- W empik go
Czyja wina? - ebook
Czyja wina? - ebook
Henryk Sienkiewicz to nie tylko autor niezapomnianych powieści i nowel, lecz także twórca sztuk scenicznych. Laureat literackiej Nagrody Nobla był także świetnym dramaturgiem.
„Czyja wina? „ to kameralna sztuka obyczajowa, która została opublikowana drukiem w 1880 r. Ukazuje spotkanie po latach dwojga znajomych – Jadwigi Karłowieckiej i Leona, obecnie sławnego malarza. Kiedyś łączyło ich gorące uczucie. Teraz – w rozmowie – wracają do tych chwil z przeszłości, które zniszczyły ich miłość i rozdzieliły ich na zawsze. Karłowiecka mówi: „W życiu nawet mężczyzna musi się czegoś trzymać, a ja, słaba kobieta, jestem jak łódka bez steru, bez wiosła i bez światła, do którego bym zmierzać mogła. A serce wyrywa się do szczęścia. Chciejcie wy zrozumieć, że kobieta musi być kochaną i musi kochać kogokolwiek w świecie; inaczej, w braku prawdziwej miłości, chwyta za pierwszy lepszy jej pozór, za pierwszy lepszy cień...”.
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7903-941-8 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Duża izba szkoły wiejskiej. Z prawej strony sceny szereg prostych, długich ławek, uchodzący w kulisę. Z lewej strony na małym podwyższeniu stolik i krzesło, stanowiące „katedrę” szkoły. – Ciekocki, Kleniewicz i Smugoń. Smugoń raz w raz wygląda przez okno.
CIEKOCKI
A, jest i „dziatwa”? Specjalnie sprowadzona, nieprawdaż? Pewnie będą śpiewać?
SMUGOŃ
z ukłonem
Tylko jednę piosenkę? Bo tylko tę jednę naprawdę dobrze umieją.
KLENIEWICZ
Hymn na cześć księżniczki? Co? Pan pewnie mówi do niej – „wasza książęca mość”. Przyznaj no się pan, panie Smugoń?
SMUGOŃ
Panowie profesorowie pozwolą mi odejść?
KLENIEWICZ
Zaraz? chcieliśmy zapytać pana o tę waszą księżniczkę?
do Ciekockiego
Ale – ale, znawco mowy ludzkiej, jak mam mówić: panie Smugoń czy panie Smugoniu?
CIEKOCKI
Mów, jak ci serce dyktuje. Najlepiej, żebyś mocniej trzymał jęz yk za zębami.
z cicha
Za dużo mówisz?
wskazuje oczyma na Smugonia
przy tym?
SMUGOŃ
z przejęciem
Księżniczka nasza nigdy, przenigdy nie pozwoliłaby mówić do siebie w taki sposób.
KLENIEWICZ
Demokratka – co? A może boi się jakiej srogiej kary, bo przecie nasze?
złośliwie
demokratyczne prawa zabroniły tytułów?
CIEKOCKI
niecierpliwie
Dowcipki!
KLENIEWICZ
Mówię co złego? Pytam się pana Smugonia. Mam czas, więc się chcę oświecić. Gdybym nie miał czasu, tobym pana Smugońia nie nagabywał.
SMUGOŃ
Panowie profesorowie pozwolą? Właśnie słyszę? Dzieci się gromadzą?
Słychać za sceną gwar dziecięcy. Smugoń wychodzi.
CIEKOCKI
do Kleniewicza
Gdzież są koledzy?
KLENIEWICZ
Radostowiec, Małowieski, Wilkosz i tamci byli przed szkołą.
CIEKOCKI
ziewając
Wilkosz grupuje fakty w cykle.
Zabrzeziński przestępuje z nogi na nogę, czekając na doniosłość wydarzeń.
KLENIEWICZ
Każą mi czekać na przyjazd okolicznej potentatki. Nie po tom tu ściągnął, żeby czynić honory takiej damie. Nie mam na to ani czasu, ani ochoty.
CIEKOCKI
Przełęcki kazał, mój drogi. – Przełęcki!
KLENIEWICZ
No tak, Przełęcki. – Przełęcki!
CIEKOCKI
I cóż? Siedziałbyś teraz w izbie i wciągał nozdrzami zapach najbardziej rodzimy domowego ogniska albo huśtałbyś się kędyś na żerdzi pod cudzym żytem, a może nawet pod jęczmieniem. Siedzisz tutaj?
uszczypliwie w moim towarzystwie. Nie udawaj, nie udawaj, proszę cię, notoryczny chłopie z chłopów, że nie jesteś ciekawy tej tam księżniczki.
KLENIEWICZ
O mały włos drgawek nie dostanę z ciekawości. Ale? Ta nasza Smugoniowa dała mi od niechcenia do zrozumienia, że przyjaźni się z ową księżniczką.
CIEKOCKI
Przyjaźni się z księżniczką? tiens. A ona tam jest przed szkołą?
KLENIEWICZ
Kto?
CIEKOCKI
Ta, mówię, Smugoniowa?
KLENIEWICZ
Jest, Jasieniu, jest. Ale ty sobie po próżnicy złotej główki Smugoniową nie zaprzątaj. Najprzód – to nie pasuje, żeby tu oczy przewracać. To sobie wyperswaduj. W mieście możesz, a tu, uważasz, panie profesorze – nie. Zrozumiano?
