Daj mi odpowiedź - ebook
Daj mi odpowiedź - ebook
Nie jest łatwo mieć siedemnaście lat
Jane uwielbia seriale, jest trochę przesądna i nie ma pojęcia, co chciałaby robić w życiu. Aby odwlec w czasie wszelkie poważne decyzje i przede wszystkim uniknąć nudnego wakacyjnego stażu, dziewczyna zatrudnia się jako niania. Nowe podopieczne okazują się przyrodnimi siostrami Teo, jej przyjaciela z dzieciństwa. Jane odkrywa, że mimo upływu czasu nadal świetnie się z Teo dogadują.
Teo ma głowę zaprzątniętą własnymi problemami. Postanawia odnaleźć biologicznego ojca, nie wie jednak, od czego zacząć. Zna tylko jego nazwisko. Wtedy do akcji wkracza Jane...
Tego lata wyjdzie na jaw jeszcze kilka tajemnic, a Jane i Teo zbliżą się do siebie bardziej, niż się spodziewali.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7642-823-9 |
Rozmiar pliku: | 712 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przede wszystkim dziękuję Holly West. Prowadziła mnie przez każdy projekt, każdą przeszkodę, każdą telefoniczną burzę mózgów i każdy zły pomysł. Ta książka nie powstałaby bez jej wsparcia i optymizmu.
Wyrazy wdzięczności kieruję do zespołu Swoon Reads: Jean Feiwel, Alison Verost, Kathryn Little, Caitlin Sweeny i Lauren Scobell, które sprawiły, że było to niezapomniane doświadczenie. Dziękuję moim ulubionym towarzyszkom podróży: Nicole Banholzer i Brittany Pearlman, dzięki którym zdobycie siedmiu miast w osiem dni nie było aż tak trudne. Moim kolegom autorom Swoon Reads: uwielbiam tę naszą grupę za to, jak się rozrosła i cieszę się, że jesteśmy w tym razem!
Moim przyjaciołom z Morristown i Morris Township Library dziękuję, że nie poczułam się winna za swoje odejście. Dzieciaki z klubu książki od dziesiątej do dwunastej klasy, dzięki za pomoc! Bez was ta historia nawet nie ujrzałaby światła dziennego, a Teo nie byłby ratownikiem.
Niekończąca się ilość podziękowań dla Lauren Velelli, która jako jedyna poza Holly przeczytała każdą wersję tej historii. Następnym razem, kiedy będziemy ze sobą rozmawiać, w geście podziękowania zagwiżdżę cały motyw ze „Złotek”.
Czasami jedyne, czego potrzebujesz, to przyjazna dusza, dziękuję więc Michelle Petrasek i Chrissy George za wysłuchanie w zachwycie mojego biadolenia o niczym.
Kate Vasilik, Katie Nellen, Chelsea Reichert i Melanie Morrit dziękuję za wiele rzeczy, ale w szczególności za przypominanie mi, że nie powinnam wysyłać bohaterki o imieniu Margo na Florydę, żeby czytelnicy nie pomylili jej z inną książką.
Szczególne podziękowania kieruję do mojej cioci Brendy i wujka Billa Bankosów, którzy byli niewiarygodnie podekscytowani i szczerze cudowni w czasie całego tego doświadczenia.
Bratankowie i siostrzenice już mieli swój moment na początku tej książki, więc tym razem ich pominę. Dziękuję jednak swojemu rodzeństwu: Karen, Scottowi i Seanowi, mojej bratowej Sandrze i szwagrowi Billowi.
Będę musiała stworzyć całkiem nowy słownik, żeby trafnie wyrazić wdzięczność wobec mojej mamy, Pat, która wspierała mnie i rozumiała, kiedy postanowiłam rzucić się w wir pisarskiej kariery. Na razie zostaniemy przy dziękuję, a nad słownikiem popracuję przy kolejnej książce.
Mojemu tacie, Wayne’owi, ponieważ wiem, że byłby ze mnie dumny.Rozdział 1
Jane Connelly potrzebowała pracy, potrzebowała jej JUŻ.
Matka pukała właśnie do drzwi jej sypialni, żeby opowiedzieć o „wspaniałym” bezpłatnym stażu, który znalazła dla Jane na uniwersytecie, na którym była adiunktem.
– To na Wydziale Studiów Amerykańskich. Potrzebują kogoś do pomocy przy segregowaniu dokumentów. Zdobędziesz tam wspaniałe doświadczenie, Janie – powiedziała przez zamknięte wciąż drzwi. – Przyda ci się to do twojej aplikacji na studia.
– Wiem, mamo – skłamała Jane. NIE wiedziała. Nie była pewna, czy w ogóle chce iść na studia i nie miała pojęcia, co oznaczały Studia Amerykańskie. Brzmiało to straszliwie rozlegle.
– Co ty tam robisz?
– Zmieniam koszulkę – powiedziała, przytrzymując przy twarzy poduszkę, żeby jej głos wydał się nieco stłumiony. Tak bardzo nie chciała w tym momencie stawić czoła matce.
– No cóż, zejdź na dół i porozmawiaj ze mną, kiedy się już przebierzesz – powiedziała matka. Jane usłyszała oddalające się kroki na korytarzu, ale chwilę później odgłos stóp powrócił. – Wychodzisz gdzieś? Dlatego się przebierasz?
– Nie, mamo – powiedziała. Istniała duża szansa, że kombinacja westchnień matki i córki mogła być usłyszana już na całym świecie.
