D-Day. 6 czerwca 1944 - ebook
D-Day. 6 czerwca 1944 - ebook
„D-Day” to znakomita książka napisana przez uznanego historyka Stephena E. Ambrose'a, która przybliża czytelnikom jedno z najważniejszych wydarzeń podczas II wojny światowej – inwazję aliantów na Normandię.
Ambrose, znany z imponującej wiedzy historycznej i talentu do przekazywania historii w sposób wciągający, zapewnia nam pełen szczegółów i emocji opis wydarzeń związanych z operacją Overlord, czyli desantem w Normandii. „D-Day” to nie tylko wnikliwe studium militarnych aspektów tej misji – skupia się przede wszystkim na ludziach, którzy brali udział w tych wydarzeniach.
To, co wyróżnia książkę, to sposób, w jaki Ambrose ożywia akcję, opisując nie tylko strategiczne decyzje i ruchy wojskowe, lecz także ludzkie historie i dramaty, doskonale oddając napięcie i emocje towarzyszące żołnierzom, którzy walczyli na brzegach Normandii. Autor przedstawia nam bohaterów, jak i zwykłych ludzi, których codzienne życie i losy zostały nieodwracalnie zmienione przez tę operację. Ambrose doskonale balansuje pomiędzy detalami militarnymi a opowieściami ludzkimi, tworząc kompletny obraz tego historycznego wydarzenia.
| Kategoria: | Biografie |
| Zabezpieczenie: |
Watermark
|
| ISBN: | 978-83-11-18399-5 |
| Rozmiar pliku: | 4,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Podziękowania
Zbieranie relacji uczestników inwazji na Normandię w D-Day, 6 czerwca 1944 roku, rozpoczął doktor Forrest Pogue. Był sierżantem (z doktoratem z historii), pracującym w zespole historyków S.L.A. Marshalla w Army’s Historical Section, którzy na polecenie generała George’a C. Marshalla przeprowadzali wywiady z żołnierzami różnych stopni, przygotowując oficjalną historię wojny. Efektem pracy tego zespołu stała się pozycja _The U.S. Army in World War II_, czyli seria potężnych tomów (zwana od koloru oprawy Zielonymi Książkami), ciesząca się w świecie opinią rzetelnej i dokładnej. W 1954 roku doktor Pogue opublikował przedostatni tom w serii ETO¹, _The Supreme Command_, oparty na dokumentach SHAEF² i wywiadach, które autor przeprowadził z Eisenhowerem, Montgomerym i ich najbliższymi współpracownikami. _The Supreme Command_ jest naprawdę wielkim dziełem i ciągle pozostaje miarodajną kroniką działalności Naczelnego Dowództwa.
W D-Day jednak doktor Pogue działał na samym końcu łańcucha dowodzenia. Znajdował się na pokładzie okrętu desantowego LST, służącego jako pływający szpital w rejonie plaży Omaha, i tego dnia rozmawiał z żołnierzami o ich przeżyciach. Była to pionierska praca, jeśli chodzi o zbieranie ustnych relacji uczestników dziejowych wydarzeń; później doktor Pogue został jednym z założycieli Oral History Association.
Kiedy zacząłem pracę u generała Eisenhowera jako edytor jego dokumentów z czasów wojny, doktor Pogue stał się dla mnie źródłem inspiracji, wzorem i przewodnikiem. Okazał się kimś ważnym nie tylko dla tej książki, ale także dla mnie osobiście, i to nie tylko jako autor interesujących mnie publikacji (wśród których jest czterotomowa, klasyczna już biografia generała George’a C. Marshalla). Przez trzydzieści lat dzielił się ze mną swym czasem i mądrymi przemyśleniami. Podczas konferencji historycznych, ośmiu długich podróży do Normandii i na inne europejskie pola walki, za pośrednictwem listów i telefonów w najrozmaitszy sposób uczył mnie i zachęcał do pracy.
Doktorowi Pogue’owi winne są wdzięczność setki młodych — i nieco starszych — historyków-badaczy II wojny światowej i amerykańskiej polityki zagranicznej. Wychował całe ich pokolenie. Dzielił się z nimi czasem i wiedzą, wychodząc znacznie poza swoje obowiązki. Podczas konferencji zawsze otaczali go młodzi historycy i absolwenci uczelni, którzy w ten sposób korzystali z okazji, by czegoś się od niego dowiedzieć, o on, jako prawdziwie wielki człowiek, rozmawiając z nimi spełniał swoje posłannictwo. Żaden z nas nigdy nie zdoła mu się za to odwdzięczyć ani wyrazić należnych podziękowań. Jako wybitna osobowość pozostawił ślad w naszym życiu i pomógł nam doskonalić się w pracy. Był pierwszym i jednocześnie najlepszym historykiem zajmującym się D-Day. To, że pozwolił dedykować sobie tę książkę, jest dla mnie powodem do dumy i wielkiej satysfakcji.
Moje zainteresowania D-Day, zainspirowane książkami doktora Pogue’a, wzmogły się jeszcze, kiedy przeczytałem _The Longest Day_ Corneliusa Ryana. Uważałem wtedy, i nadal uważam, że jest to wspaniały opis zmagań wojennych. Choć nie zgadzam się z Ryanem co do niektórych faktów z 6 czerwca 1944 roku i doszedłem do paru odmiennych wniosków, muszę wyrazić uznanie dla jego wielkiego dzieła.
Ta książka oparta jest w głównej mierze na ustnych i pisemnych relacjach uczestników inwazji, które zbierane były przez pracowników Eisenhower Center na University of New Orleans w ciągu jedenastu ostatnich lat. Ośrodek ten ma obecnie w swoich archiwach ponad tysiąc trzysta osiemdziesiąt relacji. Jest to najobszerniejszy zbiór wspomnień z jednej operacji, jaki kiedykolwiek powstał. Choć ze względu na objętość książki nie mogłem zacytować wszystkich wypowiedzi, każda z nich w jakiś sposób pomogła mi zrozumieć wydarzenia tamtego dnia. Autorzy relacji są wymienieni w porządku alfabetycznym na końcu książki. Wszystkim tym ludziom wyrażam głębokie podziękowania.
Obszerne wywiady z brytyjskimi uczestnikami D-Day przeprowadził Russell Miller z Londynu. Studenci pracujący w Eisenhower Center przepisali teksty niektórych nagranych przez niego taśm i za pozwoleniem autora zamieściłem je w tej książce. Imperial War Museum w Londynie również udostępniło mi taśmy z wywiadami, które nagrano w ciągu minionych lat i które, podobnie jak w poprzednim przypadku, zostały przepisane w Eisenhower Center. André Heintz przeprowadził zaś wywiady z mieszkańcami wybrzeża Calvados; znajdują się one w Mémorial-Musée pour la Paix w Caen i autor pozwolił mi z nich skorzystać. Natomiast The United States Army Military Institute w Carlisle Barracks, w Pensylwanii, udostępnił mi zbiór wywiadów przeprowadzonych przez Forresta Pogue’a, Kena Hecklera i innych.
