- W empik go
Dalvonah. Drepcząc w wojennym popiele - ebook
Dalvonah. Drepcząc w wojennym popiele - ebook
Ingerencja w świat niematerialny bywa niebezpieczna i zatrważająca w skutkach. Dwa tajne stowarzyszenia prowadzą bezwzględną rywalizację, w wyniku której członkowie jednego z nich otwierają wrota do innego wymiaru za pośrednictwem geomancji i okultyzmu. W świecie ludzi materializuje się ponad milion ożywieńców oraz ogromne legiony demonów. Rozpoczyna się globalna wojna. W tym chaosie pewne jest tylko jedno - aby przetrwać, trzeba zapomnieć o jakichkolwiek ludzkich odruchach.
Nienawidzę ludzkiego ścierwa! – grad myśli nawiedził umysł rosłego ożywieńca.
Właśnie zakładał nagolenniki wykonane z metalu. Tuż przed wyjściem z komnaty zabrał ze sobą puginał oraz większy stalowy miecz. Poruszał się bardzo sprawnie, choć ciążyła na nim zbroja płytowa. Taką nakładał jedynie w polu. Na zadania specjalne przywdziewał lekką kolczugę i drobny pancerz oraz tunikę. Był sprawny w walce. Mało powiedziane. Walka była sensem jego ponurego życia. Nie wymagał zbyt wiele. Żądza zemsty tak intensywnie ogarnęła umysły nieumarłych, że zatracili oni podstawowe zmysły. Przekleństwem było uwięzienie ich podświadomości w ludzkich zwłokach, w ich szkieletach i resztkach rozkładających się ciał. Przywykli do widoku rozpadającej się skóry, którą co dzień pożerały robaki. Żerowały na nich. Wchodziły do ran, uszu, oczu, nosa i ust. To był jednak nieodzowny element ich egzystencji w ludzkim świecie.
Sebastian Artymiuk – urodził się w 1990 roku w Lublinie, obecnie mieszka w Chełmie. Absolwent matematyki oraz filologii polskiej w PWSZ w Chełmie. Ukończył także studia magisterskie na kierunku politologia w WSSMiK w Chełmie oraz podyplomowe studia bibliotekoznawstwa na UMCS w Lublinie. W 2015 r. w piśmie „Scientia” (nr 9/2015) ukazał się jego artykuł na temat współczesnej polskiej powieści Jacka Komudy w kontekście niepoprawności politycznej i historycznej. Aktualnie pracuje w Chełmskiej Bibliotece Publicznej. Na co dzień miłośnik kina, książek z gatunku fantasy, historii starożytnej, a także fan Bundesligi. Wychowywał się na grach komputerowych (tj. Gothic, Warcraft), trylogii „Władca Pierścieni”, aż w końcu na serialu telewizyjnym „Gra o tron”. Właśnie ta twórczość stała się inspiracją do napisania powieści.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8219-162-2 |
Rozmiar pliku: | 1 021 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pokłon ciężkozbrojnym jazdom,
Pradawni królowie dziś tylko wspomnieniem,
Piękno w szkarłacie na mym sercu ukojeniem.
Gdzie ci władcy, gdzie armie niemające końca?
Gdzie twórcy perłowych wież sięgających słońca?
My, potomkowie wielkich, słabi i rozbici,
Plagą istot niegodziwych pokryci.
Dziś drepcząc w wojennym popiele,
Chcemy wyzbyć się udziału w tym bestialskim dziele.
Najbardziej ta myśl trwogą mnie napawa,
Że to nie bogów wina, a ludzka sprawa.
Lecz zbliża się dzień, który świetność nam przywróci,
Duma rasy ludzkiej na wieki powróci.
Powieść dedykuję mojej ukochanej Karolinie oraz córeczce MaiZłoty dwór Buckford oddzielał śpiącą górę od brzegów cichego morza. Niebywale się rozwijał. Powstały złote pomniki, wzniesiono kapitalne budowle. Pewnego dnia zatrzęsła się ziemia, śpiąca góra trysnęła ogniem i lawą. Żywioł zniszczył majestatyczne miasto. Pył pochował wszelkie światło i nastały ciemności. W rezultacie trzęsienia zareagowało również morze. Wzburzone fale morskie zalały to, co przetrwało. Tym była Wojna Wymiarów dla ludzkiej cywilizacji.
Anonimowy uciekinier z krainy EgamnonI Asasyn
„Muszę ich powstrzymać. Są jak duchy. Zawsze ukryci w cieniu. To czas chaosu i spisków. Świat przemocy, wszystkich kłamstw” – powtarzał te słowa niczym mantrę. Stały się wyznacznikiem jego egzystencji, jego działań. Wokół roztaczały się gorące piaski pustyni Khalad, pokrywającej terytorium Ostoi Ludzkiej. Obszar nazywano martwą strefą. Wiele lat temu, kiedy po raz pierwszy postanowił przemierzyć pustynię, wszyscy przestrzegali go przed ucieczką w objęcia nieznanej drogi do innego świata. Już jako nastoletni chłopiec podjął ryzykowną decyzję. Liczne potknięcia oraz odważne wybory ukształtowały jego charakter. Maszerował od dwóch tygodni w kierunku cywilizacji Erketów. Był odziany w koszulę i spodnie luźnego kroju, a głowę osłaniało osobliwe nakrycie mocowane sznurem. Oliwkowa skóra była niebezpiecznie sucha. Brodaty młody mężczyzna spożył cały prowiant, który powinien był wystarczyć mu na drogę.