Jane pochyliła się nad ekranem komputera, chcąc znaleźć coś, cokolwiek, do roboty w wakacje. Jej dwie najlepsze przyjaciółki będą opiekunkami na obozie muzycznym, takim z noclegiem. Następnego dnia miały wyjechać na dziesięć tygodni. Jane właściwie nie była członkiem orkiestry, nie umiała też grać na żadnym instrumencie. Praca opiekuna na obozie dla muzyków nie była więc dla niej.
Szybkie wyszukanie w Googlach przywiodło ją do strony z ogłoszeniami o pracy. Klikała szybko i wściekle, polując na jakąkolwiek pracę, która by jej odpowiadała, scrollując reklamy, jakby od tego zależało jej życie.
Wakacje bez przyjaciół były wystarczającą tragedią. Spędzenie lata na uniwersytecie mamy nie było czymś, co ją interesowało. Brzmiało dennie i wykańczająco. Więc może, w jakimś sensie, jej życie faktycznie od tego zależało.
• Telemarketer: dorywcza, potencjał zarobków nieograniczony.
• KOCHASZ PSY?! Minimalne zarobki, ale za to możesz bawić się ze szczeniakami.
• Noże, noże, noże: doskonała prowizja.
• KASA ZA RACHUNKI!
• Dawcy spermy poszukiwani.
I każde kolejne gorsze od poprzedniego.
Rodzice by ją zabili, gdyby związała się z jakąś piramidą finansową. To było pewne. Jej starsza siostra Margo zaangażowała się w to kilka lat temu. Starała się sprzedać domki na plaży. W ich sąsiadującej z plażą społeczności. Najgorsze w tym wszystkim było to, że jej rodzice nigdy nie zdawali się źli na Margo za tę całą piramidę. Twierdzili, że poniżenie z powodu straty wszystkich pieniędzy było wystarczającą karą. Jane miała natomiast inne zdanie, ale nikt jej nigdy o to nie pytał.
– Margo przeskoczyła klasę. Margo zaliczyła wszystkie testy AP1) z najwyższymi ocenami. Margo dostała się tego lata na płatny staż na Uniwersytecie Princeton, a nawet się tam nie wybiera. Margo będzie pierwszym człowiekiem na Uranie. – Jane wymamrotała pod nosem. W chwili desperacji kliknęła na link pod tytułem Opieka nad dziećmi. To była jej ostatnia opcja, ale w takim właśnie znalazła się momencie, do tego doprowadziło ją życie.
------------------------------------------------------------------------
1) Z ang. Advanced Placement Exams.
Jane przeskanowała wzrokiem listę, wiedząc, że musi unikać wszystkich i każdej z osobna sytuacji dotyczącej dzieci. Dzieci były przerażające, z tymi ich delikatnymi miejscami i chybotliwymi szyjami. Zbyt duża odpowiedzialność dla dziewczyny takiej jak Jane.
• Potrzebna pomoc dla matki z jej nowo narodzonymi trojaczkami.
• Opieka nad dziećmi w domu.
• Kochasz dzieci?
• Potrzebna opiekunka.
Kliknęła na ostatnie ogłoszenie, ponieważ było z jej miasta. Jeszcze raz przebiegła wzrokiem po treści, zwolniła i przyjrzała się jej nieco lepiej.
Cztery dni w tygodniu, od 9 do 17…
CO? Dziewiąta rano nie była jej ulubioną porą dnia. Ale praca była w mieście, więc nie musiałaby wcześnie wstawać, żeby dotrzeć tam o czasie.
O ile będzie to w odległości możliwej do pokonania pieszo.
Na siedemnaste urodziny rodzice Jane dali jej używany samochód, ale oczywiście korzystała z niego Margo, żeby móc codziennie dostać się do Princeton. Jej staż był zdecydowanie ważniejszy niż fakt, że Jane była właścicielką maszyny. Może gdyby Margo zarobiła cokolwiek na tej piramidzie, to miałaby kasę na kupno samochodu.
Sytuacja była jeszcze bardziej frustrująca, ponieważ Jane nie mogła nawet na to ponarzekać. Jej rodzice powiedzieliby, że nie płaci za samochód, więc on praktycznie wciąż jest ich. Ale jeśli Jane wspomni coś między wierszami, że Margo miała w liceum swój samochód, którym nie musiała się nikim dzielić, to spotka się to z martwą ciszą. Dla Jane. To był podwójny standard.
Westchnęła i wróciła do lektury ogłoszenia.
Trzy dziewczynki – para pięcioletnich bliźniaczek i siedmiolatka…
Brzmiało wykańczająco, ale i wykonalnie.
Piętnaście dolarów za godzinę…
To może nie być najprostsza robota na świecie, ale dawała szansę zarobienia całkiem przyzwoitych pieniędzy. Nawet uczulony na matematykę mózg Jane podpowiadał, że to będzie blisko pięćset dolarów za tydzień. Co więcej, nie będzie musiała spędzać czasu z matką.
Na reklamie nie widniało żadne imię, więc Jane rozpoczęła wiadomość: Do wszystkich zainteresowanych. Podała swoje imię i nazwisko, numer telefonu i doświadczenie w pracy opiekunki, które ograniczało się do opieki nad kuzynami podczas rodzinnych imprez. Jeśli będzie potrzebowała referencji, to poprosi o nie ciotkę, która przy okazji pominie fakt ich powinowactwa.
