Danse Macabre - ebook
Danse Macabre - ebook
Jak rozwijała się postać Wampira? Co łączy Stephena Kinga ze Sputnikiem? Czemu cenzorzy zainteresowali się amerykańskimi komiksami? Który film grozy jest najgorszy w historii? Na wszystkie te pytania - i wiele innych - odpowiada Danse Macabre.
Autor bierze tym razem na warsztat swój ukochany gatunek, czyli oczywiście horror. Opowiada czytelnikom o horrorze literackim, filmowym, telewizyjnym, nawet radiowym, omawia ważne dzieła, motywy i postacie, a przy okazji przytacza sporo anegdot ze swego życia.
Kategoria: | Fantastyka |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8123-706-2 |
Rozmiar pliku: | 751 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Drodzy Czytelnicy, pracując nad przekładem książki Stephena Kinga, stanęliśmy przed problemami związanymi z tłumaczeniem tytułów filmów, słuchowisk i utworów literackich. Przyjęliśmy zasadę, że jeśli dany utwór był opublikowany lub rozpowszechniany legalnie w Polsce, używamy jego oficjalnie znanego tytułu; jeśli nie, pozostawiamy tytuł w oryginale, zamieszczając w nawiasach jego tłumaczenie przy pierwszym pojawieniu się w tekście. Aby uniknąć nadmiernej ilości przypisów, poniżej podajemy wykorzystane przez nas tłumaczenia cytowanych utworów. Fragmenty pochodzące z nietłumaczonych w Polsce książek zostały przełożone przez Paulinę Braiter. Życzymy miłej i interesującej lektury.
TłumaczeWykorzystane tłumaczenia
* Jack Finney, Inwazja porywaczy ciał,
przeł. Henryk Makarewicz, Wydawnictwo PiK,
Katowice 1993.
* James Herbert, Mgła,
przeł. Maciej Gocman, Wydawnictwo Amber,
Warszawa 1992.
* Stephen King, Carrie,
przeł. Danuta Górska, Iskry, Warszawa 1990;
Miasteczko Salem,
przeł., Arkadiusz Nakoniecznik, Amber,
Warszawa 1991.
* Ira Levin, Dziecko Rosemary,
przeł. Bogdan Baron, Wydawnictwo Literackie,
Kraków 1988.
* Howard Phillips Lovecraft, opowiadania z tomu
Zew Cthulhu,
przeł. Ryszarda Grabowska, SW Czytelnik,
Warszawa 1983.
* Mary Shelley, Frankenstein,
przeł. Henryk Goldmann, Wydawnictwo Poznańskie,
Poznań 1958.
* Robert Louis Stevenson, Doktor Jekyll i pan Hyde,
przeł. Tadeusz Jan Dehnel, Iskry,
Warszawa 1985.
* Bram Stoker, Dracula,
przeł. Marek Wydmuch, Łukasz Nicpan,
Wydawnictwo Alfa, Warszawa 1993.
* Peter Straub, Julia,
przeł., Aleksander Gomola, DW REBIS, Poznań 1994;
Upiorna opowieść,
przeł. Irena Ciechanowska-Sudymont, Jan S. Zaus,
DW REBIS, Poznań 1993.PRZEDMOWA
Książka, którą trzymacie w rękach, jest efektem rozmowy telefonicznej odbytej przeze mnie w listopadzie 1978 roku. W tamtym czasie wykładałem techniki pisarskie i prowadziłem kilka kursów o literaturze na uniwersytecie w Orono w stanie Maine, a w każdej wolnej chwili pracowałem nad ostateczną wersją szkicu powieści „Podpalaczka”, która w chwili, gdy czytacie te słowa, powinna już się ukazać. Zadzwonił do mnie Bill Thompson, wydawca moich pierwszych książek („Carrie”, „Miasteczko Salem”, „Lśnienie”, „Nocna zmiana” i „Bastion”) w latach 1974–1978. Co ważniejsze jednak, to właśnie Bill Thompson jako redaktor wydawnictwa Doubleday był pierwszym człowiekiem związanym z nowojorskim środowiskiem wydawców, który okazał życzliwe zainteresowanie moimi debiutanckimi, niepublikowanymi pracami. Spotkanie z nim stanowiło ów pierwszy, najważniejszy kontakt, na który czekają i o którym marzą debiutujący pisarze... i który tak rzadko znajdują.
