Czytając „Lolitę” w Teheranie - ebook
Czytając „Lolitę” w Teheranie - ebook
Nowe wydanie legendarnej książki przetłumaczonej już na ponad 30 języków.
Kiedy Azar Nafisi rezygnuje z prowadzenia zajęć z literatury na Uniwersytecie Teherańskim w proteście przeciw nakazowi noszenia chusty, tworzy u siebie tajne seminarium. Przez dwa lata co tydzień spotyka się ze swoimi siedmioma studentkami, by dyskutować o powieściach Nabokova, Fitzgeralda i Austen. Nawiązują z sobą na tyle bliską relację, że dyskusje o literaturze przeradzają się w rozmowy o tym, co w ich życiu najważniejsze – o poszukiwaniu osobistej wolności i sile płynącej z budowania wspólnoty, o dążeniu do samorealizacji i szczęścia w sytuacji, gdy kobietom odbierane są podstawowe prawa. W miarę jak na liście zakazanych w kraju książek pojawia się coraz więcej tytułów, coraz wyraźniej wybrzmiewa także pytanie o to, dlaczego reżim tak boi się fikcji. Jak pisze Nafisi, „tam, w tamtym salonie odkrywałyśmy na nowo, że my też jesteśmy żywymi, oddychającymi ludzkimi istotami. I bez względu na to, jak represyjna stałaby się władza, bez względu na to, jak bardzo byłybyśmy zastraszone i przerażone, podobnie jak Lolita próbowałyśmy wyrwać się z tego narzuconego nam świata i stworzyć sobie własne enklawy wolności. I podobnie jak Lolita przy każdej możliwej okazji dumnie demonstrowałyśmy naszą niesubordynację”.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-68059-27-4 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mówi się, że to, co prywatne, jest też polityczne. Nie jest to oczywiście prawda. U podstaw walki o prawa polityczne leży pragnienie, by chronić siebie samych i nie dopuścić do tego, by polityka zakłóciła nasze życie prywatne. Kwestie osobiste i polityka są współzależne, ale to odrębne dziedziny. Pomostem łączącym obie te sfery życia i nieustannie je do siebie nawzajem dopasowującym jest królestwo wyobraźni. Wiedział o tym zarówno król-filozof Platona, jak i niewidomy cenzor, nic więc dziwnego, że pierwszym zadaniem republiki islamskiej było zatarcie granic pomiędzy życiem osobistym a politycznym, a tym samym zniszczenie obu tych sfer.
Gdy jestem pytana o życie w Islamskiej Republice Iranu, nie potrafię oddzielić osobistych i prywatnych aspektów naszej egzystencji od spojrzenia niewidomego cenzora. Myślę o moich dziewczętach, które pochodziły z bardzo różnych środowisk. Niezależnie od tego, z jakiej rodziny się wywodziły, i niezależnie od przekonań, jakie żywiły, ich dylematy były wspólne i wynikały z zawłaszczania ich najbardziej intymnych chwil, a także osobistych aspiracji przez panujący system. Ten konflikt stanowił sedno paradoksu wykreowanego przez islamską władzę. Teraz, kiedy krajem rządzili mułłowie, religię wykorzystywano jako instrument władzy, stała się ideologią. Takie podejście do wiary wprowadzało rozróżnienie między ludźmi będącymi u władzy a milionami zwykłych wierzących obywateli, takich jak Mahszid, Mana i Jasaman, uznających republikę islamską za swego najgorszego wroga. Ludzie mojego pokroju nienawidzili ucisku, ale inni musieli dodatkowo poradzić sobie ze zdradą. Nawet jednak w wypadku tych osób sprzeczności i zahamowania, jakich doświadczali w prywatnym życiu, angażowały ich w sposób bardziej bezpośredni niż wielkie kwestie wojny i rewolucji. Mieszkałam w republice islamskiej przez osiemnaście lat, a jednak nie udało mi się w pełni tego pojąć ani w pierwszym okresie politycznych wstrząsów, pośród publicznych egzekucji i krwawych demonstracji, ani przez osiem lat wojny, kiedy dźwięki czerwonych i białych alarmów mieszały się z odgłosem rakiet i bomb. Stało się to dla mnie jasne dopiero po wojnie i śmierci Chomejniego, te dwa elementy bowiem, dopóki trwały, przymusowo jednoczyły kraj, nie dopuszczając do pojawienia się głosów dezaprobaty i odsłonięcia rozmaitych sprzeczności.