Phil Jutras, amerykański spadochroniarz, który osiedlił się w Ste-Mère-Église i jest tam obecnie dyrektorem Musée des Troupes Aéroportées, także zbierał ustne relacje amerykańskich żołnierzy i mieszkańców miasteczka, a następnie przekazał je do Eisenhower Center, dzięki czemu i ja mogłem się z nimi zapoznać.
Kapitan Ron Drez z Korpusu Piechoty Morskiej USA, dowódca kompanii piechoty w Khe Sanh w 1968 roku, jest wicedyrektorem Eisenhower Center. Od prawie dziesięciu lat prowadzi grupowe i indywidualne wywiady z weteranami podczas ich spotkań, zarówno w Nowym Orleanie, jak i całym kraju. Nawiązuje doskonały kontakt z uczestnikami D-Day. Jak mało kto potrafi skłonić ich do wspomnień. Jego wkład do tej książki jest nieoceniony. Doktor Günter Bischof, Austriak, którego ojciec był żołnierzem Wehrmachtu, a potem jako jeniec wojenny trafił do Ameryki, jest zastępcą dyrektora Eisenhower Center i przeprowadzał wywiady z niemieckimi weteranami. Jego zasług nie można przecenić. To wspaniałe, że Drez i Bischof znaleźli się wśród pracowników EC.
Pani Kathi Jones również jest bardzo ważną osobą w Eisenhower Center. Bez niej nikt z nas nie mógłby normalnie pracować. Zajmuje się korespondencją, prowadzi rachunki i nasze terminarze, umawia nas na spotkania, organizuje coroczne konferencje, przydziela studentów do przepisywania tekstów, archiwizuje relacje i wspomnienia, poszukuje weteranów, łagodzi smutki i urazy, i generalnie pełni rolę naszego szefa sztabu. Jej oddanie pracy i zdolność prowadzenia tysięcy spraw związanych z naszą działalnością są doprawdy wyjątkowe. Co więcej, wszystko to robi, nie tracąc panowania nad sobą i dobrego humoru. Dwight Eisenhower nazwał kiedyś Beetle’a Smitha „wzorowym szefem sztabu”. My to samo mówimy o Kathi Jones.
Pani Carolyn Smith, sekretarka Eisenhower Center, oraz pracujący tam studenci: Marrisa Ahmed, Maria Andara Romain, Tracy Hernandez, Jerri Bland, Scott Peebles, Peggy Iheme, Jogen Shukla i Elena Marina, absolwenci uczelni: Jerry Strahan, Olga Ivanova i Gunther Breaux oraz ochotnicy: pułkownik James Moulis, Mark Swango, C.W. Unangst, John Daniel, Joe Flynn, John Niskoch, Joe Molyson, Stephanie Ambrose Tubbs i Edie Ambrose zarabiają stanowczo za mało (albo wcale) i są przepracowani. Pracują jednak z poświęceniem; bez nich nie byłoby Eisenhower Center ani zbiorów relacji ustnych. Ci, którzy je przepisują, mieli ciągłe problemy z nazwami francuskich miejscowości (wymawianych w przeróżny sposób przez amerykańskich żołnierzy), ale jakoś przez to przebrnęli i teraz mają powody do satysfakcji. Jestem im ogromnie wdzięczny.
Eisenhower Center będzie nadal zbierał ustne relacje i pisemne wspomnienia, dokumenty i listy uczestników D-Day, żołnierzy różnych oddziałów i różnych narodowości, dopóki tylko będą żyli. Prosimy wszystkich weteranów, by do nas pisali: University of New Orleans, New Orleans, La. 70148. Otrzymają instrukcje, jak należy przygotować to, co mają do opowiedzenia.
W 1979 roku mój drogi przyjaciel, doktor Gordon Mueller, namówił mnie, żebym poprowadził objazd „Od D-Day do Renu śladami Ike’a”. Imprezę zorganizował pan Peter McLean z biura Peter McLean Ltd. w Nowym Orleanie. Pan Richard Salaman z Londynu został naszym przewodnikiem. Objazd ten był dla mnie wielkim przeżyciem, przede wszystkim dlatego, że brały w nim udział ponad dwa tuziny uczestników D-Day — od generałów po szeregowców — którzy na miejscu opowiadali mi o swoich przeżyciach. Powtórzyliśmy tę imprezę osiem razy. McLean i Salaman okazali się doskonałymi współpracownikami i wspaniałymi przyjaciółmi. Dzięki nim znacznie lepiej znam i rozumiem wydarzenia D-Day.
Podobną rolę odegrali inni, naukowcy, autorzy, dokumentaliści i weterani, lecz jest ich zbyt wielu, by można było zamieścić wszystkie nazwiska — oni wiedzą, że o nich pamiętam.
Alice Mayhew była, jak zwykle, wspaniałym wydawcą. Jej zespół w wydawnictwie Simon&Schuster, a zwłaszcza Elizabeth Stein, wykonał świetną robotę. Mój agent, John Ware, służył mi wsparciem i zachętą.
Moja żona, Moira, była partnerem w tym przedsięwzięciu, przelatywała nad Atlantykiem tam i z powrotem, brała także udział w spotkaniach weteranów w Stanach. Każdy z setek żołnierzy, którzy ją poznali, przyzna, że cudownie potrafiła nawiązać kontakt, stworzyć atmosferę do rozmowy i wprawić w dobry nastrój. Z wielkim zainteresowaniem słuchała ich opowieści, przydając kobiecego wdzięku naszym posiłkom, spotkaniom, wędrówkom po polach walki i podróżom samolotowym. Ponadto, jak w przypadku wszystkich moich publikacji, była ich pierwszym i krytycznym czytelnikiem. Jej rola w mojej pracy i całym życiu jest nieoceniona; jest dla mnie równie droga jak życie.
Jak usiłowałem pokazać w poprzednich akapitach, ta książka jest wynikiem pracy zespołowej. Byłoby mi miło, gdyby spodobała się generałowi Eisenhowerowi. Od chwili, gdy objął stanowisko naczelnego dowódcy Allied Expeditionary Force aż do przyjęcia kapitulacji Niemiec podkreślał znaczenie współpracy. Ze wszystkich cech jego charakteru, jako przywódcy wielonarodowej krucjaty w Europie, najważniejsza dla zwycięstwa okazała się właśnie wola współdziałania.