CIEKOCKI
Te piękne, łagodne, powabne, pociągające oczy, rzeczywiście smugoniowate, umieszczasz w budżecie swoich wakacyjnych przyjemności? To należy do dziedziny twej antropologii?? Powiedz no mi, Antoś.
KLENIEWICZ
Mój kochany? Oczy ma ładne i cała jest śliczności? Ale co z tego? Żebyś ty był albo żebym ja był podobny do tego Przełęckiego, toby tam może i spojrzała w naszą stronę. Teraz to patrzy na mnie, a widzi Przełęckiego, żeby stał za nią z tyłu, z boku, a nawet za drzwiami.
CIEKOCKI
Robicie z Przełęckiego jakiegoś bożka, Apollina.
KLENIEWICZ
Ty Apollina, bracie, nie przypominasz ani en jace, ani z profilu.
CIEKOCKI
Nie mam pretensji.
KLENIEWICZ
Słusznie? Niekoniecznie znowu trzeba być Apollinem, żeby mieć jakie takie powodzenie?
CIEKOCKI
Chcesz się czymś pochwalić?
KLENIEWICZ
Pochwalić, nie pochwalić, ale mogę ci opowiedzieć, jeżeliś ciekawy.
CIEKOCKI
No?
KLENIEWICZ
Jakeśmy byli w Krasnojarsku i powstawało z nas, austriackich poddanych i z Polaków rozpadającej się armii rosyjskiej, wojsko polskie, zdarzyło mi się, wiesz, mieszkać u jednej rodziny?
CIEKOCKI
Śpiesz się, uważasz, z wyłuszczeniem perypetyj romansu, bo?
wygląda oknem
wszyscy tutaj idą.
KLENIEWICZ
ze złością
Zawsze, skoro tylko zacznę co ciekawego opowiadać, ktoś idzie, wchodzi, przyjeżdża, odjeżdża, wychodzi? Do diabła! Nie będę gadał!
CIEKOCKI
Ależ mów, tylko że idą. To tylko chciałem?
KLENIEWICZ
urażony
Mogę nie mówić. Nic mi na tym nie zależy?
CIEKOCKI
Złą chwilę zawsze wybierasz, Kleniewicz. Wybieraj dobre chwile do swych przechwałek.
KLENIEWICZ
Nie puszczam się na przechwałki. Zresztą, nic ci nie mam do powiedzenia.
CIEKOCKI
To masz coś do powiedzenia, to nie masz?
KLENIEWICZ
zirytowany
Daj mi święty pokój!
CIEKOCKI
Ano – trudno, zmuszać cię przecie nie będę do opowieści?
wygląda oknem
Księżniczka, księżniczka? Wielkie słowo, a to jest po prostu, mój antropologu, podstarzałe pudełeczko?Idą tutaj? Przełęcki peroruje?
Dzieci ze szkoły wiejskiej śpiewają zgodnym chórem pierwszą strofkę piosenki „Uciekla mi przepióreczka w proso?”. Wchodzą – Wilkosz, Radostowiec i Małowieskt.
KLENIEWICZ
z ironią
Panowie profesorowie przyjęli już jaśnie pannę??
RADOSTOWIEC
Komedia! Słowo daję, że komedia?
ZABRZEZIŃSKI
Każą nam, profesorom uniwersytetu, ludziom poważnym, witać jakąś tutejszą arystokratyczną znakomitość, jak gumiennym, ekonomom i fornalom z jej majątku.
WILKOSZ
Mogliście, koledzy, oprzeć się, nie pójść. Dlaczegożeście poszli?
RADOSTOWIEC
Dlaczegośmy poszli? Przełęcki kazał, więc poszliśmy.
CIEKOCKI
„Przełęcki kazał”? Nie rozumiem! My z Kleniewiczem nie poszliśmy tam wcale, i kwita! Cóż mnie mogą obchodzić życzenia albo rozkazy Przełęckiego!
Smugoń wszedł, czegoś szuka na sali i znowu wyszedł.
KLENIEWICZ
W ogóle nie podoba mi się to burmistrzowanie Przełęckiego. Przybiera tony jakiegoś nad nami rektora czy dziekana.
CIEKOCKI
Nie chciałem mówić przy tym nauczycielu, Smugoniu. Trzeba rozmówić się otwarcie, szczerze z Przełęckim.
KLENIEWICZ
Niech sobie sam skacze koło tej panny. A my co?
WILKOSZ
Ależ koledzy zapominają, dlaczego on skacze?
RADOSTOWIEC
Nie zapominamy o niczym, ale niech też i Przełęcki raczy pamiętać, kim jesteśmy.
ZABRZEZIŃSKI
I kim sam jest.
WILKOSZ
Nie robi przecie tych prysiudów dla osobistego ani poziomego celu.
RADOSTOWIEC
Niech sobie sam robi!
ZABRZEZIŃSKI
Tymczasem on najwyraźniej „rozkazał”, powtarzam, „rozkazał” i mnie, i Radostowcowi, i naszemu historykowi, no i wam?
do Kleniewicza i Ciekockiego
że mamy tę pannę po prostu emablować, puścić w ruch najordynarniejszą karotę?
WILKOSZ
Koledzy raczą zwrócić uwagę? Cel jest niemały!?