Wstrzymała oddech, ścisnęła kciuki, potarła króliczą łapkę i wcisnęła przycisk „wyślij”.
Jane sprawdziła godzinę i wiedziała, że musi porozmawiać z mamą. Jeśli się nie zdecyduje na rozmowę, to powinna przynajmniej pouczyć się do egzaminów. Ostatnie dwa egzaminy miały być jutro, a Jane musiała pokazać, na co ją stać, żeby zaliczyć je na wyżej niż tróję.
Rozważyła możliwe opcje i zdecydowała się na trzecią: żadną z nich.
Zamiast tego wróciła do lektury fanfika2) „Doktora Who/Małych kobietek”, którą zaczęła poprzedniego popołudnia.
------------------------------------------------------------------------
2) Z ang. fanfic lub fan fiction – utwór pisany przez fana, inspirowany fabułą lub bohaterami ulubionych książek, filmów, seriali czy gier.
Miłość rodząca się pomiędzy Jedenastym Doktorem a Jo March była jednym z najbardziej fascynujących czytadeł, jakich doświadczyła. Przede wszystkim dlatego, że nigdy nie mogła się pogodzić z tym, że Jo wyszła za tego Niemca. Jak mogła zrobić to Lauriemu, który był drzwi obok?
Jane właśnie miała doczytać do „tych momentów”, kiedy zadzwonił jej telefon. Już chciała go zignorować, ale nieznany numer, który pojawił się na wyświetlaczu, zbytnio ją kusił.
– Halo?
– Jane – nieznajomy głos powiedział w bardzo znajomy sposób.
– Cześć?
– Tu Connie Garcia-Buchanan.
Kiedy usłyszała imię, zrozumiała, że natychmiast powinna była poznać głos z delikatnym hiszpańskim akcentem i permanentnym uśmiechem.
– Halo – powiedziała wciąż zaskoczona, że Connie dzwoni na jej telefon. – Chciałabyś rozmawiać z mamą?
– Nie, skarbie! Dostałam twoją wiadomość dotyczącą pracy opiekunki. Byłam bardzo zaskoczona, ale jednocześnie szczęśliwa, kiedy zorientowałam się, że to ty.
– Och – powiedziała Jane, wciąż nie rozumiejąc, o co chodzi.
– Dziewczynki cię uwielbiają i myślę, że będziesz dla nich idealną opiekunką.
– Och! Och, mój Boże! – powiedziała Jane, uderzając się dłonią w czoło. – Nie zdawałam sobie sprawy. Ja tylko pomyślałam… No cóż, nie pomyślałam. Nie domyśliłam się. Ogłoszenie było anonimowe… – Zmieszała się i zająknęła się, starając się zrozumieć, co się tak właściwie działo.
– Rozumiem. Myślałam, że wszystkiego się domyśliłaś, zważywszy na dziewczynki i ich wiek. I to, że praca jest w mieście.
Jane zaśmiała się, ponieważ czuła się nieswojo. A to właśnie robiła, kiedy tak się czuła. Ponadto wyszła na idiotkę. Ale to akurat nie było dla niej niczym nowym.
– Byłoby miło mieć kogoś tak blisko – kontynuowała Connie, podczas gdy Jane usiadła na łóżku i obgryzała paznokcie do żywego.
– Tak, to ma sens – odparła.
– Chcę zdobyć magistra z pracy socjalnej. Nie wiem, czy mama ci o tym wspominała. Starając się nadrobić zaległości, zdecydowałam się uczestniczyć w trzech zajęciach tego lata. Dwa z nich są online, ale nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak ciężko będzie pilnować dziewczynek, robiąc zadanie domowe i ucząc się do egzaminów. Nic zabawnego.
– Nic zabawnego – powiedziała lekko oszołomiona Jane.
– Kiedy kończysz egzaminy?
– Jutro – odparła Jane. Starała się utrzymać rozbawienie w głosie, nawet wtedy, gdy cała sytuacja już do niej dotarła.
– Czy mogłabyś przyjść około czwartej? Na rozmowę?
– Hmm, tak. Tak myślę. – Próbowała zignorować myśl, która pojawiła się w jej głowie.
– Dobrze. Obiecałam dziewczynkom, że mogą pomóc w wyborze opiekunki. Mimo że ja nie potrzebuję przeprowadzać z tobą rozmowy, one wciąż będą chciały to zrobić.
Connie zaśmiała się, więc Jane też się zaśmiała, ale zabrzmiało to raczej jak sztuczne „ha, ha, ha” niż jak normalny ludzki śmiech. Uwielbiała Connie i jej trzy małe dziewczynki. Myślała nawet, że jej mąż, Buck, nie był złym gościem.
– Będę potrzebowała cię tylko do początku sierpnia. Po tym czasie kończą się zajęcia, więc będziesz jeszcze miała chwilę, zanim zacznie się szkoła.
– Byłoby wspaniale – powiedziała Jane. Usilnie starała się nie myśleć o prawdziwym problemie. Ale im bardziej się starała, tym trudniej było go ignorować.
– Jestem taka szczęśliwa, że jesteś jedną z kandydatek. Inne były nieco bardziej niż niepożądane. Kilka wręcz przerażających.
– Chyba nigdy nie możesz wiedzieć, kto odpowie na internetowe ogłoszenie.
