Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dalej, niż sięga wzrok - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
14 września 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
44,90

Dalej, niż sięga wzrok - ebook

Evangeline Hamilton nie ma łatwego życia. Osierocona w dzieciństwie, z oczami o różnych kolorach, walczy o swoje miejsce w świecie, który ciągle ją odrzuca. Może liczyć tylko na Setha i Zacha, również sieroty, którzy są dla niej jak bracia.

Logan Fowler przybywa do Pecan Gap w Teksasie, chcąc odegrać się na człowieku, który kiedyś pozbawił majątku jego ojca i doprowadził go do śmierci. Tyle że Zach Hamilton zamiast bezwzględnym hazardzistą okazuje się młodym rolnikiem, dzielącym swój los z niezwykłym rodzeństwem. A urok i życzliwość jego siostry Evangeline sprawia, że realizacja początkowo obranego celu zaczyna się mocno komplikować.

Kto jest naprawdę odpowiedzialny za utracony majątek? Czy przywrócenie rzeczy do dawnego stanu przyniesie satysfakcję?

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-66977-75-4
Rozmiar pliku: 3,9 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Jef­fowi i Kir­stie Gil­lia­mom

Nie­któ­rzy na­zy­wają to zbie­giem oko­licz­no­ści, ale ja w tym wi­dzę Opatrz­ność. Je­dy­nie Bóg mógł spleść na­sze ścieżki w od­po­wied­nim mo­men­cie, aby dać wszyst­kim tyle łask. Wa­sze po­ja­wie­nie się w księ­garni w Lub­bock dwa lata temu spra­wiło mi głę­boką ra­dość. Mam na­dzieję, że od­wdzię­czę się Wam tą długo wy­cze­ki­waną opo­wie­ścią. Niech mi­łość uka­zana w jej bo­ha­te­rach znaj­dzie miej­sce rów­nież w Wa­szym ży­ciu do czasu, aż Chry­stus we­zwie nas do sie­bie.Pro­log

1879

hrab­stwo Fan­nin, Tek­sas

Nie trać­cie na­dziei, dzieci. Mamy w Bon­ham umówionych kilka po­rząd­nych ro­dzin. Je­stem pewna, że znaj­dziemy do­bre domy dla każ­dego z was.

Czte­ro­let­nia Evan­ge­line Pe­ar­son uśmiech­nęła się do ko­biety z To­wa­rzy­stwa Po­mocy Dzie­ciom, która prze­cho­dziła środ­kiem wa­gonu, raz za ra­zem dla pod­trzy­ma­nia rów­no­wagi opie­ra­jąc się o pu­ste sie­dze­nia. Te miej­sca były po­zaj­mo­wane przez dzieci, kiedy wy­ru­szali z No­wego Jorku.

Panna Wo­od­son za­wsze spra­wiała, że Evie czuła się le­piej. Na­wet mimo sied­miu… ośmiu… Evie zmarsz­czyła nos i po ko­lei pro­sto­wała palce, pró­bu­jąc li­czyć. Ile razy już się za­trzy­mali? Kiedy za­bra­kło pal­ców, pod­dała się, gło­śno wes­tchnęła, po czym z re­zy­gna­cją oparła się o drew­niane sie­dze­nie. To nie miało zna­cze­nia. Nikt nie chciał jej ani żad­nego z nich. Jed­nak panna Wo­od­son obie­cała, że znaj­dzie dom dla niej i Ha­mil­tona, a Evie jej wie­rzyła, bo była prze­cież tak miłą osobą. Nie to, co ta Jasz­czurka sie­dząca sztywno na przo­dzie wa­gonu.

Pani Do­ugal tak jakby usły­szała my­śli Evie, od­wró­ciła głowę i spio­ru­no­wała ją spoj­rze­niem, aż wy­trzesz­czone oczy i za­ci­śnięte usta wy­wo­łały u dziew­czynki dreszcz. Evie wtu­liła twarz w ra­mię brata.

– Nie po­zwól jej się wy­stra­szyć – szep­nął Ha­mil­ton, de­li­kat­nie uno­sząc rękę i obej­mu­jąc sio­strę. Miał dzie­więć lat, był za­wsze od niej więk­szy i sil­niej­szy, i nie bał się ni­czego. Na­wet kiedy mama i tata zmarli. Albo kiedy ochronka zde­cy­do­wała, że ro­dzeń­stwo Pe­ar­so­nów znaj­dzie się w po­ciągu dla sie­rot ja­dą­cym na za­chód. Ani razu nie za­pła­kał, ani się nie zmar­twił. Po pro­stu mocno przy­tu­lił sio­strzyczkę i obie­cał, że wszystko będzie do­brze. Był naj­dziel­niej­szym chłop­cem na świe­cie.

– Ona mnie nie lubi. – Evie zer­k­nęła na jasz­czur­ko­watą damę i za­uwa­żyła, że ta na­dal mie­rzy ją wzro­kiem. Jesz­cze moc­niej wtu­liła się w brata i spy­tała: – To przez moje oczy, co?

Ha­mil­ton wsu­nął jej ręce pod pa­chy i po­sa­dził ją so­bie na ko­la­nach. Pal­cem uniósł jej brodę do góry i spoj­rzał jej pro­sto w oczy.

– Z two­imi oczami wszystko w po­rządku, Evie. Są piękne. To dar Boży. Pa­mię­tasz, co mó­wiła mama?

Broda dziew­czynki lekko za­drżała. My­śle­nie o ma­mie za­wsze wy­wo­ły­wało w niej smu­tek. Bu­dziło tę­sk­notę za tym, co było daw­niej. Mama przy­tu­lała ją, sie­dząc na bu­ja­nym fo­telu i śpie­wa­jąc ko­ły­sanki. Tata pod­rzu­cał ją wy­soko do góry i śmiał się tym swoim głę­bo­kim gło­sem, który za­wsze ją roz­ba­wiał. Miała po­kój z ta­petą w ró­życzki i łóżko z ró­żową koł­drą i miękką po­duszką. Jed­nak to wszystko znik­nęło. Ro­dzice znik­nęli. Na za­wsze.

