Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Daj mi odpowiedź - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
Marzec 2015
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Produkt niedostępny.  Może zainteresuje Cię

Daj mi odpowiedź - ebook

Nie jest łatwo mieć siedemnaście lat

Jane uwielbia seriale, jest trochę przesądna i nie ma pojęcia, co chciałaby robić w życiu. Aby odwlec w czasie wszelkie poważne decyzje i przede wszystkim uniknąć nudnego wakacyjnego stażu, dziewczyna zatrudnia się jako niania. Nowe podopieczne okazują się przyrodnimi siostrami Teo, jej przyjaciela z dzieciństwa. Jane odkrywa, że mimo upływu czasu nadal świetnie się z Teo dogadują.

Teo ma głowę zaprzątniętą własnymi problemami. Postanawia odnaleźć biologicznego ojca, nie wie jednak, od czego zacząć. Zna tylko jego nazwisko. Wtedy do akcji wkracza Jane...

Tego lata wyjdzie na jaw jeszcze kilka tajemnic, a Jane i Teo zbliżą się do siebie bardziej, niż się spodziewali.

Kategoria: Dla młodzieży
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-7642-823-9
Rozmiar pliku: 712 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Podziękowania

Przede wszyst­kim dzię­ku­ję Hol­ly West. Pro­wa­dzi­ła mnie przez każ­dy pro­jekt, każ­dą prze­szko­dę, każ­dą te­le­fo­nicz­ną bu­rzę mó­zgów i każ­dy zły po­mysł. Ta książ­ka nie po­wsta­ła­by bez jej wspar­cia i opty­mi­zmu.

Wy­ra­zy wdzięcz­no­ści kie­ru­ję do ze­spo­łu Swo­on Re­ads: Jean Fe­iwel, Ali­son Ve­rost, Ka­th­ryn Lit­tle, Ca­itlin Swe­eny i Lau­ren Sco­bell, któ­re spra­wi­ły, że było to nie­za­po­mnia­ne do­świad­cze­nie. Dzię­ku­ję moim ulu­bio­nym to­wa­rzysz­kom po­dró­ży: Ni­co­le Ban­hol­zer i Brit­ta­ny Pe­arl­man, dzię­ki któ­rym zdo­by­cie sied­miu miast w osiem dni nie było aż tak trud­ne. Moim ko­le­gom au­to­rom Swo­on Re­ads: uwiel­biam tę na­szą gru­pę za to, jak się roz­ro­sła i cie­szę się, że je­ste­śmy w tym ra­zem!

Moim przy­ja­cio­łom z Mor­ri­stown i Mor­ris Town­ship Li­bra­ry dzię­ku­ję, że nie po­czu­łam się win­na za swo­je odej­ście. Dzie­cia­ki z klu­bu książ­ki od dzie­sią­tej do dwu­na­stej kla­sy, dzię­ki za po­moc! Bez was ta hi­sto­ria na­wet nie uj­rza­ła­by świa­tła dzien­ne­go, a Teo nie był­by ra­tow­ni­kiem.

Nie­koń­czą­ca się ilość po­dzię­ko­wań dla Lau­ren Ve­lel­li, któ­ra jako je­dy­na poza Hol­ly prze­czy­ta­ła każ­dą wer­sję tej hi­sto­rii. Na­stęp­nym ra­zem, kie­dy bę­dzie­my ze sobą roz­ma­wiać, w ge­ście po­dzię­ko­wa­nia za­gwiż­dżę cały mo­tyw ze „Zło­tek”.

Cza­sa­mi je­dy­ne, cze­go po­trze­bu­jesz, to przy­ja­zna du­sza, dzię­ku­ję więc Mi­chel­le Pe­tra­sek i Chris­sy Geo­r­ge za wy­słu­cha­nie w za­chwy­cie mo­je­go bia­do­le­nia o ni­czym.

Kate Va­si­lik, Ka­tie Nel­len, Chel­sea Re­ichert i Me­la­nie Mor­rit dzię­ku­ję za wie­le rze­czy, ale w szcze­gól­no­ści za przy­po­mi­na­nie mi, że nie po­win­nam wy­sy­łać bo­ha­ter­ki o imie­niu Mar­go na Flo­ry­dę, żeby czy­tel­ni­cy nie po­my­li­li jej z inną książ­ką.

Szcze­gól­ne po­dzię­ko­wa­nia kie­ru­ję do mo­jej cio­ci Bren­dy i wuj­ka Bil­la Ban­ko­sów, któ­rzy byli nie­wia­ry­god­nie pod­eks­cy­to­wa­ni i szcze­rze cu­dow­ni w cza­sie ca­łe­go tego do­świad­cze­nia.

Bra­tan­ko­wie i sio­strze­ni­ce już mie­li swój mo­ment na po­cząt­ku tej książ­ki, więc tym ra­zem ich po­mi­nę. Dzię­ku­ję jed­nak swo­je­mu ro­dzeń­stwu: Ka­ren, Scot­to­wi i Se­ano­wi, mo­jej bra­to­wej San­drze i szwa­gro­wi Bil­lo­wi.

Będę mu­sia­ła stwo­rzyć cał­kiem nowy słow­nik, żeby traf­nie wy­ra­zić wdzięcz­ność wo­bec mo­jej mamy, Pat, któ­ra wspie­ra­ła mnie i ro­zu­mia­ła, kie­dy po­sta­no­wi­łam rzu­cić się w wir pi­sar­skiej ka­rie­ry. Na ra­zie zo­sta­nie­my przy dzię­ku­ję, a nad słow­ni­kiem po­pra­cu­ję przy ko­lej­nej książ­ce.

Mo­je­mu ta­cie, Way­ne’owi, po­nie­waż wiem, że był­by ze mnie dum­ny.Rozdział 1

Jane Con­nel­ly po­trze­bo­wa­ła pra­cy, po­trze­bo­wa­ła jej JUŻ.

Mat­ka pu­ka­ła wła­śnie do drzwi jej sy­pial­ni, żeby opo­wie­dzieć o „wspa­nia­łym” bez­płat­nym sta­żu, któ­ry zna­la­zła dla Jane na uni­wer­sy­te­cie, na któ­rym była ad­iunk­tem.

– To na Wy­dzia­le Stu­diów Ame­ry­kań­skich. Po­trze­bu­ją ko­goś do po­mo­cy przy se­gre­go­wa­niu do­ku­men­tów. Zdo­bę­dziesz tam wspa­nia­łe do­świad­cze­nie, Ja­nie – po­wie­dzia­ła przez za­mknię­te wciąż drzwi. – Przy­da ci się to do two­jej apli­ka­cji na stu­dia.

– Wiem, mamo – skła­ma­ła Jane. NIE wie­dzia­ła. Nie była pew­na, czy w ogó­le chce iść na stu­dia i nie mia­ła po­ję­cia, co ozna­cza­ły Stu­dia Ame­ry­kań­skie. Brzmia­ło to strasz­li­wie roz­le­gle.

– Co ty tam ro­bisz?

– Zmie­niam ko­szul­kę – po­wie­dzia­ła, przy­trzy­mu­jąc przy twa­rzy po­dusz­kę, żeby jej głos wy­dał się nie­co stłu­mio­ny. Tak bar­dzo nie chcia­ła w tym mo­men­cie sta­wić czo­ła mat­ce.

– No cóż, zejdź na dół i po­roz­ma­wiaj ze mną, kie­dy się już przebierzesz – powiedziała matka. Jane usłyszała oddalające się kroki na korytarzu, ale chwilę później odgłos stóp powrócił. – Wychodzisz gdzieś? Dlatego się przebierasz?