Generał Eisenhower wielokrotnie mówił o roli „furii pobudzonej do działania demokracji”. To właśnie 6 czerwca 1944 roku i podczas dalszej kampanii zachodnie demokracje dały wyraz tej swojej furii. Sukces tego wielkiego i szlachetnego przedsięwzięcia był zarazem triumfalnym zwycięstwem demokracji nad systemem totalitarnym. Jako prezydent Eisenhower podkreślał, że pragnął, aby demokracja przetrwała nadchodzące wieki. Ja również tego pragnę. Żywię głęboką nadzieję, że ta książka, która jest w gruncie rzeczy peanem na cześć demokracji, chociaż w małej mierze przyczyni się do realizacji owego wielkiego celu.
_Stephen E. Ambrose_
_Dyrektor Eisenhower Center_
_na University of New Orleans__Najtrudniejsza i najbardziej skomplikowana operacja,_
_jaką kiedykolwiek przeprowadzono._
Winston Churchill
_Uniemożliwienie wrogowi dokonania desantu będzie_
_czynnikiem decydującym o całym przebiegu wojny_
_i jej ostatecznym wyniku._
Adolf Hitler
_Historia wojen nie zna przedsięwzięcia,_
_które dorównywałoby tej operacji_
_pod względem koncepcji, skali i doskonałej realizacji._
Iosif Stalin
_Powodzenia! I niech Wszechmocny Bóg pobłogosławi_
_nas wszystkich i nasze wielkie,_
_szlachetne przedsięwzięcie._
Dwight D. Eisenhower,
rozkaz dzienny, 4 czerwca 1944
_Teraz chciałbym wam wyjaśnić, co oznacza utworzenie drugiego frontu, żebyście zrozumieli i na zawsze zachowali wdzięczność dla tych, którzy zginęli, i dla tych, którym udało się przeżyć, za to, co dla was zrobili._
Ernie Pyle, 12 czerwca 1944SKŁAD DYWIZJI
DYWIZJE PIECHOTY I POWIETRZNODESANTOWE WALCZĄCE W
II WOJNIE ŚWIATOWEJ SKŁADAŁY SIĘ Z:
drużyn (przeważnie 9-12 żołnierzy)
plutonów (3 drużyny)
kompanii (3-4 plutony)
batalionów (3-4 kompanie)
pułków (3-4 bataliony)
dywizji (3-4 pułki)
plus: oddziały saperów, artyleria, personel medyczny i inny.
Amerykańskie, brytyjskie i kanadyjskie dywizje piechoty liczyły w D-Day po 15 000-20 000 żołnierzy.
Alianckie dywizje powietrznodesantowe były o połowę mniejsze.
Większość niemieckich dywizji liczyła 10 000 żołnierzy.PROLOG
Prolog
Szesnaście minut po północy, 6 czerwca 1944 roku³ nad kanałem Caen, jakieś pięćdziesiąt metrów od mostu obrotowego, wylądował szybowiec _Horsa_. Porucznik Den Brotheridge, prowadzący dwudziestu ośmiu ludzi z 1 Plutonu Kompanii D, Pułku Piechoty Lekkiej hrabstw Oxford i Buckingham, brytyjskiej 6 Dywizji Powietrznodesantowej, wydostał się z samolotu. Chwycił za ramię sierżanta Jacka „Billa” Baileya, dowódcę drużyny, i szepnął mu do ucha: „Bierz swoich chłopców i w drogę”. Bailey wyruszył więc z grupą, by obrzucić granatami bunkier przy moście, gdzie, jak wiedziano, znajdował się karabin maszynowy. Porucznik Brotheridge zebrał pozostałych żołnierzy z plutonu, rzucił szeptem: „Dalej, chłopaki!” i zaczął biec w stronę mostu. Niemiecka obrona obiektu w sile ponad pięćdziesięciu ludzi nie zdawała sobie sprawy, że od dawna spodziewana inwazja właśnie się zaczęła.
Gdy Brotheridge i jego ludzie wspięli się szybko po nasypie i wbiegli na most, siedemnastoletni szeregowiec Helmut Romer, jeden z dwóch niemieckich wartowników, ujrzał zbliżających się z naprzeciwka dwudziestu jeden brytyjskich spadochroniarzy, którzy w jego odczuciu pojawili się dosłownie znikąd. Wszyscy trzymali broń gotową do strzału. Romer odwrócił się i przebiegł przez most. Mijając kolegę wartownika, krzyknął: „Spadochroniarze!” Ten wyciągnął _Leuchtpistole_ (rakietnicę) i wystrzelił; Brotheridge posłał w jego kierunku serię trzydziestu dwóch pocisków ze _Stena._
Były to pierwsze strzały z tych, jakie miały zostać oddane przez sto siedemdziesiąt pięć tysięcy żołnierzy i marynarzy, Brytyjczyków, Amerykanów, Kanadyjczyków, Francuzów, Polaków, Norwegów i przedstawicieli innych narodów, należących do Alianckich Ekspedycyjnych Sił Zbrojnych, którzy przez następne dwadzieścia cztery godziny uczestniczyli w inwazji na Normandię. Trafiony wartownik stał się pierwszym Niemcem poległym w obronie Europejskiej Fortecy Hitlera.
Dwudziestosześcioletni Brotheridge przygotowywał się do tej chwili od dwóch lat, a do tej szczególnej akcji opanowania mostu poprzez _coup de main_⁴ — od sześciu miesięcy. Został awansowany z szeregowca; dowódca jego kompanii, major John Howard, zarekomendował go do Jednostki Szkolenia Oficerów (OCTU) w 1942 roku. Pozostali oficerowie w plutonie mieli wyższe wykształcenie, byli, jeśli nie bogaci, to zamożni, i wywodzili się albo z arystokracji, albo przynajmniej z klasy wyższej. Kiedy więc Brotheridge wrócił do jednostki jako oficer, zachowywali się wobec niego z pewną rezerwą, bo jak mówili, „to nie jest, rozumiesz, jeden z naszych”.
Brotheridge grał na przykład w piłkę nożną, a nie w krykieta. Był doskonałym sportowcem i wszyscy przewidywali, że po wojnie zostanie zawodowym piłkarzem. Łatwo nawiązywał kontakt z ludźmi i nigdy nie odczuwał tej wielkiej przepaści, jaka często dzieli brytyjskich oficerów od szeregowców.
Brotheridge miał zwyczaj przychodzić wieczorem do koszar, siadał na pryczy swego ordynansa i rozmawiał z chłopcami o piłce nożnej. Przynosił ze sobą oficerki i w czasie rozmowy je pastował. Szeregowy Wally Parr nigdy nie zapomniał tego widoku: brytyjski porucznik polerował swoje buty, podczas gdy jego ordynans leżał na posłaniu, gawędząc o Manchester United, West Ham i innych drużynach piłkarskich.
