- W empik go
Daniel - ebook
Daniel - ebook
W tej metafizycznej i psychodelicznej podróży, pełnej nostalgii i poszukiwań czegoś, co stanowiłoby w życiu wartość prawdziwą i nieprzeciętną, Andrij musi zmierzyć się z cieniami własnych lęków i przekonań, aby dojrzeć alegorię pomiędzy wydarzeniami z przeszłości, a tym, co teraz się dzieje w jego życiu. Jego dawny przyjaciel — Daniel — staje się tutaj symbolem pewnych wartości, z których nasz bohater tak bardzo czuje się ograbiony. Wartości, których — jak się okazuje — nie tylko on poszukuje. Autor zabiera czytelnika na tajemniczą wędrówkę pełną psychologicznych i nadzmysłowych odniesień. Sen miesza się z jawą, która obfituje w zaskakujące zwroty akcji, utrzymując czytelnika w napięciu do samego końca. Czy wynik konfrontacji wewnętrznego światła i cienia jest przesądzony?
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 9788383511832 |
Rozmiar pliku: | 2,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Gdzieś na wschodzie_
_Październik 1984 r._
Za oknami pędzącego pociągu panowała ciemność. Jedynie światła nielicznych latarni krótkimi chwilami oświetlały postać siedzącego w pustym przedziale mężczyzny. Andrij, ze wzrokiem wbitym za szybę, podpierał się na łokciu. Na zewnątrz panował odludny nastrój nocy. Jedynie pociąg wybijał rytm swojej podróży głośnym stukotem. Nocą łatwo przyzwyczaić się do tego dźwięku. Po pewnym czasie, mimo iż tak głośny, zdaje się być jakby tłem cichej i samotnej podróży.
Było już późno. Za oknami lśniły pojedyncze światła odległych domów i małych miasteczek. Dziwaczne świadectwa ludzkich istnień, będących zupełnie bez znaczenia dla obserwującego. Rozlane jak gwiazdy na niebie, równie obce i niedostępne. Miejsca, których pewnie nigdy nie zobaczy, obcy ludzie mijani krótko w tempie podróży.
Andrij czuł swojego rodzaju ulgę, że jedzie sam w przedziale. Zawsze twierdził, że przyciąga do siebie wariatów i dziwaków, a tego wieczoru bynajmniej nie miał ochoty na żadne rozmowy z nieznajomymi. Chociaż… być może pomogłoby mu to odwrócić uwagę od ciągle powracających myśli o celu jego podróży? Wiele razy planował odwiedzić swojego dawnego przyjaciela, ostatecznie nigdy do tego nie doszło. Bieżące okoliczności budziły w nim jednak lekką tremę wymieszaną z poczuciem winy. Minęło kilkanaście lat, odkąd ostatni raz widział Daniela i raczej nie wracał zbyt często myślami do tamtego okresu. To dziwne, był przecież jego najlepszym przyjacielem. Andrij miewał obecnie znajomych i kolegów, niektórych całkiem mu bliskich, lecz niegdysiejszą więź z Danielem postrzegał jako niecodzienną. Momentami widział w nim starszego brata. Mimo iż ten w istocie był od niego młodszy i sprawiał wrażenie człowieka raczej niewielkiej postury, to emanował czymś, co powodowało niezwykłe poczucie pokoju i bezpieczeństwa. Był też w przedziwny sposób całkowicie oderwany od rzeczywistości. Mieli przez to nieraz wiele kłopotów. Gdy tylko Andrij wspomniał te chwile, uśmiechnął się delikatnie. Zaraz jednak jego twarz wróciła do twardej maski człowieka zmęczonego i znudzonego codziennością. Nosił ją od tak dawna, że nie pamiętał już chyba swojej prawdziwej twarzy.
Pociąg się zatrzymał. Andrij dalej patrzył pustym wzrokiem za szybę, odrywając swoje myśli od wspomnień. Dworzec był pusty i niemal całkiem ciemny — tylko mała latarnia oświetlała stare i zniszczone ławki. Dojrzał jednak jakąś postać, która mozolnym krokiem weszła do pociągu. Wewnętrzny głos podpowiedział mu, że chwila samotności właśnie dobiegła końca. Nie pomylił się. Drzwi przedziału nagle się otworzyły.