– Nie, mamo – po­wie­dzia­ła. Ist­nia­ła duża szan­sa, że kom­bi­na­cja wes­tchnień mat­ki i cór­ki mo­gła być usły­sza­na już na ca­łym świe­cie.

Jane po­chy­li­ła się nad ekra­nem kom­pu­te­ra, chcąc zna­leźć coś, co­kol­wiek, do ro­bo­ty w wa­ka­cje. Jej dwie naj­lep­sze przy­ja­ciół­ki będą opie­kun­ka­mi na obo­zie mu­zycz­nym, ta­kim z noc­le­giem. Na­stęp­ne­go dnia mia­ły wy­je­chać na dzie­sięć ty­go­dni. Jane wła­ści­wie nie była człon­kiem or­kie­stry, nie umia­ła też grać na żad­nym in­stru­men­cie. Pra­ca opie­ku­na na obo­zie dla mu­zy­ków nie była więc dla niej.

Szyb­kie wy­szu­ka­nie w Go­oglach przy­wio­dło ją do stro­ny z ogło­sze­nia­mi o pra­cy. Kli­ka­ła szyb­ko i wście­kle, po­lu­jąc na ja­ką­kol­wiek pra­cę, któ­ra by jej od­po­wia­da­ła, scrol­lu­jąc re­kla­my, jak­by od tego za­le­ża­ło jej ży­cie.

Wa­ka­cje bez przy­ja­ciół były wy­star­cza­ją­cą tra­ge­dią. Spę­dze­nie lata na uni­wer­sy­te­cie mamy nie było czymś, co ją in­te­re­so­wa­ło. Brzmia­ło den­nie i wy­kań­cza­ją­co. Więc może, w ja­kimś sen­sie, jej ży­cie fak­tycz­nie od tego za­le­ża­ło.

• Te­le­mar­ke­ter: do­ryw­cza, po­ten­cjał za­rob­ków nie­ogra­ni­czo­ny.

• KO­CHASZ PSY?! Mi­ni­mal­ne za­rob­ki, ale za to mo­żesz ba­wić się ze szcze­nia­ka­mi.

• Noże, noże, noże: do­sko­na­ła pro­wi­zja.

• KASA ZA RA­CHUN­KI!

• Daw­cy sper­my po­szu­ki­wa­ni.

I każ­de ko­lej­ne gor­sze od po­przed­nie­go.

Ro­dzi­ce by ją za­bi­li, gdy­by zwią­za­ła się z ja­kąś pi­ra­mi­dą fi­nan­so­wą. To było pew­ne. Jej star­sza sio­stra Mar­go za­an­ga­żo­wa­ła się w to kil­ka lat temu. Sta­ra­ła się sprze­dać dom­ki na pla­ży. W ich są­sia­du­ją­cej z pla­żą spo­łecz­no­ści. Naj­gor­sze w tym wszyst­kim było to, że jej ro­dzi­ce ni­g­dy nie zda­wa­li się źli na Mar­go za tę całą pi­ra­mi­dę. Twier­dzi­li, że po­ni­że­nie z po­wo­du stra­ty wszyst­kich pie­nię­dzy było wy­star­cza­ją­cą karą. Jane mia­ła na­to­miast inne zda­nie, ale nikt jej ni­g­dy o to nie py­tał.

– Mar­go prze­sko­czy­ła kla­sę. Mar­go za­li­czy­ła wszyst­kie te­sty AP1) z najwyższymi ocenami. Margo dostała się tego lata na płatny staż na Uniwersytecie Princeton, a nawet się tam nie wybiera. Margo będzie pierwszym człowiekiem na Uranie. – Jane wymamrotała pod nosem. W chwili desperacji kliknęła na link pod tytułem Opie­ka nad dzieć­mi. To była jej ostat­nia opcja, ale w ta­kim wła­śnie zna­la­zła się mo­men­cie, do tego do­pro­wa­dzi­ło ją ży­cie.

------------------------------------------------------------------------

1) Z ang. Ad­van­ced Pla­ce­ment Exams.

Jane prze­ska­no­wa­ła wzro­kiem li­stę, wie­dząc, że musi uni­kać wszyst­kich i każ­dej z osob­na sy­tu­acji do­ty­czą­cej dzie­ci. Dzie­ci były prze­ra­ża­ją­ce, z tymi ich de­li­kat­ny­mi miej­sca­mi i chy­bo­tli­wy­mi szy­ja­mi. Zbyt duża od­po­wie­dzial­ność dla dziew­czy­ny ta­kiej jak Jane.

• Po­trzeb­na po­moc dla mat­ki z jej nowo na­ro­dzo­ny­mi tro­jacz­ka­mi.

• Opie­ka nad dzieć­mi w domu.

• Ko­chasz dzie­ci?

• Po­trzeb­na opie­kun­ka.

Klik­nę­ła na ostat­nie ogło­sze­nie, po­nie­waż było z jej mia­sta. Jesz­cze raz prze­bie­gła wzro­kiem po tre­ści, zwol­ni­ła i przyj­rza­ła się jej nie­co le­piej.

Czte­ry dni w ty­go­dniu, od 9 do 17…

CO? Dzie­wią­ta rano nie była jej ulu­bio­ną porą dnia. Ale pra­ca była w mie­ście, więc nie mu­sia­ła­by wcze­śnie wsta­wać, żeby do­trzeć tam o cza­sie.

O ile bę­dzie to w od­le­gło­ści moż­li­wej do po­ko­na­nia pie­szo.

Na sie­dem­na­ste uro­dzi­ny ro­dzi­ce Jane dali jej uży­wa­ny sa­mo­chód, ale oczy­wi­ście ko­rzy­sta­ła z nie­go Mar­go, żeby móc co­dzien­nie do­stać się do Prin­ce­ton. Jej staż był zde­cy­do­wa­nie waż­niej­szy niż fakt, że Jane była wła­ści­ciel­ką ma­szy­ny. Może gdy­by Mar­go za­ro­bi­ła co­kol­wiek na tej pi­ra­mi­dzie, to mia­ła­by kasę na kup­no sa­mo­cho­du.

Sy­tu­acja była jesz­cze bar­dziej fru­stru­ją­ca, po­nie­waż Jane nie mo­gła na­wet na to po­na­rze­kać. Jej ro­dzi­ce po­wie­dzie­li­by, że nie pła­ci za sa­mo­chód, więc on prak­tycz­nie wciąż jest ich. Ale je­śli Jane wspo­mni coś mię­dzy wier­sza­mi, że Mar­go mia­ła w li­ceum swój sa­mo­chód, któ­rym nie mu­sia­ła się ni­kim dzie­lić, to spo­tka się to z mar­twą ci­szą. Dla Jane. To był po­dwój­ny stan­dard.

Wes­tchnę­ła i wró­ci­ła do lek­tu­ry ogło­sze­nia.

Trzy dziew­czyn­ki – para pię­cio­let­nich bliź­nia­czek i sied­mio­lat­ka…

Brzmia­ło wy­kań­cza­ją­co, ale i wy­ko­nal­nie.

Pięt­na­ście do­la­rów za go­dzi­nę…

To może nie być naj­prost­sza ro­bo­ta na świe­cie, ale da­wa­ła szan­sę za­ro­bie­nia cał­kiem przy­zwo­itych pie­nię­dzy. Na­wet uczu­lo­ny na ma­te­ma­ty­kę mózg Jane pod­po­wia­dał, że to bę­dzie bli­sko pięć­set do­la­rów za ty­dzień. Co wię­cej, nie bę­dzie mu­sia­ła spę­dzać cza­su z mat­ką.