Wchodzi księżniczka Celina Sieniawianka, panna w pewnym wieku. Za nią idzie Smugoń i Przełęcki.
KSIĘŻNICZKA
spostrzega profesorów
Ach, może przeszkadzamy!? Przepraszam.
PRZEŁĘCKI
Pozwoli pani przedstawić sobie nasze „ciało”.
Daje znaki profesorom, żeby podeszli bliżej. Ci podchodzą ociągając się.
Oto nasz geolog, doktor Radostowiec, o którym tyle?
RADOSTOWIEC
do Przełęckiego
Co „tyle”?
Kłania się Księżniczce, ona uprzejmie podaje mu rękę.
PRZEŁĘCKI
Przewraca kamienie, pastwiska, podorywki, a szczególniej wzgórza całej okolicy. Przynajmniej chce przewrócić wszystkie ustalone o niej pojęcia tutejsze.
KSIĘŻNICZKA
Niestety, jesteśmy tutaj tak zacofani, że nawet ustalonych pojęć w tej dziedzinie wcale nie posiadamy.
SMUGOŃ
z cicha
Sami nie wiemy, co posiadamy.
KSIĘŻNICZKA
Właśnie, właśnie!
RADOSTOWIEC
Nie sądzę, łaskawa pani, żeby tak źle było z tą okolicą. Co do moich przewrotów, to mieszkańcy mogą być spokojni. Wszystko zostanie na miejscu – kamienie, pastwiska, podorywki.
KSIĘŻNICZKA
A gdzież jest nasza kochana gospodyni, pani Smugoniowa? Bez niej jak bez słońca.
SMUGOŃ
Zajęta jest jeszcze wyprawianiem dziatwy. Zaraz tu będzie.
PRZEŁĘCKI
pociąga Małowieskiego
Doktor Józef Małowieski, botanik.
Księżniczka wita się z Małowieskim.
Doktor Kleniewicz, antropolog.
Ciekocki podchodzi do Księżniczki i przedstawia się.
CIEKOCKI
Jestem doktor filozofii Ciekocki, nauczyciel gramatyki.
KSIĘŻNICZKA
uprzejmie
Jakże jestem szczęśliwa poznając panów, witając panów w tej szkole?
Wchodzi profesor Bukański.
PRZEŁĘCKI
Jeszcze tylko trzech z serii najciężej uczonych.
wskazuje
Doktor Wilkosz, nasz sławny historyk?
KSIĘŻNICZKA
z cicha
Aa?
PRZEŁĘCKI
Który tyle narobił rumoru swymi odkryciami. Doktor Wilkosz, wróg osobisty Czarnka z Jankowa czy Janka z Czarnkowa? Czy to nie jest, zaprawdę, szczyt, zenit nauki, wykazać takiemu z Czarnkowa, który już ze czterysta lat leży sobie na cmentarzu, w którym miejscu skłamał, a nawet dlaczego? Tamten w grobie przewraca się ze wstydu, ale za to prawda tryumfuje.
WILKOSZ
wita się z Księżniczką
Ostrożnie, ostrożnie, hołdowniku Einsteina.
PRZEŁĘCKI
Proszę pani, ci panowie, rozpuszczający plotki o przeszłości albo demaskujący plotki plotkarzy sprzed stu i dwustu lat, radzi by coś złośliwego powiedzieć także o Einsteinie. Ale – przykrótki języczek! Pozwoli pani? właśnie? geograf Bukański.
Bukański kłania się.
A to doktor Zabrzeziński? niestety? historyk sztuki.
ZABRZEZIŃSKI
z uśmiechem
Do usług.
PRZEŁĘCKI
On to właśnie „odkrył” Porębiany.
KSIĘŻNICZKA
Ach, więc to panu profesorowi zawdzięczamy te szczegóły o naszej kochanej ruinie, teprawdziwe rewelacje, które mi w krótkości powtórzył właśnie profesor Edward.
ZABRZEZIŃSKI
Pewnie wszystko poprzekręcał według swej zasady względności. Porębiany same mówią za siebie każdym złomem ciosu, każdą skarpą, sklepieniem, kształtem okna. Przepyszny zamek!
PRZEŁĘCKI
I taki oto zamek – w ruinie. O, losy, losy!
Wchodzi Smugoniowa.
KSIĘŻNICZKA
A, jest nasza pani Dorotka.
SMUGONIOWA
wesoło
Jestem.
PRZEŁĘCKI
No to może byśmy usiedli. Wprawdzie nie ma na czym?
SMUGOŃ
Zaraz, zaraz! Przyniosę krzesła od siebie.
Wybiega. Profesorowie Wilkosz, Zabrzeziński, Radostowiec jeden przez drugiego zdejmują krzesło z katedry. Wilkosz podaje krzesło Księżniczce.
KSIĘŻNICZKA
najuprzejmiej
Dziękuję. Moglibyśmy tutaj w ławkach usiąść. Doprawdy, wstydzę się zabierać to miejsce.
WILKOSZ
W ławkach? A tak, że to w szkole. Przed chwilą siedzieli tutaj nauczyciele ludowi, nasi słuchacze?
KSIĘŻNICZKA
Właśnie to pragnęłam zobaczyć i usłyszeć, choćby przez szparkę we drzwiach.