Tutejsze temperatury wywołały u niego przeziębienie. Potężny skwar za dnia oraz zimne i wietrzne noce od wielu dni targały jego zdrowiem. Okrągłe złote słońce stało się nieodzownym towarzyszem podróży. Właśnie podjął kolejną walkę z myślami, kiedy na linii horyzontu dostrzegł ludzką postać. Słońce schowało się za głębokim szpalerem chmur. Zamarł i stanął w miejscu, przesuwając dłoń po rękojeści sztyletu, który dzierżył przy skórzanym pasie. Nie miał zaufania do ludzi. Wychowany bez rodziców, pozbawiony miłości, egzystujący w najbiedniejszej dzielnicy Miasta Blasku, obrał drogę bezdomnych dzieci i stał się doświadczonym ulicznym złodziejem. Po wielu latach życia w celestyńskim bezprawiu w ogromnym Alaiadzie został porwany przez handlarzy żywym towarem. Poszczęściło mu się jako jednemu z nielicznych. Większość dzieci ulicy trafiło pod skrzydła dziedziców. Jedni skończyli jako niewolnicy przeznaczeni do pracy polowej, inni stali się ofiarami nikczemników, którzy zmuszali ich do udziału w chorych igraszkach cielesnych. Celowo poddawano ich traumom oraz urazom, żeby wytworzyć w ich głowach wiele zaburzeń osobowości. Od pokoleń organizacja Czerwone Słońce przeprowadzała na nich kontrolę umysłu. Dzięki temu zmanipulowane i ujarzmione przez nich jednostki były zdolne do realizacji wielu trudnych działań, takich jak zabójstwa czy zamachy. Tylko nielicznym los zaoferował jaśniejszą przyszłość.
On został kupiony przez Nabila Cammana, który wychował go w duchu tradycyjnego patriotyzmu. Od samego początku chętnie czerpał z mądrości swego nauczyciela, kształcił umiejętności w walce wręcz, nauczył się pisać i czytać. Nabil wpoił mu listę twardych zasad, nauczył go szermierki, przekazał tajniki szpiegostwa, które wykorzystywał dawniej w służbie Imperium. Chłopiec pozbył się swojej infantylności, przestał być sierotą, dzięki motywacji swojego nowego ojca przetrwał okres intensywnego treningu. Jego nowe umiejętności świetnie uzupełniały się z tym, czego nauczył się jako kilkuletni wyrostek.
Nieznajomy był już niedaleko. Jego postać stała się wyrazista. Młody mężczyzna dostrzegł, że przybysz o aparycji przeciętnego prowodyra z Ostoi Ludzkiej nie ma względem niego złych zamiarów. Podniósł ręce i zasygnalizował, iż jest nastawiony pokojowo. Młodzieniec oswobodził uścisk. Przybysz zatrzymał się przed nim.
– Nie wiedziałem, że spotkam w tym wyalienowanym miejscu kogoś żywego i równie głupiego jak ja. Rozsądny człek zadałby pytanie: po co samemu maszerować przez morze piasków?
– Gna mnie pilna sprawa, muszę dostać się do okolicznego miasta z południa Ostoi Ludzkiej.
– Okoliczne miasto? W promieniu kilkudziesięciu staj nie spotkasz żywej duszy. Skoro to sprawy prywatne, nie będę dopytywał.
– A ty? Przed kim uciekasz, starcze?
– Życiowe koleje losu tak mnie postarzały… Fakt, że dużo już widziałem i wielu możnowładców poznałem. Ale wiedz jedno, nadal dysponuję wiekiem o niewielkim stażu. Jestem wizjonerem i dlatego wygnano mnie z miasta.
– Wizjonerem?
– Jedni nazywają mnie wieszczem, drudzy wróżbitą i prorokiem, a jeszcze inni zwykłym kabalarzem. Nazywam się Zouej Velcin, jestem potomkiem Carola Zorbauxa, wielkiego filozofa i myśliciela.
– Jesteś potomnym twórcy świętej Księgi Amunh?
– Tak, jestem. Przekazywałem swoją wiedzę ludowi, opisywałem wizje oraz osobiście je interpretowałem. W końcu loża kapłanów uznała mnie za niebezpiecznego oponenta, nazwali mnie propagandystą i szarlatanem szerzącym mowę nienawiści. Dla własnego dobra postanowiłem, że dobrowolnie opuszczę miasto. Wizje stały się moim przekleństwem. To one przywiodły mnie tutaj.
– Co prezentowały twoje imaginacje? Przepraszam za dosadność… Twoje widzenia, proroku?
– Sygnalizowały rychły upadek ludzkiej cywilizacji. W moich straszliwych objawieniach ujrzałem martwego człowieka spoczywającego w krypcie. W kolejnej scenie dostrzegłem jednoznaczne elementy apokalipsy. Nastąpiło trzęsienie ziemi, które grzebało w ruinach ogromne miasto. Ze sklepienia niebieskiego ustąpiło słońce, a na ziemię spadały kamienne kule. Nastała ciemność. W ostatniej scenie trup nagle otworzył oczy i przeraźliwie wrzasnął. Moja analiza proroctw nie przypadła do gustu tamtejszym kapłanom. Wizje spotkały się z kpiną oraz szyderstwem.
– Uważasz je za wiarygodne?
– Przeczuwam, że czeka nas wielka wojna z bytami, z którymi ludzkość nigdy nie obcowała. Nasz król jest w wielkim niebezpieczeństwie, czeka go śmierć w walce.
– Intrygujące… Kim naprawdę jesteś, guślarzu?
– Dla ciebie mogę być posłańcem bożym, który niejedno już widział – uśmiechnął się tajemniczo.
– Proszę cię o jeszcze jedno. Wskaż mi drogę do najbliższego miasta. Kilka dni temu nawiedziła mnie burza piaskowa, przez którą straciłem orientację w terenie – tłumaczył się Celestyńczyk.
Prorok wskazał cel palcem, po czym dodał:
– Kierując się na południowy zachód, za dwa dni dotrzesz do Taszkiru i pierwszych osad Erketów.
Velcin obrócił się i odszedł w drugą stronę.
– Stamtąd z łatwością dotrzesz do Varen, Celestyńczyku! – krzyknął z oddali.
