- W empik go
Damaged - ebook
Damaged - ebook
Komu tym razem uda się wyjść cało, a kto się złamie?
Kontynuacja pełnej zwrotów akcji serii Insiders autorstwa Tijan.
Bailey nie jest już osobą z zewnątrz, ma rodzinę i miłość, o której wcześniej bała się marzyć. Po koszmarze, jakiego doświadczyła, próbuje wrócić do normalności. Skupia się na nauce, znajomych i unika wszystkiego, co przypomina jej o traumatycznych wydarzeniach. Jedyną osobą, która pomaga jej utrzymać się na powierzchni, jest Kash. Mimo wszystko nawet z nim nie potrafi być do końca szczera. Jak się okazuje, on także ma przed nią tajemnice...
Kashton Colello przywykł do bycia niewidzialnym. Zawsze dbał o potrzeby rodziny Francisów, jednak teraz musi skupić się nie tylko na ochronie majątku i Peterze Francisie, ale również na ukochanej.
Czy po tych wszystkich przejściach uda im się przewidzieć kolejne kroki wroga?
„Damaged” to drugi tom emocjonującej trylogii autorstwa Tijan, rozpoczętej książką “Insiders”.
Kategoria: | Erotyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8321-284-5 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Bailey
_Iiiii, iiiii._
Wycieraczki miały dziś mnóstwo roboty. Padało przez całą noc i teraz poranek był przygnębiający. Szary i ponury jak mój nastrój.
Idealnie.
_Iiiii, iiiii._
– Stresuje się pani?
Nie odpowiadałam, bo nie tak miało być. Nie miałam budzić się w środku nocy w pustym łóżku. Nie miałam też być eskortowana przez jednego z naszych ochroniarzy na dół do siłowni, gdzie znajdowałam swojego chłopaka – faceta, którego kochałam, a który już zdecydowanie nie był tajemnicą dla całego świata – walącego w worek treningowy tak mocno, że każdej nocy pękała mu skóra na kłykciach. To zupełnie nie w porządku, że musiałam stać z boku i czekać, aż przebije się przez zamroczenie i zauważy moją obecność, a potem patrzeć, jak krew z jego dłoni skapuje na podłogę.
Ale to się działo.
Trzy tygodnie po tym, jak próbowano mnie porwać, a on mnie ocalił, wszystko było po prostu nie w porządku.
Tak bardziej szczerze mówiąc, było do dupy.
A teraz jeszcze to.
Siedziałam z tyłu SUV-a prowadzonego przez jednego z moich dwóch osobistych ochroniarzy i jechałam do wymarzonej niegdyś szkoły, natomiast mój chłopak, facet, którego tak mocno pokochałam, udawał się w miejsce będące dla niego istnym koszmarem.
Fitz, ochroniarz, zauważył mój stan i nie ponowił pytania, za to zaczął mi się bacznie przyglądać. I wszystko ze mnie wyczytał. Teraz na bank dostanę telefon od Kasha ze dwie minuty po tym, jak Fitz przy pierwszej nadarzającej się okazji wyśle swojemu szefowi wiadomość, że nie wszystko ze mną w porządku.
No bo i nie było. Dzisiaj nastał ten dzień, kiedy spełnić się miały moje wszystkie marzenia.
A prawda była taka, że zaczynałam uzupełniające studia magisterskie z tygodniowym poślizgiem i chciałam być wszędzie, tylko nie tam, dokąd się udawałam. I nie miałam nic do gadania, bo z oficjalną pompą ogłoszono, że jestem córką Petera Francisa, legendy świata technologicznego, który był moim idolem, gdy dorastałam. Aż nagle, ledwo minionego lata, dowiedziałam się, że jest jednocześnie moim ojcem.
No i jeszcze był mój chłopak, Kash Colello, którego dziadek należał do najbogatszych ludzi na ziemi i niestety miał powiązania ze światem przestępczym. Dzięki odziedziczonemu po rodzicach majątkowi mój chłopak zajął dziewiąte miejsce na liście najbogatszych, a jego coming out_,_ ze względu na rodzinne powiązania, był jeszcze większy od mojego.
Teraz, gdy wszyscy wiedzieli, że jestem córką Petera Francisa i dziewczyną Kasha Colello, moje życie stało się zupełnie inne od tego, jakie znałam jako Bailey Hayes. Rządziło się innymi prawami i wiązało z oczekiwaniami oraz z tym, że byłam nieustannie obserwowana przez całe mnóstwo osób.
Więc nie, nie czułam się dobrze.
Żołądek zacisnął mi się w supeł wielkości neutronu i nikt nie mógł po prostu powiedzieć, że ma się rozluźnić. Zaciskał się coraz mocniej każdego ranka i nie chciał przestać maleć.
Ale to nie Fitz musiał się z nim uporać. Ani ludzie z mojej nowej grupy.
Liczyłam, że nie będą mieli pojęcia, kim jestem, ale mój realizm podpowiadał, że pewnie jest inaczej. Wszyscy w naszym świecie znali mojego ojca, a to oznaczało, że wszyscy będą wiedzieć, kim jest jego córka.
– To ważny dzień. Jestem zestresowana.
Kłamałam w żywe oczy.
Spojrzenie ochroniarza się rozjaśniło, zmarszczki na czole wygładziły. Pokiwał głową i znowu skupił się na prowadzeniu samochodu i swojej pracy, już tak się nie martwił. A ja nadal siedziałam z tyłu i nie czułam się najlepiej.
Zawibrował mój telefon. Esemes od Matta.
_Naveah. Dziś wieczorem. Masz mi opowiedzieć o pierwszym dniu. Mam nadzieję, że pójdzie świetnie, sis._
Wiadomość od starszego brata nieco złagodziła poczucie czarnej rozpaczy. Zwłaszcza że byłam pewna, że będzie odsypiał kaca po wczorajszej nocy spędzonej w tym samym klubie. To było jego ulubione miejsce do lansowania się, spotykania z innymi i zaliczania panienek.
Odpisałam:
Stoi.
Pokonaliśmy kawałek drogi i mój telefon zawibrował ponownie.
Mamadżerka: Mam nadzieję, że ten dzień będzie cudowny, kochanie!! Twój mózg wprawi wszystkich w zachwyt.
Ech.
Chrissy Hayes, czyli mamadżerka, czyli moja matka. Dzisiaj rano była troskliwą, kochającą mamusią, a nie szaloną imprezowiczką ani charakterną rodzicielką, gotową popełnić morderstwo i ukryć ciała.
Jej życie towarzyskie było bogatsze od mojego.
Dzięki, Chrissy.
DLA CIEBIE MAMA!
Dzięki… mamaDŻERKO.
Tak lepiej. Uczysz się.
Jechaliśmy na uczelnię, a mój telefon odezwał się jeszcze kilka razy.
Ser: DAJ CZADU, SIOSTRA!! PIERWSZY DZIEŃ DLA NAS OBU!