SMUGONIOWA
Czemuż to przez szparkę? Nasza droga księżniczka tyle opieki roztacza nad tą szkołą, że jako honorowej opiekunce należy jej się honorowy udział w kursach.
KSIĘŻNICZKA
Pani Smugoniowa po przyjacielsku wywyższa moje zasługi wobec panów profesorów – i to tak szczodrze, że gotowi pomyśleć?
SMUGONIOWA
Wywyższam? Broń Boże! Rząd ani w części nie może łożyć na to wszystko, co w szkole posiadamy. Wszystko to mamy od księżniczki. Przecież to prawda.
Smugoń przynosi trzy krzesła. Zebrani siadają na krzesłach i na ławkach szkolnych.
SMUGOŃ
Śmiało można powiedzieć, że drugiej takiej szkoły w Polsce nie ma. A wszystko to dzięki naszej księżniczce. Sprzęty, pomoce szkolne, biblioteka, opał, remont budynku, nie mówiąc już?
SMUGONIOWA
Każda choinka, każde święta?
KSIĘŻNICZKA
Chciałam dowiedzieć się czegoś nowego, a państwo obydwoje częstują mnie dawno znanymi szczegółami?
PRZEŁĘCKI
Nowego! Oczywiście! Nowego! „Dalej z posad, bryło świata, nowymi cię pchniemy tory”!
RADOSTOWIEC
do Zabrzezińskiego
Zaczyna się robota.
ZABRZEZIŃSKI
do Radostowca
A niech odstawia swoją sztukę. Mogę posłuchać.
KSIĘŻNICZKA
Więc w tym roku kurs wykładów dla nauczycieli ludowych trwać będzie tak samo jak w zeszłym – pięć tygodni?
PRZEŁĘCKI
Pięć tygodni i oha! – jak tutaj mówi się o długich drogach. Prawda, Ciekocki, że tak się mówi?
CIEKOCKI
Mów, jak ci serce dyktuje.
KSIĘŻNICZKA
Ciekawa jestem, czy też w tym roku ilość słuchaczów powiększyła się?
PRZEŁĘCKI
Bardzo. Musieliśmy ograniczyć ilość przyjętych.
SMUGONIOWA
Zgłoszeń mieliśmy ogrom.
SMUGOŃ
Z całej naszej prowincji koledzy pośpieszyli ze zgłoszeniami.
PRZEŁĘCKI
Gdzieżbyśmy mogli pomieścić tylu ludzi?
SMUGONIOWA
Teraz mieszczą się w chłopskich izbach, jak mogą. Ale wieś jest literalnie przepełniona.
KSIĘŻNICZKA
Jakie to jest doniosłe zjawisko! Jakie to piękne dzieło!
PRZEŁĘCKI
Tak?
KSIĘŻNICZKA
Mój Boże! Ileż można zrobić – po prostu – ot, z niczego! Rzecz znakomita, utkana z zapału. Już zeszłoroczne rezultaty kursu były olśniewające, a oto w tym roku sprawa tak się rozwija.
PRZEŁĘCKI
cicho, ale tak, że wszyscy słyszą
Mamy takich prelegentów jak nasi znakomici profesorowie. Przecież to jest elita! Kamień by zaczął słuchać, gdyby miał uszy, paskarz by się roztkliwił.
KSIĘŻNICZKA
Chciał pan profesor powiedzieć: tak zwana księżniczka wzruszyłaby się i przejęła entuzjazmem?
SMUGOŃ
zgorszony
Jakże można! Cóż za porównanie!
PRZEŁĘCKI
Prawdę mówię, choć mi to niełatwo przychodzi w oczy kolegów chwalić?
CIEKOCKI
Niepotrzebnie się kolega tak fatyguje. My jesteśmy ludzie niewdzięczni.
PRZEŁĘCKI
Z własnej chęci nigdy się nie zagłębiałem w arkana gramatyki. Wyznaję ze wstydem i skruchą, że dla mnie przyimek i przysłówek to było niemal to samo. Jednego dnia byłem tutaj w sieni, gdy się odbywał wykład profesora Ciekockiego. Drzwi były otwarte. Profesor opowiadał właśnie nauczycielom o zaimku.
CIEKOCKI
Proszę cię, panie doktorze Przełęcki! Co to ma do rzeczy?
KLENIEWICZ
W istocie?
PRZEŁĘCKI
Zaraz. Mam w tej chwili głos, a jeszcze nie skończyłem.
CIEKOCKI
Nie rozumiem? I doprawdy!?
PRZEŁĘCKI
Jakże się nasz językoznawca zaczął unosić nad tym szczęściem, nad tym darem losu, że my oto posiadamy zaimek! Jakże nie zacznie wychwalać tego zaimka za to, że nie potrzebujemy powtarzać dziesięć albo i sto razy tego samego rzeczownika, ale możemy go chytrze zamienić zaimkiem! Jakże nie zacznie wychwalać tych rozmaitych zaimków za ich zasługi!
CIEKOCKI
To jest dowcipne – prawda? To dowcipne?
PRZEŁĘCKI
Zstąpił z tej oto katedry, wszedł między nauczycieli i przejął ich takim szałem uwielbienia najprzód dla zaimków jakichś osobowych, później dla zwrotnych, a gdy doszedł do dzierżawczych, słuchacze szaleli gromadnie ze szczęścia. O mało nie płakali całym tłumem wraz ze swym mistrzem?