– Co mó­wiła mama? – na­ci­skał Ha­mil­ton.

– Że tylko wy­jąt­kowe dziew­czynki mają oczy w dwóch ko­lo­rach – wy­mam­ro­tała Evie.

Chciała wie­rzyć, że to prawda. Bar­dzo chciała. Ale je­śli po­sia­da­nie oczu o dwóch róż­nych ko­lo­rach spra­wiało, że była tak wy­jąt­kowa, dla­czego nikt jej nie chciał?

Ha­mil­ton ski­nął głową.

– To prawda. I wiesz co?

Evie spoj­rzała na brata, za­zdrosz­cząc mu zwy­kłych, brą­zo­wych oczu.

– Co?

– Szkoda, że moje oczy nie są ta­kie.

– Jak moje? – Evie od­chy­liła się do tyłu, marsz­cząc czoło. – Dla­czego? Wtedy cie­bie też nikt by nie chciał.

Ha­mil­ton uśmiech­nął się i do­tknął pal­cem czubka jej nosa.

– Za każ­dym ra­zem, kiedy pa­trzysz w lu­stro, wi­dzisz mamę i tatę spo­glą­da­ją­cych na cie­bie. Mamę z nie­bie­skiego oka, a tatę z brą­zo­wego. I wiesz, jak bar­dzo cię ko­chali. To tak jak przy­tu­la­nie „na ka­napkę”, kiedy ści­skali nas mię­dzy sobą. Pa­mię­tasz to?

Evie po­woli ski­nęła głową. Tak, oczy­wi­ście, że pa­mię­tała. To było ta­kie cie­płe, ta­kie bez­pieczne. Zna­leźć się w ko­szuli noc­nej w ob­ję­ciach mamy, owi­nąć się no­gami wo­kół jej pasa. Mama pach­niała słodko, a jej długi war­kocz ła­sko­tał Evie w gołe stopy. Tata war­czał jak głodny niedź­wiedź, mó­wił, że chce ka­napkę z Evie, po czym obej­mo­wał mamę i ści­skał Evie znaj­du­jącą się mię­dzy nimi. Ich trzy głowy znaj­do­wały się bli­sko sie­bie, a ich oczy… Ja­sno­nie­bie­skie mamy po le­wej stro­nie, a lśniące brą­zowe taty – po pra­wej. Tak jak u niej.

Na ustach dziew­czynki po­ja­wił się uśmiech.

– Tak, Ham-ton, masz ra­cję! Mam naj­lep­sze oczy na świe­cie!

Ob­jął ją, nie aż tak po niedź­wie­dziemu jak tata, ale z mi­ło­ścią, cie­płym, opie­kuń­czym ge­stem.

– Ni­gdy o tym nie za­po­mi­naj – po­wie­dział, mocno ją przy­tu­la­jąc.

Kiedy Evie spo­czy­wała w ob­ję­ciach brata, do­bie­gły do niej głosy z przodu wa­gonu.

– Bon­ham to nasz ostatni przy­sta­nek – burk­nęła Jasz­czurka, do któ­rej do­sia­dła się panna Wo­od­son. – Cho­ciaż nie wiem, dla­czego w ogóle mamy so­bie tym za­wra­cać głowę. Nikt nie weź­mie tych dzi­wo­lą­gów. Za­cha­rias od­stra­sza ko­biety i iry­tuje męż­czyzn swoim pro­wo­ku­ją­cym za­cho­wa­niem. Seth jest tak cho­ro­wity, że więk­szość ro­dzin uznaje, iż nie prze­żyje zimy. A Evan­ge­line… za­cho­wuje się nie­źle, ale te nie­na­tu­ralne oczy wy­wo­łują nie­pokój u zwy­kłych lu­dzi. Do­bry Boże, na­wet mnie nie­po­koją.

– Del­phi­nio, mów ci­szej – ode­zwała się panna Wo­od­son. – Dzieci cię sły­szą. – Od­wró­ciła się i prze­pra­sza­jąco spoj­rzała na Evie.

Uśmiech nie zła­go­dził ukłu­cia spo­wo­do­wa­nego ką­śliwą uwagi Jasz­czurki, ale do­dał dziew­czynce sił, żeby zi­gno­ro­wać tę uwagę i po raz pierw­szy zro­zu­mieć, co mu­siały czuć po­zo­stałe dzieci.

Od­su­nęła się od brata i od­wró­ciła, aby po­pa­trzeć na dwóch chłop­ców, któ­rzy zaj­mo­wali miej­sce za nimi. Trzy rzędy da­lej znaj­do­wał się chło­pak w wieku zbli­żo­nym do Ha­mil­tona, jed­nak o zu­peł­nie in­nym wy­glą­dzie. Był blady i chudy. Nowy płaszcz, jaki do­stał od To­wa­rzy­stwa Po­mocy Dzie­ciom, wi­siał na nim jak na stra­chu na wró­ble. Chło­piec spo­glą­dał za okno, miał zwie­szone ra­miona i za­pad­niętą klatkę pier­siową. Za każ­dym ra­zem, kiedy do wa­gonu wpa­dał po­dmuch sa­dzy, kasz­lał.

Drugi z chłop­ców sie­dział z tyłu wa­gonu po prze­ciw­nej stro­nie. Opie­rał plecy o ścianę w ką­cie, jedną nogę trzy­mał na ławce, a jego twarz przy­sła­niała ni­sko na­su­nięta czapka. Jed­nak nie na tyle ni­sko, żeby nie dało się zo­ba­czyć jego oczu. Były ciemne, tak jak i wszystko inne. Ciemne ubra­nia, włosy, ciemna kar­na­cja. Miał na­wet ciemne baczki. Ale to te ciem­no­nie­bie­skie oczy wy­wo­łały u Evie dreszcz. Szcze­gól­nie kiedy pa­trzył pro­sto na nią. Tak jak te­raz.