Poczekaj – powiesz – jaka niezgoda, jakie sprzeczności? Czyż nie był to czas nadziei, reform i pokoju? Czy nie mówiłaś nam, że gwiazda pana Qomiego blednie, a gwiazda pana Forsatiego świeci coraz jaśniejszym blaskiem? Przypomnisz mi o zakończeniu poprzedniego rozdziału, w którym radykalni rewolucjoniści stali przed dwojakim wyborem: mogli albo się podpalić, albo zmienić z biegiem czasu, przystosowując się do sytuacji. Co do Mahszid, Nasrin i Many, stwierdzisz, że przeżyły, a zatem dostały drugą szansę. Czy nie dramatyzujesz nadmiernie – spytasz – by wzmocnić wydźwięk swojej opowieści?
Nie, nie dramatyzuję. Życie w Islamskiej Republice Iranu zawsze było zbyt gwałtowne, zbyt dramatyczne i chaotyczne, aby nadać mu formę konieczną dla uzyskania efektu narracyjnego. Czasy pokoju często uzmysławiają ludziom skalę zniszczeń, kierując uwagę na leje po bombach, ziejące pustką w miejscach, gdzie poprzednio stały domy. To właśnie wówczas przyciszone głosy, złe duchy dotąd uwięzione w butelce, ulatują w różnych kierunkach.
Mana zwykła mówić, że są dwie Islamskie Republiki Iranu: jedna to republika słów, a druga to rzeczywistość. W islamskiej republice słów dekada lat dziewięćdziesiątych zaczęła się obietnicami pokoju i reformy. Pewnego ranka po przebudzeniu usłyszeliśmy, że po dyskusji Rada Strażników wybrała poprzedniego prezydenta hodżatoleslama Alego Chamene’iego na następcę ajatollaha Chomejniego. Zanim dokonano tego wyboru, jego polityczna pozycja wydawała się niepewna. Był związany z niektórymi spośród najbardziej konserwatywnych i reakcyjnych frakcji rządzącej elity, ale cieszył się też opinią mecenasa sztuki. Przestawał z poetami i zasłużył sobie na surową naganę Chomejniego za złagodzenie tonu fatwy wydanej przeciwko Salmanowi Rushdiemu.
Jednak ten sam człowiek, czyli nowy Najwyższy Przywódca – do którego należał teraz wymagający bezgranicznego szacunku najwyższy religijny i polityczny tytuł w państwie – był najzwyklejszym oszustem. Wiedział o tym zarówno on sam, jak i my, a co najgorsze, zdawali sobie z tego sprawę również jego współpracownicy i duchowni, którzy go wybrali. Media i rządowa propaganda pominęły fakt, że awansował do rangi ajatollaha z dnia na dzień. Na tego rodzaju pozycję należało zapracować i dopiero wtedy taki tytuł mógł zostać nadany, tymczasem jego elekcja była wyraźnym naruszeniem zasad i ustaleń dotyczących sposobu mianowania duchownych. Chamene’i postanowił przyłączyć się do najbardziej reakcyjnego skrzydła. Podjął tę decyzję nie tylko ze względu na swoje religijne przekonania; zrobił to z konieczności, żeby uzyskać polityczne wsparcie i ochronę oraz zrekompensować sobie brak szacunku ze strony innych duchownych. W ciągu jednej nocy zmienił się z powściągliwego liberała w zatwardziałego dogmatyka. Pewnego razu, w chwili rzadkiej szczerości, pani Rezwan powiedziała:
– Znam tych ludzi lepiej niż ty. Zmieniają zdanie częściej niż ubrania. Islam stał się biznesem, jak ropa naftowa dla Texaco. Każdy kolejny polityk, który zajmuje się islamem, próbuje go opakować ładniej niż poprzednicy. My tymczasem jesteśmy na nich skazani. Nie sądzisz chyba, że kiedykolwiek byliby skłonni przyznać, iż moglibyśmy żyć lepiej bez nafty, nieprawdaż? Czy mogą zatem powiedzieć, że islam nie jest im potrzebny do tego, by dobrze sprawować władzę? Nie, nie mogą, lecz reformatorzy są sprytniejsi: dadzą ci ropę trochę taniej i obiecają, że ją oczyszczą.