SMUGONIOWA
Pan profesor Przełęcki tak to dziwnie tutaj przedstawił? Tymczasem pan profesor Ciekocki budzi rzeczywiście zachwyt swymi wykładami pospolitej, nieefektownej gramatyki.
CIEKOCKI
kłania się Smugoniowej
Pani!
SMUGONIOWA
Jest to właściwie wykład wiedzy o naszym języku. To, czego by nikt nie dokonał, osiągnął właśnie nasz profesor Ciekocki: pobudził nauczycieli ludowych do studiów samodzielnych, do pracy nad mową?
SMUGOŃ
z zapałem
Cóż dopiero, gdy przychodzą wykłady i dyskusje o gwarze tutejszej i gwarach innych!?
CIEKOCKI
do Przełęckiego
Czy to ja mam ci się wywdzięczyć kontr-odą na cześć twoich wykładów, znakomity fizyku, o ostatnich figlach i sztuczkach, o różnych tam telefonach bez drutu, fotografiach na odległość, o relatywizmie?
PRZEŁĘCKI
Nie teraz! Kontr-oda nie teraz. W przyszłości. Wydam w tej sprawie specjalne orędzie.
WILKOSZ
z cicha
Co prawda – jeszcze ci słuchacze nie bardzo się otrzaskali z systemem starego Kopernika, aż ci tu wali się na nich ów relatywizm?
PRZEŁĘCKI
Niestety! Niestety! Nie mam tutaj laboratorium, nie mam najprostszych, najzwyklejszych narzędzi. Jestem ubogi w przyrządy jak Kopernik albo jak Galileusz.
ZABRZEZIŃSKI
Chciałeś kolega powiedzieć: jak Galicjanin??
PRZEŁĘCKI
Nie, chciałem w skromności swej powiedzieć: jak Galileusz.
ZABRZEZIŃSKI
Jesteś kolega za skromny. To niezdrowo.
WILKOSZ
Do dzieła, koledzy! Do dzieła!
PRZEŁĘCKI
„Do dzieła” – powiada nasz dziejopis. Dobrze!
KSIĘŻNICZKA
Ułatwię panom początek, który jest zawsze i wszędzie najtrudniejszy. Chodzi o zamek, o Porębiany?
PRZEŁĘCKI
O Porębiany, złota księżniczko! O Porębiany.
KSIĘŻNICZKA
A więc – do dzieła!
PRZEŁĘCKI
Nasz znakomity historyk Wilkosz ma głos.
WILKOSZ
„Wilkosz ma głos”? Tak. Głos. Cóż to chciałem powiedzieć? Prastare gniazdo. Mocny Boże – Porębiany! Kolega Zabrzeziński badał ruinę po swojemu, ze znawstwem, którego mu śmiertelny wróg nie odmówi. Zapewnia nas o czternastym wieku?
ZABRZEZIŃSKI
Tak, to murowana prawda. Mówią ją fundamenty i skarpy zamczyska.
WILKOSZ
Nie o to chodzi! Nie o to! Ja wam dam, jeśli chcecie, tysiące dowodów, że na miejscu tych murowanych ścian i skarp stało gniazdo o dwa wieki starsze.
ZABRZEZIŃSKI
Tego nie wiem. To do mnie nie należy.
WILKOSZ
Porębiany – toż to jest dworzyszcze, leśny zamek tego wisusa i – żal się Boże! – biskupa, Pawła z Przemankowa.
PRZEŁĘCKI
Ciekawe: biskupa a zarazem wisusa.
WILKOSZ
Wiadoma rzecz. Nie o tym mowa. Ależ co za postać, co za figura, co za przepyszny pan owych czasów! Zjeżdża do tego uroczyska w olbrzymiej, niezbrodzonej puszczy, otoczony szczwaczami, strzelcami, siłaczami leśnymi, walecznym ludem myśliwców na niedźwiedzie, na wilki, na łosie, otoczony zgrają pochlebców, błaznów, wesołków, śpiewaków oraz mniej ciekawym towarzystwem przyjaciółek?
PRZEŁĘCKI
Paweł z Przemankowa! Świetny egzemplarz tamtych czasów, niestety, minionych. Kolega Zabrzeziński ma głos.
WILKOSZ
Jeżeli się przypatrzeć tym czasom, wmyśleć się, wgryźć w tamte obyczaje?Zobaczyć ich tutaj wśród puszczy szumiącej, na łowach dzikich jak owe knieje, wśród uczt, podczas hulatyk niesłychanych?
PRZEŁĘCKI
grzecznie
Przepraszam? Właśnie kolega Zabrzeziński?
WILKOSZ
A? Kolega Zabrzeziński? Proszę, proszę?
ZABRZEZIŃSKI
Porębiany – przepyszna, olbrzymia, kazimierzowska skorupa! Na dziesięć mil wokoło widać ją jak na dłoni. Każde dziecko z najodleglejszych wsi wskazuje paluszkiem na wyniosłą górę i ten dziwaczny, poszczerbiony, groźny szczyt i mówi: oto są Porębiany. To siedlisko nietoperzy, sów i jaszczurek?