Po­my­ślała o tym, że Zach nie ma przy­ja­ciół. Za­wsze trzy­mał się osobno, na­wet kiedy w po­ciągu było pełno dzieci. Ona miała Ha­mil­tona, a on nie miał ni­kogo. To było smutne. Każdy po­trze­bo­wał ko­goś bli­skiego.

Uśmiech­nęła się i po­ma­chała do niego nie­śmiało.

Zach spio­ru­no­wał ją wzro­kiem i po­ka­zał zęby, jak war­czący pies.

Evie szybko wy­co­fała rękę i od­wró­ciła się. Może nie­któ­rzy po pro­stu nie po­trze­bo­wali przy­ja­ciół.

– Kie­dyś udało mi się umie­ścić dzieci w Bon­ham – ode­zwała się panna Wo­od­son. – Je­stem pewna, że wszystko pój­dzie do­brze.

Pani Do­ugal od­chrząk­nęła.

– Je­dyny dzie­ciak, któ­rego mo­żesz tu umie­ścić, to ten chło­pak Pe­ar­so­nów. Już kilka ro­dzin o niego py­tało. Mu­sisz go tylko od­dzie­lić od sio­stry.

Od­dzie­lić ją od Ha­mil­tona? Serce Evie za­biło tak mocno, jakby chciało jej wy­sko­czyć z piersi. Zła­pała brata za rękę i trzy­mała z ca­łej siły.

– Ale to ta­kie trudne dla dzieci, kiedy się je roz­dziela – za­pro­te­sto­wała panna Wo­od­son.

– Bę­dzie dla nich jesz­cze go­rzej, je­żeli skoń­czą na ulicy w No­wym Jorku. Moim zda­niem, jeżeli mo­żemy ko­goś ura­tować, zróbmy to. Cza­sem to trudne de­cy­zje są tymi wła­ści­wymi. – Pani Do­ugal zer­k­nęła przez ra­mię w kie­runku Evie i Ha­mil­tona, po czym po­cią­gnęła no­sem i zwró­ciła się po­now­nie do panny Wo­od­son. – Nie ma po­wodu, żeby po­zba­wiać tego chłopca szansy na przy­szłość tylko dla unik­nię­cia kilku łez. Po­ra­dzą so­bie.

Evie spoj­rzała z wy­rzu­tem na pannę Wo­od­son, bła­ga­jąc w my­ślach, żeby ta po­wie­działa Jasz­czurce, że nie ma ra­cji. Jed­nak tak się nie stało. Za­miast tego panna Wo­od­son przy­gry­zła wargę i ski­nęła głową.

– Nie mo­żesz im po­zwo­lić nas roz­dzie­lić, Ham-ton! – za­łkała Evie, pil­nu­jąc, żeby Jasz­czurka ich nie sły­szała. – Nie mo­żesz!

Ha­mil­ton ści­snął jej dłoń i pod­niósł głowę.

– Nie martw się. Nie po­zwolę na to. – Trzy­mał ją cały czas za rękę, ale zsu­nął się z ławki i ru­szył w stronę przej­ścia. – Chodź. Mu­szę po­ga­dać z Za­chem.

Tym strasz­nym chło­pa­kiem z tyłu wa­gonu, który do­piero co na nią war­czał? Evie za­częła się opie­rać.

– Nie chcę…

Ha­mil­ton wes­tchnął i spoj­rzał na nią, jakby chciał po­wie­dzieć: „Nie za­cho­wuj się jak dzie­ciuch”.

– On jest taki jak my wszy­scy, Evie. I może nam po­móc.

Z pew­no­ścią nie był taki jak wszy­scy. Na­wet nie była do końca prze­ko­nana, czy Zach w ogóle był dziec­kiem. Miał prze­cież baczki i nogi pra­wie tak dłu­gie jak nie­gdyś ich oj­ciec. Nie chciała jed­nak, żeby brat po­my­ślał, iż się boi, dla­tego za­ci­snęła usta i po­zwo­liła, by Ha­mil­ton za­cią­gnął ją za sobą.

– Czego? – Zach zsu­nął nogę z ławki i za­blo­ko­wał nią przej­ście mię­dzy swoim sie­dze­niem a dru­gim, skie­ro­wa­nym do tyłu, znaj­du­ją­cym się po prze­ciw­nej stro­nie, nie po­zwa­la­jąc w ten spo­sób, żeby Ha­mil­ton pod­szedł bli­żej.

Jed­nak to go nie po­wstrzy­mało. Prze­szedł nad ba­rierą, po czym usiadł na sie­dze­niu na­prze­ciw Za­cha, a Evie wgra­mo­liła się na miej­sce obok niego.

– Po­trze­buję rady – po­wie­dział Ha­mil­ton to­nem po­dob­nym do tego, ja­kiego uży­wał ich oj­ciec, kiedy tłu­ma­czył im, jak się wła­ści­wie za­cho­wy­wać. – Opie­kunki roz­wa­żają roz­dzie­le­nie nas na na­stęp­nej sta­cji, a ja nie mogę do tego do­pu­ścić. Chciał­bym wie­dzieć, jak to ro­bisz, że lu­dzie cię nie wy­bie­rają.

Zach po­woli usiadł i na­chy­lił się w stronę prze­strzeni mię­dzy dwoma miej­scami. Jego ciem­no­nie­bie­skie oczy się przy­mru­żyły, a je­den ką­cik ust uniósł w uśmie­chu, który wzbu­dzał strach.

Evie po­czuła ści­śnię­cie w żo­łądku.

– Mó­wię im, że ich za­biję we śnie.