No dobra. Nie sądziłam, że moja młodsza siostra aż tak się ekscytuje początkiem ósmej klasy. Dzięki tej wiadomości przestałam się o nią tak bardzo martwić, bo wiedziałam, że Seraphina jest miła i niewinna, a jej koleżanki nie.
Zmieć pozostałe dziewczyny z powierzchni ziemi, Ser. ZMIEĆ JE.
Pewnie nie wiedziała, że nie mam na myśli przenośni.
Odpisała:
Zmiotę.
To jeszcze bardziej poprawiło mi nastrój. Teraz pasował do pogody. Był bardziej przygnębiający, nieco pochmurny. A może bardzo pochmurny. Z dużym prawdopodobieństwem opadów. Burzowy.
Powinnam zmienić metafory.
Wtedy napisał Cyklon, mój młodszy brat.
Skończyłem robota. Co dzisiaj robisz? Ja mam szkołę. Mają lekcje z robotyki i mnie na nie przyjęli. Tata Ci mówił? Reszta klasy jest starsza, ale się dostałem. Powiedzieli, że zasłużyłem na to moim robotem. Ten rok będzie SUPER!
I następna wiadomość od niego:
Ciocia mówi, że możemy zjeść na kolację pizzę. Przyjdziesz? Powiedz, że przyjdziesz. Muszę Ci opowiedzieć o lekcjach robotyki. Musisz przyjść z Kashem.
Ja: Pewnie, młody, i dobrze się dziś baw! Masz rację. Lekcje robotyki są super. Nie dziwię się, że się dostałeś. Pójdzie Ci ŚWIETNIE!
Cyklon: Dobra, wyluzuj. To dopiero pierwszy dzień. Ser Ci mówiła, że znowu urosłem? Jestem już niemal tak duży jak Ty.
Roześmiałam się. Pewnie tak właśnie było. Miałam metr sześćdziesiąt osiem, a on nie był dużo niższy. Nawet Seraphina ostatnio wyskoczyła i do mojego wzrostu brakowało jej już tylko ze trzy centymetry, pewnego dnia będzie mogła zostać supermodelką. Natomiast mnie trafiły się geny kodujące niższą sylwetkę, o innej budowie niż reszta dzieci Petera Francisa. Matt był wysoki i chudy, Seraphina już teraz miała nieco grubsze kości od moich. Ja byłam drobna, tak jak Chrissy, wolałam też myśleć, że odziedziczyłam jej przebojowy charakter. W razie potrzeby potrafiłyśmy nieźle przywalić. Za to po Peterze dostałam oczy i włosy. Obydwoje mieliśmy miodowobrązowe tęczówki i tak czarne włosy, że w odpowiednim świetle miały niebieski odcień.
Jego pozostałe dzieci miały być wysokie i piękne.
I jak na zawołanie, jakby zmówili się na wysłanie mi esemesów jedno po drugim, wiadomości od braciszka przypieczętowały sprawę. Przebiły się przez szare chmury. Błysnęło przez nie słoneczne światło. Cyklon był geniuszkiem i nie mógł się doczekać nauki i rozwijania swojego potencjału. Nie martwiłam się, że będzie w szkole nękany, bo był taki jak ja. Jeśli tylko ktoś zacznie mu dokuczać, to go zhakuje i w końcu wszyscy zaczną się go bać.
Uwielbiałam to małe tornado.
Ostatnio dużo przebywałam u Kasha, z dala od posiadłości Chesapeake. Nie mogłam już tego ciągnąć. Naprawdę potrzebowałam brata i siostry. Właśnie wtedy uderzyło mnie jak bardzo. To uczucie płonęło mi w piersi i boleśnie ściskało za serce. Po całym tym skandalu, gdy ich matka została aresztowana za próbę porwania mnie i zabicia, powiedziano mi, że może dobrze by było, gdybym trzymała się z dala od tego domu oraz Seraphiny i Cyklona.
Więc się trzymałam. I na samą myśl o tym poczułam się jeszcze gorzej.
Koniec z tym.
Ja: Musimy przed Naveah zajrzeć do domu. Cyklon ma mi opowiedzieć o lekcjach robotyki i muszę mieć pewność, że te dziewuchy były dziś miłe dla Seraphiny.
Matt: Okej. Zhakuj tym chamówom media społecznościowe. Możesz napisać program, który usmaży im komputery, gdy tylko zaczną wypisywać bzdury na temat Ser?
Ja: Nie, ale daj parę lat Cyklonowi. Jestem pewna, że sam się tym zajmie.
Niemal usłyszałam śmiech w jego odpowiedzi.
Matt: Zapomniałem. Rozmawiam nie z tym geniuszem w rodzinie, co trzeba. Jest Was za dużo, żeby spamiętać.
Byłam już prawie w dobrym nastroju – podkreślmy to prawie – gdy zobaczyłam, że zbliżamy się do kampusu Uniwersytetu Hawkinga.
Ja: Spadam. Jesteśmy na miejscu.
Hawking słynął z drużyny futbolowej, ale mnie ona nie interesowała. Dla mnie liczyło się wyłącznie to, że właśnie tutaj zrobię magisterkę z komputerowych systemów informacyjnych, a potem rozpocznę pracę przy tworzeniu systemów bezpieczeństwa.
Mimo wszystko doceniłam wygląd kampusu. Budynki z szarej cegły przypominały zamki. Ten, w którym odbywała się większość moich zajęć, miał patio i podniesiony dach, jakby otwierał się nad dużym tarasem. Dziwaczne, ale też nawet fajne. Frontowe drzwi z metalu pomalowanego na ciemny pomarańcz były wysokości dwóch kondygnacji. Wyglądały niemal na spalone. Domyślałam się, że to jakiś najnowszy trend, bo tak naprawdę nie miałam pojęcia.
Ale zapytajcie o najnowsze trendy dotyczące arkuszy kalkulacyjnych, programowania bądź stron internetowych, a wymienię ich ponad dwadzieścia, a potem dorzucę listę ich wad i zalet, a wszystko okraszone moim błyskotliwym dowcipem.
Już samo myślenie o tym mnie nakręcało. Byłam niemal całkiem pogodna.
A potem Fitz zatrzymał samochód.
Nikt nie uważał, że jestem gotowa, i szczerze mówiąc, mieli rację. Byłam w rozsypce, ale kto by nie był? Świat dowiedział się, czyją jestem córką, a potem jeszcze wyszło na jaw, że moja macocha próbowała mnie zabić.
Ale w moim życiu zaszły też dobre zmiany: zyskałam faceta i rodzinę.
No i moje myśli doprowadziły mnie z powrotem tutaj, bo wiedziałam, że nie rozpocznę tych studiów po prostu jako Bailey Hayes, dziwaczny mózg, ale z fajnym repertuarem. Nie zdołam nikomu zaimponować plikiem zapisanych memów. Za to kiedy wejdę do sali, wszyscy będą wiedzieć, kim jestem. I to nie z powodów wyżej wymienionych, tylko dlatego, że wszyscy wiedzą, kim jest mój ojciec. Dwa miesiące temu sama śliniłabym się na myśl, że Peter Francis ma nieślubną córkę. I to taką, która odziedziczyła jego mózg.