– To prawda – powiedziała Connie. – No cóż, to wspaniałe. Po prostu wspaniałe. Dziękuję, że się zgłosiłaś, nawet jeśli nie wiedziałaś, do kogo się zgłaszasz.
– Nie ma za co.
– Widzimy się więc jutro o czwartej.
– Widzimy się.
– Doskonale. Pozdrów ode mnie rodziców.
– Pozdrowię.
Connie zamilkła na chwilę, zanim się pożegnała.
– I, Jane, wiem, że ty i Teo nie rozmawiacie już ze sobą, ale to będzie dobre dla dziewczynek. Nie pozwól, żeby przeszłość wpływała na twoje przyszłe decyzje.
Istniała duża szansa, że w tym właśnie momencie rozmowy telefonicznej Jane umarła z zażenowania. Jakie były szanse na to, że przypadkowo zgłosi się do pracy jako opiekunka młodszych przyrodnich sióstr Teo Garcii?
Margo przewidziałaby takie prawdopodobieństwo, powiedział cichy głos z tyłu jej głowy. Powiedziała mu, żeby się zamknął, ale on nigdy jej nie słuchał.
Kiedy Jane odzyskała już panowanie nad sobą i powstała z martwych, powiedziała:
– Dzięki, Connie. Będę to miała na uwadze.
– Do zobaczenia, Jane.
– Pa. – Jane nacisnęła przycisk „zakończ” i z powrotem rzuciła się na łóżko, starając się zrozumieć, w co się właśnie wpakowała.
Connie myliła się jednak. Teo nie był problemem. Teo był miłym gościem, jeśli nie trochę nudnawym. Problem był w jego nieodzownym cieniu, śmiertelnym wrogu Jane, Ravim Singhnie.
Jane nigdy nie potrafiła zrozumieć, dlaczego taki gość jak Teo Garcia przyjaźnił się z kimś takim jak Ravi Singh.
Tylko jedno mogło ją uspokoić. Podniosła swoją zaufaną Magiczną Ósemkę3) i zastanowiła się, jakie pytanie jej zadać.
------------------------------------------------------------------------
3) Z ang. Magic 8 Ball – zabawka w kształcie czarnej bili, dająca odpowiedź na każde zadane jej pytanie zamknięte.
– Czy to zły pomysł, żeby przyjąć posadę opiekunki? – Jane zapytała magicznej kuli.
Trudno teraz przewidzieć.
Zdecydowanie nie takiej odpowiedzi oczekiwała.Rozdział 2
Ktoś zastukał do drzwi Teo tak cicho, że ledwie to dosłyszał. To zwykle oznaczało, że jego siostry bawią się na korytarzu. Bawiły się w różnego rodzaju zabawy, których zasad nie znał, a one nie chciały mu ich wytłumaczyć.
Delikatne pukanie zwykle wiązało się z gwałtownym otwarciem przez niego drzwi i okrzykiem „buu” lub warknięciem czy zrobieniem czegoś, co je rozśmieszy.
Dzisiaj otworzył drzwi i krzyknął:
– Mam was!
Niestety przed pokojem stał jego ojczym, Buck.
– Przepraszam – powiedział Teo, prostując się. – Myślałem, że to Keegan.
– Och tak, rozumiem. Jasne. Keegan zawsze coś kombinuje.
Teo przytaknął.
Buck również.
Stali tak przez moment.
– Hmm, więc, potrzebowałeś czegoś? – zapytał Teo.
– Och. Tak. Tak się zastanawiałem. No cóż, twoja matka i ja zastanawialiśmy się, czy nie miałbyś nic przeciwko, może.
Teo walczył z chęcią zamknięcia mu drzwi przed nosem. Przesadziłby, gdyby powiedział, że nie lubił Bucka, ponieważ większość czasu dogadywali się całkiem dobrze. Sprawy układałyby się jeszcze lepiej, gdyby zamiast owijania w bawełnę ten mówił mu, o co chodzi.
– Czy chodzi o trawnik? – zapytał Teo.
– Tak – odparł Buck, widocznie się rozluźniając.
– Mama już ze mną rozmawiała. Skoszę go. Powiedziała, że mogę to zrobić w ten weekend, jak już skończę szkołę. – Teo wskazał w stronę łóżka, na którym leżały jego notatki z chemii. – Mam jutro ostatni egzamin.
Buck spojrzał do pokoju i cicho gwizdnął.
– Kumam – powiedział. – No cóż, dobry chłopiec.
Buck z zakłopotaniem klepnął Teo w plecy, ale nie zrobił kroku wstecz.
Teo uśmiechnął się sztucznie i zamknął drzwi, by po chwili znów usłyszeć pukanie.
– Ja, hmm, chciałem, żebyś wiedział, że doceniam twoją ciężką pracę i dam ci za nią dwadzieścia dolarów.
Teo stał jak wryty. Oszczędzał każdy grosz, żeby po skończeniu szkoły nie musieć mieszkać z mamą i Buckiem. Czasem jednak pieniądze ojczyma wydawały mu się zbrukane, jakby starał się przekupić Teo. Jednak pieniądze to pieniądze.
– Dzięki, Buck – powiedział Teo.
– Nie ma za co – odparł wciąż stojąc w drzwiach.
– Teraz zamknę za sobą drzwi, okej?
– Och, taaak, powodzenia w nauce – powiedział Buck, po czym w końcu poszedł. Teo mógł wrócić do swojej samotności.