Dziew­czynka wes­tchnęła. Jak można po­wie­dzieć coś tak okrop­nego? Na pewno nie mó­wił tego na se­rio. A może jed­nak?

Zach uśmiech­nął się do niej iro­nicz­nie, na co Evie aż jęk­nęła.

Ha­mil­ton ski­nął głową.

– Do­brze. Za­gro­zić mor­der­stwem. Ro­zu­miem.

Co? Evie spoj­rzała na brata. Nie mógł zro­bić cze­goś ta­kiego!

Zach naj­wi­docz­niej też uznał ten po­mysł za nie­do­rzeczny, po­nie­waż po­trzą­snął głową i wes­tchnął.

– Po­słu­chaj, to, że coś ta­kiego spraw­dza się u mnie, nie zna­czy, że za­działa u cie­bie. Masz bu­zię jak anio­łek. Nikt nie uwie­rzy, że je­steś zdolny do mor­der­stwa.

– Może po­trafi kasz­leć jak ja. – Seth pod­szedł środ­kiem wa­gonu, a wtedy na­gły atak su­chego kaszlu spo­wo­do­wał, że wszy­scy od­wró­cili się w jego kie­runku. – Za­cho­wuj się… – Za­kasz­lał w chu­s­teczkę, którą ka­zały mu no­sić ze sobą opie­kunki. – …jak­byś był chory.

Zach po­trzą­snął głową.

– Nie. Wy­gląda zbyt zdrowo. Uznają, że wy­zdro­wieje. – Zdjął czapkę i po­dra­pał się po gło­wie, a z jego twa­rzy stop­niowo zni­kała nik­czem­ność. – Mu­simy wy­my­ślić coś in­nego.

Evie pa­trzyła po ko­lei na chłop­ców. Czy Zach wła­śnie im po­ma­gał? Może Ha­mil­ton miał ra­cję. Może on je­dy­nie uda­wał, że jest okropny. Ale dla­czego ktoś mógłby chcieć, żeby wszy­scy go nie­na­wi­dzili? Evie nie po­tra­fiła tego zro­zu­mieć, gdyż sama tak bar­dzo sta­rała się prze­ko­nać lu­dzi do sie­bie.

Zach spoj­rzał na Ha­mil­tona z góry na dół, po czym za­ło­żył ręce i od­chy­lił się na sie­dze­niu.

– Ze­psuty bo­gaty dzie­ciak. To twój kie­ru­nek.

Ha­mil­ton zmarsz­czył brwi.

– Ale ja nie je­stem bo­gaty. Mam tylko za­pa­sowy ze­staw ubrań i tek­tu­rową wa­lizkę od To­wa­rzy­stwa Po­mocy Dzie­ciom. Tak jak wszy­scy inni.

Zach roz­ło­żył ręce, a w jego ciem­no­nie­bie­skich oczach po­ja­wił się prze­bie­gły błysk.

– Tak, ale z ta­kimi imio­nami jak Ha­mil­ton i Evan­ge­line prze­ko­na­nie lu­dzi, że po­cho­dzi­cie z bo­ga­tej ro­dziny, bę­dzie jak bułka z ma­słem. Far­me­rzy nie lu­bią bo­ga­czy. My­ślą, że są zma­nie­ro­wani i nie wy­znają żad­nej etyki pracy.

Evie zu­peł­nie nie ro­zu­miała, czym jest etyka pracy, więc pew­nie jej nie po­sia­dała. Może to dla­tego nikt jej nie chciał wziąć do sie­bie. Ha­mil­ton naj­wy­raź­niej miał coś ta­kiego, bo lu­dzie go lu­bili. Mu­siał zna­leźć ja­kiś spo­sób, żeby to ukryć.

– Za­cznij od żą­dań. Po­tem zrób scenę. Krzycz, wrzeszcz, rzu­caj się. – Zach uśmie­chał się sze­roko. Uśmie­chem, który spra­wiał wra­że­nie ra­do­snego, a nie strasz­nego.

– A je­śli nic nie po­może, ugryź ko­goś – do­rzu­cił swoją radę Seth, kiedy prze­stał kasz­leć. – Kiedy chciałem, żeby pie­lę­gniarki zo­sta­wiły mnie w spo­koju, gry­złem je. Po czymś ta­kim przez długi czas trzy­mały się ode mnie z da­leka.

Zach po­kle­pał wą­tłego chłopca po ple­cach, pra­wie go przy tym prze­wra­ca­jąc.

– Do­bry po­mysł! Sam być może kie­dyś tego spró­buję. – Za­czął chi­cho­tać, a po­zo­stali chłopcy się przy­łą­czyli.

Evie też się zaśmiała, cho­ciaż nie uwa­żała, że gry­zie­nie jest szcze­gól­nie za­bawne. Kie­dyś ko­ciątko ugry­zło ją w pa­lec i bo­lało ją to przez dwa dni. Ale je­śli gry­zie­nie mia­łoby za­trzy­mać ją i Ha­mil­tona ra­zem, też by ko­goś ugry­zła.

– Dzieci, wra­caj­cie na swoje miej­sca! – za­wo­łała panna Wo­od­son sie­dząca z przodu. – Pra­wie do­tar­li­śmy do Bon­ham. Bę­dzie­cie mu­sieli wziąć swoje rze­czy.

Evie i Ha­mil­ton spoj­rzeli na sie­bie, po czym ze­szli z ławki i ru­szyli w stronę miejsc, które wcze­śniej zaj­mo­wali. Dziew­czynka czuła ści­ska­nie i kłu­cie w brzu­chu na myśl o tym, co może się stać, kiedy po­ciąg się za­trzyma, ale przy­po­mniała so­bie, co mama mó­wiła jej, żeby ro­bić, je­śli bę­dzie od­czu­wać strach.

Gdy już usia­dła na swoim miej­scu, po­ło­żyła so­bie dło­nie na ko­la­nach, skło­niła głowę i za­mknęła oczy.