PRZEŁĘCKI
Doskonale powiedziane: siedlisko nietoperzy, sów i jaszczurek?To właśnie!
SMUGONIOWA
Widok z narożnej kwadratowej baszty nie da się z niczym porównać! Cały kraj pod nogami: lasy, rzeki, miasteczka, wsie?Zdaje się, że jeśli wzrok natężyć, toby się Warszawę zobaczyło?
KLENIEWICZ
do Smugoniowej
A czyż pani spoglądała kiedy na kraj ze szczytu tej wieży?
SMUGONIOWA
Nieraz. My tutaj mamy tak mało rozrywek?
KLENIEWICZ
Że trzeba dorabiać je sobie na zasadzie teorii – nieprawdopodobieństwa. Współczuję pani.
SMUGONIOWA
Pan profesor ma dobre serce.
WILKOSZ
do Księżniczki
To wielkie szczęście, pani, posiadać Porębiany.
KSIĘŻNICZKA
Szczęście? Posiadanie nie jest szczęściem. Właściwie – dopiero uświadomienie sobie ogromu braków jest jakąś postacią posiadania. Ja tyle razy błąkałam się po ruinie Porębian, patrzyłam na nie – i nic w nich nie widziałam nadzwyczajnego. Ot – ruina. Miejsce do samotnych rozmyślań. Dopiero teraz dowiaduję się, czym one są w istocie.
MAŁOWIESKI
Doskonale to pani ujęła. Zrozumienie wartości jest dopiero bogactwem. My tu wszyscy jesteśmy takimi właśnie magnatami. Widzimy w tym starym zamczysku skarb bez ceny, ponieważ go nie posiadamy. A pani nic w nim nie dostrzega?
KSIĘŻNICZKA
Przeciwnie, dostrzegam. Teraz dostrzegam. Od czasu gdy wysłuchałam w mieście szeregu odczytów profesora Przełęckiego o regionalizmie, o konieczności organizowania nauczycielskich kursów wakacyjnych, oczy mi się otworzyły.
KLENIEWICZ
A więc o cóż chodzi? Mówmy otwarcie. Jesteśmy ludźmi jednego ducha. Gdyby nasz zespół, pracujący tutaj w lecie z tak dobrym rezultatem, posiadł ten stary, nieużyteczny zamek – gdybyśmy się mogli tam roztasować?
PRZEŁĘCKI
Przede wszystkim – tam zmieściliby się wszyscy nauczyciele ludowi naszej prowincji?Mogliby mieć w porze letniej za darmo pomieszczenie i noclegowisko podczas kursu.
SMUGOŃ
A – znakomicie, w tych dolnych salach! Znakomicie!
RADOSTOWIEC
W jednej z mnóstwa tych pustych jam, a z czasem, kiedyś – sal, założyłoby się laboratorium i muzeum geologiczne tej okolicy. Ludzie zwiedzający nauczyliby się patrzeć na rzeczy, rozumieć te bezcenne wartości, po których depcą bezmyślnie albo które niszczą jak Wandale.
MAŁOWIESKI
Oczywiście. Bez wielkiego trudu mógłbym w sąsiedniej sali urządzić stację naukową botaniczną, nawet praktycznie rolniczą, wystawę stałą okazów i wzorów?
KLENIEWICZ
Małą jakąś izdebkę dla antropologa! Małą, najgorszą, choćby w tej narożnej kwadratowej wieży, gdzie pani Smugoniowa chodzi marzyć o Warszawie.
SMUGONIOWA
Ja nie marzę o Warszawie!
PRZEŁĘCKI
Będzie, będzie! Wszystko będzie. Następny! Doktor Ciekocki ma głos.
CIEKOCKI
Nie wymagam wiele. Ale muszę mieć widną salę do ustawienia skrzynek z katalogami gwarowymi tej ziemi. Od tego nasz regionalizm musi zacząć. W tejże sali, właśnie w tejże sali, nie gdzieś tam, na jakimś piętrze, chcę prowadzić wykłady i rozmowy ze słuchaczami, których do rzeczy zapalę. Moja z nimi nauka musi polegać na wykładzie metody zbierania, na umiejętnym i planowym sposobie?
PRZEŁĘCKI
Wiem, naturalnie, ależ tak! Na sposobie zbierania gadania?
CIEKOCKI
Przepraszam. Muszę wyjaśnić?
PRZEŁĘCKI
Przepraszam, ale mówi sam Wilkosz. No, historyk i geograf nic osobnego nie dostaną! Do sali bibliotecznej! Tę salę sobie fundniemy, zabierając z okolicy bez pardonu, co tam gdzie jeszcze gnije po strychach, po lamusach i starych dzwonnicach.
WILKOSZ
Akurat! Zaraz, zaraz! Nie tak znowu obcesowo. Jeżeli o tym mowa, to tutaj właśnie, dla tej okolicy powinny być zostawione w celu ich wystawienia w specjalnych gablotach akty i dyplomaty, które się jej tyczą. Nic tak nie zachęca obywatela do czci, do studiów przeszłości jak widok prastarego zabytku z jego okolicy rodzimej.
ZABRZEZIŃSKI
To jest prawda.
PRZEŁĘCKI
Kolega Zabrzeziński otrzyma wszystkie wolne, widne korytarze?
ZABRZEZIŃSKI
Co takiego? Korytarze?!
PRZEŁĘCKI
Tam porozwiesza swe widoki, przekroje, rzuty co najwilgotniejszych piwnic, ruder i ułomków? No, kto jeszcze??
SMUGONIOWA
Jeszcze pan profesor.
PRZEŁĘCKI
Jeszcze ja. Otóż – nie żądam ci ja wiele, ale biorę poniekąd wszystko. Taki jest mój los fizyczny.
KLENIEWICZ
Niezły los.
PRZEŁĘCKI
Potrzebuję, o humaniści – piwnic na urządzenie sejsmografów i wież na stacje meteorologiczne. Będę z tych wież wystawiał czerwone latarnie świetlne, zwiastujące we żniwa burze. Czarna kula w czerwonej latarni będzie zwiastowała burzę gradową. Będę dawał znaki świetlne na słotę i pogodę, widzialne na pięć, sześć mil wokoło.
CIEKOCKI
Na pięć mil – tiens!
PRZEŁĘCKI
Jeżeli funduszów starczy, a myślę, że na to starczy, w największej sali?
KLENIEWICZ
A dlaczegóżby funduszów nie miało starczyć? Także!
PRZEŁĘCKI
W największej sali urządzi się kinematograf naukowy, głównie przyrodniczy?
WILKOSZ
I historyczny!
BUKAŃSKI
z hałasem wyskakuje
I geograficzny!
PRZEŁĘCKI
Muszę przecie mieć gabinet fizyczny jako tako zaopatrzony, abym mógł słuchaczów zaznajomić?
WILKOSZ
Jednym słowem, zgarniamy z całej tej okolicy wszystko, co nasza wiedza uzna za wartość, wszystko, co na tej przestrzeni godne jest myśli – i wciągamy do zamczyska porębiańskiego.
PRZEŁĘCKI
A w zamian dajemy tejże okolicy ze starego rumowiska stokroć, t ysiąckroć, milionkroć więcej, niż ta okolica nam dostarczy. Damy jej wszystko. Damy jej wiedzę o sobie i swym jestestwie.
WILKOSZ
Ktoś tu powiedział, że dzisiaj każde dziecko tej okolicy, patrząc na ruinę z odległości, mówi: to Porębiany! Za kilka lat każdy człowiek tych stron, nawet najuboższy duchem i ciałem, będzie patrzał na widny w dali nasz zamek z najżywszym zaciekawieniem, z najgłębszą wdzięcznością. Co mówię? Z miłością. Będzie mówił: oto tam są nasze Porębiany!
KSIĘŻNICZKA
A więc?
PRZEŁĘCKI
A więc?
KSIĘŻNICZKA
Cóż ja mam począć? Czyliż po tym, co tutaj panowie mówili, ja jedna śmiałabym podnosić głos: to są moje Porębiany? Ale nie ma tutaj mojego administratora, a właściwie opiekuna od dzieciństwa, pana Bęczkowskiego. W sprawach majątkowych nic nie robię bez jego rady, a właściwie bez decyzji.
SMUGOŃ
Owszem, pan administrator jest we wsi, w kancelarii na leśnictwie.
KSIĘŻNICZKA
A, jest pan Bęczkowski. To doskonale się składa. Trzeba go poprosić tutaj.
SMUGOŃ
Czy mogę pójść do pana administratora?
KSIĘŻNICZKA
Proszę pana, bardzo proszę.
Smugoń wychodzi
PRZEŁĘCKI
Zanim pan Bęczkowski postawi nam tutaj swe twarde veto – bo je pewnie postawi – czy pani sama, własną mocą i władzą?
KSIĘŻNICZKA
Kujemy żelazo póki gorące. A więc tak! Ja, Celina Sieniawianka, darowuję starą ruinę zamku zwanego Porębiany, który leży w granicach moich tutejszych folwarków, panu doktorowi Przełęckiemu.
KLENIEWICZ
Przełęckiemu?!
PRZEŁĘCKI
O, nie! Co to, to nie! Nie mnie, pani, lecz naszym kursom wakacyjnym.
WILKOSZ
Zespołowi profesorów i uczniów kursu wakacyjnego.
MAŁOWIESKI
Instytucji kursów wakacyjnych, która jest jednostką prawną i może darowizny otrzymywać.
CIEKOCKI
Mamy w statucie zawarowane prawo przyjmowania darowizn.
BUKAŃSKI
Oczywiście – instytucji kursów wakacyjnych.
ZABRZEZIŃSKI
Tak, tak, to jasne jak słońce.
KSIĘŻNICZKA
Nie! Panu profesorowi Przełęckiemu. Kursy jednego roku mogą być, drugiego nie być, a pan profesor Przełęcki jest podwójnie jednostką fizyczną. On sam będzie miał rejentalnie zawarowane prawo uczynienia z tym darem, co będzie uważał za godziwe i stosowne.
KLENIEWICZ
Kursy są jednostką prawną?
WILKOSZ
Skoro ofiarodawczyni życzy sobie, to – proszę kolegów – o czymże tu rozprawiamy?
CIEKOCKI
Byłoby prościej, jaśniej, zrozumiałej – wspanialej – kursom, ale, rzecz prosta, skoro taka wola?
KLENIEWICZ
Szkoda!
KSIĘŻNICZKA
Czego szkoda?
KLENIEWICZ
Szkoda, że tak powiem, efektu?
KSIĘŻNICZKA
Od pana profesora Przełęckiego dowiedziałam się przed rokiem o idei tych wykładów z jego publicznych prelekcji. On właściwie pierwszy w roku zeszłym wykłady tutejsze z niemałym trudem organizował. Patrzyłam na to, więc jemu. Tylko tak, proszę panów, mogę się zrzec tego zamku.
do Przełęckiego
Czy zgoda, panie doktorze?
PRZEŁĘCKI
Będę dwukrotnie chadzał „w rejent”, bo ja przepiszę zaraz zamczysko na własność kursów.
KSIĘŻNICZKA
To pan przepisze. Od dnia dzisiejszego, od tej oto godziny, pan profesor Przełęcki jest właścicielem ruiny, a także całego bezpłodnego, jałowcem porosłego wzgórza, na którym ruina stoi.
PRZEŁĘCKI
Róbże tu, co chcesz! A więc ni z tego, ni z owego jestem posiadaczem książęcego zamku, spadkobiercą praw Pawła z Przemankowa.
Wszyscy kłaniają mu się żartobliwie. On przyjmuje hołd z komiczną powagą.
Nie jestem wprawdzie biskupem, ale – zastrzegam sobie to prawo – mogę być wisusem.
Wchodzi Bęczkowski. Przeciera binokle, wkłada je na nos i przypatruje się zebranym. Wita się z profesorami podaniem ręki. Jedni znają go, inni przedstawiają się.
KSIĘŻNICZKA
do Bęczkowskiego
Panie Karolu, nawarzyłam tutaj piwa?
BĘCZKOWSKI
Oho!?
KSIĘŻNICZKA
I drżę.
BĘCZKOWSKI
I ja zaczynam drżeć. Nie mam wcale pragnienia na to piwo.
WILKOSZ
W tutejszej szkole odbywają się podczas lata wykłady dla nauczycieli wiejskich. Wykładamy tutaj my, profesorowie uczelni wyższych. Zapewne zresztą pan dobrodziej wie.
BĘCZKOWSKI
O, wiem. Gdyby się nawet nie chciało wiedzieć, to każdy musi wiedzieć. Zawsze w łanie żyta lub pszenicy mam przyjemność, jadąc swymi drogami za swymi interesami, zarówno w przeszłym, jak i w tym roku, spostrzegać jeżeli nie słuchacza, to słuchaczkę, a częstokroć i słuchacza, i słuchaczkę, zbierających bławatki, kąkole oraz inne kwiaty do bukietów.
KSIĘŻNICZKA
Dla ustrzeżenia naszej pszenicy na przyszłość od inwazji nauczycielskiej darowałam jednemu z profesorów, głównemu inicjatorowi inwazji oświatowców na naszą okolicę, naszą poczciwą ruinę, zamek Porębiany.
BĘCZKOWSKI
Zamek? Ruinę? Porębiany? Pani – zamek? Po cóż to, u Boga Ojca?!
KSIĘŻNICZKA
Właśnie tam będą się odbywały wykłady.
BĘCZKOWSKI
Wykłady? W tej ruderze na jałowcowej górze?
PRZEŁĘCKI
Rudera, której jestem właścicielem, zamieni się na wspaniały gmach szkolny, gdy ją się wyrestauruje.
BĘCZKOWSKI
Wyrestauruje się zamek na górze? – Jezu miłosierny!
PRZEŁĘCKI
Panie! W dzisiejszych czasach, gdy taki brak pomieszczenia, trzymać w ruinie podobne mury, potężne ściany, których najstraszliwsze orkany zgryźć nie mogły, najdłuższe zimy rozwalić – te miliardy cegieł marnować, trzymać pustką ogromne wieże, sklepienia, sienie?
To zbrodnia. Mówże, kolego Zabrzeziński!
ZABRZEZIŃSKI
Mówiłem już tutaj, że to zadziwiająca budowla. Czy państwo pamiętacie bok od strony jeziorka? Tę istną skałę, wkopaną w górę? Gdyby tak dziś spróbować wznieść taką ścianę – co? A ta ściana, istne dzieło cyklopów, stoi i stać będzie do końca świata.
BĘCZKOWSKI
ponuro
Pytam się, kto ma restaurować zburzony zamek? Powszechne, grobowe milczenie.
KLENIEWICZ
Rzecz charakterystyczna? Kiedy byliśmy w Krasnojarsku, ja jako oficer austriacki i dwudziestu moich kolegów, zdarzył się nam analogiczny wypadek?
PRZEŁĘCKI
z cicha do Kleniewicza
Analogiczny wypadek w Carskosławsku? Pewnie, pewnie.
ze złością
Psujesz nam swą anegdotą interes. Czy nie widzisz, że dobijamy do brzegu?
KLENIEWICZ
z cicha
Chciałem pomóc, a ty mi głos odbierasz!
PRZEŁĘCKI
z cicha
No to mówże, co tam masz?
KLENIEWICZ
z cicha
Nie – mój kochany, w takich warunkach towarzyskich ani myślę mówić. Sam sobie rozprawia, ile się zmieści, a gdy ja zacznę, przerywa.
PRZEŁĘCKI
z cicha
Nie przerywam – mów!
KLENIEWICZ
z cicha
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.