Tyle że tą dziewczyną byłam ja. Tak że tak. Mój dylemat. Lubiłam anonimowość, a tutaj nie miałam na nią szans.
Boże, co za marudzenie. Koniec z jęczeniem.
– Została pani zarejestrowana i wszystko jest aktualne. Dostarczono książki oraz notatki z pierwszego tygodnia. – Fitz jakby wiedział, co mnie dręczy.
Jako nowa miałam mnóstwo do zrobienia. Normalnie oznaczałoby to konieczność udania się na drugi koniec kampusu dla upewnienia, że wszystkie płatności za naukę przejdą bez problemu. Musiałabym postarać się o zdjęcie i wyrobić oficjalny identyfikator. Zdobyć książki, żeby być na bieżąco z wymaganiami wykładowców, no i plan miasteczka, by znaleźć miejsca, w które mam się udać, o parkingu nie wspominając.
Kash i moi ochroniarze przedstawili mi plan bezpieczeństwa. Miałam plan bezpieczeństwa! Nadal nie mogłam pogodzić się z tym, że go potrzebowałam. Ale przynajmniej dzięki temu wiedziałam, że drugi ochroniarz jest już w środku.
Erik i Fitz. Obaj wyglądali na dwudziestokilkulatków. Kash przedstawił mi ich poprzedniego wieczoru. Kiedy Erik podszedł, żeby mnie oficjalnie poznać, Kash wyjaśnił, że mężczyzna będzie nosić cywilne ubrania, żeby wtopić się w tłum. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, jak wykwalifikowany ochroniarz miałby stać się niewidzialny. Ale się starali. Więc ja też się postaram.
Fitz sięgał do klamki w swoich drzwiach i wiedziałam, co zamierza później.
Nie mogłam na to pozwolić. Za bardzo ściągnąłby na nas uwagę.
– Erik jest w środku? Chciałabym wyjść sama.
Spojrzał na mnie w lusterku. Wiedział, o co tak naprawdę mi chodzi, i po ponownym zerknięciu wyciągnął telefon. Po chwili dostał odpowiedź, a ja wyjrzałam przez okno na budynek. Kiedy Fitz mi odpowiedział, widziałam już Erika stojącego przy drzwiach. W jeansach i bluzie z kapturem rzeczywiście wyglądał na magistranta. Przewiesił torbę przez ramię, a w dłoni trzymał telefon. Spojrzał na mnie, otworzył drzwi budynku i zajął zwyczajowe miejsce za nimi. Niczym nie różnił się od czterech innych studentów, którzy stali obok niego. Ale ja wiedziałam, że to tylko pozory. Stał tam i obserwował; wiedziałam, że gdy tylko zbliżę się do budynku, znajdzie jakiś pretekst, żeby otworzyć mi drzwi. Musiałam zaczekać, aż przejdzie przez nie pierwszy. Wczoraj mocno podkreślali te zasady. Obowiązywał ich protokół i wszystko miało jakiś powód, ale Kash powiedział, że to wszystko dla mojego bezpieczeństwa.
– Może pani iść.
Złapałam torbę, skinęłam głową i podziękowałam Fitzowi.
Gdy tylko wysiadłam, rozdzwonił się mój telefon. To był Kash.
Rano obudził mnie, sunąc ustami po moim kręgosłupie; ręką ściskał moje biodro. Potem przez pełną godzinę zapewniał mi ekstazę. Spodziewałam się szybkiego numerka, ale ten zdecydowanie był wolny. Kash nigdzie się nie spieszył. Oczywiście chwilami było gorączkowo, ale ogólnie działał powoli, delikatnie i czule. Całował mnie przez cały czas, gdy się ze mną kochał. Ciało drżało mi od emocji, a pod koniec Kash nawet otarł z mojego policzka łzę. Byłam aż tak przytłoczona.
Kochałam go.
Boże, tak bardzo go kochałam, a on jakimś cudem dokładnie wiedział, jakiego dotyku potrzebowałam, by rozpocząć ten nowy rozdział.
Odebrałam połączenie i przyłożyłam telefon do ucha.
– Powinieneś właśnie wchodzić na swoje pierwsze spotkanie udziałowców.
Kash pochodził z wpływowej rodziny z koneksjami. Dzięki dziadkowi, który był złym magnatem – bogatym, wpływowym i niebezpiecznym – i mamie, finansowej geniuszce, która zostawiła mu naprawdę wielki spadek, Kash był głównym graczem na tym świecie. Do pieniędzy i wpływów doszły również udziały w Phoenix Tech odziedziczone po tacie, który założył tę firmę razem z Peterem.
Kash przejmował je systematycznie od mojego ojca, wcześniej głosującego w jego imieniu. To samo robił z udziałami w starszych firmach, które jego matka założyła w podobny sposób. Ich właściciele czekali, aż syn Evelyn Colello wyjdzie z cienia.
Powitał mnie niski śmiech wzbudzający w całym moim ciele ciepło i przywołujący motyle.
Motyle, poważnie. Jego głos nadal na mnie działał.
– Udziałowcy mogą poczekać. Fitz mówi, że idziesz na zajęcia. Jak się czujesz?
Zatrzymałam się na chodniku, poprawiłam torbę i zamknęłam za sobą drzwi SUV-a. Powietrze było ciepłe, słońce już obiecywało, że wzejdzie wysoko i będzie mocno świecić, a studenci w różnym wieku krążyli wokół mnie i samochodu. Kilkanaście osób przyglądało się Fitzowi widocznemu przez przednią szybę.
Pojazd był imponujący, czarny i duży, ale nic więcej. Mogłam być normalną studentką, którą ktoś podwozi… Ale siedziałam z tyłu, a Fitz z przodu, więc czułam, jak przechodnie przeskakują na mnie spojrzeniami i zastanawiają się, kim jestem.
Trzy miesiące temu to by mnie nie ruszyło. Trzy miesiące temu uznałabym, że skupiam na sobie uwagę, bo wyprzedza mnie moja zawodowa reputacja. Wlokłabym się parkingiem od swojej rozklekotanej corolki w stronę kolejki po pozwolenie na parkowanie, żeby nie dostać pierwszego dnia mandatu.
Ale wyraz twarzy żadnego z gapiów nie zdradzał, że mnie rozpoznano. Odetchnęłam z ulgą.
– Szczerze mówiąc, czuję się śmiesznie.
Kash znowu zaśmiał się barytonem.
– Poradzisz sobie. Poznałaś też już Busich i Goę. Będą o ciebie dbać.