„Pa­nie Boże, nie po­zwól im za­brać Ha­mil­tona. Pro­szę. Po­trze­buję tu mieć ko­goś, kto mnie ko­cha”.

Go­dzinę póź­niej Evie stała na pod­wyż­sze­niu w bu­dynku miej­sco­wego sądu ra­zem z Ha­mil­to­nem, Se­them i Za­chem, cze­ka­jąc na ro­dziny, które miały przyjść ich zo­ba­czyć.

– Stój­cie pro­sto, nie wierć­cie się i od­zy­waj­cie się tylko wtedy, gdy ktoś się was o coś spyta. – Panna Wo­od­son udzie­lała tych sa­mych in­struk­cji na każ­dym po­stoju, prze­cho­dząc wzdłuż rzędu i spraw­dza­jąc ich po raz ostatni. Za­trzy­mała się, żeby po­pra­wić rę­kawy płasz­cza Se­tha, a na­stęp­nie przy­gła­dziła dło­nią włosy Evie. Kiedy ru­szyła w kie­runku Za­cha, ten po­słał jej tak zło­śliwe spoj­rze­nie, że cof­nęła się, na­wet go nie do­ty­ka­jąc. – Uśmiech­nij­cie się – po­wie­działa, upo­mi­na­jąc wzro­kiem chłopca gar­bią­cego się w ką­cie – i za­cho­wuj­cie się od­po­wied­nio.

Ro­dziny za­częły przy­cho­dzić, a serce Evie aż moc­niej za­biło. „Pro­szę, niech ktoś mnie ze­chce. Ra­zem z Ha­mil­to­nem. Pro­szę”.

Ro­biła wszystko, co po­wie­działa panna Wo­od­son. Nie wier­ciła się. Stała tak wy­pro­sto­wana, jak tylko po­tra­fiła. Uśmie­chała się. Oczy­wi­ście ukry­wa­jąc oczy. Miała twarz skie­ro­waną w dół i wi­działa je­dy­nie stopy lu­dzi prze­cho­dzą­cych przez są­dowy hol.

Ha­mil­ton stał około metr od niej i roz­ma­wiał z ja­kimś męż­czy­zną i jego żoną.

– Chcemy tylko chłopca, ta­kiego, który by po­ma­gał w polu – mó­wił męż­czy­zna.

– Pa­mięta pan umowę, jaką pan pod­pi­sał, pa­nie Pot­ter? – Do grupki przy­łą­czyła się panna Wo­od­son. – Dziecko musi być trak­to­wane jak czło­nek ro­dziny. A je­śli ocze­kuje pan od niego pracy na roli, musi mu pan pła­cić jak po­moc­ni­kowi.

– Wiem. Ale on mówi, że­bym wziął też jego sio­strę. Jest za mała, żeby po­ma­gać w go­spo­dar­stwie, a je­śli mam pła­cić, to nie dam rady utrzy­mać jesz­cze jed­nego dziecka.

– Po­pa­trzmy cho­ciaż na nią, John. Pro­szę. Ma kasz­ta­nowe włosy, tak jak Nel­lie. Może je­śli­bym miała dziew­czynkę w kuchni, nie tę­sk­ni­ła­bym tak za na­szą có­reczką. – Szara spód­nica za­sze­le­ściła i prze­mie­ściła się w kie­runku Evie.

Dziew­czynka uśmiech­nęła się naj­sze­rzej, jak po­tra­fiła. „Pro­szę, ze­chciej­cie mnie. Ze­chciej­cie mnie”.

Ko­bieta w sza­ro­ściach za­trzy­mała się przed nią, po czym przy­kuc­nęła. Evie bar­dzo chciała ukryć swoje oczy, więc wpa­try­wała się w spód­nicę.

– Jak masz na imię, dziecko?

Evie za­ko­ły­sała się, po czym przy­po­mniała so­bie, że nie po­winna się wier­cić, więc znie­ru­cho­miała.

– Evan­ge­line.

– Ładne imię. Przy­po­mi­nasz mi moją córkę, Nel­lie. Ona już do­ro­sła. Wy­szła za mąż za męż­czy­znę z od­da­lo­nego hrab­stwa, więc nie wi­duję jej czę­sto. Bra­kuje mi ma­łej dziew­czynki. Mo­gła­bym cię na­uczyć go­to­wa­nia i szy­cia. Chcia­ła­byś?

Znisz­czone buty ro­bo­cze przyczła­pały i zna­la­zły się obok sza­rej spód­nicy.

– Patrz na czło­wieka, jak do niego mó­wisz. – Oschły ton mę­skiego głosu spra­wił, że Evie aż pod­sko­czyła.

Co po­winna zro­bić? Je­śli po­każe swoje oczy, mogą jej już nie ze­chcieć. A jeśli na nich nie po­pa­trzy, po­my­ślą, że jest nie­po­słuszna.

– John, może jest nie­śmiała – ode­zwała się ko­bieta. Jej dłoń do­tknęła brody dziew­czynki. – Moja Nel­lie miała ta­kie śliczne brą­zowe oczy. Twoje są brą­zowe?

Evie ski­nęła głową. To nie było kłam­stwo. Miała jedno brą­zowe oko.

– Po­każ. – Ko­bieta unio­sła jej brodę do góry.

Może mo­głaby po­ka­zać tylko jedno oko. Pró­bo­wała otwo­rzyć prawe oko, mru­żąc przy tym lewe i wy­krzy­wia­jąc so­bie usta od kon­cen­tra­cji.

– Prze­stań ro­bić miny! – wark­nął męż­czy­zna.

Gwał­towny ton wy­stra­szył Evie i za­po­mniała za­mknąć lewe oko.

Ko­bieta wes­tchnęła i od­su­nęła rękę.

– Jej… oczy. Panno Wo­od­son, co jest z jej oczami?