Życie byłoby zdecydowanie łatwiejsze, gdyby Buck stał się jednym z tych piekielnych, stereotypowych ojczymów, zamiast być tym zwichrowanym, niezdecydowanym lizusem.
Kiedy Teo był młodszy, myślał, że zachowanie Bucka wynikało z tego, że chłopak był Portorykańczykiem, a on biały. Ale kiedy mijały lata, oczywistym stało się to, że chodziło o różnicę wieku. Buck czuł się niekomfortowo, mając młodszego od siebie o piętnaście lat pasierba. Ale to nie było zadanie Teo, żeby sprawić, by przyjął tę informację za fakt. Teraz między nimi istniała ta wielka, niezręczna cisza i głębina niezręczności. Im starszy był Teo, tym dziwniejsza stawała się sytuacja między nimi.
Puścił do swojego przyjaciela Raviego marudnego SMS-a o Bucku, ale że ten nie odpowiedział od razu, to Teo musiał znaleźć inny sposób na rozerwanie się. Gapił się na notatniki leżące na łóżku i westchnął. Miał zbyt dużo pracy, żeby Buck mógł go tak rozpraszać.
Miał tylko jeden wybór, żeby odzyskać równowagę w życiu. Szybko włączył Google w poszukiwaniu Jose Rodrigueza.
Poznanie prawdziwego ojca i jego rodziny było jego ulubioną fantazją. Za każdym razem, kiedy sytuacja z Buckiem stawała się dziwna, Teo rozpoczynał na nowo swoje poszukiwania. Nigdy nie poznał Jose, ale to nie powstrzymało jego wyobraźni przed szaleńczymi wizjami.
Problem w tym, że Teo nie wiedział zbyt wiele o swoim ojcu, poza jego imieniem i tym, że był z Portoryko. Sprawdzał już kilka różnych kombinacji imion rodziców i spotkał się z ogromną liczbą wyników, ponieważ ich imiona były bardzo popularne. Nie znalazł jednak niczego przydatnego, żadnych konkretów. Nie był pewien, co zrobi, kiedy odnajdzie swojego ojca. Przede wszystkim chciał wiedzieć, gdzie teraz jest. Świadomość, że jest gdzieś tam, byłaby wystarczająca.
Na dole zabrzmiał dzwonek, po czym Teo usłyszał szept głosów filtrowanych przez kratki wentylacyjne. To musi być kolejna potencjalna opiekunka, pomyślał Teo. Przez cały tydzień przetoczyło się ich przez mieszkanie całe mnóstwo.
Jeszcze przez kilka minut nasłuchiwał tych przygłuszonych głosów dobiegających z przedpokoju. Im bardziej jego siostry chichotały, tym stawał się ciekawszy. Znów sprawdził telefon i wciąż nic. Gdzie do diabła był Ravi? Prawie zawsze w ciągu kilku minut odpowiadał na jego SMS-y.
Ostrożnie wyczyścił historię i wyłączył wszystkie zakładki. Jego największe koszmary często wiązały się z Keegan pytającą między wierszami podczas kolacji: Kim jest Jose Rodriguez? Teo szukał go przez Internet. Potem jego mama, Buck i wszystkie jego trzy siostry gapiliby się na Teo tak intensywnie, że aż gałki oczne wypadłyby im z oczodołów i poturlały się po stole. Koszmarny Teo umiał mówić tylko po hiszpańsku i nawet jego koszmarna mama nie potrafiła go zrozumieć. Niemożliwość bycia zrozumianym była często pojawiającym się motywem ostatnich koszmarów.
Sprawdzając telefon po raz ostatni, Teo wyszedł z sypialni na palcach i usiadł na schodach, żeby móc podsłuchiwać, jak jego siostry biorą Potencjalną Opiekunkę w ogień kolejnych bezsensownych pytań.
– Lubisz brownies? – zapytała Piper.
– Jaki rodzaj brownies? – dodała Rory, zanim Potencjalna Opiekunka miała szansę odpowiedzieć.
– Czy zrobisz z nami brownies? – spytała Keegan.
Ich szybkie pytania dotyczące deserów nie zaskoczyły Teo. Dziewczynki z wielką pasją podchodziły do tematu słodkich wypieków.
– Możemy zrobić brownies – powiedziała Potencjalna Opiekunka.
– Hurra! – krzyknęła cała trójka.
– Widzicie? – powiedziała Rory. – Mówiłam wam, że będzie miła.
– Co pozwolisz nam robić? – zapytała Keegan.
Teo wiedział, że to pytanie było jak pocałunek śmierci. Jako najstarsza z całej trójki, Keegan miała tendencję do bycia prowodyrem. Była takim dzieckiem, które – jeśli odwróciłbyś wzrok na wystarczająco długo – zebrałoby resztę nieletnich i rozpoczęłoby bunt. Wiedział to na pewno, bo już to zrobiła, raz w przedszkolu i dwa razy w pierwszej klasie. Mama Teo spędziła wiele czasu na zebraniach, rozmawiając o Keegan.
Teo znów sprawdził telefon.
– Co masz na myśli? – zapytała Potencjalna Opiekunka.
– Minigolf na promenadzie? – zapytała Piper. – Nie ten głupi przy autostradzie.
– Taa, ten jest dla dzieci – dodała Rory.
Teo nie miał pojęcia, jak wymyślały te wszystkie zasady, ale one wciąż ewoluowały. Ostatnim razem kochały tor golfowy przy autostradzie, bo był taki bajkowy.