Mężczyzna stanął i natychmiast odwrócił się. Tajemniczy prorok zniknął. Zapadł się pod ziemię. W głowie wędrowca narastały obawy o własny stan psychiczny. Umysł podpowiadał, że spotkanie z Zouejem to wynik halucynacji wywołanych przez tutejszy gorący klimat. Celestyńczyk codziennie był narażony na ogromną dawkę promieni słonecznych bez możliwości ukrycia się w cieniu. Autentyczność postaci czy raczej urojenie i omamy? Młody mężczyzna człapał po wydmie w kształcie półksiężyca. Pustynia Khalad była jedną z sześciu, znajdujących się w południowej części kontynentu, gdzie przemieszczały się koczownicze ludy oraz pustynni ludzie zwani Suddenami. Wszystkie były pustyniami piaszczystymi z masami lotnego piasku oraz licznymi barchanami. Dotychczas przemarsz odbywał się bez jakichkolwiek incydentów, lecz dłużył się w nieskończoność. Ze względu na gorsze samopoczucie mężczyzna częściej korzystał z wydzielonego prowiantu. Tę noc musiał przetrwać bez grama strawy. Rozbił obóz na otwartej przestrzeni, otoczony metrowymi kaktusami. Na piachu wyłożył bawełniany koc, który ogrodził nasypem występującego w okolicy szczerku. Był tak zmęczony, że nie zainwestował odrobiny czasu w skontrolowanie obszaru obozowiska celem wykluczenia obecności skorpionów czy innego tałatajstwa. Zasnął.
Kilka godzin później na horyzoncie ukazało się czerwone słońce, a złoty pył osiadł na falistym areale pustynnych roślin, które zwinięte w krzaczaste kule, po intensywnych nocnych wiatrach oderwały się od podłoża i swobodnie przetaczały się teraz po pustyni. Celestyńczyk był odwodniony. Poczuł silny ból głowy. Marzył o dobrej strawie i kilku kroplach zimnej wody. Zwinął obóz i ruszył dalej na zachód. Maszerował powolnym krokiem, ocierając spoconą twarz rękawem koszuli. Po południu dostrzegł w oddali pierwszą osadę, w której skład wchodziło pięć chat.
Były to szałasy o glinianych ścianach. Dach zdobiły kurtyny słomy, a wejście przesłaniała płachta kolorowego płótna. W centrum osady znajdowało się kilka palm daktylowych i woda z rzek, która przenikała do gruntu. Celestyńczyk rzucił się do wodopoju. Nareszcie ugasił pragnienie. Postanowił odpocząć, więc położył się w cieniu pod palmą. Gospodarze oazy bacznie go obserwowali. Przybysz musiał chwilę odpocząć.
Po godzinnej drzemce obudził go jeden z mieszkańców i zaproponował mu nocleg. Celestyńczyk nie odmówił gościnności, był zmęczony wyczerpującą podróżą przez mordercze piaski Khalad. Przecenił wartość własnego organizmu, lekkomyślnie narażając się na niebezpieczństwo. Podróż na dromaderze skróciłaby czas wędrówki przynajmniej o połowę.
– Jestem Mansur. Zapraszam do środka, przybyszu – powiedział niski, otyły szejk, wskazując prawą dłonią na szałas. – Możesz coś o sobie powiedzieć? – dopytał po chwili.
– Nie używam swojego imienia, ale przybywam ze Stirii. Wędruję na zachód do miasta Varen. Czekają mnie tam sprawy prywatne.
– Nie obraź się, ale nie wyglądasz mi na kupca, a tym bardziej na Imperia Legaris. Jesteś asasynem?
– A jeśli nawet, to co?
– Nie denerwuj się, panie. Tym lepiej. Żołnierz z Imperium zadawałby dużo zbędnych pytań, a kupiec targował o głupie dwa srebrne krążki. Chciałbym podjąć z tobą współpracę.
– Przykro mi, szejku. Nie potrzebuję balastu.
– Odniesiemy obopólną korzyść. Żyję z handlu żywnością i wyrobami skórzanymi. Przestałem jednak przeprowadzać konwoje w stronę Varen, bowiem tutejsze szlaki handlowe zostały zatarte, a okolice przejęte przez bandyckie watahy, które bestialsko plądrują kupców podróżujących do wielkich miast Erketów. Powiedzmy, że asekurowałbyś, panie, mój transport i wspomógł mnie w razie napadu. Ja dziś w zamian oferuję wikt i opierunek, a jutro moje towarzystwo przez piekielne piaski aż do miasta Varen. Po dotarciu do miasta niewolników obiecuję dodatkowe wynagrodzenie. Proszę zastanowić się nad tą propozycją, będzie korzystna dla nas obu.
– Dziękuję. Rozpatrzę to – podsumował Celestyńczyk.
– No cóż, nie ponaglam… Ale musisz, panie, jak najszybciej się pożywić. Przygotuję napar z kolendry, mięty oraz lokalnych ziół. To postawi cię na nogi. Gdy apetyt się zaostrzy, zapraszamy na kolację pod gołym niebem.
– Brzmi kusząco.
Celestyńczyk skorzystał z oferty gospodarza. Prości ludzie z Khalad mieli w zwyczaju to, że obcego przybysza traktowali iście po królewsku i dzielili się wszystkim, co mieli do zaoferowania. Wieczorem, kiedy upały ustąpiły, a pustynia stała się przyjazna i urokliwa, mężczyźni wzięli udział we wspólnej biesiadzie. Potrawy były nieskomplikowane, ale przygotowane z ogromną pieczołowitością. Wieczorną kolację rozpoczęto od pszennego chleba upieczonego na ogniu, następnie do jadłospisu dołączył ryż, mięso wielbłądzie, przetwory ze zwierzęcego mleka w postaci sera. Jedna z lokalnych potraw znalazła wyjątkowe uznanie, a były to smażone kulki z mięsa oraz mięso koźle, gotowane w wywarze ze sfermentowanego jogurtu. Całość wieńczył słodki nektar z daktyli. Nad biesiadnikami rozpościerało się nocne niebo naszpikowane tysiącami świetlistych gwiazd.