Zacisnęłam usta. Rzeczywiście ich poznałam, chociaż nie chciałam tego robić w taki sposób. Nie w gabinecie i w obecności mojego taty, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że cieszę się wyjątkowymi przywilejami, bo przedstawia mnie jako córkę Petera Francisa. Busich była kierowniczką studiów podyplomowych, a Goa kierownikiem mojego wydziału. Normalny magistrant mógł ich nigdy nie poznać, ale nie ja. Kolejna zmiana.
Te wszystkie zmiany.
Zacisnął mi się żołądek. Wzrok stracił ostrość, ludzie zaczęli mnie okrążać.
„Weź się w garść!” Usłyszałam w głowie ujadającą, zniecierpliwioną Chrissy. Uważała to wszystko za nonsens, twierdziła, że użalam się na te „wyjątkowe” rzeczy, które mi się przytrafiły i z pewnością miały jeszcze przytrafić. Trzy miesiące temu sama przewróciłabym na to oczami, ale…
„A co, jeśli podałaś jej za dużą dawkę?”
„Suka…”
„Porwanie i morderstwo…”
Przełknęłam z powrotem do żołądka gulę pokrytą kwasem, która stanęła mi w gardle. Ale to się wydarzyło.
Dłonie mi drżały, jednak panowałam nad głosem. Cholera, mój głos mnie nie zdradzi.
– Masz rację. Wszystko będzie w porządku.
„Wyprostuj się, Bailey”.
Wyprostowałam się.
„Ściągnij łopatki, dziewczyno”.
Ściągnęłam łopatki.
„Wciągnij brzuch. Weź się w garść. I idź już. Masz do zaliczenia kolejny stopień akademicki. Dostaniesz tytuł magistry w dziedzinie nauk w zakresie komputerowych systemów informacyjnych”.
Wciągnęłam brzuch, wzięłam się w garść i mogłam iść. Głos matki uspokoił mnie i byłam gotowa. Naprawdę wszystko będzie w porządku.
Zmieniłam taktykę.
– Kocham cię.
Kash przez chwilę milczał. Nie kupował tego, ale odpowiedział mi tym samym. Wiedziałam, że po prostu spasował. Miał zamiar uporać się z tym wieczorem, chociaż sama nie byłam pewna, co było „tym”. Ale się rozłączyliśmy.
Wiedziałam, że mnie wspiera.
Wiedziałam, że mnie kocha.
Wiedziałam to, czułam i akceptowałam, więc byłam gotowa iść na zajęcia.ROZDZIAŁ 2
Weszłam do budynku i natknęłam się na komitet powitalny. Nie żartuję.
No dobra, nieco wyolbrzymiam. Czekała na mnie pani Busich z szerokim uśmiechem na ustach, ciemne włosy miała związane w kok. Obok niej stał pan Goa, dwoje innych wykładowców i dwoje studentów. Członków wydziału znałam, bo zapoznałam się z informacjami na stronie internetowej. Pani Wells była moją opiekunką, a pan Dvantzi prowadził jedne z zajęć. Studentów nie znałam. Nie sprawdziłam listy, co najlepiej pokazywało, w jakim ostatnio znajdowałam się stanie. Trzy miesiące temu zapoznałabym się ze wszystkim, co tylko udałoby mi się znaleźć, i z trudem powstrzymałabym się przed odszukaniem listy przyszłych studentów.
– Pani Franci…
Przerwałam Busich uprzejmym uśmiechem.
– Hayes. Nadal jestem po prostu Bailey Hayes.
Zawahała się i ściągnęła brwi przesłonięte okularami, ale po chwili jej twarz się wygładziła. Znowu się uśmiechnęła.
– Oczywiście, panno Hayes. Witamy. – Wskazała studentów. – To Hoda Mansour i Liam Smith. Obydwoje są w pani grupie.
Hoda miała przepiękną twarz. Duże ciemne oczy, gładka śniada skóra i tak okrągłe usta, że miały niemal owalny kształt. Przy tym niesamowicie bujne włosy, gładkie, kończące się tuż nad ramionami. Ależ jej zazdrościłam ich gęstości. Jeżeli była dziś na modelowaniu, chciałam wiedzieć, kim jest jej stylistka – a nie byłam tego typu dziewczyną. Co innego Chrissy. Matka już zaczęłaby piać z zachwytu nad jej pedicure’em i kremowym lakierem, a także nad połyskliwymi kolczykami, które zwisały jej z uszu.
Ale moją uwagę przykuł wyraz oczu Hody. Nie powinno się z nią zadzierać. Od razu to zobaczyłam. Patrzyła na mnie czujnie i niemal z wyrachowaniem. Spojrzałam na nią tak samo, więc zacisnęła usta.
No dobra. Będę musiała postępować z nią ostrożnie.
Liam stanowił niemal całkowite jej przeciwieństwo. Potargane blond włosy sterczały mu na różne strony, ale z boku biegła przez nie fala, jakby często przeczesywał je w tym miejscu palcami. Wykonał ten gest dokładnie w momencie, gdy mu się przyglądałam. Na jego twarzy pojawił się niemal głupkowaty uśmiech. Linie wokół jego oczu i ust były miękkie, przez co wyglądał na sennego. Niebieskie oczy były przyćmione wyczerpaniem albo jakąś substancją chemiczną, ale sylwetkę miał wysportowaną. Koszulka polo podkreślała szerokie bary i wyrzeźbione bicepsy, więc musiał nieźle pakować na siłce.
Zdecydowanie nie takich studentów się spodziewałam. Z drugiej strony sama też nie wpisywałam się w stereotyp programisty.
Spojrzałam na korytarz i zobaczyłam wielu tyczkowatych, skrępowanych facetów wpisujących się jednak w ten stereotyp, oraz drobną dziewczynę, która pędem minęła ich wszystkich, żeby dotrzeć do nas. Miała ciemniejszą skórę, niewielkie usta i okrągłą twarz.
Od razu ją polubiłam.
– A, tak. To Melissa Zvanguam.
– Cześć. – Wyciągnęła rękę i przyjrzała mi się szeroko otwartymi oczami.
Wiedziałam. Po prostu wiedziałam. Fascynacja błysnęła w jej spojrzeniu na ułamek sekundy, ale ją dostrzegłam. Gdybym wcześniej w nią wątpiła, teraz plułabym sobie w brodę. Pozostali bardziej nad sobą panowali albo po prostu mieli to gdzieś, ale nie ta dziewczyna.
I już wiedziałam, co zaraz powie, jeszcze zanim otworzyła usta.
– Jesteś córką Petera Francisa – niemal wychrypiała z podziwem.
Podałam jej dłoń. Uścisnęła ją mocno i nadal rozpływała się w zachwycie.
– Jestem fanką twojego ojca, naprawdę wielką, a ty będziesz w mojej grupie. – Zrobiła głęboki wdech.
Pani Busich zmarszczyła brwi.
– Proszę się opanować, panno Zvanguam.
– Dobrze. – Melissa kiwnęła automatycznie głową i się cofnęła. Nie spuściła jednak ze mnie wzroku ani nie uwolniła mojej dłoni. Wciąż się nad nią pochylała. – Nie mogę cię puścić.