– Będziemy musiały zapytać o to waszą mamę – stwierdziła Potencjalna Opiekunka. Teo wiedział, że jego mamie spodoba się to, że dziewczyna wstrzymuje się z decyzją, póki nie uwzględni jej zdania.
Wszystkie trzy dziewczynki zaczęły mówić jednocześnie. To będzie przełomowy moment dla tej biednej dziewczyny.
– Mama nigdy nie pozwala nam chodzić na deptak.
– Może ty mogłabyś jej powiedzieć, żeby nas zabrała.
– Albo może Teo mógłby nas zabrać.
Teo zsunął się o kilka schodów i zajrzał przez szpary w poręczy. Nie potrafił dostrzec twarzy dziewczyny, którą przepytywały, ale chciał wtrącić, że nie będzie nikogo zabierał na deptak.
– Chcę zagrać w dźwig do losowania zabawek.
– A ja chcę skee ball4).
------------------------------------------------------------------------
4) Popularna gra zręcznościowa.
– Ja minigolfa.
– Chcę iść na zjeżdżalnię wodną.
Atak zachcianek i wniosków wciąż pobrzmiewał. W tym momencie było mu naprawdę żal Potencjalnej Opiekunki. Był zaskoczony, że jego matka nie przyszła jej z pomocą. Musiała chcieć zobaczyć, jak starsza dziewczyna poradzi sobie z trójką dzieci, które nakręcają się w stymulującym szale.
– Lubicie Slip’n’Slide? – zapytała Potencjalna Opiekunka, przebijając się przez hałas.
Cała trójka zamilkła.
– A co to jest? – zapytała Rory.
– To jak zjeżdżalnia wodna, ale kolejką jest twoje ciało.
Teo stwierdził, że to idealne określenie dla tej zabawy.
– Serio? – zapytała Keegan.
Teo nachylił się, żeby wysłuchać wymiany zdań.
Potencjalna Opiekunka przytaknęła.
– Masz coś takiego? – spytała Piper.
– Jasne. U siebie w garażu.
– Co jeszcze?
– Hmm, no cóż. Okej. – Potarła dłońmi o szorty. – Mogłybyśmy podłączyć zraszacze, napełnić wodą jeden z ogrodowych basenów i zrobić fontannę. To byłoby jak nasz prywatny park wodny.
Teo uśmiechnął się. Kiedyś u Connellych robił to cały czas. I to właśnie wtedy zorientował się, że jego siostry przepytują Jane Connelly. Dziewczynki szalały na myśl o tym, co opisała im Jane, a Teo próbował wycofać się po schodach, ale zamiast tego uderzył mocno łokciem i zasyczał z bólu.
– Teo? – zapytała Keegan, podchodząc do schodów.
– Cholera – powiedział pod nosem.
Udał luzaka i zszedł po schodach.
– Cześć wszystkim – powiedział. Odwrócił się do Jane i skinął do niej od niechcenia.
– Hej – odparła Jane.
– Pamiętasz Jane, prawda, skarbie? – zapytała jego mama. Siedziała w jadalni i obserwowała całą scenę.
Otworzył usta, żeby powiedzieć coś złośliwego, jak na przykład: Jak mógłbym ją zapomnieć? Powstrzymał się jednak. Zamiast tego rzucił jej spojrzenie, które miał nadzieję, że odczyta jak: Mogłaś mnie ostrzec.
Na szczęście w tym momencie zawibrował jego telefon. W końcu. Poczekajmy, aż Ravi się dowie, co jest grane.
Ravi: Ech, nie przejmuj się Buckiem. Powinieneś mnie zaprosić na kolację.
– Hmm, muszę to odebrać – powiedział na głos, nie koncentrując się na nikim. Wszedł do kuchni i oparł się o blat.
Wystukał wiadomość do Raviego, w której zaprosił go na kolację, po czym słuchał, jak jego siostry przepytują Jane. Czuł się uwięziony i żałował, że nie został w swoim pokoju.
Dziewczynki zasypywały ją pytaniami.
– Możemy iść do biblioteki albo na piknik. Możemy spacerować i jeździć na rowerach – powiedziała Jane.
Nie chodziło o to, że Teo nie lubił Jane Connelly. Była dla niego neutralna. Zawsze była miła. Gdy jego mama uczęszczała kiedyś na nocne zajęcia, on spędzał z nią wiele czasu.
Ale Ravi jej nienawidził. Twierdził, że jest jego odwiecznym wrogiem. Teo był innego zdania, ale nie chciał się kłócić ze swoim najlepszym przyjacielem o dziewczynę, która nie miała żadnego znaczenia. Do bani będzie mieć ją wciąż w pobliżu. Ravi będzie strasznie wkurzony. Latem praktycznie mieszkał w domu Teo, ponieważ jego rodzice zabraniają włączać klimatyzację, chyba że na zewnątrz jest jakieś sto stopni. Ravi nie mógł tego znieść.
Może mama Teo jej nie zatrudni. Wciąż była na to nadzieja.
Ta umarła jednak chwilę później, kiedy usłyszał, jak mama oferuje jej pracę, a ta ją przyjmuje.
Oczywiście.
Teo wziął głęboki oddech, przygotowując się do przekazania Raviemu tego newsa. Jego postawa teraz albo nigdy dała o sobie znać. Co prawda zawsze wybierał drugą opcję, w każdej sytuacji. Konflikt nie był jego domeną. Wolałby raczej wrócić do nauki, niż przekazać Raviemu tę informację. Może nigdy nie będą w domu w tym samym czasie i Ravi nigdy nie dowie się prawdy.
