Dachołazy - ebook
Dachołazy - ebook
Wszyscy myślą, że Sophie jest sierotą. Rzeczywiście, nie potwierdzono, aby jakakolwiek kobieta ocalała z wraku, który opuściła Sophie, dryfując w futerale po wiolonczeli przez kanał La Manche. Sophie jednak pamięta widok matki wzywającej pomocy. Jej opiekun mówi, że to niemal niemożliwe, aby jej matka wciąż żyła, jednak „niemal" oznaczało, że taka możliwość istniała. Dlatego kiedy nadszedł list z opieki społecznej, z którego wynikało, że grozi jej sierociniec, Sophie postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Uciekła do Paryża, aby odnaleźć matkę, wyposażona w jedną jedyną wskazówkę - adres lutnika, który wykonał wiolonczelę. Kim są tytułowe dachołazy i czy pomogą jej odnaleźć mamę?
Książka - zwycięzca nagrody „Blue Peter Book Award”, „Waterstones Children's Book Prize” oraz nominowana do nagrody „CILIP Carnegie Medal”.
Porównywana do Roalda Dahla lub Evy Ibbotson, książka Katherine Rundell „Dachołazy” łączy w subtelny sposób świat fantazji i historycznej fikcji, z wyrafinowaną prozą poetycką i żywymi obrazami, która zachwyci czytelników w wieku od 7 do 80 lat.
Czytelnicy, którym przypadły do gustu książki z serii Lemony Snicket, pozycje Ellen Potter, Cornelii Funke czy Sally Gardner, nie mają wyboru – muszą sięgnąć po literaturę Katherine Rundell.
Phillip Pullman, autor „Złotego kompasu” zachwycił się autorką i stwierdził, że ma niezwykłą wyobraźnię.
O autorce
Katherine Rundell spędziła dzieciństwo w Afryce i Europie. Po obronie doktoratu na temat Johna Donne’a, stała się pisarką na pełen etat. Wykłada także w college’u All Souls w Oxfordzie. Tam też bada literaturę renesansu, a w nocy wspina się na dachy starych budynków. Za swoją twórczość otrzymała wiele nagród i wyróżnień, między innymi Nagrodę Literatury Dziecięcej Waterstones i Blue Peter Book Award.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63960-89-6 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dookoła nie było żadnej innej żywej istoty. Niemowlę, trochę krzeseł z jadalni i znikający w oceanie czubek statku. Przed katastrofą w jadalni grała muzyka, tak głośna i dobra, że nikt nie zauważył zalewającej dywan wody. Smyczki jeszcze przez jakiś czas pracowały, zanim rozległy się krzyki. Czasami wrzask któregoś z pasażerów zawiązywał duet z wysokim C.
Dziecko ktoś zawinął w partyturę symfonii Beethovena, żeby się nie wychłodziło. Odpłynęło ponad kilometr od statku i zostało uratowane jako ostatnie. Do łodzi ratunkowej wciągnął je współpasażer, z zawodu naukowiec. Zadaniem naukowca jest zauważać różne rzeczy. Ten człowiek zauważył, że ocalone dziecko to dziewczynka z włosami koloru błyskawicy i nieśmiałym uśmiechem.
Wyobraźcie sobie obdarzoną głosem noc. Albo pomyślcie, jakby to było, gdyby światło księżyca umiało mówić, czy gdyby atrament miał struny głosowe. Potem dorysujcie wąską, arystokratyczną twarz z haczykowatymi brwiami plus długie ramiona i nogi – coś takiego zobaczyło niemowlę, kiedy zostało wyjęte z futerału na wiolonczelę. Naukowiec nazywał się Charles Maxim. Kiedy trzymał dziewczynkę w swoich dużych dłoniach – na wyciągnięcie ramienia, jak przeciekającą donicę – postanowił, że mała zostanie z nim. Dziecko prawie na pewno miało rok. Wywnioskowali to z przypiętej na piersi czerwonej rozety z cyfrą „1!”.
– Jest jeszcze druga możliwość: zajęło pierwsze miejsce w jakimś konkursie – myślał głośno Charles Maxim. – Z drugiej strony niemowlęta rzadko biorą udział w konkurencjach sportowych. Przyjmiemy zatem, że niemowlę kończy rok. – Dziewczynka chwyciła go brudnymi palcami za ucho. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, moje dziecko – powiedział.
Charles dał niemowlęciu nie tylko urodziny, ale także imię. Wybrał Sophie już tego pierwszego dnia, bo nie było nikogo, kto mógłby się temu sprzeciwić.
– Masz za sobą dramatyczny i niezwykły dzień, moje dziecko – zwrócił się do dziewczynki. – Chyba najlepiej będzie dać ci jak najzwyklejsze imię. Możesz być Mary, Betty, Sophie, a na upartego Mildred. Twój wybór.
Sophie się uśmiechnęła, kiedy powiedział „Sophie”, więc zostało Sophie. Potem zawinął ją w swój płaszcz i zabrał do domu powozem. Trochę padało, ale żadne z nich nie było tym zmartwione. Charles generalnie nie zwracał uwagi na pogodę, a Sophie zdążyła tego dnia oswoić się z wodą.
Charles nie miał wcześniej zbyt wiele do czynienia z dziećmi. Po drodze do domu wyznał Sophie:
– Niestety znacznie lepiej znam się na książkach niż na ludziach. Z książkami tak łatwo się dogadać.