Hoda kaszlnęła i zrobiła krok do przodu. Przed sobą trzymała złączone dłonie, więc jej ruch rozdzielił nasze ręce.
Liam się naćpał, byłam tego pewna. Jego uśmiech nie zmienił się ani na chwilę. Nawet nie drgnął.
Uhm. Naćpany. Na bank.
– Ach, panno Mansour, może pokaże pani teren pannie Hayes, pomoże jej się zorientować.
Czułam się zorientowana.
– Oprowadzono mnie na wiosnę – powiedziałam. – Poza tym zapoznałam się ze wszystkimi planami. Szczerze mówiąc, najbardziej chciałabym już pójść na zajęcia i zacząć się uczyć.
Hoda nieco się odsunęła, żeby spojrzeć na panią Busich.
– W takim razie… – Busich zerknęła na wykładowców.
Miało to sens. Ona była kierowniczką, a ja wyraziłam bardzo konkretne życzenie.
Pani Wells podłapała temat i skinęła głową, a na jej twarzy ponownie pojawił się formalny uśmiech.
– Hoda pokaże pani bardziej adekwatne wydziały. Hodo?
– Tak, pani Wells?
– Przyprowadź ją po zajęciach do mojego gabinetu. Panno Hayes?
Strasznie formalnie to brzmiało.
– Proszę mi mówić Bailey.
– Bailey. – Jej uśmiech wydał mi się nieco bardziej szczery. – Miło mi cię poznać. Po zajęciach Hoda przyprowadzi cię do mojego gabinetu, musimy omówić twój program.
Pokiwałam głową. Spodziewałam się tego.
Spotkanie z opiekunką było normalne. W przeciwieństwie do całej reszty.
– Brzmi świetnie. Dziękuję.
Hoda z przytupem wzięła się do oprowadzania. Pomaszerowała przodem, aż musiałam ją gonić.
– Mamy w grupie dwanaście osób. Trzy w niepełnym wymiarze godzin, dziewięć w pełnym. Trzy dziewczyny: ty, ja i Melissa, reszta to faceci, w tym dwóch starszych. I to naprawdę starszych, takich w średnim wieku, którzy wrócili na studia. – Minęła otwartą salę i skinęła głową komuś w środku. – W poniedziałek zajęcia zaczynają się o dziewiątej trzydzieści, a we czwartek o dwunastej trzydzieści. Każde trwają po trzy godziny. Opiekunka studentów omówi z tobą resztę twojego grafiku. Nasza osobista pracownia jest tutaj.
Podeszła do drzwi i otworzyła je z rozmachem. Zobaczyłam ściany z cegieł, ani jednego okna, tylko same komputery. Całe mnóstwo komputerów. W rogu stała drukarka, a obok niej siedział opiekun pracowni.
– Uczymy się w bibliotece, więc jeśli nie ma nas tutaj, najprawdopodobniej siedzimy właśnie tam. Większość jest asystentami wykładowców, ale przesiadywanie w wolnych gabinetach jest tu niemile widziane. Nasz wydział kładzie nacisk na to, żebyśmy w tym programie tworzyli zgraną grupę, więc tak, jesteśmy królikami doświadczalnymi. W zeszłym roku doszło do większej liczby samobójstw niż przeciętna, dlatego przyjrzeli się programom, w których studenci są najbardziej narażeni na izolację, i nasz wypadł źle. I tak się skończyło. Zmuszają nas do przyjaźnienia się. Nie żebyś ty miała z tym problem.
Zatrzymała się.
– Wszyscy wiedzą, kim jesteś. I podbiją do ciebie zaraz po twoim spotkaniu z panią Wells. Dla nas Peter Francis jest bogiem. – Zmrużyła oczy i zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów. – Gdybyś dostała się na ten program dzięki własnym zasługom, na pewno byś to rozumiała.
Kurde.
Wyprostowałam się. Poczułam w brzuchu ciepło, które szybko rozlewało się po całym ciele.
– Własnym zasługom? – Też zmrużyłam powieki. – Myślisz, że dostałam się tu dzięki temu, kim jest mój ojciec?
Przeszła w głąb korytarza i stanęła odwrócona plecami do zamkniętej sali.
– Nie myślę, tylko wiem. Pracuję w biurze pani Busich i byłam tam na wiosnę, gdy zadzwonił do niej Peter Francis. W twojej sprawie. Osobiście odebrałam telefon.
To nie… Ścisnęło mnie w żołądku.
Ale zaraz.
Co to znaczyło?
Dostałam się tu sama. Ta rozmowa na nowo rozbudziła moje wcześniejsze wątpliwości, gdy martwiłam się, że wszystkie otrzymane dotychczas stypendia zawdzięczam swojemu pokrewieństwu z Peterem. Ale ja wiedziałam, kim jestem, a ta dziewczyna nie. Nie miała o mnie pojęcia, co więcej mówiło o niej niż o mnie.
– Jeżeli Peter dzwonił w mojej sprawie na wiosnę, to nie po to, żeby zapewnić mi miejsce. Sama dostałam się na ten program.
– Do czasu tamtego telefonu twojego nazwiska nawet nie było w aktach. To tatuś załatwił ci miejsce. Wymagamy tu wysokiej średniej. Jeżeli nie wyciągniesz jej do B, to wylecisz.
Kiedy już przestała mnie obrażać, spojrzała na coś ponad moim ramieniem. I to nie po raz pierwszy, odkąd zaczęła mnie oprowadzać.
Podeszła do mnie i opuściła głowę.
– Znasz tego faceta?
Odwróciłam się i zobaczyłam, jak Erik pochyla się nad poidełkiem. Na biodrze było widać wybrzuszenie. Obserwował nas kątem oka.
– Ciągle za nami lezie.
Nic więcej nie dodała ani nie czekała na moją odpowiedź. Podniosła rękę, otworzyła drzwi i weszła do sali.
Podążyłam w jej ślady i się odwróciłam.
Spoczął na mnie wzrok dwunastu osób.ROZDZIAŁ 3
Gapiły się. Szeptały. Wytrzeszczały oczy.
Wiedziałam, że tak będzie, więc zignorowałam to wszystko i zajęłam miejsce obok Hody. To były pierwsze zajęcia. Wykładowca nie potraktował mnie inaczej niż resztę grupy. To była ulga. Podszedł się przedstawić. Brian Zerr. Od razu też oznajmił, że pochodzi z Indii. Nie byłam pewna, czemu mi to powiedział, ale zapamiętałam.
To wydarzyło się po zajęciach, po omówieniu zaawansowanych teorii systemów kodowania. Gdy tylko skończył się ostatni wykład, zostałam otoczona. Nie miałam szans zapamiętać wszystkich imion. Gdyby mieli identyfikatory, nie byłoby problemu. Poza tym najwyraźniej wszyscy faceci się znali. Uczelnia chyba powinna przemyśleć założenie, że to w tym programie ludzie są największymi samotnikami. Miałam wrażenie, że ci faceci kumplowali się od lat; wypytywali mnie o serwery discord i o plotki o tym, jakoby mój ojciec miał stworzyć forum SI.