Po wydaniu „Bastionu” moje drogi z wydawnictwem Doubleday się rozeszły. Bill także zmienił pracę – został naczelnym redaktorem w Everest House. Ponieważ przez lata naszej znajomości zaprzyjaźniliśmy się, pozostaliśmy w kontakcie. Czasem spotykaliśmy się na lunchu, a czasem organizowaliśmy popijawy. Chyba najlepsza z nich odbyła się w czasie mistrzostw baseballowych w lipcu 1978 roku, które oglądaliśmy na ekranie dużego telewizora w irlandzkim pubie w Nowym Jorku, popijając niezmierzone ilości piwa. Nad barem wisiała tabliczka „GODZINY SZCZĘŚCIA” DLA RANNYCH PTASZKÓW, 8–10 RANO, co oznaczało, że przez dwie poranne godziny wszystkie drinki kosztują pięćdziesiąt centów. Kiedy spytałem barmana, jacy to klienci przychodzą kwadrans po ósmej do baru na gin lub rum z sokiem cytrynowym, obdarzył mnie pełnym politowania uśmiechem, wytarł ręce w fartuch i powiedział:
– Chłopcy z college’u... tacy jak ty.
Ale tego listopadowego wieczoru, niedługo po święcie Halloween, Bill zadzwonił do mnie i spytał:
– Dlaczego nie napiszesz książki o całym zjawisku horroru z twojego punktu widzenia? Powieści, filmy, słuchowiska radiowe, spektakle telewizyjne, wszystko. Jeśli zechcesz, możemy razem nad tym popracować.
Pomysł ten zainteresował mnie i zaniepokoił zarazem. Zainteresował, ponieważ ciągle mnie pytano, dlaczego piszę takie rzeczy, dlaczego ludzie chcą to czytać i chodzą do kina na podobne filmy. Skąd bierze się ów pozorny paradoks – ludzie chętnie wydają pieniądze, aby poczuć się wyjątkowo nieprzyjemnie? Mówiłem o tym przed dostatecznie wieloma audytoriami i napisałem wystarczająco wiele (włączając w to raczej przydługi wstęp do mojego zbioru opowiadań „Nocna zmiana”), aby idea ogłoszenia „ostatniego słowa” na ten temat niezwykle mnie zaintrygowała. Pomyślałem, że potem zawsze już mógłbym zbyć wszelkie pytania, mówiąc: Jeśli chcecie wiedzieć, co myślę o horrorze, proszę bardzo – napisałem o tym książkę. Przeczytajcie ją. To moje ostatnie słowo o mechanizmach opowieści grozy.
Zaniepokoił mnie, ponieważ natychmiast wyobraziłem sobie ogrom pracy obejmującej lata, dziesięciolecia, stulecia. Gdybyśmy zaczęli historię gatunku od Grendela i matki Grendela1, nawet streszczenie powstałego dzieła z trudem pomieściłoby się w czterech opasłych tomach.
Bill odparł, że powinienem ograniczyć się do ostatnich trzydziestu lat z nielicznymi odwołaniami do początków gatunku. Powiedziałem mu, że się nad tym zastanowię, i tak też zrobiłem. Rozmyślałem długo i bardzo intensywnie. Nigdy dotąd nie porwałem się na napisanie tekstu krytycznego o objętości całej książki i ten pomysł nieco mnie przerażał. Myśl o konieczności napisania prawdy była onieśmielająca. Poza wszystkim, fikcja literacka to kłamstwa i jeszcze raz kłamstwa – właśnie dlatego purytanie nigdy nie zdołali do końca pozbyć się obiekcji, jakie wobec niej żywili. W dziele literackim, jeżeli utknie się w jakimś miejscu, zawsze można wymyślić coś nowego albo cofnąć się o kilka stron i zmienić parę rzeczy. Natomiast praca krytyczna oznacza ciągłe uciążliwe sprawdzanie, czy na pewno nie mylisz się co do faktów, czy daty pasują, a nazwiska zostały prawidłowo napisane... ale, co najgorsze, zmusza cię do ukazania prawdziwego oblicza. Powieściopisarz to w końcu tajemnicza istota; w odróżnieniu od aktora czy muzyka może nierozpoznany przejść się po mieście. Jego marionetki tańczą na scenie, podczas gdy on sam pozostaje w cieniu. Autor literatury faktu musi się odkryć.