— Dobry wieczór — rzekł ochrypłym głosem starszy, posiwiały mężczyzna — Można? — dodał po chwili.
— Proszę… — powiedział Andrij, odwracając głowę z powrotem w kierunku okna. Jego intuicja prawie nigdy go nie zawodziła. Modlił się w duchu, żeby nowy pasażer nie okazał się starym wariatem. Nie miał teraz najmniejszej ochoty na dziwaczne rozmowy i sytuacje, a takie wyraźnie go prześladowały. Siedział twardo wpatrzony za okno. Mimo to czuł na sobie ciekawskie spojrzenia obcego człowieka i tylko czekał, aż ten się do niego odezwie. _Starsi ludzie często są zaczepliwie gadatliwi, podobnie jak chorzy psychicznie._ — Na samą myśl o tych drugich Andrij miał ciarki na plecach. Może dlatego, że gdzieś w głębi siebie sam czasem obawiał się, że w końcu zwariuje. Nic go tak nie przerażało jak utrata kontroli.
Znowu pomyślał o Danielu, o tym, dlaczego nigdy wcześniej go nie odwiedził. Szpital psychiatryczny jawił się Andrijowi jako miejsce pełne grozy. Zawsze znalazł powód, żeby przełożyć odwiedziny, aż w końcu zwyczajnie zaakceptował w swojej świadomości, że nie musi tam jechać. Zresztą Daniel podobno już dawno przestał być tym samym człowiekiem. „Niebezpieczny dla siebie i otoczenia” — tyle tylko o nim usłyszał. Andrij po raz kolejny próbował sobie przypomnieć twarz przyjaciela. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić Daniela zapiętego w kaftan bezpieczeństwa lub pogrążonego w szaleńczym śmiechu. Nie… Z ich dwójki to nie Daniel powinien pierwszy oszaleć.
— Dokąd zmierzasz? — odezwał się nagle mężczyzna, który przed chwilą wsiadł do przedziału.
_A więc jednak…_ — pomyślał Andrij — _jest starym wariatem_. W dodatku powiedział to jeszcze w taki sposób, jakby słyszał jego błądzące myśli.
— Słucham? — rzucił nieprzytomnie. Odpowiedź pytaniem na pytanie wydała się mu najlepszym wyjściem. Nie zamierzał mówić obcemu, gdzie jedzie i po co, ani w ogóle z nim rozmawiać. Miał nadzieję, że zabrzmiało to wystarczająco odpychająco.
— Dokąd jedziesz? Mógłbyś obudzić mnie przed stacją centralną, gdybym usnął? — ciągnął spokojnie starzec.
Andrij poczuł lekką ulgę.
— Tak — odpowiedział spokojnie, odwracając głowę z powrotem w kierunku okna. Nie planował spać. To byłoby zbyt nierozsądne. Nocą w pociągu nie czuł się zbyt bezpiecznie. Rozwaga zawsze stanowiła jego główną cnotę. Poza tym, z każdym jednym rytmicznym stukotem pociągu, czuł upływający czas i zbliżającą się konfrontację. Trema nie dawała mu spokoju. Nie mógł przestać myśleć o tym, jak razem z Danielem spędzali kiedyś czas. To były jeszcze lata szkolne. Wieczorami kręcili się do późna po okolicy, przesiadując na torach kolejowych. Daniel snuł często opowieści o podróżach, jakie kiedyś odbędzie, o wielkiej ucieczce z internatu, w którym mieszkali. Wyidealizowany świat brzmiał w jego opowieściach tak pięknie. Andrij z kolei był bardziej stonowany. Wiedział, że donikąd nie mogą zbiec, mieliby przez to straszne i niepotrzebne kłopoty. Nawet gdyby im się udało, wróciliby pewnie po kilku dniach brudni i głodni, z podkulonymi ogonami. Jednak mimo swojego zdecydowanie bardziej racjonalnego podejścia, Andrij uwielbiał słuchać Daniela. W jego wybujałych marzeniach było coś, co rozpalało w Andriju jakąś iskierkę radości, nadziei. Daniel wiedział o tym i notorycznie powtarzał mu żartobliwie: „Jesteś taki poważny, że poważnie zastanawiam się, czy tam w ogóle jesteś”.