Den Brotheridge był chudym, wesołym, sympatycznym facetem i koledzy oficerowie szybko przekonali się do niego. Wszyscy go podziwiali; uczciwy, sumienny, wymagający, szybko się uczył, najlepiej w całej kompanii znał się na różnych rodzajach broni; był zdolnym nauczycielem i pojętnym uczniem, urodzonym dowódcą. Kiedy major Howard zaproponował, by Brotheridge stanął na czele 1 Plutonu, pozostali porucznicy w kompanii zgodzili się, że Den zasługuje na to, by poprowadzić do akcji w D-Day pierwszą grupę żołnierzy. Brotheridge był jednym z wielu młodszych oficerów w armii brytyjskiej, najlepszych ludzi, jakich wydał ten kraj, którzy walczyli o wolność, ryzykując życie.
Młody porucznik miał jednak więcej do stracenia w tej walce niż inni, ponieważ był jednym z nielicznych żonatych żołnierzy w Kompanii D, a jego żona Margaret była w ósmym miesiącu ciąży. Lecąc nad kanałem La Manche, myślał o przyszłości swego nie narodzonego dziecka.
Krzyk Romera, rakieta wystrzelona z _Leuchtpistole_ i seria ze _Stena_ zaalarmowały niemieckich żołnierzy siedzących w gniazdach broni maszynowej i krytych transzejach po obu stronach mostu. Natychmiast otworzyli ogień z karabinów maszynowych _MG-34_⁵ i pistoletów maszynowych.
Brotheridge, znajdujący się niemal po drugiej stronie mostu na czele strzelających w biegu żołnierzy, wyciągnął granat i rzucił go w stronę gniazda broni maszynowej po prawej stronie. W tym samym momencie został trafiony pociskiem w szyję. Upadł twarzą do przodu. Jego ludzie minęli go. Tuż za nimi biegli żołnierze z dwóch innych plutonów, którzy przylecieli dwoma kolejnymi szybowcami. Chłopcy z Kompanii D szybko oczyścili gniazda broni maszynowej i transzeje, tak że dwadzieścia jeden minut po północy w najbliższym sąsiedztwie mostu nie było już żadnego wroga — wszyscy albo zostali zabici, albo uciekli.
Szeregowy Parr ruszył na poszukiwanie Brotheridge’a, który miał być na stanowisku dowodzenia w kawiarence przy moście.
— Gdzie jest Danny? — zapytał innego szeregowca. (Podwładni zwracali się do porucznika „Mr. Brotheridge”, oficerowie zaś mówili do niego „Dan”. Wszyscy jednak myśleli o nim i nazywali go po prostu „Danny”.)
— Gdzie Danny? — powtórzył Parr.
Zapytany nie wiedział. Parr pobiegł pod kawiarnię. Znalazł Brotheridge’a leżącego na drodze naprzeciwko kafejki. Miał otwarte oczy i poruszał ustami, ale Parr nie mógł zrozumieć jego słów. Szeregowy pomyślał: Co za strata! Tyle lat przygotowań do tej roboty — a wszystko trwało zaledwie parę sekund i biedak leży rozciągnięty na ziemi.
Noszowi zabrali Brotheridge’a do punktu medycznego po drugiej stronie mostu. Lekarz kompanii, John Vaughan, zobaczył rannego porucznika „leżącego na plecach i patrzącego w gwiazdy — wyglądał na strasznie zdziwionego, po prostu zdziwionego”. Zrobił mu zastrzyk z morfiny i zaczął opatrywać ranę po pocisku na jego szyi. Zanim zakończył udzielanie pierwszej pomocy, Brotheridge skonał. Był pierwszym alianckim żołnierzem, zabitym przez wroga w D-Day.
Porucznik Robert Mason Mathias dowodził 2 Plutonem Kompanii E 508 Pułku Piechoty Spadochronowej amerykańskiej 82 Dywizji Powietrznodesantowej. O północy z 5 na 6 czerwca 1944 roku leciał _Dakotą C-47_ nad kanałem La Manche, kierując się ku brzegom Normandii. Dwie godziny później samolot znalazł się nad Francją i został kilkakrotnie ostrzelany przez niemieckie działa przeciwlotnicze. O godzinie 2.27 porucznik Mathias zobaczył, że nad otwartymi drzwiami samolotu zapaliło się czerwone światełko — znak, żeby się przygotować.
— Wstać i zahaczyć się! — zawołał do szesnastu ludzi za sobą, przyczepił sprzączkę spadochronu do linki biegnącej wzdłuż pod dachem samolotu.
Podszedł do drzwi, gotów wyskoczyć, gdy tylko pilot uzna, że maszyna znalazła się w rejonie zrzutu, i włączy zieloną lampkę.
Tymczasem Niemcy poniżej strzelali wściekle do armady powietrznej ośmiuset dwudziestu dwóch _C-47_, transportujących żołnierzy z 82 i 101 Dywizji Powietrznodesantowych na teren inwazji. Czterolufowe działka przeciwlotnicze 20 mm _Flakvierling-38_ rozświetlały niebo eksplozjami, a pociski smugowe z karabinów maszynowych — zielone, żółte, czerwone, niebieskie, białe — rysowały łuki na niebie. Widok był wspaniały (prawie każdy spadochroniarz pomyślał zapewne, że tak niesamowitego pokazu fajerwerków nie widział nawet z okazji święta 4 Lipca) i jednocześnie przerażający. Na każdą smugę przypadało bowiem pięć ostrych pocisków — niewidocznych, ale dobrze słyszalnych, bo uderzały o skrzydła samolotów, wydając dźwięk przypominający grzechotanie kamyków w blaszanej puszce. Lecące nie wyżej niż trzysta metrów nad ziemią, z prędkością około dwustu kilometrów na godzinę, _C-47_ stanowiły łatwy cel.
Patrząc w kierunku drzwi, porucznik Mathias widział ten szalejący ostrzał. Prawdopodobnie od wystrzelonego pocisku smugowego zapaliła się stojąca na skraju Ste-Mère-Église stodoła, która płonęła, oświetlając łuną horyzont. _C-47_ wykonał zwód, daremnie próbując umknąć przed ostrzałem, ludzie za plecami Mathiasa zaczęli wykrzykiwać: „Ruszajmy!”, „Na miłość boską, wyskakujmy!” albo „Skaczmy, do cholery, skaczmy!” Kiedy kilka pocisków karabinów maszynowych przebiło kadłub, wszyscy instynktownie osłonili krocza. Mieli za sobą z tuzin albo więcej skoków ćwiczebnych i nigdy nie myśleli, że będą tak się rwali do opuszczenia lecącego samolotu.