Przybysz zgodził się na wspólną podróż do Varen. Podziękował za wszystko i w dobrym nastroju udał się na spoczynek. O świcie Mansur przygotował niewielki konwój złożony z własnych towarów i produktów kilku innych właścicieli oazy. Po przebudzeniu Celestyńczyk wypił miskę naparu z mięty i kolendry, zgromadził trochę zapasów wody i stanął w gotowości do podróży. Mężczyźni opuścili oazę.
Mansur nosił tunikę, proste spodnie, a głowę miał obwiązaną chustą, która chroniła go przed palącym słońcem pustyni. Czekała ich prawie dwudniowa podróż do Varen. Konwój prowadziły dwa dromadery, z przodu na tak zwanym koźle usiadł Mansur. Asasyn otrzymał wielbłąda jednogarbnego, którego prowadził w równej linii z dromaderami szejka.
– Celestyńczyku, co sądzisz o relacjach Erketów z Wielkim Imperium? – przerwał ciszę starzec.
– Ostatnio wydają się nieco kiepskie. Choć prosty lud tego nie przejawia i nie propaguje, to wysokie warstwy społeczeństwa intensywnie pracują nad tym aspektem i systematycznie burzą nasze niegdysiejsze poprawne kontakty.
– Masz rację. Zachłanność panów przekroczyła wszelke granice. Liczą się układy, pieniądze, surowce, bogactwa i ziemie. Bracia i siostry Catos monopolizują rynek oraz gospodarkę królestwa. Wyodrębniła się erkecka elita, która prezentuje niesamowite wyuzdanie i pogardę dla ludzkiego życia. Tajne stowarzyszenia kryją się za ich plecami, kierują marionetkową magnaterią, przez co stali się nieosiągalni. Wierzą w swój samozwańczy mesjanizm. Tak się składa, że mam przy sobie listy, które muszę dostarczyć Philipowi Sailmowi, prawemu mężowi z Vasiliadu, lub bezpośrednio samemu władcy. Tylko maesterowi króla mogę powierzyć tę korespondencję.
– Dlaczego mi to wszystko mówisz?
– Jeśli zawiodę i zginę, proszę, byś dostarczył je w odpowiednie ręce – oznajmił szejk.
– Może w końcu powiesz, czego dotyczy ta korespondencja? – wypalił Celestyńczyk, bowiem brakowało mu cierpliwości.
– Kilka miesięcy temu dotarł do oazy ranny mężczyzna, był nieprzytomny, po dwóch dniach umarł. Niósł ze sobą listy, adresatami byli członkowie organizacji zwanej Krwawym Minotaurem.
– Kontynuuj. – Młodzieniec był ewidentnie zaintrygowany historią.
– Nadawca używał przydomku Przyjaciel. Zapewniał w listach, że jego żołnierze wiedzą o spisku i gdy nadejdzie odpowiedni moment, zgładzą króla. Organizację tworzy elita z południowej części Ostoi Ludzkiej. Bogaci panowie opłacają najemników i asasynów, handlują ludźmi i zwierzętami, organizują walki na arenach, natomiast kobiety i dzieci przejmuje pradawne stowarzyszenie Red Sun. Czerwone Słońce to szczyt tajnej piramidy, a organizacje typu Sławetne Mienie, Piatuca Cayos i Krwawy Minotaur to tylko jej przedramiona.
– To poważny problem, Mansurze, ale skąd wiesz, że konspiratorzy zagrażają życiu króla? Może to zwykłe przechwalanie się, a rozmówcą jest zwykły, ubogi szaleniec.
– Opisuje z perfekcyjną dokładnością miejsca pobytu członków rodziny królewskiej, wie o nich wszystko. To niezbite dowody na to, że przygotowują zamach na ludzi rządzących królestwem, w tym króla Halmana. Chcą przejąć władzę w Ostoi Ludzkiej i wyeliminować pełnoprawnych panów. To nie podlega żadnej dyskusji. W listach wspomina o najbliższych świętach w królestwie.
Po paru godzinach mężczyźni dotarli do kilku palm daktylowych. Ukryli się w ich cieniu i pożywili. Był to odpowiedni czas na odrobinę rozrywki, którą Mansur raczył podzielić się z młodym towarzyszem. Zbliżył się pewnym krokiem do skrzyń i wyciągnął zza nich skórzaną sakwę. Następnie sięgnął do niej głęboko i wyciągnął karty.
– Zagramy w twuksa? – zaoferował.
– Nie pamiętam zasad, ale czy to nie jest gra dla czterech osób, Mansurze?
Starzec uśmiechnął się, wyszczerzając swoje białe uzębienie.
– Masz rację, potrzebne są dwie pary. Gracze w jednej parze starają się uzyskać wynik lepszy od wyniku drugiej pary poprzez skompletowanie jak największej liczby kart zdobytych w trakcie licytacji i rozrywki. Docelowo talia powinna liczyć pięćdziesiąt dwie karty, jednak my zagramy w twuksa we dwóch. Nie będzie tak efektownie, ale to równie intrygująca rozrywka.
– Zamieniam się w słuch.
– W grze dla dwóch graczy rozdajemy po sześć kart, każdy z nas otrzymuje trzy karty niebieskie, dwie karty zielone oraz po jednej pomarańczowej.
– Przypomniałem sobie, że karty niebieskie symbolizowały jednostki piechoty, zielone pozostałe formacje, natomiast pomarańczowe były bonusami do gry.