Andrij westchnął żałośnie i pomyślał: _No i dokąd dotarłeś, Danielu? Mówiłeś o tylu pięknych rzeczach, miałeś tyle wiary, a wylądowałeś samotnie w najgorszym miejscu, w jakim można być._ Poczuł w sumie jakąś namiastkę satysfakcji, że to jemu udało się w życiu do czegoś dojść. Miał żonę, stały etat w fabryce. Ciężko pracował, ale wiedział, że dzięki temu może realizować swoje życiowe cele. Dla Daniela nic się nie liczyło. Byliby teraz sobie zupełnie obcy. Z perspektywy czasu Andrij uważał, że sposób bycia jego przyjaciela zatruwał mu umysł bzdurami, z których na szczęście w porę udało mu się otrząsnąć.
Pociąg nieprzerwanie odgrywał swoją rytmiczną pieśń podróży. Oczy Andrija zrobiły się dziwnie ciężkie, a myśli zaczęły błądzić bezpańsko. W krótkich hipnagogiach pojawiała mu się przed oczami roześmiana twarz Daniela, który biegł przed nim, przywołując go ręką. Andrij próbował go dogonić, pędząc ile sił w nogach, ale ten się oddalał.
— Chodź! Musisz to zobaczyć! — wołał niemal już niewidoczny przyjaciel. Andrij nie mógł biec, miał nogi jak z gumy.
— Danielu! Czekaj! — wołał, próbując ruszyć się z miejsca. Nogi całkowicie odmówiły mu posłuszeństwa, próbował podnosić je rękami, dźwigać jedną po drugiej. Ale zaraz, zaraz… Jego dłonie są jakieś dziwne.
— To jest sen… — powiedział. Zdarzało mu się to już w przeszłości. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że śni. Było to dla niego niezwykłe, choć znajome, uczucie. Jego nogi nagle się uwolniły, zdumiony rozejrzał się wokoło. Gdzie właściwie był? Tak, to okolice, których nie widział od tylu lat. Tutaj, dawno temu, chadzali razem z Danielem. Nie miało to jednak żadnego znaczenia, gdzie był, gdyż zwykle w takich sytuacjach Andrij od razu zaczynał robić to, co dawało mu najwięcej radości. Wziął krótki rozbieg i mocno odbił się od ziemi. Poczuł, jak odrywa się od niej. Wszystko pozostało w tyle, a on sam zaczął swobodnie szybować. Sen o ciężkich nogach nie miał już znaczenia — był tylko on i jego doświadczenie niesamowitej wolności. Leciał z rękoma rozłożonymi jak ptak, a pod nim rozciągały się w nieskończoność zielone drzewa. Kontrolowanie snów zawsze sprawiało mu wielką frajdę i pozwalało robić rzeczy, które na co dzień były niemożliwe.
Jego lot był płynny i w pełni poddany woli. Mijał konary drzew, dotykając lekko końcówkami palców najwyższych liści, a kiedy zechciał, wzbijał się wysoko w górę, by opadać szybko do samej ziemi.
— Chodź! Musisz to zobaczyć! — Usłyszał znowu głos Daniela. Dawny przyjaciel nagle szybował obok niego. Andrij nawet nie zauważył tego subtelnego momentu, w którym przestał kontrolować swój sen. Zwykle tak się właśnie działo, że po pewnym czasie jego świadomość zasypiała, a sen toczył się dalej już bez udziału jego woli.
Leciał tuż za Danielem, a zielony las stopniowo zmieniał się w obumarłe pustkowie. W pewnym momencie zobaczył rozciągającą się przed nimi niekończącą się przepaść. Obaj wylądowali lekko na samym jej skraju.
— Chodź! Przeskoczmy ją! — zawołał żywo Daniel, przygotowując się do skoku. Andrij zaczął czuć niepokój. To była istna otchłań — tak głęboka, że nie widział jej końca. Jego umysł tak bardzo się nią przejął, że już nie pamiętał, że śni. Był tylko on i jego lęk przed tą nieskończoną, ciemną pustką.