Mathias oparł ręce na zewnętrznej stronie drzwi, gotów wyskoczyć w noc, gdy tylko zapali się zielona lampka. Tuż obok niego nastąpił wybuch. Czerwony pocisk smugowy rozpruł zapasowy spadochron na jego piersi, ścinając porucznika z nóg. Z wielkim wysiłkiem Mathias zaczął się podnosić. Zapaliło się zielone światełko.
Dwudziestoośmioletni Mathias był mniej więcej o pięć lat starszy od pozostałych poruczników w „pięćset ósmym”, ale wyglądał młodziej. Miał typowe dla Irlandczyków rudoblond włosy i piegi, które nadawały mu chłopięcy wygląd. Szczupły i wysoki (sto osiemdziesiąt trzy centymetry wzrostu i osiemdziesiąt kilo wagi), był w doskonałej formie — same muskuły bez grama tłuszczu — i wystarczająco silny, by przeżyć uderzenie, które powaliłoby wołu, więc niemal natychmiast przyszedł do siebie. Wstał i zajął poprzednią pozycję przy drzwiach.
Była to akcja, jakiej żołnierze z plutonu spodziewali się po Bobie Mathiasie. Porucznik cieszył się ogromną popularnością wśród podwładnych i kolegów oficerów. Od dwóch lat przygotowywał się ze swoimi ludźmi do tej chwili. Wszyscy uważali go za absolutnie uczciwego i całkowicie oddanego sprawie, której służył. Był najlepszym bokserem w pułku i znakomitym piechurem. Pewnego razu, podczas czterdziestokilometrowego marszu treningowego, będącego dla żołnierzy z plutonu ciężką próbą wytrzymałości, jeden z jego ludzi się poddał. Mathias podniósł go i taszczył przez ostatni kilometr.
Jego podwładny, szeregowiec Harold Cavanaugh, opowiada, w jaki sposób Mathias cenzurował pocztę: „Czynił ogromne wysiłki, by patrzeć jedynie na zawartość listu. Nazwisko autora sprawdzał tylko wtedy, gdy w tekście było coś, co nie powinno się tam znaleźć. Osobiście zanosił list do autora, żeby wyjaśnić, dlaczego pewne partie należy usunąć. Po koniecznych poprawkach list mógł zostać wysłany. Było bardzo mało prawdopodobne, by zaginął w drodze, więc autor zawsze miał pewność, że adresat go przeczyta”.
Mathias był żarliwym katolikiem. Chodził na mszę tak często, jak to było możliwe, i robił wszystko, by i jego ludzie mogli uczestniczyć w obrządkach religijnych. Nigdy nie klął. Dowódca jego kompanii powiedział: „Najtwardszego faceta potrafił zmusić do posłuszeństwa; nikt nigdy jednak nie słyszał, by użył słowa «cholera» czy «psiakrew»”.
Kiedy ktoś w 2 Plutonie miał jakiś problem, Mathias od razu to wyczuwał. Delikatnie proponował pomoc, ale nigdy się nie narzucał. Jeden z jego szeregowców wspomina: „Był wyrozumiały, ale nigdy nie rezygnował ze swoich wymagań. Sprawiał wrażenie głęboko urażonego, gdy zdarzyło się, że nie spełniliśmy jego oczekiwań, ale nigdy nie tracił panowania nad sobą”.
Wszechstronnie przygotował się do nadchodzącej operacji. Studiował historię wojskowości. Był znawcą wszelkiego rodzaju broni i opanował najróżniejsze umiejętności niezbędne w kompanii strzeleckiej. Interesował się uzbrojeniem wroga, jego organizacją i taktyką. Nauczył się niemieckiego i posługiwał się nim płynnie; poznał także francuski na tyle dobrze, żeby w terenie ewentualnie zapytać o drogę. Uczył swoich ludzi niemieckich komend i francuskich zwrotów. „To były pożyteczne lekcje” — zauważa Cavanaugh. Bojąc się, że Niemcy użyją gazu, Mathias przeszkolił swoich ludzi w dziedzinie środków chemicznych: łzawiących, żrących, powodujących kichanie i tym podobnych. „Ta wiedza okazała się później niepotrzebna — stwierdził Cavanaugh — ale porucznik nie chciał pominąć ani jednego rodzaju broni”.
Pułkownik Roy E. Lindquist, dowodzący „pięćset ósmym”, powiedział o Mathiasie: „Albo zasłuży sobie na Medal Honorowy, albo będzie pierwszym człowiekiem z pułku, który zginie w akcji”.
Wieczorem 5 czerwca na lotnisku, kiedy „pięćset ósmy” ładował się do samolotów, Mathias uścisnął rękę każdemu żołnierzowi z plutonu. Jego ludzie lecieli dwoma maszynami; szeregowy Cavanaugh, który znalazł się w tej drugiej, wspomina: „W tym wspaniałym facecie była jakaś spokojna pewność siebie. Podaliśmy sobie ręce, a on powiedział: «Pokażemy im, my Irlandczycy, prawda?»”
Gdyby porucznik Mathias po tym, jak został ranny odłamkiem pocisku, usunął się z przejścia i pozwolił stojącym za nim ludziom wyskoczyć, a miał jeszcze na to dość siły, to załoga _C-47_ udzieliłaby mu pierwszej pomocy i — prawdopodobnie — odstawiła z powrotem do Anglii, na operację, która uratowałaby mu życie.
Zamiast tego jednak Mathias podniósł prawą rękę, wykrzyknął: „Za mną!” i rzucił się w ciemności nocy. Czy to wstrząs wywołany otwarciem się spadochronu, czy też uderzenie o ziemię były przyczyną, a może krwawienie z licznych ran — dość, że kiedy pół godziny później udało się go odnaleźć, już nie żył. Był pierwszym amerykańskim oficerem, zabitym w wyniku ostrzału niemieckiego w D-Day.
Operacja Overlord, inwazja na okupowaną przez Niemcy Francję, dokonana w czerwcu 1944 roku, była przedsięwzięciem na oszałamiająco wielką skalę. W ciągu jednej doby, pokonując od stu dziesięciu do stu osiemdziesięciu kilometrów otwartego morza, przerzucono na opanowany przez wroga brzeg, przy jego intensywnym oporze, sto siedemdziesiąt pięć tysięcy żołnierzy i ich sprzęt, w tym pięćdziesiąt tysięcy wszelkiego typu pojazdów, od motocykli po czołgi i spychacze opancerzone. W transporcie uczestniczyły, także jako wsparcie, pięć tysięcy trzysta trzydzieści trzy okręty i wszelkiego rodzaju jednostki pływające oraz jedenaście tysięcy samolotów. Oddziały wojskowe przybyły z południowo-zachodnich, południowych i wschodnich wybrzeży Anglii. Akcja wyglądała tak, jakby w ciągu jednej nocy na wschodni brzeg jeziora Michigan przeniesiono miasta Green Bay, Racine i Kenosha w stanie Wisconsin — wraz ze wszystkimi: mężczyznami, kobietami i dziećmi, oraz pojazdami.