Ale myśl o tym, że mógłby się na nią natknąć w kuchni po nocy spędzonej u Teo i następującej po tym kłótni, była wystarczająca, aby zmusić go do wyjawienia prawdy.
Teo: Jane Connelly będzie w te wakacje opiekowała się moimi siostrami.
Odpowiedź Raviego była natychmiastowa.
Ravi: TO JEST NAJGORSZA INFORMACJA, JAKĄ KIEDYKOLWIEK USŁYSZAŁEM. BĘDĘ MUSIAŁ ODBYĆ DŁUGĄ ROZMOWĘ Z CONNIE. JAK MOGŁEŚ NA TO POZWOLIĆ?
Teo: Wiesz, jaka jest moja rodzina. Nie było najmniejszej szansy, że zapytają mnie o zdanie.
Ravi: ALE SERIO? ZE WSZYSTKICH LUDZI WYBRAŁA JANE CONNELLY!?
Teo: Wyluzuj z tym caps lockiem.
Kolejne cztery słowa przyszły w oddzielnych SMS-ach.
Ravi:
JA
NIE
WYLUZUJĘ!
Teo wziął głęboki oddech.
To nie skończy się dobrze.Rozdział 3
W głowie Margo przez cały dzień kotłowała się jedna myśl, a może cały tydzień, a nawet miesiąc, jeśli miałaby być ze sobą całkiem szczera. Była jedna rzecz, która nie pozwalała jej zasnąć, wywoływała poczucie winy i zabierała większość myśli. Wciąż powtarzała sobie, że zerwanie plastra będzie zdecydowanie lepsze od tego ściskania w żołądku i pocących się dłoni za każdym razem, kiedy pomyśli o jednej rzeczy: ostatecznym coming oucie przed rodzicami.
To byli mili ludzie. Nie wydziedziczą jej za bycie biseksualną. Przynajmniej tak sobie mówiła każdego dnia, wracając z pracy do domu.
Obmyślała różne sposoby ujawnienia rodzicom swojej orientacji seksualnej. Może napisze im poruszający list albo wynajmie skywritera5). Uśmiechnęła się szeroko na tę myśl, kiedy jakiś idiota omal nie zmiótł z drogi jej samochodu. Jane byłaby niepocieszona, gdyby Margo uszkodziła jej buicka LeSabre z 1998. Wyglądało na to, że każdy kierowca wyjechał dziś na drogę, żeby ją dorwać, ciągle trąbiąc i pokazując środkowy palec. Tak jakby ona starała się doprowadzić do wypadku. Margo cieszyła się każdym dniem, kiedy udało jej się wrócić żywej do domu. Dziś nie było inaczej. Zaparkowała przed domem i westchnęła z ulgą.
------------------------------------------------------------------------
5) Z ang. podniebny pisarz – osoba, która za pomocą samolotu tworzy na niebie napisy z dymu (wykorzystywane najczęściej w celach marketingowych).
Kiedy wchodziła przez drzwi, przypadkowo pozwoliła im zatrzasnąć się za sobą, czym zaalarmowała damę dworu o swojej obecności.
– Margo, czy to ty? – zawołała mama z kuchni.
– Nie, mamo. To złodziej.
– Złodziej nie nazwałby mnie mamą.
– Wiem, mamo. To był żart.
– Och – powiedziała jej mama, wyglądając zza rogu. – Kolacja będzie gotowa za piętnaście minut. Daj znać siostrze. Nie chcę, żeby była zszokowana, że jest zmuszana do zejścia na dół na kolację.
Margo chciała się zaśmiać, ale współczuła Janie. Czasami zdawało się, że jej matka i siostra nie potrafiły dojść do porozumienia w żadnej sprawie, nawet czasu, w jakim mama wołała na kolację.
Margo pomaszerowała po schodach i wrzuciła rzeczy do sypialni, po czym zajrzała przez nieco uchylone drzwi do pokoju Jane.
– Hej – powiedziała Margo, otwierając szerzej drzwi.
– Witaj – odpowiedziała znudzonym głosem Jane.
– Mama chciała ci powiedzieć, że niedługo będzie kolacja.
– Spoko.
Margo rozejrzała się po pokoju siostry.
– Dlaczego masz plakat niebieskiej budki telefonicznej?
– To nie budka telefoniczna. To budka policyjna – odparła Jane.
– Co tam słychać? – zapytała Margo, opierając się o biurko Jane. W pokoju panowała dziwna atmosfera. Jane leżała skulona na swoim łóżku i gapiła się w kąt pokoju.
– To długa historia – wymamrotała Jane.
– Mamy jeszcze kilka minut, zanim mama zmusi nas do zjedzenia kolacji.
Jane uśmiechnęła się. Ich matka uwielbiała działać zgodnie z grafikiem.
– Ona mnie zabije – powiedziała w końcu Jane.
– Żeby zadecydować o tym, czy przesadzasz, będę potrzebowała nieco więcej informacji.
– Mama załatwiła mi bezpłatną praktykę na uniwersytecie, a ja zamiast tego znalazłam sobie pracę jako opiekunka.
Margo wydała dźwięk dezaprobaty.
– Taa, mama będzie wkurzona.
– Dzięki za wsparcie – powiedziała Jane, przewracając się twarzą do łóżka.