Na re­kla­mie nie wid­nia­ło żad­ne imię, więc Jane roz­po­czę­ła wia­do­mość: Do wszyst­kich za­in­te­re­so­wa­nych. Po­da­ła swo­je imię i na­zwi­sko, nu­mer te­le­fo­nu i do­świad­cze­nie w pra­cy opie­kun­ki, któ­re ogra­ni­cza­ło się do opie­ki nad ku­zy­na­mi pod­czas ro­dzin­nych im­prez. Je­śli bę­dzie po­trze­bo­wa­ła re­fe­ren­cji, to po­pro­si o nie ciot­kę, któ­ra przy oka­zji po­mi­nie fakt ich po­wi­no­wac­twa.

Wstrzy­ma­ła od­dech, ści­snę­ła kciu­ki, po­tar­ła kró­li­czą łap­kę i wci­snę­ła przy­cisk „wy­ślij”.

Jane spraw­dzi­ła go­dzi­nę i wie­dzia­ła, że musi po­roz­ma­wiać z mamą. Je­śli się nie zde­cy­du­je na roz­mo­wę, to po­win­na przy­naj­mniej po­uczyć się do eg­za­mi­nów. Ostat­nie dwa eg­za­mi­ny mia­ły być ju­tro, a Jane mu­sia­ła po­ka­zać, na co ją stać, żeby za­li­czyć je na wy­żej niż tró­ję.

Roz­wa­ży­ła moż­li­we opcje i zde­cy­do­wa­ła się na trze­cią: żad­ną z nich.

Za­miast tego wró­ci­ła do lek­tu­ry fan­fi­ka2) „Doktora Who/Małych kobietek”, którą zaczęła poprzedniego popołudnia.

------------------------------------------------------------------------

2) Z ang. fan­fic lub fan fic­tion – utwór pi­sa­ny przez fana, in­spi­ro­wa­ny fa­bu­łą lub bo­ha­te­ra­mi ulu­bio­nych ksią­żek, fil­mów, se­ria­li czy gier.

Mi­łość ro­dzą­ca się po­mię­dzy Je­de­na­stym Dok­to­rem a Jo March była jed­nym z naj­bar­dziej fa­scy­nu­ją­cych czy­ta­deł, ja­kich do­świad­czy­ła. Przede wszyst­kim dla­te­go, że ni­g­dy nie mo­gła się po­go­dzić z tym, że Jo wy­szła za tego Niem­ca. Jak mo­gła zro­bić to Lau­rie­mu, któ­ry był drzwi obok?

Jane wła­śnie mia­ła do­czy­tać do „tych mo­men­tów”, kie­dy za­dzwo­nił jej te­le­fon. Już chcia­ła go zi­gno­ro­wać, ale nie­zna­ny nu­mer, któ­ry po­ja­wił się na wy­świe­tla­czu, zbyt­nio ją ku­sił.

– Halo?

– Jane – nie­zna­jo­my głos po­wie­dział w bar­dzo zna­jo­my spo­sób.

– Cześć?

– Tu Con­nie Gar­cia-Bu­cha­nan.

Kie­dy usły­sza­ła imię, zro­zu­mia­ła, że na­tych­miast po­win­na była po­znać głos z de­li­kat­nym hisz­pań­skim ak­cen­tem i per­ma­nent­nym uśmie­chem.

– Halo – po­wie­dzia­ła wciąż za­sko­czo­na, że Con­nie dzwo­ni na jej te­le­fon. – Chcia­ła­byś roz­ma­wiać z mamą?

– Nie, skar­bie! Do­sta­łam two­ją wia­do­mość do­ty­czą­cą pra­cy opie­kun­ki. By­łam bar­dzo za­sko­czo­na, ale jed­no­cze­śnie szczę­śli­wa, kie­dy zo­rien­to­wa­łam się, że to ty.

– Och – po­wie­dzia­ła Jane, wciąż nie ro­zu­mie­jąc, o co cho­dzi.

– Dziew­czyn­ki cię uwiel­bia­ją i my­ślę, że bę­dziesz dla nich ide­al­ną opie­kun­ką.

– Och! Och, mój Boże! – po­wie­dzia­ła Jane, ude­rza­jąc się dło­nią w czo­ło. – Nie zda­wa­łam so­bie spra­wy. Ja tyl­ko po­my­śla­łam… No cóż, nie po­my­śla­łam. Nie do­my­śli­łam się. Ogło­sze­nie było ano­ni­mo­we… – Zmie­sza­ła się i za­jąk­nę­ła się, sta­ra­jąc się zro­zu­mieć, co się tak wła­ści­wie dzia­ło.

– Ro­zu­miem. My­śla­łam, że wszyst­kie­go się do­my­śli­łaś, zwa­żyw­szy na dziew­czyn­ki i ich wiek. I to, że pra­ca jest w mie­ście.

Jane za­śmia­ła się, po­nie­waż czu­ła się nie­swo­jo. A to wła­śnie ro­bi­ła, kie­dy tak się czu­ła. Po­nad­to wy­szła na idiot­kę. Ale to aku­rat nie było dla niej ni­czym no­wym.

– By­ło­by miło mieć ko­goś tak bli­sko – kon­ty­nu­owa­ła Con­nie, pod­czas gdy Jane usia­dła na łóż­ku i ob­gry­za­ła pa­znok­cie do ży­we­go.

– Tak, to ma sens – od­par­ła.

– Chcę zdo­być ma­gi­stra z pra­cy so­cjal­nej. Nie wiem, czy mama ci o tym wspo­mi­na­ła. Sta­ra­jąc się nad­ro­bić za­le­gło­ści, zde­cy­do­wa­łam się uczest­ni­czyć w trzech za­ję­ciach tego lata. Dwa z nich są on­li­ne, ale nie zda­wa­łam so­bie spra­wy z tego, jak cięż­ko bę­dzie pil­no­wać dziew­czy­nek, ro­biąc za­da­nie do­mo­we i ucząc się do eg­za­mi­nów. Nic za­baw­ne­go.

– Nic za­baw­ne­go – po­wie­dzia­ła lek­ko oszo­ło­mio­na Jane.

– Kie­dy koń­czysz eg­za­mi­ny?

– Ju­tro – od­par­ła Jane. Sta­ra­ła się utrzy­mać roz­ba­wie­nie w gło­sie, na­wet wte­dy, gdy cała sy­tu­acja już do niej do­tar­ła.

– Czy mo­gła­byś przyjść oko­ło czwar­tej? Na roz­mo­wę?

– Hmm, tak. Tak my­ślę. – Pró­bo­wa­ła zi­gno­ro­wać myśl, któ­ra po­ja­wi­ła się w jej gło­wie.

– Do­brze. Obie­ca­łam dziew­czyn­kom, że mogą po­móc w wy­bo­rze opie­kun­ki. Mimo że ja nie po­trze­bu­ję prze­pro­wa­dzać z tobą roz­mo­wy, one wciąż będą chcia­ły to zro­bić.

Con­nie za­śmia­ła się, więc Jane też się za­śmia­ła, ale za­brzmia­ło to ra­czej jak sztucz­ne „ha, ha, ha” niż jak nor­mal­ny ludz­ki śmiech. Uwiel­bia­ła Con­nie i jej trzy małe dziew­czyn­ki. My­śla­ła na­wet, że jej mąż, Buck, nie był złym go­ściem.

– Będę po­trze­bo­wa­ła cię tyl­ko do po­cząt­ku sierp­nia. Po tym cza­sie koń­czą się za­ję­cia, więc bę­dziesz jesz­cze mia­ła chwi­lę, za­nim za­cznie się szko­ła.

– By­ło­by wspa­nia­le – po­wie­dzia­ła Jane. Usil­nie sta­ra­ła się nie my­śleć o praw­dzi­wym pro­ble­mie. Ale im bar­dziej się sta­ra­ła, tym trud­niej było go igno­ro­wać.