Przygotowania do tego niezwykłego przedsięwzięcia — które brytyjski premier Winston S. Churchill słusznie nazwał „najtrudniejszą i najbardziej skomplikowaną operacją, jaką kiedykolwiek przeprowadzono” — trwały dwa lata i wymagały zaangażowania dosłownie milionów ludzi. Liczba wyprodukowanego przez USA sprzętu, okrętów wojennych i desantowych, samolotów wszelkiego typu, broni pancernej i uzbrojenia, środków medycznych i wielu innych, była wręcz astronomiczna. Wielka Brytania i Kanada wniosły równie duży wkład.
Nie podważając znaczenia wysiłku całego amerykańskiego przemysłu, wielkiego zaangażowania Brytyjczyków, Kanadyjczyków i innych sprzymierzonych, wszystkich planów i przygotowań, genialnej koncepcji oszukania wroga i udziału świetnych dowódców — ostateczny sukces czy klęska operacji Overlord zależały od stosunkowo niewielkiej grupy młodszych oficerów, podoficerów, szeregowych żołnierzy i marynarzy, należących do amerykańskiej, brytyjskiej i kanadyjskiej armii, marynarki wojennej, sił powietrznych i Straży Przybrzeżnej. Ta najlepiej przygotowana operacja wojskowa w historii, wspierana przez niewiarygodnie silny ostrzał z morza i bombardowanie z powietrza, mogłaby się bowiem nie powieść, gdyby spadochroniarze i żołnierze, którzy przylecieli szybowcami, zamiast szukać wroga, skryli się za żywopłotami i schowali w stodołach; gdyby dowódcy jednostek desantowych, bojąc się ostrzału wroga, nie przybili do brzegu, ale wysadzili żołnierzy na głębokiej wodzie; gdyby żołnierze na plażach okopali się za falochronami, a podoficerowie i młodsi oficerowie nie zdołali wobec silnego ognia wroga poprowadzić ich w głąb lądu. Tak się jednak nie stało.
O wszystkim przesądziła garstka chłopców w wieku od osiemnastu do dwudziestu lat. Byli doskonale wyszkoleni i wyposażeni, mogli liczyć na silne wsparcie, ale zaledwie kilku z nich miało wcześniej okazję do walki. Niewielu kiedykolwiek zabiło człowieka albo choćby widziało, jak ginie kolega. Większość przypominała Dena Brotheridge’a i Boba Mathiasa — nigdy w ich obecności nie oddano strzału z nienawiści. Byli zwykłymi obywatelami powołanymi do wojska, nie zawodowcami.
Wiosną 1944 zastanawiano się, czy system demokratyczny potrafi wychować młodych żołnierzy, którzy mogliby skutecznie przeciwstawić się doskonałym rekrutom, jakich wysłały na front nazistowskie Niemcy. Hitler był przekonany, że odpowiedź brzmi „nie”. Znając dokonania armii brytyjskiej we Francji w 1940 roku, czy też wojsk brytyjskich i amerykańskich w Afryce Północnej i na wybrzeżach Morza Śródziemnego w latach 1942-1944, nie miał żadnych wątpliwości, że Wehrmacht będzie miał miażdżącą przewagę. Fanatyzm i dyscyplina, charakterystyczne dla systemów totalitarnych, zawsze zatriumfują nad liberalizmem i zniewieściałą demokracją — tego Hitler był pewny.
Gdyby jednak widział w akcji Dena Brotheridge’a i Boba Mathiasa tego pierwszego dnia inwazji na Normandię, może zachwiałby się w swoim przekonaniu. Ta książka opowiada właśnie o Brotheridge’u, Mathiasie i ich kolegach, młodych ludziach, którzy przyszli na świat w okresie złudnej prosperity lat dwudziestych, a dorastali w gorzkich realiach Wielkiego Kryzysu następnej dekady. Książki, które czytali jako nastolatkowie, miały charakter antywojenny i cynicznie przedstawiały wszelkich patriotów jako frajerów, a frajerów jako bohaterów. Żaden z owych chłopców nie palił się do kolejnej wojny. Pragnęli grać w baseball i rzucać piłkę do kosza, a nie granaty na pozycje wroga, strzelać z _flowera_ do królików, a nie z karabinu _M-1_ do innych młodych ludzi. Ale kiedy nadeszła chwila próby, kiedy trzeba było walczyć o wolność lub ją stracić, stanęli do walki. Byli bojownikami demokracji. Stali się bohaterami D-Day i to im zawdzięczamy wolność.
Zanim jednak pojmiemy, czego i w jaki sposób dokonali, zanim to w pełni docenimy, musimy ogarnąć wzrokiem szersze tło.ROZDZIAŁ 4. GDZIE I KIEDY?
4
Gdzie i kiedy?
W połowie marca 1943 roku, niedługo po bitwie o przełęcz Kasserine i niemal dwa miesiące przed ostatecznym zwycięstwem w Tunezji, Połączony Komitet Szefów Sztabów mianował brytyjskiego generała porucznika, sir Fredericka Morgana, szefem sztabu Naczelnego Dowództwa Alianckich Sił Zbrojnych i powierzył mu zadanie „koordynowania i nadzoru planów operacji przekroczenia kanału, przewidywanej w tym i następnym roku”. W kolejnym miesiącu postanowiono, że inwazja nie nastąpi jednak w 1943 roku; ostateczna dyrektywa, wydana pod koniec kwietnia, dotyczyła przygotowań do
zakrojonego na szeroką skalę ataku na kontynent, przewidzianego na 1944 rok — najwcześniej jak to będzie możliwe.⁶⁵
Trudno sobie wyobrazić mniej precyzyjne sformułowanie. Miejsce ataku, „kontynent”, mogło znajdować się pomiędzy Holandią a Brestem; określenie „najwcześniej jak to będzie możliwe” wyznaczało przedział czasowy między marcem a wrześniem 1944 roku. Morgan zebrał więc brytyjskich i amerykańskich oficerów, generała brygady Raya Barkera z armii amerykańskiej mianował swoim zastępcą, a grupę nazwał COSSAC (Chief of Staff to the Supreme Allied Commander — szef sztabu Alianckiego Naczelnego Dowództwa) — od pierwszych liter nazwy swej funkcji — i zabrał się do roboty.