Evie na­tych­miast przy­mknęła oczy i sta­rała się mru­ga­niem od­pę­dzić na­pły­wa­jące łzy.

– Nie ma z nimi nic złego! – Ha­mil­ton pod­biegł do sio­stry i chwy­cił ją za rękę. – Wi­dzi nor­mal­nie. A to chyba naj­waż­niej­sze, prawda? To, że dzia­łają. Moja sio­stra jest mą­dra, we­soła i silna jak na swój wiek. Je­śli weź­mie­cie nas oboje, sko­rzy­sta­cie ze świet­nej oka­zji. Nie bę­dzie­cie mi mu­sieli nic pła­cić. Będę pra­co­wał za darmo, je­śli weź­mie­cie też Evie.

– Czyli jej oczy ni­gdy… się nie na­pra­wią? – Ko­bieta od­su­nęła się, po czym po­tarła ręce, jakby prze­szedł ją dreszcz.

W za­sięgu wzroku dziew­czynki po­ja­wiła się zna­joma nie­bie­ska spód­nica panny Wo­od­son.

– Ha­mil­ton ma ra­cję. Evan­ge­line ma pra­wi­dłowy wzrok i na­prawdę jest ko­cha­nym dziec­kiem.

– Ale te oczy są ta­kie… dzi­waczne. – Ko­bieta zro­biła jesz­cze je­den krok w tył. – Mam od tego dresz­cze.

– Klamka za­pa­dła – po­wie­dział Pot­ter. – Weź­miemy chłopca. Dziew­czynki nie. I tak stać mnie tylko na wy­kar­mie­nie jed­nej do­dat­ko­wej osoby.

– Bar­dzo do­brze. – Panna Wo­od­son wes­tchnęła. – Pani Do­ugal po­może panu wy­peł­nić doku…

– Nie! – Ha­mil­ton tup­nął nogą. – Nie idę bez sio­stry.

Evie wpa­try­wała się w niego. Ni­gdy wcze­śniej nie sły­szała u brata po­dob­nej za­cie­kło­ści.

– Nie py­skuj, chłop­cze. – Męż­czy­zna wy­mie­rzył pal­cem w twarz Ha­mil­tona.

– Nie jest pan ode mnie waż­niej­szy! – Chło­piec za­darł nos. – Po­cho­dzę z ro­dziny Pe­ar­so­nów. Mój tata za­trud­niał w swo­jej fa­bryce ta­kich lu­dzi jak pan. Zbyt głu­pich, żeby ro­bić co­kol­wiek wię­cej niż pro­ste za­da­nia, jak wy­sie­wa­nie na­sion i przy­glą­da­nie się, jak ro­sną.

– Ha­mil­ton! – Za­szo­ko­wany głos panny Wo­od­son od­zwier­cie­dlał nie­do­wie­rza­nie Evie.

Męż­czy­zna roz­wście­czył się, a jego twarz po­czer­wie­niała.

– Uwa­żaj, co mó­wisz.

– Bo co? – ode­zwał się pro­wo­ku­jąco Ha­mil­ton. – Ude­rzy mnie pan? Po­bije? Uwiąże na łań­cu­chu w obo­rze? Nie spo­dzie­wał­bym się wiele wię­cej od ko­goś, kto praw­do­po­dob­nie na­wet nie po­trafi czy­tać.

Pot­ter aż się za­trząsł z wście­kło­ści, a Evie oba­wiała się, że jej brat po­su­nął się zbyt da­leko.

– On nie chciał tak po­wie­dzieć. – Panna Wo­od­son po­ło­żyła dło­nie na ra­mio­nach Ha­mil­tona i od­su­nęła go od męż­czy­zny, który wy­glą­dał, jakby go miał za­raz ude­rzyć. – On się boi, że zo­sta­nie od­dzie­lony od sio­stry.

– Chcia­łem tak po­wie­dzieć. – Chło­piec wy­rwał się pan­nie Wo­od­son i pod­szedł do Pot­tera i jego żony. – Nie tylko on jest nie­do­uczony. Jego żona też. Bo dla­czego ba­łaby się cze­goś tak ba­nal­nego jak oczy w dwóch ko­lo­rach?

Męż­czy­zna za­ci­snął dłoń w pięść.

Evie rzu­ciła się w kie­runku brata i ob­jęła go w pa­sie.

– Prze­stań, Ham-ton! Prze­stań!

– John, to jesz­cze dziecko. – Ko­bieta w sza­rym stroju sta­nęła przed swoim mę­żem i spoj­rzała mu pro­sto w oczy, kła­dąc mu przy tym dłoń na ra­mie­niu.

– Nie po­zwolę, żeby kto­kol­wiek mó­wił o to­bie w taki spo­sób, Geo­r­gio. I nie­ważne, ile ma lat. – Od­su­nął żonę i dźgnął Ha­mil­tona pal­cem w twarz. – Je­śli kie­dy­kol­wiek jesz­cze po­wiesz coś złego o mo­jej żo­nie, to…

Chło­piec rzu­cił się i ugryzł go w pa­lec.

Pot­ter za­wył, po czym trzep­nął go w głowę drugą ręką. Ha­mil­ton prze­wró­cił się, a Evie upa­dła ra­zem z nim. Lu­dzie za­częli krzy­czeć. Evie po­tra­fiła je­dy­nie trzy­mać się brata i mieć na­dzieję, że to wszystko się skoń­czy.

– Ale to była ka­ta­strofa – słowa Jasz­czurki roz­brzmiały we wnę­trzu wa­gonu, który po­stu­ki­wał na szy­nach w dro­dze po­wrot­nej. Miało już nie być wię­cej przy­stan­ków i oka­zji do zna­le­zie­nia ro­dzin.

– To nie była żadna ka­ta­strofa – ode­zwał się z uśmie­chem Zach, lekko kle­piąc Ha­mil­tona w ra­mię. – To było ge­nialne! Do­bra ro­bota, Ham-bone. Je­stem pod wra­że­niem.