– Je­stem taka szczę­śli­wa, że je­steś jed­ną z kan­dy­da­tek. Inne były nie­co bar­dziej niż nie­po­żą­da­ne. Kil­ka wręcz prze­ra­ża­ją­cych.

– Chy­ba ni­g­dy nie mo­żesz wie­dzieć, kto od­po­wie na in­ter­ne­to­we ogło­sze­nie.

– To praw­da – po­wie­dzia­ła Con­nie. – No cóż, to wspa­nia­łe. Po pro­stu wspa­nia­łe. Dzię­ku­ję, że się zgło­si­łaś, na­wet je­śli nie wie­dzia­łaś, do kogo się zgła­szasz.

– Nie ma za co.

– Wi­dzi­my się więc ju­tro o czwar­tej.

– Wi­dzi­my się.

– Do­sko­na­le. Po­zdrów ode mnie ro­dzi­ców.

– Po­zdro­wię.

Con­nie za­mil­kła na chwi­lę, za­nim się po­że­gna­ła.

– I, Jane, wiem, że ty i Teo nie roz­ma­wia­cie już ze sobą, ale to bę­dzie do­bre dla dziew­czy­nek. Nie po­zwól, żeby prze­szłość wpły­wa­ła na two­je przy­szłe de­cy­zje.

Ist­nia­ła duża szan­sa, że w tym wła­śnie mo­men­cie roz­mo­wy te­le­fo­nicz­nej Jane umar­ła z za­że­no­wa­nia. Ja­kie były szan­se na to, że przy­pad­ko­wo zgło­si się do pra­cy jako opie­kun­ka młod­szych przy­rod­nich sióstr Teo Gar­cii?

Mar­go prze­wi­dzia­ła­by ta­kie praw­do­po­do­bień­stwo, po­wie­dział ci­chy głos z tyłu jej gło­wy. Po­wie­dzia­ła mu, żeby się za­mknął, ale on ni­g­dy jej nie słu­chał.

Kie­dy Jane od­zy­ska­ła już pa­no­wa­nie nad sobą i po­wsta­ła z mar­twych, po­wie­dzia­ła:

– Dzię­ki, Con­nie. Będę to mia­ła na uwa­dze.

– Do zo­ba­cze­nia, Jane.

– Pa. – Jane na­ci­snę­ła przy­cisk „za­kończ” i z po­wro­tem rzu­ci­ła się na łóż­ko, sta­ra­jąc się zro­zu­mieć, w co się wła­śnie wpa­ko­wa­ła.

Con­nie my­li­ła się jed­nak. Teo nie był pro­ble­mem. Teo był mi­łym go­ściem, je­śli nie tro­chę nud­na­wym. Pro­blem był w jego nie­odzow­nym cie­niu, śmier­tel­nym wro­gu Jane, Ra­vim Sin­gh­nie.

Jane ni­g­dy nie po­tra­fi­ła zro­zu­mieć, dla­cze­go taki gość jak Teo Gar­cia przy­jaź­nił się z kimś ta­kim jak Ravi Singh.

Tyl­ko jed­no mo­gło ją uspo­ko­ić. Pod­nio­sła swo­ją za­ufa­ną Ma­gicz­ną Ósem­kę3) i zastanowiła się, jakie pytanie jej zadać.

------------------------------------------------------------------------

3) Z ang. Ma­gic 8 Ball – za­baw­ka w kształ­cie czar­nej bili, da­ją­ca od­po­wiedź na każ­de za­da­ne jej py­ta­nie za­mknię­te.

– Czy to zły po­mysł, żeby przy­jąć po­sa­dę opie­kun­ki? – Jane za­py­ta­ła ma­gicz­nej kuli.

Trud­no te­raz prze­wi­dzieć.

Zde­cy­do­wa­nie nie ta­kiej od­po­wie­dzi ocze­ki­wa­ła.Rozdział 2

Ktoś za­stu­kał do drzwi Teo tak ci­cho, że le­d­wie to do­sły­szał. To zwy­kle ozna­cza­ło, że jego sio­stry ba­wią się na ko­ry­ta­rzu. Ba­wi­ły się w róż­ne­go ro­dza­ju za­ba­wy, któ­rych za­sad nie znał, a one nie chcia­ły mu ich wy­tłu­ma­czyć.

De­li­kat­ne pu­ka­nie zwy­kle wią­za­ło się z gwał­tow­nym otwar­ciem przez nie­go drzwi i okrzy­kiem „buu” lub wark­nię­ciem czy zro­bie­niem cze­goś, co je roz­śmie­szy.

Dzi­siaj otwo­rzył drzwi i krzyk­nął:

– Mam was!

Nie­ste­ty przed po­ko­jem stał jego oj­czym, Buck.

– Prze­pra­szam – po­wie­dział Teo, pro­stu­jąc się. – My­śla­łem, że to Ke­egan.

– Och tak, ro­zu­miem. Ja­sne. Ke­egan za­wsze coś kom­bi­nu­je.

Teo przy­tak­nął.

Buck rów­nież.

Sta­li tak przez mo­ment.

– Hmm, więc, po­trze­bo­wa­łeś cze­goś? – za­py­tał Teo.

– Och. Tak. Tak się za­sta­na­wia­łem. No cóż, two­ja mat­ka i ja za­sta­na­wia­li­śmy się, czy nie miał­byś nic prze­ciw­ko, może.

Teo wal­czył z chę­cią za­mknię­cia mu drzwi przed no­sem. Prze­sa­dził­by, gdy­by po­wie­dział, że nie lu­bił Buc­ka, po­nie­waż więk­szość cza­su do­ga­dy­wa­li się cał­kiem do­brze. Spra­wy ukła­da­ły­by się jesz­cze le­piej, gdy­by za­miast owi­ja­nia w ba­weł­nę ten mó­wił mu, o co cho­dzi.

– Czy cho­dzi o traw­nik? – za­py­tał Teo.

– Tak – od­parł Buck, wi­docz­nie się roz­luź­nia­jąc.

– Mama już ze mną roz­ma­wia­ła. Sko­szę go. Po­wie­dzia­ła, że mogę to zro­bić w ten week­end, jak już skoń­czę szko­łę. – Teo wska­zał w stro­nę łóż­ka, na któ­rym le­ża­ły jego no­tat­ki z che­mii. – Mam ju­tro ostat­ni eg­za­min.

Buck spoj­rzał do po­ko­ju i ci­cho gwizd­nął.

– Ku­mam – po­wie­dział. – No cóż, do­bry chło­piec.

Buck z za­kło­po­ta­niem klep­nął Teo w ple­cy, ale nie zro­bił kro­ku wstecz.

Teo uśmiech­nął się sztucz­nie i za­mknął drzwi, by po chwi­li znów usły­szeć pu­ka­nie.

– Ja, hmm, chcia­łem, że­byś wie­dział, że do­ce­niam two­ją cięż­ką pra­cę i dam ci za nią dwa­dzie­ścia do­la­rów.

Teo stał jak wry­ty. Oszczę­dzał każ­dy grosz, żeby po skoń­cze­niu szko­ły nie mu­sieć miesz­kać z mamą i Buc­kiem. Cza­sem jed­nak pie­nią­dze oj­czy­ma wy­da­wa­ły mu się zbru­ka­ne, jak­by sta­rał się prze­ku­pić Teo. Jed­nak pie­nią­dze to pie­nią­dze.

– Dzię­ki, Buck – po­wie­dział Teo.

– Nie ma za co – od­parł wciąż sto­jąc w drzwiach.

– Te­raz za­mknę za sobą drzwi, okej?

