- W empik go
Czyste szaleństwo. Tom 2 - ebook
Czyste szaleństwo. Tom 2 - ebook
Lily Bard nadal mieszka w Shakespeare w Arkansas, gdzie szuka ucieczki przed wstrząsającą przeszłością. Sprząta domy, żeby opłacić swoje rachunki, a w wolnych chwilach wzmacnia swoje ciało na treningach, jednak wciąż ukrywa blizny pod workowatymi bluzami.
Z poczucia sprawiedliwości pomogła pewnemu człowiekowi, którego napadli nastoletni rasiści. Niestety kilka tygodni później mężczyznę porwano i skatowano. Następnie na siłowni Lily został zabity kulturysta. Oba incydenty wstrząsnęły młodą kobietą. Czy Shakespeare to odpowiednie miejsce dla niej? Czy jej życiu znowu zagraża niebezpieczeństwo?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-0237-663-0 |
Rozmiar pliku: | 2,2 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mężczyzna leżący na wyściełanej ławeczce ćwiczył już od dwóch godzin i był zlany potem. Krótkie jasne włosy przykleiły mu się do czoła, a starannie wymodelowane ciało pokryło się lśniącą warstwą. Na wystrzępionej bluzie i szortach, które kiedyś były niebieskie, ale już dawno wyblakły, pokazały się ciemne plamy. Był październik, ale mężczyzna miał mocną opaleniznę. Mierzył dokładnie metr siedemdziesiąt osiem i ważył siedemdziesiąt dziewięć kilogramów – obie te liczby odgrywały zasadniczą rolę w jego treningu.
Oficjalnie siłownia była już zamknięta i inni klienci Body Time poszli do domu godzinę wcześniej, pozostawiając tego gorliwego i uprzywilejowanego zawodnika, Dela Packarda, sam na sam z jego powołaniem. Gdy zniknęli, zjawił się asekurator Dela ubrany w stare czarne spodnie od dresu i znoszoną szarą bluzę z podwiniętymi rękawami.
Del otworzył mu drzwi kluczem pożyczonym od właściciela siłowni Marshalla Sedaki. Wcześniej wyprosił go u Marshalla, bo chciał trenować w każdej wolnej chwili. Do zawodów pozostał zaledwie miesiąc.
– Chyba tym razem mi się uda – powiedział Del. Odpoczywał między seriami. Sztanga leżała na stojaku nad jego głową. – Rok temu byłem drugi, ale nie trenowałem tyle, ile teraz. Poza tym codziennie ćwiczę pozowanie. Pozbyłem się wszystkich włosów na ciele. Jeśli myślisz, że Lindy zniosła to bez narzekania, to jesteś w dużym błędzie.
Asekurator się roześmiał.
– Chcesz jeszcze piątkę?
– Tak – powiedział Del. – Zrobię dziesięć powtórek, dobra? Pomagaj mi tylko w razie bólu.
Asekurator dołożył po pięciokilowym krążku na obydwa końce sztangi. Już bez tego były na niej sto dwadzieścia dwa kilogramy.
Del mocniej zacisnął paski rękawic i rozprostował palce. Odczekał jeszcze chwilę, a potem zapytał:
– Byłeś kiedyś w Marvel Gym? Nigdy wcześniej nie widziałem czegoś tak ogromnego.
– Nie.
Towarzysz Dela także poprawił czarne skórzane rękawice. Rękawice do podnoszenia ciężarów kończą się na pierwszych knykciach i są wyściełane po wewnętrznej stronie dłoni. Asekurator wyjaśnił, że zapomniał swoich, więc wyjął parę zwykłych rękawic z pudła rzeczy znalezionych. Potem opuścił rękawy bluzy.
– Nie będę ściemniał, w ubiegłym roku mocno się denerwowałem. Niektórzy kolesie w wadze średniej byli napompowani jak czołgi, trenowali, odkąd nauczyli się chodzić. A ten ich sprzęt! Czułem się wśród nich jak chłopak ze wsi. Ale poszło całkiem nieźle. – Del dumnie się uśmiechnął. – W tym roku będzie jeszcze lepiej. Z całego Shakespeare zakwalifikowałem się tylko ja jeden. Marshall próbował nakłonić Lily Bard… Znasz ją? Blondynka, niewiele mówi… Chciał ją zgłosić do klasy początkujących albo do konkursu otwartego, ale powiedziała, że nie ma ochoty poświęcić ośmiu miesięcy na wyciskanie tylko po to, żeby stanąć przed zgrają nieznanych ludzi wytłuszczona jak świnia. No tak, każdy ma swoje zdanie. Dla mnie reprezentowanie Shakespeare na zawodach w Marvel Gym to zaszczyt. Lily ma świetnie rozwiniętą klatę i ręce, ale jest trochę dziwna.
Del położył się na ławeczce i spojrzał w twarz asekuratorowi, który pochylił się nad nim i spokojnie położył na drążku dłonie w rękawiczkach. Asekurator pytająco uniósł brwi.
– Tamta rozmowa w ubiegłym tygodniu wytrąciła mnie z równowagi, pamiętasz? – zapytał Del.
– Pamiętam – powiedział asekurator lekko zniecierpliwionym tonem.
– Pan Winthrop zapewnia, że wszystko jest w porządku. Po prostu lepiej o tym nie rozmawiać.
– W takim razie jestem już spokojny. Podniesiesz sztangę czy będziesz się tylko na nią gapił?
Del zdecydowanie pokiwał jasnowłosą głową.
– Dobra, jestem gotowy. Jeszcze jedna seria i na dzisiaj koniec. Konam ze zmęczenia.
Asekurator spojrzał na niego i lekko się uśmiechnął. Stękając, podźwignął sztangę, która ważyła teraz sto trzydzieści dwa kilogramy. Przytrzymał drążek nad otwartymi dłońmi Dela i powoli zaczął go opuszczać.
Palce Dela już miały się zacisnąć na drążku, ale asekurator lekko przesunął sztangę w swoją stronę, tak że znalazła się tuż nad gardłem Dela. Bardzo starannie ustawił ją dokładnie nad jego jabłkiem Adama.
Gdy Del otworzył usta, żeby zapytać, co się, do diabła, dzieje, asekurator puścił drążek.
Przez kilka sekund dłonie Dela rozpaczliwie drapały ciężar miażdżący szyję, aż skóra na palcach zdarła się do krwi, ale asekurator przykucnął i przytrzymał sztangę za obydwa końce. Rękawiczki i bluza chroniły go przed rękami Dela.
Chwilę później Del znieruchomiał.
Asekurator uważnie obejrzał swoje rękawiczki. W świetle lampy pod sufitem wyglądały całkiem w porządku. Wrzucił je z powrotem do pudła rzeczy znalezionych. Del zostawił klucz do siłowni na ladzie, więc asekurator otworzył nim frontowe drzwi. Przekraczając próg, na chwilę się zatrzymał. Trzęsły mu się kolana. Nie miał pojęcia, co zrobić z kluczem. Nikt o tym nie pomyślał. Gdyby go wsunął do kieszeni Dela, musiałby zostawić drzwi otwarte. Czy nie wyglądałoby to podejrzanie? Ale gdyby zabrał klucz z sobą i zamknął drzwi od zewnątrz, policja mogłaby dojść do wniosku, że Del nie był sam. Zadanie okazało się trudniejsze i bardziej kłopotliwe, niż przypuszczał. Powtarzał sobie jednak, że mimo wszystko da radę. Tak powiedział szef. Był przecież lojalnym i silnym facetem.
Asekurator wrócił do środka, mijając po drodze przyrządy do ćwiczeń. Z twarzą wykrzywioną z obrzydzenia wsunął klucz do kieszeni szortów Dela i potarł metal materiałem spodni. Odsunął się od nieruchomej postaci na ławeczce, a potem pospiesznie wyszedł, prawie biegiem. Przy drzwiach odruchowo zgasił światło. Spojrzał w prawo i w lewo i w końcu puściły mu nerwy, więc pobiegł na ciemny kraniec parkingu, gdzie czekał pikap, dość dobrze osłonięty kilkoma drzewami laurowymi.
W drodze do domu zaczął się zastanawiać, czy teraz mógłby już zaprosić Lindy Roland na randkę.