Ha­mil­ton uśmiech­nął się, jakby wła­śnie zo­stał na­zwany kró­lem. Chłopcy usie­dli ra­zem z tyłu wa­gonu, Zach zro­bił miej­sce dla Se­tha na sie­dze­niu obok sie­bie, a Ha­mil­ton i Evie usie­dli na ławce skie­ro­wa­nej przo­dem do nich.

Evie są­dziła, że zwa­rio­wali, skoro są dumni z tak okrop­nego za­cho­wa­nia, ale ona i Ha­mil­ton byli na­dal ra­zem, więc już ich nie upo­mniała. Jasz­czurka i tak już to wcze­śniej zro­biła.

Chłopcy po­wta­rzali w kółko opo­wie­ści o tym zda­rze­niu, aż Evie się znu­dziła i zro­biła się senna. Strach ją zmę­czył, a dziś bała się wię­cej niż kie­dy­kol­wiek. Ko­ły­sa­nie po­ciągu spra­wiło, że jej po­wieki zro­biły się cięż­kie, a głowa za­częła opa­dać.

– Chodź, Evie. – Ha­mil­ton oparł się o okno, po­dob­nie jak wcze­śniej ro­bił Zach, dzięki czemu miała miej­sce, żeby uło­żyć się na jego piersi.

Wtu­liła się w brata i spała aż do chwili, gdy gwał­towne szarp­nię­cie zrzu­ciło ją na pod­łogę. Ude­rzyła głową o czy­jeś ko­ści­ste ko­lano i krzyk­nęła. W tym sa­mym mo­men­cie po­wie­trze prze­szył prze­raź­liwy pisk ha­mu­ją­cego po­ciągu.

Ba­gaże po­spa­dały z umiesz­czo­nych pod su­fi­tem pó­łek. Wy­cho­waw­czy­nie krzy­czały. Ha­mil­ton przy­wo­łał Evie, po czym opadł na nią i osło­nił ją swoim cia­łem.

– Wśli­zgnij się pod sie­dze­nie i trzy­maj się nóg ławki – po­wie­dział.

Zro­biła to, co po­le­cił, i z ca­łej siły uchwy­ciła się ozdob­nej że­liw­nej nogi łą­czą­cej ławkę z pod­łogą. Po­tem po­ciąg mocno w coś ude­rzył. Tak mocno, że ta siła od­rzu­ciła od niej Ha­mil­tona.

– Ham-ton!

Za­brzmiało gło­śne skrzyp­nię­cie i wa­gon za­czął się prze­chy­lać. Evie płacz­li­wie za­wo­łała brata.

– Trzy­maj się, Evie! Nie pusz­czaj!

Tak wła­śnie zro­biła. Aż do chwili, kiedy wa­gon prze­wró­cił się na bok, a ona zo­stała rzu­cona o szybę. Me­tal trza­skał, pę­kało szkło. Wa­gon ode­rwał się i ze­śli­zgnął w dół na­sypu. Evie pła­kała, pró­bu­jąc zna­leźć coś, czego mo­głaby się przy­trzy­mać. Po­ciąg prze­su­nął się po skale, któ­rej ostra, nie­równa po­wierzch­nia wy­biła szybę w oknie obok Evie i spo­wo­do­wała, że dziew­czynka zo­stała od­rzu­cona w górę. Coś twar­dego dźgnęło ją w bok. Jęk­nęła, ale się­gnęła do wie­szaka na ka­pe­lu­sze i drob­nymi pa­lusz­kami roz­pacz­li­wie uchwy­ciła się me­ta­lo­wego haka.

Wy­da­wało się, że po­ciąg zsuwa się strasz­nie długo. Kiedy w końcu się za­trzy­mał, Evie za­wo­łała brata i cze­kała, aż po nią przyj­dzie.

Nie przy­szedł.

– Ham-ton! – Gdzie był? Czy coś mu się stało? Dziew­czynka za­częła pła­kać. Nie mógł być ranny. Po­trze­bo­wała go. – Ham-ton!

Puściła wie­szak, podparła się rę­kami i no­gami i w końcu wstała.

– Ham-ton! – Zro­biła krok. Po­tem ko­lejny. Po­kru­szone szkło chrzę­ściło jej pod bu­tami. Trzę­sły się jej nogi. Głowa bo­lała ją w miej­scu, któ­rym ude­rzyła się o półkę na ba­gaże. Pró­bo­wała się roz­glą­dać, ale łzy nie prze­sta­wały pły­nąć.

Na­gle ob­jęły ją ja­kieś ra­miona.

Od­wró­ciła się, go­towa, żeby wtu­lić się mocno w brata. Ale to nie był Ha­mil­ton, tylko Seth. Kiedy od­dy­chał, z jego klatki pier­sio­wej wy­do­by­wały się dziwne dźwięki, jakby po­pi­ski­wał.

– Je­steś ranny. – Evie do­tknęła jego głowy tam, gdzie włosy były za­pla­mione krwią.

– To nic ta­kiego – po­wie­dział, przy­tu­la­jąc ją. – Zo­stań tu ze mną… Evan­ge­line. – Kiedy na­bie­rał po­wie­trza mię­dzy wy­ra­zami, jego klatka pier­siowa gwał­tow­nie się uno­siła.

– Mu­szę zna­leźć Ham-tona. – Pró­bo­wała się od­su­nąć. Jego szczu­płe ręce oka­zały się jed­nak za­ska­ku­jąco silne. Mocno ją przy­trzy­mał.

– Jesz­cze nie. Mu­sisz… za­cze­kać.

Wy­stra­szył ją. To jego spoj­rze­nie, smutne, pełne żalu. Lu­dzie pa­trzyli na nią w taki spo­sób, kiedy mama i tata po­szli do nieba.

Evie wal­czyła.