– Słusznie. Pełna talia kart w grze dla dwóch graczy zawiera siedemdziesiąt sześć kart, w tym trzydzieści sześć niebieskich, dwadzieścia zielonych oraz dwadzieścia specjalnych w kolorze pomarańczowym. Karty specjalne zawierają legendarne bronie, kapitalne twierdze oraz wydarzenia, które walnie przyczyniły się do rozwoju bądź upadku danej cywilizacji.
Celestyńczyk siedział oparty plecami o drzewo, a starzec dosiadł się do niego i rozdał karty. Asasyn popatrzył na dostępne opcje. Mansur bez zastanowienia rzucił niebieską kartę, prezentującą Gwardię Królewską Sharezeid, która dysponowała atakiem w liczbie dziesięć i defensywą o sile szesnaście. Młodzian nie miał wyboru, zagrał najmocniejszą kartą. Weltowska Kawaleria dysponowała największą mocą ataku – dziesięć, zaś defensywą w liczbie osiemnaście. Gdyby posiadał w talii kartę Paladynów – atak dziesięć, defensywa dwadzieścia – do karty z Weltowską Kawalerią mógłby liczyć na dodatkowe osiem punktów w ataku. Do drugiego pojedynku wystawił Gladiatorów z Kuaszur, gdzie zgromadzono najlepszych lanistów pod słońcem. Owa karta posiadała siłę ataku osiem, natomiast defensywę piętnaście. Mansur odpowiedział Trebuszami ze Stone Castle, odpowiednio o mocy dziewięć i szesnaście. Dograli jeszcze trzy pojedynki, podsumowując pięć starć kartą specjalną. Mansurowi trafiło się Bractwo Catos, co dawało do posiadanych kart plus jeden punkt lub w przypadku posiadania karty Sharezeid plus trzy do ataku, co starzec skrzętnie wykorzystał i bezapelacyjnie wygrał pierwszą bitwę. W drugim rozdaniu asasyn miał nieco więcej szczęścia, bowiem w jego rękach wylądowała karta zielona – Imperia Protos. Rydwany Imperium posiadały największą moc rażenia dziesięć, zaś defensywy dziewiętnaście. Dodatkowo wśród niebieskich kart trafili mu się Panejscy Wojownicy i Stepowe Szakale, ale karta o oznaczeniu Pieprzona Piechota z Raithmore popsuła wszystko, dysponowała bowiem jedynie atakiem na poziomie dwa, a obroną w sile dziesięć. Karta specjalna, zamiast mu pomóc, kompletnie go dobiła, ponieważ trafił mu się Świetlisty Posłaniec Nieba, odbierający wszystkim kartom po trzy punkty z defensywy. Szejk konał ze śmiechu, a jego Korsarze ze Swaltahu o mocy dziewięć i obronności osiemnaście, a także Jeźdzcy z Benethoru o takiej samej mocy i defensywie o dwa punkty mniejszej oraz trzy mocne karty niebieskie rozbiły rywala na łopatki. Mimo błagania o litość Mansur nie oszczędził przeciwnika i sypnął na koniec kartą specjalną Flacana. Najpotężniejszy klasztor – twierdza Legionowego Zakonu zapewniał wybranej przez gracza jednostce osiem dodatkowych punktów w defensywie. Druzgocące zwycięstwo. Celestyńczyk rzucił kartami i dźwignął tyłek do góry. Trzeba było przygotować się do dalszej wędrówki.
Godzina odpoczynku przywróciła nadwątlone siły. Ruszyli dalej przez piaszczyste pustkowia. Starzec polubił młodzieńca, choć domyślał się, co na co dzień robi jego sympatyczny towarzysz.
– Dotychczasowe szlaki handlowe dawno zostały zatarte. Rubieże królestwa Erketów są w trwałym konflikcie. Liczne wpływowe kręgi walczą o przejęcie kontroli nad nimi. Nikomu nie ufam, a tobie mówię to wszystko tylko dlatego, że nie jesteś Erketem.
– Ciekawe – mruknął młodzieniec, drapiąc się po brodzie.
– W ostatnim czasie wszystkie konwoje były rabowane i plądrowane. Wielu kupców oraz konwojentów zamordowano. Obszary między miastami są kontrolowane przez bandytów, którzy liczą na łatwy łup. Widzisz tamto niewielkie miasto? – Wskazał palcem na północ.
– Tak. Jest jakieś cztery staje stąd.
– To Taszkir, wylęgarnia morderców. W mieście rządzi Malachiasz, który zapewne ma nad sobą zwierzchników w postaci braci i sióstr Catos. Ludzie Malachiasza są płatnymi najemnikami, mordują ludzi i grabią ich konwoje. Na południu szaleją ludzie Viviana. Obie grupy rywalizują ze sobą o wpływy w regionie. Ten, który zdominuje ten obszar, może liczyć na lepsze względy ze strony bractwa Catos. Tak wygląda życie na rubieżach królestwa, Celestyńczyku.
Wędrowcy minęli z dala Taszkir i skierowali się na zachód królestwa Erketów. Zapadł zmrok. Temperatura gwałtownie spadła, a pustynia Khalad pobudziła do nocnego życia dość uporczywe wiatry.
– Na widnokręgu widać już wielkie miasto Varen! Za trzy godziny powinniśmy być u jego bram! – krzyczał niewyraźnie Mansur, przysłaniając chustą twarz przed intensywnie wiejącym wiatrem.
Nagle zauważyli, że ktoś się zbliża. Był to jeździec na jednogarbnym wielbłądzie.
– Stój! – krzyknął Mansur.
– Kim jesteś?! – zawołał Celestyńczyk.
Obcy nie odpowiedział. Mknął w milczeniu prosto na nich.
– Uważaj! To jest podejrzane… – Mansur ostrzegł towarzysza.
Jeździec pędził w chmurze kurzu i piasku. Gdy był tuż przed nimi, Celestyńczyk pochwycił włócznię i rzucił nią w tajemniczego osobnika. Obcy rażony bronią spadł z wielbłąda.
– To zasadzka! – krzyknął Mansur, bowiem zwietrzył podstęp.