Margo usiadła obok niej i poklepała ją niezręcznie po plecach.
– Wiesz, co mam na myśli.
– Wiem.
– Więc dlaczego to zrobiłaś?
Jane ponownie się przeturlała i usiadła.
– Prawdopodobnie dlatego, że sama myśl o jeździe z mamą do i z pracy brzmi tragicznie.
Margo przytaknęła.
– Ona naprawdę lubi mieszać koło siedzenia.
– Nie możesz powiedzieć „dupy”?
– Naprawdę lubi mieszać ci koło dupy – powtórzyła Margo.
– Dziękuję. Tak brzmi lepiej. Jakbyś naprawdę była po mojej stronie.
– Jestem po twojej stronie.
Jane się skrzywiła.
– Wątpię, że ktokolwiek jest po mojej stronie.
– Więc gdzie jest ta praca? – zapytała, zamiast kłócić się z komentarzem Jane. Wiedziała, że to skończyłoby się tylko narzekaniem Jane na to, że w całej rodzinie geniuszy ona jest biednym imbecylem. Już nieraz to słyszała.
Jane pokręciła głową.
– I to chyba w tym wszystkim jest najgorsze. U Buchananów.
– Czy to nie powinna być dobra wiadomość?
– Sama nie wiem. Kiedy zapytałam o to Magiczną Ósemkę, wydawała się niepewna.
– Jak to możliwe?
Jane podała Margo zabawkę.
– Wciąż powtarza, żebym zapytała później.
Margo zamknęła oczy i trzymała kulę, koncentrując się na pytaniu. Inaczej nie przekona się, czy Jane nie potrafi przyjąć do wiadomości jej odpowiedzi.
– Czy mama wścieknie się na Jane?
Spojrzała na kulę i przeczytała odpowiedź: Zapytaj ponownie później.
– Może jest zepsuta – powiedziała Jane.
Właśnie wtedy mama zawołała je na kolację, przerywając tym samym odpowiedź Margo.
– Co wy tam robiłyście na górze?– zapytała, kiedy zeszły do kuchni napełnić talerze.
– Babskie gadanie – odparła Margo, uśmiechając się do Jane, gdy rozsiadły się przy stole.
– Gdzie jest tata? – zapytała Jane.
– W piwnicy. Jest gorszy od was. – Wstała od stołu i zawołała do męża przez drzwi piwnicy, żeby przyszedł, póki wieprzowina jest jeszcze ciepła.
Kiedy już wszyscy siedzieli na swoich miejscach, Jane wzięła głęboki oddech.
– Dostałam pracę – powiedziała.
– Tak, Jane –powiedziała mama. – Na uniwersytecie.
– Hmm, nie, inną. Connie, wiesz, Connie zza rogu potrzebowała opiekunki dla dziewczynek na czas wakacji. Ma teraz sporo zajęć i, no cóż, dostałam tę pracę. Bardzo chciałabym jej pomóc.
– To bardzo miło z twojej strony – powiedział jej tata, uśmiechając się szczerze, ewidentnie nieświadomy nieszczęśliwego spojrzenia swojej żony.
– Steven, załatwiłam Jane praktyki na uniwersytecie. Takie doświadczenie będzie doskonale wyglądało w jej aplikacji na studia.
– Zarobki są bardzo dobre – kontynuowała Jane. – Nie mam zbyt wielu oszczędności, a praca, którą załatwiła mama, jest bezpłatna.
– Wiesz Linda, może to, że Jane znalazła pracę na własną rękę, jest dobrym rozwiązaniem – powiedział ostentacyjnie.
– A może powinna się bardziej martwić o swoją przyszłość, a mniej o zarabianie pieniędzy? – odbiła piłeczkę jej matka.
– A może niech zacznie robić to, co jej się podoba? – Brwi ojca powędrowały pod samą linię włosów, tak bardzo starał się wygrać tę słowną batalię.
Jane wtopiła się w krzesło. Wyglądała, jakby jej ulżyło. Jej matka skierowała na nią wzrok.
– Naprawdę tego chcesz? Będzie ciężko, o wiele ciężej niż w pracy przy papierach. Bycie opiekunką nie jest takie proste, jak się wydaje. Zwłaszcza przy dzieciach tak energicznych, jak te u Buchananów.
Jane usiadła prosto.
– Chcę tego. Przysięgam. Byłam tam wczoraj i dziewczynki mnie przepytywały. To była niezła zabawa.
– Zabawa?
– Tak, zabawa. Nawet jeśli będzie to ciężka praca, to i tak myślę, że będzie też dużo zabawy. A dziewczynki zdawały się takie zadowolone.
– W porządku.
– W porządku, mogę to zrobić?
– Tak – odparła mama. – To dobrze, że Connie będzie miała kogoś zaufanego tego lata. Z tego, co mówi, Teo zaczyna szaleć. Jest niemiły i wciąż wychodzi z tym drugim chłopakiem.
– Jakim chłopakiem?
– Ravim. Tym, który cię tak ciągle nękał w gimnazjum.
– Dzięki za przypomnienie, mamo.
– Może cię lubił – odparł tata.
Zanim Margo miała szansę wtrącić, jakie to seksistowskie i okropne, że chłopcy mogą droczyć się z dziewczynami pod pretekstem „lubienia ich”, ojciec wstał i…
.
.
.
…(fragment)…
Całość dostępna w wersji pełnej