Po pierwsze, to mnie nieco zaniepokoiło, ale też podekscytowało. A po drugie, sztuczna inteligencja była nieograniczona i niezrównana. Możliwości, jakie się z tym wiązały… Sklęłam się w myślach za to, że przez całe lato wyłącznie pomagałam Cyklonowi z królikiem-robotem, zamiast czytać z nim o teoriach na jej temat. Do diabła, straciłam całe lato, pomijając wszystkie te cudowne rzeczy, które się wydarzyły: zyskałam rodzinę, zyskałam ojca, zakochałam się w przerażającym i niebezpiecznym biznesmenie, no i wiecie, poznałam cały ten inny świat, czarne rynki i wszystko, co reprezentował Calhoun Bastian.
Poza tym wszystkim lato było stracone.
SI. Poważnie. Tym interesowali się ci ludzie?
Zadawałam sobie to pytanie, gdy Hoda prowadziła mnie do gabinetu pani Wells. Kiedy już się tam znalazłam, zorientowałam się, że wcale nie będziemy omawiać mojego grafiku. Na wiosnę złożyłam podanie o większą liczbę zajęć, niż zakładał pełny wymiar godzin. Nie było to ponad moje siły i chciałam ukończyć cały program w rok, a nie w dwa. Ale na widok jej zdeterminowanej miny przygotowałam się na batalię. Pani Wells miała okrągłą twarz z jasnoróżowymi piegami, czerwone włosy w odcieniu truskawek kończące się tuż poniżej ucha oraz białą satynową bluzkę o jeden rozmiar za małą. W dodatku obcisłą i podkreślającą wałeczek, który pani Wells usiłowała ukryć. Gdy zmieniła pozycję i naciągnęła bluzkę, miałam ochotę powiedzieć jej, żeby dała sobie z tym spokój i cieszyła się krągłościami. Ale pomyślałam tak tylko dlatego, że nadal byłam zestresowana i zmartwiona, chociaż nie potrafiłam wyjaśnić, dlaczego się tak czuję. Prędzej czy później do tego dojdę, chociaż bardziej prawdopodobne, że Kash po prostu mi to powie.
– I jak pierwszy dzień na uczelni?
Mrugnęłam.
To było… W porządku. Nie tego się na początku spodziewałam. Ale w porządku.
– Dostosowuję się.
– Pozostali studenci nic nie wiedzą o twoim mózgu.
A, tak. Moja pamięć fotograficzna, która najwyraźniej z każdym rokiem robiła się coraz lepsza, zamiast słabnąć.
Bacznie mi się przyglądając, opiekunka podniosła długopis i wbiła go w zeszyt.
– Nie znają też twoich umiejętności.
– Okej.
Złożyłam ręce na kolanach i zmarszczyłam nieznacznie brwi. Nie bardzo wiedziałam, do czego zmierza.
– Jestem pewna, że znasz te dane, ale i tak ci je przedstawię. W twojej grupie jest jeden student z IQ geniusza. Troje z niewiele niższym. Każdy z kolejnej piątki to komputerowy geek, jeśli to właściwy termin. Uwielbiają komputery. Uwielbiają wszystko, co jest z nimi związane, i mają nadzwyczajną wiedzę w tym zakresie, a poziom IQ też mają ponadprzeciętny, co jest typowe w przypadku studentów naszego wydziału. Pozostała trójka zainteresowała się tą dziedziną stosunkowo niedawno i jest tu tylko po to, żeby znaleźć pracę, która zapewni ich rodzinom bezpieczeństwo. Poziom ich inteligencji dla celów tej rozmowy nie ma znaczenia, bo są outsiderami. To zupełnie normalni ludzie. – Przerwała i uniosła brew. Długopis jeszcze głębiej wrył się w zeszyt. – Nadążasz?
Niezbyt mocno, ale jednak wbiłam paznokcie w dłonie.
Nie atakowała mnie tak jak Hoda i nie myliła z tymi „przeciętnymi” studentami. Pani Wells znała mój życiorys. Ale zachowywała się tak, jakbym miała stanowić problem dla niej albo dla wydziału, a to mi się nie podobało. Wcale.
– Pani Wells. – Kurna. Naprawdę zamierzałam to zrobić?
Lubiłam wykładowców. A oni lubili mnie. Nie podlizywałam się, tylko zawsze byłam tą studentką, o którą nie musieli się martwić ani której nawet nie musieli próbować uczyć. W dziewięciu przypadkach na dziesięć wystarczyło dać mi książkę, a sama się z niej uczyłam. Ale musiałam płacić za zajęcia, żeby dostać dyplom, a zatem wykorzystywałam wykładowców. Zadawałam im pytania, na które inni studenci nie wpadali. I wykładowcom bardzo się to podobało. Podobał im się mój umysł.
Ten krótki wstęp nie pasował do moich dotychczasowych doświadczeń z nimi.
Nie przywykłam do takiego zachowania i niezbyt wiedziałam, jak zareagować. Mój ojciec nigdy wcześniej nie stanowił problemu. Ale teraz wszyscy wiedzieli, kim jest, i najwyraźniej wszystko miało być dla mnie nowe. Serce mi zamarło. Pociły mi się też dłonie, ale musiałam to pociągnąć.
– Tak? – spytała.
O, ludzie.
Zrobiłam wydech i wytarłam ręce o spodnie.
– Ocenia mnie pani.
– Słucham? – Uniosła i drugą brew.
– Ocenia mnie pani. Nie jestem pewna, czy z powodu mojego ojca, bo zapewne dzwonili do pani zarówno Goa, jak i Busich, czy tego, kim jest mój chłopak.
Na te słowa zmarszczyła czoło.
– Ale jestem studentką, która nie sprawia kłopotów. Gdy byłam młodsza, dokuczano mi z powodu mojej inteligencji. Bardzo. Co prawda do szkoły chodziło ze mną cioteczne rodzeństwo i pomagało powstrzymywać co agresywniejszych, ale i tak byłam nękana. Z tego powodu jestem samotnicą, jeśli nie zawsze, to przeważnie. Przychodzę na zajęcia i robię swoje. I to wyjątkowo dobrze. Jestem tym typem, który chce się nauczyć wszystkiego. Nie prosiłam ojca o wykonanie tych telefonów – ciągnęłam. – Nie prosiłam o towarzystwo dwóch ochroniarzy. Jednak wiem, że ojciec to zrobił, bo mnie kocha i próbuje nadrobić stracony czas. A ochroniarze są niezbędni. Nadal jestem tą samą Bailey, ale teraz ze zrozumiałych względów będę przyciągać większą uwagę. I tyle. Listy polecające mówiły samą prawdę. Przeczytałam każdy z nich i jeżeli sobie pani życzy, każdy z nich mogę słowo w słowo zacytować. Ale w pełni na nie zasłużyłam. Proszę oceniać mnie na podstawie tych listów, a nie na podstawie swoich wyobrażeń na mój temat, które wywołały dwa dodatkowe telefony.