– Och, ta­aak, po­wo­dze­nia w na­uce – po­wie­dział Buck, po czym w koń­cu po­szedł. Teo mógł wró­cić do swo­jej sa­mot­no­ści.

Ży­cie by­ło­by zde­cy­do­wa­nie ła­twiej­sze, gdy­by Buck stał się jed­nym z tych pie­kiel­nych, ste­reo­ty­po­wych oj­czy­mów, za­miast być tym zwi­chro­wa­nym, nie­zde­cy­do­wa­nym li­zu­sem.

Kie­dy Teo był młod­szy, my­ślał, że za­cho­wa­nie Buc­ka wy­ni­ka­ło z tego, że chło­pak był Por­to­ry­kań­czy­kiem, a on bia­ły. Ale kie­dy mi­ja­ły lata, oczy­wi­stym sta­ło się to, że cho­dzi­ło o róż­ni­cę wie­ku. Buck czuł się nie­kom­for­to­wo, ma­jąc młod­sze­go od sie­bie o pięt­na­ście lat pa­sier­ba. Ale to nie było za­da­nie Teo, żeby spra­wić, by przy­jął tę in­for­ma­cję za fakt. Te­raz mię­dzy nimi ist­nia­ła ta wiel­ka, nie­zręcz­na ci­sza i głę­bi­na nie­zręcz­no­ści. Im star­szy był Teo, tym dziw­niej­sza sta­wa­ła się sy­tu­acja mię­dzy nimi.

Pu­ścił do swo­je­go przy­ja­cie­la Ra­vie­go ma­rud­ne­go SMS-a o Buc­ku, ale że ten nie od­po­wie­dział od razu, to Teo mu­siał zna­leźć inny spo­sób na ro­ze­rwa­nie się. Ga­pił się na no­tat­ni­ki le­żą­ce na łóż­ku i wes­tchnął. Miał zbyt dużo pra­cy, żeby Buck mógł go tak roz­pra­szać.

Miał tyl­ko je­den wy­bór, żeby od­zy­skać rów­no­wa­gę w ży­ciu. Szyb­ko włą­czył Go­ogle w po­szu­ki­wa­niu Jose Ro­dri­gu­eza.

Po­zna­nie praw­dzi­we­go ojca i jego ro­dzi­ny było jego ulu­bio­ną fan­ta­zją. Za każ­dym ra­zem, kie­dy sy­tu­acja z Buc­kiem sta­wa­ła się dziw­na, Teo roz­po­czy­nał na nowo swo­je po­szu­ki­wa­nia. Ni­g­dy nie po­znał Jose, ale to nie po­wstrzy­ma­ło jego wy­obraź­ni przed sza­leń­czy­mi wi­zja­mi.

Pro­blem w tym, że Teo nie wie­dział zbyt wie­le o swo­im ojcu, poza jego imie­niem i tym, że był z Por­to­ry­ko. Spraw­dzał już kil­ka róż­nych kom­bi­na­cji imion ro­dzi­ców i spo­tkał się z ogrom­ną licz­bą wy­ni­ków, po­nie­waż ich imio­na były bar­dzo po­pu­lar­ne. Nie zna­lazł jed­nak ni­cze­go przy­dat­ne­go, żad­nych kon­kre­tów. Nie był pe­wien, co zro­bi, kie­dy od­naj­dzie swo­je­go ojca. Przede wszyst­kim chciał wie­dzieć, gdzie te­raz jest. Świa­do­mość, że jest gdzieś tam, by­ła­by wy­star­cza­ją­ca.

Na dole za­brzmiał dzwo­nek, po czym Teo usły­szał szept gło­sów fil­tro­wa­nych przez krat­ki wen­ty­la­cyj­ne. To musi być ko­lej­na po­ten­cjal­na opie­kun­ka, po­my­ślał Teo. Przez cały ty­dzień prze­to­czy­ło się ich przez miesz­ka­nie całe mnó­stwo.

Jesz­cze przez kil­ka mi­nut na­słu­chi­wał tych przy­głu­szo­nych gło­sów do­bie­ga­ją­cych z przed­po­ko­ju. Im bar­dziej jego sio­stry chi­cho­ta­ły, tym sta­wał się cie­kaw­szy. Znów spraw­dził te­le­fon i wciąż nic. Gdzie do dia­bła był Ravi? Pra­wie za­wsze w cią­gu kil­ku mi­nut od­po­wia­dał na jego SMS-y.

Ostroż­nie wy­czy­ścił hi­sto­rię i wy­łą­czył wszyst­kie za­kład­ki. Jego naj­więk­sze kosz­ma­ry czę­sto wią­za­ły się z Ke­egan py­ta­ją­cą mię­dzy wier­sza­mi pod­czas ko­la­cji: Kim jest Jose Ro­dri­gu­ez? Teo szu­kał go przez In­ter­net. Po­tem jego mama, Buck i wszyst­kie jego trzy sio­stry ga­pi­li­by się na Teo tak in­ten­syw­nie, że aż gał­ki oczne wy­pa­dły­by im z oczo­do­łów i po­tur­la­ły się po sto­le. Kosz­mar­ny Teo umiał mó­wić tyl­ko po hisz­pań­sku i na­wet jego kosz­mar­na mama nie po­tra­fi­ła go zro­zu­mieć. Nie­moż­li­wość by­cia zro­zu­mia­nym była czę­sto po­ja­wia­ją­cym się mo­ty­wem ostat­nich kosz­ma­rów.

Spraw­dza­jąc te­le­fon po raz ostat­ni, Teo wy­szedł z sy­pial­ni na pal­cach i usiadł na scho­dach, żeby móc pod­słu­chi­wać, jak jego sio­stry bio­rą Po­ten­cjal­ną Opie­kun­kę w ogień ko­lej­nych bez­sen­sow­nych py­tań.

– Lu­bisz brow­nies? – za­py­ta­ła Pi­per.

– Jaki ro­dzaj brow­nies? – do­da­ła Rory, za­nim Po­ten­cjal­na Opie­kun­ka mia­ła szan­sę od­po­wie­dzieć.

– Czy zro­bisz z nami brow­nies? – spy­ta­ła Ke­egan.

Ich szyb­kie py­ta­nia do­ty­czą­ce de­se­rów nie za­sko­czy­ły Teo. Dziew­czyn­ki z wiel­ką pa­sją pod­cho­dzi­ły do te­ma­tu słod­kich wy­pie­ków.

– Mo­że­my zro­bić brow­nies – po­wie­dzia­ła Po­ten­cjal­na Opie­kun­ka.

– Hur­ra! – krzyk­nę­ła cała trój­ka.

– Wi­dzi­cie? – po­wie­dzia­ła Rory. – Mó­wi­łam wam, że bę­dzie miła.

– Co po­zwo­lisz nam ro­bić? – za­py­ta­ła Ke­egan.

Teo wie­dział, że to py­ta­nie było jak po­ca­łu­nek śmier­ci. Jako naj­star­sza z ca­łej trój­ki, Ke­egan mia­ła ten­den­cję do by­cia pro­wo­dy­rem. Była ta­kim dziec­kiem, któ­re – je­śli od­wró­cił­byś wzrok na wy­star­cza­ją­co dłu­go – ze­bra­ło­by resz­tę nie­let­nich i roz­po­czę­ło­by bunt. Wie­dział to na pew­no, bo już to zro­bi­ła, raz w przed­szko­lu i dwa razy w pierw­szej kla­sie. Mama Teo spę­dzi­ła wie­le cza­su na ze­bra­niach, roz­ma­wia­jąc o Ke­egan.

Teo znów spraw­dził te­le­fon.

– Co masz na my­śli? – za­py­ta­ła Po­ten­cjal­na Opie­kun­ka.