COSSAC działał przy zasadniczym ograniczeniu — opracowując plan inwazji trzeba było mieć na uwadze, że liczba samolotów i okrętów desantowych, jakie przydzielono do tej operacji, pozwala na użycie tylko trzech dywizji. Ponadto należało się liczyć z tym, że Niemcy umocnią jeszcze Wał Atlantycki, i wobec tego zrezygnować z pokusy rozszerzenia ataku. Od początku więc COSSAC kierował się zasadą maksymalnej koncentracji sił. Inwazja miała nastąpić w jednym miejscu, a dywizje wylądować tuż obok siebie.
Pytanie tylko gdzie? Miejsce musiało spełniać wiele warunków. Musiało leżeć w zasięgu alianckich myśliwców stacjonujących w Wielkiej Brytanii.
W pobliżu powinien znajdować się przynajmniej jeden większy port, który należało zdobyć od strony lądu i jak najszybciej wykorzystać podczas operacji. Nie wchodził w rachubę desant w tych rejonach, gdzie Wał Atlantycki był już umocniony, to znaczy wokół francuskich portów: katastrofalny w skutkach szturm Kanadyjczyków na Dieppe w sierpniu 1942 roku przekonał członków COSSAC, że bezpośredni atak frontalny na dobrze broniony port może się nie powieść. Dlatego też plaże wybrane do desantu powinny umożliwić sukcesywny wyładunek oddziałów oraz sprzętu bezpośrednio z LST, a także mieć połączenie z siecią dróg pozwalających na szybki, zmasowany atak w głąb lądu.
Takie były wymogi taktyczne. Większość z nich spełniały na przykład śródziemnomorskie wybrzeża Francji czy wybrzeże Bretanii. Ze strategicznego jednak punktu widzenia inwazja powinna mieć miejsce najbliżej celu, czyli Zagłębia Ruhry, z tego oczywistego powodu, by droga, jaką wojsko i zaopatrzenie miały pokonać, była możliwie najkrótsza.
Holandia i Belgia miały doskonałe porty, ale znajdowały się one zbyt blisko Niemiec i baz Luftwaffe, a tereny wokół nich były narażone na zalanie i dobrze bronione. Wybrzeże Pas-de-Calais w najbardziej na północ wysuniętej części Francji wydawało się idealne pod każdym niemal względem oprócz jednego — było tak oczywistym miejscem na dokonanie desantu, że Niemcy wznieśli tu najsilniejsze fortyfikacje Wału Atlantyckiego.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książkiZapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. European Theatre of Operations.
2. Supreme Headquarters Allied Expeditionary Force.
3. Czas brytyjski, wprowadzony dla oszczędzania energii elektrycznej, był późniejszy w stosunku do francuskiego o godzinę. W całej okupowanej przez Niemców Europie obowiązywał czas berliński, o dwie godziny wcześniejszy niż angielski.
4. Coup de main — jednym uderzeniem .
5. Karabin maszynowy na trójnogu, szybkostrzelność do ośmiuset pocisków na minutę .
6. Była to najbardziej niedorzeczna ze wszystkich jego nie przemyślanych decyzji. Hitler nie musiał przyjść z pomocą Japonii, nie wymagał tego „pakt stalowy”, jako że układ ten miał służyć celom obronnym. Gdyby jedna ze stron układu (Włochy, Niemcy czy Japonia) została zaatakowana, pozostałe były zobowiązane udzielić jej wsparcia. Ale to nie Japonia została zaatakowana 7 grudnia — zresztą państwo to nie przyszło z pomocą Niemcom, gdy w czerwcu 1941 roku rozpoczęli wojnę ze Związkiem Radzieckim.\ Była to także najbardziej samodzielna decyzja Hitlera. To bardzo dziwne, ale nie konsultował jej z nikim. Porzucił swój długoterminowy plan zawładnięcia światem, zgodnie z którym ostateczna rozprawa ze Stanami Zjednoczonymi miała przypaść następnemu pokoleniu, dysponującemu już zasobami naturalnymi Związku Radzieckiego i reszty Europy. Można by się spodziewać, że Hitler przynajmniej zapyta swoich dowódców, jakie skutki pociągnie za sobą wypowiedzenie wojny Stanom Zjednoczonym, że zasięgnie opinii Goeringa, Himmlera, Goebbelsa i innych. Nie rozmawiał jednak o tym z nikim; 11 grudnia po prostu ogłosił swoją decyzję Reichstagowi. Zob. Sebastian Haffner, _The Meaning of Hitler_, przekład z niemieckiego na angielski Ewald Osers (Cambridge, Massachusetts, Harvard University Press 1979), s. 120.
7. Dyrektywa nr 51 została zamieszczona w: Gordon A. Harrison, _Cross-Channel Attack_ (Dept. of the Army, Washington,1951), s. 464-467.
8. Erwin Rommel, _The Rommel Papers_, oprac. B.H. Liddell Hart (Harcourt Brace, New York, 1953), s. 466.
9. Samuel Mitcham, _Rommel’s Last Battle: The Desert Fox and the Normandy Campaign_ (Stein & Day, New York, 1983), s. 44-45.
10. Odrzutowce były napędzane paliwem syntetycznym, produkowanym między innymi z alkoholu, który wytwarzano z zebranych w 1944 roku ziemniaków. Naród niemiecki zapłacił w 1945 roku straszliwą cenę za to szaleństwo .
11. Ralph Williams, _The Short, Unhappy Life of the Messerschmitt ME-262_, 6 kwietnia 1960, Dwight D. Eisenhower Library, Abilene, Kansas.
12. John Keegan, _Six Armies in Normandy: From D-Day to the Liberation of Paris_ (Penguin Books, New York, 1983), s. 332.
13. Robert Brewer, wywiad, EC.
14. Harrison, _Cross-Channel Attack_, s. 145-147; U.S. War Department, _Handbook on German Military Forces_ (L.S.U. Press, Baton Rouge, La, 1990), s. 57.
15. U.S. War Department, _Handbook on German Military Forces_, s. 2.
16. Mitcham, _Rommel’s Last Battle_, s. 26.
17. Dyrektywa nr 40 zamieszczona w: Harrison, _Cross-Channel Attack_, s. 459-463.
18. Ibidem, s. 136.
19. Ibidem, s. 136-137.
20. Wywiad Hecklera z Warlimontem, 19-20 lipca 1945, American Military Institute, Carlisle, Pa.
21. Carlo D’Este, _Decision in Normandy_ (Collins, London, 1983), s. 21.
22. Samuel Eliot Morison, _The Invasion of France and Germany 1944-1945_ (Little, Brown, Boston, 1959), s. 152-153.
23. Dyskusja na temat łodzi desantowych, zob.: Gordon Harrison, _Cross-Channel Attack_ (Dept. of the Army, Washington, 1951), s. 59-63.
24. Geoffrey Perret, _There’s a War to Be Won: The United States Army in World War II_, Random House, New York, 1992, s. 110-112.
25. Harrison, _Cross-Channel Attack_, s. 64.
26. Jerry Strahan, wywiad, EC.
27. Po wojnie Higgins popadł w kłopoty, niejednokrotnie ze swojej winy. Nie był dobrym biznesmenem. Nie potrafił ograniczyć działalności przemysłowej, bo nie chciał pozbawiać pracy swoich robotników. Walczył ze związkami zawodowymi i przegrał. Wyprzedził swoje czasy, podejmując produkcję helikopterów, żaglówek, jachtów motorowych, przyczep kempingowych i tego typu sprzętu, który niebawem miał zyskać na popularności, ale w latach 1946-1947 było nań jeszcze za wcześnie. Higgins był wspaniałym projektantem, ale kiepsko znał się na marketingu; potrafił doskonale zorganizować produkcję, ale fatalnie prowadził księgowość. W końcu splajtował. Higgins Industries upadły. Ten człowiek jednak wygrał dla nas wojnę i to wstyd, że ani naród, ani Nowy Orlean o nim nie pamiętają.
28. Perret, _There’s a War to Be Won_, s. 124.
29. Carl Weast, wywiad, EC.
30. Carwood Lipton, wywiad, EC.
31. Paul Fussell, _Wartime: Understanding and Behavior in the Second World War_ (Oxford University Press, New York, Oxford, 1989), s. 282.
32. Charles East, wywiad, EC.
33. Max Hastings, _Overlord: D-Day and the Battle for Normandy_ (Simon & Schuster, New York, 1984), s. 317.
34. John Howard, wywiad, EC.
35. Hastings, _Overlord_, s. 25.
36. Ibidem, s. 24.
37. Sidey to Ambrose, 9 lipca 1992, EC.
38. Mulberries niedługo były w użyciu; silny sztorm, jaki miał miejsce dwa tygodnie po D-Day, całkowicie zniszczył port amerykański i poważnie uszkodził brytyjski. Ponieważ w inwazji uczestniczyło tak wiele LST, które mogły samodzielnie wysadzić ludzi i sprzęt na brzeg, zaczęto się zastanawiać, czy rzeczywiście warto było poświęcić tak dużo materiału, a także pracy ludzkiej na budowę Mulberries. Russell Weigley twierdzi, że tak. Pisze bowiem: „Gdyby nie pomysł wykorzystania Mulberries, które pozwalały przekształcić plaże w porty, Churchill wraz ze swoim rządem prawdopodobnie wycofałby się z operacji Overlord” (Russell Weigley, _Eisenhower’s Lieutenants: The Campaigns of France and Germany, 1944-1945_, s. 103, Indiana University Press, Bloomington 1981) .
39. Nad złamaniem szyfru Enigmy — niemieckiej maszyny kodującej polscy matematycy rozpoczęli pracę w początkach lat trzydziestych. W parę lat później zbudowali replikę Enigmy i złamali szyfry niemieckie. W lipcu 1939 roku egzemplarze Enigmy polski wywiad przekazał przedstawicielom wywiadów Francji i Wielkiej Brytanii. Brytyjczycy udoskonalili polskie metody dekryptażu Enigmy w systemie Ultra .
40. Zob.: J.C. Masterman, _The Double-Cross System in the War of 1939-1945_ (Yale University Press, New Haven, 1972); Ronald Lewin, _Ultra Goes to War_ (Hutchinson, London, 1978).
41. _Axis_ (ang.) — oś w sensie politycznym. Axis Sally znaczy więc Sally z Osi .
42. Gordon Carson, wywiad, EC.
43. Dzieciństwo i młodość Rommla zob.: David Irving, _The Trail of the Fox_ (Dutton, New York, 1977); dzieciństwo i młodość Eisenhowera zob.: S.E. Ambrose, _Eisenhower: Soldier, General of the Army, President-Elect, 890-1952_ (Simon & Schuster, New York, 1983).
44. Irving, _The Trail of the Fox_, s. 14-15.
45. Ambrose, _Eisenhower_, s. 63.
46. Ed Thayer do matki, 11 stycznia 1918, Eisenhower Library, Abilene, Kansas (dalej w skrócie: EL).
47. Irving, _The Trail of the Fox_, s. 25.
48. Ambrose, _Eisenhower_, s. 93.
49. Hans von Luck, _Panzer Commander: The Memoirs of Colonel Hans von Luck_ (Praeger, New York, 1989), s. 103-104.
50. Stephen E. Ambrose, _Eisenhower: Soldier and President_ (Simon & Schuster, New York, 1990), s. 88.
51. Z pierwszego szkicu wspomnień Eisenhowera, EL. Eisenhower nie chciał publikować tego fragmentu.
52. Martin Blumenson, _Rommel_, _The Simon & Schuster Encyclopedia of World War II_, oprac. Thomas Parrish (Simon & Schuster, New York, 1978), s. 532.
53. Listy Eisenhowera, zob.: _Letters to Mamie_, oprac. John S.D. Eisenhower (Doubleday, Garden City, New York, 1978); listy Rommla zob.: Irving, _The Trail of the Fox_, gdzie wiele z nich cytuje.
54. Irving, _The Trail of the Fox_, s. 313.
55. Samuel Mitcham jr., _Rommel’s Last Battle: The Desert Fox and the Normandy Campaign_ (Stein & Day, New York, 1983), s. 18-21.
56. Franklin Delano Roosevelt do Stalina, 5 grudnia 1943, EL.
57. Bernard Law Montgomery, _Memoirs_ (World, Cleveland, 1958), s. 484.
58. Cunningham do Eisenhowera, 21 października 1943, EL.
59. Dwight D. Eisenhower, _Crusade in Europe_ (Doubleday, Garden City, New York, 1948), s. 206-207.
60. Irving, _The Trail of the Fox_, s. 317.
61. Eisenhower, _Crusade in Europe_, s. 220.
62. Irving, _The Trail of the Fox_, s. 324.
63. Eisenhower do Połączonego Komitetu Szefów Sztabów, 23 stycznia 1944, EL.
64. Ambrose, Eisenhower: _Soldier, General of the Army, President-Elect_, s. 187-188.
65. Gordon A. Harrison, _Cross-Channel Attack_ (Dept. of the Army, Washington, 1951), s. 48-49.