Spod piasku wyłoniło się kilku wojowników. Był to często stosowany rodzaj kamuflażu. Wyskoczyli z ukrycia, odrzucając dywan piasku i dobyli mieczy. Dwóch rzuciło się na Celestyńczyka, a dwaj pozostali dopadli Mansura. Oprawcy nie wiedzieli jednak, że jeden z napadniętych był w rzeczywistości asasynem. Bez problemu poradził sobie z napastnikami. Jednak szejk został raniony w klatkę piersiową. Celestyńczyk sparował cios trzeciego z nich, drugą ręką uderzył go w twarz i błyskawicznie wyprowadził dwa cięcia ostrzem na wysokości torsu. Pochwycił sztylet i rzucił nim w ostatniego z najemników. Uczynił to celnie, bowiem sztylet przebił szyję adwersarza.
– Podejdź… Błagam – wymamrotał Mansur, który leżał nieruchomo nieopodal wozu.
– Jestem, Mansurze.
– Obiecaj, że dopilnujesz, żeby listy dotarły do maestera Sailma.
– Przyrzekam, że kiedy zakończę interesy w Varen, natychmiast ruszę na północ Ostoi Ludzkiej.
– A więc nie myliłem się. Jesteś asasynem, chłopcze.
– Jestem płatnym zabójcą i otrzymałem zlecenie zgładzenia jednego z panów.
– Miejmy nadzieję, że słusznie Bóg zsyła na niego kata… Pochowaj mnie tutaj, głęboko w piaskach Khalad.
– Cieszę się, że cię poznałem, Mansurze.
– Musisz ostrzec króla tuż przed świętem wina… – Oczy szejka utraciły życiowy blask i po chwili mężczyzna skonał.
Celestyńczyk odprawił mu krótki pogrzeb i zakopał zgodnie z jego prośbą. Ciała najemników zostawił na rozgrzanej, piekielnej patelni Khalad. Pochwycił konwój i samotnie ruszył do Varen.
Młodzieniec otrzymał zakwaterowanie na przedmieściach metropolii. Każdy dzień rozpoczynał swoim zwyczajem od porannej modlitwy i posiłku.
Drugiego dnia w samo południe spotkał się z człowiekiem o imieniu Fekir, który miał wprowadzić go krok po kroku w realizację planu. Jego rozmówca był niewysoki, choć charyzmatyczny. Pierwszym etapem było zyskanie odpowiednich kwalifikacji i udawanie wyimaginowanej postaci. Po dość niejasnej rozmowie Fekir zaprowadził go do erkeckich kucharzy gotujących dla bractwa Catos, czyli ludzi, za których plecami byli ukryci członkowie tajnych stowarzyszeń. Celestyńczyk był pod wrażeniem przedsięwzięcia. W krótkim czasie miał stać się dobrym kucharzem. Otrzymał część pieniędzy, zaś reszty mógł się spodziewać dopiero po finalizacji zlecenia. Tego samego dnia zarobił także na wyprzedaży towarów zmarłego Mansura. Pozbył się również dromaderów, za które otrzymał sensowne pieniądze. W wynajętym mieszkaniu ukrył listy i obiecał sobie, że dostarczy je do królewskiego maestera po wykonaniu swojej pracy.
Mijały dni, tygodnie. Celestyńczyk bardzo przykładał się do nauki. Po miesiąciu praktyki w gastronomii nabrał doświadczenia i nabył umiejętności w przyrządzaniu wielu wykwintnych dań. Ostatniego dnia pobytu w Varen ponownie spotkał Fekira, który zaprosił go na szczerą rozmowę do własnej kwatery.
Nastało już popołudnie i ulica świeciła pustkami, bowiem kramy rymarzy, kaletników oraz ludwisarzy były zamknięte. Dom Fekira zbudowany był z gliny z domieszką siana oraz odchodów zwierząt, które były głównym budulcem obiektów znajdujących się w tej dzielnicy. Mimo że Fekir był dość zamożną osobą, nie rzucał się w oczy, wynajmując mieszkanie w biednym rejonie miasta. Wnętrze było praktycznie puste. Obok łóżka stał stół wykonany w całości z gliny. Dzięki swojej prostej formie świetnie komponował się z beżowym wnętrzem. Obaj usiedli.
– Chcesz poznać sekret prawdziwej władzy, kucharzu? – Asasyn spojrzał na niego podejrzliwym wzrokiem. – Valiryjczycy byli uznani za półbogów, twórców rasy ludzkiej. Tysiące lat temu władali tą planetą. Uzyskali fenomenalny poziom cywilizacyjny. Ujarzmili grymasy natury, potrafili władać ogniem, byli mistrzami sztuki wojennej, wznosili spektakularne budowle, tworzyli niesamowite dzieła literackie i filozoficzne, poznali tajniki magii, edukowali się w zakresie nauk ścisłych oraz genetyki. Wewnętrzny konflikt, zachłanność, a następnie kataklizm spowodowały ich wymarcie. Tylko niewielka grupa Valiarów ewakuowała się na kontynent, a pokryło się to z czasem, gdy na ziemi pojawiła się nowa rasa – ludzie. Valiryjczycy, którzy przetrwali, postanowili wdrożyć długofalowy plan działania umożliwiający im w przyszłości całkowitą kontrolę nad surowcami, populacją i bogactwami tej planety. Ponad tysiąc lat temu utworzyli pierwsze miasto ludzi, Dansterrs, dzisiejszą stolicę Północnego Królestwa. To zdarzenie uznano za punkt startowy kalendarium naszej ery. Weltia była progresywnie zaludniana, ale pozostawała pod kontrolą niewielkiej grupy Valiarów. Pozostali wyruszyli w głąb lądu i dali początek Ostoi Ludzkiej. W tym okresie wyłoniło się kilka ludów. Na wschód od Ostoi pojawili się Celestyni, na obszarach pustynnych Suddeni, natomiast w miejscu docelowym Erkeci. Niedługo potem w Górach Faraptajskich pojawili się Howengowie oraz Żelazny Klan, a na północnym wschodzie Smoczy Legion.