Nasz prezydent, potężny były przewodniczący parlamentu hodżatoleslam Rafsandżani, który jako pierwszy zyskał tytuł reformatora, wydawał się nową nadzieją. Jednak ten człowiek, który sam siebie określał mianem generała odbudowy i zyskał przezwisko „ajatollah Gorbaczow”, był znany z finansowej i politycznej korupcji oraz ze swego zaangażowania w zastraszanie dysydentów zarówno w kraju, jak i za granicą. Mówił oczywiście o pewnej liberalizacji obowiązujących praw – po raz kolejny, jak przypomniała nam Mana, reformy te oznaczały, że mogłaś być trochę islamska, a trochę oszukiwać na boku, wysunąć kosmyk włosów spod chusty.
– To tak, jakby mówiono, że możesz być trochę faszystą, umiarkowanym faszystą lub komunistą – dodałam.
– Albo trochę w ciąży – podsumował żartobliwie Nima.
W rezultacie Sanaz i Mitra nie obawiały się nosić chust odważniej, odsłaniając nieco włosów, ale policja obyczajowa miała prawo je za to aresztować. Gdyby przypomniały o słowach prezydenta, strażnicy rewolucji natychmiast by je aresztowali i wsadzili do więzienia, obrzucając obelgami prezydenta, jego matkę oraz każdego innego s…syna, który wydał podobne zalecenia na terenie republiki islamskiej. Liberalizm prezydenta, podobnie jak stało się to w przypadku jego następcy, prezydenta Chatamiego, zatrzymał się jednak w tym punkcie. Ci, którzy uwierzyli w reformy, zapłacili za to wysoką cenę – niekiedy cenę życia – podczas gdy ich oprawcy nadal cieszyli się wolnością i nie zostali ukarani. Kiedy dysydencki pisarz Saidi Sirjani, łudzący się iluzją prezydenckiego wsparcia, trafił do więzienia, był torturowany i w końcu został zamordowany, nikt nie przyszedł mu z pomocą. Stanowiło to kolejny przykład ustawicznej walki między islamską republiką słów i czynów – walki, która trwa do dziś.
– Realizują przede wszystkim własne interesy – przypominała mi z upodobaniem pani Rezwan. – Niezależnie od tego, jak uparcie twierdzą, że są liberalni, nigdy nie rezygnują z islamskiej fasady, to ich znak firmowy. Kto potrzebowałby pana Rafsandżaniego w demokratycznym Iranie?
Był to okres nadziei. Łudzimy się, że czasy nadziei są wolne od napięć i konfliktów, gdy tymczasem – jak wynika z mojego doświadczenia – niosą one największe niebezpieczeństwo. Nadzieja dla jednych oznacza stratę dla innych. Kiedy ludzie pozbawieni nadziei znów ją odzyskują, ci, którzy są u władzy – a zatem ci, którzy sami ją komuś odebrali – zaczynają się bać i starają się w zdecydowany sposób chronić swoje zagrożone interesy, w związku z czym często uciekają się do represji. Owe czasy nadziei i większej pobłażliwości na wielu płaszczyznach były równie niepokojące jak okres wcześniejszy. Życie zaczęło przypominać fabułę powieści napisanej przez kiepskiego pisarza, który nie potrafi narzucić porządku i logiki swoim postaciom, gdy te wpadają w amok. Był to czas pokoju, czas na odbudowę, kiedy życie powinno było nabrać zwyczajnego rymu i rytmu; zamiast tego przytłoczyła nas jednak kakofonia głosów, które zastąpiły ponure pomruki wojny.