Jazda powozem zajęła cztery godziny. Charles trzymał Sophie na kolanie i opowiadał jej o sobie tak, jakby właśnie się poznali na jakimś spotkaniu towarzyskim. Ma trzydzieści sześć lat i metr dziewięćdziesiąt wzrostu. Do ludzi mówi po angielsku, do kotów po francusku, do ptaków po łacinie. Pewnego razu o mało się nie zabił, próbując jednocześnie czytać i jechać konno.
– Ale teraz będę ostrożniejszy, skoro mam ciebie, moja wiolonczelistko. – Dom Charlesa był piękny, ale niezbyt bezpieczny: same schody, śliskie podłogi i ostre kanty. – Kupię trochę mniejszych krzeseł. I będziemy mieli puszyste, czerwone dywany! Ale właściwie jak się kupuje dywany? Wiesz coś może na ten temat, Sophie?
Sophie nie odpowiedziała, co go nie zaskoczyło: jak przystało na niemowlę, jeszcze nie mówiła, a poza tym spała.
Obudziła się na ulicy, pachnącej drzewami i końskim łajnem. Pokochała dom od pierwszego wejrzenia. Cegły były pomalowane na najjaśniejszą biel w całym Londynie i świeciły nawet w ciemnościach. Piwnica służyła do przechowywania nadmiaru książek i obrazów oraz szeregu gatunków pająków, natomiast dach należał do ptaków. Charles mieszkał pomiędzy.
Po gorącej kąpieli koło pieca Sophie wyglądała bardzo blado i krucho. Charles nie miał świadomości, że niemowlę jest aż tak przerażająco drobne. Kiedy trzymał ją na rękach, wydawała mu się za mała. Prawie poczuł ulgę, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Ostrożnie położył Sophie na krześle, ze sztuką Szekspira w roli podkładki, i po dwa stopnie naraz poszedł na górę.
Wrócił w towarzystwie siwowłosej kobiety. Hamlet był trochę wilgotny, a Sophie miała zawstydzoną minę. Charles podniósł ją i włożył do zlewu, rozważywszy po drodze dwie inne możliwości: stojak na parasole w rogu i piec kaflowy. Uśmiechnął się, jego brwi i oczy też.
– Nie martw się, Sophie – powiedział. – Wszystkim zdarzają się wypadki. – Potem skinął głową w stronę kobiety. – Panie pozwolą, że je sobie przedstawię. Sophie, to jest panna Eliot, z Krajowego Urzędu Opiekuńczego. Panno Eliot, to jest Sophie, z oceanu.
Kobieta westchnęła – w uszach leżącej w zlewie dziewczynki westchnienie to zabrzmiało urzędowo – zmarszczyła brwi i wyjęła z niewielkiego pudła czyste ubrania.
– Proszę mi ją dać.
Charles wziął od niej ubrania.
– Wyłowiłem to dziecko z morza, proszę pani. – Sophie patrzyła na nich dużymi oczami. – Ona nie ma nikogo, kto by się o nią troszczył. Czy mi się to podoba czy nie, ponoszę za nią odpowiedzialność.
– Nie na zawsze.
– Słucham?
– Ta dziewczynka jest pańską podopieczną, a nie córką. – Panna Eliot należała do kobiet, które znacząco podkreślają niektóre słowa. Charles był gotów postawić duże pieniądze na to, że jej ulubionym zajęciem jest komenderowanie ludźmi. – Zostanie u pana tylko tymczasowo.
– Pozwolę sobie wyrazić inne zdanie – odparł Charles. – Ale o to możemy się kłócić później. Dziecko jest zmarznięte.
Podał Sophie śpioszki, które ona wzięła do ust. Wobec tego sam jej założył ubranko. Potem dźwignął ją w ramionach, jakby próbował odgadnąć jej wagę podczas konkursu na festynie, i uważnie jej się przyjrzał.
– Widzi pani? Wygląda na bardzo inteligentne dziecko. – Zobaczył, że Sophie ma długie, zwinne palce. – I ma włosy koloru błyskawicy. Jak można jej się oprzeć?
– Będę musiała przychodzić i sprawdzać, jak ona się miewa, a nie narzekam na nadmiar czasu. Mężczyzna nie może opiekować się dzieckiem sam.
– Oczywiście, proszę przychodzić – odparł Charles, a potem dodał, jakby nie potrafił się powstrzymać: – jeśli pani koniecznie musi. Postaram się być wdzięczny. Ale to ja ponoszę odpowiedzialność za to dziecko, rozumie pani?
– Przecież to jest dziecko, a pan jest mężczyzną!
– Podziwiam pani spostrzegawczość – odrzekł Charles. – Przynosi pani chlubę swojemu optykowi.
– Ale co zamierza pan z nią robić?
Charles miał zdezorientowaną minę.
– Zamierzam ją kochać. To powinno wystarczyć, jeśli wierzyć poetom, których czytałem.
Dał Sophie czerwone jabłko, a potem zabrał je z powrotem i zaczął wycierać rękawem do momentu, kiedy mógł zobaczyć w nim swoją twarz.
– Jestem pewien – powiedział – że tajemnice opieki nad dziećmi, chociaż mroczne i zawikłane, nie są nieprzeniknione.
Posadził sobie dziewczynkę na kolanie, dał jej jabłko i zaczął czytać na głos Sen nocy letniej.
Nie był to może idealny sposób na rozpoczęcie nowego życia, ale zawierał w sobie spory potencjał.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------