Asasyn wiedział już, że jego rozmówca wsiąkł w system, gdyż prawił mu lekcję z mesjanizmu Valiarów. Człowiek, który wyciągnął go z biedoty i nauczył prawdziwego życia, wielokrotnie wspominał mu, iż Valiryjczycy byli normalnymi ludźmi, tyle że odważniejszymi i bardziej nikczemnymi. Twórcą ludzkiego genotypu jest Bóg, a oni chcieliby przypisać sobie jego zasługi. Ich świat, pełen zła i chaosu, został unicestwiony, na nieszczęście garstka z nich przetrwała. Była to najbardziej złowroga grupa, żyjąca na usługach Telara, dążąca do przejęcia władzy nad wszystkimi ludźmi i wprowadzenia własnego porządku świata. Lecz mężczyzna był ciekaw, jak mocno zakorzeniono fałszywy światopogląd w umyśle jego rozmówcy.
– Skąd wzięły się smoki? – zapytał.
– Słuszne pytanie. Valiryjczycy byli perfekcyjni w manipulowaniu kodem genetycznym. Było ich zbyt mało, żeby w pełni kontrolować tylu ludzi, którzy rozmnażali się w oszałamiającym tempie. Jednym z najpotężniejszych ludów stał się Smoczy Legion. Aby osłabić tę dumną frakcję, zmodyfikowali gadzi kod, w konsekwencji dając życie potężnym smokom. Legion istniał w ich cieniu, zawsze stłamszony, choć w pewnym okresie najwięksi jego władcy potrafili ujarzmić wiele z tych bestii. Był to jednak krótki epizod w kontaktach ludzi i smoków.
Asasyn był usatysfakcjonowany odpowiedzią. Podrapał się po brodzie, pomilczał przez krótką chwilę, po czym zadał następne pytanie:
– Jak Valiryjczycy przejęli potajemnie kontrolę nad ludźmi?
Fekir wyprostował nogi. Musiał głośno odsapnąć, zastanawiając się, jak odpowiedzieć na to pytanie. Czuł respekt do swojego rozmówcy. Doceniał jego opanowanie i dyskrecję, ale wpływ na to miał też fakt,, iż Fekir znał przeszłość płatnego zabójcy. Słyszał o jego dokonaniach, gdy ten pracował dla bankiera z Lendos. Potentat podpadł członkom Klanu Czarnego Pająka. Gdy prowadził interesy w Boho, dwukrotnie przeprowadzono na niego zamach. Gdyby nie asysta asasyna, magnat już leżałby trzy metry pod ziemią. Trzeci atak nastąpił niespodziewanie w Lendos, w jego rezultacie Celestyńczyk walczył w pojedynkę z pięcioma napastnikami. Pokonał ich, lecz sam otarł się o śmierć, więc odstąpił od zleceniodawcy i wrócił do Miasta Blasku. Fekir doceniał jego profesjonalizm, uważał go za jednego z pięciu najlepszych skrytobójców na kontynencie. Miał mu też dużo do powiedzenia.
– Za pomocą nieznanej nam technologii manipulują naszą percepcją, wydają się podobni nam, choć tacy nie są. Początkowo usunęli się w cień i przyglądali sytuacji. Liczniejsi Suddenowie wyprawiali się na obszary Ostoi Ludzkiej. Pustynni ludzie zdobyli błyskawiczną przewagę nad tutejszym ludem. Wówczas Valiryjczycy założyli pierwsze tajne stowarzyszenie o nazwie Piatuca Cayos w starożytnym mieście Lida. Członkowie tego zgromadzenia parali się okultyzmem. Złożyli tutejszym ludziom propozycję, że pomogą im wyprzeć wroga z tego terytorium w zamian za zwierzchnictwo nad krainą. Erkeci będący w rozsypce zgodzili się, członkowie stowarzyszenia Piatuca Cayos doprowadzili do scalenia wszystkich klanów, ucząc ich sztuki wojennej i nowoczesnej strategii. Erkeci odparli Suddenów, przejmując nawet część ich ziem. Od tej pory Valiryjczycy instalowali w strukturach władzy poddanych sobie ludzi, modernizując królestwo zgodnie ze swoim konceptem.
– Oni są padlinożernymi ptakami ludzkości, wojny to valiryjskie żniwa, przez nie dążą do unicestwienia wielkich królestw i zdobycia kontroli nad ich złotem – przerwał mu asasyn, prześwietlając go teraz wzrokiem.
Czekał na reakcję swego rozmówcy. On zaśmiał się delikatnie, a następnie spojrzał w stronę okna. Dało się wyczuć, że Fekir jest lojalny wobec prawdziwych władców.
– Odważnie powiedziane, mój przyjacielu. Wracając do tematu, wspomniani Valiarowie oraz podlegli im magnaci utworzyli kolejne tajne struktury. W pięćset czterdziestym czwartym roku – ciągnął Fekir – członkowie największego stowarzyszenia Czerwone Słońce wydali dekret dotyczący dobrowolnego oddania przez obywateli złota i srebra. Było to działanie zapobiegawcze przed globalnym kryzysem, który zagrażał królestwu po serii plag. Jednostki buntownicze karano. Wszyscy władcy Ostoi Ludzkiej byli kontrolowani przez członków bractwa – marionetkowy system tajnych stowarzyszeń. Valiryjczycy przejęli bogactwa ludzi i opierając się na parytecie złota, utworzyli jednostkę monetarną. Rok później w stolicy Erketów powstał bank. Podobną strategię zastosowano w Północnym Królestwie. Wszelkie próby wydobycia surowców w Weltii odbywały się pod ścisłą kontrolą Valiarów. Tutejszy senat, władza oraz sąd należały do członków stowarzyszeń. Około sześćsetnego roku z ich pomocą obalono praworządną władzę na wschodzie i utworzono nową potęgę, Imperium Celestyńskie. Najmniej interesowano się Smoczym Legionem, który istniał w cieniu smoków. Jednak Valiarowie, doprowadziwszy do kompletnego wyuzdania elit i upadku moralności ludzi w kontrolowanych królestwach, postanowili skoncentrować swoją uwagę na Smoczym Legionie. W dziewięćset sześćdziesiątym szóstym roku powstał Krąg Światłości. Kierowano się dualizmem, więc narodził się także Krąg Nocy, swoiste przeciwieństwo. Członkowie pierwszego z nich sprawiali wrażenie odpowiedzialnych mędrców, czym zjednali sobie tamtejszy lud. Valiarowie zlokalizowali miejsce na siedzibę zgromadzenia. Wybór padł na ruiny Białego Miasta Cudów, które niegdyś zniszczył smok Purhetan. Miasto Myrkar powstało niczym feniks z popiołu. Valiarowie upodobali sobie numerologię oraz różnorodną symbolikę, którą wykorzystano przy budowie tego kapitalnego miasta. Myrkar powstał na podstawie świętej geometrii. Mimo swojego piękna miejsce to było nasiąknięte okultyzmem. Starożytne miasto nie było takie, jakim postrzegali je ludzie.
– Zastanawia mnie, dlaczego tak ogromne miasto służyło na wyłączność kilkunastu kapłanom i nikt z zewnątrz nie ma wstępu do Myrkaru? – dopytywał Celestyńczyk.
– Członkowie organizacji działają jedynie we własnym interesie. Ich dalekosiężnym przedsięwzięciem jest dominacja nad całą populacją ludzi i kontrola wszelkich bogactw. Brukowanymi uliczkami miasta przechadza się dwudziestu mędrców oraz ich służba. Nikt nie ma prawa wtargnąć do wnętrza Myrkaru. Kapłani zapomnieli, że w rezultacie będą musieli odpowiedzieć przed najważniejszą grupą – tymi, którzy rządzą światem. Na sam koniec wspomnę o niedawnym incydencie. Ponoć w Starożytnym Mieście doszło do zbrodni, są to jednak świeże i niepotwierdzone informacje. Nie myśl już o tym, udaj się na spoczynek. Jutro o świcie opuścisz Varen i udasz się do sąsiedniego South Inils, gdzie dołączysz do książęcej służby. Towarzystwo zapewni ci człowiek o imieniu Graham, który poinstruuje cię co do dalszych działań. Poinformuję księcia Varen, Avalona, że rozpoczynasz zlecenie.
– Dziękuję za poświęcony czas, żegnaj. – Asasyn uścisnął dłoń Fekira i opuścił jego kwaterę.
Resztę dnia mógł poświęcić na przyjemności. W pierwszej kolejności udał się do balwierza, który podciął mu włosy i ogolił gęstą brodę. Celestyńczyk przesunął palcami po gładkiej skórze twarzy, uśmiechnął się, ponieważ poczuł się teraz komfortowo, a następnie ruszył w stronę rynku. Przeszedł obok łaźni publicznych. Po kilku minutach znalazł się na rynku. Wtem w jego nozdrza uderzył zapach smażonych ryb. Skwar rozgrzał go do czerwoności, a po jego czole spływał pot. Mężczyzna przeciskał się przez tłum. Odwiedził kilka kramów, gdzie wyposażył się w odpowiedni prowiant potrzebny mu na drogę.
Nagle usłyszał wrzaski i ujrzał szarpaninę. Chciał interweniować, lecz jego bohaterskie zapędy zostały ukrócone, gdy ujrzał gwardzistów królewskich Sharezeid. Strażnicy rozpędzili ludzi i schwytali uciekającego mężczyznę, któremu publicznie odczytano wyrok. Mężczyzna zapewniał ich o swojej niewinności, jednak gwardzista wyciągnął z jego kieszeni woreczek z białym proszkiem.
Obecny tu urzędnik poinformował wszem i wobec:
– Z rozkazu Królewskiej Mości, szanownego bractwa Catos czyni się to, co następuje: za oszustwa podatkowe, malwersacje biznesowe, nielegalne posiadanie środków odurzających i handel używkami skazuję cię na dziesięć lat pozbawienia wolności. Zarządzam natychmiastową wykonalność wyroku.
W królestwie mówiono, że biały proszek gwałtownie pobudza świadomość zażywającego. Jednak realny obraz praw i zakazów był dla grup społecznych diametralnie różny. Dwór królewski oraz bractwo Catos walczyli z publicznym rozpowszechnianiem nielegalnych substancji, a w rzeczywistości czerpali z handlu narkotykami ogromne zyski, które w jednej trzeciej zasilały budżet królestwa. Gwardia królewska współpracowała z największymi grupami przestępczymi, a uderzała w słabe, pojedyncze jednostki, żeby zdobyć poklask ze strony społeczeństwa.
Asasyn opuścił rynek, zatrzymał się przy fontannie, wyciągnął z kieszeni sakiewkę i nią potrząsnął. Nadal była ciężka. Zlecenie było świetnie opłacone, a sporą sumę zdobył także za sprzedany towar Mansura. Po chwili opuścił rozgrzany słońcem plac i wyszedł na główną aleję. W końcu poczuł silny podmuch wiatru, który był dla niego ukojeniem. Pragnął jedynie kąpieli i regenerującego snu. Wiedział, że długo takiego nie zazna, bowiem jutro czekała go podróż do sąsiedniego miasta, a w South Inils będzie potrzebował pełnej koncentracji. Zadanie będzie dość subtelne i długotrwałe. Był pewien, że zakończy się ono pozytywnym rozstrzygnięciem, był też przekonany, że to jego ostatnie zlecenie w życiu.