Jednak sam pomysł był atrakcyjny. Zacząłem rozumieć, jak muszą się czuć wariaci przemawiający w Hyde Parku („dziwacy”, jak nazywają ich nasi brytyjscy kuzyni), gdy ustawiają swoje skrzynki i przygotowują się do wejścia na nie. W myślach ujrzałem dziesiątki pustych stron, na których mogłem dosiąść moich licznych koników. „I w dodatku zapłacą mi za to!” – wykrzyknąłem z szaleńczym śmiechem, zacierając ręce. Pomyślałem też o zajęciach z literatury, które miałem prowadzić w nadchodzącym semestrze, określanych jako „Tematy nadprzyrodzone w literaturze”. Przede wszystkim jednak uświadomiłem sobie, iż oto nadarza mi się sposobność, aby pomówić o gatunku, który kocham – sposobność nieczęsto dana zwykłemu autorowi literatury popularnej.
Skoro już wspomniałem o moich zajęciach z „tematów nadprzyrodzonych”: tego listopadowego wieczoru, gdy zadzwonił Bill, siedziałem właśnie przy stole w kuchni w towarzystwie puszki piwa, próbując ułożyć ich konspekt... i powtarzając na głos żonie, że wkrótce zacznę spędzać sporo czasu, opowiadając mnóstwu ludzi o czymś, co dotąd wyczuwałem jedynie instynktownie, niczym ślepiec wymacujący sobie drogę. Choć wiele książek i filmów omawianych na tych łamach należy obecnie do standardowego programu nauczania większości college’ów, ja sam przeczytałem owe książki, obejrzałem filmy i wyciągnąłem wnioski bez niczyjej pomocy, nie posiłkując się żadnymi tekstami źródłowymi ani naukowymi publikacjami. Wyglądało na to, że już niedługo po raz pierwszy sprawdzę wartość owych przemyśleń.
To stwierdzenie może wydać się dziwne, ale w dalszej części niniejszej książki wspominam o tym, że jestem przekonany, iż nikt nie może być do końca pewien, co sądzi na dany temat, póki nie przeleje swych opinii na papier. Podobnie uważam, że sami nie pojmujemy własnych myśli do momentu, gdy przedstawimy je do osądu innym, co najmniej dorównującym nam inteligencją. Toteż, owszem, denerwowałem się perspektywą wystąpienia przed klasą w Barrows Hall i zdecydowanie zbyt dużą część uroczych w sumie wakacji w St. Thomas spędziłem, zadręczając się Stokerowskim użyciem humoru w „Draculi” i elementami paranoi w „Porywaczach ciał” Jacka Finneya.
W ciągu paru dni, jakie upłynęły od telefonu Billa, coraz częściej myślałem, że jeśli moja seria pogadanek (nie starczyło mi odwagi, by nazwać je wykładami) na temat grozy, horroru i elementu nadprzyrodzonego w literaturze zostanie dobrze przyjęta – zarówno przez moich studentów, jak i przeze mnie samego – książka dotycząca tych samych zagadnień stanowiłaby logiczne dopełnienie cyklu. W końcu zadzwoniłem do Billa i powiedziałem, że spróbuję nad tym popracować. I, jak widzicie, dotrzymałem słowa.
Wszystko to prowadzi mnie z powrotem do Billa Thompsona, któremu zawdzięczam ideę napisania tej książki. Był to i jest naprawdę dobry pomysł. Jeśli spodoba się wam niniejsza książka, podziękujcie Billowi, który ją wymyślił. Jeżeli nie, miejcie pretensje do autora za to, że spieprzył sprawę.
Muszę też wspomnieć o setce studentów kursu Eh-90, którzy słuchali cierpliwie (i czasami wyrozumiale), jak formułuję moje przemyślenia. W efekcie tych zajęć wiele z owych przemyśleń trudno nawet nazwać moimi, podczas rozlicznych dyskusji uległy one bowiem modyfikacji, zostały podane w wątpliwość, a często nawet zmienione.
Pewnego dnia w trakcie kursu odwiedził nas Burton Hatlen, profesor anglistyki na stanowym uniwersytecie Maine. Wygłosił wtedy wykład na temat „Draculi” Stokera. Jego wnikliwe uwagi dotyczące znaczącej roli horroru w naszych wspólnych zasobach mitów także tworzą jeden ze zworników konstrukcji niniejszej książki. A więc dzięki, Burt.