— Jesteś taki poważny, że poważnie zastanawiam się, czy tam w ogóle jesteś — powiedział Daniel ze swoim lekkim uśmiechem, po czym wziął szybki rozpęd i skoczył w przepaść.
Andrij rzucił się, żeby go złapać, ale spostrzegł, że nie może ruszyć rękoma. Cały był ściśnięty kaftanem bezpieczeństwa. Silne wiązania blokowały jakikolwiek jego ruch. Chciał krzyknąć, ale okazało się, że nie może, bo usta miał zakneblowane białym bandażem. Jego oddech rozpaczliwie przyspieszał w rytm rosnącej paniki. Zaczął się szarpać, próbując uwolnić się z więzów, usiłował krzyknąć. Poczuł, jak upada na ziemię.
Ocknął się w pustym przedziale pociągu. Leżał na podłodze. Musiał spaść, gdy pociąg się zatrzymał. Wstał szybko, otrzepując ubrania z kurzu. Nie mógł uwierzyć, że usnął podczas podróży. Sprawdził szybko, czy jego bagaż jest na miejscu, a w nim wszystkie dokumenty i pieniądze. Nic nie zginęło. Usiadł, uspokajając oddech po całym zajściu. Musiał spać dobrą godzinę. Starszy człowiek opuścił w międzyczasie przedział, a za oknem powoli zaczynało świtać. Był już więc bardzo blisko kresu swojej podróży.
Gdy wysiadł z pociągu, świt jaśniał coraz bardziej nad uśpionym miastem. O tak wczesnej porze dworzec był całkiem pusty. Jedynie samotny kruk skrzeczał złowrogo ze szczytu podniszczonej latarni, przeskakując z nogi na nogę, jakby rozglądał się za jakimś pożywieniem, gotów wyrwać je nawet z rąk Andrija, gdyby takowe posiadał. Ptak spojrzał na niego czarnymi oczami i ostatni raz wrzasnął donośnie, jakby z pretensją, że nowy pasażer na peronie nie ma ze sobą jedzenia. Rozłożył lśniące skrzydła i odleciał szukać pożywienia gdzie indziej.
Kiedy pociąg już odjechał, Andrij poczuł w uszach ogromną ulgę. Gdy opuścił dworzec, jedynie delikatny śpiew pojedynczych ptaków przerywał absolutną ciszę świtu. Chłodne powietrze poranka zaczęło powoli budzić jego zaspany umysł. Tak trwając w jakiejś konsternacji, po tych wszystkich myślach, które towarzyszyły mu w podróży, dotarł w końcu do szpitala. Chciał mieć to już za sobą. W recepcji pielęgniarka spojrzała na niego podejrzliwie, gdy powiedział jej, po co przybył. Po krótkiej chwili podniosła słuchawkę telefonu, mówiąc nieprzyjemnym, urzędniczym tonem:
— Doktorze Zukov, jest tutaj Andrij Djuzhev… Tak… Przyjechał zabrać jego rzeczy.II DR ZUKOV
Doktor lekko podskoczył, gdy usłyszał dzwoniący telefon. Głośny i nieprzyjemny dźwięk przestarzałego aparatu wyrwał go z zamyślenia. Szybkim ruchem podniósł słuchawkę, rozsypując popiół z dopalającego się już papierosa.
— Tak? — rzucił pospiesznie. — Dobrze, zaraz tam zejdę — odpowiedział. Prędko wstał od biurka, zaciągając się nerwowo.
Albert Zukov był starszym, szczupłym i stosunkowo wysokim mężczyzną z łysą głową. Spod szpiczastego nosa, podtrzymującego okrągłe okulary, wyrastał krótki, siwy wąs. Jego hipnotyzujące i przeszywające spojrzenie czyniło go postacią niezwykle tajemniczą. Znajdował się w niewielkim, ciemnym i zadymionym gabinecie. Na jego biurku, pomiędzy innymi chaotycznie rozrzuconymi dokumentami, leżała karta pacjenta — Daniela. Za jego plecami, w ozdobnej ramce wisiała jedna z nielicznych, niepokrytych kurzem rzeczy w całym pomieszczeniu — dyplom ukończenia studiów doktoranckich w zakresie psychiatrii dla doktora Alberta Zukova. Musiał przecierać ją naprawdę często, bo zdawała się wręcz lśnić. Był naprawdę dumny, że udało mu się ukończyć doktorat z wyróżnieniem. Zawdzięczał to swojej determinacji i wytrwałości. Zawsze, gdy obrał sobie jakiś cel, stawało się to dla niego niemal obsesją. Nic innego się nie liczyło. Każdorazowo w końcu osiągał to, czego chciał. Tak… Naprawdę był z siebie dumny. A teraz całym sobą pragnął wyrwać się z tej okropnej nory, w której marnował swój niezwykły talent. Wiedział, że jego badania mogą być przełomowe i umieszczą jego nazwisko na liście najwybitniejszych psychiatrów badających ludzką osobowość. Musiał się jednak poważnie skupić. Obecna sytuacja mogła niekorzystnie wpłynąć na całą jego karierę. Każde najdrobniejsze działanie, musiało być przemyślane tak, aby w pełni wykorzystać potencjał sytuacji i obrócić wszystko na jego korzyść. W zasadzie, nie był poddenerwowany, czuł raczej pełną adrenaliny ekscytację. Daniel stanowił niezwykle istotny punkt w jego badaniach, a wedle kartoteki Andrij Djuzhev był niegdyś jego najbliższym przyjacielem. Zresztą dokumentacja wykazywała, że Daniel nie miał żadnej rodziny, a jedyną osobą upoważnioną do informacji na jego temat był właśnie jego dawny przyjaciel. Koniecznie chciał z nim porozmawiać, poznać go na żywo. Słyszał już o nim trochę podczas sesji terapeutycznych Daniela. Spotkanie w nieoficjalnym miejscu byłoby idealne i pozwoliłoby mu zebrać kilka interesujących go informacji, a przede wszystkim ustawić sprawy na zamierzonym torze.
***
Tego wieczoru Andrij czekał na Zukova w pobliskim klubie. Nie do końca rozumiał, dlaczego doktor chciał się z nim spotkać w bardziej prywatnym charakterze. Planował od razu wrócić do domu, jednak szybko dał się namówić na to, by zatrzymać się w pobliskim motelu na jedną noc. Stwierdził, że dobrze zrobi mu odpoczynek przed podróżą. Był nieco przybity. Stare spodnie i koszula oraz podniszczony dziennik z rysunkami Daniela — to wszystko, co pozostało po jego przyjacielu. To takie irracjonalne, że po tylu latach zupełnego braku kontaktu Daniel wskazał go jako osobę „upoważnioną”. Nie bardzo wiedział, co ma z tymi rzeczami zrobić. Może powinien wracać od razu do domu, nie tracić więcej czasu i przestać myśleć o nim i o doktorze? Dlaczego właściwie Zukov chciał się z nim spotkać? To prywatna rozmowa czy jego pierwsza sesja z psychiatrą? Jego głowę zaczęły nawiedzać natrętne myśli. Myśli, które prześladowały go już od pewnego czasu. Myśli o tym, że zaczyna wariować. Może doktor rozpoznał jego szaleństwo i dlatego zaproponował spotkanie? Nerwowo próbował uspokoić szalejący w głowie głos, zapijając go trzymanym w ręku piwem. Popatrzył na zegarek. Doktor się spóźniał. Klub wydawał się dziwnie pusty i dosyć paskudny. Ciemne i zadymione pomieszczenie wypełnione kilkoma lożami obitymi starą, czerwoną, spękaną już skórą. Niebieskie i czerwone światła tworzyły widowiskowy spektakl unoszącego się wokół dymu. Andrij usiadł w takim miejscu, by obserwować drzwi wejściowe. Nie lubił być zaskakiwany. Z coraz większym zdenerwowaniem patrzył co chwilę w ich stronę. _Co to za paskudne miejsce…_ — pomyślał. Miał wrażenie, że normalni ludzie unikają takich lokali. W odległej loży siedział jedynie jakiś podejrzany typ w długim płaszczu, który na całe szczęście w ogóle nie patrzył w jego stronę.