Kiedy skończyłam, milczała przez chwilę i zaciskała usta. Nie przestała się we mnie wpatrywać, jakby potrafiła czytać w myślach i mnie zrozumieć. I nagle cały ten namysł zniknął. Jej ramiona się rozluźniły, brwi opadły, a czoło się wygładziło.
– Okej – mruknęła cicho. Pokiwała głową i odłożyła długopis na biurko. – Zaczęłam od tych danych, żeby ci powiedzieć, że chociaż to właśnie ty masz IQ geniusza, to jednak obciążenie, jakie planujesz na siebie wziąć, będzie za duże z powodu niedawnych wydarzeń w twoim życiu.
Co?
Zesztywniałam.
Czyżbym źle zinterpretowała jej postawę?
Nachyliła się, oparła przedramiona na biurku i złożyła dłonie. Opuściła głowę, ale nadal na mnie patrzyła.
– Ale masz rację. Oceniłam cię w oparciu o tożsamość twojego ojca, chociaż sama bym się do tego nie przyznała. Widzę, że to cię zdenerwowało. Przepraszam.
Wow_._
Serio? Sorka, która przeprasza?
– Ale nadal nie wydaje mi się, żebyś była gotowa wziąć na siebie w tym roku to wszystko, co sobie założyłaś. Poprosiłaś o zaawansowany program, dzięki któremu skończysz studia w sierpniu. To dwa razy tyle obowiązków.
Nie miałam pieniędzy. To był praktyczny powód, dla którego chciałam zrobić magisterkę jak najszybciej.
Kash miał pieniądze. Peter miał pieniądze. Mieszkałam u Kasha, więc nie musiałam płacić czynszu, ale źle się czułam z tym, jak bardzo jestem od niego zależna. Istniała zdecydowana różnica między zarabianiem pieniędzy a dostawaniem ich.
Można powiedzieć, że to duma Hayesówien, ale ja chciałam sama na siebie zarabiać.
Planowałam zaktualizowanie systemów komputerowych w szpitalu w Brookley, żeby zarobić trochę przed rozpoczęciem studiów. To nie wypaliło, więc teraz musiałam wybierać między proszeniem o pieniądze, zdobyciem pracy i wstrzymywaniem oddechu, dopóki nie prześlizgnę się przez studia i nie znajdę pracy w zawodzie.
Postanowiłam wstrzymać oddech na ten rok.
Nachyliłam się. Rozluźniłam dłonie i oparłam je na kolanach.
– W tym semestrze chcę wziąć tylko jedne dodatkowe zajęcia. Wiem, że pierwszy semestr studiów magisterskich zawsze jest najtrudniejszy i najbardziej intensywny. W przyszłym semestrze wezmę dwa dodatkowe przedmioty, a w lecie zrobię oba kursy wakacyjne.
– Większość studentów chce mieć wolne przynajmniej pół lata. Jesteś pewna, że chcesz się uczyć cały rok bez przerwy? – Pani Wells przeniosła spojrzenie na monitor i obróciła go tak, żeby też widziała. Miała tam mój grafik. – W czasie ferii zimowych robisz pełny staż. Zazwyczaj w ogóle na to nie pozwalamy.
Ale mnie pozwolili. Wypełniłam wszystkie dokumenty i wykonałam potrzebne telefony. Władze uczelni się zgodziły.
Jeszcze nie znalazłam sobie tego stażu, ale miałam pozwolenie uczelni, żeby odbyć go wcześniej.
Nic nie powiedziałam, bo opiekunka już to wszystko wiedziała.
– Muszę się upewnić, czy do końca przemyślałaś, ile na siebie bierzesz. Jako córka Petera Francisa będziesz mieć więcej obowiązków, wiem też, z kim się spotykasz. Nie będziesz mieć czasu na sen, jedzenie ani nawet na prysznic. Jako twoja opiekunka odradzam ci takie obciążenie.
– Nie – odpowiedziałam szybko i stanowczo.
Ogarnęła mnie panika, wbiła swoje zimne pazury w moje wnętrzności, a ja dodatkowo się przeraziłam, gdy poczułam jej kwas.
Pani Wells nie rozumiała: potrzebowałam szkoły jak powietrza.
Jeśli miałam być szczera sama ze sobą, to wcale nie chodziło mi o zdobycie dyplomu w jeden rok. Chodziło o bycie tak zajętą, żebym nie miała czasu myśleć, czuć, żebym nie miała czasu sobie przypominać.
Wspomnienia były najgorsze.
Opiekunka zobaczyła moją reakcję.
– Co się dzieje? Wyglądasz tak, jakbyś miała mieć atak paniki.
Atak.
Zalały mnie wspomnienia.
„Ta suka zbyt długo gadała…”
„Wrzućcie ją na tył vana_…_” __
„KASH!”
Mój własny krzyk wbił mnie z powrotem w rzeczywistość, aż podskoczyłam na krześle. Jego nogi zastukały o podłogę, a pani Wells zrobiła krzywą minę. Zawisła nad nią chmura zmartwienia. A ja wróciłam do analogii pogodowych. Cudownie.
– Wiem, co ci się przydarzyło. – Była już milsza. – Potrzebujesz szkoły, żeby sobie z tym poradzić, tak?
Byłam bardzo spięta, ale spojrzałam jej prosto w oczy i nie mogłam ich już odwrócić. Klatka piersiowa ściskała mi się coraz bardziej, aż w końcu nie mogłam, kurna, oddychać. Udało mi się kiwnąć głową.
Technologia. Komputery. Programowanie. To był mój świat. Mój. Czułam się w nim komfortowo, funkcjonowałam w nim. Był moim życiem, dawał mi poczucie bezpieczeństwa i musiałam do niego wrócić, żeby sobie ze wszystkim poradzić. Mogłam się w nim zatracić i właśnie tego potrzebowałam. Potrzebowałam go bardziej, niż mi się do tej pory wydawało.
– To nie dlatego pierwotnie chciałam się szybciej wyrobić. Wcześniej nie wiedziałam, co się stanie, ale…
Kiwnęła głową. Patrzyła na mnie ze zrozumieniem i dzięki jej następnym słowom wreszcie swobodniej odetchnęłam.
– Okej. Więc tak zróbmy. Wszystko będzie dobrze. Pomogę ci ze wszystkim, czego będziesz potrzebować, powinnam ci też powiedzieć, że dostałam osobiste numery telefonów do twojego chłopaka i ojca. Poinstruowano mnie, żebym z nich skorzystała, jeżeli zajdzie taka potrzeba, ale nikt inny ich nie ma.
Uznała to za zabawne. Uniosła kącik ust.
Odwzajemniłam uśmiech.
– Czy Busich i Goa wiedzą to ostatnie?
– Nie mają o niczym pojęcia.
I to jej się podobało.ROZDZIAŁ 4
Tego samego wieczoru w Naveah opowiedziałam Mattowi o mojej opiekunce, o ludziach z grupy i w ogóle o wszystkim. Siedzieliśmy w boksie dla VIP-ów, Matt trzymał rękę na oparciu za moją głową i był zwrócony w moją stronę, odcinając nas od reszty towarzystwa. Jego kolegów otaczały dziewczyny. Guy siedział ze swoją dziewczyną w boksie i obejmował ją ramieniem. Chester trzymał swoją na kolanach.
A Tony… Nawet nie chciałam sprawdzać. Zaciągnął trzecią dziewczynę za róg i wiedziałam, że tam uklękła, ale przecież nie mogli robić tego, na co to wyglądało. Boks zasłaniał ich od naszej strony, ale nie od strony reszty klubu. Chociaż dzisiaj było tu ciemniej niż zwykle. Torie przyniosła nam drinki i wspomniała, że mają problemy z oświetleniem. Więc Tony pewnie właśnie z tego korzystał. Obleśne.
– No to nieźle – rzucił Matt, ale wzrokiem raz po raz wędrował gdzieś za moje ramię. Siedziałam na końcu boksu, więc miał doskonały widok na stoliki otaczające parkiet. Nie zamierzałam się zakładać, że pieprzy wzrokiem jakąś dziewczynę i gdy tylko odejdzie od naszego stolika, bzyknie ją naprawdę. To było całkiem pewne, bo tak już zachowywał się mój brat. Nawet gdy mówił, że idzie po drinki dla wszystkich, wiedziałam, że nie należy mu wierzyć. Co prawda rzeczywiście w końcu wracał z drinkami, ale zabierało mu to tyle czasu, ile potrzebował na zbajerowanie i przelecenie wybranej dziewczyny.
Przed przyjściem tutaj zjedliśmy rodzinną kolację z Cyklonem i Seraphiną. Marie nadal nie było, co wydawało mi się dziwne. W końcu to ona zarządzała posiadłością. Więc jej nieobecność była mega dziwna. Moja mama też nam towarzyszyła, ale przez cały wieczór była rozkojarzona. Kash nadal miał różne spotkania, tak samo jak Peter, więc ostatecznie była to kolacja dla rodzeństwa i ich ciotki.
Ciotka.
I tyle.
Nie znałam jej imienia. Ciągle zapominałam zapytać o nie Kasha i Matta. Kiedy weszła do pokoju, oczekiwałam, że mi się przedstawi, ale nie. Podała mi rękę, a potem stanęła za Seraphiną z niemal smutnym uśmiechem na twarzy.
Była ładna.
Przypomniałam sobie, jak niemal dostałam ataku serca, gdy zobaczyłam ją po raz pierwszy. Przeszła za Cyklonem i Seraphiną, gdy rozmawiałam z nimi przez FaceTime’a. Tak bardzo przypominała Quinn, że ją samą trudno było dostrzec.
Miałam nadzieję, że to wrażenie minie, ale niestety.
Przez całą kolację włoski na karku stały mi dęba. To było moje drugie spotkanie z Cyklonem i Seraphiną w realu. Wszyscy cierpliwie czekali, dając mi dwa tygodnie na dojście do siebie. W zasadzie to zamierzali dać mi więcej czasu, ale ja miałam dość. Wszystko już jest w porządku. Nic mi nie będzie. Dajcie mi żyć.
Ale z młodszym rodzeństwem było inaczej. Za każdym razem, gdy chciałam się z nimi spotkać, byli niedostępni. Jeśli nie rozmawiali akurat z terapeutką rodzinną, z którą mieli mnóstwo spotkań, to byli ze specjalistą leczenia traum albo terapeutą od rozwodów. Moim zdaniem to było przegięcie.
Ale może nie mnie oceniać. W końcu to nie moja matka próbowała zabić moją siostrę przyrodnią.
Dziś więc liczyłam na to, że uda mi się spędzić z nimi jakże potrzebny czas. No i chciałam usłyszeć, czy tu też mówili już o SI.
Kiedy po pizzy nie było już śladu, z ulgą stwierdziłam, że Cyklon ani razu nie wspomniał o SI, tylko powiedział, że starsi koledzy byli bardzo mili i wypytywali go o mnie. Seraphina również wydawała się szczęśliwa. Dużo się uśmiechała i śmiała. Matt raz po raz droczył się z nią, wypytując o chłopaków z jej klasy. Rumieniła się, gdy tylko wspominał o jakimś E.J. Pod koniec kolacji była czerwona jak burak.
Ciotka ani na chwilę nie opuściła pokoju.
Oficjalnym powodem jej obecności była pomoc w opiece nad Seraphiną i Cyklonem, ale ciągle się gdzieś czaiła. Siedziała. Gapiła się. Wydała się całkiem miła, ale nie mogłam na nią patrzeć. Widziałam wtedy Quinn.
„Oddychaj, dziecko. Oddychaj”.
Oddychałam.
Wszystko w porządku. Quinn już tu nie było i chociaż jej siostra wydawała się miła, musiałam się stamtąd ulotnić. Mattowi to pasowało, więc przyjechaliśmy do klubu. Ja byłam już po dwóch drinkach, Matt po trzech, a reszta po paru shotach.
Zamilkłam i czekałam.
Minęła chwila, zanim Matt mrugnął i na mnie spojrzał.
– Co mówiłaś?
– Dobra. – Uśmiechnęłam się. – Idź. Zrób swoje.
Przez moment przyglądał mi się w milczeniu.
– Nie będziesz zła?
– Matt – posłałam mu znaczące spojrzenie – przez cały ten czas pieprzysz kogoś wzrokiem. Wątpię, żebyś usłyszał choć słowo z tego, co do ciebie mówiłam. – Znowu wskazałam głową za siebie. – Idź, zrób swoje. Zabaw się.
– Jesteś pewna? W końcu miałaś dzisiaj pierwsze zajęcia… – powiedział.
Jednak bardzo chciał pójść. Widziałam to i słyszałam w jego głosie. Posłałam mu kolejne spojrzenie.
– Jasne. – Roześmiał się, pochylił głowę i zastukał w stolik. – No to mnie wypuść, sis.
Gdy mnie mijał, zawibrował jego telefon. Sprawdził go i pokazał mi, mówiąc:
– Nigdzie nie idź, twój facet jest w drodze.
Zobaczyłam wiadomość od Kasha.
_Właśnie tam jadę. Bailey okej?_
Matt odwrócił się plecami do mnie i odpisał. Potem wsunął telefon z powrotem do kieszeni. Puścił mi oczko przez ramię, zgarnął swojego drinka i zaczął schodzić po schodkach łączących nasz boks z resztą klubu.
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_