– Ham-ton! Chcę Ham-tona!

Na­dep­nęła Se­thowi na palce i wy­rwała mu się. Po­tknęła się o ramę okna, ale zła­pała się kra­wę­dzi ławki, żeby się nie prze­wró­cić. Wszystko było po­wyw­ra­cane, wy­krzy­wione i uszko­dzone.

Za­uwa­żyła po­chy­lo­nego Za­cha z wiel­kim ka­wał­kiem szkła, który pod­niósł do góry, a na­stęp­nie od­rzu­cił na bok.

– Zach?

Miała go spy­tać, czy wie, gdzie jest Ha­mil­ton, ale kiedy się od­wró­cił, na wi­dok jego miny za­bra­kło jej słów. Nie wy­glą­dał te­raz na twar­dego czy wred­nego. Był za­gu­biony.

– Ura­to­wał mi ży­cie – wy­mam­ro­tał z pu­stym spoj­rze­niem. – Ode­pchnął mnie i ura­to­wał mi ży­cie. – Zach za­mru­gał po­wie­kami, po czym roz­po­znał Evie. Szybko wstał i chwy­cił za płaszcz, tak jakby ubra­nie się na nim na­gle za­pa­liło. W końcu ścią­gnął go z ple­ców i rzu­cił na stertę ja­kichś rze­czy znaj­du­jącą się za nim.

Seth do­łą­czył do nich.

– Mu­simy… ją stąd za­brać. Nie po­winna… tego wi­dzieć – stwier­dził.

Nie po­winna wi­dzieć czego? Evie pa­trzyła to na jed­nego, to na dru­giego chłopca. Co przed nią ukry­wali? Gdzie był jej brat?

– Po­winna się po­że­gnać – na­le­gał Zach.

Po­że­gnać? Z kim?

– Evie? – Słaby głos prze­bił się przez dys­ku­sję, uci­sza­jąc wszyst­kich.

Ha­mil­ton!

Evie prze­pchnęła się obok Za­cha i w końcu zna­la­zła brata. Le­żał nie­ru­chomo na ple­cach. Był przy­kryty płasz­czem Za­cha. Dziew­czynka do­kuś­ty­kała bli­żej jego głowy i ob­jęła go za szyję. Jed­nak on nie od­wza­jem­nił jej uści­sku. Nie po­gła­dził jej po wło­sach ani nie po­wie­dział, że wszystko bę­dzie do­brze. Po pro­stu le­żał nie­ru­chomo. Zbyt nie­ru­chomo.

– Ham-ton? Mu­sisz wstać. – Zła­pała go za ra­mię i pró­bo­wała go pod­cią­gnąć, żeby usiadł. – Pod­nieś się, Ham-ton!

– Spo­koj­nie, księż­niczko. Nie chcesz mu zro­bić krzywdy. – Zach przy­kuc­nął obok niej i po­kle­pał ją po ple­cach. Było to nie­zdarne i sztywne, ale też cie­płe.

A Evie czuła się, jakby serce zmie­niło jej się w lód.

– Zach bę­dzie… się tobą te­raz opie­ko­wał – po­wie­dział Ha­mil­ton, z tru­dem pró­bu­jąc otwo­rzyć oczy. – Obie­cał mi, a ja wie­rzę, że do­trzyma słowa. Ty też mo­żesz… mu za­ufać.

– Nie chcę, żeby Zach się mną opie­ko­wał – od­parła. – Chcę cie­bie, Ham-ton!

Brat uśmiech­nął się, a przy­naj­mniej pró­bo­wał to zro­bić.

– Wiem, Evie, ale nie mogę zo­stać. Muszę… iść do mamy i taty. – Za­kasz­lał, a z ust wy­pły­nęło mu coś czer­wo­nego.

Evie ogar­nęło prze­ra­że­nie, aż się za­trzę­sła. Ha­mil­ton nie mógł jej zo­sta­wić. Nie mógł!

Zach po­mógł Ha­mil­to­nowi od­wró­cić głowę i otarł krew z de­li­kat­no­ścią aż dziwną u ko­goś, kto był do­tąd tak oschły.

Na­stęp­nie Ha­mil­ton jesz­cze raz spoj­rzał na sio­strę.

– Ko­cham cię, sio­strzyczko. Za­wsze… i na wieki.

– Nie zo­sta­wiaj mnie, Ham-ton. – Bra­kło jej słów. Opa­dła na jego klatkę pier­siową i za­pła­kała ża­ło­śnie. – Nie zo­sta­wiaj mnie!

Coś za­rzę­ziło mu w płu­cach. Sły­szała to pod płasz­czem. Sły­szała też głosy. Zach i Seth się sprze­czali.

– Ni­gdy nie po­zwolą ci z nią zo­stać – mó­wił Seth. – Kiedy tylko wró­cimy do No­wego Jorku, znowu nas roz­dzielą.

– I dla­tego nie wra­camy do No­wego Jorku.

– Co?

– Uciek­niemy.

– Je­ste­śmy dziećmi. Jak so­bie…?

– Je­śli nie chcesz iść, nie idź. Ale ja coś obie­ca­łem i do­trzy­mam słowa. Za­bie­ram ją stąd. Je­śli dałem radę prze­żyć na uli­cach No­wego Jorku, to po­ra­dzę so­bie w Tek­sa­sie. Po­ra­dzimy so­bie.

– Ale będą nas szu­kać.

– To zmie­nimy na­zwi­ska. Zo­sta­niemy ro­dziną z wła­snym na­zwi­skiem.

Chłopcy uci­chli. Evie sły­szała je­dy­nie rzę­że­nie w piersi brata. Z cza­sem to rów­nież ustało.

– Ham-ton – jęk­nęła, wie­dząc, że od­szedł.

– Ha­mil­ton to do­bre na­zwi­sko – stwier­dził Seth.

– Tak – od­parł Zach. – Niech tak bę­dzie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: