdeprawowana młodzież. Wręcz przeciwnie, większość była bardzo onieśmielona.
Nigdy nie zapomnę wychowanka Tomasza. Wiem, że był zdolny do zabójstwa, i pewnie tętno nawet mu nie podskoczyło. Ale gdy mówił o siostrze Bernadetcie, to tak jakby znów był bezbronnym, małym dzieckiem. Nadal się jej bał.
– Zacznijmy od początku. Jak trafiła pani na sprawę przemocy siostry Bernadetty?
– Wszystko zaczęło się szóstego lutego dwa tysiące szóstego roku. Tego dnia w Rybniku zaginął kilkuletni chłopiec…POSŁOWIE
Pisałam tylko o tych rodzajach przemocy sióstr, które znalazły potwierdzenie w aktach lub usłyszałam o nich z co najmniej dwóch źródeł.
Wiele dialogów jest w stu procentach autentycznych – miałam dostęp do nagrań z eksperymentów procesowych i rozmów policji.
Dziękuję kilkudziesięciu byłym wychowankom ośrodka, którzy zgodzili się na rozmowy. Przedstawiłam wypowiedzi tylko niektórych, aby czytelnik nie pogubił się w tej ilości. Bywało, że najciekawszą część historii wychowanków opowiadał ich kolega, jeden z bohaterów książki. Większości zmieniłam imiona ze względu na seksualny charakter spraw. Czasem na ich prośbę zmieniałam też wygląd i dane, które ułatwiały identyfikację.
Prokurator Joanna Smorczewska nie tylko podzieliła się ze mną swoją wiedzą, ale też naprowadziła mnie na dalsze poszukiwania.
Dziękuję rzecznikowi prokuratury Michałowi Szułczyńskiemu za pomoc w gromadzeniu dokumentacji.
Dziękuję siostrom i wychowawcom świeckim, którzy zgodzili się na rozmowy.
Funkcjonariusz Leszek Gajosz, psycholog Maria Ptasiewicz oraz policjanci, którzy nadal prowadzą sprawy wychowanków ośrodka, bardzo pomogli mi w sprawdzeniu wszystkich faktów.
Przepraszam rzecznik sądu Agatę Dybek-Zdyń oraz kierownik oddziału administracyjnego Beatę Leszczyńską za ogrom telefonów, a także próśb, z którymi się do nich zwracałam. Bardzo dziękuję, że tak szybko odpowiadały na moje pytania.
Dziękuję prezes Sądu Rejonowego w Zabrzu Agnieszce Kubis oraz prezesowi Sądu Okręgowego w Gliwicach Henrykowi Brzyżkiewiczowi za udostępnienie mi wszystkich pism potrzebnych podczas dokumentacji książki.
Dziękuję za rozmowy pani Zofii Włodarskiej i dziesiątkom anonimowych osób, które z różnych względów nie chciały się ujawniać.
Darii Kielan, szefowej wydawnictwa Świat Książki, oraz Renacie Kuryłowicz jestem wdzięczna za zaufanie.
Bardzo dziękuję redaktor Katarzynie Krawczyk, która koordynowała pracę nad książką, oraz redaktor Ewie Woźniakowskiej. Ariadnie Machowskiej i Witoldowi Beresiowi dziękuję za rady, a Pawłowi Moczydłowskiemu za mocne wsparcie.