– Mi­ni­golf na pro­me­na­dzie? – za­py­ta­ła Pi­per. – Nie ten głu­pi przy au­to­stra­dzie.

– Taa, ten jest dla dzie­ci – do­da­ła Rory.

Teo nie miał po­ję­cia, jak wy­my­śla­ły te wszyst­kie za­sa­dy, ale one wciąż ewo­lu­owa­ły. Ostat­nim ra­zem ko­cha­ły tor gol­fo­wy przy au­to­stra­dzie, bo był taki baj­ko­wy.

– Bę­dzie­my mu­sia­ły za­py­tać o to wa­szą mamę – stwier­dzi­ła Po­ten­cjal­na Opie­kun­ka. Teo wie­dział, że jego ma­mie spodo­ba się to, że dziew­czy­na wstrzy­mu­je się z de­cy­zją, póki nie uwzględ­ni jej zda­nia.

Wszyst­kie trzy dziew­czyn­ki za­czę­ły mó­wić jed­no­cze­śnie. To bę­dzie prze­ło­mo­wy mo­ment dla tej bied­nej dziew­czy­ny.

– Mama ni­g­dy nie po­zwa­la nam cho­dzić na dep­tak.

– Może ty mo­gła­byś jej po­wie­dzieć, żeby nas za­bra­ła.

– Albo może Teo mógł­by nas za­brać.

Teo zsu­nął się o kil­ka scho­dów i zaj­rzał przez szpa­ry w po­rę­czy. Nie po­tra­fił do­strzec twa­rzy dziew­czy­ny, któ­rą prze­py­ty­wa­ły, ale chciał wtrą­cić, że nie bę­dzie ni­ko­go za­bie­rał na dep­tak.

– Chcę za­grać w dźwig do lo­so­wa­nia za­ba­wek.

– A ja chcę skee ball4).

------------------------------------------------------------------------

4) Popularna gra zręcznościowa.

– Ja mi­ni­gol­fa.

– Chcę iść na zjeż­dżal­nię wod­ną.

Atak za­chcia­nek i wnio­sków wciąż po­brzmie­wał. W tym mo­men­cie było mu na­praw­dę żal Po­ten­cjal­nej Opie­kun­ki. Był za­sko­czo­ny, że jego mat­ka nie przy­szła jej z po­mo­cą. Mu­sia­ła chcieć zo­ba­czyć, jak star­sza dziew­czy­na po­ra­dzi so­bie z trój­ką dzie­ci, któ­re na­krę­ca­ją się w sty­mu­lu­ją­cym sza­le.

– Lu­bi­cie Slip’n’Sli­de? – za­py­ta­ła Po­ten­cjal­na Opie­kun­ka, prze­bi­ja­jąc się przez ha­łas.

Cała trój­ka za­mil­kła.

– A co to jest? – za­py­ta­ła Rory.

– To jak zjeż­dżal­nia wod­na, ale ko­lej­ką jest two­je cia­ło.

Teo stwier­dził, że to ide­al­ne okre­śle­nie dla tej za­ba­wy.

– Se­rio? – za­py­ta­ła Ke­egan.

Teo na­chy­lił się, żeby wy­słu­chać wy­mia­ny zdań.

Po­ten­cjal­na Opie­kun­ka przy­tak­nę­ła.

– Masz coś ta­kie­go? – spy­ta­ła Pi­per.

– Ja­sne. U sie­bie w ga­ra­żu.

– Co jesz­cze?

– Hmm, no cóż. Okej. – Po­tar­ła dłoń­mi o szor­ty. – Mo­gły­by­śmy pod­łą­czyć zra­sza­cze, na­peł­nić wodą je­den z ogro­do­wych ba­se­nów i zro­bić fon­tan­nę. To by­ło­by jak nasz pry­wat­ny park wod­ny.

Teo uśmiech­nął się. Kie­dyś u Con­nel­lych ro­bił to cały czas. I to wła­śnie wte­dy zo­rien­to­wał się, że jego sio­stry prze­py­tu­ją Jane Con­nel­ly. Dziew­czyn­ki sza­la­ły na myśl o tym, co opi­sa­ła im Jane, a Teo pró­bo­wał wy­co­fać się po scho­dach, ale za­miast tego ude­rzył moc­no łok­ciem i za­sy­czał z bólu.

– Teo? – za­py­ta­ła Ke­egan, pod­cho­dząc do scho­dów.

– Cho­le­ra – po­wie­dział pod no­sem.

Udał lu­za­ka i zszedł po scho­dach.

– Cześć wszyst­kim – po­wie­dział. Od­wró­cił się do Jane i ski­nął do niej od nie­chce­nia.

– Hej – od­par­ła Jane.

– Pa­mię­tasz Jane, praw­da, skar­bie? – za­py­ta­ła jego mama. Sie­dzia­ła w ja­dal­ni i ob­ser­wo­wa­ła całą sce­nę.

Otwo­rzył usta, żeby po­wie­dzieć coś zło­śli­we­go, jak na przy­kład: Jak mógł­bym ją za­po­mnieć? Po­wstrzy­mał się jed­nak. Za­miast tego rzu­cił jej spoj­rze­nie, któ­re miał na­dzie­ję, że od­czy­ta jak: Mo­głaś mnie ostrzec.

Na szczę­ście w tym mo­men­cie za­wi­bro­wał jego te­le­fon. W koń­cu. Po­cze­kaj­my, aż Ravi się do­wie, co jest gra­ne.

Ravi: Ech, nie przej­muj się Buc­kiem. Po­wi­nie­neś mnie za­pro­sić na ko­la­cję.

– Hmm, mu­szę to ode­brać – po­wie­dział na głos, nie kon­cen­tru­jąc się na ni­kim. Wszedł do kuch­ni i oparł się o blat.

Wy­stu­kał wia­do­mość do Ra­vie­go, w któ­rej za­pro­sił go na ko­la­cję, po czym słu­chał, jak jego sio­stry prze­py­tu­ją Jane. Czuł się uwię­zio­ny i ża­ło­wał, że nie zo­stał w swo­im po­ko­ju.

Dziew­czyn­ki za­sy­py­wa­ły ją py­ta­nia­mi.

– Mo­że­my iść do bi­blio­te­ki albo na pik­nik. Mo­że­my spa­ce­ro­wać i jeź­dzić na ro­we­rach – po­wie­dzia­ła Jane.

Nie cho­dzi­ło o to, że Teo nie lu­bił Jane Con­nel­ly. Była dla nie­go neu­tral­na. Za­wsze była miła. Gdy jego mama uczęsz­cza­ła kie­dyś na noc­ne za­ję­cia, on spę­dzał z nią wie­le cza­su.

Ale Ravi jej nie­na­wi­dził. Twier­dził, że jest jego od­wiecz­nym wro­giem. Teo był in­ne­go zda­nia, ale nie chciał się kłó­cić ze swo­im naj­lep­szym przy­ja­cie­lem o dziew­czy­nę, któ­ra nie mia­ła żad­ne­go zna­cze­nia. Do bani bę­dzie mieć ją wciąż w po­bli­żu. Ravi bę­dzie strasz­nie wku­rzo­ny. La­tem prak­tycz­nie miesz­kał w domu Teo, po­nie­waż jego ro­dzi­ce za­bra­nia­ją włą­czać kli­ma­ty­za­cję, chy­ba że na ze­wnątrz jest ja­kieś sto stop­ni. Ravi nie mógł tego znieść.

Może mama Teo jej nie za­trud­ni. Wciąż była na to na­dzie­ja.

Ta umar­ła jed­nak chwi­lę póź­niej, kie­dy usły­szał, jak mama ofe­ru­je jej pra­cę, a ta ją przyj­mu­je.

Oczy­wi­ście.