Także mojemu agentowi, Kirby’emu McCauleyowi, fanowi fantastyki i horroru, wiernemu mieszkańcowi stanu Minnesota, winien jestem podziękowania za to, że uważnie przeczytał rękopis, wskazał liczne błędy, zaciekle dyskutował o wnioskach – ale przede wszystkim za to, że pewnej pijanej nocy w hotelu UN Plaza w Nowym Jorku pomógł mi ułożyć listę godnych polecenia filmów grozy z lat 1950–1980, tworzącą „Dodatek I” do tej książki. Kirby’emu należą się podziękowania za jeszcze wiele rzeczy, ale na razie to musi wystarczyć.
Podczas pracy nad „Danse macabre” korzystałem też z wielu dodatkowych źródeł i choć starałem się jak najsumienniej wymieniać je od razu w tekście, muszę jednak wspomnieć kilka, które okazały się niezastąpione: fundamentalne dzieło Carlosa Clarensa o filmie grozy An Illustrated History of the Horror Film (Ilustrowana historia filmu grozy), szczegółowy opis wszystkich odcinków „Strefy mroku” w piśmie „Starlog”; The Science Fiction Encyclopedia pod redakcją Petera Nichollsa, pomocną zwłaszcza przy rozszyfrowywaniu sensu (a przynajmniej przy podjęciu takiej próby) dzieł Harlana Ellisona i telewizyjnego serialu „Po tamtej stronie”, a także niezliczonych innych dróżek, którymi wędrowały moje myśli.
I wreszcie podziękowania należą się też pisarzom – a wśród nich między innymi Rayowi Bradbury’emu, Harlanowi Ellisonowi, Richardowi Mathesonowi, Jackowi Finneyowi, Peterowi Straubowi i Anne Rivers Siddons – którzy okazali się dość uprzejmi, by odpowiedzieć na moje listy i dostarczyć informacji na temat genezy omawianych tu dzieł. Ich głosy nadają niniejszej pracy nowy wymiar, a ich brak pozostawiłby dotkliwą pustkę.
To chyba już wszystko... tyle że nie chciałbym pozostawić was w przekonaniu, iż wierzę, że to, co za chwilę przeczytacie, jest bliskie ideału. Obawiam się, że mimo drobiazgowego sprawdzania wciąż pozostało sporo błędów. Liczę, że jeśli jakieś znajdziecie, napiszecie do mnie i wskażecie je, abym mógł dokonać poprawek w następnych wydaniach. No i cóż, mam nadzieję, że książka ta dostarczy wam niezłej zabawy. Skubcie ją po kawałku czy też czytajcie od deski do deski, ale miejcie z tego przyjemność. Do tego właśnie służy, podobnie jak zwykłe powieści. Może traficie tu na coś, co zmusi was do myślenia, rozśmieszy czy choćby rozzłości. Ucieszy mnie każda z tych reakcji. Natomiast nuda byłaby prawdziwą klęską.
Pisanie tej książki stanowiło dla mnie mordęgę, ale i ogromną przyjemność, bywało uciążliwym obowiązkiem i czystą rozkoszą. Podejrzewam, że w rezultacie otwierająca się przed wami droga okaże się nierówna i wyboista. Pozostaje mi jedynie mieć nadzieję, że sama podróż wynagrodzi jednak owe niewygody.
STEPHEN KING
Center Lovell, Maine
1 Grendel – potwór pojawiający się w staroangielskim poemacie „Beowulf”, którego tytułowy bohater zabija wraz z jego matką wiedźmą – przyp. tłum.WSTĘP DO DRUGIEGO WYDANIA
Jakieś dwa miesiące po rozpoczęciu pracy nad „Danse macabre” opowiedziałem o moim najnowszym projekcie przyjacielowi z Zachodniego Wybrzeża, który zresztą także jest miłośnikiem horrorów, zarówno filmowych, jak i literackich. Sądziłem, że będzie zachwycony. On tymczasem spojrzał na mnie z absolutnym przerażeniem i stwierdził, że zwariowałem.
– Dlaczego? – spytałem.
– Wytłumaczę ci, jeśli postawisz mi piwo.
Postawiłem. Mój przyjaciel wypił pół kufla, po czym nachylił się nad stołem, wbijając we mnie zatroskany wzrok.
– To wariactwo, ponieważ fani rozedrą twój tyłek na strzępy – stwierdził. – Na pewno obok prawdziwych danych popełnisz mnóstwo błędów, a ci goście nie poklepią cię po główce za to, co będzie w porządku, natomiast doprowadzą do szału wytykaniem wszystkiego, co pokręciłeś. Naprawdę sądzisz, że uda ci się znaleźć materiały na temat „Teksaskiej masakry piłą mechaniczną”? Gdzie zamierzasz ich szukać? W „New York Timesie”? Nie rozśmieszaj mnie.
– Ale...
– Połowa ludzi, z którymi będziesz rozmawiał, powie ci jedno, druga połowa – coś zupełnie innego. Dobry Boże, mógłbyś spytać Rogera Cormana o ludzi, którzy grali u niego w latach pięćdziesiątych, a on sam nie będzie tego pamiętał, bo większość swych filmów nakręcił w trzy tygodnie!
– Ale...
– I powiem ci coś jeszcze. Połowa literatury, na jaką natrafisz, będzie pełna błędów, bo ludzie, którzy kochają ten gatunek, są podobni do ciebie i do mnie. Krótko mówiąc, to wariaci.
– Ale...
– Nawet twoja własna pamięć może cię oszukać. Daj sobie spokój. Namieszasz jak pijany zając, a fani zeżrą cię żywcem, bo od tego właśnie są fanami. Zostaw to i napisz jakąś nową powieść. A najpierw postaw mi jeszcze jedno piwo.
Kupiłem mu to piwo, ale, jak widzicie, nie zrezygnowałem. Pamiętając jednak o tym, co powiedział, we wstępie do pierwszego wydania zaprosiłem fanów, aby pisali do mnie o wszelkich błędach, jakie zdołają znaleźć. W odpowiedzi nie dostałem co prawda milionów listów, ale mój apokaliptycznie nastawiony przyjaciel niezupełnie się pomylił: były ich tysiące. I to właśnie doprowadza nas do Dennisa Etchisona.
Dennis Etchison to jeszcze jeden fan horroru z Zachodniego Wybrzeża. Średniego wzrostu, zazwyczaj nosi brodę; ma przystojną twarz w stylu tak bardzo odbiegającym od hollywoodzkich standardów, że sprawia to ulgę patrzącemu. Jest także dowcipny, łagodny i wrażliwy. Znakomicie oczytany w dziełach tego gatunku, doskonale zna się na wszelkich filmach – od arcydzieł po ostatnie gnioty – i świetnie je rozumie. Jest także diablo zdolnym pisarzem i jeśli nie czytaliście jego zbioru opowiadań The Dark Country , straciliście okazję zetknięcia się z jednym z lepszych dokonań na naszym szczególnym polu (nie, nie omawiam go w tej książce, gdyż został wydany po roku 1980). Zawarte w nim opowiadania są nie tylko dobre, ale bez wyjątku fascynujące, a w kilku przypadkach nawet autentycznie wspaniałe, tak jak wspaniałe było opowiadanie Olivera Onionsa „Wabiąca ślicznotka”. Wydanie w twardej oprawie ukazało się w ograniczonym nakładzie, ale wkrótce Berkeley ma wypuścić paperback, toteż radziłbym wam pobiec – nie pójść zwykłym krokiem, ale rzucić się biegiem – do najbliższego królestwa książek i kupić go, gdy tylko się ukaże. Nie, nie zapłacono mi za reklamę – robię to ze szczerego serca.
W każdym razie Kirby zasugerował, że Dennis byłby idealną osobą do wyłapania błędów w nowym wydaniu „Danse macabre”. Spytałem go, czy zgodziłby się na to, a kiedy powiedział, że tak, jeszcze tego samego dnia zacząłem mu wysyłać ekspresem federalnym stale rosnący stos listów, zaczynających się od „Spieprzyłeś...”. I sądzę, że jego praca zasługuje na szacunek – nie tylko mój, ale każdego, komu zależy na ścisłości, nawet w mrocznych lochach będących krainą horroru. Obecne wydanie jest pozbawione wielu błędów, jakie zakradły się do poprzedniej edycji. Sprawił to Dennis Etchison – w asyście sporego oddziału wiernych fanów. Chcę, żebyście o tym wiedzieli, i chcę też podziękować mu za to, że zapiął mi rozporek i przygładził włosy.
Panie i panowie – Dennis Etchison – powitajcie go oklaskami. Bez wątpienia zasłużył sobie na nie.
STEPHEN KING
Czerwiec 1983