Wojna z Irakiem dobiegła końca. Rząd tymczasem kontynuował swoją wojnę przeciwko wrogom wewnętrznym oraz tym, których uważał za przedstawicieli kulturowej dekadencji i zachodnich wpływów. Zamiast ich osłabić lub wyeliminować, kampania ucisku w pewnym sensie tylko ich wzmocniła. Partie opozycyjne i polityczni wrogowie siedzieli w więzieniu albo byli na indeksie, ale na polu kultury – literatury, muzyki, sztuki i filozofii – dominujący trend wyznaczały siły świeckie; islamskiej elicie nie udało się uzyskać przewagi w żadnej z tych dziedzin. Bitwa o kulturę stała się kluczowa, kiedy bardziej radykalna muzułmańska młodzież, intelektualiści, dziennikarze i nauczyciele akademiccy opowiedzieli się po stronie opozycji. Rozczarowani rewolucją islamską stanęli w obliczu ideologicznej próżni, która powstała po upadku Związku Radzieckiego, i nie mieli innego wyjścia, jak tylko zwrócić się ku zachodnim demokracjom, tak gwałtownie przez nich niegdyś krytykowanym. Tych, których reżim próbował zniszczyć lub uciszyć, oskarżając ich o uleganie wpływom Zachodu, nie można było zmusić do milczenia ani zlikwidować. Byli oni częścią irańskiej kultury w równym stopniu jak jej samozwańczy strażnicy. Największe obawy islamskiej elity wzbudzał jednak fakt, że to właśnie oni stali się teraz wzorami dla coraz bardziej rozczarowanych dawnych rewolucjonistów, jak również dla młodych ludzi – tak zwanych dzieci rewolucji.
Wielu urzędników w Ministerstwie Kultury i Przewodnictwa Muzułmańskiego zaczęło brać stronę pisarzy i artystów, pozwalając, by prace, które wcześniej określano mianem niezgodnych z duchem islamu, zostały opublikowane. Moją książkę o Nabokovie wydano w 1994 roku przy poparciu grona światłych urzędników w ministerstwie. Doświadczeni reżyserzy, których filmy po rewolucji zostały objęte zakazem, otrzymali pozwolenie na pokazywanie swych dzieł dzięki postępowemu przewodniczącemu Fundacji Filmowej imienia Farabiego. Później reakcjoniści z kręgów władzy zaczęli zwalczać jego fundację i postawili ją w stan oskarżenia. Samo ministerstwo stało się polem bitwy pomiędzy różnymi frakcjami, które określilibyśmy dzisiaj mianem twardogłowych i reformistów. Wielu dawnych rewolucjonistów czytało i interpretowało dzieła zachodnich myślicieli i filozofów, kwestionując własne ortodoksyjne podejście. Nadzieją napawał fakt – nawet jeżeli miało to posmak ironii – że zmienili się pod wpływem tych samych idei i systemów, które niegdyś zamierzali zniszczyć.
Niezdolni do rozszyfrowania i zrozumienia rozmaitych komplikacji i nieprawidłowości, rozsierdzeni zdradą we własnych szeregach, funkcjonariusze reżimu byli zmuszeni do narzucania swoich prostych formułek literaturze pięknej, tak jak czynili to w realnym życiu. Podobnie jak cenzurowali kolory i tony rzeczywistości, by dostosować je do swego czarno-białego świata, usiłowali też cenzurować wszelkie formy intymnych przeżyć bohaterów utworów literackich. W ich oczach, podobnie jak w oczach ich oponentów, teksty literackie, które nie niosły politycznego przesłania, paradoksalnie jawiły się jako niebezpieczne. W ten sposób w osobie takiej pisarki jak na przykład Austen, niezależnie od tego, czy o tym wiedzieli, czy nie, znaleźli naturalną przeciwniczkę.