Teo wziął głę­bo­ki od­dech, przy­go­to­wu­jąc się do prze­ka­za­nia Ra­vie­mu tego new­sa. Jego po­sta­wa te­raz albo ni­g­dy dała o so­bie znać. Co praw­da za­wsze wy­bie­rał dru­gą opcję, w każ­dej sy­tu­acji. Kon­flikt nie był jego do­me­ną. Wo­lał­by ra­czej wró­cić do na­uki, niż prze­ka­zać Ra­vie­mu tę in­for­ma­cję. Może ni­g­dy nie będą w domu w tym sa­mym cza­sie i Ravi ni­g­dy nie do­wie się praw­dy.

Ale myśl o tym, że mógł­by się na nią na­tknąć w kuch­ni po nocy spę­dzo­nej u Teo i na­stę­pu­ją­cej po tym kłót­ni, była wy­star­cza­ją­ca, aby zmu­sić go do wy­ja­wie­nia praw­dy.

Teo: Jane Con­nel­ly bę­dzie w te wa­ka­cje opie­ko­wa­ła się mo­imi sio­stra­mi.

Od­po­wiedź Ra­vie­go była na­tych­mia­sto­wa.

Ravi: TO JEST NAJ­GOR­SZA IN­FOR­MA­CJA, JAKĄ KIE­DY­KOL­WIEK USŁY­SZA­ŁEM. BĘDĘ MU­SIAŁ OD­BYĆ DŁU­GĄ ROZ­MO­WĘ Z CON­NIE. JAK MO­GŁEŚ NA TO PO­ZWO­LIĆ?

Teo: Wiesz, jaka jest moja ro­dzi­na. Nie było naj­mniej­szej szan­sy, że za­py­ta­ją mnie o zda­nie.

Ravi: ALE SE­RIO? ZE WSZYST­KICH LU­DZI WY­BRA­ŁA JANE CON­NEL­LY!?

Teo: Wy­lu­zuj z tym caps loc­kiem.

Ko­lej­ne czte­ry sło­wa przy­szły w od­dziel­nych SMS-ach.

Ravi:

JA

NIE

WY­LU­ZU­JĘ!

Teo wziął głę­bo­ki od­dech.

To nie skoń­czy się do­brze.Rozdział 3

W gło­wie Mar­go przez cały dzień ko­tło­wa­ła się jed­na myśl, a może cały ty­dzień, a na­wet mie­siąc, je­śli mia­ła­by być ze sobą cał­kiem szcze­ra. Była jed­na rzecz, któ­ra nie po­zwa­la­ła jej za­snąć, wy­wo­ły­wa­ła po­czu­cie winy i za­bie­ra­ła więk­szość my­śli. Wciąż po­wta­rza­ła so­bie, że ze­rwa­nie pla­stra bę­dzie zde­cy­do­wa­nie lep­sze od tego ści­ska­nia w żo­łąd­ku i po­cą­cych się dło­ni za każ­dym ra­zem, kie­dy po­my­śli o jed­nej rze­czy: osta­tecz­nym co­ming oucie przed ro­dzi­ca­mi.

To byli mili lu­dzie. Nie wy­dzie­dzi­czą jej za by­cie bi­sek­su­al­ną. Przy­naj­mniej tak so­bie mó­wi­ła każ­de­go dnia, wra­ca­jąc z pra­cy do domu.

Ob­my­śla­ła róż­ne spo­so­by ujaw­nie­nia ro­dzi­com swo­jej orien­ta­cji sek­su­al­nej. Może na­pi­sze im po­ru­sza­ją­cy list albo wy­naj­mie skyw­ri­te­ra5). Uśmiechnęła się szeroko na tę myśl, kiedy jakiś idiota omal nie zmiótł z drogi jej samochodu. Jane byłaby niepocieszona, gdyby Margo uszkodziła jej buicka LeSabre z 1998. Wyglądało na to, że każdy kierowca wyjechał dziś na drogę, żeby ją dorwać, ciągle trąbiąc i pokazując środkowy palec. Tak jakby ona starała się doprowadzić do wypadku. Margo cieszyła się każdym dniem, kiedy udało jej się wrócić żywej do domu. Dziś nie było inaczej. Zaparkowała przed domem i westchnęła z ulgą.

------------------------------------------------------------------------

5) Z ang. podniebny pisarz – osoba, która za pomocą samolotu tworzy na niebie napisy z dymu (wykorzystywane najczęściej w celach marketingowych).

Kie­dy wcho­dzi­ła przez drzwi, przy­pad­ko­wo po­zwo­li­ła im za­trza­snąć się za sobą, czym za­alar­mo­wa­ła damę dwo­ru o swo­jej obec­no­ści.

– Mar­go, czy to ty? – za­wo­ła­ła mama z kuch­ni.

– Nie, mamo. To zło­dziej.

– Zło­dziej nie na­zwał­by mnie mamą.

– Wiem, mamo. To był żart.

– Och – po­wie­dzia­ła jej mama, wy­glą­da­jąc zza rogu. – Ko­la­cja bę­dzie go­to­wa za pięt­na­ście mi­nut. Daj znać sio­strze. Nie chcę, żeby była zszo­ko­wa­na, że jest zmu­sza­na do zej­ścia na dół na ko­la­cję.

Mar­go chcia­ła się za­śmiać, ale współ­czu­ła Ja­nie. Cza­sa­mi zda­wa­ło się, że jej mat­ka i sio­stra nie po­tra­fi­ły dojść do po­ro­zu­mie­nia w żad­nej spra­wie, na­wet cza­su, w ja­kim mama wo­ła­ła na ko­la­cję.

Mar­go po­ma­sze­ro­wa­ła po scho­dach i wrzu­ci­ła rze­czy do sy­pial­ni, po czym zaj­rza­ła przez nie­co uchy­lo­ne drzwi do po­ko­ju Jane.

– Hej – po­wie­dzia­ła Mar­go, otwie­ra­jąc sze­rzej drzwi.

– Wi­taj – od­po­wie­dzia­ła znu­dzo­nym gło­sem Jane.

– Mama chcia­ła ci po­wie­dzieć, że nie­dłu­go bę­dzie ko­la­cja.

– Spo­ko.

Mar­go ro­zej­rza­ła się po po­ko­ju sio­stry.

– Dla­cze­go masz pla­kat nie­bie­skiej bud­ki te­le­fo­nicz­nej?

– To nie bud­ka te­le­fo­nicz­na. To bud­ka po­li­cyj­na – od­par­ła Jane.

– Co tam sły­chać? – za­py­ta­ła Mar­go, opie­ra­jąc się o biur­ko Jane. W po­ko­ju pa­no­wa­ła dziw­na at­mos­fe­ra. Jane le­ża­ła sku­lo­na na swo­im łóż­ku i ga­pi­ła się w kąt po­ko­ju.

– To dłu­ga hi­sto­ria – wy­mam­ro­ta­ła Jane.

– Mamy jesz­cze kil­ka mi­nut, za­nim mama zmu­si nas do zje­dze­nia ko­la­cji.

Jane uśmiech­nę­ła się. Ich mat­ka uwiel­bia­ła dzia­łać zgod­nie z gra­fi­kiem.

– Ona mnie za­bi­je – po­wie­dzia­ła w koń­cu Jane.

– Żeby za­de­cy­do­wać o tym, czy prze­sa­dzasz, będę po­trze­bo­wa­ła nie­co wię­cej in­for­ma­cji.

– Mama za­ła­twi­ła mi bez­płat­ną prak­ty­kę na uni­wer­sy­te­cie, a ja za­miast tego zna­la­złam so­bie pra­cę jako opie­kun­ka.

Mar­go wy­da­ła dźwięk dez­apro­ba­ty.

– Taa, mama bę­dzie wku­rzo­na.

– Dzię­ki za wspar­cie – po­wie­dzia­ła Jane, prze­wra­ca­jąc się twa­rzą do łóż­ka.

Mar­go usia­dła obok niej i po­kle­pa­ła ją nie­zręcz­nie po ple­cach.

– Wiesz, co mam na my­śli.

– Wiem.

– Więc dla­cze­go to zro­bi­łaś?

Jane po­now­nie się prze­tur­la­ła i usia­dła.

– Praw­do­po­dob­nie dla­te­go, że sama myśl o jeź­dzie z mamą do i z pra­cy brzmi tra­gicz­nie.

Mar­go przy­tak­nę­ła.

– Ona na­praw­dę lubi mie­szać koło sie­dze­nia.

– Nie mo­żesz po­wie­dzieć „dupy”?

– Na­praw­dę lubi mie­szać ci koło dupy – po­wtó­rzy­ła Mar­go.

– Dzię­ku­ję. Tak brzmi le­piej. Jak­byś na­praw­dę była po mo­jej stro­nie.

– Je­stem po two­jej stro­nie.

Jane się skrzy­wi­ła.

– Wąt­pię, że kto­kol­wiek jest po mo­jej stro­nie.

– Więc gdzie jest ta pra­ca? – za­py­ta­ła, za­miast kłó­cić się z ko­men­ta­rzem Jane. Wie­dzia­ła, że to skoń­czy­ło­by się tyl­ko na­rze­ka­niem Jane na to, że w ca­łej ro­dzi­nie ge­niu­szy ona jest bied­nym im­be­cy­lem. Już nie­raz to sły­sza­ła.

Jane po­krę­ci­ła gło­wą.

– I to chy­ba w tym wszyst­kim jest naj­gor­sze. U Bu­cha­na­nów.

– Czy to nie po­win­na być do­bra wia­do­mość?

– Sama nie wiem. Kie­dy za­py­ta­łam o to Ma­gicz­ną Ósem­kę, wy­da­wa­ła się nie­pew­na.

– Jak to moż­li­we?

Jane po­da­ła Mar­go za­baw­kę.

– Wciąż po­wta­rza, że­bym za­py­ta­ła póź­niej.

Mar­go za­mknę­ła oczy i trzy­ma­ła kulę, kon­cen­tru­jąc się na py­ta­niu. Ina­czej nie prze­ko­na się, czy Jane nie po­tra­fi przy­jąć do wia­do­mo­ści jej od­po­wie­dzi.

– Czy mama wściek­nie się na Jane?

Spoj­rza­ła na kulę i prze­czy­ta­ła od­po­wiedź: Za­py­taj po­now­nie póź­niej.

– Może jest ze­psu­ta – po­wie­dzia­ła Jane.

Wła­śnie wte­dy mama za­wo­ła­ła je na ko­la­cję, prze­ry­wa­jąc tym sa­mym od­po­wiedź Mar­go.

– Co wy tam ro­bi­ły­ście na gó­rze?– za­py­ta­ła, kie­dy ze­szły do kuch­ni na­peł­nić ta­le­rze.

– Bab­skie ga­da­nie – od­par­ła Mar­go, uśmie­cha­jąc się do Jane, gdy roz­sia­dły się przy sto­le.

– Gdzie jest tata? – za­py­ta­ła Jane.

– W piw­ni­cy. Jest gor­szy od was. – Wsta­ła od sto­łu i za­wo­ła­ła do męża przez drzwi piw­ni­cy, żeby przy­szedł, póki wie­przo­wi­na jest jesz­cze cie­pła.

Kie­dy już wszy­scy sie­dzie­li na swo­ich miej­scach, Jane wzię­ła głę­bo­ki od­dech.

– Do­sta­łam pra­cę – po­wie­dzia­ła.

– Tak, Jane –po­wie­dzia­ła mama. – Na uni­wer­sy­te­cie.

– Hmm, nie, inną. Con­nie, wiesz, Con­nie zza rogu po­trze­bo­wa­ła opie­kun­ki dla dziew­czy­nek na czas wa­ka­cji. Ma te­raz spo­ro za­jęć i, no cóż, do­sta­łam tę pra­cę. Bar­dzo chcia­ła­bym jej po­móc.

– To bar­dzo miło z two­jej stro­ny – po­wie­dział jej tata, uśmie­cha­jąc się szcze­rze, ewi­dent­nie nie­świa­do­my nie­szczę­śli­we­go spoj­rze­nia swo­jej żony.

– Ste­ven, za­ła­twi­łam Jane prak­ty­ki na uni­wer­sy­te­cie. Ta­kie do­świad­cze­nie bę­dzie do­sko­na­le wy­glą­da­ło w jej apli­ka­cji na stu­dia.

– Za­rob­ki są bar­dzo do­bre – kon­ty­nu­owa­ła Jane. – Nie mam zbyt wie­lu oszczęd­no­ści, a pra­ca, któ­rą za­ła­twi­ła mama, jest bez­płat­na.

– Wiesz Lin­da, może to, że Jane zna­la­zła pra­cę na wła­sną rękę, jest do­brym roz­wią­za­niem – po­wie­dział osten­ta­cyj­nie.

– A może po­win­na się bar­dziej mar­twić o swo­ją przy­szłość, a mniej o za­ra­bia­nie pie­nię­dzy? – od­bi­ła pi­łecz­kę jej mat­ka.

– A może niech za­cznie ro­bić to, co jej się po­do­ba? – Brwi ojca po­wę­dro­wa­ły pod samą li­nię wło­sów, tak bar­dzo sta­rał się wy­grać tę słow­ną ba­ta­lię.

Jane wto­pi­ła się w krze­sło. Wy­glą­da­ła, jak­by jej ulży­ło. Jej mat­ka skie­ro­wa­ła na nią wzrok.

– Na­praw­dę tego chcesz? Bę­dzie cięż­ko, o wie­le cię­żej niż w pra­cy przy pa­pie­rach. By­cie opie­kun­ką nie jest ta­kie pro­ste, jak się wy­da­je. Zwłasz­cza przy dzie­ciach tak ener­gicz­nych, jak te u Bu­cha­na­nów.

Jane usia­dła pro­sto.

– Chcę tego. Przy­się­gam. By­łam tam wczo­raj i dziew­czyn­ki mnie prze­py­ty­wa­ły. To była nie­zła za­ba­wa.

– Za­ba­wa?

– Tak, za­ba­wa. Na­wet je­śli bę­dzie to cięż­ka pra­ca, to i tak my­ślę, że bę­dzie też dużo za­ba­wy. A dziew­czyn­ki zda­wa­ły się ta­kie za­do­wo­lo­ne.

– W po­rząd­ku.

– W po­rząd­ku, mogę to zro­bić?

– Tak – od­par­ła mama. – To do­brze, że Con­nie bę­dzie mia­ła ko­goś za­ufa­ne­go tego lata. Z tego, co mówi, Teo za­czy­na sza­leć. Jest nie­mi­ły i wciąż wy­cho­dzi z tym dru­gim chło­pa­kiem.

– Ja­kim chło­pa­kiem?

– Ra­vim. Tym, któ­ry cię tak cią­gle nę­kał w gim­na­zjum.

– Dzię­ki za przy­po­mnie­nie, mamo.

– Może cię lu­bił – od­parł tata.

Za­nim Mar­go mia­ła szan­sę wtrą­cić, ja­kie to sek­si­stow­skie i okrop­ne, że chłop­cy mogą dro­czyć się z dziew­czy­na­mi pod pre­tek­stem „lu­bie­nia ich”, oj­ciec wstał i…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: